w: Pisma t. 1
Praca powyższa wydrukowaną została w r. 1894 w
lamach „Biblioteki Warszawskiej". Pierwotnie przeznaczoną była dla
Roczników Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Poznaniu, w celu uczczenia jubileuszu
hr. Augusta Cieszkowskiego. Gdy jednakże sędziwy nasz uczony zmarł przed
jubileuszem, pracę umieściłem w Bibliotece. Obecnie zostaje ona wydrukowana z
małymi jedynie zmianami.
Wielokrotnie już przekonywano i dowodzono, że wśród
wielkiej rewolucji francuskiej narodził się konstytucyjny duch XIX. wieku, i że
wstrząsający swą grozą przebieg tejże rewolucji był nieomylną zapowiedzią
dzielności i twórczej siły powołanych do bytu społeczno-politycznych prądów.
Nie tylko Napoleon I., jako główny piastun rewolucyjnych zasad, ale i inni
najpoważniejsi mężowie stanu z końca zeszłego i początku bieżącego stulecia
byli przekonani, że atmosfera, wytworzona socjalno-politycznymi przewrotami,
oraz rewolucyjną-etyczno-polityczną doktryną, stanie się dla starego porządku (l'ancien
régime), zwanego z pewnym odcieniem szyderstwa feudalizmem, zabójczą, i że
wśród tej atmosfery, budzącej nowe życie, dawne instytucje oddychać nie będą w
możności.
Konstytucje. narzucone przez Napoleona I. pewnej
części kontynentu europejskiego, niosły zazwyczaj swobodę licznym i mniej lub
więcej uciemiężonym pracownikom gleby. Krótkie orzeczenie, zamieszczone w art.
4 konstytucji Księstwa Warszawskiego z d. 22 lipca 1807 r. „L'esclavage est
aboli; Tous les citoyens sont egaux devant la loi".
znajdujące się i w innych statutach organicznych Napoleońskich.
zwiastowało niezbędność szerokich reform społeczno-politycznych i zmusiło tak
rozważnego męża stanu, jak Hardenberg, do wyznania, że nawet monarchie, w
których ludy pozostały na wskroś przejęte szczerym przywiązaniem dynastycznym,
będą zmuszone do wcielenia nowych zasad w dawne formy (demokratische Grundsätze
in einer monarchischen Regierung, a to
w celu zażegnania nadciągającej społecznej burzy.
Mimo niezaprzeczenie potężnego wpływu, jaki teoria
wielkiej rewolucji wywarła na stosunki polityczno-społeczne zachodu i środka
kontynentu europejskiego, znalazły się dziwnym zbiegiem okoliczności, pewne
państwowe zacisza, w których ognista teoria francuska nie zdołała obrócić w
perzynę dawnego porządku, a nawet nie starła starożytnej pleśni, pokrywającej w
obfitości sędziwy gmach państwowy. Resztki reprezentacji stanowej, jakie się
dochowały w Niderlandach, Szwajcarii,
uległy przeistoczeniom pod wpływem nowego ducha, ale Szwecja zachowała nadal
swój stary ustrój reprezentacyjny, złożony z czterech izb, uosabiających
interesy uprzywilejowanych stanów, a nie pojmujących, ani dbających o dobro
całego ludu.
Drugim państwem, nieprzystępnym dla teorii
rewolucyjnych, była Anglia. Odporność swą zawdzięczała nie tylko falom morza,
na którym pozostała zwycięską królową, ale przede wszystkim przeświadczeniu
narodowemu, utrzymującemu wiarę w doskonałość rodzimych instytucji, które
zapewniły narodowi istotną polityczną swobodę i równość prawną, wówczas, gdy
szumna frazeologia konstytucji rewolucyjnych żywiła lud francuski pojęciami z
metafizyki, geometrii i matematyki czerpanymi, a
stwarzała przy tym administrację, tłumiącą wolność indywidualną. Doktryna
rewolucyjna nie przynosiła Anglii nic nowego, a ogólnikowe i ułudne obietnice
deklaracji praw człowieka nie zdołały stłumić szczerego i głębokiego
uwielbienia Anglików dla starej konstytucji, którą, począwszy od „Magna
charta" (1215) uważał każdy za najdroższy fideikomis, przekazywany w
spuściźnie z pokolenia na pokolenie, oraz za pierwiastek powinowactwa, który
instytucje państwowe łączył z dobrem familii, niejako z ogniskiem rodzinnym.
Duma z posiadania możliwie doskonałych instytucji i głębokie przywiązanie do
nich objawiły się w Anglii w dobie rewolucyjnej jeszcze z większą siłą, a
ogarnęły one wszystkie warstwy narodu, bo wśród tych warstw nie było już od
dawna uprzywilejowanego możnowładztwa, które by na wzór kontynentu, usunąwszy
się od obowiązków i ciężarów publicznych, ujarzmiło lud rolny patrymonialną
władzą i żyło jego kosztem, nie dając mu nic prawie w zamian.
Trzecim krajem, któremu danym było wśród grozy
rewolucyjnej przechować swą „constitutionem avitam”, było Apostolskie Królestwo
Węgier. Pochodzenie tej konstytucji było prawie równie odlegle, jak
angielskiej, bo datujące się od złotej bulli króla Andrzeja II. z r. 1222,
ale charakter jej wyrobił się w ciągu wieków odmiennie i przypominał w
zupełności dawne konstytucje stanowe kontynentu. Porządek państwowy Węgier,
pomimo formalnego uprawnienia czterech stanów, reprezentowanych w sejmie,
opierał się wyłącznie na szlachcie i ją uważał jedynie za „prawomocny
naród" (gesetzliche Nation).
Masa ludu, wynosząca dziewiętnaście dwudziestych części mieszkańców węgierskich,
pozbawioną była praw politycznych, a włościanie, bez względu na usiłowania
Maryi Teresy i Józefa II., znajdowali się w surowym poddaństwie swych
patrymonialnych władców. Z
teorią Rewolucyjną tworzył stary porządek madziarski zupełne przeciwieństwo.
Gdy wszakże Anglia nic dobrego od spekulacyjnych urządzeń francuskich
spodziewać się nie mogła, Węgry nie chciały ulec nowym prądom z pobudek,
dyktowanych przez egoizm uprzywilejowanych stanów. W roku 1807, gdy Prusy, w
obawie gorszych następstw, rozpoczęły szereg reform włościańskich, sejm
węgierski, na domaganie się Nagye'go, aby ulżyć chłopom w ich ciężkiej doli,
zawołał prawie jednogłośnie „non stultiset", czyli, aby nie bajał i dalej
przy systemie poddańczym wytrwał.
Stara konstytucja szwedzka, jak to już nadmienionym
zostało, posiadała organizację reprezentacyjną czteroizbową. Funkcje
prawodawcze, spełniane przez cztery samoistne czynniki, wsparte odrębnymi
interesami społecznymi, musiały iść leniwie i z zapoznaniem dobra całego
państwa. Nadto maszyneria prawodawcza czteroizbową wywoływała w Szwecji swego
czasu wysokie niezadowolenie i
wady jej nikomu tajnymi nie były, zwłaszcza odkąd w politycznej nauce swą
wyczerpującą i treściwą krytyką skazał ją Bentham na zagładę.
W Anglii jednak i w Węgrzech przyjął się od dawna w ustroju prawodawczym system
dwuizbowy. Oba też powyższe państwa miały izby wyższe (izba lordów, izba
magnatów), a jakkolwiek charakter prawodawczego ustroju nosił w Anglii i w
Węgrzech odmienne znamiona, jednakże były oba te kraje poniekąd wspólnym
źródłem, z którego teoria konstytucyjna czerpała swe uzasadnienia i dowody na
korzyść systemu dwuizbowego w ogóle, lub dziedzicznych izb panów w
szczególności.
Izba lordów w Anglii nosiła pierwotnie tenże sam
stanowy charakter, co izba magnatów w Węgrzech. Składała się bowiem z dwóch
stanów, tj. z duchownych i świeckich lordów, którzy przez czas jakiś w
odrębności prowadzili narady.
Dość prędko jednak odosobnienie i samodzielność interesów stanowych zatarły się
wśród izby lordów. Natomiast wytworzyło się poczucie rzetelnej politycznej
siły, które egoizmowi stanowemu kazało ustępować na rzecz dobra państwowego.
Jakkolwiek też izba lordów reprezentowała przeważnie wielką własność ziemską i
rodową arystokrację, nie starała się nigdy wyzyskiwać prawodawstwa na rzecz
własnego pożytku i nie spychała ciężarów państwowych na ludność rolniczą.
Lordowie angielscy chlubili się z tego, że w chwilach ciężkich przesileń nie
zapominali o ubogich pracownikach gleby, i nie pamiętali jedynie, jak to
czyniło możnowładztwo kontynentalne, o swobodach i pożytkach własnych. Byli oni
zawsze opiekunami ludu i nie stworzyli z niego swych poddanych, ani z swych
własności dominialnych miniaturowych państewek w państwie.
Zasada, na której się wsparła izba lordów,
uosabiała dziedziczność politycznej, a nie stanowej godności i próba
wytworzenia dożywotnich lordów, wykonana przez Palmerstona w r. 1856, udaremnioną
została oporem izby wyższej.
Wysokim jednak godnościom kościelnym jak i państwowym otworzono podwoje
lordowskiej korporacji. Obok arystokracji rodowej znalazła się szlachta wysługi
publicznej (Verdienstadel), do rzędu której należy zaliczyć arcybiskupów i
biskupów, oraz najwyższych sędziów, którzy na żądanie wspierali izbę swą wiedzą
prawniczą. W r. 1707 i 1801 dostał się do izby lordów w niewielkiej ilości
pierwiastek wyborczy. Stało się to w dobie zjednoczenia prawno - państwowego
Szkocji i Irlandii z Anglią. Szkocja dostarczała izbie szesnastu wybieralnych
lordów na okres trwania parlamentu, a Irlandia 28 dożywotnich; prócz tego
czterech biskupów reprezentowało w izbie całe duchowieństwo Irlandii. Jeżeli
porównamy liczbę miejsc zajętych w izbie lordów z tytułu urzędów lub wyborów z
parostwami dziedzicznemu, to przekonamy się, że zasada dziedziczności stanowczo
przeważała, a zasada powyższa nie wspierała się bynajmniej na wyłącznych
przywilejach własności ziemskiej, lecz na powołaniu monarszym, które w tej
formie czciło zasługi, położone dla państwa i tronu, zdobywając dla izby
doświadczenie polityczne, nabyte w służbie publicznej.
W powyższy sposób wcielana w czyn dziedziczność
zacierała w izbie lordów ślady egoizmu stanowego, a przypominała nieustannie
wielkie cele polityczne, mające dobro całego państwa na pieczy. Jeżeli zaś
przypomnimy, że większa część lordów świeckich zasługiwała się miejscowemu
społeczeństwu spełnianiem honorowym urzędów selfgovernmentu i pamiętała zawsze
o zasadzie: „noblesse oblige", to doniosłość wpływu, jaki wywarła izba
lordów na życie parlamentarne, stanie się widoczną i zrozumiałą. Izba lordów
przez długi czas była nie tylko pośrednikiem między tronem a narodem, lecz
prócz tego stała się rzeczywistym piastunem monarchicznych idei i zarazem
strażnicą swobód narodowych. Dzięki przeważnie izbie lordów, rozwój życia
parlamentarnego odbywał się spokojnie i harmonijnie, mimo wielu burz
politycznych. Żadna reforma nie wydawała się skutkiem tego nowatorstwem, ani
zachowanie starych instytucji reakcją. Nawet przeciwnicy izby lordów przyznają,
że była doba, w której idealnie spełniała swe zadania polityczne; nie można się
więc dziwić, że system dwuizbowy stał się formą nierozdzielną z życiem
publicznym anglosaksońskiej narodowości. Konstytucje pojedynczych stanów
Ameryki północnej, zarówno jak i konstytucja związkowa Stanów Zjednoczonych,
przejęły system dwuizbowy od swej dawnej macierzy,
a osadnicy anglosaksońskiego pochodzenia, zgromadziwszy się w świeżo
wykarczowanych okolicach Oregonu w celu uchwalenia organizacji politycznej dla
swego młodocianego społeczeństwa; pomimo, że się znajdowali w warunkach
zupełnie odmiennych od dawnych ojczystych, nie mogli nawet pomyśleć o
porzuceniu systemu dwuizbowego, który tkwił niejako w ich kościach a krążył w
żyłach.
Natomiast izba magnatów węgierskich nie tylko się z
biegiem czasu nie pozbywała pierwotnych naleciałości stanowych, ale wręcz przeciwnie:
spotęgowała je znakomicie i do połowy bieżącego stulecia była korporacją
reprezentującą egoizm klas uprzywilejowanych, które w imię zasady: „noblesse
exempte" wyzyskiwały swych poddanych, obdarzanych nazwą „miseris ac
contribuentis plebis" i na nich spychały ciężar podatków państwowych. W
izbie magnatów węgierskich mieściły się dwa stany: magnatów duchownych i
świeckich, ale odrębne pierwiastki stanowe nie zatarły się z biegiem czasu i
nie dozwoliły izbie stać się korporacją polityczną, składającą interes własny
na rzecz dobra całego kraju. Jak izba węgierskich stanów nie zespoliła szlachty
z uprzywilejowanemu municypiami w pojęciu angielskiej izby gmin, uosabiającej
cały lud, tak i izba magnatów, zawierająca dwa samoistne stany, dopiero w XVIII
wieku, dla braku miejsca, poczęła tworzyć odrębne od izby stanów zgromadzenie,
a przy głosowaniu każdy stan zachowywał swe odrębne votum.
Z czterech stanów (status regni) węgierskich,
będących czynnikami prawodawczymi, po dwa stany a więc po dwa głosy przypadały
na każdą izbę, a że do uchwalenia statutów potrzeba było większości trzech
głosów, przeto izba magnatów, posiadając dwa głosy, dzierżyła skuteczny środek
do skrępowania rozwoju instytucji publicznych w kierunku, zagrażającym ich
przywilejom. Izba magnatów wsparła się, równie jak izba lordów, na zasadzie
dziedziczności w połączeniu z szlachectwem publicznej wysługi. Oprócz wysokich
urzędów koronnych: dworskich, sądowych i administracyjnych, którzy jako „ex
officio tales"
zasiadali w izbie, spotykamy w gronie magnatów, nadżupanów dziedzicznych
(perpetui) i szlachtę utytułowaną, a przy tym nie brak nawet w bardzo drobnej
ilości i elementu wyborczego; sejmik bowiem chorwacki i słowacki wybierał do
izby magnatów dwóch deputowanych.
Kreowanie magnatów dziedzicznych przysługiwało
niezaprzeczenie koronie, ale wydało zupełnie inny rezultat polityczny niż w
Anglii. Izba magnatów bowiem odznaczając się służalczą uległością względem
tronu, w żadnym razie nie zasłużyła sobie na nazwę opiekunki ludu lub strażnicy
swobód narodowych. Szlachta węgierska wymogła wprawdzie w r. 1222 ustępstwa na
królu, ale ustępstwa powyższe zabezpieczały przede wszystkim jej własne pożytki.
Następnie z własności dominialnej uczyniła małą satrapię i chlubiła się tym, że
szlachcic węgierski jest królem wśród swych posiadłości, tak samo jak król był
tylko wśród swoich domen szlachcicem.
Przywłaszczywszy sobie władzę patrymonialną, magnaci węgierscy przejęci byli na
wskroś egoizmem stanowym, spychali ciężary państwowe na lud i odosobnili się od
reszty narodu jako klasa oligarchów, mająca przede wszystkim na pieczy swe
własne przywileje. Swarliwe i anarchiczne rządy komitetowe, wykonywane tylko
przez szlachtę i dla szlachty, nie
mogły zaszczepić w magnatach doświadczenia politycznego lub poczucia obowiązku
służenia krajowi. Pozostali też magnaci obcymi wszelkim pragnieniom i dążeniom
reformacyjnym narodu. Niebezpieczni w swym niewyczerpanym egoizmie nawet dla
szlachty, zachowali do pierwszej polowy XIX wieku wybitny typ pasożytniczo-oligarchiczny
i, jak Horwath przytacza, powszechny głos utrzymywał, że trudno było nawet
przypuścić. aby magnaci byli synami jednej i tejże samej epoki,
co reszta obywateli.
Teorie wielkiej rewolucji francuskiej, nawiedzające
kontynent europejski w towarzystwie orłów Napoleońskich, odwróciły na czas
jakiś uwagę społeczeństw od sędziwych instytucji angielskich do niedawna
uwielbianych w samej Francji. Prawo
historyczne, na które się powoływał monarchizm i klasy uprzywilejowane,
przedstawiało się wszechwładnemu francuskiemu trzeciemu stanowi (tiers-etat),
oraz pracownikom gleby, w postaci sokola-pustułki (hobereau), pochłaniającego
słabszych w imię brutalnej przemocy, a nie w zamian za spełnianie publicznych
obowiązków. Nauka też rewolucyjna głosiła zasadę oderwanej wolności i równości,
z którą najliberalniejsza i najrozumniejsza arystokracja była w wiekuistej
rozterce. Wszelkie więc izby wyższe, naśladujące izbę lordów, choćby do nich
przypuszczono najniższe warstwy ludności (roturier),
podkopywały spekulacyjny gmach rewolucji i duchowi równości wypowiadały walkę.
Pomimo, że wszelkie naśladownictwa izby panów wydawały się z góry poronionymi,
nie brakło we Francji projektów zorganizowania dożywotniej izby lub senatu,
złożonego z członków, funkcjonujących przez lat sześć, a odnawianego częściowo
co lat dwa. Wszystkie jednak usiłowania wytworzenia instytucji, która by
prawodawcy rewolucyjnemu dala możność zastanowienia się wśród chaotycznego i
terroryzującego kaprysu tłumów, rozbiły się o motyw zasadniczy, wyrażany zazwyczaj
w słowach: „za pośrednictwem wyższej izby mniejsza liczba rozkazywałaby
większej: „on rétomberait dans les distinctions humiliantes de l'ancien régime,
on reveillerait le germe d’aristocratie qu'il faut anéantir. D'ailleurs tout ce qui rapelle ou ranime
le gouvernement féodale est mauvais et la chambre haute n'en est qu'une reste.
Si les Anglais en ont une, c'est qu'ils ont eté obliges de composer avec les préjuges".
Wyborne prace Thiers'a i Taine'a, wielkiej
rewolucji francuskiej poświęcone, opisują gruntownie i zajmująco, w jaki sposób
w r. 1788 zwołane etats-généraux porzuciły organizację trzyizbową w kurialną,
zlewając się w jedno coraz bardziej wszechwładne zgromadzenie. Konstytucja z r.
1791, formułująca po raz pierwszy w statucie organicznym teorie rewolucyjną,
oddała prawie całą prawodawczą władzę w ręce reprezentacji narodowej, złożonej
z jednej izby wybieralnej. „Acte
constitutionnel" z 1793 r. wyraził doktrynę rewolucyjną jeszcze dosadniej
w słowach: „le corps législatif est un, indhisible et permanent".
Kilka lat doświadczeń, przebytych z jednoizbowym wybieralnym prawodawcą,
skłoniło nawet ówczesne społeczeństwo francuskie, dyszące zemstą przeciw
arystokracji, do pogodzenia się z systemem dwuizbowym. Rozumie się samo przez
się, że o izbie wyższej w starożytnym angielskim stylu nie mogło być nawet
żadnej wzmianki. Zasada dziedziczności i powaga prawa historycznego nie miały
wówczas naturalnych reprezentantów i piastunów we Francji. Monarchizm został
zdruzgotany w osobie nieszczęśliwego Ludwika XVI., a doprowadzona do rozpaczy
arystokracja, walcząc w obcych szeregach przeciw własnej ojczyźnie, podała się
tym samem w coraz większą ohydę własnemu narodowi. Istniał wszakże jeden
przymiot czy właściwość natury ludzkiej, który najmniej drażnił przerafinowaną
teorią absolutnej równości. Było to starszeństwo wieku i wraz z tym
starszeństwem zjawiająca się przewaga rozsądku nad uczuciem i namiętnościami.
Jakkolwiek i w dojrzalszym wieku tkwiło niebezpieczeństwo dla teorii
rewolucyjnej, która domagała się od wszystkich bujnej wyobraźni, utożsamiającej
ułudne spekulacje z rzeczywistością, to przynajmniej była to jeszcze jedyna
zasada, na której się dało oprzeć w konstytucji z r. 1795 system dwuizbowy.
Izba starszych (conseil des anciens), naśladująca
izbę wyższą, podług brzmienia konstytucji z r. 1795, winna się była składać z
członków czterdziestoletnich i to ożenionych, gdy tymczasem dla członków rady
pięciuset (conseil des cinq cens) wystarczyło lat 30 i wyrażono zaufanie nawet
do żyjących w stanie bezżennym. System dwuizbowy rewolucyjny nie okazał jednak
więcej politycznych przymiotów od jednoizbowego. Dwie izby, złożone z tychże
samych pierwiastków społecznych i przejęte na wskroś tymi samymi zasadami i tym
samym brakiem odwagi wobec demagogicznego terroryzmu, nie zdołały powstrzymać
anarchicznej powodzi, zalewającej wszystkie kierunki życia państwowego, i
dlatego też Taine oba płody konstytucjonalizmu rewolucyjnego (1791—1795) uważał
za chybione; oba
bowiem dążyły do wytworzenia powszechnej powagi i protekcji, a oba zarówno
przyczyniły się do zamętu i rozprzężenia społecznego.
Konstytucja z r. 1799,
zawdzięczająca swe główne idee słynnemu doktrynerowi rewolucji, Sieyès'owi,
pragnęła zastąpić jakość izb ich ilością i stworzyła aż trzy czynniki ciała prawodawczego.
Lichota tej skomplikowanej prawodawczej maszynerii była dobrze znaną pierwszemu
konsulowi, Bonapartemu, i jeżeli się zgodził na nadanie jej siły obowiązującej,
to jedynie w tym przekonaniu, że stworzy z niej wygodny konstytucyjny automat,
poruszany dowolnie jego mistrzowską ręką. Już w r. 1802 za pośrednictwem
senatusconsultu;
przeistoczył Bonaparte znacznie konstytucję z r. 1799, a w r. 1804 na mocy takiego samego senatu consultu uczynił się cesarzem. Konstytucja pierwszego
cesarstwa, wsparta przeważnie na posłusznym „zachowawczym" senacie (senat
- conservateur), radzie stanu, oraz na wydyscyplinowanej i scentralizowanej
administracji, posiadała również i cień reprezentacyjnych instytucji.
Stwierdzona w konstytucji z r. 1799 lichota wieloizbowego systemu znalazła i w
konstytucji cesarstwa zastosowanie. Senat, ciało prawodawcze, trybunat, a nawet
w pewnym stopniu rada stanu, mogły być uważane za czynniki prawodawcze,
nawzajem się krępujące i nawzajem sobie przeszkadzające, wobec zaś władzy cesarskiej
bezsilne.
O ile jednak w organizacji nowego porządku
państwowego chciał Napoleon zachować dla siebie jak najwięcej swobody działania
i w tym też celu narzucił Francji ustrój, gwarantujący mu ją w pełni, o tyle
przyoblókłszy się raz w znamienne szaty cesarza, sprzeniewierzył się niektórym
zasadom teorii rewolucyjnej. Zniszczywszy we Francji doszczętnie wszystko, co
tylko przypominało dawny feudalny porządek, i zabezpieczywszy się kodeksem
cywilnym swego imienia od możliwego utajenia się pierwiastku staro-arystokratycznego
w sferze praw prywatnych, w ognisku rodzinnym, lub też od jego odrodzenia się w
przyszłości, stworzył arystokrację nową, przywiązaną do niego i posłuszną ślepo
jego skinieniu.
Źródłem tej arystokracji miała być zasługa bojowa, cywilna lub naukowa; przede
wszystkim więc do niej zaliczeni zostali wszyscy najwyżsi dygnitarze państwowi
i wraz z miejscem w senacie otrzymywali tytuły arystokratyczne i dotację
fideikomisową w ziemi lub w dziedzicznej rencie.
Nie tylko w tym kierunku odstąpił Napoleon od zasad
rewolucyjnego konstytucjonalizmu, które tyle razy uroczyście zwiastował
europejskiemu kontynentowi. Jako twórczy organizator nowego porządku
państwowego, przeniknął Napoleon najtajniejsze głębie sprzeczności i
niemożliwości, jakie w sobie zawierał system jedno- lub trójizbowy w
zastosowaniu do ciał prawodawczych. Nadmienionym już zostało, z jakich powodów
konstytucja cesarstwa przyjąć musiała wieloizbowy ustrój; dodać jednak należy,
iż w obcych krajach, w których wraz z Napoleońskimi orłami zjawiły się karty
konstytucyjne, system dwuizbowy został uznany za najodpowiedniejszy, a w
niektórych państwach, jak np. w Księstwie Warszawskim, pozostawiono izbie
wyższej, czyli senatowi, niektóre dekoracyjne szczegóły po dawnym porządku
państwowym.
Teoria rewolucyjna, przeistoczona przez Napoleona
I., zastąpioną została w roku 1814 przez doktrynę monarchizmu
legitymistycznego, z przymusu mianującego się konstytucyjnym, która naukowy
swój wyraz znalazła w dziełach Benjamina Constant'a. Pisarz ten niezaprzeczonego
talentu uważał system dwuizbowy za jedynie możliwy dla ustroju ciał
prawodawczych i nie wahał się go zalecić monarchii konstytucyjnej francuskiej.
Constanfa nauczyły dzieje wielkiej rewolucji, czego się można spodziewać od
jednej izby; powrócił więc do wzorów angielskich, poleconych w wieku XVIII,
przez De Lolme'a i,
doradzając swemu krajowi dziedziczną izbę wyższą, uprzedzał: „jeżeli nie trafią
(uwagi moje) do przekonania wszystkich moich czytelników, przekonać ich
przynajmniej powinny, że nie używano tej instytucji przeciw wolności; owszem,
upatruję w niej nową dla wolności rękojmię".
Naukę Constanfa przyjęła oktrojowana karta konstytucyjna Francji z r. 1814,
a następnie rozwinęła się jego doktryna i w Niemczech, gdzie w 1820 r. Zachariae
tak się nią przejął, że już „Die Herrenwürde auf Lebenszeit" wydawała mu
się „ein Vorrecht ohne genügende Grundlage" i że podobne „Vorrecht zu
einem Vorrechte lässt sich nur unter besonderen Umständen vertheidigen".
Począwszy od 1818 roku, oświadczyły się konstytucje
państewek niemieckich za systemem dwuizbowym i za izbą wyższą, opartą na
zasadzie dziedziczności, skombinowaną z zasadą dożywotniego pierwiastku
urzędniczego (Aemteradel). Z całej państwowej mozaiki Rzeszy niemieckiej,
jedyna Hessya (Kurhessen) uniknęła systemu dwuizbowego i, jak Treitschke
utrzymuje, nie potrzebowała się na to uskarżać. W
r. 1850 otrzymały Prusy konstytucję, a w r. 1854 dekret monarszy powołał do
bytu izbę wyższą (Herrenhaus). Zasada dziedzictwa i pierwiastek urzędniczy
otrzymały w uzupełnieniu elementy wyborcze, dające przewagę szlachcie
pospolitszej. W
r. 1861 konstytucja austriacka przyjęła system dwuizbowy, a izba wyższa
(Herrenhaus) była skombinowaniem zasady dziedziczności z dożywotnością z
wyłączeniem elementu wyborczego, uwzględnionego w Prusach.
Jednocześnie zaprowadzono i w starożytnym ustroju izby magnatów węgierskich
pewne modyfikacje, nie zacierające wszakże dawnego charakteru korporacji.
Zjednoczone w r. 1870 cesarstwo niemieckie oparło organizację ciała prawodawczego
na systemie jednoizbowym. Nie przeszkadzało to jednak takim autorytetom, jak
Mohl i Bluntschli, uważać „Bundesrathu", za wytwór, przypominający i
zastępujący do pewnego stopnia izbę wyższą, ale
najwięcej przekonywającej siły posiada rozumowanie Labanda, dowodzące, że w
żadnym razie „Bundesrathu" za izbę wyższą uważać nie można.
Wyszczególnić należy w XIX wieku odrębny typ izb
wyższych, które wzięły wyraźny rozbrat z zasadą dziedziczności, a zastąpiły ją
przeważnie dożywotnością funkcjonowania godności. Do powyższej kategorii należą
np. senaty obu cesarzy Napoleońskich, izba wyższa Orleańskiej monarchii, senat
włoski itp..
Konstytucjonalizm XIX stulecia zna jeszcze trzeci typ izb wyższych, oparty
przeważnie i na równi z izbami deputowanych na zasadzie wyborczej. Forma
państwowa Rzeczypospolitej (Szwajcarka, Francja od 1870 r., Stany Zjedn.
Ameryki północnej), lub też niedostatek żywiołów arystokratycznych (Szwecja.
Norwegia, Holandia, Belgia) w monarchiach,
zmusiły w obu wypadkach prawodawcę do wytworzenia izby wyższej za pośrednictwem
wyborów.
Zrozumiano jednak wszędzie, że do izby wyższej
muszą być powołanymi żywioły rozważniejsze i dojrzalsze w służbie publicznej,
że w żadnym razie izba wyższa nie może być podobizną z ducha i formy izby
niższej, czyli że wejść do niej powinni mężowie więcej polityczni — Staatsmänner.
Do celu politycznego, który miał, jak się trafnie Bluntschli wyraził, stworzyć
„zwei verschieden denkende Kammer",
zdążali prawodawcy za pośrednictwem ograniczenia prawa wyborczego, zarówno
czynnego, jak i biernego. Zazwyczaj wymagano od wyborców wyższych niż zwykle
warunków intelektualnych, a w dodatku pozwalano im wybierać tylko wśród grona
dojrzalszego pod względem umysłowym, a samodzielniejszego pod względem
społecznym. Z państw europejskich w jednej tylko Norwegii konstytucja z r. 1814
pogardziła zasadniczymi różnicami, a zadowalając się czysto mechanicznym
podziałem, stworzyła dwie izby z tychże samych pierwiastków społecznych.
Zupełny brak żywiołów arystokratycznych w Norwegii stał się powodem, że do
systemu dwuizbowego prawodawca z 1814 r. mało przypisywał wagi; uchwalonym też
został większością zaledwie jednego głosu.
Z przebiegu dziejów konstytucjonalizmu w XIX. wieku
przekonać się łatwo, że system dwuizbowy znalazł zastosowanie w znakomitej
większości państw europejskich, i że monarchie, zarówno jak i Rzeczypospolite,
państwa jednolite, jak i związkowe, upatrywały w nim cenne przymioty
polityczne, zapewniające ustrojowi państwowemu trwałe podstawy, a prawodawcy
zrozumienie jego pobudek i poszanowanie dla jego ustaw. Zanim się zastanowię
nad pytaniem: czy system dwuizbowy w ogóle, a izby wyższe w szczególności
urzeczywistniły nadzieje, jakie w nich nauka polityczna pokładała, winienem w
krótkości przedstawić owe polityczne korzyści i pożytki, jakich się od tego
systemu i od izb wyższych domagano i spodziewano.
Z wybornym i gruntownym uzasadnieniem przymiotów
systemu dwuizbowego, zarówno jak i z wykazaniem ujemnych stron jedno- lub
wieloizbowego ustroju prawodawczego, wystąpił już dość dawno Bentham. Benthamem
przejął się na wskroś Constant, a najistotniejsze powody, przemawiające za
systemem dwuizbowym oraz za izbą wyższą (z usunięciem zasady dziedziczności),
uznał Story za właściwe dla Stanów Zjednoczonych Ameryki północnej i ujął je w
wykład tak ścisły i wyczerpujący, że zadowolnić może najwybredniejsze wymagania
i w zupełności" na nazwę klasycznego zasługuje.
Pomimo nieudanych prób z izbami dziedzicznymi i dożywotnymi we Francji,
najwyższe powagi nauki politycznej powtarzały za Benthamem korzyści,
przemawiające za systemem dwuizbowym, uznając jego przewagę nad prawodawcą,
który tylko z jedną izbą liczyć się potrzebuje.
Izby wyższe, bez względu na nazwę i bez względu na
zasadę, na jakiej się wsparły, miały przede wszystkim jako współczynnik
parlamentarny oddać prawodawstwu państwowemu niepospolite usługi. Usługa
polegała nasamprzód na tym, że prawodawca zyskiwał należyty spokój, rozwagę,
trzeźwość i niepodległość sądu, dzięki dojrzałości obrad, zabezpieczającej od
namiętnych pragnień kapryśnych większości izb niższych. Dojrzałość obrad nie
pozwalała prawodawcy rzucać się w odmęt nagłych i gorączkowych nowatorstw i
uporczywie przypominała mu o niezbędnym poszanowaniu obowiązującego prawa,
które izba niższa uważać była skłonna za wyraz siły, godny uznania jedynie
wówczas, gdy odpowiadał pragnieniom większości. Dojrzałości obrad
parlamentarnych system jednoizbowy nie zapewniał wcale i nie bez słuszności
Chaudordy wątpił, czy kiedykolwiek zapewnić będzie w możności.
Wszelkie bowiem środki mechaniczne, jakie użytymi zostały, aby większość izby
deputowanych skłonić do chłodnej rozwagi, zawsze się okazywały w chwili
roznamiętnienia niedostatecznymi i nic nie mogło skłonić zwycięskiego st.
mnictwa do upamiętania się ze względu na dobro publiczne i do umiarkowania
wobec mniejszości.
Dojrzałością obrad miały się odznaczać izby wyższe
skutkiem tego, iż w skład ich wchodziły żywioły, doświadczone w życiu państwowym
i odznaczone zasługą publiczną. Rozumu politycznego i doświadczenia wymagano od
izb wyższych nie tylko tam, gdzie się one wspierały na zasadzie dziedziczności
lub dożywotności. pozwalającej koronie powoływać wytrawne żywioły ze sfer
rządzących. Izby wyższe wybieralne miały zapewnić ten sam cel prawodawcy,
dobierając rozważniejszych wyborców, zapewniając wybór dojrzalszym i
samodzielniejszym społecznie mężom, a prócz tego wymagając od wybranych
dłuższego okresu służby, pozwalającego gruntowniej zapoznać się ze sprawami
publicznymi. Trafnie zauważył Story, że częste wybory wytwarzają w izbach
deputowanych niedostateczne poczucie odpowiedzialności politycznej i
zniechęcają wybranych do należytego obznajomienia się ze sprawami, które ich
sądowi podlegają.
Dłuższy okres urzędowania, za którym bardzo silnie Story przemawia, miał
właśnie rozkrzewić poczucie odpowiedzialności politycznej i skłonić członków
izb wyższych do poświęcenia egoizmu społecznego na rzecz dobra państwowego.
Izba wyższa, w której skład wchodzą członkowie dynastii, rody, uprzytomniające
przeszłe zasługi dziejowe, i mężowie stanu, zasobni w doświadczenie i znajomość
bieżącej politycznej doby, posiada znaczne rękojmie, iż nie da się porwać
gorączkowej retoryce, ani namiętnym pragnieniom izby deputowanych.
Prócz dojrzałości obrad, która sprowadzała w
nieuniknionym następstwie dojrzałość prawodawczej działalności, zapewniały izby
wyższe ustrojowi państwowemu jeszcze inne i to bardzo poważne korzyści.
Doświadczenie nauczyło, że jedna izba wybieralna nie tylko nabawia władzę
prawodawczą szkodliwej gorączkowości, demoralizującej rząd i obezwładniającej
administrację państwową, ale daje się łatwo ogarnąć poczuciu własnej wszechwładności,
w tym przekonaniu, że wyobraża cały naród, a więc, że i zwierzchnictwo ludu do
niej należeć powinno. Usposobienie do terroryzowania władzy monarchicznej
objawiało się zazwyczaj w mniejszym lub większym stopniu wśród izb
deputowanych; tam jednak, gdzie izb wyższych nie było, stanowisko monarchizmu,
lub rządu republikańskiego stawało się wobec jednego zgromadzenia prawodawczego
daleko drażliwszym, a w następstwie i zależniejszym.
Izba wyższa miała być właśnie owym pożądanym
hamulcem, miarkującym zachcianki wszechwładne izb deputowanych, oraz jej
przypadało w udziale kontrolowanie i rewidowanie działalności reprezentacji
narodowej. Prawodawcy konstytucyjni, nie wyłączając angielskich, przeświadczeni
byli z góry o tym, że izby wyższe, wsparte nawet na zasadzie dziedziczności tak
popularnej, jak w Anglii, stanowić będą wobec izb, reprezentujących cały naród,
hamulec jedynie względny, nigdy zaś absolutny. Angielska izba gmin przekonała
już w XVIII, wieku lordów, że reformom, uznanym przez opinię społeczną,
zapobiec nie potrafią, że mogą kilkakrotnie odrzucać bil,
lecz że ostatecznie w każdym poważniejszym sporze gminom ustąpić muszą, choćby
nawet korona sprzyjała szczerze ich oporowi. Jeżeli zaś angielska izba lordów
nie mogła się mierzyć doniosłością powagi i wpływu z izbą gmin, to cóż dopiero
mówić o izbach wyższych kontynentalnych, które okazywały niejednokrotnie
nieograniczoną uległość dla korony i nieograniczony opór wobec izby
deputowanych, lecz też, zamiast być podporą tronu, stawały się czasami
przyczyną jego upadku.
Prawodawcy konstytucyjni, zarówno w starej Anglii,
jak i na kontynencie europejskim, nie pragnęli ani marzyli nawet o tym, ażeby z
izby wyższej stworzyć organ, równy władzą, wpływem i znaczeniem izbom
deputowanych. Nawet najnowszy wytwór konstytucji francuskiej z 1875 r., senat
republikański, miał uosabiać jedynie „experience” wobec izby deputowanych,
przedstawiającej „autorité" całego narodu.
Zadanie też izb wyższych nie tkwi bynajmniej w ubieganiu się o przewagę nad
reprezentacją państwową, ale w przeciwstawieniu doświadczenia politycznego i
poczucia publicznego obowiązku roznamiętnieniu stronniczemu i egoistycznym
zachceniom izby deputowanych. Oporu, jaki w danych wypadkach stawiały izby
wyższe reformom zamierzonym przez reprezentację kraju, nie należy uważać zawsze
za reakcję, czyli zasklepienie się ślepe w przeżytych formach i zasadach.
Chwilowe wędzidło, nałożone rozkiełznaniu stronniczemu, miało przede wszystkim
na celu doprowadzenie izby deputowanych do chłodnej refleksji, a zarazem całej
masy wyborców do zajęcia się pilnego palącą kwestią. Przymuszenie reprezentacji
narodu do policzenia się z własnym sumieniem i z odpowiedzialnością przed
wyborcami bywało tym pożyteczniejszym, że często przebiegłość stronnictw
potrafiła pozyskać małą większość dla uchwał, niweczących najważniejsze
prawodawczo-konstytucyjne zdobycze.
W dobie obecnej np. w angielskiej izbie gmin
uchwalono „home rule", zaprowadzający osobny parlament w Irlandii i
niweczący tym samem akt unii, osiągnięty z takim wysiłkiem i, rzec można,
wykonany na początku XIX. stulecia „per fas et nefas". Izba lordów,
niezastraszona bynajmniej groźbami ministerium, oraz izby gmin, zapowiadającemu
lordom, że oporem stawianym reformom przyśpieszą własny upadek,
odrzuciła bil znaczną większością głosów, nie dlatego, aby się czuła w mocy
stawiania czoła pragnieniom narodu, lecz aby zmusić ministerium do odwołania
się do rzeczywistego przekonania poważnej większości wyborców.
Być bardzo może, iż izbie gmin stawiać będą lordowie jeszcze niejednokrotnie
opór w przeprowadzeniu tak ważnych, jak „home rule" reform, ale w każdym
razie wobec nowych reprezentantów, występujących z tymi samymi postulatami,
będą musieli złagodzić opozycję a spotęgować motywy polityczne, które ich do
podobnego zachowania się skłoniły.
Izby wyższe oparte na zasadzie dziedziczności,
miały na równi z monarchizmem reprezentować prawo historyczne
i dlatego też im przypadała z natury rzeczy rola najodpowiedniejszego
pośrednika między tronem a całym narodem. Dziedziczność, związana zazwyczaj z
tradycją i sławą dziejową, wytworzyła w Anglii niezwykły urok i skłoniła
niektórych teoretyków do przekonania, że jedynie izby wsparte na powyższej
zasadzie mogą być istotnie pożytecznymi.
Dożywotność wszakże, zasilająca izby wyższe pierwiastkami rządzącymi, może
również oddawać monarchizmowi poważne usługi i spełniać zadanie pośredniczenia
z pożytkiem dla dobra publicznego.
W rzeczachpospolitych, będących zarazem państwami
związkowymi (Bundesstaat) izby wyższe wybieralne, pomimo że są pozbawione
pierwiastków historycznych i rządzących, spełniają te same prawie zadania, co
izby dziedzicznych lub dożywotnich panów. Członkowie bowiem powyższych
korporacji obdarzani są posłannictwem reprezentowania pojedynczych państw
(stanów, kantonów), i
ich zadaniem jest zapobieganie temu, ażeby większość izby deputowanych nie
wyzyskiwała lub nie krzywdziła niepotrzebnie pojedynczych części na rzecz
całości. Wyborcy, przejęci ważną misją izby wyższej, stawali się zazwyczaj
oględnymi i rozważnymi w wyborze; zarówno też w Szwajcarii, jak i w Stanach
Zjednoczonych Ameryki Północnej, dojrzałość obrad, a tym samem i dojrzałość
prawodawczej działalności, zyskiwała na wartości, dzięki systemowi dwuizbowemu,
i niema prawie wśród uczonych lub mężów stanu powyższych krajów poważniejszych
orędowników systemu jednoizbowego.
Zadaniem więc izb wyższych było uosabianie w
ustroju prawodawczym interesu politycznego, mającego dobro całego państwa na
względzie. Interesu tego winny były bronić izby wyższe wobec izb deputowanych,
reprezentujących zazwyczaj interesy społeczne różnych klas, dążących do
wyzyskania jednych na korzyść drugich. Prócz powyższych zadań, jakich w
mniejszym lub większym stopniu wymagano od izb wyższych we wszystkich państwach
konstytucyjnych, wystąpił prawodawca konstytucyjny francuski w roku 1875 z
nowym celem, który za pośrednictwem republikańskiego senatu osiągnąć zamierzał.
Gdy zgromadzenie narodowe jednoizbowe budziło wśród najpoważniejszych teoretyków
francuskich niepokój,
przyszedł i sam Gambetta do przekonania, że jedynie senat może się stać „l'aucre
de salut" dla
wątlej i chwiejnej konstytucyjnej budowy. Konstytucja Wallona z 1875 roku,
przyjąwszy za zasadę system dwuizbowy i uposażywszy senat w ważne prerogatywy,
powołała za pośrednictwem skomplikowanego prawa wyborczego do jego składu
pierwiastki zapewniające przewagę gminom wiejskim nad miastami.
Krwawa łuna komuny paryskiej, przyświecająca tryumfom
nieprzyjaciela, oraz zachcianki federalistyczne innych miast francuskich,
zaszczepiły w umysłach prawodawców trwałą nieufność do żywiołu mieszczańskiego
i podyktowały mu oryginalny polityczny pomysł. Senat francuski z r. 1875 nie
przedstawia korporacji wyłącznie politycznej wobec pierwiastków społecznych
izby deputowanych, ale skupiają się w nim przeważnie interesy gmin wiejskich,
które nie odbiegały w danej epoce tak dalece jak gminy miejskie od poczucia
dobra ogólnego. Oryginalny ów polityczny pomysł, jaki senat francuski uosabia,
jakkolwiek wywołał słuszny zarzut Blanc'a, utrzymującego: że jest przeciwnym
wszelkiej logice płynącej z natury republikańskich instytucji,
funkcjonuje dotąd, jak przynajmniej utrzymują poważni uczeni,
wcale nieźle i nie zasługuje bynajmniej na to, aby go w imię niedostatecznego
uzasadnienia naukowego potępiano. W r. 1888 zjawił się wprawdzie projekt
reformy konstytucyjnej, utrzymujący, że glos opinii publicznej pragnie
usunięcia senatu (supression du senat) i zaprowadzenia systemu reprezentacji
jednoizbowej (chambre unicpie); z tym
wszystkim jednak jeden z najuczeńszych pisarzy politycznych francuskich obecnej
chwili, Desjardins, ceni wysoko usługi, jakie oddaje senat rzeczypospolitej;
nazywa on go „l'asile de la liberte", który przynajmniej opóźnia
wprowadzenie rządów tyranizujących konwencyi narodowej. Tylko też w obrębie
senatu, zdaniem Desjardins'a „que la tout puissance du nombre ne s'exerce pas
avec une regularité mathématique et que l'opinion, puissance distincte du
suftrage, peut encore entendre sa voix".
Takie były w ogólnym zarysie wymagania, jakie nauka
polityki izbom wyższym stawiała.
Pozostaje teraz do zbadania kwestia: czy praktyka konstytucyjna pozostała w
zgodzie z postulatami doktryny i czy rzeczywistość życia państwowego nie
rozwiała wszelkich iluzji i obliczeń uczonych? Stwarzając polityczny ideał izby
wyższej, nauka nie łudziła się bynajmniej nadzieją, aby się prawodawcy udało
kiedykolwiek osiągnąć go w zupełności. Chodziło jedynie o to, aby w przybliżeniu
zdobyć obiecywane przez naukę polityczną korzyści, a pod tym względem historia
konstytucjonalizmu XIX. wieku ciekawe i nauczające przedstawia objawy.
Właściwe spełnienie licznych zadań politycznych,
wymaganych od izb wyższych, zależało od dojrzałości i doświadczenia
pierwiastków społecznych, które do ich składu wchodziły. Izby wyższe miały
przedstawiać polityczną jakość (Qualität) w przeciwstawieniu do politycznej
ilości (Quantität), którą uosabiały izby deputowanych. Jeżeli więc członkowie
izb wyższych nie zdołali wyrobić wśród siebie świadomości i poczucia obowiązków
publicznych i w dalszym ciągu dawali się ogarniać egoizmowi klasowemu, wówczas,
co do pożytków oczekiwanych a obiecywanych przez polityczną naukę, można było
mieć istotnie poważne wątpliwości. Najpierw zatem poświęcić wypada uwagę
jakości pierwiastków wytwarzających izby wyższe, a rozpocząć trzeba od tych
państw, w których zasada dziedziczności skupiała w izbach wyższych pierwiastki
arystokratyczne, wsparte dziejową tradycją i polityczną zasługą.
Jako ideał izby wyższej, możliwy do osiągnięcia w
XIX. stuleciu, uważano w ogóle angielską izbę lordów. Usposobienie na wskroś
arystokratyczne narodu angielskiego
wytworzyło w pierwszej połowie bieżącego wieku ten ciekawy i oryginalny objaw,
że wtedy nawet, gdy izba lordów zajmowała wobec izby gmin podrzędniejsze
stanowisko, każdy par Anglii, pojedynczo wzięty, stanowił bezspornie pierwszą
potęgę społeczną w swej okolicy i od niego zawisły przeważnie wybory do izby
gmin, nie wspominając o sprawach samorządu lokalnego, którym najczęściej
osobiście przewodniczył. Pomimo
jednak tego, że stanowisko arystokracji angielskiej wobec klas niższych było
odmieniłem niż na stałym lądzie i pomimo, że samorząd miejscowy był dla niej
wyborną szkołą publicznego życia, w której zdobywała sobie uznanie i
przywiązanie uboższych mas, w drugiej połowie XIX. stulecia społeczna powaga
izby lordów zmniejszyła się znacznie i żywioły arystokratyczne w skład jej
wchodzące obarczano licznymi zarzutami. Nie
chodzi bynajmniej tym razem o namiętne nawoływania radykalnych reformatorów,
domagające się zniesienia izby lordów. Nie
brakło takich i w Anglii, ale lekceważyć nie można zarzutów, stawianych przez
poważnych uczonych, którzy, mimo to, że przejęci byli na wskroś uwielbieniem dla
systemu dwuizbowego, przyznać musieli, że prawie wszystkie pożytki z tego
systemu płynące, idą na marne, dzięki martwocie ogarniającej coraz
wszechwładniej lordów.
Bagehot, któremu ani przenikliwości, ani
przywiązania, do staro-brytańskich instytucji odmówić nie można, zauważył, że
parowie Anglii, czując wstręt do świeżych wielkości, które talentem i zasługą
zdobyły sobie miejsce w izbie lordów, poczynali coraz bardziej stronić od obrad
i posiedzeń własnej korporacji a zadawalali się w zupełności skrytym wpływem,
jaki na społeczeństwo wywierali. Gdy zwyczaj przysyłania zastępców do
głosowania ustalił się w izbie lordów, a .w dodatku pomysł odświeżania izby
dożywotnimi członkami upadł, posiedzenia tej niegdyś imponującej rozumem stanu
korporacji świeciły pustkami i czuć było, że duch nowożytny wynosił się z niej,
aby wśród gmin obrać siedlisko. Z
tym wszystkim wyliczając braki izby lordów oraz arystokracji angielskiej, z
doby więcej zbliżonej do nas, Bagehot dalekim był od potępienia tej
niezaprzeczenie zasłużonej instytucji państwowej, i przyznaje, że nawet w
stanie obumierania i wewnętrznego rozstroju jeszcze zabezpieczała prawodawstwo
krajowe od gorączkowego nowatorstwa i zadanie spokojnego oraz fachowego
kontrolowania prawodawczych funkcji izby gmin spełniała nienajgorzej.
Jeżeli arystokracja angielska będąca tradycyjnie
opiekunką i służebnicą ludu, nie zdołała w drugiej połowie XIX. stulecia
utrzymać dziedzicznej izby lordów na dawnym poziomie znaczenia i powagi, to cóż
dopiero mówić o arystokracji stałego lądu europejskiego. Arystokracja
kontynentalna była na równi z całą szlachtą stanem uprzywilejowanym, któremu
wraz z licznymi pożytkami zapewniało prawo państwowe stanowisko wyzyskujące
dobrobyt pracowników gleby. Wprawdzie w pierwszej połowie XIX-go wieku
arystokracja nie mogła powtarzać starego przysłowia, nazywającego ją drobnymi
królikami, z tą samą co dawniej pewnością siebie, ale w każdym razie
proklamowana przez kodeks i konstytucje Napoleońskie równość prawna była w wielu
państwach dopiero postulatem teoretycznym, któremu resztki przywilejów klas
wyższych najwyrażniejszy kłam zadawały.
Konstytucyjny gmach XIX. stulecia stanął na dawnej
podstawie społecznej, wytworzonej patrymonialnymi stosunkami agrarnej ludności,
i usunąwszy jedynie bardziej krzyczące nadużycia, bynajmniej tej podstawy nie
przeistoczył stosownie do potrzeb nowożytnego państwa. Własność dominialna
dawniej uprzywilejowanych stanów nie tworzyła już w XIX. wieku państwa w
państwie, arystokracja nie mogła włościan nazywać poddanymi w dawnym znaczeniu
tego słowa; ale, choć się wiele zmieniło i nie spychano wszystkich ciężarów na
barki biednego ludu, pozostało dużo śladów z dawnego feudalnego porządku, które
przypominały arystokracji, że niedawno miała przywilej wyzyskiwania słabszych,
a nie służenia dobru publicznemu. W wielu krajach pozostawiono dawnemu
możnowładztwu patrymonialnemu władzę policyjną miejscową, a choć ją uważano za
delegowaną przez państwo a nie za przytwierdzoną do ziemi, to w połączeniu z
prekaryjnem posiadaniem gruntów rolniczej ludności i z brakiem samodzielnych
włościan właścicieli i to skromniejsze stanowisko arystokracji podkopywało
teorię konstytucyjną i do pojęć prawno - państwowych wprowadzało wraz ze
sprzecznościami istotny chaos.
Dla arystokracji angielskiej najpraktyczniejszą
szkołą publicznego życia był selfgovernement. Samorząd lokalny wymagał jednak
dwóch uprzednich warunków, bez których nie mógł się rozwinąć, a przynajmniej
nie był w stanie stworzyć szkoły jednoczącej w codziennej pracy wszystkie klasy
narodu. Warunkami tymi były: 1) równość prawna i 2) większa ilość włościan
właścicieli ziemi. Dopóki więc na kontynencie europejskim nie załatwiono się z
kwestią uwłaszczenia włościan, o samorządzie gminnym we właściwym tego słowa
znaczeniu mowy być nie mogło i
gmina zamykała się przeważnie w obrębie dawnego dominium szlacheckiego, a funkcje
władzy publicznej złożone były w rękach dawniej uprzywilejowanych właścicieli
lub ich zastępców, nad którymi czuwało mniej lub więcej troskliwe oko
administracji państwowej.
Do chwili uwłaszczenia włościan, które w większości
państw kontynentalnych dopiero w r. 1848 ostatecznie dokonanym zostało, jedno z
najważniejszych ogniw społecznych a zarazem najdonioślejszy organ administracji
lokalnej, gmina, przypominała arystokracji dawne dobre czasy, i dopiero wśród
sejmów prowincjonalnych lub krajowych spotykała się ona z liberalnymi hasłami,
pragnącymi zaprowadzić w ustroju państwa harmonię a usunąć z podstaw
społecznych rdzę, pozostałą po dawnych czasach. Ale i uwłaszczenie włościan nie
wytworzyło natychmiastowo samorządu miejscowego, któryby mógł rozkrzewić i
wyszlachetnić życie konstytucyjne. W Prusach , gdzie reforma uwłaszczenia
włościan przeprowadzoną była wcześnie (1823 r.), z wielką rozwagą i ostrożnością,
nie zdobył się prawodawca na nadanie samorządowi miejscowemu odpowiedniej nowym
wymaganiom organizacji i życie publiczne gmin wiejskich było prawie suchotniczym.
Trudności powstrzymujące należyte zorganizowanie
gminy, których nawet Prusy przezwyciężyć nie zdołały, wystąpiły jeszcze silniej
w innych krajach, a prawodawca nie był w nich szczęśliwszym od pruskiego.
Powodem wywołującym je było to, że uwłaszczenie włościan wywoływało często
pewną waśń społeczną i, osłabiając pojęcia własności, oziębiało stosunki
wzajemne klas rolnych. Dawniejsi
uprzywilejowani i upośledzeni nie mieli zrazu ochoty do wspólnej pracy w
obrębie gminy. Mnóstwo drobnych pretensji a jeszcze znaczniejszych niechęci,
wywołanych zmianą stosunków agrarnych, skłaniało przez czas jakiś obie strony
do wzajemnego unikania się, co uwzględniając, prawodawca stwarzał zazwyczaj
dwie formy organizacji gminnej: jedną dla obszarów dworskich, drugą dla
włościańskich, a obie nie były zdolne do trwałego żywota, ani do oddania
rzetelnych usług praworządnemu państwu.
Arystokracja kontynentalna nie miała więc ani
czasu, ani sposobności, aby po uwłaszczeniu, pracując wspólnie z włościanami w
obrębie samorządu, zdobyć sobie rzetelnie ich zaufanie i przywiązanie.
Odsunięta przez oświecony absolutyzm od spraw państwowych a przyuczona do
serwilizmu dworskiego, w wielkich państwach, jak np. we Francji, jeszcze,
dzięki koronie i świetności królewskiego dworu, przechowała cząstkę
dekoracyjnej wartości; w mniejszych zaś państewkach niemieckich pozostała
jedynie śmieszną pretensjonalnością, która dla panujących stała się próżnym
ciężarem.
Prawodawcy zatem kontynentalni, chcący z arystokratycznych pierwiastków ulepić
dziedziczną izbę wyższą, musieli być z góry przygotowani na to, że ich materiał
budowlany nie będzie doskonałym.
We Francji, gdzie konstytucja z 1814 r., stosując
się do życzeń Benjamina Constant, zaprowadziła izbę wyższą dziedziczną,
arystokracja otoczona była nienawiścią rewolucyjnego społeczeństwa; zajęła też
ona w izbie wyższej i w hierarchii społecznej honorowe miejsce nie w celu
porozumienia się i pojednania z młodą Francją, lecz w zamiarze odwetu za
grabież rewolucyjną i za krwawe krzywdy, jakich w dobie terroryzmu doznała.
Młoda Francja uważała w zamian izbę wyższą za siedlisko wrogów życia
konstytucyjnego, a w takim położeniu rzeczy istnienie izby wyższej było w
zupełności zawisłem od losów władzy
monarchicznej. Samoistnej siły, korporacja, wypełniona podobnymi
arystokratycznymi żywiołami, mieć nie mogła i podeprzeć dynastii lub zwrócić ją
na właściwe tory nie była w stanie ani na chwilę.
Fiévée, który przypatrzył się daremnym próbom wytworzenia arystokracji przez
obie monarchie francuskie, przyszedł do przekonania, że podkopywana przez dawną
władzę królewską i zdruzgotana przez rewolucję, przestała być od dawna siłą
społeczną i dlatego też zarówno Bourboni jak i Orleani, zamiast parów,
znajdowali tylko „tres humbles serviteurs''. a zamiast izby wyższej, wygodny
„instrument de ses caprices”.
Arystokratyczne pierwiastki niemieckich państewek
nie wytworzyły również idealnych izb wyższych. Z namiętnych i gniewliwych
zarzutów Treitschkego przekonać się jednak można, że odmówić im wszelkich
przymiotów politycznych lub powagi wobec niższych klas społecznych niepodobna.
Prawdą jest, że wspomnienie wyzyskujących przywilejów było w Niemczech żywszym
niż we Francji i że resztki tychże przywilejów błąkały się aż do 1848 r. w
niektórych państewkach; w
każdym razie żadna burza rewolucyjna nie wytworzyła w Niemczech między klasami
społecznymi tak szerokiego jak we Francji rozdziału, wypełnionego nienawiścią i
spoliacyjnymi instynktami. Nadto arystokracja niemiecka zdobyła sobie w wojnach
o niepodległość przeciw Napoleonowi I. nowy urok, a absolutyzm oświecony
przyuczył ją dość wcześnie do poszanowania uznojonej roboty pracowników gleby.
Najwięksi filozofowie niemieccy, jak Kant, nie na darmo stawali się zwiastunami
i rzeczułkami lepszej doli włościan; twórcami projektów reform w Prusach 1807
r., przodujących całym Niemcom, byli arystokraci pełnej krwi i wśród grona
panujących można było nawet w XVIII. w. spotkać się z humanitarnymi
usposobieniami i z reformatorami, co w obrębie swych domenów łagodzili dolę
włościan i pozwalali im zapominać o poddańczych stosunkach, jakie wówczas
wszędzie panowały.
Prócz tego arystokracja niemiecka ożywioną była
gorącem przywiązaniem do panujących, a ponieważ dynastowie germańscy cieszyli
się tradycyjną wiernością swych ludów, przeto ten jej przymiot niepośledni był
źródłem jeszcze większej powagi wśród niższych klas, gdy tymczasem we Francji
przywiązanie do tronu poczytywane było arystokracji prawie za zdradę kraju i za
przyrodzony serwilizm, albowiem legitymistyczną władzę monarchiczną uważał cały
naród za narzuconą przez sprzymierzonych. Pomimo warunków dziejowych, nierównie
korzystniejszych niż we Francji, arystokracja niemiecka nie przedstawiała
wybornego materiału do wytworzenia izb wyższych. Przede wszystkim bowiem
obciążał ją zarzut, iż była niewykształconą politycznie, do czego nierozwinięty
samorząd lokalny przyczyniał się w wysokim stopniu.
Aż do 1848 r. utrzymywało prawodawstwo agrarne w arystokracji egoizm stanowy,
który znowu wytwarzał w niej ducha krańcowej reakcji i przywiązanie do tronu
zamieniał w ślepą uległość dla monarchicznego rządu. Łatwo zaś zrozumieć można,
że podobne objawy, powagi i uznania izbom wyższym wśród szerokich warstw
społecznych przyczynić nie mogły. Doszło do tak wielkiego rozdziału przekonań
między dwiema izbami w niektórych państewkach niemieckich, iż ministrowie
uważani w izbie deputowanych za uosobienie wstecznictwa i za wrogów porządku
konstytucyjnego, gdy przeszli do obok znajdującej się sali obrad izby wyższej,
musieli nie bez pewnego zdumienia wysłuchać napomnień, przestrogi zarzutów, iż
są skrajnymi demagogami i że dla popisywania się liberalnymi frazesami
podkopują podwaliny państwowego porządku.
Arystokratyczne żywioły, wypełniające izby wyższe w Niemczech, starały się
zazwyczaj oddalić od tronu wszelki prąd nowych idei, a jakkolwiek nie panowały
one w izbach wyższych wyłącznie, lecz uzupełniane bywały pierwiastkiem
dożywotnim lub czasowym, uosabianym przez sfery urzędnicze i naukowe, bywały
jednak zazwyczaj silniejszymi i zdołały przekonania swe uczynić miarodawczymi.
Duch też ożywiający niemieckie izby wyższe, jak świadczy Treitsehke. skłaniał
najżarliwszych wyznawców konserwatyzmu do łączenia się z opozycją i niweczył
prawie wszystkie korzyści, jakie mogły płynąć w obfitości z systemu
dwuizbowego. Ale nawet Treitsehke. pomimo żółcią zaprawnej krytyki, nie zdobył
się na bezwarunkowe potępienie izb wyższych i przyznać musiał, że w życiu
konstytucyjnym Niemiec położyły przynajmniej tę zasługę, iż zabezpieczyły
prawodawcę od gorączkowego nowatorstwa nawet wówczas, gdy korona okazywała mu
pewne względy i skłonną się czuła do ustępstw.
Izba panów pruskich, powołana do życia dekretem
królewskim z 1854 r., zawiodła najbardziej ze wszystkich pobratymczych
instytucji niemieckich oczekiwania prawodawcy. Co prawda, to i w przededniu
reformy 1854 roku, sfery rządowe nie łudziły się zbyt dobrem mniemaniem o wykształceniu
i zmyśle politycznym arystokracji pruskiej. Wiadomym było, że o jej opór
rozbiły się reformy Hardenberga i Steina w r. 1821, zamierzające przeistoczyć
samorząd gminny, a tym samym stworzyć spoistą podstawę dla przyszłego gmachu
konstytucyjnego. Postanowiono
więc powołać do izby panów również żywioły ruchliwsze i jak się zdawało, podatniejsze
dla nowych potrzeb i prądów. Obok starożytnych rodów, w liczbie 66,
zasiadających w izbie panów, pojawili się tłumniej reprezentanci związków
hrabiowskich i większej własności ziemskiej, wybierani przez odpowiednie grupy
elekcyjne i zatwierdzani przez monarchę (242).
Większość owej średniej szlachty, przedstawiająca
czczy tytuł hrabiowski lub własność ziemską", posiadaną przez pewną liczbę
lat w jednym rodzie, zniechęciła istotną arystokrację pruską do uczęszczania na
posiedzenia izby i
wszczepiła w tę korporację ducha niesforności, który wywołał słowa surowej
nagany ze strony poważniejszych mężów stanu oraz historyków. Treitschke wyraża
się o elementach wyborczych w izbie panów pruskich prawie z pogardą,
Eoessler, oględniejszy zazwyczaj w słowach, nie znajduje jednak nic na
usprawiedliwienie tej egoistycznej szlachty, a
Lasker nie może dość ubolewać nad tym, z jakim brakiem wszelkiego zmysłu
politycznego, czyniła wszystko na przekór koronie,
zaparłszy się niekiedy nawet monarchicznych tradycji. Z takich żywiołów złożona
izba wyższa pruska musiała wywoływać nieustanne domaganie się reformy. O
chwilowym wzmocnieniu jej sił politycznych za pośrednictwem gromadnej nominacji
panów (Pairschub) nie myślano nawet, gdyż w możność odrodzenia się tej
korporacji nie wierzono wcale. Wszyscy też łącznie z księciem Bismarkiem byli
tego przekonania, że chcąc osiągnąć z systemu dwuizbowego należyte korzyści,
trzeba koniecznie przeistoczyć organizm izby panów, a to powołując doń elementy
sforniejsze i politycznie wykształceńsze.
W Austrii, z chwilą trwałego przyjęcia się porządku
konstytucyjnego (1861), zaprowadzono izbę panów,
do której monarcha powoływał dziedzicznie rody historyczne pojedynczych krain,
odznaczając przy tym dożywotnim miejscem w izbie wszelką publiczną zasługę.
Wysokie rody austriackich krain przechowały spory zasób poczucia dziejowego
posłannictwa wraz z gorącem przywiązaniem do tronu. Wykształcenie ich polityczne,
z tych samych przyczyn, co i w innych państwach kontynentalnych, nie mogło się
należycie wyrobić, ale, jak trafnie książę Czartoryski w mowie, wygłoszonej w
r. 1867 przepowiedział, samorząd prowincjonalny miał się stać dla Austrii
zwiastunem politycznego i społecznego pojednania.
Po roku 1861 nie brakło w Austrii głosów, domagających się dwóch izb, lecz obu
wybieralnych, z których, jak zwykle w państwach związkowych, jedna byłaby izbą
krajów (Litnderhaus), a druga izbą ludów austriackich (Volkshaus).
Wśród dyskusji parlamentarnej w r. 1867, nie oszczędzono również arystokracji
gorzkich wyrażeń, nazywając ją w ogóle gniazdem feudalizmu. które z życiem
konstytucyjnym nigdy zespolić się nie potrafi.
Pokazało się jednak wkrótce, że samorząd prowincjonalny wciągnął do życia
publicznego arystokratyczne żywioły austriackich krain. Pogodziwszy się zaś z
nowym porządkiem państwowym i prowincjonalnym, arystokracja zrozumiała
doniosłość zjednoczenia austriackiego i konieczność bronienia całości
państwowej.
Czy izba austriackich panów zawsze idealnie
wypełniała swe polityczne zadania, trudno dziś osądzić należycie, bo czasy same
są jeszcze zbyt bliskie i nie przystępne wytrawnemu historycznemu wyrokowi.
Mniemać jednak wolno, że porównania z kontynentalnymi izbami wyższymi, wspartymi
na zasadzie dziedziczności, panowie austriaccy wstydzić się nie potrzebują. Z
tego powodu ani mężowie stanu, ani uczeni, nie domagali się jej radykalnego
przeistoczenia i w każdym razie wysokiej zasługi dla porządku konstytucyjnego
izbie wyższej austriackiej odmówić nie można.
Izba magnatów węgierskich doznała w 1861 r. tylko
pomniejszych przeistoczeń, które jej dawnego dziedzicznego typu nie
przeistoczyły. W
roku 1848 rozpoczęła się jednak dla Węgier nowa era społeczna, zbliżająca wszystkie
klasy narodu, pod wpływem ogólnej klęski i dzięki uwłaszczeniu włościan.
Odrodzone życie polityczne Węgier musiało w 1861 r. utracić swój wyłączny
szlachecki charakter i w tej nowej erze, samorząd komitetowy, pomimo wadliwej
organizacji, był szkołą publiczną dla magnatów, którym Treitschke nie szczędził
pochwal i uznania.
Izby wyższe, wypełnione przeważnie żywiołem
urzędniczym, nie zdobyły sobie uznania, nie ziściły pokładanych nadziei.
Francuska izba wyższa za czasów monarchii orleańskiej oraz senaty Napoleońskie,
nie mogąc liczyć na poparcie legitymistycznych rodów, posługiwać się musiały
dygnitariatem urzędniczym, z którego miała powstać nowa arystokracja, przejęta
na wskroś przywiązaniem do tronu i obznajomiona fachowo ze sprawami
administracyjnymi. Chociaż kwestia agrarna we Francji nie wywierała
rozkładowego wpływu przechowywaniem dawnych pańszczyźnianych naleciałości, to
jednakże załatwienie jej nagłe i gwałtowne podczas wielkiej rewolucji
wytworzyło centralizację administracyjną, która wszelkie objawy samodzielnego
życia miejscowego dusiła w swym niemiłosiernym uścisku.
Mechanizm administracyjny, centralizujący władzę, musiał się składać z
urzędników fachowych, którzy rozkazywali jedynie społeczeństwu, a nie pracowali
z nim wspólnie w instytucjach samorządnych i tą pracą nie zdobywali sobie jego
zaufania. Personel administracyjny przy systemie centralizacyjnym był
niezaprzeczenie wielką podporą rządu, a zasłużeni urzędnicy, ozdobieni
dożywotnią godnością para lub senatora, mogli technicznym opracowaniem prawa
państwowego i administracyjnego oddać prawodawcy niejedną rzetelną usługę. W
każdym razie jednak powagi i zaufania wśród społeczeństwa, pierwiastki
urzędnicze, nie wyrobione w szkole samorządu, zdobyć sobie nie były w możności.
Objawiając też przy każdej sposobności uniżoność, przeradzającą się niekiedy w
niski serwilizm względem korony, nie wzniosły się one na wyżyny, gdzie duch
poświęceń obywatelskich panuje, i fachowego wykształcenia administracyjnego nie
zdołały przemienić w rzetelne wykształcenie polityczne. Słowa, które wyrzekł
Napoleon, gdy mu w roku 1814 w Fontainebleau odczytano akt detronizacji,
uchwalony przez senat, przesądzają o wartości dawniejszych izb wyższych,
wytworzonych z materyalti urzędniczego. „Un sigue etait un ordre pour le senat
qui toujours faisait plus qu' on ne désirait de lui", oświadczył
zdetronizowany cesarz, a tym samem dał do zrozumienia, że senat był dlań
pobudką do despotycznych zachcianek, bo jakżeż się im oprzeć, będąc otoczonym
przez niewolników.
Pozostały jeszcze państwa, gdzie prawodawca zwątpił
zupełnie o politycznej i społecznej sile arystokracji rodowej, zarówno jak i o
poczuciu samoistności pierwiastków urzędniczych, i dla tego oparł izbę wyższą
na zasadzie wyborczej, wprowadzając do samych wyborów biernych, lub też do
wyborów czynnych i biernych, stosowne ograniczenia.
Literatura polityczna posiada wyborną pracę,
która pozwala dokładnie zapoznać się z wartością arystokracji izb wyższych, obu
typów, dopiero co wymienionych, tj. takiego, gdzie tylko elekci muszą być
wybierani z pierwiastków wykształceńszych i samodzielniejszych (Belgia 1830 r.)
i takiego, gdzie skala podwyższonych wymagań zastosowaną została nie tylko do
wybranych, ale i do wyborców (Holandia 1848, Francja 1875).
Zdawałoby się, że w Belgii, gdzie od 1830 r. ci
sami wyborcy wybierali obie izby i tylko z odmiennych żywiołów wybierać byli
zmuszeni, niebezpieczeństwo wytworzenia jednego organu politycznego, na dwie
sekcje podzielonego, było prawie nieuniknionym. Arystokracja belgijska została
zniweczoną przez rewolucję francuską, a urok jej w oczach mas ludowych
niepowrotnie starty;
prawdopodobieństwo zatem tego, aby wyborcy z jej szczątków mieli stworzyć izbę
wyższą, było bardzo małe i prawie niemożliwe. Z tym wszystkim jednak, żywiołom,
powołanym do senatu belgijskiego, nie brakło ani energii, ani doświadczenia
politycznego; zdobyli się nawet senatorowie w r. 1851 na poważniejszy opór
izbie deputowanych, a w r. 1864 i 1879 ustąpili dopiero po długich dyskusjach.
Zazwyczaj jednak odsyłali projekty do uzupełnienia deputowanym i potrafili na
nich niejednokrotnie wymóc poprawki, czym wyświadczyli prawodawstwu nie małą
przysługę.
Nierównie doskonalsze przymioty wykazała
arystokracja izb wyższych, wybranych pośrednio we Francji (1875) i w Holandii
(1848). Republikański senat Francji z 1875 r. coraz mniej zawierał w swym
składzie szlachty rodowej, a
coraz więcej szlachty z ducha i z zasługi. Dzięki temu, godność senatorska
pozostała otoczona szacunkiem, a krzesło kurulne było pożądanym i upragnionym
zaszczytem.
Senatorów republikańskich ożywiały te same prądy liberalne, co i resztę
wykształconej Francji; sprzyjali oni gorąco reformom socjalnym, poczuwając
wstręt do socjalizmu, w
niebezpiecznej chwili zdołali się oprzeć nawet popularnemu Gam-becie (Scrutin
de liste), a
krótką ich egzystencję zdobi i ta niepoślednia zasługa, że dwukrotnie (1877 i
1889) uratowali nawę Rzeczypospolitej od rozbicia.
Te same prawie pochwały dadzą się powtórzyć o arystokracji
wyborczej senatu Holandii. Stany prowincjonalne, wybierając senatorów,
pamiętały niekiedy za dużo o interesie partykularnym, ale uwzględniały do tego
stopnia publiczną zasługę, że nie znajdując jej u siebie, wyszukiwały ją w
sąsiedniej prowincji.
Jakkolwiek też dawniej nadawano senatowi Holandii nazwę „Chambres des Cresus",
lub „Chambres des bourgmestres",
nie stracił on nigdy poczucia łączności z resztą społeczeństwa, z jego
potrzebami i pragnieniami, a chociaż samodzielność senatu wobec izby
deputowanych nie mogła być tak wielką, jak we Francji, gdyż nie posiadając
prawa poprawiania projektów, senat był jedynie rodzajem izby kasacyjnej, to
jednakże wywierał na prawodawstwo wpływ bardzo dodatni, chociaż tylko
uprzedzający, prewencyjny, a
to dzięki temu, że zawierał w swym łonie mężów, którym nikt bezstronny nie był
w stanie odmówić wysokiej wartości intelektualnej.
W żadnym z tych państw nie ciśnięto też na izby wyższe stanowczym, z poważnego
źródła płynącym, potępieniem, a Treitschke zaliczył Holandię du krajów, w
których izba wyższa cieszy się wielkim uznaniem w zamian za wielkie pożytki,
które porządkowi konstytucyjnemu przynosiła.
Pozostaje na końcu jeszcze jedna kwestia do
rozważenia. a mianowicie: czy wobec tego, że izby wyższe nie urzeczywistniły
pokładanych w nich nadziei, przynajmniej w tym stopniu, jak tego oczekiwano,
należy je uważać za organ zbyteczny w konstytucyjnym ustroju? a tym samem i
system dwuizbowy za nieodpowiedny celowi? Uprzedzić winienem, że największe
powagi w zakresie nauk politycznych nie zdobyły się na potępienie izb wyższych
dziedzicznych, dożywotnich, czy też wybieralnych, i dziwić się ich
pobłażliwości nie będzie ten, kto uważnie śledził rozwój konstytucjonalizmu w
XIX. w. Nie tylko bowiem same izby wyższe przyczyniły się do rozwiania wielu
iluzji, nie tylko one składały się na wytworzenie owego „constitutionalism-bâtard"
i nie tylko izbom wyższym stawiano za wzór niedoścignione, jak się później
pokazało, ideały. Temu samemu losowi uległy izby deputowanych, a gdyby do nich
chciano zastosować bezwzględny wyrok, nie miarkowany politycznym rozsądkiem,
toby system reprezentacyjnych rządów stracił racjonalne podstawy istnienia i to
dla tego jedynie, że od razu nie stał się doskonałością, organizującą nowe
potrzeby państwowego życia.
Izby wyższe nie mogą być też oceniane w oderwaniu,
lecz na tle całości życia konstytucyjnego. Nie wolno od nich wymagać
wyjątkowych przymiotów, rozgrzeszając inne współczynniki prawodawcze z wielkich
niedostatków; krytyka winna być też równomierną dla wszystkich instytucji
konstytucyjnych i wykazywać przyczyny błędów w celu ich usunięcia, a nie
przystoi jej jednostronnym sądem piętnować korporacji, bez której mechanizm
konstytucyjny byłby jeszcze o wiele wadliwszym. Przypomnieć też sobie przede wszystkim
należy, że cały porządek konstytucyjny na stałym lądzie kulał silnie, a objaw
powyższy był nawet nieunikniony z tego względu, że społeczeństwo,
przyzwyczajone do gwałtownego dopominania się o swobody polityczne oraz o
udział w prawodawstwie, nie przyuczyło się równocześnie do wykonywania publicznych
obowiązków, jakich porządek konstytucyjny domaga! się od każdego obywatela.
Masy wyborców, zarówno jak i wybrani, poświęcali przeważnie temu uwagę, co
wziąć można od państwa, a zapominali lub lekceważyli drugą kwestię, która
nakazywała zastanowić się nad tym, co państwu w zamian dać należy. Jeżeli też,
podług wymagań teorii, wyborcy powinni byli przy urnie zatrzeć w sobie różnice
klasowe i uosabiać pragnienia całego ludu, to praktyka przekonywała stale
inaczej, z tym dodatkowym nadmienieniem, że do 1848 r. w wielu państwach
kontynentalnych wykluczono masy pracowników gleby i że egoizm klas bogatszych
był zazwyczaj gwiazdą przewodnią politycznych wyborów.
Prawo wyborcze, doszedłszy nawet do możliwego
równouprawnienia wszystkich w głosowaniu powszechnym, nie zdołało się pozbyć
socjalnego piętna, zastępującego dobro ogólne stronniczym interesem. Być bardzo
może, że właśnie dzięki głosowaniu powszechnemu, piętno powyższe, zadające kłam
oczekiwaniom teorii, spotęgowało się skutkiem bezwzględniejszej i namiętniejszej
walki stronniczej. Niejednokrotnie też z urny wyborczej wychodziła fałszywa
większość parlamentarna,
dzięki temu, że przebiegłość i energia zdołały mniejszości wyborców, przy
pomocy różnych kombinacji, zapewnić tryumf. Nawet w Anglii sfery arystokratyczne
wpływały tak potężnie na polityczne wybory, że izbę gmin można chyba było dla
tego uważać za objaw woli i potrzeb całego narodu, że bez względu na wpływy i
różnice stanowe członkowie gmin przejęci byli świadomością obowiązków
publicznych i stali wytrwale na straży potrzeb całego narodu. Samorząd
miejscowy był też zarówno dla izby lordów, jak i dla izby gmin, wyborną wstępną
szkołą parlamentarnego życia, a emancypacja klas rolnych oraz równość prawna,
przeprowadzona od dawna, złagodziły niechęci stanowe i wywołały ten znamienny
objaw, że klasy posiadające uważały się za naturalnych opiekunów klas
uboższych.
Lecz za to izby deputowanych stałego lądu, powstałe
z wyborów, na które rządy, zarówno jak i bogatsze klasy wpływały często „per
fas et nefas", nie były do zbytku uposażone w żywioły polityczne dojrzałe.
Żywiołów tych społeczeństwa kontynentalne posiadały nie wiele i z tego powodu
izby deputowanych z namiętną gorączkowością uganiały się za niepochwytnymi
widziadłami liberalizmu, uważając walkę z rządem i obrażanie korony za swe
przewodnie hasło. Niekiedy znowu izby deputowanych, przerzucając się w drugą
ostateczność, posuwały usłużność swą dla rządu do upokarzającego serwilizmu,
stwarzając owe „chainbres introuvables", które nie mogły rościć pretensji
do uosabiania woli całego narodu. Nawet po 1848 r., gdy grono wyborców
rozszerzało się nieustannie i gdy przypuszczać było można na pewno, że izby
deputowanych opierają się na całych masach ludu, nie zyskały one ani tej
powagi, ani tego uznania w społeczeństwie, jakiego teoretycy się spodziewali. W
roku 1865, późniejszy książę Bismark, nie bez głębokiego przeświadczenia,
zauważył, że gdyby król kazał armii zamknąć wszystkich posłów pruskich pod
kluczem w Spandawie, niewątpliwie by rozkaz wykonano, choćby do tego nie
powołano Bismarka, jako konstytucyjnego ministra.
W tej charakterystycznej opowieści tkwi jednak wyraźny dowód, że Bismarck za
najpotężniejszy czynnik państwowego życia uważał monarchizm, a izbę
deputowanych za cacko dekoracyjne, które zbytnio rozbawionemu liberalnymi
frazesami narodowi można było na czas jakiś schować bezpiecznie do fortecy.
Szeregi błędów, popełnianych przez izby
deputowanych, zarówno jak i szeregi egoistycznych objawów, okazywanych przez
wyborców, nie skłoniły jednakże politycznej nauki do potępienia systemu
reprezentacyjnego i do odmówienia społeczeństwu prawa udziału w prawodawstwie
oraz w samorządzie miejscowym. System reprezentacyjny bowiem był ustrojem
młodym, z którym się społeczeństwo zżyć musiało, a pomyślnemu krzewieniu się
kardynalnych zasad porządku konstytucyjnego stało dużo dawnych naleciałości na
przeszkodzie, które w zaraniu politycznych wyborów lub obrad parlamentarnych
kusiły się o powrót do dawnych rządów, nienawidzących nowego porządku. Z tego
powodu też urzeczywistnienie teoretycznych ideałów doznawało nieustannego
opóźnienia, ale to bynajmniej nie skłoniło nauki do potępienia izby wyższej lub
izby deputowanych. Uganianie się za absolutnie doskonałymi instytucjami może
doprowadzić w rzeczywistości, jak to słusznie Story zauważył, do chaosu i
anarchii.
Stawiając też wysokie wymagania społeczeństwu, trzeba przede wszystkim
wykształcić je politycznie, a cele tej doniosłości nie osiągają się w krótkiej
dobie, a tym mniej w jednej chwili za pośrednictwem prawodawczej uchwały. Bez
dojrzałości politycznej społeczeństwa, daremnym by było oczekiwanie doskonałego
funkcjonowania konstytucyjnego porządku. Liczne błędy i zawody stały się więc
koniecznością, ale właśnie dzięki tym błędom, społeczeństwa dojrzewały i ustrój
konstytucyjny mógł się rozwijać oraz przybierać pełniejsze kształty.
Doświadczenie, zdobyte w mozolnej pracy, skłoniło
też polityczną naukę do uznania, że izby wyższe nie zasługują bynajmniej na
potępienie za okazane usterki, od których zresztą cały ustrój reprezentacyjny
nie był nigdy wolny, lecz że tkwi w nich konieczny czynnik prawodawczy i
dlatego należy pracować nad jego możliwym udoskonaleniem, aby posiadł choć w
przybliżeniu te przymioty, jakich od niego wymaga polityczna nauka. Mill też,
który zwątpił, ażeby w rzeczywistości doskonałą izbę wyższą zorganizować było
można, dał się jednak skusić reformacyjnym pragnieniom i skreślił obraz senatu,
któryby dzisiejszym wymaganiom jak najlepiej odpowiedział.
Nie zdobywa się też Mill, mimo filozoficznego usposobienia, skłonnego do
apodyktyczności, na potępienie systemu dwuizbowego, ale już w instytucji dwóch
konsulów rzymskich widzi dowód, że żadna funkcja władzy państwowej nie może być
złożoną w ręku jednego człowieka, lub powierzoną jednej instytucji. Bagehot.
który tak surowym okazał się sędzią dla zasłużonej i sędziwej izby lordów,
przyszedł jednak do tego przekonania, że tylko idealna a więc wymarzona izba
gmin może się obejść bez lordów, taka jednak, jaka istnieje, wymaga dla
osiągnięcia dojrzalszej prawodawczej pracy izby wyższej
i chodzi jedynie o to, aby tę izbę zorganizować odpowiednio i skupić w niej
polityczny rozsądek.
Treitschke, również jak Bagehot, surowy krytyk
niemieckich izb wyższych, łącznie z pruską, usprawiedliwia prawodawcę
konstytucyjnego zjednoczonych Niemiec, iż nie był w możności zorganizowania
izby wyższej, ale bynajmniej nie utrzymywał, aby izba wyższa dla prawodawczego
ustroju mocarstwa niemieckiego w przyszłości była zbyteczną lub niepotrzebną. W
panujących nad krainami niemieckimi widział Treitschke wyborny materiał do
wytworzenia wzorowej dziedzicznej izby wyższej, będącej zarazem piastunem
wielkiej tradycji historycznej, a
Roesler, mimo smutnych doświadczeń, uczynionych z izbą panów pruskich, nie
traci nadziei wytworzenia z niej wybornego czynnika prawodawczego, za pomocą
przeistoczenia rady państwa w izbę wyższą i przez uzupełnienie urzędniczego
pierwiastku dziedzicznym elementem wysokiej rodowej arystokracji.
Wreszcie Heuvel zauważył trafnie, że
w najniższych łożyskach społecznych spotyka się najwięcej zwolenników reform
nagłych i gorączkowych. Głosowanie powszechne zatem wprowadziło dużo palnego materiału
do izb deputowanych i dla tego, aby państwu zapewnić trwały rozwój, a
mniejszościom parlamentarnym dać należytą opiekę, nie tylko potrzeba izby
wyższej takiej, jakie dziś istnieją w Belgii, Francji i Holandii, ale trzeba
koniecznie korporacji jeszcze silniejszej i więcej wpływowej, niż dotychczasowe
wybieralne senaty, a Prins przytacza poważne zdanie, upatrujące w senacie,
reprezentującym wszystkie wielkie siły społeczne, jedyny ratunek dla nowożytnej
demokracji.
Nie tylko więc, że polityczna nauka nie wyrzekła kondemnaty
na izby wyższe, ale nawet gwoli ultra-demokratycznym wymaganiom nie zdobyła się
na uczynienie ich wszystkich wybieralnymi, czyli, że nie wyrzekła się gdzie
niegdzie zasady dziedziczności nie-rozdzielnej z arystokracją rodową.
Niewątpliwie owo pozorne uprzywilejowanie w życiu konstytucyjnym wielkich
fortun, w połączeniu z tradycyjną pracą polityczną, stawało w jaskrawej
sprzeczności z logicznym rozumowaniem, domagającym się absolutnego równouprawnienia
wszystkich w nowożytnym państwie. Nauka zatem i prawo obowiązujące, broniąc
wspólnie zasady dziedziczności w izbach wyższych niektórych państw, musiały
mieć ważne polityczne powody do zachowania arystokratycznym rodowym żywiołom
wyjątkowego stanowiska i miały niewątpliwą nadzieję, że z tego nieszkodliwego,
dekoracyjnego odznaczenia wypłyną dla nowych rządów liczne i niezaprzeczalne
korzyści. Powody i nadzieje, którym nie można było odmówię głębszego
uzasadnienia, istniały rzeczywiście, a można je streścić w argumentach
następujących.
Anglia najlepszym była przykładem, do jakiego
stopnia emancypacja włościan i zjednoczenie wszystkich klas narodu, za pośrednictwem
selfgovernmentu, pobudza arystokratyczne żywioły do zasługiwania się bądź to
miejscowemu społeczeństwu, bądź to państwu. Po uwłaszczeniu włościan, gdy
znikły resztki władzy patrymonialnej, arystokracją kontynentalna powołaną
została do równego ponoszenia ciężarów państwowych i zmora przywilejów,
wyzyskujących lud, pierzchnęła prawdopodobnie na zawsze. Rozdrażnienie,
wywołane uwłaszczeniem włościan i paraliżujące na razie rozwój samorządu
lokalnego, nie mogło trwać wiecznie. Zycie gminne, prowincjonalne i państwowe,
wołało o pracą wspólną i zgodną, a od żywiołów samodzielnych społecznie i
tradycyjnie nawykłych do politycznej służby oczekiwano pierwszego przełamania
lodów, tj. pierwszego zbliżenia się do klas uboższych, a następnie zdobycia ich
szacunku i zaufania, tymi samymi środkami, jak to miało miejsce w W. Brytanii.
Nauka nowożytna przyszła do przekonania, że samo
pojęcie równości prawnej nie zdoła konstytucyjnego porządku uratować od zupełnego
bankructwa.
Swobody polityczne, których w początku XIX. w. domagano się z taką
niecierpliwością, wywołały w nieuniknionym następstwie uciążliwe obowiązki i
ciężary, którym ubogie masy sprostać nie były w możności. Równość w zakresie
prawa państwowego nie łagodziła sama przez się cierpień socjalnych. Świetny
gmach konstytucyjny, zaspakajający ambicje wykształconego i dostatniego
obywatela, był dla wyzutych z własności robotników zaklętym przybytkiem, przez
którego próg prawie przestąpić nie byli w stanie. Za to, że przy uczcie, jaką
porządek konstytucyjny zastawił, wolno było biednym robotnikom w charakterze
bydła wołającego (Stimmvieh)
sprzątnąć marne okruchy dla siebie, musieli płacić obfity podatek z krwi i
zarobku na jego utrzymanie; nic więc dziwnego, że sama równość prawna w życiu
państwowym wydała im się szyderstwem i że ustrój polityczny, oparty wyłącznie
na tejże równości, nie mógł tchnąć w nich zaufania, ani wzbudzić wiary w
przyszłość.
Dopiero organizacja państwowa, zapewniająca
pracującym klasom opiekę i podtrzymująca ich siłę roboczą za pośrednictwem
reform socjalnych, mogła liczyć na to, że się ostoi wśród huraganów
rewolucyjnych, wywoływanych nędzą proletariatu. Wszystkie też
najkardynalniejsze czynniki polityczne, jak monarchizm, organa prawodawcze,
administracja państwowa, nabyły w drugiej połowie XIX. stulecia przeświadczenia
o tym, że ciążą na nich specjalnie, jak na całym państwie w ogólności, ważne
socjalne zadania do spełnienia i że potęga ich polityczna wzrastać będzie o
tyle, o ile powyższe zadania urzeczywistnić zdołają. Ażeby jednak organa
państwowej władzy były w możności sprostania socjalnym zadaniom i aby nie
wytworzyły się masy robotnicze, wrogie nowożytnemu państwu, bo nie mogące z
powodu nędzy korzystać ze swobód politycznych, potrzeba niezbędnie, aby klasy,
posiadające wraz ze znaczną fortuną dziejową tradycję, ożywione były tym samem
przeświadczeniem, co i państwo praworządne, czyli, ażeby dopomagały do
pomyślnego rozwiązania kwestii socjalnej pracą honorową, publiczną ofiarnością,
poświęceniem obywatelskim dla dobra kraju, i to poświęceniem, nie normowanym
bynajmniej pojęciem równości prawnej.
Wiadomo, że w ciągu ubiegłych stuleci, państwo
czerpało przeważnie wszystkie zasoby ze znoju roboczego ludu. Uprzywilejowane
klasy oswobodziły się od ciężarów publicznych i można było powiedzieć, że im
kto był uboższy, tym wyciskano zeń więcej podatków, skazując go tym sposobem na
ekonomiczną zagładę. Ale przywileje, wyzyskujące pracę ubogiego ludu, nie
wyszły na dobre ani uprzywilejowanym, ani państwu. Uprzywilejowani
przeistoczyli się w pasożytną roślinę, wyzyskiwany lud nabrał cech
rewolucyjnego proletariatu, a stary gmach państwowy został albo pogrzebany w
gruzach, albo porysował się złowróżbnie, nawołując mieszkańców do pośpiesznej
naprawy. Państwo konstytucyjne, usuwające stare przywileje w imię równości
prawnej, nie może nawet marzyć o nowych przywilejach, wyzyskujących klasy bogatsze
na rzecz uboższych. Socjalna reforma, którą się winny zająć wszystkie czynniki
władzy państwowej, nie może mieć bynajmniej charakteru spoliacyjnego, jaki objawiała
zazwyczaj w dobie rewolucyjnej. Państwu konstytucyjnemu chodzi jedynie o to,
aby polityczna jedność narodu, uosobiana przez organizm władz państwowych,
mogła nieść pomoc zupełnie zubożałej części społeczeństwa, a to nie w celu
zaspokojenia żądz pospolitych lub ciskania jej „panem et circenses", ale
dlatego, aby utrzymać w niej zdolność i chęć do pracy, bez których znika
wszelkie poczucie obywatelstwa i powstaje widmo zwyrodnienia, groźne dla
państwa i dla całej chrześcijańskiej cywilizacji.
Troskliwą pieczą nad dobrem całości społeczeństwa,
czyli socjalna reformą, politycznie zrozumianą i odczutą, zajęły się w Anglii
klasy posiadające w ogóle, a arystokratyczne w szczególności.
Nic dziwnego więc, że prawodawcy stałego lądu razem z uczonymi mniemali, że też
same klasy, pojednawszy się z konstytucyjnym porządkiem, oddadzą mu te same, co
w Anglii, usługi. Środki do gruntownego wykształcenia, niezależność społeczna i
tradycja politycznej zasługi czyniły z arystokracji kontynentalnej żywioł
bardzo pożyteczny nowożytnemu państwu. Ubogie klasy dopomogły niewątpliwie
nieustającym i namiętnym dążeniem do pozyskania politycznych swobód, ale
warstwy posiadające i ożywione tradycją politycznej wysługi okazywały więcej
zdolności i chęci do wykonywania obowiązków z tychże praw płynących. Arystokracji
nowożytnej, dziedzicznej, czy wybieralnej, otwiera się też w porządku
konstytucyjnym szerokie pole działania. Wspierając się na zasadzie równości
prawnej, może ona w zakresie samorządu lokalnego i prowincjonalnego, zarówno
jak i w życiu państwowym, nieść obywatelskie usługi, którymi wobec prądów
demokratycznych usprawiedliwi swe wywyższone społeczne stanowisko. Pracując
codziennie w obrębie gminy i państwa ze wszystkimi klasami narodu i opiekując
się biednymi, choćby w parafialnym zakresie, arystokracja przejmie się
nowożytnym duchem politycznym i nie tylko zdobędzie dojrzałość w sprawach
publicznych, ale zyska zaufanie tych klas, które dawniej żywiły dla niej
niechęci i uprzedzenia. Słusznym też było dowodzenie Treitschkego,
przekonywające, że z chwilą rozwoju samorządu i wytworzenia dlań wyższych
okręgowych organów, izby wyższe poczną się wypełniać żywiołami dojrzałymi,
przejętymi duchem politycznym, uosabiającym myśl państwową.
Pozostaje jeszcze do wyjaśnienia, jakie pierwiastki
społeczne należy, prócz rodowej szlachty, uważać w dobie obecnej za
arystokrację nowożytną?... Czy do tej nazwy może rościć prawo jedynie ścisłe
grono heraldycznie wylegitymowanych? czy też za pierwiastek arystokratyczny w
konstytucyjnym porządku należy uważać tych wszystkich, którzy potęgą własnego
ducha zdobyli sobie niezależność społeczną i uwieńczyli ją zasługą publiczną?
Arystokracja rodowa angielska zasilała się nieustannie nowymi ludźmi, którzy na
rozlicznych polach publicznego życia odznaczyli się zdolnościami i położyli
zasługi. Kontynentalne państwa musiały również pojęcie arystokracji znakomicie
rozszerzyć. Świat przemysłowy, wymagający dużego wykształcenia i zdobywający
przedsiębiorczością swą olbrzymie fortuny, nie mógł pozostać wykluczonym z
arystokratycznej sfery, albowiem wybitne osobistości z tego świata były w
stanie oddać zarówno państwu, jak i reformie socjalnej. znakomite usługi.
Możnowładcy fabryczni choć bez uprzywilejowanej zbroi stali się w bieżącej
dobie potęgą, silniejszą od dawniejszego możnowładztwa gruntowego, wyposażonego
obficie przywilejami. Państwu więc musiało zależeć na tym, aby żywioły,
posiadające tak wielką doniosłość społeczną, zostały wcielone do honorowej
pracy publicznej i aby zaszczepiono w nie szlachetne ambicje polityczne pod
postacią obywatelskiej ofiarności i zasługi.
Rozszerzone pojęcie arystokracji odejmie
prawdopodobnie zasadzie dziedziczności w izbach wyższych znaczenie tak wysokie,
jakie dotychczas posiadało w niektórych państwach. Zasada dziedziczności ,
odpowiednia dla wyłącznej arystokracji rodowej, bywała i tak w prawodawstwie
konstytucyjnym uzupełniana zasadą dożywotności. Dożywotność, pozwalająca
wynagradzać zasługi świeże, podtrzymywała skuteczniej duchowe przymioty w
pierwiastku arystokratycznym i stawała sic bodźcem do nieustannego zasługiwania
się krajowi obywatelską ofiarnością. Uznając jednak większe znaczenie zasady
dożywotności, nie idzie zatem, aby zasadę dziedziczności zupełnie potępić
wypadało. Mogą one i nadal razem w uzupełnieniu składać się na ustrój izby
wyższej, tak samo, jak senat rzeczypospolitej francuskiej z 1875 r. wsparł się
na zasadach: dożywotności i wybieralności.
Jakiekolwiek zresztą zasady służyć będą za podstawę
izbom wyższym, zawsze powoływać one muszą do swego składu żywioły
arystokratyczne w nowożytnym znaczeniu, to jest zasługujące się ponad równy
obowiązek ofiarnością obywatelską i poświęceniem własnych interesów krajowi.
Jeżeli izbom wyższym zbraknie arystokracji nowożytnej, będącej potęgą duchową i
piastunem wzniosłej etyki politycznej, wówczas nie tylko system dwuizbowy okaże
się zużytym, ale cały porządek konstytucyjny nowożytny będzie musiał ustąpić
miejsca państwowym ideałom socjalnej demokracji. Chociaż dzieje konstytucjonalizmu
kontynentalnego zapisały i zapisują z każdą chwilą dużo zawodów i rozczarowań,
nic jednak nie upoważnia do czarnych przewidywań, które by organizmowi państwa
praworządnego obumieranie przepowiadać miały. Zarówno klasy posiadające i
wykształcone, jak i państwo nowożytne, poczuwają się do coraz cięższych
obowiązków publicznych, a dopóki duch obywatelskiego poświęcenia jest silnym i
żywym, można porządkowi konstytucyjnemu, a tym samem i izbom wyższym, wróżyć
długie lata pożytecznego istnienia.
**
Przed pięćdziesięciu laty ukazała się w Paryżu
książka pt. „De la pairie
et de 1'aristocratie moderne", napisana przez hr. Augusta Cieszkowskiego. Autor powyższej rozprawy
był już zaszczytnie znanym uczonemu europejskiemu światu, a studium, organizacji
izby wyższej we Francji poświęcone, nie należało bynajmniej do pierwiosnków
jego umysłowej działalności. Przedtem hr. August Cieszkowski opublikował już
kilka cennych dzieł; między innymi pracę: „Du crédit et de la circulation"
(1839), wspominaną chlubnie przez historyków ekonomii społecznej,
a mowa francuska nie była wyłączną, jaką się posługiwał w naukowych studiach.
Dziedzina filozofii wzbogacona została jeszcze wcześniej rozprawą hr. .Cieszkowskiego
pt. „Prolegomena zur Historiosophie" (1838),
a w języku polskim ukazał się w lamach „Biblioteki Warszawskiej" w 1841 r.
fragment z historii filozofii, specjalnie filozofii jońskiej poświęcony.
Jako jeden z najzdolniejszych uczniów Hegla, hr.
August Cieszkowski ogarnął wcześnie a szybko szerokie widnokręgi naukowe; z
dziedziny filozofii spekulacyjnej przeszedł do nauk społecznych, a z tychże
wkroczył w sferę pobratymczych nauk politycznych. W każdej zaś z tych dziedzin
zebrał poważny plon spostrzeżeń, podając je całemu uczonemu światu Europy do
ocenienia. Ze względu, że hr. August Cieszkowski należał do owego nielicznego a
wybranego grona, które zaszczytnie reprezentowało naszą naukę w literaturze
powszechnej, i to reprezentowało z górą przez pół stulecia, a nadto z uwagi, że
praca polityczna nie doczekała się równie sumiennego i wyczerpującego rozbioru,
jak inne jego studia,
sądzę, że poświęcenie uwagi tej ze wszech miar interesującej i wybornej
rozprawie będzie na miejscu, i że zajęcie się nią jest poniekąd honorowym
długiem, który po tylu latach zacnej, chlubnej wysługi powinniśmy spłacić
sędziwemu a czcigodnemu autorowi.
Pozwolę sobie też nasamprzód streścić główniejsze
myśli, zawarte w pracy pt. „De la pairie et de l'aristoeratie moderne",
chociaż z góry uprzedzić winienem, że zadanie streszczenia nie jest tak łatwym
i nie zwolni czytelnika od przeczytania samej rozprawy. Hr. August Cieszkowski
w studium politycznym bowiem zachował w pełni subtelność logiczną, unikającą
czczych, choć utartych frazesów, a skupiającą się w zwięzłej argumentacji,
która treść bogatą wyrażała stosunkowo skąpymi słowy. Na samem czele swej
rozprawy zastanawia się autor nad kwestią: czy może prawodawca wpływać na
obyczaje, będące samoistnym wytworem życia państwowego. Na pytanie powyższe
znajdujemy odpowiedź dowodzącą: że oddziaływanie na zwyczaje jest możliwe i to
za pośrednictwem instytucji. Choć nie ulega żadnej wątpliwości, że instytucje
są wytworem narodowego zwyczaju, niemniej wszakże oddziaływają i one ze swej
strony na zwyczaj i albo go przeistaczają lub zachowują, albo go rozwijają, lub
stłumiają.
Argument „laissez faire et laissez passer",
jest bezpłodnym zarówno w ekonomii, jak i w polityce. Przeżył się on stanowczo,
a dziś zasadą najistotniejszą, wstępującą na jego miejsce, jest dopomaganie
rozwojowi życia narodowego, jest oddziaływanie na społeczeństwo za pośrednictwem
instytucji pozytywnych i organicznych, jest wreszcie przyczynianie się do
rozwoju tychże instytucji, przez krzewienie i wpajanie odpowiednich idei, które
winny być zwiastunami nowego porządku. Francja, zdaniem hr. Cieszkowskiego,
stała się od dawna łupem wyłącznych teorii i abstrakcyjnych zasad, skutkiem
czego nie tylko idee, zwane przez niego pozytywnymi i organicznymi, były
krępowane w swoim rozwoju, ale uległ temu samemu losowi i ucierpiał znacznie
polityczny zwyczaj. Nie dalekim od prawdy byłby ten, kto by utrzymywał, że we
Francji zwyczaj polityczny prawie zupełnie zaniknął. Niewielki zarodek jego,
dotąd pozostały, a sprawiający duży kłopot badaczowi, znajduje się nadto w
stanie chaotycznym, i jakkolwiek z niego winien się w przyszłości wyłonić świat
zorganizowany, obecnie uosabia on jedynie walkę najróżnorodniejszych elementów.
Wśród tych przepływających fal, jakie w narodzie
francuskim tworzą poglądy i zwyczaje polityczne, zyskują niektóre idee trwalszy
i solidniejszy grunt, bez względu na to, czy pochodzenie ich jest rodzime, czy
obce. Do takich właśnie wytworów importowanych i mniej lub więcej obcych, które
potrafiły zyskać we Francji wielką naturalizację i zdołały zżyć się z żywiołami
narodowymi, należy przede wszystkim rząd reprezentacyjny. Od kiedy go
wprowadzono do Francji, umiał się wcale znośnie zaaklimatyzować i dziś należy
do warunków niezbędnych i potrzeb nieuniknionych życia społecznego i
politycznego w tym kraju. Uznając jednak prawdziwość powyższej obserwacji,
należy nasamprzód koniecznie poznać i zbadać: jaki ustrój parlamentarnych
rządów odpowiada najlepiej potrzebom i geniuszowi narodowemu francuskiemu.
Powoływanie się na wzory, bądź angielskie, bądź jakiekolwiek inne, nie
doprowadziłoby do celu, choćby samo w sobie było najracjonalniejszym. Żywot
instytucji społecznych musi się opierać na podstawie z pierwiastków narodowych
spojonej, inaczej grozi mu śmierć nieunikniona a bez-pożyteczna. Zwiastując też
nową ideę, lub przeszczepiając instytucję dla tego, że w obcym kraju wydala pożyteczne
owoce, trzeba przede wszystkim zbadać naturę społeczeństwa i właściwość terenu,
na którym działać prawodawcy przychodzi.
Hr. Cieszkowskiemu nie zależy bynajmniej na tym, aby
przekonać czytelnika o doskonałości systemu dwuizbowego rządów reprezentacyjnych,
lub przedstawić mu krytyczne zbadanie stron jego dodatnich i ujemnych.
Opierając się na fakcie niewzruszalnym, że naród francuski przyjął ostatecznie
system dwuizbowy, autor zastanawia się jedynie nad tym, w jaki sposób stworzyć
temuż systemowi naturalne podstawy, które pozwoliłyby mu się zżyć ze
społeczeństwem. Mając też dany z jednej strony system dwuizbowy z całym
aparatem głównych zasad i logicznych konsekwencji, a z drugiej strony stan
aktualny społeczeństwa francuskiego, hr. Cieszkowski pragnie jedynie znaleźć
odpowiedni ustrój parlamentarny dla izby wyższej, któryby zaspokoił wymagania i
wypełnił warunki życia politycznego.
Reforma parlamentarna stała się od dość dawnego
czasu głównym ogniskiem, skupiającym uwagę wszystkich stronnictw francuskich.
Zamiast jednak badać kwestie reformy wszechstronnie i w całej rozciągłości,
ograniczano się zazwyczaj do krytycznych uwag, dotyczących izby deputowanych
oraz prawa wyborczego. Tymczasem opinia publiczna uważała od dawna reformę izby
panów z r. 1831 za eksperyment od samego początku chybiony i obumarły. Nikomu
nie było tajnym, że w łonie parów zaszczepiony pierwiastek bezwładności i
upadku rozwijał się coraz bardziej, wytwarzając w społeczeństwie ironiczną
obojętność dla powyższej instytucji, która idzie w parze z pozbawieniem jej
wszelkiego politycznego wpływu. Mimo też, że ówczesna izba parów skupiała w
sobie całą sławę narodu i że uosabiała zasługę, zdobytą na wszystkich polach
publicznego życia, godność parostwa topniała ciągle, począwszy od 1831 r., i
fakt powyższy stwierdzony był niejednokrotnie przez tych, którzy tę godność
piastowali.
Kwestia reformy izby parów nie stała wszakże na
porządku dziennym we Francji; hr. Cieszkowski podjął ją jednakże, a to z tego
względu, że ją uważał prawie za donioślejszą od reformy izby deputowanych.
Nasamprzód autor zastanowił się nad zasadą wyborczą, o ile ona może służyć za
podstawę izbom wyższym, i w rozdziale powyższym zamieścił wiele spostrzeżeń
krytycznych, cennych dla nauki polityki po dzień dzisiejszy. Zdaniem hr.
Cieszkowskiego, do najistotniejszych warunków rządu parlamentarnego należy
zaliczyć ten przede wszystkim: aby obie izby, uosabiające pierwiastki narodowe,
realne i pozytywne, opierały się na zasadach, najzupełniej odmiennych i od
siebie niezależnych. Wybory zawierają tymczasem ukrytą groźbę dla systemu
dwuizbowego w tym mianowicie: że jeżeli nie są jedynie wspólną formą dla dwóch
pierwiastków zupełnie odmiennych, stwarzają zazwyczaj jeden organ polityczny,
podzielony na dwie sekcje.
W Stanach Zjednoczonych Ameryki północnej zasada
wyborcza jest rzeczywiście tylko wspólną formą, zastosowaną do dwóch
pierwiastków, zupełnie odmiennych. Jeden z tych pierwiastków jest federacyjnym,
czyli generalnym, drugi prowincjonalnym, czyli partykularnym; jedne wybory odbywają
się w imię całej ludności, drugie zaś w ograniczeniu terytorialnym, i podwójna
reprezentacja była w Ameryce północnej zupełnie uzasadnioną głębokimi racjami
stanu, które ostatecznie przekonały: że wspólna zasada wyborcza nie stworzyła
jednego ciała politycznego, podzielonego na dwie sekcje. Francja nie znajduje
się wszakże w położeniu analogicznym. Wskrzeszaniu indywidualności prowincjonalnych
opiera się historia, której cofnąć niepodobna, a jakkolwiek i we Francji
znajdują się interesy lokalne, to jednakże są one natury przemijającej i
ekonomicznej, która bynajmniej głębokich różnic socjalno-narodowych nie
stwierdza.
Osobliwości miejscowe, skupiające się w patriotyzmie
zapieckowym, dostatecznie są reprezentowane w izbie deputowanych i niema co
myśleć o ich pokrzepianiu; natomiast wszystkim powinna leżeć na sercu
reprezentacja interesów ogólnych, tak samo, jak i zorganizowanie dla niej
odpowiedniej instytucji, bez której społeczeństwo może wprawdzie ciągnąć marny
żywot, ale nie jest w stanie żyć w należytym rozumieniu tego słowa. Wybory
zwyczajne nie są w możności wytworzenia podobnej instytucji i oczekiwać można
od nich jedynie zdwojonej izby deputowanych. Nawet wszelkie ograniczenia
wyborów zwykłych, za pośrednictwem określenia wieku parów, okresu trwania
mandatu, itp. nie zdołają osiągnąć pożądanego rezultatu, albowiem jedynie
podstawowo-odmienna zasada organizacyjna może w tym wypadku zaradzić złemu.
Próba z wyborami pośrednimi wykonać by się dała, ale zastosowanie jej byłoby
nierównie odpowiedniejszym dla izby deputowanych. Powoływanie się na przykład
Stanów Zjednoczonych Ameryki północnej jest w tym wypadku zupełnie nie właściwym.
W Stanach Zjednoczonych bowiem senat jest wprawdzie wytworem wyborów
pośrednich, lecz za to izby poselskie powstają za pośrednictwem głosowania
powszechnego. Prawidłem i regułą normalną w Stanach Zjednoczonych pozostało
głosowanie powszechne, a wyjątkowym jego ograniczeniem były wybory pośrednie,
gdy tymczasem we Francji wprost przeciwnie: wybory pośrednie musiałyby zdążać
ku głosowaniu powszechnemu, rozszerzając podstawę wyborczą.
Pozostaje jeszcze jedna kombinacja do rozważenia, a
mianowicie wybór izby wyższej przez izbę deputowanych. Niedogodności nasuwają
się liczne i w tym wypadku. Trudno bowiem nie zauważyć, że wybór jednej izby
przez drugą powołać może do życia organizm bardzo slaby, który do niezależności
wobec wyborcy nie będzie mógł mieć żadnych pretensji. Jeżeli też w Wenecji
wielka rada wybierała senat, to przykład powyższy historyczny nie może być
wzorem dla dzisiejszej Francji, choćby z tego względu, że senat wenecki był
raczej instytucją administracyjną, a nie prawodawczą.
Oprócz zasady wyborczej, pozostaje jeszcze
nominacja, czyli powołanie królewskie, które z izby panów stwarza izbę
monarchiczną lub ministerialną, nie reprezentującą istotnie nic, chyba jedną
samowolę. Nawet gdyby zasługi indywidualne członków izby monarszej czy ministerialnej
były jak największymi, błąd zasadniczy, tkwiący w jej powstaniu i w rozwoju,
uczyni ją bezwładną i zdyskredytowaną wśród społeczeństwa. W Anglii korona
posiada nieograniczone prawo powoływania czyli kreowania parów, ale zwyczaj
polityczny i zasada dziedzictwa ograniczają ściśle powyższe prawo i gdy, mimo
najwyraźniejszego przywileju korony, przeładowanie izby wyższej za pośrednictwem
ryczałtowej nominacji (une fournée de Pairs, Pairschub) stało się w Anglii
niemożliwością, we Francji za czasów restauracji, mimo zasady dziedziczności,
było koniecznością polityczną.
Żywot izby wyższej, wywodzący się z powołania
monarszego, podkopuje z gruntu równowagę władz, a w zamian za to nie nadaje
przewagi władzy wykonawczej, jak sądzono zrazu. Na tej dysharmonii zyskuje od
pewnego czasu izba deputowanych, która potrafiła uczynić z izby parów instytucję
rejestrującą i pozbawioną prawie w zupełności prawa dyskusji, pomimo, że w
danych wypadkach parowie dyskutowali bardzo dobrze. W rzeczywistości istniała
też we Francji jedna tylko izba prawodawcza, co się zaś tyczy organu, który w
systemie dwuizbowym winien uosabiać pierwiastek konserwatywny, to ten był co
najwyżej konserwatorem samego siebie. Izba panów francuskich stała się też co
najwyżej zgromadzeniem notablów, powołanych przez króla lub ministrów, które
paraliżowało jedynie wpływ polityczny, jaki mogły posiadać pojedyncze
jednostki, w skład jej wchodzące. Nic dziwnego zatem, że w końcu godność
parowską utożsamiano z wyrokiem śmierci politycznej, wydanym na męża stanu,
którego w nią przystrojono.
Zasadzie dziedziczności poświęca hr. Cieszkowski
specjalnie uwagę, zaznaczając, że jakkolwiek w r. 1831 rozbrzmiewało po Francji
hasło „precz z dziedzicznością", i choć tym nie wy rozumowanym okrzykiem zaduszono
na razie palącą kwestię, już w r. 1844 poczęto na nowo zastanawiać się nad tym:
czy zasada dziedziczności nie byłaby lepszą od przeładowywania nieustannego
izby wyższej produktem ministerialnym. W istocie jednak opinia publiczna nie
jest we Francji pozyskaną dla zasady dziedziczności; co najwyżej można
powiedzieć, że jest nieco mniej przeciwko niej uprzedzoną, a to jeszcze do jej
wskrzeszenia nie jest dostatecznym, zwłaszcza, że uczucie i instynkt ludu, jak
dawniej, tak i teraz, okazał się wszelkiej dziedziczności nieprzychylnym. Ażeby
stworzyć izbę arystokratyczną, bo taka winna być owocem dziedziczności,
potrzeba przede wszystkim posiadać arystokrację. Jeżeli zaś po r. 1814 okazało
się we Francji niemożliwym wskrzeszenie istotnego patrycjatu z powodu braku
patrycjuszy, to czyż można mieć jeszcze pod tym względem jakiekolwiek iluzje po
1830 r.?
Trzeba więc przyjść do stanowczego przekonania, że
arystokracja nie istnieje już we Francji; należałoby ją chyba wskrzesić,
tymczasem arystokracja rzeczywista nie potrzebuje być tworzoną, ani
wskrzeszaną, bo żyje i podtrzymuje się własnymi siłami. Jeżeli zaś prawodawca
chce sztucznymi środkami powołać ją do życia, wywołuje tylko upiory, jeżeli
pragnie ją wytworzyć, wytwarza jedynie kreatury. Zresztą zasada dziedziczności
została usuniętą we Francji wielkim aktem prawodawczym, a fakty dokonane i
uznane posiadają w dziejach wpływ znaczny, który w tym wypadku stanowi poważną
zaporę do wskrzeszenia zasady i tak już niepopularnej.
Jakkolwiek wszystkie kardynalne zasady
organizacyjne izb wyższych poddane zostały przez hr. Cieszkowskiego surowej i
wyczerpującej krytyce, nie poprzestał jednakże na ujemnych spostrzeżeniach i
przyszedł do przekonania, że można jeszcze wśród stosunków francuskich
wytworzyć nową organizacyjną zasadę. Ową siłę twórczą nową dla izby parów
upatruje hr. Cieszkowski w zasadzie kooptacyjnej, mocą której izba będzie się
odradzała sama w sobie i przez się (reproduction de soi et par soi), pozyskując
tym sposobem ducha korporacji i wewnętrzną spójnię, jakich byśmy daremnie
gdzieindziej szukali w obecnej chwili. Przeistoczenie izby wyższej podług
modły, podanej przez autora, jest proste i łatwe. W razie opróżnienia miejsca w
izbie, pozostali członkowie przystępują do wyboru w tym samym porządku, jak to
czynią akademicy. Wobec zaś korporacji. przejętej nowym duchem, hr. Cieszkowski
mniema, że tylko taka kandydatura będzie możliwą, za którą przemawia wybitny
talent, zasługa lub wreszcie choćby rzetelna usługa, oddana sprawie publicznej.
Jeżeli izba panów nie zawsze obierze kandydata najgodniejszego, to przynajmniej
możemy być pewni, że wybór padnie na jednego z więcej godnych. Trudno też
podejrzewać, ażeby w ten sposób wytworzona nowa izba, powodując się wyłącznym
duchem stronnictwa, zamykała przed jakąkolwiek zasługą drzwi dla tego jedynie,
że jej chwilowa większość nie uznaje. Ze względu na poszanowanie własnej
godności i przez poczucie szlachetnej korporacyjnej ambicji, izba parów będzie
się starała za pośrednictwem wyborów potwierdzić jedynie głos opinii
publicznej, nie tej przemijającej i namiętnej, lecz opinii poważnej, trudnej do
pominięcia, a której parowie staliby się z czasem bezpośrednim źródłem.
Hr. Cieszkowski nie poprzestał na samem zaleceniu i
wyrozumowaniu zasady kooptacyjnej dla francuskiej izby panów, lecz uważał za
nieodzowne zastanowić się w dalszym ciągu nad konsekwencjami społecznymi i
politycznymi, wypływającymi z nowego organizacyjnego czynnika. Autor jest
przekonany, że, dzięki kooptacji, przyjęcie do grona "parów stanie się
jedną z najdonioślejszych narodowych nagród i cennym świadectwem, wystawionym
elektowi: że się dobrze zasłuży! krajowi. Jeżeli Nelson, umierając, wyrzekł z
przeświadczeniem, że zdobył sobie bohaterską śmiercią grób w Westminsterze, to
dla czegóż Francuz w przeświadczeniu zasług lub usług, krajowi oddanych, nie
miałby powiedzieć: „zdobyłem sobie krzesło w Luksemburgu". Godność
parowska, uorganizowana w jedną z najwyższych magistratur krajowych, będzie
niewątpliwie skupiała wszystkie namiętności osobiste. Osłabnie pościg za teką
ministerialną, który doprowadził do nienaturalnego rozwoju rady tajnej (Conseil
privé), przepełnionej ministrami stanu. Tocqueville wyrzucał już Francuzom
namiętność uganiania się za miejscami urzędowymi, reforma parów zaś pozwoli
skorzystać z tej namiętności, a to w celu jej uszlachetnienia.
Za czasów restauracji, dla każdego nowego para
winien był być wytworzony osobny majorat; gdy jednak system kooptacji nie
będzie powoływał nowych członków jedynie z grona specjalnie faworyzowanych
przez fortunę, trzeba będzie w następstwie obmyśleć odpowiedne utrzymanie dla
parów, gdyż jest ono, zdaniem hr. Cieszkowskiego, nieodzownym dla niewzruszalnego
senatu, jakim by się izba wyższa niewątpliwie stała. Nie przeszkadza to jednak
autorowi zastanawiać się nad środkami, zapobiegającymi pożądaniu parostwa ze
względów chciwości. Komulowanie urzędów nie powinno by w żadnym razie pociągać
za sobą łączenia wynagrodzeń, a dostatniejszym parom pozostawiono by możność
zrzeczenia się wynagrodzenia do ich godności przywiązanego. Dzięki powyższym
sposobom, izba wyższa zdolną by była niewątpliwie do przedstawienia wielkich
interesów narodu, a przede wszystkim do uosabiani, pierwiastku ogólnego,
któremu można nadać nazwę państwowego.
Demokracja, powstała po wielkiej rewolucji,
niwecząc wszelkie dawne stosunki i wpływy, zaprowadziła jedną kardynalną
zmianę, a mianowicie: zastąpiła dawne wpływy i prądy, jakościowe nowymi
ilościowymi. Obecnie ilość wszędzie panuje i, o czymkolwiek jest mowa, na
pierwsze miejsce występuje cyfra. Sławiona i tyle razy proklamowana równość
pozostała i nadal wobec prawa, ale nie ostała się bynajmniej wobec faktów i
przedzierzgnęła się raczej w kłamstwo i czczą abstrakcję. Mniemano powszechnie,
że równość stała się hasłem tego wieku i że przede wszystkim we Francji
namiętne pożądanie tej równości dominowało nad wszystkim. Hr. Cieszkowski
sądzi, że mniemanie powyższe nie jest w zupełności prawdziwym. Zasada równości
stanowi tylko jedną stronę kwestii socjalnej, a obok niej poczyna już
występować zasada organizacji, ażeby ją uzupełnić, ożywić i urzeczywistnić.
Równość jest pojęciem abstrakcyjnym i, jako takie, bezpłodnym, dopiero zasada
organizacyjna jest w stanie ją zapłodnić i jedynie w związku ścisłym obie
zasady będą zdolne podbić świat cały.
Autor nie wyobraża też sobie bynajmniej, aby
reforma izby parów sama w sobie okazała się dostateczną do usunięcia wszelkiego
złego w społeczeństwie francuskim. Potrzeba niewątpliwie wiele więcej uczynić,
aby wobec przesileń dojść do właściwego celu; z tym wszystkim nie ulega
wątpliwości, że izba parów, należycie zorganizowana i na odpowiednich
podstawach oparta, dopomogłaby znakomicie do normalnego rozwoju społeczeństwa i
do racjonalnego ugrupowania rzeczywistej demokracji. Zdaniem hr.
Cieszkowskiego, społeczeństwo demokratyczne nie może ani żyć, ani prosperować
bez arystokracji, odpowiednej swemu stopniowi rozwoju. Wprawdzie arystokracja
we Francji ani może być już dziedziczną, boby nie odpowiadała potrzebom
społeczeństwa nowożytnego, mimo to jednak nie można w imię pojęć
demokratycznych zaprzeczać zasadom arystokratycznym prawa, a nawet konieczności
istnienia, zwłaszcza jeżeli ten pierwiastek będzie oparty na zasłudze i
wysłudze publicznej. Zaprzeczenie podobne byłoby torowaniem drogi anarchii, a
nie rzetelnej demokracji, a przy tym byłoby zniweczeniem jednego z
najistotniejszych i najżywotniejszych warunków samej równości.
Społeczeństwo potrzebuje nieodzownie potęgi
istotnej, uwolnionej od wpływów wyłącznych osobistej natury, potrzebuje
instytucji, opartej na niezmiennym zwierzchnictwie rozumu oraz na szlachectwie
zasługi. Takie zwierzchnictwo i takie szlachectwo nie ulega ani zapoznaniu, ani
napaściom. Z powyższych też względów, których uzasadnienie jest nieprzepartym,
pragnie hr. Cieszkowski społeczeństwu francuskiemu stworzyć organ polityczny,
wyniesiony ponad interesy prywatne i ponad zmienne fale chwilowej opinii, a
jednakże żyjący i rozwijający się w łonie samego narodu, podzielający jego
uczucia i pragnienia, stojący wiernie na straży społecznej tradycji i
przygotowujący dla niej przewodnie idee. Postępowcy przywiązują niewłaściwie do
wyrazu tradycja pojęcie zacofania; zacofaniem może być tylko to, co nie
postępuje naprzód, a więc co musi z natury rzeczy pozostawać w tyle; tymczasem
tradycja nie powstała ani jednochwilowo, ani jednorazowo, ona się wytwarza
nieustannie i, nawet powstając, przeistacza się, a rozwijając, postępuje
naprzód. Nie jest też tradycja bynajmniej rezerwuarem stojących wód, lecz
szeroką rzeką, wchłaniającą w siebie źródła i strumienie, po to jedynie, aby
ponieść ich wody na równiny przyszłości, w celu ich ożywienia i użyźnienia.
Dawniej sądzono, że owa istotna potęga, konieczna i niezbędna dla wewnętrznego
życia narodu i dla jego sity na zewnątrz, może być wyłącznym apanażem szlachty
dziedzicznej. Tak też było w rzeczywistości przez czas pewien, aż nareszcie
potęga owa zwyrodniała, zamieniając się w egoizm kastowo-rasowy, skutkiem czego
tradycje wielkie, mające stanowić przeciwwagę tendencjom anarchicznym
indywidualizmu, przeistoczyły się w tradycje partykularne, uosabiając
szczególny rodzaj indywidualizmu, ale który nie mniej był zawsze tylko
indywidualizmem. Senatowi, uzupełniającemu się przez kooptację, podobne
niebezpieczeństwo nie grozi bynajmniej. Rekrutując się nieustannie z łona
samego narodu, i to ze wszystkich jego stopni hierarchicznych i klas
społecznych, nie pozostawiając przy tym bez reprezentacji żadnego
poważniejszego prądu, żadnego istotnego interesu lub żywotnego pierwiastku,
nowe ciało arystokratyczne czerpać będzie szlachetne żywioły z łona mas
demokratycznych i wylegitymuje się z wpływu społecznego tym, że się wcieli w
szczerą i pełną reprezentację narodu.
Dla tego to hr. Cieszkowski zaznacza z takim
naciskiem, że do najistotniejszych potrzeb społeczeństwa nowożytnego należy
samoistne wytworzenie patrycjatu ludowego (patriciat populaire), patrycjatu
włączającego wszelką zasługę (expansif), a nie wyłącznego (esclusif), jaki
dawniej istniał, albowiem jedynie taki patrycjat odpowiada potrzebom
dzisiejszej epoki. Izba wyższa, oparta na podobnym patrycjacie, stanie się
strażnicą wielkich tradycji, zarówno jak i orędownikiem niezbędnych potrzeb i
konieczności społecznych. Pod przewodnictwem takiej izby wyższej pojawi się
niezbędna siła skupienia i spójni wśród instytucji politycznych, która nie
wyłączy bynajmniej rozwoju postępowego, lecz przeciwnie, będzie jego niezbędnym
warunkiem i najpoważniejszą rękojmią. Niema bowiem rzeczywistego postępu bez
zachowawczości, tak jak niema rzetelnej zachowawczości bez postępu.
Nasuwa także przeistoczona podług modły hr.
Cieszkowskiego izba wyższa różne wątpliwości, ale niweczy je autor swą
argumentacją zwięzłą, która pod względem ścisłości logicznej nie pozostawia nic
do życzenia. Jednym z zarzutów, stawianych nowej izbie, jest ten mianowicie, iż
pozbawia koronę możności złamania opornej i zaślepionej większości; gdy bowiem
dawniej monarchizm posiadał moc oddziaływania na obie izby, a to za
pośrednictwem rozwiązania, na izbę deputowanych, a za pomocą gromadnej nominacji
na izbę parów, system kooptacji stawił wpływowi królewskiemu zaporę nie do
przebycia. Zarzut powyższy jest jednak zdaniem hr. Cieszkowskiego tylko
pozornym. Prawo bowiem niweczenia opornych większości, przysługujące dawniej
koronie, niezupełnie się zgadzało z istotą porządku konstytucyjnego.
Właściwszym nierównie był wpływ, skłaniający opornych do ustępstw i
porozumienia. Wpływ powyższy posiadała w wysokim stopniu korona angielska, i
dzięki jemu w łonie arystokracji wielko-brytańskiej nie zamierał duch
pojednawczy, pomimo to, że była przecież dziedziczną.
Czyż więc należy przypuszczać, że zgromadzenie tak
światłe, jak nowa izba wyższa, nie znajdzie w swym sumieniu politycznym dostatecznych
powodów, aby ustąpić wobec rzeczywistej konieczności politycznej? A choćby
wreszcie utworzyła się oporna większość, która by pragnęła uwiecznić swe
tendencje za pośrednictwem jednostronnych wyborów, to i w takim wypadku
istnieje potęga, kładąca tamę wszelkim nadużyciom, a naprawiająca zło bez
wstrząśnień i zamieszania. Potęgę, o której mowa, stanowi czas, a czynnikiem
poprawczym jest śmierć. Odświeżanie nieustanne izby wyższej z powodu wymierania
jej członków powinno być zapowiedzią ciągłego rozwoju i postępu. Jest ono czymś
zupełnie odmiennym, aniżeli uzupełnianie izby dziedzicznej. Gdy bowiem z zasadą
dziedzictwa są nierozdzielne pewne przesądy familijne i pewne interesy kastowe,
system kooptacji czyni arystokrację istotnie narodową i jedynie możliwą obecnie
we Francji; czyni ją nadto przystępną dla wszystkich, nawet dla reprezentantów
starych rodów, i tym sposobem uwalnia ją na zawsze od nienawiści społecznych.
Niema także najmniejszej obawy, aby nowa korporacja
arystokratyczna przeistoczyła się kiedykolwiek w oligarchię. Świeże
pierwiastki, którymi się nieustannie odżywiać musi, stanowić będą najlepszą
gwarancję jej łączności z duchem i potrzebami wieku. Sposób odświeżania izby
odpowiadać nawet będzie systemowi parlamentarnemu. Gdy bowiem izba deputowanych
ulegać musi odnawianiu periodycznemu zewnętrznemu, izba parów odradzający
pierwiastek przyjmować będzie nieustannie i z wewnątrz. Różnica powyższa zdaje
się wypływać z istoty systemu dwuizbowego, która wymaga, aby izba pierwsza była
piastunem żywiołów stałych i przejętych duchem łączności, a izba deputowanych
aby objawiała zmysł ruchliwości i żywotności.
Istnieje wreszcie jeszcze jeden sposób, pośredni
wprawdzie, ale za to moralnie bardzo skuteczny, wpływania na oporną większość
izby panów. Jest nim protest mniejszości panów, używany niekiedy w Anglii.
Jeżeli mniejszość jest imponującą i czuje, że poparcie kraju całego jest jej
udziałem, wówczas protest, czyli uroczyste odwołanie się do opinii całego
kraju, musi się stać dla większości przed wotowaniem bardzo niewygodnym, a dla
mniejszości zwyciężonej wielkim pokrzepieniem i otuchą po niefortunnym
wotowaniu. Hr. Cieszkowski obmyślił nawet dla władzy wykonawczej pewien wpływ
na skład izby panów, bez narażenia zasady organizacyjnej na szwank niepożądany.
Władzy monarchicznej, zdaniem autora, mogłoby przysługiwać prawo inwestytury i
w następstwie prawo zawieszania na czas pewien dokonanych przez izbę wyborów.
Zbytecznym prawie byłoby dodawać, że w pierwszym jak i w drugim wypadku, prawa,
przyznane władzy wykonawczej, muszą mieć jasno i wyraźnie wytknięte granice.
Drugim środkiem, jeszcze więcej pozytywnym, a
wpływającym na skład izby panów, może być prawo do pozyskania godności para,
przyznane mężom stanu, którzy przez pewien przeciąg czasu spełniali najwyższe
funkcje rządowe (ex virtute officii); to samo prawo mogłoby przysługiwać i
marszałkom izby deputowanych. Warunek spełniania funkcji przez czas dłuższy
jest w tym wypadku nieodzownym, on bowiem tylko byłby w stanie zapobiec
nadużyciom, aby się skrytym sposobem nie dostawali do izby panów prowizoryczni
ministrowie lub nominalni marszałkowie. Można by wreszcie i na to pozwolić, aby
mężowie, których wotum obu izb wskazało jako dobrze zasłużonych ojczyźnie,
pozyskiwali tym samym miejsce w senacie. Tym sposobem stworzono by dla izby
deputowanych rodzaj inicjatywy w przedstawianiu kandydatów, nie dając jej
jednak przewagi nad izbą panów. Wotum bowiem powinno by w każdym razie być
zgodnym i pochodzić od obu izb; senat zatem, odmawiając swego głosu, mógłby
unicestwić wszelką natrętną kandydaturę izby deputowanych.
Poczyniwszy znaczne ustępstwa władzy wykonawczej,
prawie wbrew swemu przekonaniu, hr. Cieszkowski uważa stanowczo dawne środki,
jakimi były: rozwiązanie izby i nominacja gromadna parów, za przestarzałe. Tym
zaś, którzy się obawiają, aby izba panów w swym nowym ustroju nie uzyskała
przewagi nad izbą deputowanych i nie skoncentrowała całej władzy w swym ręku,
przypomina autor wetowanie budżetu. Nie potrzeba też szukać potężniejszego i
skuteczniejszego środka do złamania oporu jakiegokolwiek, lub do usunięcia
nadużyć, popełnianych przez wszelkie organa państwowe; środkiem tym bowiem, i
to środkiem legalnym, jest odrzucenie całkowite lub częściowe budżetu, dzięki
czemu izba deputowanych samą groźbą wykonania owego prawa jest w stanie
zapewnić sobie raz na zawsze przewagę nad senatem.
Swoją drogą parostwo kooptacyjne przez nowy ustrój
pozyska niezbędną moc, z której będzie mogło, a nawet będzie musiało, zrobić
dobry użytek choćby dla tego, że nadużycie wszelkie skaże je nieodzownie na
bezsilność. Poddając też jeszcze raz bardzo gruntownemu i głębokiemu rozbiorowi
zasadę dziedziczności i wybieralności w zastosowaniu do ustroju izb wyższych i
przyznając, że pierwsza z nich dała dodatni rezultat w Anglii, a druga w
Ameryce północnej, hr. Cieszkowski jest tego przekonania, że system kooptacja
osiągnie wszystkie dodatnie owoce obu zasad poprzednich, unikając jednocześnie
nieodłącznych od nich niedostatków. Kooptacja, zdaniem autora, musi wytworzyć
dziedziczność moralną i zbiorową, w miejsce dawnej fizycznej i indywidualnej,
jednym słowem: dziedziczność z ducha a nie z ciała (une héredité selon Pesprit
et non selon la chair). Każdy z nowych parów będzie się uważał za ogólnego
dziedzica korporacji, która go mianowała, a nie za spadkobiercę krzesła po swym
poprzedniku. Duch korporacji sprawi też to niezawodnie, że dziedziczenie
osobiste zamieni się w korporacyjne, fizyczne zaś — w duchowe.
Przy tym kooptacja zawiera także zasadę wybieralności,
tylko, że ciałem wyborczym jest sama korporacja, stanowiąca prócz tego specjalny
trybunał do ocenienia zasługi. Wybory odbywają się też wewnątrz samej
instytucji, a więc ciało polityczne, które z powyższych wyborów powstaje, nie
ma egzystencji zapożyczanej, ani jest reprezentantem kogokolwiek bądź, lecz
staje się niejako swym własnym twórcą i przedstawia jedynie zasadę
arystokratyczną w pełnym znaczeniu tego wyrazu. Powtarzając jeszcze raz
przekonanie, że arystokracja jest niezbędnie potrzebną społeczeństwu
demokratycznemu, hr. Cieszkowski zaznacza dobitnie, że arystokracja dawniejsza
była faktem i przywilejem, a dzisiejsza jest aktem i prawem. Dawniej dostatecznym
było być arystokratą, dziś trzeba nim się stać dopiero. Dotychczas można
usłyszeć powtarzaną dewizę „noblesse oblige", tj., że szlachectwo
obowiązuje, a w tym krótkim zdaniu, mieści się myśl głęboka i przekonywająca,
że szlachta posiadała zawsze nie tylko prawa, ale i obowiązki, i że obowiązki te
były przede wszystkim czynnymi, bo gdyby były jedynie biernymi, wystarczałaby
dewiza „noblesse defend", czyli, że szlachectwo tylko zakazuje pewnych
czynów.
Dawniej uważano szlachectwo za nielicujące z mniej
przystojnymi zajęciami; dziś jedynym niewłaściwym życiem dla szlachcica jest
próżnowanie; jest przepędzanie bezpożyteczne i bezmyślne czasu. Chcąc być dziś
szlachcicem, trzeba się nieustannie uszlachetniać, i to czynami dzielnymi, w
myśl Sallustyuszowego twierdzenia: „neque diritiis aut superbia, sed bona fama,
factisque fortibus nobilis ignobilem anteibat". O ile też arystokracja
poczuje się zobowiązaną do pożytecznej i płodnej działalności, o tyle
społeczeństwo zrozumie, że jest nawzajem zobowiązane do rzetelnej wdzięczności.
Bez czynów jednak pożytecznych nie może być mowy o wywzajemnianiu się narodu.
Nowożytnej, duchowej arystokracji, wskazuje w końcu hr. Cieszkowski , podniosłe
w całym znaczeniu tego słowa posłannictwo. Arystokracji zadaniem powinno być,
podług niego, otoczenie opieką postępu i rozwoju całego ludu oraz
wtajemniczanie klas niższych w warunki i potrzeby życia społecznego. Misja
arystokracji nie może już dziś polegać na dziełach dobroczynnych prywatnej
natury, ale winna dążyć do kierownictwa krokami ludu i torować mu drogę do
postępowego rozwoju. Tylko też wypełniając podobne posłannictwo, może
arystokracja nowożytna mieć przyszłość i to świetną przed sobą.
Taką jest w ogólnych zarysach zawartość naukowa
rozprawy hr. Cieszkowskiego. Nie potrzebuję tłumaczyć, że, uogólniając poglądy
autora, zwracałem uwagę przede wszystkim na myśl, nie zaś na słowa; dodać jednak
winienem, że, skutkiem niezwykłego bogactwa treści, pominąć musiałem dużo
przenikliwych obserwacji i głębokich myśli, których cząstka zaledwie mogłaby
stanowić o wartości całych rozpraw i studiów. Zapoznawszy czytelnika z
przebiegiem główniejszych poglądów, zawartych w pracy: „De la pairie et de
l'aristocratie modernę", pozostaję w pewnym kłopocie co do tego: czy po
pięćdziesięciu latach istnienia powyższego studium właściwą jest naukowa
krytyka, której się zazwyczaj poddaje świeże publikacje bieżącej chwili. Z
uwagi jednak, że w dziełach, poświeconych historii nauk politycznych, studium
hr. Cieszkowskiego nie doznało dotąd odpowiedniego uwzględnienia, zdecydowałem
się na wypowiedzenie kilku krytycznych, choć bardzo spóźnionych, uwag. Otuchy
mi dodaje w nim położeniu głębokie przeświadczenie, że jedynie niedouczone
aroganckie miernoty, lubiące się pławić w panegirycznych przestworach, obrażają
się na wszelką krytykę; myśliciel zaś tej miary i zasługi, co hr. Cieszkowski,
mógłby się obrazić na piszącego, gdyby rzecz swą zwykłym panegirykiem
zakończył. Nie potrzebuję przekonywać, że dla krytyki rok 1844, w którym się
ukazała rozprawa autora, musi być miarodawczym. Tylko uwzględniając stan nauk
politycznych w powyższej dobie i opierając się na ówczesnym rozwoju rządów
reprezentacyjnych, wolno wystosowywać krytyczne wymagania, a oprócz tego
przypominać trzeba sobie nieustannie, że dopiero po 1848 r. konstytucjonalizm
europejski zdobywał coraz to więcej doświadczenia i sędziwości; w roku zaś 1844
nie tylko Niemcy były dalekimi od celów zjednoczenia, ale późniejszy cesarz
Wilhelm I. zaledwie śmiał marzyć o rządach konstytucyjnych, więcej pozornych,
niż istotnych, dla królestwa pruskiego.
Hr. Cieszkowski, jak to ze streszczenia jego pracy
przekonać się było można, miał na względzie wyłącznie stosunki francuskie i dla
Francji specjalnie opracował reformę izby panów. Nie chodziło autorowi o
przedstawienie teoretyczne wszystkich pożytków i niedostatków, jakie wypływają
z systemu dwuizbowego, zaznaczył tylko najwyraźniej, że naród francuski w 1844
r. przyjął stanowczo system dwuizbowy, a więc podjął się dlań stworzyć nieco
solidniejszy grunt i naturalne podstawy. Jakkolwiek mimowolnie zdobył sobie
autor przekonanie czytelnika na rzecz systemu dwuizbowego, to przede wszystkim
samo oświadczenie, że naród francuski przyjął go stanowczo, należało w r. 1844,
to jest po tylu niefortunnych próbach, do niezaprzeczenie głębokich i
przenikliwych spostrzeżeń. Nie tylko bowiem, że dla radykalnych żywiołów
nowożytnej Francji miał zawsze pewien urok sylogizm Robespierra, dowodzący, że „un
peuple qui a deus especes de représentation cesse d’être un peule unique.
Une double représentation
est le germe du fédéralism et de la guerre civile". Fievée,
pisarz niezaprzeczonego talentu i nauki, a nieżywiący najmniejszej sympatii dla
osławionego oprawcy wielkiej rewolucji, przyszedł w r. 1831 do tego samego
przekonania i jedynie w samorządzie lokalnym, zapożyczonym z wielkobrytańskich
wzorów, upatrywał źródło odrodzenia dla swego społeczeństwa.
Wprawdzie znaleźli się i przed 1844 r. poważni
uczeni francuscy, jak np. Cherbuliez,
którzy się stanowczo za systemem dwuizbowym oświadczyli i dużo przekonywających
motywów na jego uzasadnienie przytoczyć byli w możności, ale nie spotykamy u
nich tego spostrzeżenia, któremu dzieje następnego półstulecia użyczyły powagi,
a które twierdziło, że naród francuski, minio odmiennych pozorów, przyjął
system dwuizbowy niejako za narodową instytucję. Była chwila, i to wkrótce po
ukazaniu się pracy hr. Cieszkowskiego, w której można było co do trafności jego
spostrzeżenia powziąć niejakie wątpliwości. Konstytucja z 1848 r., przejęta
romantyczną frazeologią swych wielko-rewolucyjnych poprzedniczek, wsparła się
na systemie jednoizbowym;
ale wraz z rzeczpospolitą pierzchnął Robespierrowski upiór, a następczyni jej,
rzeczpospolita z 1871 r., przekonawszy się, że podług starego orzeczenia „une
seule chambre sera eternellement despote on ésclave”,
powróciła w r. 1875 do systemu dwuizbowego i uznała go za odpowiedni narodowym
potrzebom. Trudno przypuszczać, aby wyboru swego miał republikański prawodawca
niezadługo pożałować. Wobec bowiem niezaprzeczonego faktu, że izby francuskie
zyskują coraz więcej przewagi nad władzą wykonawczą,
jedno zgromadzenie reprezentacyjne powróciłoby prędzej lub później do tradycji
wielkiej rewolucji, pogrążając cały kraj w nieopisanym odmęcie.
Pragnąc izbę wyższą we Francji oprzeć na zasadzie
kooptacyjnej, hr. Cieszkowski poddał zasadę dziedziczności i wybieralności
gruntownej i, rzec można, prawie wyczerpującej krytyce. Skończony mistrz w
dziedzinie myślenia, jasny w najsubtelniejszej argumentacji i zawsze wyzwolony
od owej zawiłości abstrakcyjnej. spotykanej dość często u uczniów Hegla, nie
obciążał hr. Cieszkowski zbytecznie erudycją swych dowodzeń i liczyć się zwykł
z wielkimi skarbnicami dziejowego doświadczenia. Sądziłbym wszakże, że argumentacji
jego, zawsze silnej i podbijającej, dodałyby niekiedy powagi przykłady
historyczne, choćby drobniejszego pokroju. Wykazując np., że pośrednio wybieralny
senat, dobry z wielu względów dla Ameryki północnej, nie byłby odpowiedny we
Francji, następnie przekonywując, że wybór jednej izby przez drugą,
praktykowany w Norwegii, byłby jeszcze mniej właściwym dla Francji, hr.
Cieszkowski, gdy podejmuje z kolei rzeczy krytykę wyborów bezpośrednich z
ograniczeniem prawa wyborczego biernego, pomija Belgię, która od 1830 r. mogła
wzbogacić swym doświadczeniem autora.
Przemawiając za zasadą kooptacji z niezwykłą siłą
przekonania i z rzadką subtelnością argumentacji, hr. Cieszkowski pominął
dzieje nowożytne tejże zasady, nie tylko powszechne, ale i we Francji. Senat za
konsulatu był przecież kooptacyjnym, a
mimo to. zrodził się w nim duch serwilizmu, który Bonapartemu wynalazł tytuł
specjalny ,.la majesté consulaire".
Nie podnoszę bynajmniej powyższego faktu, aby nim podkopywać rozumowanie
autora. Jestem nawet przekonany, iż jak senat konsularny duchową swą nicością
nie jest w stanie zachwiać wywodów hr. Cieszkowskiego, tak i senat kooptacyjny
w stanie Marylandu, uznany przez Storego, mimo wszelkich zarzutów
teoretycznych, za pożyteczny i dobrze funkcjonujący,
nie może dlań stanowić wielkiej pomocy. Zaznaczam jedynie, że w studiach
politycznych najlogiczniejszą argumentację uzupełniać zwykła logika faktów,
czerpana z doświadczenia dziejowego, a sprawiająca niekiedy abstrakcyjnym
myślicielom dziwne niespodzianki. Hr. Cieszkowski złożył w swej pracy
niezaprzeczone dowody na to, że historię uważał za mistrzynię życia i że
czerpał z jej wielkiej skarbnicy doświadczeń. Jedynie tylko w drugorzędnych
kwestiach nie zdołał się nagiąć do poziomu historycznego szperacza i pozostawił
skromniejsze dokumenty z przeszłości na uboczu.
Upatrując w zasadzie kooptacyjnej czynnik, jedynie
odradzający izbę parów, hr. Cieszkowski, w następnym pięćdziesięcioletnim
rozwoju życia konstytucyjnego nie znalazł pełnego dla swej myśli przewodniej
potwierdzenia. Wybory pośrednie do senatu uzyskały na kontynencie sankcję
polowy stulecia, a nawet rzeczpospolita francuska zżyła się od 1875 r. z
systemem, któremu autor przyznawał tylko w pewnych warunkach rację bytu.
Chociaż jednak mam pewne wątpliwości, czy akademicka kooptacja, odpowiedna dla
spokojnego świata uczonych, wytrzymałaby ogień próbny politycznych namiętności,
zaznaczyć jednak winienem i przyznać muszę, że pomysł hr. Cieszkowskiego
odniósł świetny, choć tylko częściowy, tryumf. Wiadomo bowiem, że senat
rzeczypospolitej francuskiej od 1875 r. uzupełniał się w czwartej części (75 na
300 senatorów) za pomocą kooptacji. W
ostatnich czasach odstąpiono nawet od powyższej zasady i jedynie około 40
pozostałych niewzruszalnych senatorów postanowiono cierpieć aż do zupełnego
wymarcia. Żywioły jednak społeczne, które się dostały dzięki kooptacji do
senatu, zasłużyły sobie na najwyższe pochwały i uznanie. Pyfferoen żałuje
szczerze, że, gwoli ujednostajnieniu zasady, senat pozbędzie się źródła, z
którego czerpał przez lat dwadzieścia obficie niepodległość zdania, chłodną
rozwagę i dojrzały rozum stanu.
Wszystko,
co hr. Cieszkowski napisał o niezbędności istnienia arystokracji w demokratycznym
społeczeństwie, wszystko, czego od arystokracji wymagał, i doniosłości pełne
posłannictwo, jakie jej wskazał, stanowić będzie niewyczerpany i niespożyty
przez czas skarbiec politycznej etyki. Wyznaję, że nie zdarzyło mi się spotkać z
pracą, która by pod tym względem dała się porównać ze studium hr.
Cieszkowskiego. Do wytworzenia arystokracji, jakiej pragnął autor, najwięcej
mógł dopomóc i w rzeczywistości najbardziej dopomógł samorząd lokalny.
Uszlachetniający wpływ, jaki wywarł na społeczeństwo, wiadomy był już Fievée’mu,
który nie zapomniał nawet o ciekawym przykładzie, jaki dały gminy Holandyi w
dobie wcielenia tego kraju do francuskiego cesarstwa.
Chciałoby się też, ulegając mimo woli pokusom pedantyzmu, zarzucić hr.
Cieszkowskiemu, że między kardynalnymi czynnikami, odradzającymi arystokrację z
ducha, a nie z ciała, nie wymienił samorządu. Uwaga podobna jednak nie byłaby
usprawiedliwioną. Dowodząc bowiem, że arystokracja nowożytna nie może się
ograniczać dziełami dobroczynnymi prywatnej natury, lecz że winna, torować
masom ludu drogę postępu i rozwoju, wskazuje najwyraźniej hr. Cieszkowski
samorząd miejscowy, któremu przewodnicząc, zapewniła sobie arystokracja
angielska wysokie przymioty wraz z dojrzałością polityczną.
Czytając zaś owe podniosłe myśli, nakazujące arystokracji unikać próżniactwa, a
nieustannie zasługiwać się społeczeństwu dzielnymi czynami, ulega się
złudzeniu, że hr. Cieszkowski dziwną moc swego ducha zaczerpnął z zamierzchłych
czasów i dawnych tradycji, gdy Skarga, sławiąc zwycięzców multańskich, rzekł na
ich największą pochwałę: „prawdziwa miłość ojczyzny pokazała się w nich nie
słowy, nie udatnością, ale rzeczą samą".
Treitschke: „Die Republik der
vereinigten Niederlande". Str.
537 i dalsze. „Hist. und pol. Aufsatze", t. II, wydanie czwarte. Porównać: Juste „Histoire des
Etats-Generaux des Pays-Bas", t. II, str. 150; porównać: Bluntschli
„Geschichte des schweizerischen Bundesrechts". T. I, str. 452 i dalsze.
Virozsil:
„Das Staatsrecht des Königreichs Ungarn", t. I, str. 127 nazywa złota
bullę „magna charta" Węgier, ale zaznacza, że dzięki jej „galten nur die
Adeligen im Lande als Nation".
„Versuch einer Darstellung der
hungarischen Konstitution". Lipsk, 181-2, str. 79.
Krajner: “Die ursprüngliche
Staatsverfassung Ungarns", str. 225 i dalsze.
Taine: „La révolution", t. I, str.
194.
Laferriére: “Les constitutions itd.”
str. LXXXVI i dalsze.
Constant: „O monarchii konstytucyjnej", część
I, str. 185.
„De l'etat politique de la nation
française", str. 52.
“Das Bundesstaatsreeht der vereinigten
Staaten Nordamerikas”, str. 314.
De la Sizeranne: „Le referendum communal", str. 839. (La reforme sociale 1 Juin, 1893).
Bard et Robiquet: „La Constitution française de 1875", str. 215.
Mohl „Politik”. T. I, str. 27.
Durdent: „Histoire critique du
sénat-conservateur itd.", str. 5.
Pyfferoen:
„Du Sénat itd.", str. 21 i 41.