(artykuł ukazał się w „Rzeczpospolitej” – www.rp.pl, 16 czerwca 2008, dzień po porażce
Polski z Chorwacją na Euro 2008)
W świecie idealnym Polska grałaby tak
pięknie jak Holandia, wygrywałaby wielkie turnieje tak często jak Włosi, nasze
klubowe zespoły dominowałyby w europejskich pucharach, goszcząc rywali na
nowoczesnych, wypełnionych po brzegi stadionach, zaś sędzia Howard Webb oglądałby
Euro 2008 w telewizji. Niestety, rzeczywistość jest znacznie bardziej
skomplikowana.
Raport o stanie piłki
Narzekaniom na poziom polskiej piłki nie ma
końca. To jedna z licznych dziedzin życia, w których nasze aspiracje rozmijają
się z realiami. Mankamenty i patologie w świecie polskiego futbolu są zresztą w
wielu wypadkach ściśle związane z tym, co w ogóle w Polsce szwankuje i woła o
pomstę do nieba. Nasza sportowa infrastruktura odpowiada poziomem stanowi
polskich dróg i torowisk. Nieumiejętność uporania się z problemem stadionowych
chuliganów była przez lata ponurą ilustracją tego, jak państwo nie radziło
sobie z najbardziej uciążliwą dla obywateli pospolitą przestępczością. Kolejne
próby stworzenia porządnego systemu szkolenia młodzieży przynoszą mniej więcej
tyle pozytywnych rezultatów, co przymiarki do rozwiązania bolączek służby
zdrowia czy szkolnictwa.
W ostatnich latach handlowano nie tylko
ustawami telewizyjnymi, ale na wielką skalę także wynikami meczów na wszystkich
szczeblach ligowych. Gdy wreszcie piłkarska afera korupcyjna wyszła na jaw, ukazując
zjawisko w skali, której nie dało się już przemilczeć, od razu pojawił się
problem braku rozsądnego i konsekwentnego mechanizmu karania jej uczestników.
Kto śledzi polską ligę, ten wie, w jakim chaosie organizacyjnym jest teraz pogrążona.
Analiza rzeczywistości piłkarskiej daje
także argumenty krytykom optymistycznej wizji świata, jaką promują liberałowie.
Oto bowiem samoorganizujące się, w znacznej mierze zdecentralizowane,
niezależne od państwa, działające z dużym udziałem kapitału prywatnego, środowisko
piłkarskie okazało się nieefektywne i przeżarte korupcją. Oczywiście, należy
wystrzegać się generalizacji. W świecie polskiej piłki nie brakuje ideowych, uczciwych,
kompetentnych ludzi. Skala korupcji i ignorancji w dziedzinie, w której rola
państwa jest rzeczywiście bardzo ograniczona, a mechanizmy wolnorynkowe powinny
promować najlepszych, daje jednak do myślenia.
Modernizacja przez futbol
Zdarza się słyszeć opinie, że przywiązujemy
do piłki nożnej za dużą wagę. Jej popularność czyni z niej jednak jedną z
najważniejszych sfer życia w Polsce. Choć może wydać się to śmiałą tezą, można
zasadnie bronić opinii, że dopóki wskazane powyżej patologie i słabości świata
futbolu nie zostaną przezwyciężone, proces unowocześniania i usprawniania państwa
nie będzie zakończony powodzeniem. Uporanie się z nimi będzie dowodem choćby na
istnienie dobrego prawa, skuteczne mechanizmy jego egzekwowania i marginalizację
zjawisk korupcyjnych.
Jest jeszcze jeden niezwykle ważny powód,
za sprawą którego nawet nielubiący polskiej piłki nożnej rodacy powinni trzymać
kciuki za jej powodzenie. Tym powodem jest Euro 2012. Co prawda, bardzo źle to
o nas świadczy, że dopiero przyznanie Polsce organizacji mistrzostw Europy
stało się bodźcem do porządnego zabrania się za infrastrukturę. Co więcej,
wcale nie ma pewności, że owe zapowiadane w związku z Euro tysiące kilometrów
zbudowanych dróg i wyremontowanych torowisk staną się rzeczywistością. Ale w
interesie nas wszystkich leży, aby wielkie przedsięwzięcie modernizacyjne, de
facto wymuszone przez imprezę piłkarską, powiodło się. Nie chodzi już nawet o
fatalne skutki promocyjne, gdyby mistrzostwa Europy w Polsce okazały się
organizacyjną klapą. Jeśli one nie pozwolą przełamać wieloletniej indolencji w
dziedzinach kluczowych dla rozwoju kraju, to będzie można zwątpić, by
kiedykolwiek udało się ją przełamać.
Piłka nożna to jednak przecież nie tylko
infrastruktura, ale przede wszystkim pasjonujący się nią ludzie. Kibicowanie
nie ma dobrej prasy. Nie-kibice oceniają je przez pryzmat awantur wszczynanych
przez chuliganów. Wizyta na niejednym polskim stadionie w istocie nie jest
wysublimowanym przeżyciem estetycznym. Przyśpiewki o zespole przyjezdnym przedstawianym
jako pani o kontrowersyjnej reputacji są niestety normą, a pomysłowość kibiców
na polu obrażania rywali zdaje się nieograniczona. Zgadzając się nawet z łatwo
dającą się obronić tezę, że stadion piłkarski to nie teatr, trudno być
zbudowanym jakością dopingu na wielu meczach. Nie należy jednak popadać w
przesadę. Na polskich stadionach wcale nie jest tak niebezpiecznie jak to się
czasem twierdzi. Awantury i skandale są nagłośniane przez media, a rzadko
przebija się zupełnie inny przekaz – że oto tysiące ludzi ma często dobrą rozrywkę
i utożsamia się z tradycją lokalną, przekazywaną niekiedy z pokolenia na
pokolenie.
Europejski hamulec bezpieczeństwa
Pisząc o piłce nożnej w czasie rozgrywania
Mistrzostw Europy, nie sposób uciec od retoryki narodowej – czy jakby rzekł
niechętny narodowi doktryner – szowinistycznej a nawet nacjonalistycznej. Gdy ogląda
się mecze międzynarodowe, bardzo budującym obrazem jest całkowity brak kłopotów
kibiców z narodową czy państwową identyfikacją. Włosi cieszą się – na tym Euro
co prawda na razie rzadko – gdy gola strzela Włoch, Holendrzy gardłują za
swoimi, dla Portugalczyków bożyszczami są rodzime gwiazdy. Jeśli ktoś naprawdę
wierzy w istnienie jednego wielkiego europejskiego narodu, niech włączy telewizor
i obejrzy dowolny mecz Mistrzostw. Nie doczeka się ekstatycznego wybuchu
radości kibiców obu reprezentacji, gdy gola strzeli Europejczyk, niezależnie w
jakich barwach występuje. Zawsze są nasi i rywale. Zdarza się co prawda, że
zapalczywość w kultywowaniu tej różnicy przekracza dopuszczalne ramy – ale
wówczas pole do popisu mają służby porządkowe i wymiar sprawiedliwości. Jest to
jednak margines, także w przypadku polskich kibiców, a zatem członków narodu
przez niektórych liberalno-lewicowych demagogów postrzeganego za przerażająco szowinistyczny
i przez to niebezpieczny.
Piłka klubowa stała się międzynarodowa do
granic możliwości – angielskie zespoły wybiegające bez Anglika w pierwszym
składzie nie są już ewenementem. Z całą pewnością u wielu kibiców – także
polskich – mecze ukochanych drużyn ligowych wywołują gorętsze emocje niż
występy reprezentacji, gdyż większy jest poziom ich identyfikacji lokalnej niż
narodowej. Niemniej piłka reprezentacyjna ma się dobrze i nikt przy zdrowych
zmysłach – pomijając niektórych działaczy i trenerów klubowych, którzy jednak
czynią to z powodów biznesowych, a nie światopoglądowych - nie będzie
postulował zniesienia rozgrywek międzypaństwowych. A przecież, niestety, w
sferze politycznej pojawiają się pomysły, aby Europejczyków różnych nacji
wrzucić do jednego wora i przerobić na jedną europejską modłę, oczywiście
odpowiednio postępową. Zachowując wszelką miarę rzeczy – futbol to wszak nie
wojna o tożsamość – piłka nożna jest jedną z gwarancji, że takie szalone wizje
nie zostaną wcielone w życie.
Kibicowanie jako ćwiczenie z wytrzymałości
Sport – zwłaszcza tak popularny jak piłka
nożna – czy nam się to podoba czy nie, jest bardzo ważnym elementem formowania
i wzmacniania świadomości narodowej czy państwowej. Można narzekać, że „unaradawianie
przez kibicowanie” nie jest tak szlachetne jak przez czytanie wieszczów, ale
trudno mu odmówić skuteczności. Nie brnąc bynajmniej w zgoła już szalone
konstatacje, że przez kibicowanie stajemy się lepszymi Polakami, trzeba
przynajmniej przyznać, że wyrabiamy dzięki niemu tak ważne cechy jak odporność
na niepowodzenia i umiejętność patrzenia na siebie z dystansem. Do tego
niestety zmusza nas na ogół gra polskiej reprezentacji, a już z pewnością
występy polskich drużyn w europejskich pucharach. Od lat trwa dyskusja,
dlaczego tak się dzieje. Rzeczywistość jest doskonale opisana i właściwie od
dawna wiadomo, co trzeba zrobić, aby przynajmniej częściowo poprawić sytuację.
Nic z tego jednak nie wynika, a marzenia na nawet, przyznajmy, mało
spektakularne sukcesy – jak polska drużyna w Lidze Mistrzów, czy wyjście z
grupy na mistrzostwach świata bądź Europy – co roku trzeba odkładać na później.
Przypomina to jednak liczne inne dziedziny polskiego życia, z polityką na
czele. Czyżby piłka nożna i pod tym względem tak bardzo współgrała z całą naszą
rzeczywistością? Ale to już temat na zupełnie inną opowieść.
Autor jest politologiem, członkiem zarządu
Ośrodka Myśli Politycznej w Krakowie.
|