Strona główna | Czytelnia | Publikacje | Informator | Zarejestruj się | Zaloguj | Odzyskiwanie hasła | English Version
OMP

Główne Menu

Nasi autorzy

Strony tematyczne

Sklep z książkami OMP

Darowizny na rzecz OMP

Księgarnie z książkami OMP
Lista księgarń - kliknij

Strona poświęcona Janowi Koźmianowi
Jan Koźmian - Dwa bałwochwalstwa w Polsce niebezpieczne
.: Data publikacji 30-Lis-1999 :: Odsłon: 1001 :: Recenzja :: Drukuj aktualną stronę :: Drukuj wszystko:.

Wybrany fragment pochodzi z:

Dwa bałwochwalstwa w Polsce niebezpieczne w: Przegląd Poznański, t. IX (1849), ss. 72-107.

 

Ktokolwiek szeregu pewników umysłowych do sfery osobistego poznania nie ograniczył, przystać musi na konieczność rzeczywiście istniejących a bezwzględnych zasad porządku moralnego w świecie. Pierwszą podstawą tego porządku jest prawo Boże, które już przed przyjściem Chrystusa rozum przyrodzony u pogan odgadywa, a które od objawienia przechowuje się tradycyjnie u Chrześcijan. Prawo Boże, o ile dotyczy rzeczy doczesnych, stanowi kodeks moralny, gdzie wszystkie cnoty wypływają ze źródła miłości Boga i miłości bliźniego. Nie wskazuje ono żadnych kształtów, nie wywiązuje się w żadne naprzód wyznaczone następstwa, tylko ożywczym tchnieniem miłości harmonizuje wszystkie objawy wolnej woli ludzkiej, tylko wzmacniającym pojęciem obowiązku, bodźca czynności człowieczej dodaje. Ustawy ziemskie przemijają, organizmy czasowe marnieją, prawo Boże nigdy się me zmienia i jest zawsze ogniskiem, wokół którego krystalizują się wszystkie organizmy tworzące się na nowo. Dopóki tkwi w jakim organizmie, daje mu balsamiczną nieskazitelność. Możemy przeto powiedzieć, że wszelkie społeczeństwo stoi na zachowaniu praw boskich i ustaw ludzkich, i na koniecznej zależności ustaw ludzkich od praw boskich. Jest to zresztą przyrodzony stosunek wszystkich rzeczy ludzkich do rzeczy boskich. Jeśli się rzeczy ludzkie stawia wyżej jak boskie, albo obok boskich, jeśli się je w niewłaściwą sferę przenosi, popełnia się bałwochwalstwo, które niczym innym nie jest, jak oddawaniem przedmiotom stworzonym czci przynależnej Stwórcy. Prawo boskie naznacza cel wyższy i rozkazuje człowiekowi dążyć do tego celu drogą ofiary i zasługi. Wszelkie bałwochwalstwo jest sobie samemu celem, a w drogach nie przebiera; prawo boskie uświęca przewagę duszy nad ciałem i ku temu powściągliwość zaleca, bałwochwalstwo sprowadza najczęściej rozkiełznanie dzikich i ślepych namiętności; prawo boskie uczy, co jest godziwe a co niegodziwe, co słuszne a co niesłuszne, wszelkiemu bałwochwalstwu brak moralnego pewnika. [...]

We wszystkich kierunkach myśli i uczuć ludzkich napotkać można bałwochwalstwo, bo bałwochwalstwem jest to, co sprawia, że człowiek zapomina o własnym przeznaczeniu i o pierwszych warunkach społeczeństwa. Skądinąd bałwochwalstwo nie zawsze jest zupełne, nie zawsze wyraźne, nie zawsze część prawdy wyłącza; w jakiejkolwiek przecież mierze, czy pojedynczy człowiek, czy całe społeczeństwa w nie wpadają, łamią przyrodzony porządek i narażają się na zboczenia i niebezpieczeństwa nieuchronne. [...]

Po wszystkie wieki istniały bałwochwalstwa, nie dziw, że są i teraz; nigdy może tylko nie napotykało się tyle bałwochwalstw świeckich, co za naszych czasów. [...]

Nie będziemy się dzisiaj z wszystkimi tymi bałwochwalstwami rozprawiać; powzięliśmy zamiar ograniczyć się tylko do bałwochwalstw, które w ojczyźnie naszej napotykamy, a mianowicie do dwóch bałwochwalstw nie mających z sobą koniecznego związku, rzadko zgodnych, niekiedy nawet występujących jedno przeciw drugiemu, ale bodaj równie niebezpiecznych; nazwiemy je: bałwochwalstwem rewolucji i bałwochwalstwem idei słowiańskiej. [...]

W naszych czasach, z winy ludzi oświeconych w Polsce, z których jedni idą za przekonaniem, drudzy łatwość albo słabość, w ogóle brak ścisłych zasad pokazują, a inni jeszcze dają się powodować jakiejkolwiek obawie, sprawa narodowa zawisła chwilowo na pochyłości rewolucyjnej europejskiej. [...] Ubóstwiono tedy u nas rewolucję, postawiono ją w rzędzie świętości i czcić ją każą ludzie myśli i ludzie oręża. Dawniej rewolucja znaczyła w Polsce to samo, co powstanie ludowe, teraz wyraz przybrał obszerniejsze znaczenie, do wyższej wzrósł potęgi.

Dla znacznej liczby naszych pisarzy politycznych, świat dzisiejszy dzieli się na dwa obozy. Z jednej strony, mówią oni, stoją rewolucjoniści, z drugiej reakcjoniści.. Do pierwszych należy przyszłość, drudzy silą się rozpaczliwie, ale się silą na próżno, by powstrzymać niepowstrzymany bieg wypadków. Nie wolno, wołają jeszcze, być neutralnym, nie wolno być obojętnym pośród dwóch ostateczności; kto nie chce rewolucji jest jawnym albo skrytym stronnikiem reakcji, reakcję mimo swojej wiedzy albo przez omyłkę popiera. Wedle nich toczy się znów stara walka złego i dobrego: Ormuzd i Ahriman poszli w zapasy. Ormuzd zwycięży, Ormuzd musi zwyciężyć, to konieczność historyczna wedle prawa postępu. I nie na próżno przypominamy bogów perskiego dualizmu; w wyobrażeniach bezwzględnych stronników rewolucji więcej jest pokrewieństwa z myślą wschodu, jak z pojęciami chrześcijańskimi, które nie przypuszczają żadnej konieczności, zasługę i prawo moralne zalecają, i jak z jednej strony myśl ogólną robią zależną od opatrznego, Bożego wpływu, tak z drugiej szanują wolną wolę ludzką.

Między bezwzględnymi stronnikami rewolucji, musimy rozróżnić rewolucjonistów socjalnych i rewolucjonistów politycznych. [...] Choć w dzisiejszych czasach wszędzie coś ustąpiono, wszędzie coś przyznano socjalizmowi, prawdziwy socjalizm mało ma w Polsce wyznawców. Miano socjalizmu, a bardziej jeszcze komunizmu, używają ci i owi dlatego, że w nich nową i zupełniejszą rewolucyjną nazwę widzą, o spodziewanych następstwach wywłaszczenia marzą zapewne ludzie grubych instynktów, wszakże rzadko kto jest ciekawy nauki socjalnej, rzadko kto na wysokości jej syntezy dostać się próbuje.

Wszędzie za to widzimy u nas rewolucjonistów politycznych. Spotyka się ich w życiu czynnym i w piśmiennictwie, w pierwszym szeregu żołnierzy radykalizmu europejskiego, tudzież w biurach dzienników narodowych i obcych. Dla rewolucjonistów politycznych społeczeństwo dzisiejsze europejskie także żadnego prawa istnienia nie ma, oczekują oni zupełnych w całym świecie, a zatem i w Polsce odmian, i dlatego lekceważą warunki jakiegokolwiek bądź porządku towarzyskiego. O sposoby się nie pytają, tak jak zawsze są gotowi poświęcić powszednie szczęście ludzi dla wyższego celu ludzkości. Oburzają się też na wszelkie umiarkowania, równie u nas jak i za granicą, a wszelką oględność za zdradę poczytują. Utworzyli sobie odrębny język na wzór cudzoziemskiej radykalnej frazeologii, język dobry tylko na oddanie wrażeń gniewu i oburzenia; z pięknej starej ojców mowy, powyjmowali piękne stare wyrazy i inne w nie wszczepili znaczenie. Wołają ciągle lud, miłość, braterstwo, a rozumieją pod tym groźbę lub wyłączność w ojczyźnie. [...] Z jakimże naciskiem powtarzają szalony wiersz o duchu wiecznym rewolucjoniście korzystającym z ruin. Szczególny ma dla nich urok to godło niszczenia. Widząc, jak lada rozruch biorą w opiekę, jak lada hałas uliczny do wielkich wynoszą rozmiarów, jak trwonią swoje uczucia, możnaby myśleć, że chcą rewolucji dla rewolucji, i że wybrawszy powołanie krytyki już się na zawsze uczynili niezdolnymi do zawodu robót organicznych. [...] I żyją w tym oczekiwaniu niezachwianie i pracują z całą usilnością, by losy Polski spleść z losami rewolucji i otwierają wrota kosmopolityzmowi, który uważamy za jedno z największych niebezpieczeństw dla naszej narodowości, za zarazę mogącą zepsuć jej soki żywotne. Tymczasem agitacja bez reguły i granicy zniechęca umysły, ciągłe porażki sieją zwątpienie między ludźmi słabymi, którym nikt nie zaleca czystej postawy obowiązku polskiego, a wszyscy obietnice wygranej powtarzają, w końcu strach anarchii wydaje chwiejące się umysły na łup despotyzmowi. Przypuśćmy, że rewolucja radykalna, czerwona jak ją nazywają, zwycięży, być to może prędzej czy później; czy atoli zwycięży na długo? Nie. Brak jej zasad, brak instynktów organicznych; brak religijnego namaszczenia. Obali wiele, zakłóci na lata i lata, ale nic nie stworzy, jeśli towarzystwa nie zgubi albo oświaty nie narazi, wycieńczywszy Europę, konieczną w niej srogą dyktaturę uczyni. Oni inaczej myślą, im się zdaje, że byleby rewolucja zwyciężyła, to się później wszystko do równowagi i w pewien ład ułoży, mają nadzieję, że ci sami co dziś obalają, kiedyś do budowania wziąć się będą mogli. [...]

A przecież, jeśli kiedy to teraz, wśród zmiennych objawów ogólnego europejskiego wstrząśnienia, które długo jeszcze Europą miotać będzie i nieraz w trudnej ostateczności wyboru kierowników sprawy narodowej postawi, trzeba mieć zasady wyraźne i zdanie nie upome, dumne lub nieugięte, ale śmiałe, pewne i z zasadami zgodne. Inaczej sąd nasz, a często i nasze postępowanie, zależeć będzie od przypadku, od urojeń własnych i cudzych, od omyłek spowodowanych łatwowiernością albo fałszywym obrachowaniem, od drażnień i rozjątrzeń, jakich się dziś uchronić niepodobna, a co najgorsze od mizernej obawy, żeby przyszłość nie zawstydziła przewidzeń naszego umysłu. Kiedy mówimy o zasadach, rozumiemy zasady prostej moralności. To samo jest godziwe u nas, co jest godziwe za granicą i na odwrót. Jakimże prawem chcielibyśmy u siebie porządku i zgody, kiedy gdzie indziej bronimy wszelką anarchię i wszelkie stronnicze gwałty wyłączności. [...]

Co się tyczy rewolucyjnych ruchów dzisiejszych, widzimy konieczną potrzebę oddzielić w nich zadanie przemiany stosunków wewnętrznych państw od zadania niepodległości poszczególnych narodów. [...]

Rewolucję, tak jak wojnę, uważamy za rzecz wyjątkową w społeczeństwie; w imię zasad chrześcijańskich nie można jej bezwarunkowo zatwierdzić tak, jak jej nie można bezwarunkowo potępić. Rewolucja jest złem często koniecznym. Chodzi więc tylko o to żeby były słuszne powody do rewolucji, i żeby rewolucja większej szkody jak pożytku nie sprowadziła. Nie tu miejsce bliżej rozpatrywać, jakie są znamiona, jakie warunki uczciwych rewolucji, dość powiedzieć, że sąd nasz w tej mierze zależeć powinien od kryterium zasad moralnych, którymi rzeczy i ludzi próbować musimy. Skądinąd każdy naród jest sędzią konieczności i stosowności gwałtownych przemian, jakie się u niego zdarzają. Ludziom innego narodu nie może być wolno w te sprawy się mieszać; nie mają oni ani dostatecznej znajomości, ani dostatecznego uczucia potrzeb cudzych, nie mają także bezinteresowności, która dawałaby rękojmię prostoty i szczerości w zamiarach. Prawda, narody chrześcijańskie są do pewnego stopnia solidarne jedne z drugimi tak dalece, że przemiany towarzyskie pociągają w swoje koło pojedyncze ludy bez względu na różnice narodowości; i to prawda, że między stronnictwami mniej więcej jedne wyznających wyobrażenia, jakiś naturalny związek zachodzi; ale jest rzeczą oczywistą, że właśnie dlatego, iż nie ma ogólnej równowagi położenia politycznego, iż pomimo wspólnej oświaty religijnej, wielkie rodowe i historyczne spostrzegać się wszędzie dają różnice, iż wyprzedzać czasów nie należy, w końcu przez wzgląd, iż tylko ten ma prawo na odmianę pracować, kto równie podlega karze za omyłkę lub niesumienność, jak korzysta z nagrody za pomyślny obrót zdarzeń, słuszniejszym jest, roztropniejszym i ze wszystkimi zasadami zgodniejszym, do spraw wewnętrznych obcego narodu się nie mieszać. Stronnictwa w krajach prawdziwie wolnych nigdy nie przypuszczają do swoich robót cudzoziemców. W Anglii i w Ameryce wdanie się obcych oburzenie tylko wywołuje. My chcemy, żeby Polakom opinia publiczna polska, głośno i śmiało wyrażona, zabroniła wszelkiego udziału w rzeczach obcych. [...]

Inaczej się ma w kwestii narodowości. Wszystkie narodowości idą z Bożego ustanowienia i do istnienia niepodległego oraz wszechwładnego losami swymi zarządu prawo posiadają. Wolno w porze stosownej za broń chwycić; wolno nam też pomagać ruchom narodowym obcym, szczególniej kiedy te ruchy przeciw naszym bezpośrednim nieprzyjaciołom są wymierzone; gotowość nasza w tym względzie tylko od warunków zwyczajnej moralności i od warunków roztropności zależy. [...]

Bałwochwalstwa narodowości nie chcemy, równie jak i innych bałwochwalstw; to nam przecież nie przeszkadza do postawienia obowiązku narodowości najwyżej między ziemskimi obowiązkami. [...]

Wytłumaczyliśmy myśl naszą co do bałwochwalstwa rewolucji, z kolei przechodzimy do wyłożenia, co rozumiemy przez bałwochwalstwo Słowiańszczyzny.

Wszystkie europejskie narodowości ożywiły się, że nie powiemy ocknęły, w przeciągu stu lat ostatnich. Jakie były tego powody, nie tu miejsce rozbierać, dość że widzimy wszędzie odznaczające się wyraźniej granice narodowości pojedynczych, a to nie wedle politycznych konieczności lub politycznych umów, ale wedle siły żywotnej, jaką każda z nich zachowała, także wedle myśli Bożej, co spowodowała różnice narodowe. Fakt ten nie dowodzi gorszych między ludami usposobień, nie dowodzi chęci rozerwania węzłów przez wspólność oświaty zawiązanych, raczej pokazuje, że w chwili ściślejszego zbliżenia się jednych ludów z drugimi, w chwili kiedy opatrzność mnoży środki ku porozumieniu się wzajemnemu, tak że czas i przestrzeń krótszymi się niejako stają, każdy lud chce samoistnie wystąpić, i ku temu wewnątrz o znajomość siebie i o przeświadczenie o swoim posłannictwie, zewnątrz o prawdziwą niepodległość się stara.

Nie tylko narody istniejące jako takie, zażądały uznania powszechnego praw swoich, upomniały się także o nie plemiona całe, bez względu na to, czy się już ich pojedyncze ludy zeszły w narody, czy też jeszcze wyższych swoich przeznaczeń oczekują. Tak Słowianie, którzy dotąd nie byli się policzyli, jakoby zapomnieli przez ciąg wieków, że ich wspólność pochodzenia i wspólność interesu łączy, razem wobec zdumionej Europy zaczęli głośno o przyszłości osiemdziesięciomilionowego szczepu swojego radzić. [...]

Nasze zdanie w kwestii ogólnej słowiańskiej tak formułujemy. Jest mniej więcej osiemdziesiąt milionów Słowian. Między nimi z postępem czasu trzy się (wedle pojęć jakie wszyscy przywiązujemy do wyraźnie oznaczonych narodowości) niepodległe narody utworzyły. Polacy, Czechy i Moskale stanowią owe trzy ogniska. Inne słowiańskie ludy nie miały dotąd prawdziwej niepodległości i nie dążyły do niej wytrwale, możeby jej nawet jeszcze wziąć nie mogły, albo nie chciały. Fakt istnieje, chodzi teraz o oznaczenie, jakie pierwiastki powołały trzy narody słowiańskie do życia i sprawiły, że one tylko wśród licznej słowiańskiej rzeszy piastowały albo piastują posłannictwo jakieś i złe lub dobre zasady wyobrażają. Dwa są pierwiastki, których wpływ uznać tutaj należy, mianowicie łaciński obrządek i cywilizację zachodu z jednej, schizmę i zepsutą oświatę bizantyńską z drugiej strony. Możemy usunąć na bok Czechów, którzy od dawna czynnie nie występowali, i których dzisiejsza, jakkolwiek świetna i pełna zasługi robota jeszcze owoców religijnych i politycznych nie wydała. Tym sposobem zostają w Słowiańszczyźnie dwie chorągwie i dwa obozy, chorągiew i obóz polski naprzeciw chorągwi i obozu rosyjskiego, chorągwie i obozy, które odpowiadają dwóm myślom, o jakich wspomnieliśmy wyżej. Myśli te, odznaczające dwa bieguny w Słowiańszczyźnie, są sobie jawnie przeciwnie. Wszyscy Słowianie prędzej czy później będą musieli między nimi wybór uczynić. Nie ma sojuszu, nie ma pośredniej drogi między schizmą a oświatą łacińską. Nawet unicki obrządek, jakkolwiek szanowny i jakkolwiek zupełne uznanie kościoła posiadający, nie może połączyć wszystkich Słowian. Chyba zupełna z dwóch stron obojętność dla religii, obyczajów, języka i tradycji historycznej sprowadzić by chwilowo zgodę zdołała. Pamiętajmy wszakże, że obojętność ogólna jest cechą rozprzężenia i śmierci. Bywają indywidua obojętne, nie napotykamy obojętnych, silnie przy tym żyjących narodów. Cóżby tam ludzi łączyło i kierowało do wyższych a wspólnych przeznaczeń? Powtarzamy, jeden z dwóch pierwiastków musi zwyciężyć. My wierzymy, że zwycięży pierwiastek zachodni i chcemy, żeby Polska śmiało stanęła przy znakach, które ma obowiązek nosić. Tę rzeczywistą prawdę stawiamy wobec Słowian wzywając ich, by się nad nią zechcieli zastanowić. Nie Polska ma utonąć w Słowiańszczyźnie albo przejść do Słowiańszczyzny, ona, która już wyrobiła myśl swoją narodową i odebrała wyraźne posłannictwo; ale Słowianie powinni uznać powołanie Polski. Dopiero na zasadzie, którą wyobraża Polska, a która wszelkiej swobodzie, wszelkiemu szlachetnemu postępowi sprzyja, gmach słowiański da się wynieść wspaniale a bezpiecznie. Nie ma w tym nic poniżającego dla Słowian, ile że Polska nie o dumne przewodnictwo polityczne, ale o moralne apostolstwo, o moralny ster upomnieć się będzie musiała. Skądinąd zdanie nasze nie przeszkadza nam pragnąć jak najszerszej w katolickich krajach tolerancji dla schizmatyków. Zawsze ufamy sposobom miłości, zawsze na siły przekonania nie na przemoc liczymy. Dotąd schizma niezmiernie w świecie słowiańskim przeważa. Ma ona 55 milionów przeciwko 24. Siły dwóch zastępów są bardzo nierówne, to prawda, ale pamiętajmy, że duch cywilizacji zachodniej przeniknął między Małorusinów, Bułgarów, Serbów i Iliryjczyków. Wreszcie, w ciągu wieków nie potęga materialna, ale wiara w powołanie swoje i wierność myśli, której się służyć powinno zwycięstwo dają.

W Polsce idea słowiańska jest rzeczą fantazji, rzeczą uczucia albo rzeczą rozumowania, zaś na wszystkich tych szczeblach swego rozwinięcia popaść może jeśli już nie popadła, w bałwochwalstwo.

Dawno wśród nas słychać przepowiednie wielkich losów dla Słowiańszczyzny i następnie zbawienia Polski przez Słowiańszczyznę. Od Mickiewicza do autora Ojcze Nasz nie brakło nam w tej mierze świetnych wróżb i uroczych obietnic. Wielcy pisarze zaręczają, że się już żywotność ras romańskiej i germańskiej wyczerpała, i że Słowianie, lud młody i świeży, losy Europy w ręce uchwycą. Są, co wyobrażenia socjalne połączyli z wyobrażeniami o przyszłości słowiańskiej i marzą o raju na ziemi w epoce, w której Słowianie staną na czele oświaty i na szczycie potęgi. Wszystko to jest świetną fantazją, wszakże bałwochwalstwo jawnie przynosi. Jakoż pisarze, o których mówimy, odsuwając na bok prawo zasługi i przyjście epoki słowiańskiej wskazując jako konieczność historyczną, także obiecując raj na ziemi, wszelkie pojęcia moralne gwałcą. My nie przeczymy wcale podobieństwa nastania tej słowiańskiej epoki, tylko fatalizm z dziejów ludzkości wyganiamy. Oprócz tego, ze stanowiska zdrowego rozsądku oświadczamy zdanie, że żywotność ras zachodnich nie wyczerpała się jeszcze o tyle, by Słowianie, którzy ani umysłowo, ani obyczajowo wyżej od nich nie stoją, mieli je w bliskiej epoce prześcignąć. Więcej zasług dla ludzkości, pełniejszych myśli, czystszych natchnień i wyraźniejszego kierunku potrzeba, zanim się świt słowiańskich przeznaczeń w światło dzienne przemieni. [...]

Sposób choć niepewny, nadzieję bliską choć nieuzasadnioną, przedstawia nam kierunek słowiański. Wszakże bronić się w miejscu przede wszystkim wypada. Wiary wytrwałej w obowiązek, usilnej pracy potrzeba, żeby nie ustać w czynności wśród niepewnych szczęścia kolei, a obowiązek i czynność powszednia innych pobudek, jak poetyczne nadzieje potrzebują. Słowiańszczyzna może nam pomóc, może wyratować w danych okolicznościach, wszakże tylko na siebie liczyć nam wolno. Zresztą bałwochwalstwem jest oczekiwać zbawienia od jakiejś idei, która się w ciągłe obowiązki nie wywiązuje. [...] Bezpieczniej polegać na dobrze oznaczonym obowiązku i na własnej pracy, bezpieczniej liczyć na prostą kolej wypadków, które już zaczęły niegodziwości karać i Niemcom rozwiązanie społeczne a zatem niemoc wewnętrzną i zewnętrzną zapowiadają, bezpieczniej wytrwałość aż do chwil wielkich a uczciwych przemian jakich opatrzność w świecie zawsze dokonuje, zalecać, jak powierzać się niepodobnym do ziszczenia oczekiwaniom. Co się tyczy polityki zagranicznej, utrzymujemy, raz, że instynkt narodowy nie błądził w stronę Francji się obracając, i że tylko za daleko i za ślepo zapuszczali się w tym kierunku Polacy, po wtóre, że narody podbite właściwej polityki zagranicznej mieć nie mogą. Francja, bądź co bądź, ma szczerą przychylność dla Polski i nie z prostego interesu, jak niektórzy Niemcy, ale z interesu oświaty i wolności jej odrodzeniu sprzyja. Żeby zaś przyjąć słowiańską politykę trzebaby najpierw by w Słowiańszczyźnie jakaś idea stanęła, rozpoczęła się jakaś robota prawdziwie polityczna. Skądinąd wyzwolenie uciemiężonego kraju od tak różnych wpływów i kombinacji zależeć może, że niepodobna w tej mierze zamknąć się w ograniczonej sferze działania. [...] Nie systemów polityki zagranicznej, ale rozumu politycznego, by porę opatrzyć, i roztropności w działaniu nam potrzeba.

Wszystkie te zresztą wyobrażenia, czy się na fantazji, czy na uczuciu, czy na rozumowej podstawie opierają, są czymś więcej jak teorią oderwaną; wywiązują się one i wywiązywać się muszą w obowiązki. Z każdej idei przyjętej obowiązki płyną. Kto jest rewolucjonistą w całym znaczeniu tego wyrazu, służy chętnie wszelkiej rewolucji, kto jest zwolennikiem idei słowiańskiej, jej służyć z wyłącznością, często namiętnie będzie. Tak dalece jest to prawdą, że w logicznym następstwie słowiańskich uczuć i myśli dwa się kierunki słowiańskie, kierunek rosyjski i kierunek austriacki, w Polsce pojawiły.

Panslawistów rosyjskich od wielu lat mamy u siebie, a kiedy mówimy o Polakach panslawistach, nie rozumiemy bynajmniej pod tą nazwą ludzi idących ślepo za niskimi natchnieniami interesu własnego, ale o takich, którzy zdają sobie i chcą innym zdać sprawę z przekonań objawianych. [...] W ostatnich czasach, szczególnie od epoki owej strasznej rzezi galicyjskiej, zemsta i żal skłoniły wiele umysłów ku Rosji. Takie uczucia owładnęły autora Lettre d'un gentilhomme polonais i ogromną liczbę rodaków naszych w Galicji. Wszyscy oni omylili się, wszyscy zgrzeszyli przeciw wierze i nadziei, wszyscy rzucając się w ostateczność narazili stanowisko czystej, narodowej roboty, ale ich przynajmniej zrozumieć i wytłumaczyć można. Niektórzy Polacy z Galicji i z księstwa poznańskiego życzyliby sobie, żeby Rosja zagarnęła te prowincje, raz, by je obronić od Niemców, po wtóre z przekonania, że lepiej jest całemu narodowi jedne losy dzielić. W tym zdaniu, które zresztą biernie się tylko objawia i obowiązków nie stawia, niezawodnie coś prawdy się mieści. Możeby lepiej było żeby się tak stało, bylebyśmy w żadnym razie Rosji przeciw zachodowi nie pomagali. Wypada też wspomnieć i o takich, którzy przez bezbożną niespokojność o odgadnięcie przyszłości zapuścili się w dalekie kombinacje historyczne i polityczne, i doszli do wniosku, że Polska ma paść ofiarą dlatego, by się za jej pośrednictwem ucywilizowała Rosja tak jak się Rzym przez Grecję ucywilizował. Ci, co wyszukują te konieczności, nie sprawie kraju, nie idei jakiejkolwiek, ale miłości własnej służą. [...]

Jest przecież niebezpieczeństwo w wyobrażeniach rosyjskiego panslawizmu w Polsce; znoszą one pojęcie obowiązku narodowego, odbierają smak do powszednich obywatelskich czynności, ułatwiają drogę wszystkim nikczemnościom i niby stan przejścia zaprowadzają. Rosja posunęła się ku Europie, rozciągnęła opiekę swoją na państwo austriackie, ciąży nad całą Słowiańszczyzną, jeśli Węgrów pokona zagrozi oświacie zachodniej i wszelkiej prawdziwej wolności. Trzeba się przeto sumiennie zastanawiać nad wyobrażeniami, jakie w kraju naszym obiegają i pilnować, by fałszywe idee nie doprowadziły do fałszywych pojęć o obowiązkach; nade wszystko należy zalecać zachowanie wierności dla oświaty naszej kościoła naszego. [...] Powtarzamy raz jeszcze, że współczucia dla Rosji żadnym sposobem przypuścić nie możemy. Dla nas Rosja wyobraża zasadę wstrętną wszelkiej oświacie, wszelkiej wolności, z konieczności nieprzyjazną wierze naszej; my w Rosji nie niemowlęctwo zdolne wychowania i usamowolnienia, ale zepsucie moralne upatrujemy.

Słowiańsko-austriackie między Polakami myśli dopiero się z naturalnej rzeczy kolei, w części z rzeczywistej potrzeby, przed rokiem w Galicji wyrodziły. Zdało się niektórym ludziom politycznym, że trzeba koniecznie wybierać między radykalizmem niemieckim a Słowiańszczyzną i jak oczywista na stronę Słowiańszczyzny się przechylili. W dzienniku "Czas", który w pierwszych miesiącach swojego istnienia z talentem słowiańsko-austriackie dążenie popierał, czytaliśmy wykład wszystkich szlachetnych pobudek, jakie mogły podobne wyobrażenia usprawiedliwić. Wszakże od razu poczuliśmy obawę o działanie, które miało na celu myśl naszą i ducha naszego przenieść w nowy czas przyszły albo interes narodu połączyć ze sprawą współplemienników naszych w państwie austriackim. Obawa nasza powiększyła się jeszcze, kiedy za wstąpieniem na tron nowego cesarza zaczęli obywatele galicyjscy podpisywać adres, który przyszłość Polski od losów dynastii austriackiej zależną niejako czynił. Kiedy indziej adres ten rozebraliśmy, to tylko powtórzymy, że nie wolno żadnej części Polski ze swego jedynie stanowiska sprawy krajowej uważać i że bądź co bądź, zbrodnia w Galicji dokonana wykopała między Polakami a dynastią austriacką przepaść, której w uczciwy sposób niepodobna zapełnić na tyle, by się szczere porozumienie stało możliwe.

Dobrze zrozumiany interes prowincji może w danym razie wstrzymać Galicjan od opozycji przeciw rządowi, ale nigdy zaufania, nigdy oddania się nie nakaże. Nam się zdaje, że nie było i nie ma żadnej konieczności dla Galicjan, wybierać między radykalizmem niemieckim a Słowianami austriackimi. Kiedy Słowianie austriaccy do jakiejś samoistności dążyć zaczną, wtedy niech im Polacy galicyjscy rękę podadzą; dziś jedni i drudzy byliby tylko narzędziami rządu niemieckiego. [...]

Mamy niezawodnie obowiązki względem Słowian i Słowiańszczyzny. Nie darmo jesteśmy Słowianami. [...] Ale trzeba spokojnie rozważyć, jakie są nasze powinności z tej strony. My jesteśmy przekonani, że dopóki Słowianie nie dojdą do zrozumienia, że ich zbawienie znajduje się w myśli, którą Polska piastuje, obowiązki nasze względem nich ograniczają się do przychylnej pomocy w każdym szlachetnym pojedynczym przedsięwzięciu, bliskich i dobrych wzajemnych stosunków, a szczególniej sumiennych starań, byśmy dostatecznie wszystkich Słowian do wielkiej rodziny należących poznali. Dotąd przemaga w Polsce wielka i gorsząca nieświadomość co do rzeczy słowiańskich. Najwięksi stronnicy idei słowiańskiej, Słowiańszczyzny nie znają. Otóż utrzymujemy, że przede wszystkim należy się krzątać około oświecenia naszego kraju o przeszłych dziejach i dzisiejszych siłach, myślach, uczuciach i potrzebach pobratymców naszych.

Bałwochwalstwa zawsze są niebezpieczne, niebezpieczniejsze jeszcze w czasach takich jak dzisiejsze. Żyjemy w chwili wielkiego przejścia na świecie. Jakiekolwiek są wypadki codzienne, jakiekolwiek triumfy lub porażki, nic nie wstrzyma przeobrażenia. Zmieniły się pojęcia, stare instytucje straciły urok, dawne sposoby już więcej zaufania nie budzą. Świat się w boleści przeradza. Nie o zmiany więc chodzi, nawet nie o kształty zmian oczekiwanych. Mniejsza o to, czy monarchie konstytucyjne czy rzeczpospolite w Europie nastaną. Ludzi dobrej woli, szczerych, poczciwych ludzi, którzy nie o własnym wyniesieniu, ani o interesie stronnictw myślą, ale dbają o to, by cnota i prawda na świecie panowały, nie zewnętrzne formy, nawet nie kombinacje polityczne pociągać mogą. Kto tylko chce, żeby się społeczeństwo dobrze i trwale urządziło, czyż może się o co innego kłopotać jak o to, by wszyscy uznali iż, prawo Boże szczerze, prosto, pobożnie rozumiane, a nie żadne bałwochwalstwo, choćby najgłośniejsze i najpiękniejsze, choćby prawem Bożym nazwane, jedyną postawę bezpieczną dla rzeczy ludzkich stanowi? Godzi się ciągle powtarzać, że jeśli się wiele rzeczy odnowi, żadna z prawd bezwzględnych się nie przeobrazi, żadna nie ulegnie tłumaczeniu lub rozwinięciu, które odmieniłyby znaczenie, jakie jej dają od wieków sumienia ludzi uczciwych prawem objawienia oświecone.

Jeśli czasem zamgli się tak na świecie, że dróg prawdy Bożej, że dróg cnoty rozpoznać trudno, jeśli namiętności ludzkie taką wrzawą powietrze napełnią, że ucho nie zdoła wśród niej czystych głosów obwołujących hasło miłości, obowiązku, umiarkowania usłyszeć, to dlatego nie wolno nam myśleć, że nas pan Bóg opuścił, nie wolno nam na rozkaz ludzi walczących zawzięcie o rządy świata, w służbę jednego z dwóch ostatecznych zastępów się zaciągać. Przeczekajmy cierpliwie, pełniąc dzieła miłości, do których szerokie pole w czasach gwałtów i krwawych zapasów się otwiera, pozostańmy wierni obowiązkom naszym przyrodzonym, obowiązkom religii, oświaty, narodowości - my Polacy mamy je wyraźniejsze i prostsze jak wiele innych ludów, nas póki ojczyzna uciemiężona, praca bezinteresowna około wyzwolenia wszystkich wyłącznie zająć może i powinna - a przyjdzie czas kiedy znikną błędy i wszyscy ludzie uczciwi przyznają, że jeśli prawdą jest wolność, prawdą równość i prawdą braterstwo, to jedynie wtedy, kiedy prawo Boże za pierwszą podstawę rzeczom ludzkim służy.

 

 

. .

 

 

 

JAN KOŹMIAN (1814-1877)

Działacz społeczny, publicysta, redaktor, ksiądz. Urodził się 27 XII 1814 r. we wsi Wronowie (Lubelskie) w zamożnej rodzinie ziemiańskiej, jako brat Stanisława Egberta, bratanek Kajetana. Uczył się w Lublinie i w liceum w Warszawie, gdzie w 1830 r. zdał maturę. Podoficer artylerii w powstaniu listopadowym, po jego upadku wyemigrował do Francji, gdzie ukończył studia prawnicze (Tuluza, 1832-38), a osiedliwszy się w Paryżu utrzymywał bliskie kontakty z Mickiewiczem, Goszczyńskim i Zaleskimi, był jednym ze współwydawców pisma Hotelu Lambert Trzeci Maj oraz nawiązał znajomość z przedstawicielami francuskich kół katolickich (de Montalembert, Veuillot) i został bratem zewnętrznym tworzącego się wówczas Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego. W 1845 rozpoczął wydawanie ultramontańskiego czasopisma Przegląd Poznański; w rok później ożenił się z córką gen. D. Chłapowskiego, a po opuszczeniu niewoli pruskiej, do której wzięty został jako członek legii akademickiej wiosną 1848 r., osiedlił się w wielkopolskim majątku żony. Krytyczny wobec włoskiego ruchu zjednoczeniowego i powstania styczniowego, wrogo odnosił się zarówno do "kosmopolitycznego radykalizmu" i działalności spiskowej, jak i despotyzmu nowoczesnego państwa. Po samobójczej śmierci żony (1853), rozpoczął w 1857 r. studia teologiczne w kolegium duchownym w Rzymie; święcenia kapłańskie uzyskał w r. 1860, został proboszczem w Krzywiniu, następnie kapelanem sióstr Sacre Coeur w Poznaniu (do 1873), dotując szkółki dla ubogich i towarzystwa dobroczynne. W 1867 r. został sekretarzem abpa M.H. Ledóchowskiego, dwa lata później otrzymał tytuł prałata domowego papieża i protonotariusza apostolskiego, a w 1870 już jako kanonik poznański towarzyszył arcybiskupowi w misji do pruskiej kwatery w Wersalu. Zamieszany w rzekome przygotowania zamachu na Bismarcka, po rozpoczęciu kulturkampfu został aresztowany. Po opuszczeniu więzienia, kierował ultramontańskim Kuryerem Poznańskim i został delegatem apostolskim na archidiecezję poznańską; zmarł w Wenecji 20 IX 1877 r. w drodze powrotnej z Rzymu do kraju.

Główne prace: teksty, drukowane w Przeglądzie Poznańskim: Stan rzeczy w Wielkim Księstwie Poznańskim, 1847; Rzeczy włoskie, 1848; Przeznaczenia Francyi, 1849; Nowy Rok, 1850; Pisma, 3 tomy, Poznań 1881.

 

Biogram i tekst zaczerpnięte zostały z wydanej przez Wydawnictwo Aureus i Ośrodek Myśli Politycznej antologii Naród, państwo, władza (Kraków 1996) pod redakcją Antoniego Dudka i Bogdana Szlachty.

.: Powrót do działu Strony tematyczne :: Powrót do spisu działów :.

 
Wygląd strony oparty systemie tematów AutoTheme
Strona wygenerowana w czasie 0,129760 sekund(y)