Leszek Jesień - W konstytucyjnym zawieszeniu


Przygoda Unii Europejskiej z konstytucją, a nawet samo użycie słowa “konstytucja” w projekcie traktatu zwanego “konstytucyjnym”[1] wydaje się odpowiadać na zapotrzebowanie współczesnej Europy na upolitycznienie integracji europejskiej. Dotychczasowy, wspólnotowy model integracji był mocno zakorzeniony w gospodarce. To właśnie gospodarka była w potocznym rozumieniu sensem integracji, choć przecież chodziło - i nadal chodzi - o uniknięcie wojen, które w przeszłości dewastowały majątek i morale Europy. W praktyce integracyjnej starano się zbudować model pokojowego rozwiązywania konfliktów. Współcześnie mówi się zatem, że integracja to właśnie negocjowanie konfliktów. Dalekosiężny cel polityczny (zapobieżenie wojnie), jak i metoda negocjacyjnego rozstrzygania spraw, które w przeszłości prowadziły do konfliktów zbrojnych, stanowią oczywiście same w sobie o politycznym wymiarze procesu integracji. Wszak nie chodzi tylko o poprawienie makroekonomicznych wskaźników rozwojowych państw. Tradycyjnie zatem integracja, choć wynikała z politycznej rzeczywistości powojennej Europy i próbowała kształtować polityczną jej przyszłość, swą codzienność znalazła przede wszystkim w gospodarce. W latach 60 ubiegłego stulecia budowano Wspólną Politykę Rolną i unię celną. Końcówka zaś tego wieku to ciągłe szlifowanie w pełni funkcjonującego rynku, zwanego jednolitym rynkiem.

Lecz taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie. Gospodarcze paliwo integracji wypaliło się. O ile ciągle można doskonalić integrację gospodarczą i usprawniać rynek, to jego wspólne podstawowe zręby zostały już dawno postawione. Dziś dominować zaczynają spory o cele, jakie zintegrowana gospodarka powinna realizować. W Unii Europejskiej nie da się już utrzymać rozdzielenia gospodarki od polityki.

Doświadczenia czysto gospodarczej integracji niosą ze sobą ważne konsekwencje polityczne o charakterze ponadnarodowym. Pierwsze to unia celna, która powstała w ramach EWG w roku 1968. To czysto gospodarcze przedsięwzięcie przyniosło ze sobą konsekwencje polityczne. Wspólna granica celna prowadzi do pobierania wspólnego cła. W konsekwencji pojawiają się pieniądze, które nie należą do żadnego z integrujących się państw. Pieniądze publiczne o charakterze ponadnarodowym wymagają nadzoru ze strony ponadnarodowej instytucji, która byłaby odpowiednia do sprawowania takiej funkcji. W tym właśnie mechanizmie można odnaleźć korzenie procesu systematycznego wzrostu znaczenia Parlamentu Europejskiego w systemie instytucjonalnym integracji europejskiej. Podobne jest doświadczenie wynikające z powstania jednolitej waluty Euro. W tym przypadku kontrola nad tradycyjnymi narzędziami współczesnego państwa: ustanawianie stóp procentowych, bicie monety, dewaluacja i rewaluacja wartości waluty, została przejęta przez ponadnarodowe ciało - Europejski Bank Centralny. Bank ten jest zarządzany przez prezesów banków centralnych państw uczestniczących w strefie Euro. Z punktu widzenia konsekwencji politycznych integracji najważniejsze jest jednak, że ciało to stanowi stopy procentowe dla całego obszaru Euro, a nie dla jego części. Wprowadzenie Euro oznacza, że zaczynamy myśleć o skutkach działań gospodarczych dla całości, a nie dla poszczególnych części, ani też dla prostej sumy tych części. Podmiotem politycznym staje się Unia, a nie jej państwa składowe. Pamiętać przy tym stale należy, że Unia w swym systemie instytucjonalnym to przecież także te właśnie państwa – to z nich składa się przecież najważniejsze ciało zdolne do podejmowania decyzji, Rada Unii Europejskiej.

Słowo “konstytucja” jest zatem przejawem politycyzacji procesu integracji na bardziej zaawansowanym poziomie. Dodatkowo stwierdzenie to wspiera fakt, że traktat konstytucyjny został poddany pod ocenę referendalną w wielu państwach. Nie każdy kraj miał obowiązek przeprowadzenia referendum. Niemniej wyjątkowo wiele krajów przewidywało/przewiduje ich przeprowadzenie. Nawet w Niemczech, gdzie z zasady nie przeprowadza się referendów, poważnie rozważano taką opcję. Jest to jakościowo inna sytuacja od tych wielu, gdy państwa członkowskie ratyfikowały kolejne traktaty integracji: paryski, rzymskie, jednolity akt europejski. Wówczas opinia publiczna była niejako obserwatorem eksperymentu prowadzonego przez elity, a szczególnie dyplomacje krajów członkowskich. Dopiero ratyfikacja traktatu z Maastricht wprowadziła nowe akcenty. Powołanie unii politycznej i postanowienia dotyczące Euro wzbudziły zainteresowanie opinii publicznej, która zaczęła być głównym aktorem w Danii (gdzie pierwsze referendum było nieudane), Francji (gdzie Maastricht ratyfikowano bardzo niewielką przewagą głosów) i w Wielkiej Brytanii (gdzie referendum nie było, ale ratyfikacja spowodowała narodziny nowoczesnego eurosceptycyzmu). Ten eurosceptycyzm sprzeciwia się właśnie politycyzacji procesu integracji i (błędnie) zakłada, że da się bez uszczerbku dla rynków zatrzymać proces integracyjny na etapie czysto gospodarczym.

Wydaje się, że istnieje świadomość potrzeby politycyzacji procesu integracji, przejawiająca się w otwartym i akceptowanym publicznie określeniu politycznych podstaw integracji. Potrzebne jest nowe otwarcie integracyjne, niekiedy mówi się “nowy kontrakt” dla Europy, który byłby uaktualnieniem podstawowego do dziś w tej mierze dokumentu, czyli deklaracja Roberta Schumana z 9 maja 1950 roku, która mocno już obecnie odstaje od współczesnej rzeczywistości politycznej Europy. Jest to szczególnie ważne, gdy UE liczy aż 25 państw i stoi u progu dalszych poszerzeń, a także gdy ma ewidentne kłopoty gospodarcze, które wymagają śmiałych działań. Oba aspekty UE nie mogą obejść się bez politycznego poparcia społeczeństw wyrażonego w demokratyczny sposób. Nie wystarczy jednak nawoływanie do pogłębionej dyskusji. Takich wezwań i takich dyskusji odbyło się już wiele. Niezbędne jest natomiast, by klasa polityczna wzięła pełną odpowiedzialność za Europę i w demokratycznej pracy ze swymi wyborcami wykształcił się nowy – społecznie wyrażony – kształt Europy. Próbę z traktatem konstytucyjnym należy być może uznać za nieudaną. Niemniej jest ona fragmentem szerszego procesu, od którego chyba nie ma ucieczki.

Dziś zapewne należy uznać traktat konstytucyjny, w tym kształcie, który został zaakceptowany przez Konferencję Międzyrządową wszystkich 25 aktualnych państw członkowskich, za dokument martwy. Doświadczenie pisania, dyskutowania i ratyfikowania bądź nie tego traktatu jest bardzo ważne dla całej Europy. Wynika z niego, że do politycyzacji procesu integracji nie wystarczy dobra wola jego uczestników. Z pewnością nie wystarczy tradycyjne uprawianie polityki integracyjnej w gabinetach dyplomatycznych tak, jak miało to miejsce przed laty, gdy porozumienia ekspertów podlegały zatwierdzeniu przez parlamenty. Współczesna politycyzacja integracji oznacza przede wszystkim jej powrót do podstaw: praktyczne rozwiązywanie małych spraw ważnych dla ludzi, praca nad zachowaniem pokoju pomiędzy nacjami nadmiernie skłonnymi do zbrojnych waśni, a także dialog ze społeczeństwem zwany praktyką demokratyczną. Nie wystarczy przecież na poziomie Unii Europejskiej powielenie schematu znanego z klasycznych systemów politycznych państw. Na poziomie zintegrowanej Europy instytucje znane każdemu państwu po prostu nie mogą sprawnie funkcjonować, ponieważ opinia publiczna Europy ma inną naturę, jest różnorodna, wielojęzyczna, znacznie bardziej rozproszona, skoncentrowana przede wszystkim na swych tradycyjnych państwach, które dają ludziom bliskość świata politycznego. Europa nie jest żadnym monolitycznym społeczeństwem, nie wspiera się też na żadnym jednym narodzie. Ta mozaika różnorodności z pewnością posiada - pomimo wszystko - pewne poczucie wspólnoty. To właśnie jest podstawa integracji i ta podstawa powoli się umacnia.

W dużym uproszczeniu możemy przyjąć, że debata referendalna we Francji dotyczyła przede wszystkim modelu gospodarczego, jaki przyszła Europa - według traktatu konstytucyjnego - powinna przyjąć. Wydaje się, że Francuzom zależało, by Europa była bardziej socjalna, a mniej liberalna. Z kolei dyskusja holenderska dotyczyła przede wszystkim sposobu radzenia sobie z napływem imigracji. Gdzieś w tle obu kampanii, tak jak to miało miejsce też w innych krajach, na przykład w Hiszpanii, tlił się spór o udział (lub jego brak) Europy w interwencji w Iraku u boku USA. Z innej perspektywy, aktualny był również spór o tzw. dyrektywę Frederika Bolkesteina (od nazwiska byłego komisarza), czyli uwolnienie usług spod regulacji krajowych i doprowadzenie do ich skutecznego przepływu na terytorium całej Unii Europejskiej. Jak wiadomo, tuż po nieudanych referendach, w czerwcu 2005 roku Unii Europejskiej nie udało się uzgodnić nowej perspektywy finansowej (czyli budżetu) na lata 2007-2013. Jak się wydaje, świadczy to właśnie o postępującej politycyzacji procesu integracji europejskiej. Wszystkie te kwestie nie są marginalne i dotyczą losu całej zintegrowanej Europy: problem politycznego kształtu Europy jest jak najbardziej aktualny. Dotyczy to również rodzaju i kierunku polityki wewnętrznej, jaka będzie w UE prowadzona. Sam traktat konstytucyjny nie zawiera postanowień o tym, czy przyszła Europa ma być bardziej socjalna, czy też bardziej liberalna, podobnie, jak wcześniejsze traktaty nie określały kształtu polityk: rolnej, jednolitego rynku, strukturalnej, etc. Lecz to właśnie w kontekście rozwiązań instytucjonalnych tam proponowanych rozpala się spór o to, czy liberalizacja usług jest dobra dla wszystkich państw, czy też dla całości. To samo dotyczy sporu o o kształt polityki zagranicznej, którego dzisiejsze odsłony są po prostu kontynuacją sporów toczonych wokół traktatu z Maastricht, który powołał do życia drugi filar UE, czyli wspólną politykę zagraniczną i bezpieczeństwa. Preambuła traktatu konstytucyjnego mówi o konieczności działania Unii Europejskiej na rzecz “pokoju, sprawiedliwości i solidarności na świecie”, a więc nawołuje ją do aktywności w świecie zewnętrznym. To oznacza odrzucenie izolacjonizmu, który przecież mógłby być wynikiem poszukiwania najmniejszego wspólnego mianownika łączącego państwa członkowskie UE w ich zainteresowaniach światem zewnętrznym. Dziś wielu komentatorów się cieszy, że Unia nie likwiduje zdolności państw do działania na arenie międzynarodowej, lecz banałem jest stwierdzenie, że samodzielnie państwa europejskie w wielu wypadkach nie są zdolne do skutecznego działania. Ten paradoks kiedyś musi znaleźć rozwiązanie. Jak wiemy, polityka nie znosi próżni.

Ważnym fragmentem polityki w UE jest dziś konieczność rzeczywistego zintegrowania nowych państw członkowskich. Było to dobrze przygotowane poszerzenie. Nie towarzyszyły mu żadne wielkie niepokoje, czy zaburzenia gospodarcze. Niemniej obawa paryżan przed przysłowiowym polskim hydraulikiem dowodzi, że członkostwo Polski w UE musi nam wszystkim znormalnieć. Ta codzienna normalność leży jak najbardziej w polskim interesie.

Elementy spornego krajobrazu europejskiego zebrane w syntetyczny obraz zdają się sugerować, że Europa znajduje się obecnie na etapie ponownego poszukiwania odpowiedzi na pytanie, czym jest. Nie w sensie historycznym, lecz w sensie zdolności do wspólnego działania. Skutecznego działania. Jeśli rzeczywiście łączy nas Europejczyków coś więcej niż wspólny handel, to oczywiście chcemy wiedzieć, co to jest i jakie ma znaczenie dla polityki gospodarczej wewnątrz UE oraz dla jej stanowiska wobec zagranicy. Inaczej rzecz ujmując, wydaje się, że proces politycyzacji procesu integracji europejskiej jest jak najbardziej naturalny dla aktualnego stanu i składu Unii Europejskiej. Będzie natomiast zapewne burzliwy i jeszcze potrwa kilka lat.

Z tym stanem rzeczy musi sobie poradzić polityka polska. Wydaje się, że w odniesieniu do problemów wewnętrznych UE powinny nam przyświecać cztery zasady.

Po pierwsze, ważna wydaje się konstatacja – do której powoli przekonują się nawet środowiska jeszcze nie tak dawno całkowicie niechętne integracji europejskiej – że Polska potrzebuje zintegrowanej Europy. Nie oznacza to konieczności poparcia każdego planu integracyjnego, nie musi prowadzić do stworzenia państwa europejskiego, ani rezygnacji z państwa polskiego. Niemniej pożyteczna byłaby zmiana nastawienia polityki polskiej na rzecz takiego stosunku do Unii, który jest konstruktywny i aktywny. Nie wystarczy bowiem Polsce korzystanie z funduszy unijnych. Potrzebna jest aktywność w budowaniu przyszłości wszystkich Europejczyków oparta na zasadzie zgody wszystkich. Nie chodzi tu o szczegóły mechanizmu głosowania w Radzie UE (większość kwalifikowana, czy jednomyślność), lecz o koncyliacyjne nastawienie i skłonność do nieustannego przekonywania wszystkich, tak by osiągnąć ową zgodę wszystkich z wyraźnym uwzględnieniem polskich preferencji.

Po drugie, Polsce potrzebna jest Europa polityczna, nie wystarczy nam sam rynek. Położenie geograficzne Polski na ważnych rubieżach UE skłania do poszukiwania wspólnego zdania z naszymi partnerami z UE we wszystkich kwestiach polityki międzynarodowej. Ponownie: nie musi to oznaczać rezygnacji z własnych preferencji, zdania i punktu widzenia. Wskazuje natomiast na potrzebę przekonywania pozostałych partnerów do naszych racji. Należy tu zwrócić uwagę na fakt, że takie podejście do uprawiania polityki międzynarodowej odchodzi od tradycyjnego postrzegania sfery stosunków międzynarodowych jako obszaru do zagospodarowania samodzielnego lub w sojuszu. Można tu mówić o ‘ugniataniu’ polityki międzynarodowej razem z pozostałymi partnerami z UE. Teorie integracji mówią o ‘transrządowości’ tego obszaru. W interesie Polski leży poszukiwanie wspólnych rozwiązań w tym obszarze tak, aby stanowisko europejskie nie było ani francuskie, ani brytyjskie, ani niemieckie, ani też polskie, lecz wspólne, europejskie. Nie zawsze się to uda, często okaże się utopią. Jednak im częściej się zdarzy, tym bardziej UE będzie pożyteczna dla Polski.

Po trzecie, potrzebny jest nam zdrowy rozsądek w sterowaniu gospodarką unijną, a właściwie jej systematyczne uwalnianie tak, by dać ludziom możliwość nieskrępowanego korzystania z dobrodziejstw poszerzonego jednolitego rynku. Aktywność Polaków powinna przynieść nam sukces tak w rolnictwie, jak i – z biegiem czasu - w zaawansowanych technologiach.

Wreszcie po czwarte, potrzebujemy wspomnianego na początku powrotu UE do pragmatyki początków integracji. Jak Jean Monnet musimy szukać takich spraw i obszarów, które są ważne dla ludzi i praktycznie da się uzyskać poprawę sytuacji, gdy zastosujemy jakieś instrumenty integracyjne. Bez zrozumienia przez ludzi na czym polega ich konkretny ‘zysk’ z integracji, nie będziemy mieli poparcia dla ogólnie poprawnie sformułowanych celów.



[1] Pełna nazwa dokumentu potocznie nazywanego ‘konstytucją europejską’ to “Traktat ustanawiający konstytucję dla Europy”.



2005 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/