Jan Parandowski (1895-1978). Prozaik,
eseista, tłumacz. Urodził się 11 maja 1895 r. we Lwowie, na tamtejszym
Uniwersytecie studiował filologię klasyczną i archeologię. Od
1945 do 1948 r. wykładał na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim,
zajmując początkowo katedrę kultury antycznej, następnie literatury
porównawczej. Głównym obszarem jego zainteresowań była klasyczna
kultura grecko-rzymska; eseista i tłumacz, opracował przekład
prozą Odysei, przełożył także dzieła Longosa, Einharda,
Cezara i Teofilakta Symokattę, oprócz tekstu przywołanego niżej
we fragmentach oraz pracy Radykalizm dążeń bolszewickich (Lwów
1920), Parandowski napisał kilka znaczących i popularnych prac
także po zakończeniu II wojny światowej: Rzym czarodziejski
(1924), Eros na Olimpie (1924), Wierzenia i podania
Greków i Rzymian (1924), Król życia (1930), Dysk
olimpijski (1933), Trzy znaki zodiaku (1938), Alchemia
słowa (1951), Z antycznego świata (1958), Podróże
literackie (1958). Zmarł w Warszawie 26 września 1978 r..
Wybrane fragmenty pochodzą z tekstu Bolszewizm i bolszewicy
w Rosji (pierwodruk: Warszawa 1920), cyt. za publikacją oficyny
Puls: Londyn 1996, s. 58-61 i 101-107.
W porównaniu do bolszewików, którzy przez wszystkich od
początku zgodnie zostali uznani za uzurpatorów, a dziś, gdy zwerbowali
Chińczyków przeciw Rosjanom, za najeźdźców - Rząd Tymczasowy Kiereńskiego
absolutnie zasługiwał na miano rządu prawowitego. Opierał się
i wyszedł z łona Dumy Państwowej, która mimo wszystkich swych
wad była przecież reprezentacją narodową. Rząd ten jednakże upadł
przez własną słabość. Po pierwszych upojnych chwilach entuzjazmu
władza wysuwała się powoli z rąk Rządu Tymczasowego, który zawsze
umiał znaleźć wielkie słowa, a nigdy nie pomyślał o prawdziwej
sile i dyscyplinie społecznej. Był z tych, którym swego czasu
Stołypin mówił: "Wam potrzebne są wielkie słowa, a nam wielka
Rosja".
Kiereński zakochany był w wielkich słowach. Ale nie on jeden.
Wszyscy ci, którzy wzięli władzę po obaleniu caratu, należeli
do najszlachetniejszych, najwybrańszych kół inteligencji rosyjskiej.
Wnieśli oni ze sobą na swe stanowiska cały idealizm wypieszczony
na pokrzepienie serca i ducha w dobie niewoli carskiej. Wnieśli
również przesądy zrodzone z owego idealizmu. Jedyną ich myślą
był lud i jego wyzwolenie, jego prawa, których dotychczas nie
miał. Nie myśleli o prawach rządu i administracji. Wszelka myśl
o silnej władzy zbyt trąciła niedawnym despotyzmem. Obawiali się
używać powierzonej im władzy, aby się nie okazać niegodnymi wielkiej
chwili powstania narodu. Woleli raczej, aby im gwałt zadano, niż
aby ich posądzono o chęć gwałcenia woli ludu. Oni byli bojaźliwi.
Wśród nich zasiadał taki Szyngariew, dusza czysta, który nigdy
by nie uwierzył, że można z nożem iść na swoich przeciwników politycznych.
Klasycznym przykładem słabości rządu poprzedniego była pobłażliwość
karygodna wobec bolszewików i afera z Korniłowem, którego Kiereński
wydał na potępienie, mimo że przedtem sam z nim stał w sojuszu.
Bolszewicy byli zupełnie innego pokroju. Sekciarstwo i fanatyzm
lub wrodzona dzikość pozwalały im zapomnieć o wszelkich względach
[wobec] ludzkości. To są ludzie dogmatu socjalnego, który ich
zaślepia i uzbraja w siłę, energię, okrucieństwo. Albowiem nie
ma nic niebezpieczniejszego ponad to, gdy pewna idea ogólna i
szeroka wciśnie się do mózgu małego i ciasnego. Rozsadza go, zapełnia
sobą zupełnie, nie tamowana ani wyrobionymi pojęciami, ani wiedzą,
ani rozumem. Staje się idée fixe, szaleństwem. Powstaje
nowy typ człowieka - bolszewik - który życie ludzkie mało waży,
albowiem widzi przed sobą tylko spełniający się raj ziemski. Dobro
ludzkie i mienie nie istnieją dla niego, albowiem uważa je za
wspólne, a więc własne. Władzę ludu uważa za swoją władzę, za
władzę swej partii. Bolszewik ma wolę, która kieruje losami narodu,
wola zaś Rosji całej nic go nie obchodzi. Nie przyszedł on z mandatem
od swoich wyborców, więc nie potrzebuje słuchać ich głosu. Prawo
jego opiera się na teorii i doktrynie, którą ma wnieść w życie.
Jeśli sprzeciwicie się jego woli, jesteście prostymi zbrodniarzami,
których stawia się pod murem i rozstrzeliwuje. Jeśli większość
wypowie się przeciw bolszewikom, to dzieje się tak dlatego, że
jest nieuświadomiona albo zbuntowana przez burżuazję. Bolszewik
nie może uwierzyć, aby proletariat, lud cały pracujący innego
był zdania niż on.
Czyż więc dziwić się możemy, że bolszewik zabija, pali i
rabuje? On to czyni w nadziei zniwelowania gruntu pod przyszły
ustrój świata. A zarazem on wie, że nie mając władzy na prawie
ani na woli ludu opartej, zginie, jeśli tylko raz spocznie, jeśli
raz jeden opuszczą go siły, jeśli osłabnie. Tak poskramiaczowi
lwów w klatce nie wolno ani na chwilę usiąść, ani na chwilę wypuścić
z rąk hipnotyzującego knuta. Dyktatura i terror są koniecznymi
warunkami jego władzy, a nawet życia. On tej władzy z rąk nie
wypuści, jak Kierenski. Posłuszeństwo będzie sobie umiał wymusić
wszelkimi środkami i za wszelką cenę. Jeżeli mu to będzie potrzebne,
przywoła do życia i karę śmierci, przeciw której walczył jako
socjalista, i ochranę carską, i więzienia, i tortury, wszystkie
znamiona i organa dawnej władzy. Nie cofnie się przed zarzutem
despotyzmu i krwiożerczości, bo nie zna sentymentów, jak ich nie
znał Iwan Groźny.
Jeśli zechcecie mu wykazywać rozdźwięk i zaprzeczenie dawnych
ideałów, każe was stracić jako kontrrewolucjonistów. Możecie o
tym śmiało mówić dopiero wówczas, gdy nie przebywacie na długość
jego ręki. Wtedy przypatrzcie się jego czynom, a zobaczycie, że
nie mają nic wspólnego z jego wczorajszymi hasłami. Oto ten sam,
ta sama fanatyczna, krwią nabiegła twarz, znajoma z okopów pod
Tarnopolem. Kiedy wyjechał Kiereński, on stanął na kamieniu i
wołał do żołnierzy, że są uciśnieni i krzywdzeni,. Dziś on jest
u władzy i tych samych żołnierzy skazuje na pięćdziesiąt plag
za najmniejsze nieposłuszeństwo. Gdy stał u podnóża władzy, rozdawał
hojnie całemu ludowi rządy, gdy stanął na jej szczycie - odebrał
ludowi wszystko, co ten miał jeszcze za Mikołaja Romanowa.
On wierzy w to, że lud jest wyłącznym panem, ale ani na
chwilę nie przestanie go traktować jako niewolnika. Mimo to wszystko
pozostają bolszewicy wierni swoim hasłom, zasadom, doktrynom.
Im bardziej, im widoczniej je gwałcą i obracają wniwecz swym postępowaniem,
tym głośniej wykrzykują swe idealne [idealistyczne] hasła. Podnoszą
taką wrzawę, że biedny lud rosyjski traci głowę. Wołają mu: wolność,
władza proletariatu, ziemia i wola, i to wszystko podają mu jak
napój odurzający i on pije, pije bez pamięci i świadomości, że
w naczyniu, z którego pije, nie ma już ani kropli słodkiego nektaru.
Stanąwszy u władzy, ci zaślepieni doktrynerzy w jednej chwili
chcą przemienić do gruntu całe życie i podstawy społeczeństwa.
Spieszą się, jakby rozumieli, że im może czasu zabraknąć. Spieszą
się, aby co rychlej zobaczyć nowe stosunki przez się stworzone.
W ciągu kilku tygodni zlewa się na Rosję istny deszcz dekretów,
ustaw i "rozkazów".
Zlitujcie się nad tym analfabetycznym narodem, który potrzebuje
przecież pewnego czasu, by każde wasze rozporządzenie przeczytać,
a nie wiem już, ile mu na to potrzeba, aby zrozumieć, o co idzie.
Wydajecie mu w tym samym dniu dziesięć różnych dekretów, jakieś
deklaracje, które redagowane w żargonie socjalizmu międzynarodowego
pozostają niezrozumiałe dla tego chłopa, który odczytawszy trudem
wasz "dekret o pokoju" odchodzi zadowolony, zaciera
ręce i mówi: Tak, dobrze, bardzo dobrze. Skończyć wojnę, gołąbku,
skończyć. Nie trzeba nam ani aneksji, ani kontrybucji. To jakieś
niemieckie miasta. Dość mamy własnej ziemi. Rosja wielka.
Ale to mało obchodzi nowych władców. Nowi prawodawcy chcą
jak najprędzej wydać nowe prawa. Najmniej troszczą się o to, aby
one były rzeczywiste i w praktyce do zastosowania. Bo któż je
tworzy? Frazesowicz, doktryner nie posiadający żadnego zmysłu
praktycznego, nieuk bez wykształcenia, bez zrozumienia dla zjawisk
ekonomicznych, społecznych, politycznych, wreszcie ludzie, którzy
nałykali się frazesów, urwanych strzępów Marksa i Lassalle'a,
niezdolni, aby je w jedną całość powiązać. Dość przeczytać konstytucję
bolszewicką, aby się o tym przekonać.
Z tymi ideałami, z takimi środkami weszli bolszewicy w październiku
1917 na arenę dziejów Rosji, aby na niej odegrać iście szekspirowską
tragedię, pełną grozy i śmieszności, groteskową, lecz straszną.
[...]
Dyktatura proletariatu była ośrodkiem programu bolszewickiego.
Było to złudne, nęcące szerokie masy zjawisko, które pociągało
ku bolszewikom wszystkich znękanych, wygłodzonych, nieszczęsnych,
wszystkich pasierbów losu, zawistnych i nienawidzących. Jest to
płód zemsty i nienawiści. Być może ci, którzy stworzyli teorię
o dyktaturze proletariatu, złożyli w niej jakąś doktrynę, jakiś
aparat myślowy, logiczny, jakieś tezy i argumenty. Tam jednak
gdzie była głoszona - na wiecach, zebraniach robotniczych, w odezwach
- nie niosła w sobie myśli, tylko uczucie nienawiści i zemsty
klasowej.
Pankracy w Nie-boskiej komedii mówi: "Zgrzybiali,
robaczywi, pełni napoju i jadła, ustąpcie młodym, zgłodniałym
i silnym". I to jest najistotniejszym podłożem dyktatury
proletariatu. Nie opiera się ona na żadnych prawach moralnych
ani na słuszności społecznej. Jest tyranią i sama jedna wystarcza,
aby przeciw bolszewizmowi wezwać wszystkich, komu droga jest wolność
i sprawiedliwość. Dyktatura proletariatu oddaje całą władzę, a
nawet prawo do życia tylko dotychczasowy "uciśnionym".
Tak zwana burżuazja i inteligencja, uważana za "lokajów burżuazji",
nie ma praw obywatelskich, a nierzadko odmawia się im wszelkich
praw ludzkich. Aresztowania fabrykantów, kupców zamożnych, inżynierów
i wszystkich, którzy noszą krochmalone kołnierzyki, rękawiczki
i dobrze skrojone ubrania, rozstrzeliwanie ich i torturowanie
jest na porządku dziennym: wszyscy to uważają za słuszne i sprawiedliwe.
To są "panowie", "wyzyskiwacze" i "krwiopijcy",
których trzeba zgładzić.
Stosowanie tej zasady prowadzi do
momentów tragicznych i śmiesznych. Gdy oficerów, dlatego tylko
że byli oficerami, więzi się, zamyka o głodzie i chłodzie na kilka
dni, strzela się do nich bez sądu lub na sądzie, który jest natrząsaniem
się nad ich niewinnością - to jest to wysoce tragicznym i w ciągu
panowania bolszewików było jednym koszmarem zbrodni i tortur.
Ale dyktatura proletariatu chce odwrócić społeczeństwo do góry
dnem. Ci wszyscy, którzy dotychczas - czy to ze względu na ród
swój, czy zdolności - zajmowali wysokie stanowiska, zostają zepchnięci
w głąb poniżenia i nędzy. Dość panowali, niech zaznają biedy i
hańby.
Na ich miejsce przychodzą ludzie nowi. Dawny minister idzie
do więzienia, a stamtąd na bruk uliczny, a prosty chłop niepiśmienny
zajmuje jego miejsce. Szewc może być prezesem izby handlowej,
fryzjer cenzorem prasy, stolarz zasiada w krześle dyrektora fabryki.
Jeśliś był lekarzem w szpitalu, w którym pod twoimi rozkazami
pracował felczer - ty teraz będziesz osobistością podrzędną, ze
swymi studiami i kwalifikacjami, a felczer będzie zarządcą szpitala.
Oto cały sens dyktatury proletariatu, a przykładów humorystycznych
i głupich można by mnożyć bez liku.
I nie dzieje się to w imię jakiegoś odrodzenia społeczeństwa,
bo nie powołuje się na stanowiska ludzi czystych rąk, nieskazitelnego
sumienia i wytrwałej pracy. Nie dlatego chłop zostaje ministrem,
żeby się nadawał na to stanowisko lepiej od hrabiego, prawnika
lub ekonomisty, on nim zostaje dlatego, że nie miał dotychczas
sposobności mieszkać w pałacu, jeździć automobilem i kraść rządowe
pieniądze. Tego wam Lenin nie powie, ale tak jest, i o wiele szczerzej
określa stan rzeczy żołnierz, który wychodzącym z teatru damom
zdziera pierścienie z palców i mówi: "Hej, panowie, wyście
dotychczas dawali pierścionki swoim utrzymankom, teraz my damy
swoim".
I jeśliby to było tylko wykorzystanie przewrotu, anarchii
przez ciemne i rozszalałe żywioły, każdy rozumiałby, że jest to
zwykły bieg rzeczy, upojenie zwycięzców brutalnych i dzikich.
Ale jest to dekret rządu, doktryna, zasada nieomal prawna, podwalina
państwa bolszewickiego. I w tym kryje się cała ohyda "ideałów"
bolszewickich. Albowiem ludzie, którzy w XX wieku przyszli na
to, aby na podłożu, na którym pracowała z coraz większym rezultatem
demokracja, zaszczepić tyranię i ucisk - tacy ludzie są wrogami
ludzkości, hordami nowego Atylli, barbarzyńcami cofającymi postęp
o kilka wieków wstecz. Wyzwolenie w każdej formie, idea wolności
zawsze znajdzie odzew w duszach, zawsze musi jej być przyznana
słuszność. Ale bolszewicy przez swoją dyktaturę proletariatu nie
byli bohaterami wolności, lecz ucisku. Czy mogą oni wskazać, aby
któryś z tych nazywanych przez nich burżujami i eksploatatorami
wołał o podobną tyranię i wytępienie proletariatu? Czy w obozie
przeciwnym zjawił się kiedyś głos żądający odebrania ludowi jego
praw, zaprowadzenia ponownie pańszczyzny, pozbawienia go dobytku,
zakucia w kajdany i odmówienia praw obywatelskich i ludzkich?
Bolszewicy o to nie pytają. Nie mają żadnych innych uczuć,
prócz fanatycznego szału swych doktryn lub niżej jeszcze - nienawiści
klasowej. Wraz z prawdziwymi ciemięzcami ludu, ze Stürmerem, Protopopowem
i całą sforą dawnych carskich zauszników, w więzieniach petersburskich
znaleźli się najszlachetniejsi obrońcy ludu, socjaliści i demokraci.
A noże dzikich majtków kronsztadzkich ugrzęzły w ciałach schorowanych
Szyngariewa i Kokoszkina - ugrzęzły głębiej o wiele, bo w duszy
całego narodu rosyjskiego, który im tej zbrodni nie przebaczy
nigdy. A jeśli chcą się o tym przekonać, niech przejrzą listę
ofiar na owdowiałe i osierocone rodziny dwóch dzielnych synów
narodu, a zobaczą, ile tam pieniędzy chłopskich i "proletariackich".
Dyktatura proletariatu! Czy jest nią w istocie to, co widzimy
w Rosji? Jeśli się powie: dyktatura arystokracji lub dyktatura
wojskowa - to pojęcia te są zupełnie ścisłe i zrozumiałe. Wiemy,
kto jest arystokratą i kto jest wojskowym. Czy wiemy jednak, kto
należy do proletariatu? W Rzymie proletarius oznaczało
człowieka, który nie posiadał żadnego cenzusu finansowego, nie
posiadał żadnego majątku, prócz własnej rodziny - proles,
i tego, co na jej utrzymanie pracą rąk zarabiał. Co pięć lat jednak
liczba tych proletarii była ustalana na lustrum cenzorskim.
Kto był proletariuszem w Rosji? Czy gruzczik, noszący pakunki
na stacjach towarowych, a zarabiający 30 rubli dziennie, czy nauczyciel
gimnazjalny, zarabiający pensję 200 rubli miesięcznie. Czy dyktatura
proletariatu, której głównym zwierzchnikiem jest Lenin - pozostaje
w odpowiednich rękach? Czy ma do niej prawo on sam, który jest
szlachcicem rosyjskim, a więc z rodu ciemiężycieli ludu, i jest
człowiekiem inteligentnym, wykształconym, nie zarabiającym nigdy
w pocie czoła na kawałek chleba? Czy jest proletariuszem Trocki,
wysyłający co miesiąc duże sumy pieniędzy do banków argentyńskich?
A wreszcie, czy jest wśród komisarzy ludowych, a więc wśród tych
arcykapłanów nowej wiary proletariackiej, bodaj jeden prawdziwy
proletariusz, jeden autentyczny robotnik, żołnierz czy chłop?
Gdy o to wszystko zapytałem bolszewickiego komisarza oświaty
Łunaczarskiego, odpowiedział mi, że ci wszyscy są proletariuszami,
bo są bolszewikami. Oto jest logika komisarzy ludowych. Od tej
logiki krwią spłynęła cała Rosja. I od tej logiki naród rosyjski
cierpi pod tyranią dawnych ochranników carskich. Wszystkie bowiem
szumowiny spłynęły z niebywałą łatwością do obozu bolszewickiego.
Od policmajstra do prowokatora, najgorsze elementy rządów ochranniczych
z etykietą "członek partii bolszewickiej" stanęły u
rządu.
Czyż więc dziwić się mamy, że dla ludu i prawdziwego proletariatu
miejsca tam nie było? Dość przejrzeć "konstytucję bolszewicką",
którą podajemy w "Dodatku", aby zobaczyć, jakimi sposobami
bolszewicy ograniczyli właściwie władzę ludu. Przez ten aparat
wyborów i organizacji nie przedrze się nigdy słaba inteligencja
chłopa rosyjskiego, który stąd zawsze będzie powolnym narzędziem
w ręku zręcznych agitatorów.
Dyktatura proletariatu jest tyko de nomine, albowiem
de facto jest to oligarchia. Do rządu dopuszczeni są tylko
uprzywilejowani wybrańcy, zasiadający bądź w sowietach, bądź jako
urzędnicy. Nawet sowiety już straciły swoją władzę na rzecz komisarzy
różnego typu. Sowiety są zupełnie samozwańcze i pomimo wyczerpujących
i dokładnych instrukcji wyborczych w istocie wybory do sowietów
nigdy nie były przeprowadzone na podstawie powszechnej i nawet
wśród samego proletariatu powszechnych wyborów nigdy nie było.
Sowiety wyłaniały się z wieców, zebrań przypadkowych, na których
dobrze zorganizowana klika przeprowadzała upatrzonych przez rząd
centralny kandydatów. Szara masa proletariacka równie jak za caratu,
jeśli nie mniej, nie bierze udziału w rządach.
Jeśli zaś zechce upomnieć się o swoje prawa, bolszewicy
obrzucą ją stekiem przezwisk, od kontrrewolucjonistów i lokajów
burżuazji, a wreszcie pokażą jej przed oczy pięść uzbrojoną. Tak
było w lipcu 1918 roku. Czując na sobie coraz bardziej ciążącą
opozycję eserów, bolszewicy postanowili pozbyć się ich z sowietów.
Rozpisano nowe wybory, w których mogli brać udział tylko robotnicy
i żołnierze. Wybory te były pogwałceniem nawet tych szczupłych
praw, jakie bolszewicy pozostawili jeszcze niektórym warstwom
narodu. Na niebolszewików nie można było głosować po prostu pod
groźbą śmierci. Tą drogą bolszewicy uzyskali zwycięstwo.
Skoro już raz powiedziano, że proletariat jest wszystkim,
a dyktatura proletariatu idealną formą rządu, tyrania była faktem dokonanym.
Społeczeństwo podzielono na proletariat, który miał być panem sytuacji
i na coś nieokreślonego, co w bogatej i przedziwnej terminologii bolszewickiej
dostawało co dzień nowe nazwy. Była to burżuazja, którą stosownie do
okoliczności nazywano: "białą gwardią", "dusicielami",
eksploatatorami", "ziemiańsko-białogwardyjską kontrrewolucją",
a inteligencję przeważnie "lokajami burżuazji". Ci wszyscy
byli wydziedziczeni, prawdziwi pariasi, pozbawieni praw i czci. Bywały
chwile, kiedy rząd wołał po prostu: "Róbcie sobie z nimi, co chcecie".
Można ich było grabić i zabijać i być pewnym, że żaden trybunał rewolucyjny
tego nie poczyta za zbrodnię.