W
stosunkach pomiędzy pewnymi ukraińskimi kołami politycznymi a gronem
osób, skupionych wokoło "Biuletynu Polsko-Ukraińskiego"
od dawna istnieje pewne nieporozumienie. Owe koła ukraińskie (a
zapewne i analogiczne koła polskie) chcą w nas widzieć tradycyjnych
ukrainofilów, którzy z jakichś bliżej nieokreślonych powodów rozmiłowali
się we wszystkim, co jest ukraińskie i dziś, w zależności od temperamentu
i stopnia odwagi cywilnej, gotowi są kruszyć kopie w obronie tych
właśnie Ukraińców, zewsząd i przez wszystkich uciskanych i prześladowanych.
Nic
fałszywszego pod słońcem!
Nie
jesteśmy ukrainofilami. Nie podoba się nam bynajmniej obecny stan
rzeczy w społeczeństwie ukraińskim, nie roztkliwiamy się nad historią
ukraińską, nie rozrzewniamy się nad obrazem stepu, futoru czy sadu
wiśniowego i nie nadstawiamy piersi w obronie abstrakcyjnej sprawiedliwości,
z jakiegoś powodu identyfikowanej przez Jeremiaszów ukraińskich
ze ślepą Fortuną, obdarzającą jednych niesłusznie (m.in. Polskę)
i krzywdzącą drugich (m.in. Ukrainę). Raczej przeciwnie. Potrafilibyśmy
w sposób może bardziej jaskrawy, a zapewne od pewnych ugrupowań
ukraińskich bardziej obiektywny, skrytykować sytuację wewnętrzną
w społeczeństwie ukraińskim, pracę jego niektórych reprezentantów
i instytucji, sens pewnych posunięć.
Stoimy
na tym stanowisku nie dlatego, abyśmy, wpadając w jaskrawy utylitaryzm
i w skrajny egoizm narodowo-polski, nie wierzyli w możliwość istnienia
(bardzo rzadką!) miłości bezinteresownej, w "dobro bez Boga",
w sprawiedliwość stratosferyczną. Rzeczy te, wbrew wszystkiemu,
istnieją i istnieć będą.
***
Nie
jesteśmy ukrainofilami z następujących względów. Ukrainofilizm,
jako zjawisko powstał w specyficznych warunkach, w okresie wyjątkowym
i na terenie szczególnym. Ukrainofilstwo zrodziło się na Wielkiej
Ukrainie Naddnieprzańskiej w wieku XIX. Jego psychologiczne podłoże
jest niezwykle jasne i proste - lud, opuszczony przez własne warstwy
wyższe zrusyfikowane lub spolszczone, lud bez głosu politycznego. Obok niego
trwa w swym zdeklasowanym odłamie radykalnym, wolnościowa przede
wszystkim i ludofilska i dlatego również ukrainofilska cienka warstwa
ziemiańsko-szlachecka, polska, pełna świadomości spokrewnienia z
Ukraińcami i dawnego stanu posiadania Rzeczypospolitej na tych terenach.
Zasymilowanie się tej szlachty ze stepem, jej pewna orientalizacja,
reperkusje dawnego kozakofilstwa, wzmocnione przez szkołę ukraińską
poezji polskiej, dały w sumie właśnie ukrainofilstwo. Czynniki uboczne
w postaci wspólnej platformy antymoskiewskiej, a przy tym aktualny
brak jakichkolwiek tarć polsko-ukraińkich, ułatwiały rozwój tego
prądu. Głównym jednak kamieniem
węgielnym ukrainofilstwa polskiego była polityczna i poniekąd kulturalna
niemota masy ukraińskiej.
Łatwo
zrozumieć, że zapewne nie obserwowalibyśmy ukrainofilizmu jako zjawiska
na Ukrainie Naddnieprzanskiej, gdyby lud ukraiński był zorganizowany
i posiadał swe własne sformułowane postulaty polityczne, gdyby do
ziemian polskich kierował swe żądania "antyobszarnicze",
chociażby nawet bardzo umiarkowane i bynajmniej nie ekspropriacyjne,
a jednocześnie zmierzał do majoryzacji życia kulturalno-społecznego
i naukowego. Dokładnie tak samo jak najprawdopodobniej nie mielibyśmy
także chłopomaństwa, występującego w znanej formie, podobnie jak
nie mieliśmy analogicznego rozwoju stosunków polsko-ukraińskich
na Rusi Czerwonej, gdzie istniała rywalizacja dworu i wsi, Polaka
i Rusina, gdzie Rusin już w dobie "trójcy Ruskiej", w
pierwszej połowie XIX w., wystąpił do walki o swe prawa. Jeśli więc
stwierdziliśmy w jakich warunkach ukrainofilizm zrodził się i rozwijał
- to musimy raz jeszcze z całym naciskiem stwierdzić, że podobnych
warunków na Rusi Czerwonej nie mieliśmy prawie nigdy, a najmniej
możemy się ich doszukiwać dziś. Logicznym więc zjawiskiem, opartym
na głębszym rozważeniu przyczyn jest stwierdzenie braku ukrainofilstwa,
jako prądu, na Rusi Czerwonej - logicznym i praktycznie cennym jest
podkreślenie bezpodstawności i nierealności wszelkich wysiłków zmierzających
do tworzenia tego prądu dzisiaj. Gleby odpowiedniej na tego rodzaju
zasiew nie mamy tam prawie zupełnie.
W
świetle naszych wywodów, staje się teraz zrozumiałym charakter importowy
ukrainofilizmu w Polsce współczesnej - jego związek z grupą dawnych
działaczy polskich na Ukrainie. Obcość i nieżyciowość ukrainofilizmu
w warunkach obecnych widoczna jest w kompletnym prawie (poza paru
wyjątkami) marazmie i bierności wobec zagadnienia ukraińskiego w
Polsce owych dość licznych ukrainofilów polskich, nieźle na ogół
usytuowanych, niejednokrotnie wpływowych i uzbrojonych w znajomość
problemu ukraińskiego. Nie znajdziemy ich głośnych nazwisk ani na
łamach pism polskich, poruszających kwestie stosunków polsko-ukraińskich,
ani w szeregach obrońców bądź oskarżycieli moralnych w licznych
procesach politycznych, nie znajdziemy też ich nazwisk w gronie
prenumeratorów jedynego w swoim rodzaju w Polsce "Biuletynu
Polsko-Ukraińskiego".
Z
tego też właśnie braku "warunków obiektywnych" dla wegetacji,
już nie mówiąc o rozwoju, ukrainofilizmu w Polsce dzisiejszej, rodzi
się tak wiele mówiące zjawisko, jakim jest zupełny brak dopływu
nowych młodych ukrainofilów do grona starych. Nawet rodziny starych
ukrainofilów, ich synowie i córki, ukrainofilstwo traktują jako
objaw dziwactwa ojców (czego by to tam na Ukrainie nie wyprawiano!)
i wkraczając w życie czysto polskie, niekiedy unikają nawet wszelkiej
styczności z Ukraińcami.
Oto
dlaczego nie jesteśmy ukrainofilami, dlaczego skłonni jesteśmy uważać
ukrainofilizm za zjawisko w naszych warunkach niepożądane, a jego
reaktywowanie w jakiejkolwiek formie, za osłabianie polskich konstruktywnych
sił politycznych na terenie zagadnień narodowościowych Rzeczypospolitej.
***
Kim
wobec tego jesteśmy? Co nas z zagadnieniem ukraińskim wiąże, i ułatwia
lub wręcz umożliwia porozumiewanie się z Ukraińcami? Odpowiemy krótko
i węzłowato - współczesność.
Ta współczesność, która nie socjalistom i demokratom Niemiec przedhitlerowskich,
a właśnie Niemcom Hitlera pozwoliła doprowadzić do porozumienia
się z młodą piłsudczykowską Polską, ta współczesność, która liczne
zbankrutowane hasła zbliżenia międzynarodowego na płaszczyźnie internacjonalizmu
Ligi Narodów, sprawiedliwości, klasy czy Rozumu, przez duże "R",
czyni przestarzałymi atrybutami śp. XIX wieku i czasów przedwojennych.
Ta wreszcie współczesność, której rysem najznamienniejszym jest
doktrynerstwo praktyczne i zerwanie z doktrynerstwem abstrakcyjnym, dążenie do oparcia wszelkich porozumiewań się, zwłaszcza
politycznych, na surowej bazie interesu rzeczywistego i egoizmu
niezasłoniętego listkiem figowym fałszu. Jedynym źródłem naszej
aktywności na terenie zagadnień narodowościowych Rzeczypospolitej
jest należycie, realnie pojęte Dobro i Honor Polski. I
nic w zasadzie więcej.
Należycie
realnie pojęte Dobro i Honor Polski. Rozumiemy bowiem dobrze, że
dobra i honoru naszego nie utrzymamy w atmosferze tak
licznych i tragicznych procesów o "separatyzm", nie utrzymamy
w zawoalowanym biernym oporze większości naszych "mniejszości".
Wiemy iż Polski Wielkiej nie zbudujemy dywersją polityczną i rozkładem
wedle widzi mi się określanego "wroga" wewnętrznego, nie
wzniesiemy Jej siłą materialną naszej administracji, policji czy
organizacji społecznej. Wiemy,
że Polskę Wielką zbudujemy jedynie i tylko wielkimi rzutami wielkiej
polityki wewnętrznej i zagranicznej. Wiemy, że moc nasza nie na
pomniejszeniu sił ukraińskich (białoruskich czy litewskich) polega,
a na wytknięciu wspólnego koryta biegu, we wspólnym wysiłku ekspansywnym,
we wspólnym wyniesieniu zamkniętego naszymi granicami narodowymi
międzymorza bałtycko-czarnomorskiego, do roli wszechświatowej.
Ukrainizm (białorutenizm i litewskość) traktujemy jak swego sojusznika,
zaś jego ograniczony i zdrowy rozwój, uświadamiający sobie własny kierunek celów
i ekspansji, traktujemy jako potęgowanie sił naszych. I dlatego
wołamy "Ukraina wolną być musi!"
I
dlatego zagadnienie szczerości naszej czy nieszczerości, problem
uczuć naszych wobec Ukraińców jest zagadnieniem akademickim i naiwnym.
"Kochamy" Ukrainę, że użyjemy słów Eugeniusza Czykałenki,
"do głębi własnej kieszeni" i nikt nam nie zarzuci braku
szczerości w dbaniu o jej korzyści.
***
Ale
jest tu jedno "ludzkie, arcy-ludzkie" ale.
Uświadamiając sobie nasz państwowo-polski interes w takim a nie
innym rozwoju stosunków polsko-ukraińskich (i narodowościowych w
ogóle) zakresem naszych zainteresowań zbliżamy się do bieżącego
życia ukraińskiego i zaczynamy go bez apriorycznej niechęci poznawać
i zgłębiać. Zaczynamy cenić jego walory, rozumieć i niekiedy tłumaczyć
jego wady, szanować aspiracje. Nie może się to odbyć bez udziału
wszelkich uczuć, bez sympatii, współczucia, mogącego u niektórych
z pośród nas przyjmować formy mocne, tym mocniejsze, że wyrastające
na podłożu poczucia wspólnoty naszych dziejów i losów.
Nie
stajemy się przez to ukrainofilami, stajemy się najwłaściwszymi
ukrainistami, podobnie do dobrych i rzetelnych germanistów, anglistów,
japonologów czy sinologów - w pewnym stopniu propagatorami kultury
i aspiracji ukraińskich w Polsce. A że kieruje nami w tej pracy
nie żaden "filizm" - z tym większym skutkiem i pewnością
siebie - to czynimy.
Toteż
jeśli chcielibyśmy określić siebie jednak przy pomocy użycia terminu
"ukrainofilizmu", to musielibyśmy od treści tego pojęcia
odjąć tę jego cząstkę, która zawarta jest w końcówce "filizm",
a na jej miejsce dodać element zrozumienia naszego interesu polsko-państwowego
w należytym rozwiązaniu problematu ukraińskiego w Polsce i w Europie
Wschodniej w ogóle. Oto czym jesteśmy i czym zostać pragniemy.
***
A
Ukraińcy? Jak się mają wobec takiego dictum
acerbum zachować wobec nas Ukraińcy, zapytać może z lekka zaskoczony
naszymi wywodami czytelnik?
Przede
wszystkim tak, jak im się to żywnie podoba. Jest to problemat ich
racji politycznej, nie naszej. Mamy jednak i my dla własnego użytku,
zgoła nie tajny, punkt widzenia na treść zapytania powyższego. Uważamy
wszystkich Ukraińców orientujących się w jakiejkolwiek pracy politycznej
na mohikanów ukrainofilizmu polskiego, za ludzi naiwnych. Zarówno
polscy ukrainofile, jak i szukający u nich oparcia politycznego
(nie towarzyskiego!) Ukraińcy, już wyraźnie należą do dnia wczorajszego
i w epigonizmie swoim wspólnie zasmarowują błotem gnuśności bardzo
ładne karty historii udziału polskiej myśli politycznej na Ukrainie
Naddnieprzańskiej.
Z
punktu widzenia naszej racji uważamy za politycznie celową współpracę
z Ukraińcami, wychodzącymi z założeń wyłącznie
ukraińskiej, narodowej racji - tzn. z Ukraińcami pełno-aktywnymi
i reprezentującymi pełne zrozumienie dla czynu politycznego, a nie
dla deklaracji słownej czy papierowej. Tych tylko Ukraińców uważamy
za istotnych współtwórców każdorazowej sytuacji politycznej na terenie
ukraińskim. Wszyscy inni są jedynie twórcami decorum
(bardzo kosztownego), które potrzebne nam było w minionych dniach
oglądania się na Ligę Narodów, na petycje parlamentarzystów angielskich,
czy innych ajentów imperializmu światowego w rodzaju Lengyela itp.
Ukrainofilów
polskich uważamy za siłę nieaktualną. Analogicznie też oceniamy
polonofilów ukraińskich, przeżywających bolesne chwile rozczarowań
lub wręcz tragedie i już chociażby dlatego pozbawionych woli czynu
i jakiejkolwiek wartości w kategoriach istnienia jako czynnik polityczny.
W
tym świetle szczególnie głębokiego i wartościowego sensu nabierają
słowa pewnego reprezentanta "obozu" niesłusznie zwanego
polonofilskim, iż z diabłem sojusz zawarłby, gdyby tego wymagał
interes ukraiński. Kto wie, może z ukraińskiego punktu obserwacyjnego,
Polska nabiera czasami cech jakiejś bestii apokaliptycznej, jedno
jest pewnym, że przede wszystkim na "diabelskim" ogniu
polskim mogą Ukraińcy przysmażyć i swoją pieczeń. Królestwo z tego
świata jest królestwem "Szatana". Ukraina platońsko-podniebna
może być budowana z Mussolinim, z Hitlerem, w Kanadzie z JKM Jerzym
V na czele, na Zielonym Kłynie z Japonią, ale Ukrainę ukraińską,
można budować tylko z Polską i to tym realniej i rzeczowiej, im
Polska będzie bardziej w zagadnieniu ukraińskim zainteresowana "materialistycznie",
im będzie bardziej "imperialistyczna", im bardziej będzie
zwracała oczy ku swej heroicznej przeszłości jagiellońskiej.
Wszyscy
Ukraińcy - Ukraińcy naprawdę, bez
filizmów i orientacji - kochający sprawę wyzwolenia ukraińskiego
tak, że z "diabłem" gotowi są sojusz zawrzeć byle im było
do Ukrainy Wyzwolonej po drodze - zrozumieją nas i pójdą z nami.
O innych nam nie chodzi - na rozmowy z innymi szkoda czasu.