Prelekcja J. Szujskiego, miana w
czerwcu 1874, na korzyść Towarzystwa Św. Wincentego à Paulo w Krakowie.
Pierwodruk: "Przegląd Polski", 1874-75,
I, s. 337-355
[Józef Szujski (1835-83),
historyk, pisarz, polityk i publicysta, jeden z najwybitniejszych polskich
konserwatystów XIX w. Tekst "Moralność i wiedza jako czynniki w
historii" stanowi polemikę z szkołami w historiografii i filozofii,
odwołującymi się do pozytywizmu, i zawiera krytykę pozytywistycznej idei
postępu]
Przedmiot dzisiejszego
wykładu nasuwał się prelegentowi niejednokrotnie. Wyzywały do podjęcia
przedmiotu dosyć zagęszczone między publicznością i młodzieżą książki, wyzywały
niektóre pisma periodyczne, szczególniej warszawskie, od lat kilku objawiające
kierunek mocno zdaniu prelegenta przeciwny w sprawie, która go jako trudniącego
się historią obchodzić musiała. Chociaż wzięty z zakresu filozofii a mianowicie
filozofii historii, mniemam, że się nadaje do prelekcji publicznej; dotyka bowiem
spraw najrzeczywistszych, najpowszechniejszych, w samych abstrakcjach gubić się
nie potrzebuje a godzien jest zaiste zająć uwagę publiczności.
Długie wieki była
historiografia raczej kunsztem pisarskim lub czynem obywatelskim, jak
umiejętnością, dziejoznawstwo zaspokojeniem ciekawości, wskazówką dla mężów
politycznych raczej, niż powszechnym przedmiotem nauki. Najznakomitsze dzieła
historyczne, jakie nam przekazała starożytność i średnie wieki Tukidydes czy
Tacyt, Grzegorz Turoneński, czy Froissart, Machiavelli czy Długosz, powstały z
bezpośredniego, że się tak wyrażę, potrącenia piszącego, do przedstawienia
bliższej lub dalszej przeszłości; niesie je też indywidualność autora, opiniami
swymi i sądem wybitna, na współczesnych szczególnie wypadkach znamię swoje
wyciskająca. Wszystkim tym ludziom przyświecało Cycerońskie o historii zdanie,
że jest mistrzynią życia. Nie pojmowali dziejopisarstwa i dziejoznawstwa w
oderwaniu od życia, jako nauki dla siebie. Obok nich, w pewnym już do
dzisiejszego pojęcia zbliżeniu, spotykamy erudytów historii, zbieraczy,
uczonych zajętych pisaniem jej z książek i opowieści drugich, często pod
wpływem potężnym znakomitych osobistości; a jeżeli nie dorastają oni wielkości
dziejopisarzy pierwszej kategorii, w kunszcie przedstawienia rzeczy często od
nich są wyżsi. Takimi w starożytności są greccy pisarze historii rzymskiej,
takim Liwiusz, takimi średniowieczni i humanistyczni kompilatorowie dziejów.
Erudycja ta, połączona z krytyką ściślejszą w wieku XVII wydała te ogromy prac
historycznych, jakimi zadziwiają nas Baroniusz i kontynuatorzy, Bollandyści i
kongregacja Benedyktynów ś. Maura, erudycja ta wydała pierwsze zbiory
historyków, których ogromne foliały każą do dziś dnia podejmować trud podwójny,
intelektualny szukania i czytania, fizyczny dźwigania kilkunastu funtowych
książek.
Rozpatrując się w tej
erudycji historycznej, do dziś dnia po największej części użytecznej i
niezbędnej, widzimy wprawdzie, że ona istnieje dla siebie, że potrącenia do
życia i ruchu od samej siebie odbiera, że szukanie prawdy faktów, sprawdzanie
autentyczności dokumentów np. jest jej pobudką i czynnikiem ożywiającym, ale
nie widzimy jeszcze dążenia do objęcia nagromadzonych faktów w jedną całość,
przejętą myślą do nich przystającą, ustawienia ich w pewien system umiejętny,
który dzisiaj spotykamy. W historiach powszechnych po dziejach czterech
monarchii starożytnych: babilońskiej, asyryjskiej, perskiej, macedońskiej i
królów żydowskich, następują zwyczajnie systemem średniowiecznym: Vitae
Imperatorum et Pontificum jako główne tło historyczne, zresztą rozbiegają
się dzieje w historie szczegółowych królestw, około tego wielkiego ogniska.
Jest to ogólny szablon dziejowy, nieprzerwany podziałem na wieki średnie i
nowożytne, z oznaczeniem tylko naczelnego w dziejach wypadku, przyjścia
Chrystusa, jako dzielącego historię na dwie wielkie połowy.
Temu stanowisku historii,
jako czynu dokonywanego pismem, dzieła sztuki i stylu i dzieła pracy uczonej,
odpowiadało długie wieki i przyjmowanie jej przez społeczeństwo. Masy, nie
tylko najniższe, ale średnie, żyły bez znajomości historii; korporacje, stany,
zakony poprzestawały na swojej własnej, wciągając do niej tylko fakty wielkie
lub z bliska ich dotyczące; żywy zmysł dla dziejów miewały tylko wyżyny
społeczeństwa, panujący i mężowie stanu, dostojnicy świeccy i kościelni. Ci zaś
pojmowali ją przede wszystkim jako naukę praktycznego życia lub jako
uświetniający przybór wysokiego stanowiska, które zajmowali. Tak np. manuskrypt
Długosza, który długie czasy na druk czekał, znajdował się w kopiach u wielu
najznakomitszych rodzin polskich, dostępny tylko tym, którzy byli powołani
wiedzieć coś więcej, niż tłum szlachty, kontentujący się Bielskim i Kromerem, a
potem lada lichą i niesmaczną kompilacją historyczną. Tak należało do edukacji czytanie
historyków, ale nie systematyczny historii wykład, nauka historii poszczególnych,
szczególnie rzymskiej, ale nie całości dziejów.
Rozpatrując się też w
wielkiej masie literatury historycznej, widzimy w niej albo umyślne albo naiwne
niejako nie wychodzenie poza masę krytycznie lub mniej krytycznie zestawionych
faktów; umyślne, gdy obawa obrazy jakiej potęgi społecznej autora wstrzymuje,
naiwne, jeżeli się zagrzebał w erudycji i poza książki nigdy kombinującą myślą
wyjść nie umiał. Uwaga nad historią, badanie praw historii znajdujemy długi
czas nie w historii samej, ale w naukach, które podówczas wyższe zajmowały
stanowisko, w książkach, które nie pochodziły od historyków erudytów w ścisłym
tego słowa znaczeniu. Na czele myślicieli, obejmujących całość i cel historii
znajdujemy św. Augustyna w dziele de Civitate Dei, św. Tomasza z Akwinu,
kreślącego porządek moralny chrześcijańskiego świata, postać Dantego, twórcy
komedii Boskiej, stawiającego się jako sędzia minionych pokoleń. Najgłębsze historyczne
prawdy doświadczalne złożył Machiavelli w swoim Książęciu; zapatrywań ponurych
kalwinizmu szukać by należało w rzadkiej książce Vireta: Le monde a l'empire,
a dociekając np. wyobrażeń polskich o dziejach i ich przeznaczeniu,
przyszłoby rozpatrywać się w Modrzewskim, Orzechowskim i Skardze. Hobbes i
Monteskiusz praktyczni politycy, powiedzieliby nam więcej pod tym względem niż
urzędowi historyczni erudyci. Nareszcie pierwsi dwaj mężowie, którzy dali
początek pojmowaniu historii w odniesieniu jej do najwyższych zagadnień
człowieka i ludzkości, którzy w masę faktów starali się wnieść nie mechaniczny,
ale wewnętrzny ład jednej myśli, Bossuet i Vico, nie liczą się wcale do
historyków, pierwszy z nich był teologiem, mówcą, księciem Kościoła, mężem stanu,
pedagogiem delfina Francji, drugi księdzem także, humanistą raczej niż
historykiem.
Discours sur l'histoire
universelle Bossueta i
La scienza nuova Jana Chrzciciela Vico, uchodzić też mogą słusznie za
pierwsze próby traktowania historii, jako osobnej, w sobie samej zamkniętej nie
nauki, ale umiejętności. Przyznał to Vico zowiąc dzieło swoje umiejętnością
nową: scienza nuova. Przyznał i Bossuet mówiąc w wstępie swego dyskursu
do Delfina: Aby wszystko zrozumieć w historii, trzeba znać stosunek jednej do
drugiej historii, trzeba znać porządek czasów, następstwo państw i wiekuiste
istnienie religii, bo na następstwie państw a wiekuistości religii polega cała
historia świata.
Problem postawiony przez
Bossueta i Vicona stanął odtąd na porządku dziennym umysłowości europejskiej.
Najbliższym głośnym dziełem jest tu: Essai sur les moeurs Voltaira,
zapatrywania Rousseau złożone w jego paradoksalnej rozprawie o wpływie wiedzy
na obyczaje, rozprawka Kanta: Ideen zur allgemeinen Geschichte in weltbürgerlicher
Absicht (1784) i współczesne co do roku wydania, dzieło Herdera Ideen
zur Philosophie des Geschichte. Za wpływem tego ogólnego, filozofującego
kierunku musiała się zmienić historiografia, musiała wyjść z epoki erudycyjnej,
specjalizującej, w epokę łączącą zapatrywania filozoficzne na całość biegu
dziejów z przedstawieniem faktów a przez to samo zbliżać się do stanowiska
osobnej, zamkniętej w sobie, jeden wielki dział objawów świata uogólniającej
umiejętności. Wybijała też dla niej godzina, gdy miała się stać udziałem masy
wykształconych, obudzić powszechny interes, by zająć przez długi czas
najpopularniejsze między naukami stanowisko.
Rzecz zaiste interesująca
jak wyglądały te pierwsze, do Kanta i Herdera sięgające wyobrażenia
filozoficzne o historii, a więc o celu dziejów ludzkości, o prawach nimi
poruszających. Przejdziemy je w krótkości, zwracając następnie uwagę na to, co je
wszystkie charakteryzuje.
Bossuet daje pierwszy
wyraz pojęciu, które świat katolicki, z mniejszymi lub większymi odmianami o
historii rozwijał. Dwa czynniki są głównym dziejów wątkiem: czynnik władzy i
czynnik religii, jeden zmienny, drugi stały. Kieruje nimi siła nadprzyrodzona,
Opatrzność, nie łamiąca ludzkiej woli i samodzielności, ale mieszająca się w
każdą czynność ludzką. "W czynnościach ludzkich wypowiada tu myśl zarówno
niezmiernie prostą, jak niezmiernie głęboką, "jest coś, czego człowiek nigdy
nie przewidzi i nie obliczy, jest to owe coś tajemnicze, które służy za
narzędzie Bogu do wykonywania swego opatrznościowego rządu". A więc Opatrzność,
Opatrzność dotykająca śmiercią mocarzy, gotujących światu przewroty niezmierne,
Opatrzność ukrywająca w łonie społeczeństw nieznane czynniki kary lub dźwignienia
się! Czyni to zaś Opatrzność wedle sprawiedliwości swojej, wedle wielkich praw
moralnych nakreślonych i objawionych ludzkości. Nazwał to p. Laurent doktryną
fatalizmu katolickiego.
Podnosząc na wielu
miejscach dogmat Opatrzności, występując przeciw fatalizmowi Epikura,
Machiavella, Hobbesa i Spinozy, osobliwszy prawowierności i poganizmu mieszaniec,
niejasny a często sprzeczny z samym sobą w swojej Scienza nuova, Vico
wprowadza w filozofię historii doktrynę nawrotów (ricorsi). Każdy naród
ma swoje epoki, które przejść musi, historia idzie tymi samymi nawrotami, wieku
półbogów, wieku bohaterów i wieku ludzi, aby dziwną koleją znowu zaczynać od
początku. Na dnie tej doktryny obok wspomnień klasycznych o wieku złotym i
następnych, tkwi przekonanie, że istotą dziejów jest podleganie naturalnym
tylko prawom i dlatego to pozytywistyczne filozofie historii lubią Vicona
uważać jako protoplastę.
Co Vico zatrącał, do tego
przyznał się otwarcie Monteskiusz w Duchu praw. Nie mówi on
wprawdzie o nawrotach, bo nie mówi o samej historii, ale traktowanie przez
niego społeczeństwa ludzkiego jest tylko wykazaniem, że ono w całości zależy od
warunków fizycznych, w których żyje, obraca się w kole możności, które mu
okoliczności wskazują. Ci, co dzisiaj wojują potęgą klimatu, jako nowym
odkryciem, niech zajrzą do Monteskiusza budującego na fizycznych własnościach
ziemi niezmienną dolę dziejową.
Vico i Monteskiusz
wskazują przynajmniej jedno z praw, które w życiu ludzkości zaprzeczyć się nie
da, które na narodach wybija piętno swoje. Cóż robi Voltaire? Duch przeczący i
burzący, żyjący jedynie w atmosferze polemicznej i szyderskiej, Voltaire
poświęca swój Essai sur les moeurs polemice z pojęciami chrześcijańsko-katolickimi.
Używa on po raz pierwszy broni, która by się dzisiaj trywialną wydać musiała,
broni, którą posługują się ateiści uliczni, szyderstwa z mniemanych Opatrzności
rządów. Krucjaty przypisuje krzykliwemu mnichowi Piotrowi d'Amiens, reformację
kłótni Augustianów z Dominikanami, sprowadza największe wypadki do intrygi
drobnej, skandalicznej, nikczemnej: z nerwowym rozdrażnieniem stawia ślepy
fatalizm przeciw Opatrzności Bożej.
Herder, głowa
entuzjastyczna a pełna sprzeczności, stawiając raz w wymownych słowach rządy
Opatrzności, nie chce ich wszakże mieć po za ludzkością, ale w ludzkości,
odstępując też od myśli Bossueta, koniecznie zapadać musi w naturalizm Monteskiusza,
a nawet miejscami w fatalizm Voltaira. Rozwija szeroko i trafnie wpływ przyrody
na człowieka a w smutnym humorze nazywa pracę dziejową ludzi męczarnią Ixyona,
Syzyfa i Tantala. Natura ludzka zawsze jedna, po tysiącu wieków będziemy
takimi, jakimi jesteśmy obecnie.
Kant z lekka dotykający
filozofii historii, zamykając to pierwsze niejako koło myślicieli, protestant,
rzecz dziwna wraca do Bossuetowskiego postulatu Opatrzności. Nie pojmuje on
przypuszczenia rządów Opatrzności w naturze, jeżeli ich się nie widzi w
dziejach świata, chociaż sprawdzenie ich tamże daleko większym ulega
trudnościom. Ten rząd musi mieć cel, tym celem musi być postęp. Jako
takie cele postępu zakreśla Kant w kilku pisemkach współczesnych
rewolucji francuskiej: rzeczpospolitą, religię wolną od węzłów ortodoksji i to
nazywa założeniem Królestwa Bożego na ziemi.
Po raz pierwszy, w ustach
pruskiego filozofa, spotykamy się tu ze słowem postęp. Nie znał tego
pojęcia Bossuet, Vico, Voltaire, nie wypowiedział jeszcze Herder, a w ciągu
XVI, XVII i XVIII w. nie brakło zapatrywań wręcz odwrotnych, że ludzkość nie
postępuje, ale upada. Pomimo nowej nauki, którą nieśli, Luter, Kalwin i jego
uczeń Viret uważali świat za upadający. Doktryna Vicona wprost była przeciwna
postępowi, Rousseau tęskniąc sentymentalnie za étât savage widział
w postępie nauki nieszczęście człowieka. Herder wyklucza możność wskazywania
drogi postępu, twierdzeniem, że historia przyszłości przewidywać nie może.
Starożytność złoty wiek kładła poza sobą, średnie wieki spodziewały się
wielokrotnie tylko - końca świata. Skądże ta nowa idea wprowadzona w myślenie o
historii, idea, której genezę teraz bardziej zbadać warto, że dzisiaj jest tak
potężną?
Nie jest to wcale pomysł
Kanta. Słowo progres w znaczeniu postępu ludzkości, jako celu jej i
drogi, wylęgło się właśnie we Francji. Pierwszy użył go Turgot w Ebauche d'un
discours sur le progrès humain, a odtąd w gorących dniach przed i
wśród rewolucji francuskiej stanęło ono jako sztandar, przeciwko prejugès,
przeciwko przesądowi. Nie trzeba było obszernych dzieł, aby się przyjęło;
droga, po której Francja kroczyła, zasłana ruinami dawnego świata, potrzebowała
wielkiej dewizy, która jako błyskawica przebiegła Europę i królewieckiego
filozofa obudziła z abstrakcyjnej zadumy.
Tą dewizą stał się postęp,
nie postęp nauk, nie postęp moralności, nie postęp handlu, przemysłu, pracy
ludzkiej, ale to uznanie, że to, co się dzieje, dobrze się dzieje, że to, co
się działo, gorzej się działo, że wszystko co było, należy oceniać wedle chwili
pewnej, którą się za dodatnią, wprost do wysokich celów prowadzącą uważa. Na
takie śmiałe twierdzenie nie zdobyły się liczne poprzednie wieki w historii i
rzeczywiście z tej strony rzecz uważając je przypomina się owo biblijne: Eritis
sicut Deus scientes bonum et malum.
Na pierwszy rzut oka jest
to teoria najbardziej do Bossuetowskiej zbliżona. Dzieje ludzkości nie są
prostym trafem, nie są tylko panowaniem sił natury - mówi jedna i druga -
dziejami ludzkości kieruje myśl wyższa - mówi jedna i druga. Tylko że Bossuet
myśl tę zostawia u Boga w uczuciu wiary i nadziei: rewolucja francuska oddaje
ją ludziom, opatrując generację swoją przymiotem nieomylności w dążeniach i
myślach. Ale nie podlega wątpliwości, że jeżeli co, to zmieszanie w idei
postępu pierwiastku chrześcijańskiego fatalizmowi przeciwnego, z eudajmonizmem
pogańskim i najponętniejszą z namiętności umysłowych pychą, że to zmieszanie
mówię przyczyniło się walnie do bezprzykładnie szybkiego rozszerzenia idei
postępu w świecie, do oparcia na niej wszystkich wyobrażeń o świecie i
dziejach.
Na niej oparł się też od
razu cały podział dziejowego obszaru. Na straży wieków średnich stanął
Chrystus, na straży nowych Kolumb, Guttenberg i Luter, najnowsze otwierała
rewolucja. Z ideą postępu w ręce łatwo było odnaleźć podziały, chociażby
sprzecznej często natury: Konstantyn W, Karol W., koniec wojen krzyżowych,
westfalski pokój. Co przy teorii Bossueta w dwie wielkie rozpadało grupy, co
przy teoriach naturalizmu układało się w grupy powstających i upadających państw
i narodów, to teraz weszło z łatwością w gotowe szablony, mierzące przeszłość
wedle tego, jak ona obecny wiek postępu przygotowała. Kult też postępu
wprowadził w historię ten eklektyzm w sądach, mieszający przeciwne żywioły
razem, podnoszący kolejno do znaczenia gotujących drogi pańskie osobistości
wykluczające się nawzajem, wyrzucił de facto zasady z historii.
Wprowadził on za to, oparte, chociaż tylko na wielkiej hipotezie, zestawienie i
objęcie całości dziejów, jako organicznej całości, stał się dla niej owym
owocem dobrego i złego, od którego spożycia, jako umiejętność żyć zaczęła.
Ogólnik postępu musiał się
oczywiście stać przedmiotem szczegółowego studium historyczno-filozoficznego.
Podniesiony na ziemi francuskiej zajmował on szczególniej filozofię niemiecką,
używany jako punkt widzenia dziejów w sposób najrozmaitszy. Nie ma systemu
filozofii w Niemczech, który by, jeżeli nie osobnego dzieła, to przynajmniej
właściwych zapatrywań w tym wielkim a trudnym dziale myślenia nie posiadał.
Hegel nazwał starożytność tezą, średnie wieki antytezą w historii, w rozwoju
germańskiego żywiołu, jako żywiołu wolności, zapowiadał syntezę wieków nowszych.
Schelling przeprowadzając postęp świadomości przez naturę do człowieka, w
dziejach widział stopniującą się świadomość od Orientu do Grecji, od Grecji do
Rzymu, od pogańskiego Romanizmu do indywidualizmu Chrześcijaństwa. W samym
pojmowaniu Chrześcijaństwa w przeciągu ery Chrystusowej, widział w średnich
wiekach fazę zwaną Petrynizmem (katolicyzm), w nowszych Paulinizm (w
reformacji) a przewidywał epokę ś. Jana (religii wolnej opartej na
Chrześcijaństwie). Po katolickiej stronie w Niemczech modyfikowali te teorie Schlegel Fr.,
Windischmann, Molitor i Görres, odziewając teorię postępu w szaty mistyczne,
ratując wywodami filozoficznymi dogmaty Kościoła. W Polsce kierunek ten
filozofii niemieckiej najwięcej obudził filozoficznej myśli; świadkiem
Krasiński i Cieszkowski, układający na kanwie Hegla i Schellinga pierwszy: Trzy
myśli Ligenzy, drugi Prolegomena zur Historiosophie i Ojcze Nasz,
stawiający po idealizmie germańskim, jako antytezie realizmu starożytności,
syntezę przyszłej epoki woli, natchnionego czynu. Przypominam tu legendę
Krasińskiego z kardynałem, rozpoczynającym epokę trzecią, gdy kontuszowa
szlachta nad głową św. Pawła trzyma walącą się świątynię rzymską. Nie waham się
nawet do tej kategorii historiograficznych kombinacji policzyć mesjanizmu
Mickiewicza, chociaż ten tak absolutnie w trzecim tomie prelekcji obszedł się z
Heglem, Schellingiem i filozofią niemiecką w Polsce.
W jedynej prawie
sprzeczności z teorią postępu, kreślącą przeszłe a zapuszczającą się w przyszłe
drogi świata, była w Niemczech Schopenhauera filozofia prowadzona dzisiaj przez
Hartmanna. Wbrew panującemu w filozofii niemieckiej optymizmowi, stawia Schopenhauer
najbardziej skrajny pesymizm jako charakterystykę doli świata, broni
chrześcijańskiego dogmatu upadku człowieka, stawiając jako najwyższą
domagalność umysłu zapadnięcie w stan indyjskiej bezwoli, ratującej od czułości
na złe w świecie i ludzkości. Dziwny zaiste protest przeciw gorączce
postępowego optymizmu.
Nazwaliśmy powyżej tę całą
serię zapatrywań historiozoficznych pomieszaniem antyfatalistycznego pojęcia
chrześcijańskiego Opatrzności z eudajmonizmem pogańskim i pychą ludzką,
stawiającą własną drogę jako drogę nieomylną, Bożą, Opatrznościową.
Chrześcijańska idea łagodziła złe tego kierunku, wiodła do wielkich pomysłów,
do prac i usiłowań naukowych potężnych a nie pomylimy się może, jeżeli tej
poruszającej myśli historiozoficznej przypiszemy potężny rozwój nauki historii
i wielką jej popularność. Poczucie, że to, co się w dziejach działo, działo się
dobrze i zmierzało ku lepszemu jeszcze, zwrócić musiało umysły do pełnego życia
i chęci zrozumienia życia, badano przeszłości, do gorącego jej zamiłowania, do
rozpatrywania jej krytycznego we wszystkich kierunkach, któremu często brakło
należytego przedmiotowego spokoju, ale które bądź co bądź mnóstwo faktów
odczutych i zrozumianych na jaw wydobyło. W Niemczech, we Francji, w Anglii, w
Polsce do niedawna historia była przeważnie i największy interes budzącym
badaniem, a badanie to - poświadczyć tu mogą protestanccy pisarze o Kościele
katolickim, odbywało się z naukowym punktem honoru, aby dotrzeć do
prawdy i nie zataić prawdy.
Z drugiej strony
przyznać należy temu kierunkowi, że w gruncie na racjonalizmie oparty, miał
szeroko otwarte oko na niezmierzoną chrześcijaństwa wielkość, miał wagę w
sobie, nie pozwalającą mu jeszcze mieszać go z Buddyzmem lub nauką Konfucjusza,
miał w Schellingu i filozofach i poetach - myślicielach polskich, poczucie
ideału, poczucie tego, czego ludzkości brakuje, co ją rozrywa i co ją boli, co
przewalczonym i zmienionym być musi, stawiał wielkie postulaty, czy kościoła
świętego Jana Schellinga i Krasińskiego, czy epoki woli Cieszkowskiego, czy
dociągnięcia moralnego w mesjanizmie. I spoglądając dzisiaj, w jakich sferach
snuje się myśl filozoficzna naszych pigmejów po dziennikach pozytywnych, musimy
z epoką tą, niestety, minioną opłakiwać ludzi, którzy mieli pierś nie podług
miary krawca, lecz Fidiasza. Jeżeli też i wśród nich niepodobna nie dopatrzyć
pewnej apoteozy fatalizmu czynów dokonanych, jeżeli chylą głowy przed ludźmi,
których uważają za ludzi Opatrzności, to wybierają przynajmniej olbrzymów, że tu
wspomnę Mickiewiczowski kult Napoleona!
Połączenie to atoli dwóch
sprzeczności nie mogło pozostać długotrwałym. Upadły w ciągu wypadków systemy
historiozoficzne Niemców, a jeżeli kiedy, to dziś, uśmiechnąć się każdy musi
nad epoką syntetyczną des Germanenthums als des Zeitalters der Freiheit z
kościołem świętego Jana reprezentowanym chyba przez Reinkensa! I jak idea
postępu de la dèsse raison stanęła niegdyś na rewolucyjnym
ołtarzu w postaci Fryny starożytnej, tak naga, kategoryczna wyszła po raz drugi
z głowy francuskiego myśliciela Augusta Comta, nie poznana zrazu w świecie
żyjącym eklektyzmem Cousinów i Villemainów, ale potężniejąca prostotą swego
twierdzenia, odsuwającego wszelkie niewłaściwe związki.
Comte wywiódł naczelną
formułę systemu z tego, co w filozofii abstrakcyjnej było w mgle tonącym
szczytem budowy. Filozofia niemiecka budowała od abstrakcji logicznych do
historiozofii, Comte od historiozofii zaczął. Naczelna formuła o trzech dobach
bytu ludzkości teozoficznej, metafizycznej i pozytywnej, przypominająca
poniekąd Vicona wiek Bogów, bohaterów i ludzi, jest najkrótszą, najprostszą
historiozofią, jaką kiedykolwiek podano światu. Jest ona niezawodnie absurdem,
ale absurdem kolosalnym, konsekwencją żelazną z przyjęcia postępu wyprowadzoną.
Skoro minęła epoka wiary w to, czego rozumem dosięgnąć nie można, powinna mieć
prekluzyjny termin epoka, w której się kuszono, aby dosięgnąć tego rozumem, od
tego terminu zaczyna się pozytywizm, epoka, w której myślenie zastosowano do
tego przekonania. Jeżeli zaś koniecznie potrzeba jakiegoś kultu, miejmy
prawdziwy, kult siebie samego, kult ludzkości.
Szczerze i brutalnie,
nielogicznie co do faktów dziejowych, ale co do pojęcia pewnej chwili
dziejowej, jako uznającej się na drodze doskonałości i prawdy, ściśle logicznie!
Na próżno też sili się p. Laurent wykazać wszystkie pychy, dzieciństwa,
nieuctwa Comta, stojące tuż obok wywodów nieubłaganej logiki: Comte wskazać mu
zdoła cały szereg ludzi, jak Littrè, Buckle, Draper, Hartpole - Lecky,
Stuart, Mill, Spencer, Lewis, którzy lepiej przygotowani budowali na logicznej
jego podwalinie, może w poprzednikach Viconie, Voltairze i Kancie, wyróżnić to,
co mu torowało drogę, upoważniało do zuchwałego twierdzenia.
Wyręczając mistrza, z
ogromnym zasobem przeczytanych książek a żadnym znajomości życia, bierze się
Buckle do dzieła, aby myśl pozytywną w historii bliżej określić i
przeprowadzić. Dwa są czynniki w historii, mówi: moralność i wiedza, działające
wśród niezliczonych wpływów ziemi klimatu na ludzkość. Pierwszy mało się zmienia,
drugi okazuje widoczny postęp. On też jako postępujący wedle praw niezmiennych,
może wieść do zrozumienia, uporządkowania, rozkładu przestrzeni dziejów. Postęp
ten wiedzy odbywa się kosztem dwóch powag, powagi religii i powagi władzy - ergo:
upadek religii i władzy jest postępem. Tak zamyka się poczet filozofii
historii rozpoczęty od twierdzenia Bossueta, że historia jest widowiskiem dwóch
czynników, religii i władzy, że stałość pierwszego, zmienność drugiego główną
jej treść stanowi. Kończy się fatalizmem praw natury i fatalizmem prawa postępu
wiedzy. Postęp wiedzy, uznający, że religia jest tylko wytworem spłoszonej
objawami natury wyobraźni, że władza jest tylko prewencyjnym środkiem przeciwko
nie dość rozszerzonym pojęciom, co rozumne a co przez to samo dobre; musi
doprowadzić do chwili, gdy wiedza wyprze całkowicie religię i prewencyjny
środek władzy, przynajmniej tam, gdzie na to prawa natury pozwolą.
Nie w tych pociągniętych,
lub koniecznie wyciągnąć się dających konsekwencjach spoczywa siła przekonywająca
systemu Buckla. Spoczywa ona na nowości i zadziwiającej często zręczności
dowodów, że nic nie ma w historii prócz fatalizmu prawa natury i fatalizmu
prawa postępu wiedzy. Ale dowody te podane są kosztem rozbicia i unicestwienia
tego, co się dotąd historią nazywało. Naród po narodzie bierze Buckle pod
anatomiczny i fizjologiczny rozbiór, nie idąc za postępem czasu, za następstwem
wielkich epok historycznych, ale używając metody, którą przyrodniczą nazywa i
którą jako jedyną do przeprowadzenia historii na stopień i stanowisko
umiejętności ścisłej wskazuje. W wszechstronnym obejmowaniu faktów
ekonomicznych, społecznych, intelektualnych, w pozostawieniu na boku
politycznych jest owa siła imponująca umysłom, szczególniej młodym, które
zapominają, że historia od dawna nie zaniedbywała pierwszych, pomimo że na
przednim planie stawiała drugie. Zapominają, że właśnie w tym odrywaniu od
naturalnego ich gruntu, w tym zestawieniu ryzykownym rzeczy odrębnych, ginie
istota historii, polegająca na położeniu i wytłumaczeniu wszystkiego w czasie i
miejscu, że jeżeli w uwzględnianiu czynnika wewnętrznego nie ma nowego
odkrycia, w oderwanym jego traktowaniu i zestawieniu jest oczywiste dla prawdy
niebezpieczeństwo.
Ale nie chcemy się spierać
o metodę i nie powiemy, aby nic z metody Buckla do umiejętności historii
przenieść nie należało. Przeszła ona ogniową próbę w samym dziele jego i
poparła bardzo silnie fałszywe z gruntu zapatrywanie, wynikłe z chęci
uporządkowania ogromnego obszaru wiedzy nabytej: poleciła się tą obroną fałszu
tak, że w służbie prawdziwszych pojęć potężniejszą się ukazać musiała. Bardzo
być może, że wielkie bezdroża, na które Buckle pojęcie historii zaprowadził,
wpłyną na świadomych lepiej zadania historii, że cofając się z drogi
abstrakcji, której w ubiegłej epoce filozofii i nauki nadużyto, wrócą do
opartej na samych faktach ścisłości, że liczyć się będą więcej ze zdobyczami wiedzy na
polu przyrody, o ile te wkraczają w świat ludzki. Bardzo być może, że jak na
pogańskiej nauce starożytności wzrosła najświetniejsza myśli chrześcijańskiej
epoka, tak z przyswojonymi środkami dzisiejszego pozytywnego, niezawodnie
pogańskiego kierunku, wystąpi po raz wtóry nauka chrześcijańska, przyjmująca
zdobycze prawdy i ustawiająca je do harmonii z tą prawdą, o której zapomniano.
Nie metoda powtarzamy, ale
założenie jest w Bucklu fałszem, który obala całą jego budowę, założenie, o
którym nie wiadomo, czy poprzedziło budowę, czy też wynikło z ducha człowieka,
nie przypatrującego się nigdy życiu a szukającego najprostszego środka
uporządkowania nagromadzonej z książek wiedzy. Przypuściwszy z Bucklem, że
czynnik moralności nie ulega prawom postępu (wedle nas podlega on innym prawom),
niepodobna się zgodzić na wykluczenie tego czynnika od rozpatrywania
historycznego, odsądzenie go od prawa stanowienia o budowie i rozkładzie
dziejów. Dajmy na to, że jak powiada Buckle, wiedza postępuje a moralność
fluktuacyjnemu ulega ruchowi, to pierwszym obowiązkiem badacza było zastanowić
się, dlaczego znacznemu stopniowi wiedzy towarzyszy często nadzwyczajny upadek
przeciętnej moralności, dlaczego przy niskim jej stopniu może być znaczna suma
moralności, dlaczego epokom niedouczenia towarzyszą zwyczajnie najopłakańsze
skutki, dlaczego w czasach upadku moralności i wiedza upadać musi, wiedza która
z moralnych pobudek czerpie swoje siły, nowych potężnych zyskuje pracowników.
Chwile rozkwitu wiedzy, potęgi umysłowej są w dziejach tak sporadycznie
rozsiane, jak chwile wyższej moralności, zdarzają się wśród trudniejszych,
słabną wśród korzystniejszych warunków: nie pomoże nic, jeżeli nie ma boskiej
iskry twórczej w piersiach ludzkich, jeżeli pierwiastek mądrości zastąpi sama
tylko szkolna rzemieślniczość, jeżeli polihistoryzm, wielowiedztwo, zastąpi
pierwiastek twórczości i natchnienia, jeżeli przyjdzie chwila przeżuwania pełna
zarozumiałej pewności siebie, ale razem czczości wewnętrznej,
A przy tym walne pytanie,
co jest wiedzą, co jest treścią wiedzy u Buckla. Tu przekonywamy się, że
pojęcie jego jest czysto dogmatycznym, że to tylko nazywa wiedzą, co się
przyczyniało i przyczynia do zbliżania epoki pozytywizmu Augusta Comta; z
jednej strony zdobycie coraz większej liczby faktów rozumowych, doświadczalnych,
postęp nauk na doświadczeniu opierających się, z drugiej wykluczenie
wszystkiego, co mówiło o stosunkach człowieka do jego najwyższych zagadnień i w
imię tych zagadnień rozwiązanych nakładało mu obowiązki. Wiedza jest
racjonalnym odrzuceniem tego, o czym się dowiedzieć racjonalnie nie można,
postęp jest oparciem życia na tym odrzuceniu. A jeżeli też myślenie wszystkich
wieków aż do Comta i Buckla twierdziło inaczej
na mocy faktów i doświadczeń ludzkich i dziejowych? Jeżeli pierwszym
najpowszechniejszym faktem, który wpada w oczy każdemu badaczowi rzeczy
ludzkich, jest właśnie fakt, że człowiek i ludzkość nie obywały się nigdy bez
religii i władzy, że wszelka wiedza, która przeczyła istnieniu tych dwóch
czynników, była teoretycznie chybioną a praktycznie zgubną, jeżeli sam system
pozytywny kierunkiem swym negującym religię i władzę jest właśnie dowodem, iż o
potędze tych czynników wie, a więc jest religijnym i poważnym o tyle, że sam
chce dogmatyzmem swoim despotycznym zastąpić religię i powagę władzy? Co wtedy?
Czym jest ujeżdżanie Buckla na wojnach religijnych, na zgubności nietolerancji
średniowiecznej, objawiającej się w stosach i więzieniach inkwizycji, jeżeli
przeciwko tym klęskom, przeciwstawi się klęski, jakich doznała ludzkość przez
działalność czynników, zbliżonych do racjonalnej jego drogi, czynników
podnoszących omnipotencję państwa, kruszącego względy religijne, omnipotencję
społeczeństwa, depczącego powagę religii i władzy; jeżeli miast nietolerancji, mającej
za sobą pobudkę moralną zgromadzenia ludzi około jednej prawdy, żąda despotyzmu
idei, opartej na przeciwnym faktom historii, ocenieniu natury ludzkiej, jakoby
jej postęp polegał na wyzbywaniu się czynników religii i władzy?!
Bierze zatem Buckle, nie
wiedzę, ale jedno przejściowe, skrajne, chwilowe pojmowanie wiedzy, jeden
niemożliwy postulat tejże, jako miarę postępu, jako drogowskaz historii. Jego
tylko szukając, widzi jego korzyści i pożytki polegające na podniesieniu
ekonomicznego dobrobytu, społecznego równouprawnienia, usunięciu pewnych
zabytków średniowiecznego barbarzyństwa, a tracąc z oka inne czynniki nie widzi,
jakie ujemne strony pociągał za sobą ich upadek i ich lekceważenie, o jakie
straty przywiedziona została ludzkość zaprzaństwem religijnych i moralnych
postulatów. Uszedł oka jego fakt bijący, jak przy stosunkowo ogromnym zasobie
wiedzy o faktach doświadczalnych przy zastosowaniu ich w życiu, istnieć może najwyższa
nieporadność w tysiącznych stosunkach życia społecznego, które na wiedzy o
faktach doświadczalnych oprzeć się nie mogą, w stosunkach rodzinnych i
wychowaniu pokoleń, w wzajemnym stosunku warstw społecznych i ekonomicznych,
antytez bogactwa i pauperyzmu, w stosunkach politycznych wracających na wielką
skalę w epokę panowania siły fizycznej, bez uwzględnienia jakiegokolwiek
moralnego kodeksu. Czyż to w wieku wielkich zdobyczy eksperymentalizmu, w wieku
ułatwionych komunikacji przez koleje i telegrafy, w wieku, gdzie cała waga tych
ułatwień przyczynia się do doskonałości funkcji społecznego organizmu, nie jest
zadziwiającym fenomenem ta niezmierna bezsilność ludzka w urządzeniu się
społecznym i politycznie tak, że owe zdobycze rozumu prowadzić się zdają do
coraz sroższych, nie dających się przewidzieć i obliczyć powikłań i
kataklizmów? Z góry powiadam, że zdają się prowadzić, bo zdobycze rozumu
eksperymentalnego same przez się uważam zawsze za dobre i zbawienne, ale
dlatego, że są niewystarczające, dlatego, że fizyczną dotąd stronę świata,
człowieka i społeczeństwa objęły, że śmiały negować moralną, nie mogły one
zaćmić blaskiem swoim epok, gdzie ich było mniej, ale więcej wiedzy faktów
moralnych, jako ważniejszych, trudniejszych i konieczniejszych dla człowieka.
Jeżeli to rozumowanie jest
prawdziwe, jeżeli wiedza, jak ją pojmuje Buckle, nie jest prawdziwą wiedzą, ale
częściowym jej tylko pojęciem, najistotniejsze zadania z oka spuszczającym,
jeżeli polega na negacji faktu zajmującego nierównie więcej miejsca w historii,
niż eksperymentalizm zwyczajny przyczyn fizycznych, w cóż się obraca cała
budowa? Zaiste nie pozostaje z niej nic, prócz zalet metody, użytej do
jednego szeregu wyrwanych dowolnie faktów a nieużytej do olbrzymiej całości
tych faktów.
Jeżeli zaś prawdą jest, że
wiedza eksperymentalna faktów fizycznych, fakty moralne na drugi plan
usuwająca, od usunięcia powagi religii i władzy postęp swój a względnie postęp
świata zależnym czyniąca, wiedza niosąca wielkie zresztą zdobycze i wielkie
wynalazki, istnieć może obok cofnięcia się ludzkości w czasy twarde, żadnego z
zagadnień społeczeństwa nierozwiązujące, owszem plączące ją w coraz nowe
powikłania, jeżeli przyczynia się nawet do nich o tyle, o ile przeczy wszystkiemu
poza sobą, jeżeli ludzkość pod każdym względem z trwogą musi spoglądać w
przyszłość tych powikłań, jeżeli przy niej widzimy srogie objawy dysharmonii w
jednostce i zamętu w masach, jeżeli zastosować się do niej da wiersz Sofoklesa:
Biada tej wiedzy, co się
nie zda wiedzącemu
... gdzież wtedy teoria
postępu, gdzie uprawnienie, aby wzrostem tej wiedzy mierzyć całą przyszłość,
aby od jej postępu zależnym czynić postęp w przyszłości? Czy nie nasuwa się
zupełnie inne oznaczenie punktu dziejowego, na którym stoimy? Punktu, z którego
patrząc raczej Schopenhauerowski pesymizm, niż optymizm Kanta, Hegla, Comte'a i
Buckla praw nabiera: myśl, że skoro przy takich zasobach racjonalnych istnieć
może taki obłęd, takie nie poznanie natury ludzkiej, taka niewytłumaczona
niczym ślepota, kroczenie dalej fatalne w konsekwencji tego obłędu musi być
drogą do przepaści? Czyli cały rozkład dziejów w myśl postępu wiedzy
emancypującej się spod powagi religii i władzy nie da się w takim razie
zestawić z rezultatem coraz większego minus?
Pierwszy krok: wiek
reformacji, rzucenie się na powszechność powagi kościelnej, rozbicie idei
jednolitości chrześcijaństwa.
Drugi krok: wiek l'etat
c'est moi, podniesienie idei omnipotencji państwa, wyższego nad względy
moralne - aż do podziału Polski; rozbicie idei rządu chrześcijaństwa.
Trzeci krok: wiek rewolucji,
podniesienie idei omnipotencji społeczeństwa, rozbicie idei władzy
chrześcijańskiej.
Czwarty krok: wiek komuny i
pochodzenia od małpy: podniesienie idei gminy przeciw społeczeństwu, a raczej
jednostki, która wypowiada społeczeństwu wojnę dopóki jej dobrze nie będzie, która
też woli pochodzić od małpy, aby od Boga nie pochodziła.
Czy powtarzam, nie da się
sprowadzić teoria postępu, jeżeli się jaskrawych barw używa, jeżeli idąc za przykładem
Buckla idzie do skrajności, do karykatury panowania petroleum? Co wtedy z
wiedzą się stanie, skoro petroleum nie lubi tak bibliotek i dzieł sztuki? Kto
ją będzie uprawiał i czy przypadkiem jako niepotrzebna powaga nie pójdzie za
religią i władzą?
Zaiste! teoria postępu Schellingów,
Cieszkowskich, Krasińskich, Mickiewiczów, skromniejsza, wychodząca z poczucia,
że ludzkość chociaż wie wiele, powinna jeszcze odbyć jakieś wielkie stadia
udoskonalenia moralnego, teoria, która przewidywała i prorokowała kataklizmy,
będące koniecznym skutkiem radykalnego pojęcia postępu i wiedzy, o ileż była
głębszą, szczytniejszą, rozumniejszą i dalej widzącą!... Mogła ona tu i ówdzie
wpaść w kolej, którą dziś z brutalną narysowano konsekwencją, ale nigdy i
nigdzie nie wyparła się poczucia wielkiego idealnego dążenia, które wyssała z
nauki chrześcijańskiej; mogła mieć chwile dumy, pychy nie miała.
Dziwna też rzecz, że
dzisiaj, w kraju, który może najgłębszy pod względem historiozoficznym wydał
rezultat, w kraju, gdzie poeci prorocze prawie wobec tego, do czego dzisiaj
teoria postępu doszła, zajmują stanowisko, urwała się nagle nić myślenia w tym
kierunku a importowany towar pozytywizmu i Buckleizmu szerzyć się zaczyna. My w
szczególności winniśmy być lepiej, niż ktokolwiek przeciwko niej uzbrojeni - a
nie widać walki i odporu w tym kierunku. Zapewne nie wystarczyłoby tu przejęcie
stanowiska przez filozofów i poetów naszych zajętego, poddać by je należało
krytyce, uwolnić z naleciałości obcych, ale to, co by pozostało, wystarczyłoby
zawsze na utorowanie drogi do głębokich zagadnień, które pochód dziejowy
nastręcza.
Odrzucając teorię postępu
od pewnej chwili dziejowej wstecz i naprzód historię oceniającego, jaką jest
teoria w czasach rewolucji francuskiej powstała, należałoby przede wszystkim
uznać i badać: 1) czynnik fizyczny, jako materialną podstawę historii, jako jej
przestrzeń, nie zapadając w opłakany błąd, aby wszystko
fatalizmem tego czynnika tłumaczyć, 2) czynnik oczywistego postępu
doświadczalnej wiedzy, rezultat prosty i konieczny czasu, w którym się
historia odbywa, bogacący pokolenia spuścizną doświadczeń przeszłości, 3) czynnik
moralny, którego uznanym przez Buckla fluktuacjom należałoby nakreślić a
przynajmniej starać się nakreślić prawa, 4) czynnik nareszcie najwyższy,
Opatrznościowy, który jak Bossuet głęboką uczynił uwagę, jest tym tajemniczym
coś w czynnościach ludzkich, które myli wszelkie rachuby i kieruje nawą dziejów
wedle woli wyższej, wieczystej. Cztery te czynniki mają to do siebie, że
fizyczny i moralny stają wbrew, intelektualny i Opatrznościowy przemawiają za
ruchem postępu dziejowego. Jak rozum ludzki zdobywa z czasem prawdę faktów
a nie złudę, tak w Opatrznościowym rządzie jest rękojmia, że jest postępem ku
dobremu, skoro jest, skoro istnieje. Ale gdy cel i miara tego dobrego jest
ostatecznie tam, skąd dane warunki fizyczne, prawa moralne i możność rozumowego
rozwoju, dociekanie prawa postępu nie może się odbywać, nie można tego celu i
miary określać wedle chwilowego zapatrywania się ludzi na przeszłość i
przyszłość, ale należałoby w tym dociekaniu uwzględnić wszystkie czynniki wedle
ich ważności wzajemnej, wedle ich stosunku do siebie i oddziaływania. Wtedy
wypowiadam tu moje indywidualne przekonanie, okaże się w historii postęp, ale
postęp ku gloryfikacji Boga i praw Bożych, postęp ku temu, co raz Kant
genialnie natracił, ku sprawdzeniu Opatrzności. Wtedy okaże się, że to, co
dzisiaj alfą i omegą postępu nazywamy, jest tylko jedną fazą dalej w tym
mierzeniu się ducha ludzkiego z duchem Bożym i prawami Bożymi, postępową, bo
zbliżającą chwile ich uznania. Największa idea chrześcijaństwa, uniwersalizm
katolicki płomiennymi głoskami zapisanym jest w dziejach. Naturalniej niż w
inny sposób dzielą się one na epoki, znaczone zjawieniem się pogańskich potęg do
materialnego lub moralnego boju z chrześcijaństwem, potęg z zamierzchłych
czasów historii pochodzących lub budzących się w piersi człowieczeństwa.
Cesarstwo rzymskie i potop ludów aryjskich, mahometanizm, zmartwychwstały
klasycyzm i jego skutki w myśli ludzkiej, panteizm dzisiejszy i niezmierny
rozrost faktycznej wiedzy badającej każdy zakątek ziemi... wszystko to,
kolejno, epokami dąży do mierzenia się z prawdą moralną chrześcijaństwa, do
zastąpienia jej i wyparcia. Jest to nieuchronne, Opatrznościowe, bo objęcie
tego wszystkiego i pokonanie w czasie, jest celem i zadaniem
chrześcijańskiej prawdy. W tym też znaczeniu można mówić o postępie i badać
jego prawa.
|