Nie wiem, kiedy powstało określenie anty-antykomunizm, ale z pewnością
samo zjawisko istniało na Zachodzie już przynajmniej w latach czterdziestych,
a i wcześniej można znaleźć jego odmiany. Wbrew temu, co sugeruje
nazwa nie miało ono związku ze słabościami stanowisk antykomunistycznych
i nie było reakcją na te słabości, lecz raczej wiązało się
z perturbacjami myślenia popierającego komunizm i socjalizm. W największym
skrócie sprowadzało się ono do takiego oto stwierdzenia: "może w
historii komunizmu działy się faktycznie rzeczy złe, ale antykomuniści
nigdy racji nie mieli i nigdy im tej racji nie przyznamy".
Te "złe rzeczy" to oczywiście kolejne informacje, jakie docierały do świadomości
zachodnioeuropejskiej i amerykańskiej inteligencji przychylnie nastawionej
do przemian w Związku Radzieckim i krytycznie do porządku kapitalistycznego
we własnych krajach. Od początku lat trzydziestych obserwowaliśmy
rozmaite fale odchodzenia od sowietofilstwa podyktowane informacjami
o głodzie na Ukrainie, o procesach moskiewskich, czy o prześladowaniach
komunistów przez Stalina, opisanych przez Chruszczowa w jego wystąpieniu
na XX Zjeździe KPZR. Niektórzy
z rozczarowanych zarzucali całkowicie swój afekt do idei socjalistycznej,
inni zaś odrzucając komunizm sowiecki chcieli zachować samą ideę
nowego ustroju lub znajdowali inne powody, by nie przyznać racji
tym wszystkim, którzy od samego początku potępiali komunizm jako
system błędny, zbrodniczy i nieludzki. Tych właśnie, powstrzymujących
się od wyciągnięcia owego prostego wniosku, nazywać w pewnym momencie
zaczęto anty-antykomunistami.
Istniały rozmaite powody bycia anty-antykomunistą. Samo zjawisko dowodzi
istnienia silnej politycznej pasji lewicowej w środowiskach intelektualnych,
która przejawiała się w namiętnym oddaniu nowemu ustrojowi, a nierzadko
także w gwałtownej nienawiści do wszystkiego, co ów ustrój dezawuowało.
Często nienawiść okazywała się trwalsza, niż polityczna pasja konstruowania
nowego i sprawiedliwego świata.
Anty-antykomuniści stosowali zwykle dwa rodzaje argumentacji. Wedle pierwszego,
komunizm był błędny w swoich praktycznych realizacjach, ale dobrze
trafiał w kierunek zmian, w jakim musiał pójść świat. Ten kierunek
zmian różnie interpretowano: jedni widzieli go jako centralne planowanie,
inni jako uspołecznienie gospodarki, jeszcze inni jako wyzwolenie
pracy. Wszyscy zgadzali się natomiast, że kapitalizm był pod pewnymi
względami anachroniczny i komunizm próbował - słusznie - tę anachroniczność
pokonać.
Wedle drugiej interpretacji, anty-antykomuniści atakowali swoich rywali
za wysługiwanie się istniejącym strukturom władzy. Jakkolwiek więc
- dowodzili - błędem było popieranie polityki radzieckiej, to moralnie
niedopuszczalne jest, kierując się antyradziecką i antykomunistyczną
fobią, wysługiwanie się interesom amerykańskiego kompleksu militarno-przemysłowego,
Pentagonowi, imperialistom, Departamentowi Stanu, NATO oraz innym
strukturom zachodniej władzy. Te struktury same prowadziły niemoralną
politykę imperialną, dopuszczały się niegodziwości
i w praktyce niewiele różniły od swoich radzieckich odpowiedników.
Antykomunizm dawał im pośrednie wsparcie, a to zaś stanowiło zaprzeczenie
etosu intelektualisty, który winien być wobec struktur władzy czujnie
krytyczny.
Jest interesujące, że nastawienie anty-antykomunistyczne doszło do głosu
również u tych autorów, których powszechnie uznaje się za przeciwników
Nowego Ustroju. Przykładem może być Bertrand Russell, autor jednego
z najwcześniejszych utworów otwarcie krytykujących komunizm bolszewicki,
opublikowanego jeszcze na początku lat dwudziestych. Książka - mimo
wyraźnego krytycyzmu wobec nowego ustroju - zawierała jednak listę
rozmaitych zastrzeżeń, które miały uniemożliwić przypisanie autorowi
intencji, jakich sobie nie życzył. Przede wszystkim Russell za żadną
cenę nie chciał uchodzić za zwolennika starego ustroju kapitalistycznego,
który według niego skazany był na zagładę. Swój wywód zakończył
wyrażeniem nadziei, iż inne próby budowania ustroju komunistycznego
- tak czy inaczej będącego naszą przyszłością - okażą się bardziej
cywilizowane. "Fundamentalne idee komunizmu - pisał Russell - nie
są w żadnym razie niepraktyczne, a gdyby je zrealizowano, przyczyniłyby
się niepomiernie do dobra ludzkości."
Również wyraźne skłonności anty-antykomunistyczne posiadał Czesław Miłosz.
Dał im wyraz explicite
w korespondencji z Melchiorem Wańkowiczem, jaką prowadził zaraz
po zerwaniu z PRL-em i jeszcze przed napisaniem Zniewolonego
umysłu. Oprócz wymienionych powyżej standardowych argumentów
anty-antykomunizmu, a więc przekonania, iż system sowiecki wyraża
kierunek nieuchronnej przyszłości oraz niechęci do popierania zachodnich
struktur władzy - pojawił się jeszcze jeden. Pisał więc Miłosz,
że antykomuniści nie rozumiejąc sensu marksizmu
i konieczności historycznej zmiany byli generalnie głupsi od swoich
adwersarzy. "Komuniści we Francji - dowodził późniejszy autor Zniewolonego umysłu - mają najwybitniejsze umysły i dyskutują problemy,
o których nigdy się nie śniło polskim emigrantom. Bo wśród studentów
Sorbony jak kto nie jest komunistą, to traktuje się go jak biednego
matołka.
I opowiadał mi mój przyjaciel, (...) że młodzież niemiecka uciekająca
ze wschodniej strony nawraca się często na komunizm dopiero w Berlinie
Zachodnim, nie mogąc znieść zbyt niskiego umysłowego ciśnienia."
Powyższej uwagi i zawartej w niej myśli nie należy deprecjonować. Pokazuje
ona, iż od długiego czasu istnieje w środowiskach intelektualnych
pogarda dla antykomunizmu. Pogarda zaś jest na tyle szeroka, iż
ktokolwiek chce zajmować w tym środowisku znaczącą rolę ten nie
może sobie pozwolić na jej zignorowanie. Antykomunizm nie cieszył
się nigdy względami elity intelektualnej, i to niezależnie od tego,
jak monstrualnie złym i zbrodniczym byłby realny socjalizm. Nie
szanowano tej postawy, gdy w Rosji Sowieckiej szalał terror, nie
szanuje się jej teraz, gdy Ustrój Sprawiedliwości Społecznej już
nie istnieje. Przekonanie, iż przyjęcie owej postawy degraduje kogoś
do statusu "biednego matołka", zaś odrzucenie jej świadczy o dojrzałości
intelektualnej, było tak powszechnie
i mocno akceptowane, że uległ mu nawet Czesław Miłosz. W Zniewolonym umyśle tego wątku nie znajdziemy, natomiast czytana w
świetle korespondencji z Wańkowiczem książka ta odsłania dość pogmatwany
stosunek Miłosza do komunizmu, daleki od standardowej wykładni,
do której przyzwyczaiła nas jej potoczna recepcja.
Zachodni anty-antykomunizm ma swoją dynamikę, która nie jest przedmiotem
moich rozważań. Ciekawym zjawiskiem jest natomiast pojawienie się
takiego nastawienia w Polsce niepodległej. Wydawałoby się, iż do
podobnych zmian świadomościowych nie powinno dojść na szeroką skalę
zważywszy zarówno na dobre tradycje polskiego anty-komunizmu, jak
i lata osiemdziesiąte, w których niemała i opiniotwórcza cześć polskiej
inteligencji opowiedziała się mniej lub bardziej otwarcie przeciw
PRL-owi. Tymczasem anty-antykomunizm w formie czasami dość ostrej
stał się cechą wyróżniającą dużej części, a może nawet większości
polskiej elity, zagościł w najbardziej wpływowych mediach i znalazł
drogę do potocznych stereotypów.
Przyczyny tego zjawiska są z pewnością złożone. Na pewno rolę odegrały
tutaj konserwatywne skłonności społeczne, wyrażające się w niechęci
do całkowitego zdystansowania się od PRL-u, nieporadność niektórych
wariantów dzisiejszego antykomunizmu, użycie zarówno antykomunizmu,
jak i anty-antykomunizmu jako instrumentu uzasadniającego roszczenia
do władzy, oraz kilka innych czynników. Które z nich oddziałały
słabiej,
a które silniej, trudno dzisiaj orzec, jako że żyjemy w okresie
poważnych przekształceń tożsamościowych i materia społeczna umyka
precyzyjnemu opisowi.
Szczególną uwagę chciałbym zwrócić na kilka, według mnie, najpoważniejszych
inspiracji polskiej współczesnej mentalności anty-antykomunistycznej.
Nie ulega wątpliwości, iż niebagatelną rolę - przynajmniej wśród elity
- odegrały te czynniki, które zarejestrował przez kilkoma dekadami
Miłosz. Chodzi tu o presję, jaką na dzisiejszych intelektualistów
polskich wywiera obecna kultura zachodnia i to nie tylko w formie
idei czy prądów, ale także - a może przede wszystkim - mód, obyczajów
lub układów towarzyskich. Wyraża się ona zarówno w formach popularnych,
włączając
w to kulturę masową, jak i w kulturze wyższej. We wszystkich tych
formach syndrom antykomunisty jako "biednego matołka" występuje
otwarcie lub w postaci ukrytej, która wszelako przy najbłahszych
okazjach łatwo się uzewnętrznia.
Najbardziej formacyjne prądy, jakie występowały w kulturze zachodniej,
od kontrkultury lat sześćdziesiątych po postmodernizm, są anty-antykomunistyczne.
Tak naprawdę nie ma i nie było ważnej orientacji zachodniej w ciągu
ostatnich dekad, która nie podpadałaby pod taką kwalifikację. Kontrkultura
wprawdzie znikła, ale zasadniczo zmieniła pejzaż polityczny świata
zachodniego, wzmacniając lewicowe preferencje. Myślenie kontrkulturowe,
czego standardowym przykładem były prace Herberta Marcusego, silnie
wpływające na kształtowanie ideologii kontestacji, wyrażało się
przez skłonność do moralnej ekwiwalencji systemu zachodniego i komunistycznego.
Komunizm jest zły, a system zachodni mu w tej nikczemności dorównuje.
Walka z komunizmem była traktowana zatem jako forma wzmacniania
represyjnych struktur kapitalizmu i imperializmu.
Podobny argument moralnej ekwiwalencji można znaleźć u znacznej części
współczesnych postmodernistów, którzy widzą komunizm jako jedną
z manifestacji tej samej siły zniewalania, uzewnętrzniającej się
w całej historii ludzkości. Antykomunizm nie jest niczym wartościowym,
gdyż akceptuje to samo mocne przesłanie metafizyczne, jakie przyjął
jego przeciwnik. Świat wydaje się zatem - jak wynika, na przykład,
z prac Zygmunta Baumana - na skraju jakiejś wielkiej katastrofy,
porównywalnej z Zagładą, katastrofy, do której kultura zachodnia
przygotowała wszystkie potrzebne narzędzia, a której może zapobiec
jedynie wytracanie owej pewności i siły, jaką kultura ta żywiła
się przez stulecia. Postawa antykomunistyczna - taki w każdym razie
wniosek narzuca się z lektury orędowników nowoczesności - niebezpiecznie
odwleka ten moment i wzmacnia wszystkie szkodliwe złudzenia dawnych
czasów.
Polscy anty-antykomuniści, wywodzący się z opozycji wobec PRL-u, nie głosili
nigdy tezy o moralnej ekwiwalencji między komunizmem
a systemem zachodnim. Tego rodzaju niedorzeczność nie miałaby chyba
szansy przyjąć się u nas. Głosili ją jedynie po 1989 roku wierni
do końca członkowie PZPR. Ale polscy inteligenci - nie podpisując
się pod tezą
o moralnej ekwiwalencji - pozostają jednak pod wyraźnym wpływem
całej anty-antykomunistycznej kultury zachodniej i jej instytucji.
Niekiedy ów wpływ dokonuje się w wymiarze bardzo praktycznym. Środowiska
akceptujące założenie anty-antykomunistyczne stanowią naturalne
źródło inspiracji. To one kształtują intelektualny profil dzisiejszej
kultury, one nadają ton współczesnemu dyskursowi, one tworzą najbardziej
dyskutowane publikacje książkowe i czasopisma. To z nimi przede
wszystkim kontaktuje się polski inteligent wyjeżdżając na stypendia,
uczestnicząc w konferencjach, publikując w zachodnich czasopismach,
oglądając telewizję, śledząc nowości. Podobnie, jak jego koledzy
sprzed pięćdziesięciu laty, dochodzi on zwykle do wniosku, iż antykomunizm
stanowi anachronizm i że aby nie skompromitować się w środowisku,
należy wobec takiej postawy zachować dystans. Jeszcze lepszy efekt
daje drwina, czy słabo maskowana pogarda. Pod wieloma względami
takie zachowanie jest racjonalne, jeśli pod tym słowem rozumielibyśmy
osiągnięcie celu, jakim jest nie narażenie się środowisku. Ujawnienie
poglądów antykomunistycznych w większości zachodnich środowisk akademickich,
dziennikarskich, czy artystycznych stanowi okoliczność mocno kompromitującą,
co źle może wpłynąć na dalszą karierę.
Takie nastawienie daje się częściowo wytłumaczyć. Ogromna część humanistycznego
przesłania, jakie płynie z dzisiejszej kultury bierze się
z tego samego dziedzictwa intelektualnego, jakie, między innymi,
zrodziło komunizm. Marksizm, a on jest tu szczególnie ważny, wpłynął
zasadniczo na humanistykę, a także na popularne wyobrażenia o naturze
społeczeństwa, gospodarki, polityki i kultury, jak również na popularne
idee i zachowania moralne. Antykomunizm intelektualny zwracając
się nie tylko przeciw realkomunizmowi, ale także przeciw ideowym
jego źródłom, stanowi faktycznie podważenie wielu zasadniczych wątków,
jakie tworzą dominujące przez długi czas wyobrażenia o życiu zbiorowym
i o moralności. Jest charakterystyczne, jak wiele z pomysłów starego
marksizmu stało się częścią dzisiejszego wspólnego języka: walka
klas, ekonomiczne źródła kultury, historia jako proces emancypacji
grup, filozofia jako oręż zniewolenia i wyzwalania, etc. Konsekwentny
antykomunista intelektualny musi sceptycznie podchodzić do tych
kategorii, co natychmiast stawia go w pozycji antagonistycznej wobec
zdecydowanej większości intelektualnych środowisk na zachodzie.
Śledząc polskie dyskusje można niekiedy dojść do wniosku, iż nasza inteligencja
w znacznej części nie dostrzega lub dostrzega błędnie intelektualne
źródła komunizmu, a tym samym akceptuje bez zastrzeżeń dominujące
we współczesnej kulturze stereotypy, nie próbując nawet wyrazić
w oparciu o zdobyte doświadczenie choćby minimalnej dozy sceptycyzmu
lub wstrzemięźliwości. Trudno rozstrzygnąć, do jakiego stopnia mamy
tu do czynienia ze świadomym przyjęciem podstawowych idei dzisiejszej
kultury, a do jakiego stopnia rolę odgrywa tutaj raczej pozaintelektualna
chęć dołączenia do głównego dyskursu europejskiego. Fakt, iż ten
główny dyskurs tak często przypomina schematy myślenia znane z czasów
komunizmu, bywa więc odtrącany jako rzecz nieprzyjemna, a ci, którzy
to przypominają - intelektualni antykomuniści - jawią się więc jako
siła antycywilizacyjna, antyeuropejska i ogólnie wsteczna. Powtarzam:
na ile obserwujemy tu świadomy akces do takiej właśnie anty-antykomunistycznej
kultury, a na ile jest to pewien odruch społeczny wyrastający przede
wszystkim z pragnienia uczestnictwa - na to pytanie nie sposób udzielić
dzisiaj jednoznacznej odpowiedzi.
To pomieszanie idei oraz społecznych odruchów, trudne do rozdzielenia,
dostrzegamy również w innym czynniku, wpływającym na utrwalenie
się anty-antykomunizmu, jakim jest teoria i praktyka modernizacji.
Warto odnotować, że teoretycy modernizacji zawsze mieli skłonności
do pomniejszania roli antykomunizmu, gdyż przyjmowali, że rozwój
techniki, konieczność efektywnego zarządzania, nowoczesne struktury
oraz logika racjonalnych decyzji prędzej czy później unieważni instytucje
oraz idee komunistyczne, a tym samym unieważni konsekwentne oraz
radykalne bycie antykomunistą. Dobry przykład takiej wiary w moc
modernizacji daje książka opublikowana przez Zbigniewa Brzezińskiego
i Samuela Huntingtona na początku lat sześćdziesiątych (kiedy to
teoria modernizacji była niezwykle wpływowa), będąca porównaniem
ustroju radzieckiego
i amerykańskiego. Mimo ważnych różnic w obu ustrojach, autorzy sugerowali
coś w rodzaju zbliżania się ich do siebie, na mocy owej logiki,
jaka bez świadomego udziału politycznych uczestników rządzi współczesnymi
społeczeństwami. Podobne nadzieje wyrażali kiedyś inni autorzy także
wobec Chin oraz wobec krajów islamskich, które weszły na drogę gospodarczego
rozwoju.
Również niektórzy liberałowie wolnorynkowi znajdowali w procesach gospodarczych
podstawę do nadziei, że komunizm sam z siebie wytrwać nie może i
że dlatego skazany jest mocą logiki efektywności oraz naturalnych
przemian na wejście na drogę rynkową. Dla nich antykomunizm jawił
się zatem jako ideologia szkodliwa, ponieważ zwracała się ona do
przeszłości i pragnęła spetryfikować istniejący stan rzeczy tak,
by dać wsparcie strukturom władzy politycznej i militarnej, będących
rzekomo jedynymi instrumentami powstrzymania komunistycznej ekspansji.
Antykomunizm - twierdzono - jest postawą błędną, gdyż wcale nie
przyczynia się do osłabienia komunizmu, ale, paradoksalnie, do jego
wzmocnienia. Podnosząc temperaturę międzynarodowych konfliktów i
tworząc atmosferę histerii powoduje on w państwach komunistycznych
mobilizację władzy, która tym samym we własnej obronie, będąc do
tego zmuszona przez zewnętrzną presję, opóźnia procesy modernizacyjne.
Wiara w siłę modernizacji okazała się naiwna, ale myślenie modernizacyjne
nie umarło, zaś w wolnej Polsce okazało się wcale silne. Jest to
poniekąd zrozumiałe. Nowy ustrój miał unieważnić stare podziały
i wciągnąć wszystkich w nowe struktury. Antykomunizm traktuje się
jako ideologię, które stoi tym zmianom na przeszkodzie: po pierwsze,
źle odczytuje tendencje nowych czasów i przesłania nam ich zrozumienie,
a po drugie, wprowadza zamieszanie do procesów modernizacyjnych
i wyklucza z nich całą grupę ludzi (dawnych komunistów), którzy
w nowym systemie mogą i powinni znaleźć dla dobra nas wszystkich
swoje stosowne miejsce.
Argument ten stanowi powtórzenie założeń, które pojawiły się
w pierwotnych wersjach teorii modernizacji, a w ciągu owych kilkudziesięciu
lat odsłoniły wszystkie swoje słabości. Wiemy już, że logika modernizacji
nie działa bezbłędnie, że istnieją czynniki, które ją warunkują,
a które z nowoczesnością nie mają wiele wspólnego (na przykład,
odpowiednia sfera obyczajowa), że stare podziały ideowe i ideologiczne
wcale nie znikają na mocy dokonujących się zmian, że procesy modernizacji
mogą się wyradzać i wywoływać sentymenty anty-modernizacyjne. Wiemy
jeszcze wiele innych rzeczy, które każą patrzeć na schematy myślenia
modernizacyjnego sceptycznie.
Można wszelako domniemywać, iż siła tego myślenia w dzisiejszej Polsce
nie bierze się z mocy zawartych w tej koncepcji argumentów, ale
z pewnych stereotypów, z którymi jeszcze nie uporaliśmy się z powodu
słabości naszej analizy komunizmu. Tym stereotypem jest przekonanie,
że komunizm reprezentował nowoczesność (jakkolwiek brutalną i źle
pojętą), i że dlatego do nowoczesności bliżej jest dzisiaj dawnym
komunistom, niż obecnym adwersarzom. Innymi słowy, z powodu gorączki
modernizacyjnej, a także wielu innych przyczyn, których tutaj opisać
nie sposób, odżył stary podział na nowoczesność i tradycjonalizm,
zdominowawszy wszystkie inne podziały. W jego wyniku dawni komuniści
znaleźli się w gronie rzeczników nowoczesności, zaś ich przeciwnicy
w obozie wstecznictwa, kołtuństwa i ciemnogrodu. Bycie anty-antykomunistą
stało się zatem -
w świetle rozpowszechnionych opinii - obowiązkiem każdego człowieka
nowoczesnego, natomiast antykomunizm przekształcony został na zasadzie
skojarzeń w naturalnego sprzymierzeńca wszystkich rzeczy, które
tej nowoczesności zaprzeczają, od swobód obywatelskich, po religijny
fundamentalizm. W katechizmie współczesnego polskiego inteligenta
anty-komunizm nie jawi się zatem jako pewna konsekwencja ważnych
przemyśleń nad zachodnią tradycją polityczną oraz historią Europy
i Polski, ale jako bezmyślna i finalnie nie dająca się zrealizować
próba odciągnięcia Polski od nowoczesności.
Jeśli - pora na konkluzję - moja interpretacja dzisiejszego polskiego anty-antykomunizmu
jest słuszna to oznacza, że w przeciwieństwie do pewnych form antykomunizmu,
nie ma on charakteru przemyślanej i dobrze uzasadnionej koncepcji,
lecz raczej odwołuje się on do nawyków, skojarzeń i obyczajów odzwierciedlających
ideologię współczesnego polskiego inteligenta. Fakt, iż anty-antykomunizm
nie jest koncepcją, ale zbiorem zachowań i opinii nie znaczy wcale,
iż jego siłę można lekceważyć. Jest raczej odwrotnie: im mniej anty-antykomunizm
będzie miał charakter koncepcyjny, a im bardziej opierał się na
przesądach i emocjach, tym trudniej będzie ograniczyć jego wpływ
na polskie umysły.
|