Przedruk: Choroba wieku, wybór pism Pawła
Popiela pod red. Jacka Kloczkowskiego, Ośrodek
Myśli Politycznej, Kraków 2001
Noty o postaciach i pojęciach:
Karol Forbes de
Tryon de Montalembert (1810-1870) - francuski publicysta, mąż stanu. Współpracował z Lamennais'em
i Lamartin'em w wydawaniu dziennika "L'Avenir". W sporze tego pierwszego z papieżem, przyjął
werdykt Stolicy Apostolskiej, potępiający Lamennaisa.
Od 1831 zasiadał w Izbie Parów. Usiłował spoić katolicyzm z francuską
formą demokracji. Występował przeciwko monopolowi rządu w dziedzinie
wychowania publicznego, był także obrońcą wolności prasy. Głosował przeciw
wygnaniu Orleanów i konstytucji 1848 r. Po wydarzeniach 1848 r. we Włoszech
i wygnaniu z Rzymu Piusa IX, stał się gorącym orędownikiem francuskiej
interwencji, mającej przywrócić panowanie papieża nad Państwem Kościelnym.
Starł się wówczas m.in. z Wiktorem Hugo. W nagrodę za działalność w
tym trudnym dla papiestwa okresie, papież przyznał mu obywatelstwo rzymskie
(1850). W 1851 wybrany do Akademii Francuskiej. Na początku lat 50-tych
aktywnie włączył się w rozstrzyganie spraw rządowych, wszakże z czasem
rozczarował się do polityki Napoleona III. Po przegranej w wyborach
1857 roku, wycofał się z życia publicznego. W 1869 roku wystąpił przeciw
dogmatowi o nieomylności papieskiej. Montalembert
zaangażowany był w podnoszenie sprawy polskiej na forum międzynarodowym.
Wspierał ją wystąpieniami publicznymi i artykułami prasowymi. Głośnym
echem odbiła się m.in. jego przemowa w Izbie Parów 19 marca 1846 roku,
w której poddał surowej krytyce politykę austriacką wobec Polski, zwłaszcza
postawę księcia Metternicha. Po likwidacji republiki krakowskiej żądał
interwencji rządu francuskiego w tej sprawie. W 1861 roku przybył do
Krakowa. Ówczesne nastroje w społeczeństwie polskim - zwłaszcza noszona
wówczas żałoba narodowa, spowodowana represjami rosyjskimi w Królestwie
Kongresowym - skłoniły go do napisania kolejnych tekstów w obronie praw
Polaków. Przed śmiercią przekazał swe cenne zbiory Bibliotece Polskiej
w Paryżu. Monatembert napisał m.in. Histoire de Ste Élisabeth de Hongrie (Paryż) i siedmiotomowe
Les Moines d'Occident (1874-77).
Louis
Gabriel Ambroise de Bonald
(1754 - 1840) - wicehrabia, francuski filozof tradycjonalistyczny i
publicysta. Krytyk rewolucji francuskiej, sprzeciwił się zwłaszcza uchwalonej
przez Zgromadzenie konstytucyjne ustawie cywilnej o duchowieństwie.
W 1791 roku wyjechał do Niemiec. Do ojczyzny powrócił potajemnie w 1797
r. Współpracował z F.R. Chateaubriandem w czasopismach "Mercure
de France" i "Journal des debáts". W roku 1816 został członkiem Akademii Francuskiej,
zaś w 1823 otrzymał godność para Francji. Zrezygnował z niej siedem
lat później, stojąc na stanowisku legitymizmu i uznania praw Burbonów do tronu francuskiego, gdy wskutek rewolucji
lipcowej, do władzy doszła dynastia orleańska. Wydał
m.in. "Théorie du pouvoir
politique et religieux dans la société civile démontre par le raisonnement et par
l'histoire" (3 tomy, 1796),
"Démonstration philosophique de principe constitutif de la société" (1830)
Félicité Robert de Lamenais (1782-1854)
- francuski myśliciel i publicysta. W młodości był zwolennikiem Rousseau,
rychło jednak powrócił do wiary chrześcijańskiej. W 1816 został wyświęcony
na kapłana. W 1830 roku założył pismo "L'Avenir",
opowiadające się za uznaniem nieomylności papieża, uznające zarazem
ówczesny system polityczny Francji i zasadę rozdziału Kościoła i państwa.
Gdy papież Grzegorz XVI ogłosił w 1832 roku encyklikę "Mirari
vos", krytykującą wolność sumienia, indyferentyzm i doktrynę
rozdziału kośioła i państwa, Lamennais - próbujący wcześniej zapewnić sobie poparcie papieża
- odebrał to jako osobistą przyganę. Wydana dwa lata później praca "Słowa
wierzącego", pochwalająca rewolucyjne idee - wolności, braterstwa
i równości, choć w religijnym kontekście, spotkała się już z otwartym
potępieniem Grzegorza XVI. Ostatecznie Lamennais
porzucił wspólnotę katolicką, negując autorytet papieski. Do najważniejszych
jego pism należą m.in. "Rozważania o stanie Kościoła we Francji
w osiemnastym stuleciu oraz o jego obecnym położeniu" (1809), "Dociekania
nad obojetnością w sprawach wiary" (1817-1823),
"O religii z uwzględnieniem jej związków z porządkiem politycznym
i obywatelskim" (1825-1826), "Postępowanie rewolucji i wojny
przeciw Kościołowi" (1829), "Słowa wierzącego" (1834),
"Sprawy Rzymu" (1836).
Napoleon
I Bonaparte (1769-1821) - cesarz Francuzów 1804-1814/1815
François René de Chateaubriand (1768-1848), francuski pisarz i
polityk, czołowy przedstawiciel wczesnego romantyzmu. Należał do zwolenników
Napoleona Bonapartego, nastepnie - w dobie
restauracji - bronił postaw rojalistycznych i wiary katolickiej. Napisał
m.in. "Duch wiary chrześcijańskiej" (1802, wyd. polskie 1816),
"Pamiętniki zza grobu" (1848-50, wyd. polskie 1849-52), "Essai
historique, politique et moral sur les révolutions" (1797).
Émile de Girardin (1778-1832) - francuski polityk i magnat prasowy.
Ernest
Renan (1823-1892), francuski historyk, filolog i teolog, profesor w
Collége de France (od 1862), członek Akademii Francuskiej
(od 1876). Głosił tezę, że religia ma czysto ludzką genezę, natomiast
Chrystus był jedynie najdoskonalszym z ludzi. Opublikował m.in.
"L'Histoire des origines
du christianisme", t. 1-8, 1863-83).
Ercole
Consalvi (1757-1824) - kardynał, sekretarz
stanu Państwa Kościelnego - godność tą utracił po obiorze na na
papieża Leona XII.
Alphonse de Lamartine (1790-1869), francuski poeta
i polityk liberalny, członek Akademii Francuskiej (od 1830). Napisał
m.in. "Histoire des Girondins" (tom
1-8, 1847) oraz liczne liryki, które przyniosły mu miano jednego z twórców
francuskiego romantyzmu.
Gallikanizm
- doktryny w wymiarze teologicznym głoszące konieczność ograniczenia
wpływu papieży na kościół we Francji, w wymiarze politycznym zaś postulujące
podporządkowanie go władzy świeckiej króla. Swe apogeum osiągnął za
panowania Ludwika XIV.
Jean
Baptiste Henri Lacordaire (1802-1861) - francuski pisarz religijny, adwokat.
W 1840 wstąpił do zakonu dominikanów. Członek Akademii Francuskiej (od
1860 r.). Wraz z Lammenais'em i Montalembertem
wydawał dziennik "L'Avenir" (od
1830 roku).
Johann
Joseph von Görres (1776-1848) - niemiecki pisarz i myśliciel polityczny.
W młodości pozostając pod wpływem idei francuskiego oświecenia i haseł
rewolucji francuskiej, krytycznie odnosił się do Kościoła katolickiego.
Jednak w drugim okresie twórczości, stanął po stronie obrońców papiestwa,
snując refleksje istotne dla dalszego rozwoju katolickiej myśli w Niemczech.
Autor m.in. "Deutschland und Revolution" (1819), "Europa
und die Revolution" (1821).
Franz
Xaver Benedikt von
Baader (1765-1841) - niemiecki myśliciel konserwatywny, profesor
uniwersytetu w Monachium (1826-1838), uznawany za prekursora niemieckiego
ruchu chrześcijańsko - społecznego.
Adam
Heinrich Müller (1779-1829) - niemiecki publicysta
konserwatywny, myśliciel społeczny i polityk; przedstawiciel romantyzmu
politycznego. Popularność zdobył za sprawą wystąpień przeciw rewolucji
francuskiej i filozofii oświecenia. Napisał m.in.
Von der Idee des Staates und ihren Verhältnissen zu den populären Staatstheorien (1809), Die Elemente der Staatskunst
(1809), Versuche einer
neuen Theorie des Geldes (1816), Die Theorie der Staatsaushaltung
(2 tomy, 1812), Von der Notwendigkeit einer
theologischen Grundlage der gesammten Staatswissenschaften
und der Staatswirtschaft (1819), Vermischte Schriften über Staat, Philosophie und Kunst (1821).
Johann
Joseph Döllinger (1799-1890) - znany niemiecki katolicki historyk
i teolog, badacz dziejów Kościoła.
Cezary
Plater (1810-1869) - hrabia, działacz polityczny i społeczny. Walczył
w powstaniu listopadowym, po którego klęsce wyemigrował. Był prezesem
Towarzystwa Literackiego Polskiego w Paryżu. Współpracował z Hotelem
Lambert.
Ludwik
Filip I (1773-1850) - wywodził się z orleańskiej linii Burbonów, po
obaleniu Karola X w 1810 zasiadł na tronie, przyjmując tytuł króla Francuzów
miast króla Francji, pragnąc tym samym podkreślić "ludowe"
źródło legitymizacji swej władzy. Obalony przez rewolucję lutową 1848
roku, abdykował i wyemigrował do Anglii.
Koncert
państw europejskich - określenie dla Rosji, Austrii, Prus, Anglii, które
po pokonaniu napoleońskiej Francji decydowały o ówczesnym kształcie
polityki europejskiej, m.in. zawiązując tzw. Święte Przymierze, mające
wzajemnie gwarantować niezmienność ich posiadłości i chronić zagrożone
rewolucyjnymi ruchami trony panujących w nich monarchów. Po restauracji
Burbonów, do grona tego dołączono Francję.
Poczwórne
przymierze 1840 r. - porozumienie Wielkiej Brytanii, Rosji, Prus i Austrii,
wymierzone przeciwko Francji, zawiązane w czasie zatargu turecko-egipskiego,
w którym Francja poparła ostatecznie przegrany Egipt.
Sonderbund - zawiązany w 1845 roku związek katolickich kantonów w Szwajcarii, który
w 1847 starł się w wojnie domowej z kantonami protestanckimi. Po jego
klęsce, w 1848 roku w Szwajcarii wprowadzono liberalną konstytucję.
Po stronie zwycięzców stała Anglia, przegranych wspierały Francja i
Austria.
Thomas
Paine (1737-1809), urodzony w Anglii publicysta,
pisarz i polityk republikański. W 1774 roku udał się Ameryki Północnej,
gdzie wspierał hasła oderwania tamtejszych kolonii od imperium brytyjskiego.
Walczył w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Przyjąwszy z
entuzjazmem wieść o wybuchu rewolucji we Francji, udał się tam, rychło
stając się deputowanym do Konwentu i współredaktorem projektu konstytucji
1793 roku. W 1795 roku powrócił do Ameryki. Za prace powstałe w czasie
pobytu we Francji, w Anglii oskarżono go o zdradę stanu. Wydał
m.in. "Common Sense" (1776),
"The Rights of Man" (1791 - 92), "The Age of Reason"
(1794).
Bronisław
Trentowski (1808-1869), główny przedstawiciel
tzw. "polskiej filozofii narodowej", publicysta, pedagog.
Pisywał m.in. na łamach "Biblioteki Warszawskiej", "Tygodnika
Literackiego", "Orędownika Naukowego" i "Roku"
oraz w wydawanym przez siebie w Paryżu piśmie "Teraźniejszość i
przyszłość". Wykładał na Uniwersytecie we Fryburgu. Początkowo
zwolennik idei liberalnych i postępowych, po powstaniu krakowskim i
rabacji galicyjskiej ewoluował ku poglądom bardziej tradycjonalistycznym,
uznając szczególną rolę Kościoła i szlachty w Polsce jako ostoi narodowości.
Opublikował m.in. "Chowanna, czyli system pedagogiki narodowej" (t. 1-2,
1842), "Stosunek filozofii do cybernetyki, czyli sztuka rządzenia
narodem" (1843), "Myślini, czyli
całokształt logiki narodowej" (t. 1-4, 1844).
Rabacja
galicyjska - rzeź szlachty dokonana przez chłopów w 1846 roku, szczególnie
krwawa w okolicach Tarnowa. O podburzenie włościan konserwatyści oskarżyli
biurokrację austriacką i radykalnych demokratów. Dla tych ostatnich
postawa chłopów była srogim zawodem, liczyli bowiem,
iż wesprą powstanie, które w tym czasie wybuchło w Krakowie. Ponure
doświadczenie 1846 roku istotnie wpłynęło na sposób oceny znaczenia
kwestii chłopskiej w kolejnych dziesięcioleciach i wyciągane stąd praktyczne wnioski.
Noc
Św. Bartłomieja - rzeź hugenotów przez katolików, dokonana w Paryżu
23/24 VIII 1572 roku.
Rzeź
humańska - rzeź szlachty polskiej w 1768 roku, przez prawosławnych chłopów
ruskich (ukraińskich), inspirowana przez władze rosyjskie
które pragnęły tym samym dokonać odwetu za wystąpienie konfederatów
barskich i stłumić polski szlachecki ruch narodowy na Ukrainie.
Klemensa
Lothara Metternicha (1773-1859) - austriackiego
męża stanu, jednego z najbardziej wpływowych polityków europejskich
początku XIX wieku.
Pellegrino Rossi - zamordowany na schodach gmachu parlamentu
w Rzymie (15 XI 1848) polityk, pragnący w dobie rewolucyjnych wydarzeń 1848 r. i wobec tendencji zjednoczeniowych we Włoszech
zachować prymat polityczny papieża, poprzez przyjęcie konstytucyjnych
rozwiązań w Państwie Kościelnym.
Louis
Eugéne de Cavaignac (1802-1857)
- francuski generał i polityk, gubernator Oranu (1847) i Algierii (1848).
W 1848 jako minister wojny stłumił powstanie robotników w Paryżu.
Auguste-Jules-Armand Polignac (1780-1847) -
francuski polityk, premier w latach 1829-1830, uchodzący za symbol rządów
reakcyjnych.
Grzegorz
Turoneński (ok. 540-594) - kronikarz frankoński,
biskup w Tours (od 573). Autor "Historia Francorum",
spisanej w 10 księgach.
Alexis
de Tocqueville (1805-1859) - francuski myśliciel
polityczny, autor słynnych dzieł "O demokracji w Ameryce"
i "Dawny ustrój a rewolucja".
Odilon
Barrot (1791-1873) - francuski polityk, adwokat,
przywódca tzw. lewicy dynastycznej za panowania Orleanów, premier Francji.
Louis
Veuillot (1813-1883) - francuski publicysta
katolicki, redaktor pisma "Univers".
Napisał m.in. "Le parfum
de Rome" (2 tomy, 1861), "Jésus Christ" (1875), "Paris Pendant les deux
siéges" (1776).
Ludwik
Mierosławski (1814-1878) - działacz emigracyjny, wojskowy, pisarz polityczny,
historyk wojskowości. Uczestnik powstania listopadowego, Wiosny Ludów,
powstania styczniowego. Dla konserwatystów krajowych stał się symbolem
dążeń wywrotowych, zagrażających podstawom ładu społecznego i bytu narodowego.
Józef
Ćwierczakiewicz - dziennikarz zaangażowany
w prace Komitetu Centralnego Narodowego, przygotowujące wybuch powstania
styczniowego; w czasie insurekcji agent zagraniczny Rządu Tymczasowego
(działał we Francji i Anglii).
Émile Olivier - francuski
polityk, Napoleon III powierzył mu fotel premiera po wyborach 1869 roku,
jednak już rok później gabinet Oliviera upadł.
Frédéric de Falloux (1811-1886) - francuski
polityk
Władysław
Zamoyjski (1803-1868) - hrabia, generał, współpracownik
księcia Adama Czartoryskiego i Hotelu Lambert. W latach 1848-49 organizował
oddziały polskie przy rządzie Sardynii, w 1855 w Turcji. W 1863 roku
był agentem Hotelu Lambert w Wielkiej Brytanii.
Lat temu dziewięć, pięknym porankiem dnia czerwcowego, przybyła do
miasta naszego rodzina francuska, złożona z ojca, żony i dziwnego uroku
córki. Był to dzień świąteczny, a przybyli zdaje się nawykli byli chować
dzień Pański, bo prosto z dworca jechali do kościoła. Kraków poważnej
barwy, na tle oświetlonym jaskrawym słońcem, z rynkiem napełnionym ludem
w oryginalnym, malowniczym stroju, nawet ze swym opuszczeniem, robi
silne wrażenie na każdej prawdziwie artystycznej naturze. Przybyli,
weszli do kościoła Panny Maryi, zajęli miejsce w ławach radzieckich,
skąd pogląd na cały kościół; organ uderzył, lud się pochylił, cudzoziemiec
się rozpłakał. Cudzoziemiec ten był to Karol hrabia Montalembert,
niegdyś par Francji, później członek ciała prawodawczego, jeden z czterdziestu
akademii francuskiej, obecnie przez cesarskie rządy skazany na spoczynek.
Co go tu sprowadziło? Chciał poznać tę ziemię, którą od lat młodych
ukochał, której cierpienia dzielił, której praw
bronił, której bohaterstwo podziwiał, której nawet błędy karcił. Dziwne,
prawie jedyne zespolenie serca ze sprawą obcą. Ale bo to serce pełne
miłości Boga, Kościoła i wiary, musiało tym samym sprawiedliwość, bronić
wolności i prawa, cierpieć z uciśnionym, stać obok słabszego, nie opuszczać
nigdy nieszczęśliwego. Wnuk, jak lubił mawiać, a jak mu to wymawiano,
krzyżowców, byłby w jedenastym wieku jechał z kopią w toku na jerozolimską
wypraw; w dziewiętnastym inną bronią, na innym polu walczył niemniej
rycersko za tę samą sprawę.
Ale, aby to życie, które zgasło 13-go marca 1870 r., ocenić jak należy,
trzeba cofnąć się o pół niemal wieku, co może dla obecnego pokolenia
mniej powabne, lecz dla zrozumienia tej postaci konieczne.
Od rozpadnięcia państwa rzymskiego i zarodu nowych chrześcijańskich
społeczności, historia nie zna podobnego przełomu jak rewolucja francuska,
albo raczej powiedzmy, europejska z końca przeszłego wieku. Czy to był
młot co miał skruszyć formy spróchniałe, czy też gwałtowny poród nowej
idei co miała zawładnąć ludzkością, rozbierać tu nie myślę, nie bardzo
zresztą daleka, chociaż nie dla mnie, okaże to przyszłość.
Bądź co bądź, rewolucja ta, jako cechę główną, miała zaprzeczenie
wiary przez Kościół katolicki głoszonej, jako cel zniesienie jego hierarchii;
a chociaż usiłowany powrót do jakiegoś spirytualnego pogaństwa nie udał
się, pozostały w masach jeżeli nie wstręt, to obojętność, w nauce negacja
rozmaita, a w tym jedynie zgodna, że zaprzeczała objawienia głoszonego
powagą Kościoła. Już koniec; a tymczasem Kościół utwierdził swoją potęgę,
walcząc jak równy z równym w rokowaniach konkordatowych, z najpotężniejszym
jedynowładcą nowych czasów; a na polu literatury, Chateaubriand przypominał,
że najwyższego natchnienia szukać trzeba zawsze w chrześcijaństwie;
Bonald filozofii spirytualnej, prawa windykował,
okazując zgodność jej z teologią; w polityce zaś Józef de Maistre
stawiał aforyzmy, które mimo przesady właściwej charakterowi człowieka,
pozostaną wielkimi prawidłami społeczności, do których, jak to uważałem,
w epokach krytycznych odwołują się zawsze najprzeciwniejsi
mu na pozór publicyści. Tak było w r. 1830, tak Girardin
w 1840, tak dzisiaj Renan. Co urok świątobliwości Piusa VII i geniusz
Conzalviego zrobiły urzędowo, to polemicznie
w umysłach zdziałali wymienieni uczeni, do których przybywał nowy szermierz
Félix de Lamennais i nowy wieszcz Alphonse
de Lamartine. Restauracya panowała już we Francji,
ale panowała na gruncie podkopywanym przez republikańskie i bonapartystowskie spiski. Jakie popełniła
błędy, czy wskutek tych błędów upadła, tutaj rozbierać nie potrzebuję,
ale potrzebuję przedstawić stan umysłów i sił będących w grze, której
wypadek stanowił o przyszłości świata.
Czy Burboni, jak mówiono, nauczyli się wiele
na wygnaniu, nie wiem, ze nic nie zapomnieli, to pewna.
W czasie Restauracji objawiła się dawna gallikańska teoria nie tylko
protegowania, ale i owładnięcia kościoła; dwóch też wywołała przeciwników:
liberalno-rewolucyjne stronnictwo, podchwytujące i wyzyskujące każdy
przychylny objaw władzy dla Kościoła, i katolickie, jak nazywaliśmy
wówczas ultramontańskie, który widząc, jak ostatecznie monarchizm stawał
się liberalno-despotycznego stronnictwa narzędziem, pragnęło wolności
i rozdziału od państwa. Tego stronnictwa naczelnikiem był Lamennais.
Kto wypowie urok, jaki wywierał na ówczesną społeczność? Każda broszura
jego, każdy artykuł powtarzany we francuskim i innych językach, wstrząsał
duchowieństwem i wiernymi całego katolickiego, a już dosyć ożywionego
świata. Otoczony w zamku swoim La Chenaie
młodzieżą najzdolniejszą swego czasu; był tam Lacordaire,
byli sławni biskupi Gerbet i Salinis,
wielki misyonarz a Polaków w Azyi
osobliwy dobrodziej Boré, Robertson, Digby, KamiNski, później, bo w końcu
1830 r. Przybył do tego grona młody, zaledwie 18 lat mający Karol Montalembert.
Co przewidywał i przepowiadał Lamennais,
ziściło się. Wulkan rewolucyjny buchnął płomieniem
i zmiótł nie tylko dynastię ale cały ustrój
konstytucyjny, który rok 1815 przyniósł; popiół przysypał obudzony ruch
katolickiego świata, tak iż rozumiano, ze to był cios śmiertelny; ale
to było krótko-trwałe złudzenie; katolicy otrzęśli wnet z siebie tę
kurzawę, a śmielej niż kiedykolwiek wystąpili do boju w imię wiary i
wolności. Lamennais pierwszy podniósł chorągiew,
a na niej było napisane "przyszłość" (l'Avenir). Głównymi prócz innych współpracownikami byli
Lacordaire i Montalembert.
Dziennik ten z niesłychanym redagowany talentem, ale ze zbyteczną także
zaciętością, wychodził wobec społeczności i rządu, który zdawały się
chrześcijaństwa wyrzekać z tej , że w obecnej
chwili należało zrzekając się stanowiska religii panującej, oddzielić
zupełnie Kościół katolicki od państwa, a więc odrzuci dotację duchowieństwa
i po prostu istnieć jako sekta, albo jako Kościół początkowy w katakumbach.
Więzy,
które rząd w moc konkordatu narzucał, przykład Anglii i Ameryki zdawały
się usprawiedliwiać ten pogląd, a Lamennais
także miał zaufanie w potędze wolności i prawdy, ze w dobrej wierze,
ż na tej drodze odzyska dla religii uznanie i panowanie. Jako ultramontanin
był spokojny o Rzym, ale zapomniał, że Leon XII już nie siedział na
Watykanie, i że filozoficzna teorią swoją budził podejrzliwość jednych,
a bezwzględnością drażnił drugich. Zapomniał zaś głównie, że jak nie
można oddzielić człowieku ciała od duszy, tak niepodobna
oddzielić porządku doczesnego politycznego od duchownego, że jest pomiędzy
niemi konieczna łączność i hierarchiczny porządek. Społeczeństwo i Kościół
muszą być w związku, skoro społeczeństwo jest chrześcijańskie. Lamennais party niemiłosiernie przez przeciwników, zgodnie
ze swym charakterem stanął namiętnie i bezwzględnie; powołany do Rzymu,
jedzie rozumiejąc, że wprost u Ojca Świętego sprawę załatwi. Ale nie
były to już czasy Leona XII, sprawa poszła do kongregacji, on sam obiecawszy
poddanie, powrócił do Francji, gdzie nowe spotkały go zarzuty, na które
nowymi odpowiada argumentami, aż wezwany do Rzymu, jedzie z Montalembertem
i Lacordairem. Rzym ostatecznie orzeka; Lamennais, któremu już ćmiło się w oczach, niejasno mówi,
ani odwołuje, ani się poddaje - staje nad przepaścią, chwieje się i
wpada...
Straszną
odszczepieńców koleją, jak gałąź sucha od Kościoła odpadł, i więcej
o nim nie było mowy; ale Montalembert przywiązany
do mistrza z tym zapałem, który ogarniał każdego, co do niego się zbliżył,
jakąż musiał stoczyć walkę, aby z nim zerwać na zawsze. Nie było podstępu,
nie było pochlebstwa, którego mąż genialny nie użył, aby go zatrzymać.
Na próżno; łaska zwyciężyła w tym młodym i pięknym sercu. Ale rozdarcie
było straszne; zajrzałem w rozpaczliwą podówczas korespondencję pomiędzy
nim a Lacordairem, sam naówczas zbolały, rozumiem
ich uczucia.
Montalembert pojechał do Monachium, gdzie Görres, Baader, Möller i młody wówczas Döllinger
utrzymywali nauką, talentem i gorliwością święty ogień wiary nieskażonej.
Zwiedził Pragę i zaprzyjaźnił się z rodziną generała Skrzyneckiego,
zwiedził Marburg, a ztąd powstała wonna, jak
kwiat wiosenny, książka o Śtej Elżbiecie.
Uspokojony, wykształcony, wraca do Paryża i zajmuje
stanowisko urzędowe na krześle w Izbie parów. Wówczas faktycznie zaprowadzenie
szkoły bez upoważnienia rządu, przyprawia go znowu o rozprawę sądami.
Przegrywa, ale sprawa wygrała w opinii i znowu o jeden stopień zbliżyła
się do zwycięstwa.
Życie człowieka, który rozwija się w harmonii bez nadzwyczajnych katastrof,
a nie na polskiej urodził się ziemi, nie z samych walk, cierpień i poświęceń
składa się; są w nim i spokojniejsze, są i wonne chwile, na które składa
się miłość, rodzina, przyjaźń, sztuka, podróże, pożycie z duszami wybranymi,
które jakby przez tajemne powinowactwo w jeden splatają się wieniec.
Czy naszemu pokoleniu powiedzieć, jakie to były stosunki Montalemberta z rodziną Féronnais
opisane w listach przez panią Craven? Jakie
z Lacordairem? Z naszym wieszczem? A łączył go też szczególny
węzeł przyjaźni z naszym rodakiem, którego stratę rok zaledwie temu,
opłakiwaliśmy...
Rzec dziwna, uważałem, że przywiązanie do sprawy polskiej da się u
cudzoziemców mierzyć przywiązaniem do Kościoła i katolickiej wiary.
Im ostatnie gorętsze i czystsze, tym więcej miłości dla sprawiedliwości,
udziału dla cierpienia, a zatem gorliwości la ofiar gwałtu i dumy. Stąd
katolickie dziennikarstwo zawsze dotrzymywało nam wiary. Avenir,
którego właśnie przebiegałem karty, w zapale o sprawę naszą dorównywał
dziennikarstwu krajowemu. Montalembert ukochał
tę sprawę całym ogniem swej duszy, i jak zobaczymy, został jej wiernym
usque ad finem. Już Avenir wychodzić przestał, stosunki z Lamennaim nie były jeszcze zerwane, kiedy Monatlembert u niego spotkał Polaka swego wieku, o jasnych
włosach a siwym litewskim oku, i w rozmowie poznał brata po wierze i
miłości. Był to Cezary Plater, którego poświęceni, szczodroty,
czynności i odwagi, gdzie szło o dobrą spraw, schodzące pokolenie nie
zapomniało, a słuszna przypomnieć je obecnemu. Od tej chwili przyjaźń
dozgonna ich połączyła, lat 8 czy 9 mieszkali razem i podróżowali. Ale
podróż, życie dla przyjaźni i świata, nie przeszkadzają kształceniu
się ludzi wyższych. Przybywało wiadomości archeologicznych, historycznych,
a pogląd polityczny na stosunki Francji i społeczeństwa dojrzewał. Powaga
młodego mówcy rosła w Izbie parów, gdzie równie wolny od burbońskich
wspomnień, jak orleańskich sympatii, rzecz rzadka, Francuz bezstronny,
walczył tylko o honor Francji, wiarę i wolność.
Mimowolnie muszę robić ustępy polityczno-historyczne, aby być zrozumiałym
i dać zrozumieć człowieka.
Rządy Ludwika Filipa w intencji jego łagodne i sprawiedliwe, nie spoczywały
na żadnej zasadzie, ale na zręcznym równoważeniu, raczej wzajemnym neutralizowaniu
stronnictw, które nurtowały Francyę. Takie
rządy, nie mające podstawy pewnej, są słabe, możebne by były we Francji
pod warunkiem przewagi i sławy na zewnątrz. A to właśnie rządów orleańskich
było najsłabszą stroną. Począwszy od stosunku do sprawy polskiej, Francja
ustawnie ulegała presji mocarstw od 1815 r. Przymierzonych, a wkupywała
się niejako w tak zwany koncert państw europejskich. Tak było w r. 1831
po wzięciu Warszawy, tak w r. 1840 w czasie poczwórnego przymierza,
tak wobec Sonderbundu, tak w kwestii indemnizacji angielskich 1947 r.
Grunt podkopany przez stronnictwa, zachwiany na zewnątrz, nie był politycznie
silną podstawą. Parlamentaryzm angielski, przeszczepiony na ląd stały,
nie przyjął się prawie nigdzie, najmniej we Francji, gdzie właśnie społeczność
zatomizowana we młynie rewolucyjnym i pod młotem cesarstwa, nie miała
doń koniecznych warunków. Systemat konstytucyjny angielski spoczywa
na istotnej równowadze sił społecznych, dlatego zapewnił wolność i zapewni
ją dopóty, dopóki ta równowaga istnieć będzie. We Francji usiłowano
zastąpić fikcją sformułowaną na papierze to, co w Anglii jest rzeczywiste,
żyje i waży rzeczywiście, zapominając że konstytucje
opisują stosunki istniejące, ale ich nie tworzą. Na nic
przeto się nie zdało, żę karta r. 1815
zrównoważyła pozornie bardzo mądrze władzę wykonawczą, prawodawczą i
sądową, kiedy brakowało temu życia i siły. Np. Izba parów zaimprowizowana,
czy mogła być potęgą, jak angielska z siedmioma wiekami istnienia, ogromnymi
majątkami i dziedzicznym na opinii i miłości kraju opartym wpływem. A co większa, obok politycznej swobody,
despotyzm administracyjny taki, jaki przekazała rzeczpospolita i cesarstwo.
Szalona centralizacja, budziła ciągły antagonizm, pomiędzy politycznym
i administracyjnym organizmem społeczeństwa, antagonizm, który gwałtowne,
kończące się rewolucjami, w machinie tej wywoływał wstrząśnienia, a
które tłumaczą, czemu od lat 60 żadne forma rządu we Francji utrwalić
się nie mogła. Ideolog jak Thomas Payne, mógł
przed 90 laty twierdzić, że ten obywatel wolnym jedynie nazwać się może,
który konstytucję państwa nosi w swej kieszeni; ale w połowie XIX wieku
iluzji tej mieć nie wolno, i niepomału dziwi
mię, kiedy czytając pamiętniki Guizota, spostrzegam,
jak genialny ten umysł przypisuje upadek Orleanów błędom ludzi, a nie
postrzega błędów instytucji. Że udzie doskonali i wobec złych albo konwencjonalnych
instytucji potrafiliby pokierować publiczne sprawy, to pewna:
ale nie na to jest się człowiekiem stanu, aby nie wiedzieć, że
właśnie instytucje są dla ludzi zwyczajnych, miernych, namiętnych, że
przeto powinny spoczywać na prawdziwej, silnej i praktycznej podstawie.
Że parlamentaryzm z pozorami wolności, a wielką dla talentu i wymowy
sferą ukochał młody Montalembert, dziwić się
nie można, a zużytkował go, walcząc za pierwszą ze swobód, swobodą nauczania,
i wówczas to r.1945 powiedział sławne trzy mowy, które powagę jego polityczną
ustaliły, a były zarazem dowodem, jak pogląd jego nabywał obszaru i
przenikliwości. Jak widać przeczucie potęg rewolucyjnych, które zwolna
organizowane miały wkrótce wystąpić, a wystąpiły na gruncie polskim.
Ktokolwiek uważał pilne postępowanie stronnictwa rewolucyjnego, ten
wie bardzo dobrze, że zwykle obiera do swoich usiłowań, które nie ustają,
grunt najsposobniejszy; dlatego wybuchy następują o w Hiszpanii, to
we Włoszech, wedle chorobliwego usposobienia, a przyjaznych okoliczności.
W Polsce grunt zawsze gotowy, bo poczucie bezprawia i upokorzenie trzyma
umysły i serca w ustawnym zadrażnieniu, charakter narodowy pełen fantazji
i śmiałości o niczym nie wątpi, kombinacja zaś uczucia czystego patriotycznego,
z dążnością rewolucyjną dwoi każdego działania siłę. Ludziom, którzy
podówczas wzięli odpowiedzialność działania, dam pokój, rozprawił się
z nimi Trentowski w "Ojczyźniaku".
Mała pociecha napiętnować lekkomyślną dumę jednych, a wyzyskiwanie najszczytniejszych
uczuć przez drugich, ale zdać sprawę z ówczesnego położenia kraju winienem.
Przywrócenie niepodległości narodowej przez powstanie ludowe, ulubioną
było (może jest) myślą stronnictwa, które wówczas zwało się demokratycznym.
W tym celu rozszerzano konsekwentnie pomiędzy ludem komunistyczne zasady,
drażniono uczucia klasy poddanej, a pańszczyznę coraz trudniej znoszące.
Komunizm nie przyjmuje się u naszego ludu, ale zadrażnienie doszło do
wysokiego stopnia, głownie wskutek potwornego a dla ludu niezrozumiałego
stosunku, gdzie panowie mieli lud prowadzić do własności, do wolności.
Ostrzegał wieszcz Psalmów Przyszłości, ale śmiano się ze s z l a c h c i c
a w upojeniu szału i trwogi. Tymczasem obok tego upojenia zachował zupełną
trzeźwość żywioł, o którym jakby zapomniano: B i u r
o k r a c j a. Biurokracja, która na równi
z demokracją nienawidziła szlachtę, a do panowania w równości dążyła,
postanowiła wyzyskać na swoją i państwa korzyść przygotowane powstanie
- i tak sę stało. Zwolna w milczeniu przygotowała sprężyny, narzędzia,
plan postępowania. Żadna w historii zbrodnia nie da się porównać z rzezią
1846 r. Noc Świętego Bartłomieja przeciwstawiła dwa przekonania; rzeź
humańską natchniono w kraju na wpół dzikim, do krwawych odwetów nawykłym.
W Galicji rząd wykształcony, chrześcijański, tradycyjny, powołał lud
szanujący władzę monarchiczną do uderzenia na tych, których nazywał
i którzy byli panami, ojcami, braćmi. Nie wchodząc jak wysoko odpowiedzialność
sięga, wiadomo dobrze, że bohater domu Rakuskiego umierając w dni kilkanaście
potem, powtarzał: "sprawiedliwość dla Galicyi,
sprawiedliwość dla Galicyi! w tej krwi ród nasz utonie".
Sprawiedliwość wymierzoną nie została, a państwo austryackie
po ćwierci wieku równowagi odzyskać nie może.
Wówczas powstał krzyk straszny, jak niegdyś w Rama, a zgroza całej
Europy, całej ludzkości znalazła wyraz w duszy Montalemberta.
Wstąpił na mównicę Francji i z tej wyżyny osądził rząd, osądził ministra,
osądził ludzi. W duszy chrześcijańskiej i rycerskiej odbiły się wszystkie
cierpienia narodu; wyliczył wszystkie jego krzywdy, przed oczami mówcy-wieszcza
stanęła przeszłość i przyszłość, a zboleli, złamani poczuliśmy pociechę
współczucia dla siebie, kaźni dla zbrodni. Kto wówczas nie żył i nie
cierpiał, zrozumieć nie potrafi, jaką dla opuszczonych, zatrwożonych
było ochłodą usłyszeć głos sprawiedliwości, przyjaźni i miłości.
Czytano mowy te ukradkiem, z uniesieniem; było ich cztery, bo
Montalembert nie po to mówił tylko, by ulżyć
swemu sumieniu: dixi, salvavi
animam meam, mówił, aby wykazywać skutki, mówił
bo kochał, jak nigdy cudzoziemiec obcej sprawy ukochać nie potrafił.
Niechajże dziś odpowiedzą mu obywatele tej ziemi równą żałobąż
podobny głos nigdy się nie podniesie.
Kiedy tak Montalembert bronił nie polskiej
krwi tylko, ale społecznego ładu cywilizacji, człowieczeństwa, ryknął
lew na puszczy), ale głosem rozpaczy i
zemsty, ognistym napiętnował żelazem znakomitego męża stanu, którego
noga na starość we krwi się pośliznęła, a jak, co mało komu wiadomo,
i o czym na czas dziś mówić, ze wściekłą odwagą chciał rzucić się na
oślep w niebezpieczeństwo, a kiedy spostrzegł, że za późno, stanął i
zrobił krok w tył - krok, który na dalsze losy jego i kraju miał mieć
wpływ stanowczy. Zbliżenie w jednej chwili
sprawie dwóch głosów, dwóch indywidualności, tyle różnych w charakterach
jak w czynie nastąpiło przypadkiem, tak pod piórem samo się nasunęło.
Od tej głównie chwili, hr. Montalembert był
jakby Polski urzędowym rzecznikiem. Na pozór nie było żadnego związku
pomiędzy 1847 r. W Polsce a Sonderbundem w
Szwarcayi, w istocie zaś tajemne łączył je prądy, i dlatego
ten sam człowiek, który upominał się o sprawiedliwość dla Polski, musiał
upominać się także o wolność dla uciśnionych kantonów. Nie rozumiał
tego rząd orleański, ale rok nie płynął a uczuł. Mógłbym pominąć nużące
może czytelnika szczegóły, ale wskazują one na ciąg nieprzerwany jednej
akcji, przedstawionej przez różne postacie.
Upadł w lutym 1848 tron Ludwika Filipa we Francji, upadł sromotnie,
nie tylko dla monarchy ale i dla Francji, co
nie umiała bronić króla swego wyboru, przed garstką wichrzycieli. Hr.
Monatlembert czuł głęboko ukorzenie, a czuł także żal, bo
rząd parlamentarny odpowiadał jego przekonaniu i zdolnościom. Pamiętam
jak mawiał podówczas: "Francja złamała sobie krzyże". Złamała
ale nie upadła. Narodowi temu dale Opatrzność każdym czasie ludzi odpowiednich, i albo
znani już w nowej fazie biorą się do rzeczy, albo indywidualności nieznane
występują. Nie zależał tu nikt pola, wszystkich znakomitych ludzi spotykamy
na wyłomie. Montalembert chociaż zadrażniony wiedział dobrze, iż prawemu obywatelowi
nie przystoi w chwilach niebezpiecznych dąsać się i w jałowej krytyce
stać na uboczu, ale że winien działać, walczyć w obronie sprawy porządku
i potęgi kraju. Spotykamy go niebawem w konstytuancie a następnie w
Izbie prawodawczej, zawsze śmiały, wymowny zawsze obrońca wolności i
godności Francji.
Nadeszła chwila rewolucji w Rzymie: Rossi
zamordowany zbójecko, Papież w Gaecie, Rzeczpospolita
ogłoszona z Kapitolu. Co na to republikańska Francja z liberalistą Cavaignakiem na czele? Nie przywodzi tam Burbon, ani jaki
Polignac, ale przywodzi instynkt narodowy francuski i polityczna
tradycja wielkiego narodu; dodaje popędu gorąca wiara katolików francuskich.
Jako ich wyraz staje Montalembert, i żąda
wyprawy na Rzym, celem przywrócenia na tron Papieża. W olbrzymiej kilkodniowej
parlamentarnej walce zwycięża, orły francuskie płyną po Śródziemnym
morzu, już osiadają na starych murach Rzymu, nowa przewraca się karta
starej księgi, którą zaczął Grzegorz Turoneński,
gesta Dei
per Francos. Kartę tę przewrócił Montalembert.
Wolny od trudów, ale też i od zaszczytów publicznego życia, śledziłem
pilnym okiem postęp ludzi publicznych mojego czasu, śledziłem i Montalemberta. W tej epoce jego zawodu przed 2-gim grudnia
w jego mowach i całym politycznym kierunku spostrzega się wielką wytrawność;
czy słusznie albo niesłusznie rozumiał, że Rzeczpospolita ustalić się
potrafi, nie wchodzę, ale w każdym razie rozumiał warunki konieczne
dalszego jej bytu, i szukał jakie resztki dawnego
organizmu ostały się we Francji, około których skrystalizować się mogły
te potęgi społeczne, których brak uniemożebnił
powodzenie parlamentaryzmu. Jako takie organiczne żywioły można było
uważać we Francji: kościół, sądownictwo z tradycyjną hierarchią, korporacje
handlowe, a miały się obudzić nowe przez decentralizację,
organizację gmin i obudzenie dawnego prowincjonalnego życia. Trąbka
2-go grudnia przerwała te roboty, albo raczej zamiary, w których brali
udział młody jeszcze Tocqueville i Odilon Barrot. I tu jeszcze duch obywatelski,
Montalemberta nie opuścił. Rozumiał chwilę,
że Cesarstwo da się pokierować; ale Cesarz potrzebował sług nie towarzyszy,
zręcznie zużytkowawszy w pierwszych chwilach popularność i dobrą wiarę
jego, nie tylko zerwał z nim ostatecznie, ale czując, że takiego człowieka,
niczym pozyskać nie potrafi, postanowił go zupełnie od życia publicznego
oddalić. - W pierwszych latach Cesarstwa nie było to dla Napoleona trudne.
Od r. 1856 Montalembert stanął nie w opozycji,
ale zewnątrz publicznego, politycznego życia.
Tutaj zaczyna się trzecia niejako życia Montalemberta
epoka, najmniej dramatyczna, ale najtrudniejsza do pochwycenia, najdrażliwsza
do przedstawienia.
Wobec żywiołów, które objawiły siew dniach czerwcowych, a grały choć krwawo przytłumione we Francji, imperializm przedstawiał
się ówczesnej społeczności jako konieczność, dlatego gwałt 2-go grudnia
przyjęła spokojnie i zatwierdziła go siedmiu milionami głosów.
Rewolucje społeczne mają tę straszną następność, że demoralizują ludzkość,
odejmując wiarę w cnotę i wolność, kończą się też zwykle przewagą siły.
Na tym uczuciu trwogi oparł się Napoleon, ale nie na tym tylko. Bystry
ten człowiek spostrzegł dokładnie, jak przeważny wpływ wywierała wiara
i kościół, zwłaszcza na te społeczne warstwy, które powszechne głosowanie
powołało do udziału władzy. Czy w dobrej, czy w złej wierze, nie wchodzę,
ale dał duchowieństwu i katolickiemu stronnictwu obietnice swobody i
rękojmię bezpieczeństwa.
Wówczas jednolita dotąd katolicka partia, rozdzieliła się na dwa obozy.
Jeden przyjmując rękojmie
rządowe co do wolności sumienia, zapewniał pomoc moralną cesarstwu,
uznawał je jako narzędzie organiczne społeczności, nie wchodząc, jakimi
w polityce posługiwało się środkami; drugi, nie rozdzielał wolności
od wiary, za żadną cenę nie chciał swobód
konstytucyjnych odstąpić, wyłącznego stanowiska dla Kościoła nie żądał,
dowolność cezaryzmu potępiał. Do tego drugiego obozu należał Montalembert i odstrychnął się z całą bezwzględnością swego
charakteru od ludzi kompromisu, reprezentowanych przez dziennik
Univers i sławnego jego redaktora
Venillota. Kto miał słuszność? Ze stanowiska moralności politycznej,
niewątpliwie Montalembert. Ale czy kraj do
tego stopnia zatomizowany, z namiętnością równości, nurtowane przez
tajne związki, a jawne najfałszywsze nauki,
mógł być rządzony inaczej jak despotycznie, czy owa konwencjonalna wolność,
o której mówiono, mogła utrzymać równowagę pomiędzy stronnictwami zapalczywymi
na wzajemną zgubę? Odpowiedź na to pytanie zostawiam wypadkom, robiąc
uwagę, że każda społeczność ma rząd, na jaki zasługuje. Francja zarobiła
na żelazne cezaryzmu berło, musiała przejść przez tę szkołę; ale jak
każda szkoła kończyć się winna, tak i dla Francji czas jej miał przechodzić.
Montalembert niecierpliwy, a do tego skazany
na bezczynność i od wszelkiego politycznego oddalony wpływu, zawziął
się na cesarstwo i jego popleczników z zapałem przekonania, ale i namiętnością
obrażonej miłości własnej. Montalembert był
człowiekiem, stąd trudno mu robić zarzutu, ale zajęte w ten sposób przez
nie stanowisko spowodowało rozdwojenie w stronnictwie katolickim, zwiększone
przez drażliwy i zapamiętały charakter obydwóch naczelników. Skutki
tego rozdziału zobaczymy niżej, tutaj należało mi tylko nakreślić dokładnie
grunt, na którym miało się rozwijać dalsze Montalemberta
działanie.
Przeszedł do opozycji. W rządzie konstytucyjnym opozycja jest bardzo
ważnym i koniecznym czynnikiem życia publicznego. Wobec jednowładztwa,
opozycja jest prostą negacją; i zaprawdę, kiedy
potrzeba łączyć się we wspólnej walce i niechęci z różnorodnymi żywiołami,
trzeba bardzo podniosłego serca i silnego charakteru, aby się nie zwichnąć,
nie zmaleć. Dom Montalemberta stał się środkiem
i niejako gruntem neutralnym, na którym spotykali się wszyscy przeciwnicy
cesarstwa. We środy co ranek, można było spotkać
w jego pokoju wszystkie znakomitości naukowe Francji, wieczorem w jego
salonie polityczne, choć z natury ani polubowny ani wyrozumiały, przyjmował
uprzejmie każdego, mającego rzetelną wartość moralną. Inne dnie tygodnia,
samotnej i twardej poświęcone były pracy. Rozpoczął teraz wielkie swoje
"O Mnichach Zachodnich" dzieło, które wymagało sumiennych
i głębokich poszukiwań. Uważał je za obowiązek i powołanie życia; chciał
przedstawić i przedstawił, jako duch Kościoła katolickiego, sam jeden
mógł natchnąć i wytworzyć tak potężny organizm, potrzebny do owładnienia
i do przerobienia dzikiej a w sile tylko zaufanej społeczności. Najlepszym
obrazem, czym podówczas byli ludzie i ich namiętności, jest pieśń "O
Nibelungach". Aby takich ludzi pokonać,
przekształcić, uduchowić, trzeba było ludzi jak Śty Columba, jak mnisi z Lérius, jak Śty Gall, jak później
Piotr Kluniacki i Śty
Bernard. Zapaliły te postacie gorącą z natury jego duszę, tak, że aż
nadto rozmiłowawszy się w szczegółach, zbyt obszerną dał ramę swojemu
dziełu, niemniej dlatego przedmowy pod względem poglądu i stylu, zestawienie
faktów pod względem krytyki i nauki dały temu dziełu wartość klasyczną,
a samo byłoby usprawiedliwiło powołanie go dawniej na krzesło akademii
francuskiej.
Mimo tej olbrzymiej pracy, żaden fakt, ważny w polityce Francji albo
Europy, nie uszedł uwagi Montalemberta. Wojna
włoska, następnie
sprawa o doczesne panowanie papiestwa, wywołały ulotne pisma, w których
spotykamy to samo, co zawsze przywiązanie do kościoła, ten sam zapał
i tę samą potęgę słowa. "Pius IX i lord Palmerston",
jest to najpotężniejsza filipika naszych czasów. Montalembert
urodzony z matki angielki, złączony krwią i uczuciem ze znakomitymi
ludźmi tego znakomitego kraju, odbył podróż do Anglii, której owocem
broszura użyteczna dla każdego publicysty, Affaires
des Indes. Zestawił tam w przeciwieństwie
rodzimą konstytucję angielską z instytucjami, jakie panowały we Francji,
i obecnym cesarstwem.
Zestawienie to, wywołało jako następstwo pociągnięcie pierwszego mówcy
i publicysty Francji do odpowiedzialności sądowej. Sąd skazał pisarza,
cesarz zniósł wyrok, Montalembert nie przyjął
ułaskawienia, wyrok wykonany nie został. Tak to w anormalnym położeniu
społeczeństwa, anormalne powstają objawy.
W dziesięciu ledwo latach, któreśmy dotąd dotknęli, nastąpiły po sobie:
wojna krymska, traktat paryski, wojna włoska, napad zdradziecki na państwo
rzymskie, oblężenie Ankony, bitwa pod Castelfidardo, która nieznaczna co
do liczby i przewagi, miała niesłychaną moralną wartość, bo sumienie
wiernej młodzieży dało krew w zastaw za swoje przekonanie. Kiedy to
się dzieje w Europie zachodniej, na przestrzeni pomiędzy Dnieprem, Dźwiną
i odrą, gdzie panowanie Aleksandra II-go ulżyło grobowego kamienia,
którym był przycisnął życie Mikołaj, powstał ruch nader rozmaitymi poruszony
sprężynami. Uczucie narodowe przytłumione,
nigdzie nie zamarło, organizm, dawny społeczny nie był zdruzgotany,
resztki dawnych instytucji, choć czasem w innych formach, istniały.
Były to albo szlacheckie zebrania z marszałkami, albo stowarzyszenia
finansowe, przemysłowe lub gospodarskie. Wszędzie kiełkowało życie polskie;
obok tego, albo raczej pod tym, nurtowały najrozmaitsze prądy i dziś
jeszcze nie łatwe do określenia. Ponad Dnieprem, jakieś rusko-socjalistyczne
roboty, które przesyłały swoje odnogi i odpływy aż ku Warszawie, a miały
stosunki z Petersburgiem i Wilnem. Nad Wisłą nieustający spisek, będący
w związku z Francją. Jak każdy spisek, różnorodnym ulegał wpływom, to
ogólnorewolucyjno-europejskim, to poszczególnie krzewionym
przez partię Mierosławskiego. To jest właśnie
najniebezpieczniejsze we wszelkich podziemnych robotach, że dopatrzyć
się nie można sprężyny, która istotnie działa, to też tłumaczy, czemu,
kiedy się rzecz nie powiodła, nikt do początkowania przyznać się nie
chce.
Czytając niektóre nowe o tych czasach dzieła, zdawać by się mogło,
że nie było winnego. Bo któż chciał powstania? Nikt go zapewne nie chciał.
Prowadziły się w Paryżu niebezpieczne roboty, dowodem sprawa w 1860
r. Ćwierciakiewicza. Sprawa ta podobno tak dalece była rozgałęziona
i tak wysoko sięgała, że wskutek wyższych rozkazów przytłumioną i dochodzoną
nie była. Tak się kombinowały razem w kraju nadzieje i pragnienia, obudzone
w sercach ludzi myślących, przez wolniejsze oddychanie w domu, a podniesiony
za granicą przez Napoleona sztandar i teorię narodowości. Kombinowały
się, mówię, ze spiskiem rewolucyjnym nad Wisłą, a rusko-socjalistycznym
nad Dnieprem. Spisek w Warszawie, gdzie duch rewolucyjny potęgowany
był duchem patriotycznym, szalone przybrał rozmiary, a zapuścił korzenie
głównie w średnie społeczeństwa warstwy. Frasowano się daleko mniej
o udział wyższych, w przekonaniu, a jak się pokazało, trafnym, że skądkolwiek
wyjdzie hasło, pójdą zawsze za sztandarem narodowym. Moralnie nigdy
ich dosyć potępić nie można, ale zdolności ich ocenić należy. Zrozumieli,
że chcąc posługiwać się opinią całego kraju, należało wpoić w nią posłuch,
zrobić giętką na każde skinienie; do tego posłużyła żałoba i różne podówczas
nakazywane ćwiczenia. Śmierć poległych kilku ofiar w dniu 25-tym lutego
była powodem do manifestacji narodowych, które miały sprowadzić straszną
katastrofę: były one oceniane co do wartości i skutków przez zdrową część narodu,
ale w tej części nie było już dość siły, aby je powstrzymać.
Żałoba kraju całego widziana z dala, robiła wielkie wrażenie, bo zaprawdę,
trudno pomyśleć coś poważniejszego jak naród, któryby w poczuciu własnej
godności przybrał dobrowolnie żałobę. Monatlembert
zawsze Polską zajęty, chciał ją w tej uroczystej chwili zobaczyć z bliska,
i to spowodowało przyjazd do Krakowa, od którego zacząłem to opowiadanie.
Zaboru rosyjskiego widzieć nie mógł, ale poznał całą Polskę, jak mówi
pan Wincenty "od Beskidów do Pomorza". Tu zajęło go wszystko:
lud, architektura, muzyka, sztuka, a głównie stan polityczny kraju.
Taka jest zawsze solidarność u nas, i słusznie, co do krajowej sprawy,
że starano się, aby słabych stron nie dopatrzył. Skutkiem tej podróży
była książka: Une nation en deuil,
która w całej rozszerzana Europie, bardziej jak cokolwiek obudziła interes
do Polskiej sprawy.
Niedługo potem wybuchły wypadki roku 1863. Anioł śmierci, którego upatrzył
w Białowieskiej puszczy Grottger, przechadzał się groźny po jarach Podola,
równinach Wołynia, lasach Królestwa i Litwy. Nikomu nie dał się i wówczas
wyprzedzić Montalembert. Wprzódy, niż słabe
noty dyplomatyczne w kwietniu sprawę tę postawiły jako europejską, z
zapałem młodości swojej wystąpił po raz ostatni w obronie praw Polski, wskazując zarazem, ze na
tej drodze jedynie polityka cesarska we Francyi
może się podnieść, uszlachetnić, ustalić, zapuścić korzenie. Mówił wtenczas
Montalembert do przyjaciela, patrząc na Cesarza w loży opery
włoskiej: "Dziś ten człowiek wszystko może, Och! Gdyby go natchnął
duch własnej konserwacji. Obierając sprawę Polski jako punkt Archimedesa,
świat by poruszył". Ze tego Cesarz nie zrobił, wiadomo, widoczne
też i skutki. Jakiekolwiek o stosowności albo niestosowności powstania
mógł kto mieć wyobrażenie, to pewna, że na
początku wiosny, czynne wdanie się państw zachodnich zmieniło postać
rzeczy.
Przebolał wspólnie z nami Montalembert i
pogrom sprawy polskiej i następstwa, której najdziksza wyobraźnia przewidzieć
nie mogła. Równocześnie, córka ulubiona obrała żywot zakonny; gwałtowne
wzruszenia oddziały na silny organizm, popadł w ciężką niemoc, która
na kilka lat przykuła go do łóżka. Na tym łożu boleści nie puściła dzielnego
chrześcijanina rezygnacja, odwaga i praca. Dyktował i czytał więcej
niż kiedykolwiek, w tym pokoju, w którym nagromadzone były i sztychy,
i drogie malowidła, i cenne marmury, otoczony książkami, na prawo, na
lewo, na półkach, na stole; czytał wszystko co
tylko wyszło, wiedział wszystko co się działo i dziwił się czasem cudzoziemców
drobiazgową znajomością stosunków ich krajowych. Jeżeli przekształcenie
konstytucji francuskiej, które na drodze ewolucyjnej a nie rewolucyjnej
na naszych odbywa się oczach, ma wyjść na dobro temu narodowi, czego
spodziewać się należy, to przed śmiercią miał Montalembert pociechę, że widział wschodzący posiew ziarna,
które posiał. Ministeryum Olivier jest spadkobiercą
działania Montalemberta, pp. Falloux,
Kellra i t. d.
Napomknąłem wyżej, jaki powstał był rozdział w katolickiem stronnictwie we Francyi.
Rozdział ten na pozór hałaśliwy, w istocie o żadną ważną nie zaczepia
zasadę.
Od 19-stu wieków są w Kościele prawdy uznane jako absolutne, dogmatyczne
i dowolne opinie. Stąd powiedziano: in
necessariis unitas
libertas, in omnibus charitas. Na nieszczęście tej ostatniej brakło; stąd walka
niełatwa do zrozumienia u nas, dlatego szczegóły jej pomijam. Walka
ta w miarę zbliżającego się Soboru, przybierała coraz jaskrawsze barwy,
z wielką ale przedwczesną uciechą nieprzyjaciół Kościoła. Rozpraw
naszych domowych nie rozumieją, i nie wiedzą, że tak się zawsze wyrabiały,
przygotowywały orzeczenia uroczyste.
Jest to niepożytą i własnością wyłączną Kościoła katolickiego, że walka
i rozbrat trwają tylko dopóty, dopóki ostateczne orzeczenia z natchnienia
Ducha Śgo nie nastąpi; wówczas każdy wierny
swojego pojedynczego odstępuje przekonania, a z wiarą, miłością i spokojem
poddaje się ogólnemu. Da Bóg, tak będzie i dzisiaj), a zdziwi się świat zgodnie, jaka nastąpi:
Justitia et pax
osculatae sunt.
Zwolennicy nieomylności dogmatycznej Papieża, równie chętnie jak przeciwnicy,
z zapałem przyjmą dekret, natychmiast po dogmatycznym orzeczeniu. Póki
ono nie nastąpiło, wolno
co do tego mieć osobiste przekonanie. Montalembert
od najmłodszych lat ultramontanin podług ówczesnych wyobrażeń, wielki
miłośnik wolności, nie potrafił się zgodzić, jak to uważałem wyżej,
z tymi, co pojmując tylko Kościół w połączeniu z państwem, ani obecnego
ustroju społeczeństwa, ani początkowania władzy uznać nie chcą.
Nieporozumienie spoczywa tutaj
na błędnych pojęciach o wolności i liberalizmie. Rozwikłać tych pojęć
tutaj nie myślę, mówiąc o człowieku, a nie badając zasad: dosyć, że
ta walka prowadzona z namiętności, a ie zawsze
szlachetną bronią, zatruła, można powiedzieć, ostatnie chwile najwaleczniejszego
z obrońców kościoła, wielkiego mówcy, patrioty, miłośnika prawdy i sprawiedliwości.
W ostatnim piśmie, które przed śmiercią, z łoża boleści puścił na świat,
wymknęło się jedno słowo, do którego Montalembert
zdrowy i w pełni swych władz pewno by się nie przyznał. Czy słowo miałoby co ważyć obok wyznania i zasług życia całego? Hetmanie
i wodzu tego zastępu, który we Francyi wywalczył
wolność nauczania, który bronił wolności Kościoła w Szwecji i Szwajcarii,
który popchnął legiony francuskie w obronie Ojca Śgo, kto Cię zastąpi?...
Kiedy może dzień po dzień, lat temu trzy, w tym samym pokoju, o którym
mówiłem, siedząc na łóżku chorego po raz ostatni podałem rękę Władysławowi
Zamoyskiemu, nie wiedziałem, że obydwóch więcej nie zobaczę. Piękne to były dwie dusze; jak zaś Montalembert rozumiał p. Władysława, dowodem żywot, który
napisał. Wkrótce potem wszystkie swoje zbiory rysunków, sztychów itd..,
a było ich wiele i pięknych, darował Bibliotece Polskiej.
Tak ze sprawą naszą połączył początek i koniec zawodu swojego.