Dopóki instynkt państwowy istniał w życiu, we krwi
niejako naszego społeczeństwa, nie dochodził on do jego samowiedzy, ale
przenikał sobą całą treść myśli politycznej tych żywiołów, które były
nosicielami — może nawet bezwiednymi — odziedziczonego po przodkach zmysłu
państwowego, odziedziczonego w słabym niestety stopniu; gdy począł on zanikać w
życiu, stopniowo, krok za krokiem, pokolenie za pokoleniem, świadomość społeczeństwa
tym mniej odczuwać mogła niedostrzegalne te zmiany, że nie było nawet w języku
politycznym ówczesnym odpowiednich pojęć, zdolnych sformułować ten powolny
proces, notowano tylko zanik dawnych pojęć w ogóle w różnych przejawach życia
publicznego, a biadanie to, żałujące zarówno rzeczy płodnych jak i falowych,
nosiło na sobie cechę starczego jakiegoś konserwatyzmu, sprzecznego z
nowoczesnymi prądami. Dziś dopiero gdy samowiedza narodowa czyni takie postępy,
jak nigdy przedtem, gdy ogarnia ona wzrokiem nie tylko przeszłość,
teraźniejszość i przyszłość w ich dziejowym rozwoju, ale zarazem wszystkie
strony życia narodowego w ujęciu syntetycznym, a zarazem porównawczym z innymi
narodami, — dziś wreszcie poczynają się budzić śród ogółu przysypane popiołem
dwóch co najmniej stuleci, ale nie wygasłe jeszcze szczątki potężnego niegdyś i
zdrowego instynktu państwowego. Budzą się one dzięki temu, że obecnie dopiero poczynamy
kapitalizować doświadczenia dziejowe ostatnich pokoleń, a nabywane w ten sposób
nowe prawdy znajdują w duszy narodu gotową — jeżeli tak powiedzieć można
kliszę, do której przystają, z którą się łączą w jedną silną podwalinę naszego
życia narodowego, branego jako jednolita, integralna całość. Tą „arką
przymierza politycznego między starymi i nowymi laty" nie jest nic innego,
jak krzepnący coraz bardziej, choć przez wielu tak znienawidzony nacjonalizm
polski, nacjonalizm nie w znaczeniu jakiejś doktryny, którą zjawisko czysto
życiowe, żywiołowe, na wskroś praktyczne, wyklucza w samem już swym założeniu,
ale w znaczeniu właśnie tego zjawiska, którego istotę stanowi jedno:
podejmowanie przez samo społeczeństwo tych zadań narodowych, których państwo
nie spełnia wcale — jak u nas — lub spełnia w niedostatecznej mierze — jak w
innych krajach.
Nacjonalizm jest wyrazem instynktu państwowego,
który się skupiał niegdyś wyłącznie w klasie rządzącej, obecnie zaś, pod
wpływem demokratyzowania się życia narodowo-politycznego, rozlewa się na
szerokie masy i wciąga społeczeństwo całe w akcję rozwoju, rozrostu i ekspansji
narodu na zewnątrz. Akcja ta zmierza nie tylko do wzmocnienia sił narodu w
stosunku do innych narodów, ale i do wzmocnienia jego jednolitości i spoistości
wewnętrznej. Stąd do pseudo-państwowych jedynie pomysłów zaliczyć należy
pojawiającą się w pewnych u nas kołach teorię tzw. „polskiej racji stanu",
która każe narodowi polskiemu w myśl rzekomej tradycji państwowej, nie tylko
tolerować — co może być w pewnych warunkach koniecznością — ale otaczać szczególną
opieką wszelkie obce żywioły, choćby wrogie, współżyjące z ludnością polską na
tej samej ziemi, a więc występować w roli nie siły pomocniczej,
przygotowawczej, stwarzającej warunki i podstawy bytu państwowego, ale w roli —
czysto fikcyjnej funkcjonującego już regularnie państwa, i to nie narodowego
nawet, lecz opiekującego się na równi wszystkimi obywatelami, zamieszkującymi
dane terytorium, bez względu na ich narodowość i stosunek do całości. Na fikcji
może się opierać doktryna państwowości, nigdy zdrowy i normalny instynkt
państwowy. Brak jego zdradza właśnie powyższa teoria, gdyż celem jej istotnym
jest nie co innego, jeno przeciwstawienie się nacjonalizmowi, pod przykrywką
dążeń państwowych, rezultatem zaś — osłabienie odporności narodowej na wpływy
żywiołów obcych.
Instynkt państwowy, jako wyciśnięte na charakterze
na rodu ślady przeżytego pokoleniami bytu politycznego, nie może powtarzamy —
brać za punkt wyjścia sztucznego wytworu wyobraźni, który jest albo płodem
wynaturzonego już i pozbawionego wszelkiej przyrodzonej prostoty intelektualizmu,
albo dziecinnej wprost młodzieńczości. Powiedzenie sobie: zachowujmy się i
postępujmy tak, jak gdybyśmy posiadali własne formy państwowego bytu, o ile
jest szczere, stoi akurat w takim samym stosunku do przejawów rzeczywistego
instynktu państwowego, jak zabawa małych dziewczątek w lalki do instynktu
macierzyństwa. Z takich zadatków da się czasem coś w przyszłości wykrzesać, ale
w każdym razie pod warunkiem dojścia do pełnoletniości.
Jest wiele słuszności w powiedzeniu, że państwa
utrzymują się tymi środkami, którymi powstały. Aczkolwiek rozmaicie rozumieć to
można, jedno jest rzeczą pewną, że instynkt państwowości utrzymuje się, wznawia
i odradza wyłącznie tradycjami tych okresów dziejowych, którym towarzyszył
wzrost potęgi państwa, jej konsolidacja na wewnątrz i prężność na zewnątrz, nie
zaś okresów osłabienia organizacji państwowej, jej kurczenia się, a tym mniej
stopniowego rozkładu i zaniku. Tradycje narodu — to cała suma jego przeżyć i
doświadczeń dziejowych, ale w różnych epokach swego rozwoju ożywia on i
wskrzesza te z nich, które odpowiadają jego charakterowi w danym czasie i jego
zamierzeniem, analogicznym do zdobyczy niegdyś osiągniętych, inne - usuwa w
cień, o innych jeszcze — stara się zapomnieć, jak Szwajcaria o wojnie Sonderbundu.
Naród musi umieć pamiętać ale i umieć zapominać.
Powiedzieć można, że jakimi tradycjami naród żyje
takim się staje. Stąd tradycje błędów politycznych, niepowodzeń, klęsk i
okresów upadku nie stanowią nigdy zdrowego i życiodajnego pokarmu dla
odrodzenia i wzmocnienia instynktu państwowego. Co jest skutkiem, staje się
przyczyną zarazem: kult apolitycznych lub przeciwnych wskazaniom polityki
epizodów przeszłości przypada zawsze na okresy zaniku zmysłu państwowości,
osłabiając go równocześnie do reszty. Przeciwnie, pamięć czynów, które
stanowiły punkt zwrotny w rozwoju potęgi państwowej, towarzyszy okresom
wzmagania się w narodzie żywego poczucia tej po-tęgi. Dużo — nawiasem mówiąc —
daje do myślenia fakt, że odrodzone i zjednoczone Niemcy uznały za swe święto
narodowe nie rocznicę ogłoszenia cesarstwa, jako symbolu tego zjednoczenia,
lecz rocznicę Sedanu: świadczy to o przewadze buty zwycięskiej — uczucia na
którym niewiele pozytywnego zbudować można — nad rzeczywistym poczuciem
twórczości państwowej.
Ciekawe byłoby studium nad tym, jakimi tradycjami
żył naród nasz przez ostatnie stulecie, mogłoby ono bowiem dać nam niechybny
wskaźnik wzrostu lub spadku, wzmagania się lub obniżania zmysłu państwowego. Na
ogół powiedzieć można, że w pierwszej połowie XIX w. żyliśmy tradycjami przeważnie
zwycięstw w dziejach minionych, przede wszystkim świeższej daty, i to bez
wyboru, a więc i bez myśli politycznej, w dziedzinie zaś obyczajowej—tradycjami
XVIII stulecia, jako przeciwstawieniem spółczesności; w drugiej połowie XIX w.
— niemal wyłącznie tradycjami porozbiorowych ruchów zbrojnych, wraz z ich
klęskami i cierpieniami, które były ich następstwem. Przeżyliśmy nawet okres zupełnego
upadku nie tylko zmysłu państwowego, ale wszelkiej myśli politycznej, — kiedy
te cierpienia narodu zostały podniesione do wysokości jedynej tradycji, godnej
wychowywać młode pokolenia. Lubowanie się we własnych cierpieniach, szukanie w
nich chluby i rozczulanie się nad sobą — jak zbyteczna chyba dodawać — jest
symptomatem zupełnego, jeżeli nie zaniku, to uśpienia instynktu państwowego i
pochłonięcia wszelkiej myśli politycznej przez uczucie, i to uczucie najsłabsze
z najsłabszych. Kult cierpień narodu przeobraził się w następstwie, śród
młodszego pokolenia epoki popowstaniowej, w kult cierpień ludu, a wtedy — w
poszukiwaniu tradycji przeszłości, za którą się ogląda każdy prąd społeczny,
sięgać musiano do dziejów obcych, własną zaś historię zabarwiano tendencyjnym
pesymizmem i doszukiwano się w niej po prostu tradycji jakiegoś rzekomo
wyjątkowego ucisku ludu, wpadając w ton ówczesnych urzędowych podręczników
szkolnych.
Od chwili tego spadku poniżej zera w obniżaniu się
zmysłu państwowego, poczyna się on stopniowo podnosić. Sięgano coraz częściej
do okresu mozolnego odradzania się i budowania państwowości w epoce Księstwa
Warszawskiego i Królestwa Kongresowego, w sztuce zaś poruszano nawet tradycje
Piastów i pierwszych Jagiellonów, a od tych czasów dawno zapomnianych rozrostu
polskiej potęgi państwowej powiał na spółczesne pokolenie jakiś ożywczy duch
krzepkości i mocy. A było to proste tylko odwołanie się do tej przeszłości, bez
tworzenia o niej legendy, o tyle nawet silniejsze, że niczym nie ubarwione i
zgodne z prawdą historyczną. Tym jaskrawiej bije w oczy kontrast z tradycjami
ostatnich ruchów zbrojnych, które, zamiast stać się źródłem doświadczeń, żywą
nauką dla naszej dzisiejszej polityki narodowej i świeżym przykładem
popełnianych błędów, zaczęły się już przeobrażać w legendę, zanim zniknęły z
bezpośredniej lub ustnej tradycji żyjącego pokolenia. Legenda może być
mistrzynią życia tylko w okresie niemowlęctwa, jako czasowy środek
pedagogiczny, budzący uśpione jeszcze zupełnie uczucia, w okresie zaś
dojrzałości narodowej mogą nią być
I tylko dzieje w całej swej konkretnej i
plastycznej prawdzie. W czasach największego upadku zmysłu państwowego w naszym
współczesnym pokoleniu, zaczął on coraz bardziej Ustępować miejsca dążeniom
czysto opozycyjnym, które z natury swej nosiły niewątpliwie charakter
polityczny, tymniemniej jednak podkopywały jeszcze bardziej będący już i tak w
zaniku instynkt państwowy, a to w dwojakim kierunku.
1. Po pierwsze, opozycyjność, podniesiona do
godności zasady przewodniej w polityce, jest negacją nie tylko polityki danego
rządu, ale samego państwa, na czele którego rząd ów stoi. Przeprowadzana
konsekwentnie, musiałaby ona dojść do negowania jakiegokolwiek udziału w
funkcjach prawodawczych, gdyż od udziału w życiu państwowym w ogóle, w całej
jego rozciągłości, żadne społeczeństwo faktycznie usunąć się nie może. Absencja
w ciałach ustawodawczych zdarzała się wprawdzie w historii, ale tytułem
demonstracji czasowej, mającej wywrzeć nacisk na rząd, przy czym zawsze
okazywała się bezskuteczną. Równa się ona wyrzeczeniu się wszelkiej akcji
politycznej, a więc i samej polityki. Taka zasadnicza negacja wyciska swe
piętno na całym życiu publicznym, nawet na jego dziedzinach pozapolitycznych, i
powoli, stopniowo podkopuje zmysł państwowy w społeczeństwie. Tam gdzie wszelki
udział w życiu i funkcjach państwa jest nie tylko bierny, ale poczytywany za malum
necessarium, tam ustaje jakakolwiek twórcza i budująca akcja polityczna, ta
najgłówniejsza skarbnica doświadczeń i nabytków wewnętrznych, która zasila i ożywia
instynkty państwowości: zanika poczucie prawa, zacierają się kontury słuszności
i granice dozwolonego i niedozwolonego, a pojęcie obowiązków publicznych
zostaje na wielu polach podkopane,
Stan taki może być smutną koniecznością,
spowodowaną zarówno słabością społeczeństwa, jak i warunkami zewnętrznymi, może
być złem nieuniknionym, tymniemniej nie należy zapoznawać tego, że posiada on,
oprócz wszystkich innych, jedną jeszcze stronę ujemną - podrywa u podstaw instynkt
państwowy w społeczeństwie. Przeżyliśmy go w Królestwie w ostatnim
dziesięcioleciu minionego wieku.
Instynkt państwowy nie jest nigdy t natury swej
negatywny t wtedy nawet, kiedy neguje siłę zewnętrzną, wysuwa przeciwko niej
swą własną siłę, a obliczem swym zwraca się przede wszystkim ku tej ostatniej,
a więc ku sobie, i dąży do przeciwstawienia jednej wartości - drugiej, na
pierwszym przeto miejscu stawia podniesienie tej wartości we własnym łonie.
Przeciwnie, opozycyjność czysto polityczna, pozbawiona zmysłu państwowego,
będzie tylko gołosłownym zaprzeczaniem siły przeciwnej, równie pozbawionym
znaczenia realnego i zadatków twórczych, Jak w sprawach wewnętrznych stanowisko
jednego stronnictwa, które Jest tylko negacją drugiego. Przekładając to na język
bardziej konkretny, powiemy, żel instynkt i zmysł państwowy dążyć będą przede
wszystkim do prowadzenia dobrej i celowej polityki narodowej, (o ile tylko jest
ona w ogóle możliwą), popartej w każdym swym poruszeniu należycie zorganizowaną
i zdolną do wystąpień zbiorowych silą samego społeczeństwa. Przeciwnie, dla
opozycyjności czysto negatywnej istnieje jedna tylko zasada polityczna:
zaznaczanie swego stanowiska przeciwstawianie się a priori wszystkiemu, co temu
stanowisku w najdrobniejszych choćby szczegółach nie odpowiada.
Zbyteczna chyba dodawać, że rozumna i celowa
polityka nie tylko może, ale musi być w wielu warunkach opozycyjną, i to w
całej rozciągłości skali współczesnych środków działania, odpowiednich temu
założeniu, tylko że każde opozycyjne jej wystąpienie będzie posunięciem taktycznym,
a nie aprioryczną zasadą, będzie wskazaniem, zastosowanym do czasu, miejsca i
okoliczności, nie zaś dogmatem, ani stałym nastrojem uczuciowym, ani tym mniej
postawieniem na miejsce woli stereotypowych automatycznych odruchów.
2. Powtóre, opozycyjność czysto polityczna, nie
posiadająca swych korzeni w instynkcie państwowym, należy zarówno z natury
swej, jak z pochodzenia, do dziedziny polityki wewnętrznej. Geneza jej wywodzi
się z dążenia do zdobycia władzy politycznej w regularnie funkcjonującym państwie,
przez usunięcie tych, co władzę w danej chwili sprawują. Im opozycja posiada
mniej zadatków do ujęcia władzy w swe ręce, tym bardziej stan beznadziejności,
w jakim się znajduje, popychać ją będzie w kierunku dogmatycznej i bezwzględnej
negacji, podczas gdy poczucie celowości w polityce wskazuje jej inną, jedynie
skuteczną drogę: wpływać w miarę sił na zmianę kierunku polityki sfer,
stojących u steru rządów, w duchu własnych postulatów. I tu się zaczyna
sprzeczność wewnętrzna i wielkie zazwyczaj nieporozumienie dziejowe. Sprowadzić
zmianę w kierunku polityki, nie przez siebie prowadzonej, można albo na drodze
siły, albo na drodze wpływu, w braku zaś pierwszej trzeba się uciekać do
drugiego. Otóż jest to pewnikiem psychologicznym, stwierdzonym przez doświadczenie
wszystkich czasów, że wpływ opozycji na sferę rządzącą zmniejsza się w miarę
tego, jak wzrasta kąt odchylenia linii politycznych jednej i drugiej. Warunkiem
wywierania wpływu jest współdziałanie w pewnym przynajmniej zakresie,—im ten
zakres jest większy, tym wpływ może być skuteczniejszy. Przykład socjalnej
demokracji niemieckiej, negującej „państwo burżuazyjne", dogmatycznie
nieprzejednanej i zasadniczo opozycyjnej, może tu służyć za przykład: pomimo
imponującej siły liczebnej, wpływ jej na rządy Rzeszy jest niemal żaden, tam
zaś gdzie okazuje się ona zdolną do kompromisów w stosunku do rządów
miejscowych, w odpowiednim stopniu wpływ na nie posyskuje.
Wszystko powyższe dotyczy opozycji, postawionej w
warunkach niejako normalnych, a więc zwróconej w stronę własnego narodowego
państwa, na gruncie którego występuj jako jeden z czynników wewnętrznej jego
polityki. Jakże się będzie przedstawiał ten stosunek, gdy idzie o stanowisko
nie stronnictwa już, lecz narodu lub jego części, względem państwa nie tylko
obcego, ale przeciwstawiającego mu się punkcie właśnie narodowym?
Przede wszystkim podnieść należy, że natura tego
stosunku, o ile będzie oparty nie na odruchach uczuciowych, ale na instynkcie i
zmyśle państwowym, zależeć będzie nie od mniej lub więcej wrogiego stosunku
państwa do stojącego w opozycji narodu, ale od tego, czy i w jakim zakresie
naród ten może prowadzić politykę względem państwa, wychodząc z przesłanek bądź
jego polityki wewnętrznej, bądź zewnętrznej. Jeżeli żadna polityka jest w danych
warunkach niemożliwa, — co zdarza się wyłącznie wtedy, gdy społeczeństwo w ogóle
jest zupełnie od niej usunięte, — wówczas i opozycyjność sama, jako
społeczno-narodowa, a nie polityczna, nie będzie miała pola do przejawiania się
na zewnątrz w całej możliwej skali swych stopniowań, wówczas społeczeństwo
narodowe zamknie się więc raczej w sobie i skupi na wewnątrz. Pole dla opozycji
otwiera się właściwie dopiero z chwilą udziału w życiu ustawodawczym państwa.
Stanowisko opozycji bezwzględnej i zasadniczej nie tylko
przedstawia w tym wypadku wszystkie te niebezpieczeństwa, na jakie jest
wystawione stronnictwo wewnętrzne, ale naraża się nadto na inne, o wiele
groźniejsze. Naprzód stronnictwo wyjątkowo tylko może ściągnąć na siebie
represje państwa, i to wtedy jedynie, gdy przekracza granicę legalności, lub
dąży bezpośrednio do przewrotu, a wówczas samo tylko odpowiada za siebie,
represje bowiem jego wyłącznie dotyczą; przeciwnie, przedstawicielstwo
narodowe, które przez swą bezwzględną i zasadniczą opozycję sprowadza reakcję
ze strony państwa, sprowadza ją na cały naród, na wszystkie przejawy jego
życia, a to tym łatwiej, że stosunek wzajemny jest w samem założeniu stosunkiem
dwóch żywiołów obcych sobie i wrogich.
Następnie, opozycja bezwzględna w ciele ustawodawczym
ściąga fatalnie, nieubłaganie przedstawicielstwo narodowe na stanowisko
stronnictwa wewnętrznego w państwie, a więc wbrew woli dochodzi do wyników
wręcz sprzecznych z własnym założeniem. A oto dlaczego. Grupa narodowa,
zajmująca stanowisko zasadniczo negacyjne względem całego zakresu spraw
państwowych, nie posiada własnej fizjonomii ani własnej denominacji
politycznej: wszystko jedno kto 1 i w imię czego zajmuje podobne stanowisko
wyłącznie protestujące, będzie ono zawsze jedynie negacją, wielkością czysto
ujemną, nie posiadającą w praktyce żadnych cech, wyodrębniających jakościowo
pozytywne dążenia owej grupy gdyż te same sobie zamykają drogę i pole do
wykazania swoistej swej twórczości. Mowy parlamentarne, komentujące każdorazowo
motywy opozycyjnego wystąpienia, nie mają żadnego politycznego znaczenia, a
moralne szybko utrącają: w polityce nie słowa znaczą, lecz posunięcia,
zmieniające pod jakimkolwiek względem układ sił i stosunków. Sama nie wiedząc
kiedy, grupa narodowa znajdzie się w szeregu stronnictw wewnętrznych, równie
jak ona lub bardziej opozycyjnych, i zostanie zaliczona siłą rzeczy w ich
poczet, a to stanowi być może dla niej największe niebezpieczeństwo, na które
wzdryga się instynkt zbiorowy, i to właśnie instynkt państwowości.
Dyktuje on co innego, nakazuje mianowicie jakimś
głosem wewnętrznym, którego żadne doktrynerskie rozumowania, ani żadne
uczuciowe podniecania się nie przemogą, — prowadzić politykę narodową—w żadnym
razie nie stronniczą— wszędzie tam, gdzie ona jest możliwą. A polityka polega w
danych warunkach na wywieraniu takiego wpływu na czynniki rządowe, któryby je
skłonił do zmiany stosunku względem uzależnionego narodu, we własnym oczywiście
interesie.
Otóż tu się zaczyna wielka trudność, powstaje
sfinksowa zagadka wszelkiej polityki narodowej, postawionej w podobnych
warunkach. Na to aby mieć prawo i możność wywierania wpływu na sfery
odpowiedzialne w państwie, grupa narodowa, dążąca do zdobycia praw sobie
należnych na drodze politycznej, wszystko jedno — opozycyjnej czy pojednawczej
— musi mieć z tym państwem pewien grunt wspólny, pewien punkt oparcia, którego
wymaga wszelka siła celowa, jakiejkolwiek byłaby natury. Określenie podobnej
platformy, jako punktu wyjścia polityki narodowej, jest zadaniem o wiele
ważniejszym, ale i o wiele trudniejszym, niż wystawianie postulatów, nawet
zastosowanych do warunków czasu i miejsca. Dobra i celowa polityka narodowa bez
nakreślonych z góry postulatów swych dążeń obejść się może, ale nie może się
obejść bez pewnej podstawy prawno-politycznej, na której się opiera i w imię
której występuje, ona to bowiem, jej utrzymanie lub rozszerzenie, stanowi
właśnie jedyną przesłankę, z której państwo, we własnym interesie, wyprowadzić
może wniosek o potrzebie zmiany swego stosunku względem tych, co na jej gruncie
stoją.
Skala stopniowań w szeregu stanowisk
prawno-politycznych jest tu nader rozległa. W Wielkopolsce np. ogranicza się
ono do uznania faktycznej przynależności i do stosunku legalności wobec
państwa, oraz do wypełniania obowiązków, włożonych na wszystkich jego
obywateli; w Galicji obejmuje zakres nader szeroki: lojalności dynastycznej i
wierności względem państwa, o ile ono zapewnia żywiołowi polskiemu autonomiczny
i swobodny rozwój narodowy, ale tu i tam stanowi punkt wyjścia logicznie przeprowadzanej
polityki narodowej. W Królestwie, które najpóźniej weszło w szranki
spółczesnego życia konstytucyjnego, kwestia ta nie jest bynajmniej ustaloną, i
to stanowi może najgłówniejszą przyczynę, dlaczego nasza polityka narodowa w
państwie rosyjskim dotychczas zdobyć się nie może na jasną i zdecydowaną linię.
W przeszłości nawet, za czasów Królestwa Kongresowego, nie zajmowaliśmy
bynajmniej jednolitego i stanowczego stanowiska pod tym względem, a w ostatnim
okresie przełomowym, stosunek automiczny był postulatem politycznym, nie zaś
prawno-państwowym punktem wyjścia wyraźnej i konsekwentnej polityki.
W żadnej z trzech dzielnic stosunek do państwa nie
zatarł w najmniejszej mierze stanowiska odrębności narodowej, aczkolwiek w
Królestwie, w okresie 1905—6 r. było ono niejednokrotnie na szwank narażane.
Wielkim zagadnieniem polityki narodowej w tej dzielnicy jest ustalenie
stanowiska prawno-politycznego na gruncie odrębności narodowej, wyraźne jego
określenie i konsekwentne przeprowadzanie w polityce praktycznej. Brane tu być
muszą pod uwagę względy historyczne danej dzielnicy, względy ogólnonarodowe,
przesłanki polityki międzynarodowej, oraz faza dziejowa, w której się państwo
znajduje, polityka zaś rządu w każdej poszczególnej chwili, jako czynnik
zmienny, gra tu rolę drugorzędna.
Głośne było niegdyś, ale i okrzyczane hasło
„wejścia do środka państwa"—i słusznie. Nie o „wejście" tu idzie, bo
to jest dziś faktem bezspornym, choć niczym więcej, lecz o postawienie kwestii
polskiej i spraw polskich w państwie na gruncie prawno-politycznym, i nie o
wejście „do środka" państwa, co by nas postawiło w szeregu stronnictw
rosyjskich, lecz o oparcie swego stosunku peryferycznego na ściśle określonych
podstawach.
Zadanie niełatwe, bez jego rozwiązania jednak, i to
w taki sposób, aby całe społeczeństwo polskie w Królestwie, podobnie jak to się
dzieje w innych dzielnicach, przyjęło zajęte stanowisko jako bezsporny punkt
wyjścia swej wobec państwa polityki, polityka ta pozostanie zawsze czymś niekonsekwentnym,
prowadzonym od wypadku do wypadku. Gdy to zostanie dokonane, powiedzieć będzie
można, że tak linie zachwiany w naszym społeczeństwie instynkt państwowy
odradza się rzeczywiście, a zmysł odpowiedni dojrzewa do prowadzenia z planem i
z gruntem pod nogami celowej polityki narodowej.
Zygmunt Balicki.
Myśl tę rozwinąłem nieco szerzej w artykule „Nacjonalizm Patriotyzm", Przegląd
Narodowy, Maj 1912.