Obecnie w debacie
publicznej często można usłyszeć o postpolityce uprawianej przez postpolityków,
działających w zgodzie z zasadami postmyślenia. Publicyści używający tych
terminów zwykle nie precyzują, co dokładnie mają na myśli. Intuicyjna kieruje w
stronę skojarzenia z postmodernizmem czy ponowoczesnością. Niestety nawet tego
rodzaju dookreślenie nie usuwa mglistości tych pojęć. Niektórzy twierdzą, iż
cechą charakterystyczną obecnej fazy rozwoju polityki jest/będzie zanik sporów
o wartości, zanik ideologii. Również sposób prowadzenia polityki ulega/ulegnie
zmianie. Mówiąc żartobliwie, w świecie „post-ów” albo „post-izmów” politycy
konstruują narracje, walka toczy się o interpretacje a opis zaczyna dominować samą
rzeczywistość. Postpolityka toczyć się będzie w zinformatyzowanym społeczeństwie
obywatelskim. Dla osób orientujących się w problemach współczesnej humanistyki zjawiska
te nie stanowią novum, ot kolejna sfera życia (po np. architekturze,
sztuce i literaturze, itd.) przechodzi transformację celów i sensów. Na
szczęście podejmowane są jeszcze sporadyczne próby ocalenia i rekonstrukcji
dotychczasowej politycznej ontologii, jednak częściej jest ona podminowywana, a
wysiłkom tym towarzyszy przykładanie silniejszego akcentu na poznanie. Niewykluczone,
że opisywany fenomen istnieje naprawdę i trzeba będzie z nim żyć przez
najbliższy czas. W dzisiejszej Polsce zachodzi ewolucja (być może de facto
rewolucja) w sferze polityki, wydaje się, że większy nacisk zaczęto kłaść na
jej płaszczyznę semantyczną. Uwagę opinii publicznej projektuje się w jeszcze
doskonalszy sposób, co znamienne niemal do perfekcji opanowano mechanizmy jej
rozpraszania. Towarzyszy temu oczywista zmiana w sposobie postrzegania władzy.
Ponadto szeroko definiowane media próbują maskować swoją rzeczywistą władzę i
rolę, jaką są w stanie odgrywać.
W kontekście tych
trendów i procesów chciałbym zastanowić się nad sposobem funkcjonowania polskiej
centroprawicy politycznej. Tezę przewodnią jest próba namysłu, nad formułą
postpolityczności. Czy rzeczywiście wyraża ona pewne intelektualne intuicje i
czy niesie ze sobą niebezpieczeństwo?
Wprowadzenie
Obowiązkiem
polityków jest takie dobieranie instrumentów by możliwie w pełni zrealizować
zamierzone cele. Wszystko to, co może ograniczać swobodę działania polityków
może zostać zakwestionowane. Najczęściej tego typu aktywności towarzyszy podejmowanie
różnego rodzaju działań zmierzających do zamortyzowania ew. obstrukcji. Często
politykę przyrównuje się do sztuki, ostatnio częściej sztuki teatralnej. W
Polsce role zostały już obsadzone. Jedna partia (PiS) jest kłótliwa druga (PO) koncyliacyjna,
a lewica nie liczy się nawet jako sufler. Podobnie role w obrębie środków
masowego przekazu zostały już przydzielone. Mamy będące na generalnej kontrze
do PiS (ITI, Polsat, „Gazeta Wyborcza”, RMF, Radio Zet) balansujące na linii
neutralności („Dziennik”, „Rzeczpospolitą”, TVP 1, TVP 2, TVP Info, Program
Trzeci Polskiego Radia), trudno uczciwie wskazać liczące się media popierające
działania partii J. Kaczyńskiego (w tym przypadku odruchowo wymienia się:
Telewizję Trwam, Radio Maryja oraz „Nasz Dziennik”). Dynamika politycznych
zdarzeń jest kreowana w taki sposób by uwiarygodnić i wzmocnić ten sposób
zaszufladkowania. Na niwie stricte politycznej dobrym przykładem są
niedawne wydarzenia związane z odbieraniem immunitetu b. ministrowi Z. Ziobrze.
Inną kwestią, jest na ile jedna strona celowo sprokurowała takie zdarzenie, by w
ten sposób „przykryć” inne niewygodne dla niej fakty związane np. z kłopotami
prezydenta Sopotu, sytuacją polskich stoczni czy tzw. ustawą medialną. Przy
czym, istotna jest tu opozycyjność: „zdarzenie” (nad którym możemy mieć władzę,
możemy je przewidzieć i zaprogramować) – „fakt”(coś obiektywnego nad czym
władzy mieć nie możemy, ew. można manipulować jego interpretacją). Kolejną
sprawą jest odpowiedź na pytanie, dlaczego partie polityczne, doskonale zdając
sobie sprawę z „gęb” jakie im przyprawiono, bezrefleksyjnie brną w tak zestereotypizowany
obraz polityki? Przytoczone powyżej tendencje mają też inną (niepokojącą)
konsekwencję, można półżartem półserio stwierdzić, iż obecnie dzięki PiS liczba
„liberałów” w Polsce wzrosła – wystarczy być anty-PiS. Ten anty-magnetyzm jest
dziś jedną z głównych sił spajających większość pól konfliktów.
Na zakończenie
wstępnych uwag warto jeszcze przypomnieć jeden fakt ze spektakularnych zajść,
które miały miejsce na posiedzeniu Komisja
Regulaminowej i Spraw Poselskich ws. losu immunitetu Z. Ziobry. Chodzi
mianowicie o słowa posłanki J. Szczypińskiej skierowane do głośno
protestujących kolegów żeby się „zachowywać bo teraz filmują”. Zdanie to pokazuje
nie tylko, jak by tego chciała część mediów, cywilizacyjną funkcję jaką pełni
czwarta władza we współkreowanej przez nią demokracji medialnej. Słowa te pokazują
również wyrachowanie (być może cynizm), z jakim politycy (wszyscy) traktują owe
media, tym samym potwierdzają tylko opinię, iż te ostatnie niezmiernie rzadko docierają
do istoty sprawy. Na marginesie należy zaznaczyć, iż ukryte kamery i ukryte dyktafony,
dzięki którym można zaobserwować „normalne” zachowanie polityków, czy komisje
śledcze, jako instrumenty powołane do odsłaniania skrytej rzeczywistości,
wszystko to są instytucje wyjątkowe, odkrywające prawdziwą rzeczywistość,
jednak tylko punktowo.
Postpolityka
.
Postpolityka to
połączenie wiary w siłę tzw. „polityki koncyliacyjnej” z konsekwencjami tezy o
końcu historii. Ta pierwsza bazuje na konsensie jako najistotniejszej politycznej
kategorii. Natomiast teza o końcu historii w tym kontekście często jest dookreślana
jako teza o końcu ideologii. Oba stanowiska wzajemnie się uzupełniają i
uzasadniają. Co by nie powiedzieć o tego rodzaju argumentacji obecnie wydaje
się, że spory polityczne są rozwarstwiane mocniej niż do tej pory. Warstwa
medialnych wydarzeń jest w stanie tłumić i dominować warstwę realnych
konfliktów. Z drugiej strony podziały społeczne (opisane dawno temu przez M.
Lipseta i S. Rokkana oraz stosunkowo niedawno na polskim gruncie przez M.
Grabowską) wydają się tracić na sile. Na pewno ich ostrość jest rozmywana przez
dominację różnych opisów rzeczywistości nad samą rzeczywistością. Wydaje się, że
z postpolityką łączy się z zasady ambiwalentny stosunek do prawicowości, już
samo źródło tej koncepcji (lewicowi intelektualiści) wskazuje na stricte polityczny
wymiar tego projektu. Nie do końca wiadomo w jakim czasie pisać o postpolityce,
czy ona już jest czy dopiero będzie? Najprawdopodobniej obecnie znajdujemy się
w fazie pośredniej, z której wkroczymy w postpolityczny świat, ale równie
dobrze istnieje szansa ostania się/powrotu do polityki (już bez żadnych
przedrostków). Nie jest też do końca jasne czy nowe oblicze polityka otrzymała
dzięki zastosowaniu nowoczesnych narzędzi, czy wręcz przeciwnie jest to zmiana
jakościowa, nowa formuła demokracji?
W publicystyce funkcjonuje bardzo
wiele dookreśleń postpolityczności. Część z obecnych na rynku idei dookreśleń
kładzie akcent na nihilizm – postpolityka to cynizm wyzuty z realnych sporów.
Przy takiej interpretacji lewicowcy ubolewają, że wielkie, mobilizujące (klasy)
idee umarły i tym samym utopijne myślenie odeszło już w zapomnienie. Inaczej mówiąc,
twierdzą, że postpolitka to specyficzna odmiana racjonalności, a znaczna część
problemów opisanych starym językiem podziału prawica-lewica zostanie odrzucona.
W tym punkcie można spotkać się z kontrargumentem, iż rzeczona postpolityka
stanowi jedynie parawan za którym politycy w starym stylu uprawiają własną grę,
mamiąc jedynie demos (ezoteryczne oblicze). Inaczej mówiąc to system póz, masek
i zasłon za którymi odgrywa się prawdziwe rządzenie. Kusząca wydaje się
metafora prestidigitatora wyciągającego widzom z ucha monety, uprzednio
odwracając ich uwagę. W takim ujęciu postpolityka to nie zagrożenie a jedynie
narzędzie jeszcze sprawniejszego rządzenia. Pozwala ono generować wirtualne
konflikty i wirtualnie je rozwiązywać (wszystko przez i za pomocą mediów), dzięki
czemu społeczeństwu daje się możliwość budowania namiastki tożsamości
politycznej, bez tracenia czasu na wyjaśnianie, czym prawdziwa polityka jest. W
tym miejscu konieczna jest kolejna uwaga, realny pluralizm w wirtualnym świecie
zagwarantować mogą jedynie sprzeczne interesy poszczególnych centrów
medialnych. Paradoksalnie logika rynkowa, która częściej znajduje się w
opozycji do tej politycznej, może zagwarantować prawidłowe funkcjonowanie tej
ostatniej. Przykładem zachwiania tego stanu jest próba zmian w strukturze mediów
publicznych podejmowana przez kolejne ekipy rządowe.
Zatem, czy ogłaszana
wszem i wobec teza o „(post-)modernizacji” polskiej polityki jest równoznaczna
z jej profesjonalizacją? Cechą zasadniczą postpolityki jest fakt, iż to polityka
dostosowuje się do możliwości mediów, a nie przekaźniki informacji do polityki.
Czy istnieje możliwość, iż z postpolityki konserwatywnej wyniknie postmyślenie
konserwatywne, i czy to ostatnie będzie jeszcze konserwatywne? Już teraz, na
przykładach z państw zachodnich widać, że duża część problemów do tej pory
zajmujących sferę prywatną zaczyna wypłukiwać problemy publiczne. Sfera debaty
publicznej nie jest nieskończenie elastyczna, jej objętość jest „fizycznie”
ograniczona. Inkorporowanie kolejnych pól konfliktu w obręb sfery politycznej
będzie powodował nie polifonię ważkich problemów a kakofonię, w której problemy
istotne dla całej wspólnoty będą zrównywane z równościowymi postulatami coraz
to nowych grup, często kontestujących istnienie jakiejkolwiek wspólnoty (w tym
i politycznej). Znamienne, że nowe spory o tożsamości i ich narracje wydają się
wyznaczać rozgrzaną do czerwoności linię demarkacyjną pomiędzy tradycyjną
polityką a fragmentem post-polityki. Jednak przykłady m.in. SLD czy SDPL
pokazują, że post-polityka bazująca na modnych na zachodzie opozycyjnościach w
Polsce nie znajdzie (na razie) powszechnego oddźwięku.
Często można
spotkać się z opiniami, że postpolityka to jeden z rezultatów przechodzenia do
tzw. społeczeństwa informacyjnego. Takiemu stwierdzeniu towarzyszy teza o zacieraniu
się różnic programowych pomiędzy partiami politycznymi. W Polsce można usłyszeć
opinie, iż np. w kwestiach polityki zagranicznej, bezpieczeństwa, ekonomii i gospodarki
nasze partie polityczne nie mają wyjścia tylko muszą konstytuować dzieło swoich
poprzedników. Wszelkie zmiany postrzegane są jako groźne fanaberie. Interes narodowy
często splata się z logiką stosowności – należy stosować się do wcześniej przyjętych
politycznych azymutów, podczas gdy wydaje się, że m. innymi, sferą stosunków
międzynarodowych powinna rządzić logika nastawiona na optymalizowanie
konsekwencji działań. Proces tego rodzaju (rzekomej?) konwergencji programowej,
paradoksalnie może wspierać skrajne reakcje, np. stan uniformizacji poglądów na
kwestie gospodarcze (tzw. neoliberalizm) mógł być jedną z przyczyn sukcesów A.
Leppera. Analogicznie jak globalizacja nie powoduje jedynie kosmopolityzacji,
ale również reakcje całkowicie odwrotne (trafne wydaje się być określenie glokalizacja
będące połączeniem słów globalizacja i lokalność). Postpolityczne trwanie może
być przerywane momentami, w których będzie dochodziło do gwałtownych przypływów
silnych tendencji tożsamościowych. Można maskować realnie polityczne spory,
jednak nie uda się zamrozić ich dynamiki, one będą się nawarstwiać „pod
dywanem”, aż w końcu wrócą na (post)polityczną scenę ze zwielokrotnionym
impetem. Takim pesymistycznym opiniom przeciwstawia się optymistyczną wizję, w
której postpolityka to coś dobrego, to stan, w którym z liberalizmu, konserwatyzmu
i socjalizmu wydestylowano wszystko, co wartościowe tworząc zupełnie nową jakość.
Postpolitykę
utożsamia się również ze stylem i doborem odpowiednich środków. Nowe
technologie spowodowały, iż odmienił się styl uprawianej polityki. Takiemu rozumieniu
towarzyszą również uwagi dotyczące zmiany treści. Symptomem postpolityki jest
krystalizujący się system dwupartyjny (utrwalany systemem finansowania partii z
budżetu). Jedna strona na razie jest niekwestionowanym liderem sondaży oraz
wydaje się, że uprawia werbalnie inną od pozostałych (post?)politykę. W naszej obecnej sytuacji postpolityczności sprzyja
układ z mniejszą ilością podmiotów politycznych. W oczach, szczególnie lewicowych,
wyborców taki stan rzeczy wydaje się pozbawiać alternatywy. W rzeczywistości
zorganizowanej „na Kaczyńskiego” lub „przeciwko niemu” utrzymuje się pozór
wyboru, jednak jak argumentują zwolennicy opcji lewicowej, co łączy ich z orędownikami
prawicy pozaparlamentarnej (np. Polski XXI), taka dynamika sporu nie pozostawia
dla innych zbyt wiele miejsca. Przykład (liberalnej) Platformy Obywatelskiej,
obecnie sondażowego hegemona, wydaje się potwierdzać część opinii na temat cech
„postpolityki”. Polska jest w NATO i UE, wyboista droga do tych instytucji
pomagała w obraniu nie postpolitycznego stylu rządzenia. Choć przypadek b.
prezydenta A. Kwaśniewskiego pokazuje, że nawet w przełomowych sytuacjach można
pokusić się o uprawianie postpolityki. Wydaje się więc, że okresy
pospolitykczności będą przeplatać się z momentami zwykłej polityki.
Postpolityka
made in Poland
Postpolityka to być
może nowa forma uprawiania polityki, a dostosowywać się do niej będą zmuszone
wszystkie obozy polityczne, również i polscy konserwatyści. Podobnie jak w
ewolucji gatunków, my już teraz możemy obserwować ewolucję naszych rodzimych
polityków. Być może zachowania niektórych z nich będą się upowszechniać i
zaczną stawać się nową regułą?
Niedawno media
informowały o SMS-ach i e-mailach wysyłanych przez biura prasowe partii (ew.
urzędników ministerialnych) do posłów. Znajdowały się w nich instrukcje, jakich
określeń używać do komentowania konkretnych faktów, tak by nadać im monolityczną
interpretację. O ile przygotowywanie przez sztaby partyjne materiałów nt. stosunku
partii do informacji pojawiających się mediach nie jest niczym nagnanym, to można
zastanowić się, nad konfliktem dwóch wartości: spójności przekazu płynącego z
partii oraz chęci poznania prawdziwych poglądów konkretnych polityków. Ciśnie
się bowiem na usta pytanie, skąd/czy w tzw. postpolityce postpolitycy czerpią
jakiekolwiek poglądy? Interesującą kwestią jest również pytanie o to co stanowi
matrycę na podstawie której „przykrawa” się interpretację danych zdarzeń do
realnych faktów i linii partii. Ponieważ należy zauważyć, że to właśnie ci,
którzy konstruują interpretację dla posłów mają (również) władzę, a nie wyposażeni
w demokratyczny mandat narodu posłowie. Tu zbliżamy się do analogicznej
kwestii, mianowicie ponowoczesnej odmiany suwerenności. W obrębie teorii
stosunków międzynarodowych niektórzy badacze twierdzą, że skuteczność w polityce
należy okupić rezygnacją z części suwerenności by dzięki temu zabiegowi zyskać
większą autonomię. Można by zażartować i powiedzieć, iż w omawianym przypadku,
podobnie jak państwo narodowe, tak poseł ma możliwość oddania części
suwerenności, dzięki czemu zyskuje dostęp do nowych zasobów władzy. Zamiast
szlifowania poglądów może zająć się rządzeniem/zarządzaniem. Takie „równanie”
nie wydaje się być obecnie łatwym do zaakceptowania, przynajmniej oficjalnie.
Często jako
przykładowych polskich (post)polityków wymienia się nazwiska obecnego premiera
oraz b. premiera K. Marcinkiewicza czy posła J. Palikota. Choć ten ostatni w
swoich działaniach wydaje się być raczej przedmiotem instrumentalizacji. Dla
stosowania tzw. taktyki „balonów próbnych” (czyli wstępnego i na mniejszą skalę
wysyłania komunikatu, jeszcze przed podjęciem decyzji o pełnowymiarowym
działaniu) konieczne jest posiadanie konkretnej osoby, która zgodzi się
wypuszczać co jakiś czas, taki „testowy balon”. W tym przypadku interes jest
obopólny, ponieważ realne cele polityczne (np. osłabianie pozycji prezydenta,
na czym podobno zależy D. Tuskowi) idą w parze ze akcentowaniem obecności
konkretnego polityka (J. Palikota). Fenomenem jest natomiast sposób, w jaki
media dają się (świadomie?) nabierać na taką zagrywkę. Na niwie medialnej poseł
J. Palikot wydaje się następcą A. Leppera z tą różnicą, ze inny jest adresat
jego działań. Obu polityków łączy łatwość przykuwania uwagi mediów swoimi skandalizującymi
poczynaniami. Interesujący jest fakt, dlaczego właśnie ci politycy
posiadają/posiadali taką magnetyczną zdolność? Innym interesującym przykładem jest
przypadek posła S. Niesiołowskiego. Parlamentarzysty, który ze swoimi
konserwatywnymi przecież poglądami tak dobrze zaadaptował się do nowego,
bezprecedensowego sposobu tworzenia politycznych zdarzeń. Nie chodzi tu
bynajmniej o utożsamienie roli politycznego „siepacza” z kategorią polityka
nowej generacji. Przykład ten jedynie pokazuje, że najistotniejszym elementem
politycznej osobowości są wciąż (od czasów starożytnych demagogów) krasomówcze
zdolności, a nie same przekonania. W przekazach medialnych posła i założyciela
ZChN (aktywna działalność w tej partii łączy go ze wspomnianym K. Marcinkiewiczem)
na pierwszy plan nie wysuwają się już jego konserwatywne przekonania.
Zagranicą proces
transformacji polityki w stronę jej nowego wcielenia jest dużo bardziej
zaawansowany. Kampanie wyborcze, które się tam odbyły i odbywają stanowią
krynicę wiedzy dla rodzimych tuzów marketingu politycznego. Homologują oni
kolejne rozwiązania wpisując je nierzadko w tzw. polską specyfikę. Co
interesujące i szczególnie znamienne z konserwatywnego punktu widzenia,
elementem koniecznym do odniesienia sukcesu w postpolitycznym świecie wydaje
się być promowanie przekonań liberalno-demokratycznych (vide sukcesy B.
Clintona, T. Blaira, J. Zapatero, D. Tuska z jednej strony i nieustanne
problemy G. W. Busha, A. Merkel, J. Kaczyńskiego). Pewnym promieniem nadziei na
sukces idei nie-lewicowych był N. Sarkosy z jego zachodnioeuropejską wersją
liberalno-konserwatywnej polityki, a na gruncie polskim (trochę obecnie zapominany)
b. premier K. Marcinkiewicz. Oba przykłady sygnalizują, pewnego rodzaju determinizm.
Obaj politycy (przy całej świadomości różnic) zyskiwali masową popularność w
momentach, w których dominował nurt organizowany logiką PR-u. Jednak już teraz
widać, że nawet kolejna małżonka prezydenta Francji nie pomoże mu w odbudowaniu
wcześniejszego poparcia w społeczeństwie, ani nie złagodzi niechęci mediów. A
byłemu premierowi nie pomoże kolejny wpis na blogu, K. Marcinkiewicz jeśli
myśli o powrocie do polityki musi przejść z „wirtualu" do „realu”. Rodzi
się banalne w swojej prostocie pytanie. Dlaczego jedni są uwielbiani przez większość
mediów a inni nie? Czy to jedynie kwestia ich poglądów politycznych, poglądów
które większość mediów będzie wspierać? Jeśli to prawda, to szansa na
postpolitykę konserwatywną w wydaniu ponowoczesnym jest żadna. To zdają się
między wierszami sugerować lewicowi akolici ponowoczesnego liberalizmu. Układ
medialny w III RP już mocno okrzepł. Wejście R. Murdocha nic nie zmieniło i w
najbliższej perspektywie nic zapewne nie zmieni.
Jaskółką
zwiastującą pojawienie się postpolityki nad Wisłą, było wprowadzenie i spopularyzowanie
w języku publicznym określenia spin doktorzy. Określeniem tym szczególnie
nachalnie zaczęto szermować przed wyborami w 2005 roku. Obecnie wydaje się, że spin
doktorzy z partii J. Kaczyńskiego (nawet gdyby chcieli) nie obierają
strategii wpasowywania się w obecny układ medialny. PiS obrało drogę na
konfrontację. Nie do końca wiadomo czy jest to element kontrrewolucji anty
postpolitycznej, czy wyraz bezradności. W tym miejscu warto zaznaczyć, iż
naiwne jest przekonanie, że jeśli niektóre media nie przepadają za pewnymi
politykami, to Ci nie powinni ich ignorować, a co najwyżej głośno mówić, że im
ta sytuacja się nie podoba. Naiwność tego typu myślenia polega na niedostrzeżeniu
nierozwiązywalnego konfliktu: albo politycy będą robić to, co „podoba się”
mediom albo media będą robić to co „podoba się” politykom. Takie napięcie ma
charakter permanentny i nierozwiązywalny. Jednak wspomniana powyżej dychotomia
ma nie tylko powierzchowny charakter. Ponieważ nie dotyczy jedynie sporu o
światopogląd, rolę czy sposób jej odgrywania. Problemem jest również
bezpośrednio związany z językiem, jakim komunikują się różne grupy polityczne
oraz językiem, jaki rozumieją i jakim komentują rzeczywistość dziennikarze.
Bojkotując wybrane media paradoksalnie PiS nie stracił wyłącznie dróg
komunikacji ze społeczeństwem. Ponieważ w ignorowanych stacjach (zapewne jedynie
przez jakiś czas) będą od teraz w większości gościć głównie wydarzenia i
przekazy, nad którymi PiS będzie mogło w większym stopniu zapanować (głównie
chodzi tu o konferencje, których żadne media zbojkotować nie będą mogły). Od
teraz wszelka ew. „zła wola” mediów będzie łatwiejsza do wychwycenia i napiętnowania
przez polityków tej partii.
Jednak co mogą
zrobić polscy politycy (głównie prawicowi), których owa postpolityczna sytuacja
„uwiera”? Mogą się dostosować i prowadzić politykę w sposób, w jaki pozwalają
im na to strukturalne uwarunkowania. Mogą też, o czym była mowa, podobnie jak politycy
PiS, a wcześniej w stosunku do „Rzeczpospolitej” i programu „Teraz My” D. Tusk,
ignorować dane media. Platforma Obywatelska, partia która powszechnie uchodzi
za partię z wdziękiem surfującą po falach postpolityki może jednak w końcu
natrafić na rafy. Oczywiście nie cała PO obrała tę ponowoczesną drogę, jednak
nawet partia D. Tuska musi rozpoznać granicę tolerancji, po przekroczeniu,
której większość mediów zacznie ją traktować jako ciało obce. Czy taka sytuacja
jest możliwa? Przebieg tej granicy jest prawdopodobnie w dużej mierze zbieżny bardziej
z interesami koncernów medialnych niż z kwestiami światopoglądowymi.
Szczególnie istotna jest tu los mediów publicznych (np. rozstrzygnięta już
kwestia abonamentu). (Post)Polityka, którą obecnie prowadzi PO jest logiczna,
bo gdzie najlepiej, z punktu widzenia PO, rozwiązywać problemy? Najdogodniej
dla tej partii jest dokonywać transformacji możliwie dużej ilości realnych problemów
w problemy medialne. Przekute w ten sposób zostają realne fakty na medialne
zdarzenia. Ceną jest zrzeczenie się części swojej suwerenności na rzecz mediów,
lecz w zamian otrzymuje się znacznie większą pulę możliwych działań, działań
możliwych do podjęcia w przyjaznym środowisku. Istnienia tego mechanizmu
świadome jest PiS, które w okresie wakacyjnym, pojęło próbę zastosowania „twardego”
środka, aby przetestować na ile jeszcze możliwy jest wpływ na postpolitykę. Na
dłuższą metę takie działanie może jedynie redukować straty, ale nie przyniesie
zysków. Przez wakacyjną przerwę politycy Prawa i Sprawiedliwości powinni
przemyśleć sposób jak medialnie” sprzedać” prawdziwą politykę, natomiast
politycy Platformy Obywatelskiej powinni pomyśleć jak rozwiązać (nieuchronną)
sytuację, w której realnej polityki nie uda się ugłaskać jej postpolityczną atrapą.
Reasumując, rozsądne
wydaje się przyjąć, iż postpolityka to nie żadna faza rozwoju demokracji i zmiana
samej politycznej formuły (co zdają się często sugerować niektórzy publicyści),
to jedynie jeden z możliwych (obecnie reklamowanych) sposobów uprawiania polityki.
Konwergencji ulegają nie same programy polityczne, a jedynie metody uprawiania
polityki.
Esej stanowi
rozwinięcie i nawiązanie do tez zamieszczonych w: B. Sajduk, Język polityki,
polityka języka, „Pressje” teka IX, Kraków 2007; Tegoż, Demokracja interpretacji,
interpretacja demokracji, http://www.omp.org.pl/index.php?module=subjects&func=viewpage&pageid=661
|