Strona główna | Czytelnia | Publikacje | Informator | Zarejestruj się | Zaloguj | Odzyskiwanie hasła | English Version
OMP

Główne Menu

Nasi autorzy

Strony tematyczne

Sklep z książkami OMP

Darowizny na rzecz OMP

Księgarnie z książkami OMP
Lista księgarń - kliknij

Strona poświęcona Julianowi Klaczce
Julian Klaczko - Studia dyplomatyczne (fragment)
.: Data publikacji 15-Kwi-2008 :: Odsłon: 1653 :: Recenzja :: Drukuj aktualną stronę :: Drukuj wszystko:.

Nie należy zapominać, że podział Polski w XVIII wieku nie był
w interesie Austrii, że go nie pragnęła i że podpisała go niechętnie, w ostatniej chwili, by nie dać się wzmocnić groźnemu sąsiadowi bez własnej korzyści. Znane jest zdanie, dopisane własnoręcznie przez Marię Teresę na akcie konwencji z Prusami i Rosją o pierwszy rozdział nieszczęśliwego kraju: „Placet – czytamy tam – skoro tyle i tak sławnych osobistości tego pragnie; długo jednak jeszcze po śmierci mojej widoczne będą skutki podeptania nogami tego, co dotąd poczytywano za sprawiedliwe i święte”. Austria nie uczestniczyła w następnym podziale, a ten był o wiele niesprawiedliwszy i zaznaczył się straszniejszym gwałtem i podstępem niż pierwszy. Z trzech posiadaczy Austria okazywała się
w każdej krytycznej chwili najskłonniejsza do oddania Galicji; Habsburgowie oddali połowę tego kraju dla powiększenia Wielkiego Księstwa Warszawskiego, a zgadzali się na ustąpienie reszty
w roku 1812 w zamian za Ilirię; ale najciekawsze jest stanowisko Austrii w sprawie polskiej w chwili upadku pierwszego cesarstwa, gdy sprzymierzone mocarstwa rozstrzygały między sobą terytorialne odgraniczenie. Pouczające, ale i zadziwiające jest w tym względzie memorandum księcia Metternicha, przedłożone kongresowi wiedeńskiemu dnia 2 listopada 1814 r., a znane dopiero od roku 1863. Zawiera ono następujące ważne oświadczenia:

„1. Ożywioną będąc zasadami wolności, zgodnymi z utworzeniem systemu równowagi w Europie, a przeciwna od 1772 r. każdemu projektowi rozbioru Polski, Austria jest gotowa zgodzić się na przywrócenie tego królestwa, w wolnych i od żadnego mocarstwa niezależnych granicach sprzed pierwszego podziału,
a pozostawia sąsiednim rządom oznaczenie granic za wspólną zgodą.

2. Niewiele licząc na to, by ten projekt został do rozważania nawet przypuszczony przez dwór rosyjski, zgodzi się ostatecznie Austria także na odbudowanie Polski wolnej i niepodległej w rozmiarach 1791 r. W tym wypadku przystanie Austria na pewne powiększenie terytoriów rosyjskiego i pruskiego kosztem Królestwa, byleby to mogło stanąć jako ciało politycznie niepodległe”.

Tak więc w roku 1814, na sławnym kongresie w Wiedniu, żądała Austria odbudowania Polski w jej granicach roku 1772,
a przynajmniej 1791, i oświadczała gotowość oddania Galicji zaraz i bez kompensat, byle jedna z dwóch propozycji została przyjęta. Było to ważnym znakiem i precedensem wówczas,
a później dosadną odpowiedzią dla tych, którzy nie wierzyli
w roku 1863 przypuszczeniom, by Austria zechciała w danej chwili przyczynić się do nagrodzenia krzywd ofiarom roku 1772. Wiadomo zresztą, że w samym końcu 1814 r. usilnie starał się książę Metternich o stworzenie tajnego potrójnego związku, mającego zapobiec niezmiernej
chciwości cara Aleksandra i króla Fryderyka Wilhelma, i wiadomo, że traktat taki został podpisany
3 stycznia 1815 roku, a mógł otwierać Polakom pewne widnokręgi. Była chwila, w której zdawało się, że wybuchnie wojna między niedawno sprzymierzonymi, gdy nagły powrót z Elby pogodził cztery mocarstwa, zadając cios śmiertelny polskim nadziejom. Jeszcze łatwiejszą była zgoda po Waterloo, i ostatni podział został przypieczętowany. Jeszcze raz jednak okazał się możliwym alians Austrii, Francji i Anglii przeciw Rosji, i myśl tę podniósł książę Metternich podczas wojny tureckiej w roku 1828. Było to jednym z „pięknych marzeń” tego wielkiego męża stanu, który miewał chwile uczucia sprawiedliwości w ogólnej polityce, a drżał o przyszłość Wschodu wówczas, gdy zapominał o „groźbach wywrotu” w Europie. W roku 1831 nareszcie, nie okazał się gabinet wiedeński wrogim dla polskich wysileń, i był jedynym, który chciał pośredniczyć między walczącymi; niestety za późno. Wszystko to jednak nie przeszkodziło kanclerzowi w uciskaniu Galicji, w prześladowaniu uczuć narodowych, w zaryzykowaniu nawet rzezi roku 1846 i w zniszczeniu ostatniego śladu niepodległości polskiej przez zniesienie Rzeczpospolitej krakowskiej. Był on bowiem przede wszystkim księciem Klemensem Metternichem, to jest tym człowiekiem, który wyrzekł, że „policja jest w naszych czasach tak związana z polityką, że musi poniekąd nad nią górować!” Ale myśl o możliwości odbudowania Polski nawiedzała potem niejednego z polityków w Wiedniu i godne jest uwagi, że aż do roku 1848 nie pomyślał rząd austriacki o budowie fortec
w Galicji, pomimo, iż jej granice od strony Królestwa były otwarte; to rodzi przypuszczenie, iż poczytywano zdobycz jako posiadłość przejściową a nie stałą. Austria w samej rzeczy nie skorzystała tyle na podziale Polski, by jej to nagrodziło niebezpieczeństwa, wynikające ze zwiększenia sił Rosji, stającej się jej najbliższą sąsiadką i dążącej powoli lecz stale do wschodnich zdobyczy. Żałowano od czasu do czasu w Burgu wiedeńskim, że znikł wygodny przedział między starą monarchią Habsburgów a młodym państwem carów: przypominano sobie, że stary sąsiad, jakim było królestwo Jagiellonów, nie wzbudzał żadnych obaw, pozostając od XII wieku w zgodzie ze świętem cesarstwem rzymskim, a mogli tam sobie także przypomnieć, że to samo królestwo pospieszyło raz na obronę Wiednia. Od roku 1831 zresztą, stanowisko stworzone dla Austrii przez zniszczenie Polski, odsłaniało swoje złe strony i niebezpieczeństwa, bo wówczas zaczęła się rozwijać
i nabierać siły propaganda panslawistyczna, mogąca, bądź co bądź, stać się kiedyś groźną monarchii Habsburgów. W tym początkującym świecie rasy słowiańskiej, który Rosja zagarniała, Polska jest narodem przedstawiającym głównie charakter historycznej indywidualności: posiada swoje starodawne tradycje, swoją wiekową cywilizację, „swoje prawa, zapisane w historii
i w traktatach”, jak to wyrzekły usta cesarskie; nadto głębokie przywiązanie do Kościoła katolickiego zapewnia jej misję do spełnienia między wydziedziczoną bracią. Nie chce Polska utracić tej wybitnej indywidualności, ani jej zlać w idei rasowej, bo przedstawia geniusz Zachodu przeciw nieszczęsnemu despotyzmowi Wschodu; stanowi zawsze nieprzepartą granicę dla Rosji
i niezwyciężoną przeszkodę unii ludów słowiańskich, a to powoduje, że jej złorzeczą Rosjanie, a żywią do niej niechęć Słowianie Austrii i Turcji. Wypadki roku 1863 przedstawiały co do tego pouczający obraz, mogący dać do myślenia niejednemu z polityków w Wiedniu. Podczas gdy powstanie polskie obudzało sympatię Węgrów, a nawet wielu Niemców austriackich, nie złączyło ono
w jedno uczuć słowiańskich w tej monarchii. Wyrazem tego były niektóre pisma czeskie i kroackie, które w złośliwej nienawiści do powstania przewyższały prasę rosyjską, a podczas gdy w wiedeńskiej radzie państwa przyklaskiwano powolności Austrii dla Polski i zachęcano do łączności z Anglią i Francją, to jedynie czescy deputowani odzywali się inaczej i nie ukrywali swej nienawiści wobec warszawskich rozruchów. Przypomnieć tu należy, że propaganda panslawizmu ożywiała się znacznie po każdych nieszczęściach w Polsce: tak było w latach: 1831, 1846, 1848 i 1856. Znajdowała ona wówczas zwolenników nawet między Polakami, których podniecone i rozjątrzone umysły chwytały się tej „męczącej idei” i służyły jej, pomagając propagandzie rosyjskiej skuteczniej niż płatni agenci, bo działali z przekonania i z nienawiści. Najwybitniejszym przykładem tego był margrabia Wielopolski, a nie trudno było przewidzieć, że ta działalność przyjmie nowe a zgubne rozmiary, gdy Polska pozostawiona zostanie dzikiej zemście swego gnębiciela.

Z tego punktu widzenia nie było stanowisko Austrii wobec sprawy polskiej ani tak proste ani zbyt jasne, ale nie było i „z konieczności fatalnie wrogie”, jak wnosiły powierzchowne umysły, jak twierdzili apodyktycznie demokratyczni politycy naszych czasów. Tkwiła tam bezsprzecznie myśl przychylna, wyrażająca, jak określił Billault: „zakres interesów dający punkt oparcia do poważnej akcji”, zawsze poważniejszej niż przyjazne zabiegi około Rosji, niż łączne przedstawienia w imię traktatu z roku 1815, do jakich parła Anglia. Toteż gabinet w Tuileryach dał dowód przezornej bystrości pojęcia, znakomitości poglądu i oceny położenia, gdy obliczał dla Polski jej szansę w Austrii. Rząd francuski złożył najlepszy dowód swoich dobrych chęci w niesieniu pomocy Polakom, gdy się zdecydował w ich interesie na negocjacje z Austrią, to jest z tą monarchią, którą niedawno zwalczał i do której pewien wstręt jeszcze odczuwał. Tak jednak postawione zagadnienie, nie daje jeszcze niestety rozwiązania. Przedstawiliśmy powyżej świetną, poniekąd idealną stronę stanowiska Austrii w sprawie polskiej; wyjaśniliśmy kroki gabinetu paryskiego do wiedeńskiego, stawiane w marcu roku 1863; przedstawimy teraz pokrótce mniej zachęcającą rzeczywistość i niezliczone przeszkody, jakie sprawiły, że usiłowania rządu francuskiego spełzły na niczym.

A naprzód co do odstąpienia Galicji. Był to naturalny punkt wyjścia w akcji, mającej na celu oswobodzenie Polski, a tej ofiary nie mogła Austria ponieść sama bez odpowiednich wynagrodzeń. Jakkolwiek udział Austrii w podziale Polski nie był stosownym do korzyści odniesionych z tego łupiestwa przez Rosję i Prusy, to jednak posiadanie Galicji było tak korzystne dla monarchii Habsburgów, że się niełatwo dawało zastąpić jakąkolwiek terytorialną zamianą. Dawała ta prowincja bardzo ważną komunikację między Wiedniem a Siedmiogrodem, zapewniała łączność strategiczną doniosłego znaczenia między stolicą monarchii a zawsze gotową do wstrząśnień ludnością rozłożoną poza Węgrami; dowodem tego, jaką wagę przywiązywał rząd austriacki do tej linii strategicznej, był pośpiech, z jakim w roku 1776 przyłączono Bukowinę do monarchii. Nie zaniechano wówczas żadnego wysiłku dla uzyskania od sułtana tej ziemi zaniedbanej, lecz mającej stać się ogniwem w łańcuchu zawiązanym cztery lata przedtem, a mogącym każdej chwili opasać naród węgierski, zanadto dumny
i chciwy wolności. Jeżeli zaś gotowa była Austria w roku 1814 odstąpić Galicję dla odbudowania niezawisłej Polski, to zauważyć należy, iż miała wtenczas niespodziewane nabytki w Wenecji, Dalmacji i Salzburgu, a co więcej zapewnioną miała przewagę swego wpływu na półwysep włoski, przez co zapuszczając korzenie na południu Europy, mogła mniej dbać o północ. Od tego jednak czasu nie tylko zrosła się Austria z nowymi posiadłościami, ale straciwszy świeżo perłę korony, osłabiła się tak na południu, że musiała dbać jeśli nie o powiększenie, to przynajmniej
o utrzymanie swych sił północnych. Nie zapominajmy też, że Galicja najmniej kosztowała monarchię Habsburgów ze wszystkich jej posiadłości; że była maksyma w Wiedniu, by nic nie łożyć na rozwój materialny lub moralny tej prowincji, a stosunkowo najkorzystniej dla siebie ją wyzyskiwać. Pamiętajmy, że Austria powołuje z tej części Polski najdzielniejszego żołnierza, którego wierność nie podlegała wątpliwości: utrata więc takiego kontyngentu nie byłaby łatwą dla żadnego państwa, nie mogła nią być
w owej epoce dla Austrii. Mówiono też w Wiedniu w kołach politycznych podczas misji księcia Ryszarda Metternicha, że „prze-bywano wojny dla pozyskania prowincji, ale nie dla jej utraty”. Rozważając także wielkie interesy przyszłości, sądzono w Wiedniu, że o ile niepodległość Polski zapewni pewne korzyści, to one przewyższone zostaną stworzonymi niedogodnościami dla dobra monarchii. Streścimy tu niektóre uwagi, spisane w owych chwilach przez bystrych badaczy i osobistości wpływające na bieg wypadków.

„Rosja, mówiono sobie w Wiedniu, jest niezaprzeczenie niewygodną a nawet niebezpieczną sąsiadką; lecz któż może zapewnić, że Polska nie będzie taką pod innymi względami? Rosja jest ambitną i zaborczą, ale czy Polska nie byłaby burzliwą i rewolucyjną? Wszak nie tai swoich sympatii dla Włoch i Węgier, tak, jak dla każdej sprawy „wichrzącej”? A nawet, widmo panslawizmu nie może być na pewno usunięte odbudowaniem Polski”. O niebezpieczeństwie ze strony Rosji dyskutowano w Wiedniu, jako bardzo odległym i na razie bardzo osłabionym wojną krymską. „Rozwiały się wielkie iluzje”, wyrzekł lord Clarendon, i niejeden gruby rys odkryto w pancerzach tego państwa rosyjskiego, o którym twierdzono w Austrii, „że całe jego ciało jest jedną olbrzymią piętą Achillesa”. Największe i prawdziwe niebezpieczeństwo owej chwili groziło, według zdania polityków austriackich, ze strony Francji demokratycznej, twórczyni wojny włoskiej, opiekunki monarchii Wiktora Emanuela, wywieszającej flagę woli ludu
i przesyłającej aż na Wschód hasła oswobodzenia narodowości! Czyż więc mogła Austria popierać usiłowania gabinetu francuskiego, zmierzające do ustanowienia niepodległej Polski, by ta stała się nieodzownie „wieczystym sprzymierzeńcem” Francji?
A jakże nie pomyśleć o stanie finansów austriackich, wymagających stanowczo pokoju? Wojna wówczas oddałaby była Austrię pod zupełną zależność Francji. „Wojna o Polskę, pisał jeden
z austriackich mężów stanu, byłaby zaawanturowaniem się i zadaniem trudnym, po którym niepowodzenie nieszczęściem,
a zwycięstwo kłopotem”. Z innej znów strony stawiano sobie pytanie, czy jest zadaniem monarchii Habsburgów dawać przykład wzmacniania narodowości? Polska wprawdzie nie przedstawia jednej narodowości, lecz jest narodem; nie objawia tych nieokreślonych dążeń kryjących nieporozumienia i niemożliwości polityczne, ale ma żywe tradycje państwa chrześcijańskiego o wiekowym istnieniu i rację bytu w równowadze świata; lecz jeżeli jej przyjaciele zapominają o tej wybitnej różnicy i sprawę polską mieszają ze sprawami narodowościowymi, to dla czegóż miałaby popierać to qui pro quo Austria, nie będąca ani narodowością ani narodem, ale rządem, czyli dynastią, biurokracją i armią? A zresztą, czyż nie wyciągnęliśmy już z polskich zawikłań pożądanych
i „rozsądnych” korzyści przez spłacenie gabinetu w Petersburgu monetą włoską, przez uniemożebnienie na czas jakiś przymierza francusko-rosyjskiego i przez wzmocnienie stanowiska Wiednia contra Berlinowi w obszernej ojczyźnie niemieckiej? Zadowolić nas powinny te skromne lecz rzeczywiste korzyści, bez niebezpiecznego dalszego awanturowania się! – Odpowiadano na to
w salonach wiedeńskich, że książę Klemens Metternich albo Feliks Schwarzenberg byliby inaczej wyzyskali położenie, a pan Cavour byłby z niego znakomite wyciągnął korzyści; ale czasy kanclerza i księcia Schwarzenberga minęły a „szczęściem jest dla Austrii nieposiadanie Cavoura”; niektórzy nawet dodawali, że „jest to dla niej zaszczytem”…

Tak rozumowano i tak rozbierano wnioski przedkładane
w Wiedniu przez ambasadora przy dworze francuskim; ale dodajmy jeszcze, iż w otoczeniu Burgu i w kołach wpływowych byli ludzie „starej wiary”, wychowani w poszanowaniu Boga i cara, najmocniej przekonani, że Rosja przedstawia doskonałość porządku, Francja i Polska zaś wcielenie złego; tacy nie chcieli nawet wszczynać dyskusji. Któżby mógł nakłonić starych generałów, dyplomatów i emerytów do palenia tego, co najwięcej czcili, lub do pobłażania temu, co już od dawna nienawidzili. Byli wprawdzie w sferach tych wyjątkowo tacy, na których działał wzgląd na naród katolicki, bez litości prześladowany w swej wierze, lecz większość i na to nie zwracała uwagi. Wszyscy starsi dygnitarze, marszałkowie, radcy dworu i patriarchowie biurokratyzmu, ludzie o skamieniałych pojęciach a często bez pojęć, dekorowani i nieraz opłacani przez cara, drżeli na samą myśl wojny z Rosją i głosili, że się już zanadto godzono „z rewolucją” w Galicji; przepowiadali wywrót zupełny oraz bliski koniec świata, skoro sam papież „dał się wciągnąć idei rewolucyjnej” – i zamierza podnieść głos za zbuntowanymi Polakami!… Co jednak bardziej jeszcze zasmuca i dowodzi, że nieprzebłagany fatalizm zaciążył nad Polską, to to, że tak żywioły postępowe rządu austriackiego, jak
i pragnący trwałości stanu rzeczy przed rokiem 1848, odrzucali wszelką myśl wojny z Rosją. Pan Schmerling, usiłujący wprowadzić nowego ducha w starą monarchię Habsburgów, pewnie nie należał do przyjaciół Rosji i może nawet żywił współczucie dla niewysłowionych cierpień narodu polskiego, a jednak obawiał się wojny, mogącej krępować wprowadzenie systemu parlamentarnego w Austrii, która by mogła nadać przewagę partii arystokratycznej i wojskowej; był więc zdecydowanym przeciwnikiem francuskich projektów. Znakomity ten mąż stanu omylił się w swojej rachubie; nie przewidział, iż opuszczenie Polski w roku 1863 sprowadzi, tak jak w roku 1831, wzrost reakcji w północnych dworach, a ten stanie się złowrogim dla dzieła, którego chciał bronić. Wielu zresztą liberałów francuskich dzieliło wtenczas poglądy pana Schmerlinga ze względu na kraj własny; sprzeciwiali się wojnie o Polskę z obawy, by ona nie powstrzymała konstytucyjnego rozwoju Francji.

Dyplomacja francuska potrzebowała zręczności i stanowczości, by przezwyciężyć w Wiedniu tyle przeszkód, opanować powątpiewania, a zabezpieczyć sobie tyle i tak skomplikowanych interesów; potrzebowała zwłaszcza mieć gotowy plan, o tyle obszerny, ile szczegółowy.

Nie zamierzamy mówić tu o drogach i środkach, jakie w owej chwili wybrać należało; zaznaczymy tylko, jakie wybitne wypadki nasuwały się same jako konieczność, a głównie pragniemy streścić rozmowy prowadzone wówczas w Wiedniu w kołach politycznych i listy osób, zdolnych widzieć oraz sądzić. Widocznym więc warunkiem powodzenia było uchwycenie sprawy z jej najważniejszej strony, czyli postawienie zasady Polski niepodległej, w rozmiarach żądanych przez memorandum księcia Metternicha z roku 1814. Skromniejsze lub połowiczne zamiary i przedstawienia nie mogły pozyskać gabinetu w Wiedniu, mogły go tylko oziębić. Na przykład Księstwo Warszawskie było dziełem pierwszego cesarstwa, ale nie było po myśli Habsburgów, którzy uważali ten utwór jako mało żywotny i nie stanowiący silnej granicy od państwa carów, co jedynie mogło pociągnąć Austrię do odbudowania Polski. Nie da się również zaprzeczyć, że pragnąc powodzenia, powinna była Francja okazać się bezinteresowną, i zastosować podług słów polskiego bezimiennego poety: „ową cnotę, która jest najwyższą mądrością”; nie powinna więc była czynić aluzji co do prostowania własnych granic, bo to odstraszyło Austrię, obudziło jej obawy o własną popularność w Niemczech i wywołało wątpliwości patriotyczne. Nie zrozumiano we Francji, że wolna i niezależna nadwiślańska Polska większą przedstawiałaby dla niej korzyść i większą byłaby zaporą dla przymierzy, aniżeli pozyskanie kilku nadreńskich departamentów. Austria rozumiała tę prawdę
i dlatego wahała się; Anglia od dawna była nią przejęta, więc pozostała chłodną w sprawie polskiej…

Najważniejszym, ale i najdrażliwszym punktem całego przedsięwzięcia było wynagrodzenie, jakie by należało proponować Austrii. Tu potrzeba było genialnych kombinacji, do jakich zdolni byli wielcy politycy Francji, jak Richelieu lub Henryk IV, trzeba było tej miłości sprawiedliwości i poszanowania narodów, które jedynie zdolne były zmienić kartę Europy stale i pomyślnie. Austria gorąco wtenczas pragnęła pokonać zamiary pruskie
w
Niemczech, by zapewnić potomkom Habsburgów wywalczoną hegemonię w konfederacji niemieckiej, a Francja okazała się
z początku skłonną do popierania tych dążeń. Mówiono też o oddaniu Austrii Śląska w zamian za jej polską prowincję, a mogło jej tylko uśmiechać się odzyskanie tego kawałka katolickiej ziemi, legalnie posiadanej a wydartej zdradzieckim napadem dawnego lennika; nie należało jednak poddawać cząstkowych warunków, bez całego i obszernego planu, bo zaufanie i współdziałanie Austrii zależało od zgody co do wszystkich punktów spornych, a los Polski wikłał się także z losem Wenecji. Głoszono wówczas, iż jest mowa o oddaniu prowincji naddunajskich, lecz nikt tego nie proponował; byłoby to niegodne Francji i sprawy, której szlachetnie broniła; ale i Polacy, gdyby byli zapytani, chociaż walczyli z agonią, byliby stanowczo odpowiedzieli, że nie przyjmą wolności okupionej niewolą innego narodu. Był jednak punkt w stronie Turcji, na który spoglądali politycy wiedeńscy: oto wschodnie wybrzeża Adriatyku mogłyby być przyjęte za miasto Lagun, a taka zamiana nie dotknęłaby w niczym niezależności ludów ani postępów cywilizacji Wschodu, która by nawet zyskała przez opiekę Austrii swoje uwolnienie od panowania otomańskiego. Turcja nie stanęłaby w opozycji, mając przed oczyma widoki kompensaty. Czerkiesi byli w owej chwili w położeniu podobnym polskiemu, staczali rozpaczliwą walkę z Rosją, pragnąc przejść pod berło sułtana. Porta, jak mówimy, chętnie by ich przyjęła, oddając za to wybrzeża adriatyckie; ludzkość na tym zyskałaby, bo gdyby nawet poczytywać Turcję jako „obozującą w Europie”, to siły jej i przyszłości azjatyckiej nikt nie zaprzeczy, a panowanie tureckie nad Kaukazem bardziej niż carskie mogło zaspakajać Europę. Były więc, zdaniem zdrowej polityki austriackiej, poważne podstawy do wielkiej i sprawiedliwej kombinacji; należało je tylko uporządkować i skupić. Ale tak obszerne przekształcenia wymagały przygotowania się na wielką wojnę z Rosją, co znowu bez czynnego współudziału Anglii obejść się nie mogło. Wszystko zależało od stanowczości Francji i od zaimponowania tym Austrii, będącej wtenczas odosobnioną od Rosji i Prus, a zanadto podległą opinii sprzyjającej Polsce, by się mogła solidaryzować z Gorczakowem
i Bismarckiem, podczas gdy z drugiej strony każde rozwiązanie sprawy polskiej głęboko wkraczało w jej własne interesy: nie mogła więc Austria pozostać bezczynną. Gdyby więc była Francja okazała postanowienie działania bądź co bądź, pociągnęłaby gabinet wiedeński. Wahanie się zaś z jednej strony, powiększało je z drugiej: w Wiedniu słyszano tylko głosy: „Idź – pójdę za tobą”, zamiast wezwania: „Idę – chodź za mną”, a to przekonać nie mogło.

Dziwne wydać się może powtarzanie słów poety, gdy mowa
o tak mało poetycznych sprawach dyplomatycznych, a jednak każdy znający tradycje i zwyczaje austriackie, przyzna słuszność zdaniu Schillera, które włożył w usta jednego z towarzyszów Wallensteina: „Długo by musiał czekać, kto by w Wiedniu chciał otrzymać odpowiedź na pytanie, które z dwudziestu czworga złego jest najmniejsze? Sprawy wymagają natychmiastowej decyzji, ale tam wolą złą konieczność niż przykry wybór”… Wkrótce jednak miał dowieść pan Bismarck, że nie zapomniał swoich klasyków niemieckich, że potrafi, gdy mu trzeba, popchnąć sprawę z gabinetem wiedeńskim.

W chwili, gdy ambasador austriacki przy dworze Tuileryi wywiązywał się w Wiedniu ze swojej tajemnej misji, mąż bliski tronu wyrzekł w pełnym senacie: „Bądźcie pewni, że cesarz pomoże Polakom… Jak? Tego nie wiem; nie posiadam teki księcia Metternicha, ale cesarz pomoże”. Słowa te wypowiedział książę Napoleon. Wyznajmy, że nieświadomość nasza jest taką, jaką była jego cesarskiej wysokości; nie posiadamy także teki księcia Metternicha i daremne były nasze poszukiwania w dokumentach, mogących rzucić światło na misję tego wybitnego dyplomaty.
W braku tego, niech nam wolno będzie poruszyć jedno wspomnienie. Ojciec księcia Ryszarda, stary kanclerz Metternich, mawiał często: „Gdyby ode mnie żądano odbudowania Polski
w ciągu jednej doby, podpisałbym natychmiast, lecz drżałbym
z trwogi przez tych dwadzieścia cztery godzin”. Otóż, pozostawiono Austrii więcej czasu niż dobę, dano jej przeciąg nieokreślony, przez który mogła swobodnie się trwożyć, obawiać się rewolucji, Francji, siebie samej, ale także – Anglii! Nie było bowiem wątpliwości, że Anglia użyje wszelkich środków, by podkopać zamiary Francji. Lord Bloomfield nie szczędził trudu, by powstrzymać pana Rechberga, który sam przez się nie był skłonnym do postępowania naprzód. Wiedziano o tym w Wiedniu i dowiedziano się w Paryżu z oburzeniem na gabinet w Saint-James, który poruszał opinię, buntował innych przeciw carowi, chciał zmusić Francję do otwartej walki z Rosją, lecz z drugiej strony przeszkadzał wszelkimi siłami Polsce w odzyskaniu wolności
i niepodległości. Wielka Brytania nie chciała odbudowania Polski, nie chciała w ogóle wojny, ale przede wszystkim takiej, która by zbliżyła Francję do Austrii i zagrażała protestanckim Prusom. „Niewdzięczności, miano twoje jest dyplomacja”, mógłby tu zawołać Hamlet, zwłaszcza jako książę Danii, co do której mógł minister Wilhelma I nie być zadowolonym z lorda Russella za usługi oddane Prusom w pierwszych miesiącach roku 1863…

 

 

* * *

Julian Klaczko (1825-1906), właściwie Jehuda Lejb, publicysta, krytyk literacki, polityk, historyk sztuki. Urodził się 6 listopada 1825 r. w Wilnie
w zamożnej rodzinie żydowskiego kupca, studiował w Królewcu (1842-1847), zaś po uzyskaniu doktoratu udał się do Heidelbergu. Publikował przychylne polskim demokratom artykuły w liberalnej „Deutsche Zeitung” G.G. Gervinusa. Wiosną 1848 r. współpracował z poznańskim Komitetem Narodowym. Po upadku powstania związał się ze środowiskiem konserwatystów: mieszkał m.in. u gen. Chłapowskiego, przyjaźniąc się z jego zięciem, późniejszym księdzem i czołowym publicystą konserwatywnym Janem Koźmianem. Za ogłoszenie pamfletu Die deutschen Hegemonen (1849) został zmuszony przez władze pruskie do emigracji. Udał się do Paryża, gdzie uczył synów Z. Krasińskiego i pisał do czasopism francuskich, krajowych oraz do pisma Hotelu Lambert „Wiadomości Polskie”, którymi kierował wraz z W. Kalinką i w których ogłosił m.in. Katechizm nierycerski, krytykę insurekcyjnej agitacji L. Mierosławskiego. Po śmierci ojca przyjął chrzest (1856). Odszedł z „Wiadomości…”, poróżniwszy się z W. Zamoyskim
i Kalinką w sporze o władzę świecką papieża, nie zerwał jednak współpracy z Hotelem Lambert. Ogólnoeuropejską sławę zyskał pisząc na łamach wpływowego „Revue des Deux Mondes”. Głośne stały się zwłaszcza artykuły krytykujące politykę brytyjską, panslawizm, a przede wszystkim działalność kanclerza Bismarcka. Klaczko dał się w nich poznać jako jeden z najbardziej przenikliwych obserwatorów i komentatorów politycznych w Europie drugiej połowy XIX w. Ukazywał mechanizmy działania dyplomacji czołowych ówczesnych aktorów na arenie międzynarodowej. Brał przede wszystkim pod uwagę interesy potęg europejskich i pod tym kątem analizował ich konflikty i sojusze. Korzystając ze swych wpływów, Klaczko działał na rzecz zbliżenia polityków galicyjskich do rządu wiedeńskiego. W 1870 r. został radcą dworu austriackiego, jednak po klęsce Francji w wojnie z Prusami złożył dymisję. Jako członek Sejmu Krajowego i Rady Państwa, postulował lojalność wobec cesarza. W 1888 r. osiadł na stałe w Krakowie, pozostając
w bliskich stosunkach z S. Tarnowskim. Był członkiem Akademii Umiejętności od chwili jej założenia i otrzymał doktorat honoris causa UJ. Zmarł
w Krakowie 26 listopada 1906 roku.

Główne prace (daty wydań polskich): Poeta bezimienny (1862), Aneksja w dawnej Polsce (1901), Studia dyplomatyczne. Sprawa polska – sprawa duńska (1903), Dwaj kanclerze (1905), Wieczory florenckie (1881), Rzym, i Odrodzenie. Juliusz II (1900). Część prac Kłaczki wznowiona została w wydaniach zbiorowych: Pisma polskie (1902), Szkice
i rozprawy literackie
(1904), Zapomniane pisma polskie (1912), Pisma
z lat 1849-51
(1919).

Prezentowany fragment pochodzi z dzieła Studia dyplomatyczne. Sprawa polska – sprawa duńska, Kraków 1903, część 1, s. 70-82.

.: Powrót do działu Strony tematyczne :: Powrót do spisu działów :.

 
Wygląd strony oparty systemie tematów AutoTheme
Strona wygenerowana w czasie 0,112132 sekund(y)