P. Dmowski o konserwatystach
Roman Dmowski: „Upadek myśli konserwatywnej w
Polsce”
Warszawa 1914.
W zebranych w książkę artykułach Gazety
warszawskiej pragnie b. prezes Koła polskiego i przywódca demokracji
narodowej w Królestwie, p. Roman Dmowski, przedstawić i udowodnić „upadek
myśli konserwatywnej w Polsce”. Celu nie osiąga i nie może osiągnąć,
przede wszystkim z tego powodu, że praca jego opartą jest na mylnej metodzie.
Trzy różne pojęcia: konserwatyzmu, stronnictwa konserwatywnego i szlachty,
uważa p. Dmowski za identyczne. Stąd płyną fałszywe wnioski i szkodliwy
rezultat książki.
Konserwatyzm jest metodą myślenia.
Stronnictwo konserwatywne jest polityczną organizacją ludzi, myślących metodą
konserwatywną, rozwiązujących problemy polityczne stosownie do czasu i miejsca
działania. Szlachta wreszcie jest warstwą, która może, ale nie musi być
usposobioną myślowo konserwatywnie i która może, ale nie musi należeć do
stronnictwa konserwatywnego. Teoretycznego, koniecznego związku nie można
wykazać między szlachtą, a konserwatyzmem, praktycznie zaś sprawa ta układa się
stosownie do warunków czasu i terytorium.
Gdyby p. Roman Dmowski odróżniał te
pojęcia, a raczej, gdyby ich nie identyfikował, byłby przede wszystkim nie mógł
pisać o „upadku myśli konserwatywnej w Polsce”, myśl bowiem,
metoda myślenia nie może upaść i zniknąć. W pewnych okresach czasu i w pewnych
terytoriach może mało lub mniej, niż przedtem, ludzi myśleć i działać
konserwatywnie, ale wówczas można mówić o „upadku takiego a takiego
stronnictwa”, ale nie o „upadku myśli”. Jest też w
rzeczywistości książka p. Dmowskiego „szczerą”, jak sam mówi w
przedmowie, „polemiką”, skierowaną przeciwko stronnictwu
krakowskiemu i stronnictwu realistów, wytyka ich rzekome błędy i „zbrodnie”,
stwierdza ich rzekome „zregenerowanie”, wyraża przekonanie, że nie
ma już dla nich miejsca w Polsce, walczy przeto wszędzie i ciągle z konkretnymi
zjawiskami, ze znanymi osobami i z wiadomymi ugrupowaniami, ale konserwatyzmem,
melodia myślenia się nie zajmuje. Oprócz tego, że w ten sposób broszura p.
Dmowskiego staje się pamfletem przeciwko stronnictwu krakowskiemu i stronnictwu
realistów, jest ona nadto rzadką w dziejach publicystyki reklamą dla
stronnictwa demokracji narodowej.
Stwierdzenie tego zidentyfikowania trzech
różnych pojęć jest ważnym z następujących powodów.
Książka p. Dmowskiego sugeruje czytającej
ją publiczności, że program, metoda konserwatywna przeżyła się i upadła. Stąd
czerpie najsilniejszy swój argument, że także i stronnictwa konserwatywne
upadają i znikną. W tej fałszywej premisie i fałszywym wniosku, można by się
dopatrzeć chęci p. Dmowskiego objęcia spadku po „konserwatyzmie” we
formie stronnictwa, nie noszącego nazwy „konserwatywnego”.
Cieszylibyśmy się, gdyby tak było, pod tym jednak warunkiem, jeśli dziedzic
będzie rzeczywiście identycznym ze spadkodawcą. Wątpimy, czy to mogłoby się
udać p. Dmowskiemu, i dlatego powtarzamy: Konserwatyzm, jako metoda myślenia,
nie może „upaść”, czy zaś stronnictwo konserwatywne krakowskie i
konserwatywne stronnictwo realistów „upadają”, zobaczymy.
Fakt, że p. Dmowski identyfikuje
konserwatyzm, stronnictwo konserwatywne i szlachtę, sprawia, że w jego
historycznych ekskursjach tkwią sprzeczności. Gdyby nie ten zasadniczy błąd
metodologiczny jego książki, nie miałby trudności z wytłumaczeniem takiego np.
zjawiska, jak rola szlachty w Królestwie w pierwszej ćwierci wieku
dziewiętnastego. Pewna nieporadność w operowaniu pojęciami i pewne braki w
ujmowaniu przedmiotu, dające się usunąć tylko przez przejście jakiejś szkoły,
sprawiają, że książka p. Dmowskiego nie należy do jasnych, o ile naturalnie nie
idzie o wymyślania przeciwnikom.
Najbardziej ujemnym skutkiem faktu, że p.
Dmowski uważa konserwatyzm, stronnictwa konserwatywne i szlachtę za pojęcia
identyczne, jest wywołanie fałszywego obrazu o położeniu naszego narodu. P.
Dmowski fałszywie „uświadamia” społeczeństwo. Winy jednego z tych
czynników rozszerza na dwa inne. Budząc nieufność do ludzi, podkopuje wiarę w
myśl i program. Krytykując program, osłabia zdolność pracy ludzi, którzy w imię
lego programu działają. Jest zanadto trzeźwym, aby mógł się pozbyć
współdziałania szlachty, ale, dyskredytując ją w oczach społeczeństwa, pragnie
ją zapędzić pod swoją komendę. Ma już dość doświadczenia, aby dojrzeć, że tylko
metoda konserwatywna i tylko programy polskich obecnych stronnictw konserwatywnych
dają możność pozytywnej — powtarzamy: pozytywnej — pracy
politycznej, ale ogłaszając degenerację ich, pragnie złudzić społeczeństwo, że,
gdy on to samo będzie robił, będzie to zupełnie czym innym. Tępiąc stronnictwa
konserwatywne, a z drugiej strony wciągając pod swą chorągiew szlachtę i
uprawiając pod inną flagą politykę konserwatywną, pragnie się uwolnić od
kontroli, która mu z obozu konserwatywnego grozi i jest dla niego naprawdę
groźną. Te zamiary należy odsłonić. Należy wykazać, jak p. Dmowski „uświadamia”
i „przekonywa” społeczeństwo.
W przedmowie do swej książki pisze p.
Dmowski, że „nie żąda, by go uważano za bezstronnego”. Stwierdza
też, że „nie jest historykiem” i że „często sam zadaje sobie
pytanie, czy nie przecenia tego, co uważa w naszym życiu za dobre, a nie obniża
tego, co zwalcza jako szkodliwe”. Przyznanie to napisane zostało już po
wykończeniu książki. Można by przypuszczać, że autor, po przeczytaniu swych
wywodów, sam doznał uczucia obawy, że „przesadził”, że „krzywdził”.
Szkoda, że wówczas nie poddał rewizji swych poglądów.
P. Dmowski zwraca się w swym „szczerym
piśmie polemicznym” głównie przeciwko stronnictwu krakowskiemu i
przeciwko stronnictwu polityki realnej. Co do pierwszego z nich, to za podstawę
swej krytyki bierze ostatnie wypadki, które rozegrały się w życiu politycznym
Galicji. Czy one uprawniają do wniosku, jaki autor z nich o „zwyrodnieniu”
i „upadku” stronnictwa wysuwa, powiemy niżej nasze zdanie. Na tym miejscu
stwierdzamy następujące zasadnicze, ze względu na ocenę książki p. Dmowskiego,
momenty.
Z pół wiekowej prawie historii
stronnictwa krakowskiego nie podniósł p. Dmowski ani jednego jasnego punktu,
nie wspomniał ani o jednej jego zasłudze, nie zaznaczył żadnego dodatniego
rysu. P. Dmowski nie pisał historii, to prawda. Miał jednak inny cel: chciał „przekonać”
społeczeństwo, chciał „stworzyć pożądane przez siebie fakty”.
Jeżeli w roztoczonym przed siebie obrazie stronnictwa krakowskiego nie ma ani
jednego czystego tonu, jeżeli w charakterystyce tego stronnictwa nie znalazł
się ani jeden korzystny dla niego akcent, to zapytujemy, jakie „przekonanie”
wpaja p. Dmowski w społeczeństwo o stronnictwie krakowskim i jakie to „pożądane”
przez siebie fakty stwarza”. Nie mamy żadnej wątpliwości: pragnie, aby to
stronnictwo zostało potępione i wytępione przez społeczeństwo? Jeżeli tak jest,
a tak jest rzeczywiście, to pytamy, czym jest tego rodzaju „uświadamianie”
społeczeństwa, jak ono godzi się z etyką, której domaga się p. Dmowski w życiu
politycznym, czy wreszcie może nie przynieść społeczeństwu szkody fałszywe
przedstawianie stanu faktycznego i tendencyjne zamilczanie historii? Broszura
p. Dmowskiego jest dosadną ilustracją metody „uświadamiania”
szerokich kół, stosowanej przez stronnictwo, którego autor jest głową. Metodę
tę uznaje autor za nowożytną. Może więc, nie wywoła zdziwienia, że na tym
punkcie stronnictwo konserwatywne zechce być istotnie zachowawczym i że do szerzenia
fałszów przez stosowanie takiej metody nie przyłoży ręki.
P. Dmowski kreśli obecny stan polityczny
w Galicji w barwach ciemnych. Zgadzamy się z nim. Położenie polityczne narodu
polskiego pod panowaniem austriackim jest w obecnej chwili bardzo ciężkim i
trudnym. Jeżeli jednak p. Dmowski winę za to przypisuje stronnictwu
konserwatywnemu, to dopuszcza się przez to krzyczącej niesprawiedliwości,
dopuszcza się jej świadomie, mamy bowiem dodatnie wyobrażenie o jego wiedzy i
talencie. Trudności położenia politycznego, w jakiem obecnie znajduje się Galicja,
są wynikiem historycznego i naturalnego rozwoju naszego kraju i tworzących jego
wartość polityczną składników, a sumienny rozbiór i uczciwe zbadanie
działalności stronnictwa krakowskiego udowodniłyby, że obecne niekorzystne
położenie nastąpiłoby o wiele wcześniej, byłoby głębszym i nie zastałoby narodu
polskiego w tym stanie gotowości do przetrwania przesilenia, w jakim jest
obecnie, gdyby nie ta właśnie działalność stronnictwa krakowskiego. P. Dmowski
zapomina lub nie chce wiedzieć:
l. Że Galicja przez wiek była
zaniedbywaną przez rząd austriacki i że okres konstytucyjny musiał przede
wszystkim wypełnić luki i braki;
2. Że żadna polityka nie mogła i nie może
powstrzymać rozwoju narodu ruskiego i że zadaniem polityki polsko-ruskiej jest
uregulowanie współżycia obu narodów i wzmocnienie żywiołu polskiego w Galicji
wschodniej, ale nie polityka tępienia postępu drugiego narodu;
3. Że tak samo nie może być mowy o walce
eksterminującej żydów;
4. Że stronnictwo, choćby bardzo wpływowe
i choćby z niego wychodzili namiestnicy i ministrowie, nie jest rządem, i że z
natury rzeczy inną jest działalność stronnictwa, a inną rządu;
5. Że w stosunku do Rusinów politykę
naszą musimy opierać na tej zasadzie, że nie mamy państwa polskiego, ale że
wespół z Rusinami żyjemy w państwie austriackim;
6. Że wreszcie przy ocenianiu
działalności stronnictwa krakowskiego nie tylko trzeba mieć na oku tę jej
część, która dostępną jest przez dzienniki każdemu, jak n. p. działalność w
Sejmie, ale także ten jej potężny objaw, który w towarzystwach rolniczych, w
Radach powiatowych, w gminach nie używa przywilejów reklamy.
P. Dmowski o tym wszystkim nie chce
wiedzieć i feruje wyrok potępiający, identyfikując stronnictwo ze rządem,
ignorując cały postęp kraju od ery konstytucyjnej, kładąc na karb stronnictwu i
czyniąc mu zarzut z tego, co jest wynikiem upadku państwa polskiego i
przenikającego cały świat prądu nacjonalistycznego. Trudno uwierzyć w odwagę
autora broszury, gdy konserwatystów czyni odpowiedzialnymi za to, że Rusinów i
żydów nie trzymali w klatce, tamującej ich rozwój; że rządu austriackiego nie
przekonali, iż nie istnieje jakiś austriacki państwowy lub dynastyczny interes,
ale że istnieje tylko interes polski; że sami nie zdwoili się i nie przestając
być stronnictwem, nie byli równocześnie, w jednej osobie, także rządem. A
jednak na takich podstawach opiera p. Dmowski swój sąd o stronnictwie krakowskim,
kryjąc swą przesadę i krzywdę pod płaszcz „szczerej polemiki”.
Takich to idei jest p. Dmowski „szermierzem”,
a kto im zajrzy w twarz, ten już nie zmruży oka ze zdziwienia, że ci sami,
którzy w ten sposób walczą z konserwatystami, czynią im zarzut, że nie umieli
być popularnymi. A któż odzierał ich skuteczniej z tej popularności, kto starał
się usilniej o wystawienie ich, jako zregenerowanych, zdeprawowanych, jako
zdrajców ojczyzny i serwilistów, jak właśnie nie pisarze z obozu p. Dmowskiego?
Od pół wieku pracują wszystkie demokracje nad tym dziełem: umarłym oddają
cześć, żyjących bezczeszczą. Dzisiaj już nawet p. Dmowski przyznaje, że nagonka
na ugodowców za „memoriał 23-ch”, którego racjonalność dzisiaj
uznaje, była krzywdą, ale on, który ją urządzał, wytyka jednym tchem, że
ugodowcy nie mieli dość popularności, aby stanąć do wyborów do Dumy. Któż ich
pozbawił tej popularności? W Galicji nie było i niema potwarzy, którą by nie
zwalczano namiestnika Bobrzyńskiego i stronnictwa krakowskiego, aby
równocześnie tryumfować nad nimi, że nie są popularni. Przez pół wieku trwa to
dorabianie się własnej wziętości przez potępianie konserwatystów. Nie miałoby
to wydać owoców?
Starano się obciąć stronnictwu
konserwatywnemu nogi, aby mu zarzucić, że nie chodzi. Obcinano mu ręce, aby
wołać: patrzcie, nikogo już nie chwyta. Została głowa, myśląca o przyszłości
narodu, i serce, pełne troski i bólu. Godzi w nie teraz p. Dmowski,
przekonywujący, że mózg w tej głowie zdegenerowany, a serce zimne, egoistyczne,
żądne tylko władzy. Tak pojmuje p. Dmowski służbę publiczną, tak „uświadamia”
swoje społeczeństwo, „takie nowe fakty stwarza”, nie jest bowiem
jego zadaniem „obserwacja”, ale „działanie”. Nie
obserwuje, więc może być „niedokładnym”. Natomiast działa, to
widzimy, to przede wszystkim słyszymy z łamów jego broszury, wołającej wielkim
głosem: „Usuńcie się! Zróbcie miejsce dla p. Dmowskiego!”
W czym widzi p. Dmowski zwyrodnienie
stronnictwa konserwatywnego? Ani chwili nie wątpimy, że nie wierzy w to, co
pisze o upadku uczuć religijnych, narodowych i etycznych stronnictwa
krakowskiego. Możemy tylko ubolewać, że pod anonimowe oskarżenia Słowa
Polskiego, Ojczyzny, korespondencji wiedeńskich Gazety warszawskiej i
t. p. położył swój podpis b. prezes Koła polskiego w Petersburgu. Zanadto
cenimy talent i bystrość p. Dmowskiego, aby nie sądzić, że w gruncie rzeczy,
cokolwiek pisał lub mówił publicznie, w ścianach swego gabinetu, uchyla z
szacunkiem czoła przed stronnictwem, które pół wieku z poświęceniem służyło
sprawie publicznej. Uchyla czoła, może nawet zazdrości. Gdybyśmy pisali
biografię b. posła Dmowskiego, ten rys wyjaśniłby niejeden pogląd zawarty w
jego broszurze Jakkolwiek jest, te wszystkie religijne, narodowe i etyczne „upadki”
nie stanowią właściwej istoty „upadku” myśli konserwatywnej w
przekonaniu p. Dmowskiego. Jądrem jego oskarżenia jest 1) stwierdzenie, że
stronnictwu konserwatywnemu ze wszystkich idei i pragnień zostało tylko jedno:
pragnienie władzy za wszelką cenę i 2) stronnictwo to musi upadać, bo nie umie
się dostosować do nowożytnych warunków, nie idzie „na ulicę”, nie „uświadamia”
szerokich warstw społeczeństwa. Nic rozprawiamy się z tern wszystkim, w co p.
Dmowski sam nie wierzy, dwie ostatnie jednak rzekome cechy stronnictwa
konserwatywnego sprawiają wrażenie, jak gdyby p. Dmowski brał je serio, a że
nam także idzie o „przekonanie” i to nie byle kogo, ale przywódcy
stronnictwa demokracji narodowej, więc tym dwom cechom poświęcić chcemy kilka
słów.
Przede wszystkim jedna uwaga. Można mieć
talent i dobrą wolę, ale nie zawsze talent dotrzymuje kroku dobrej woli i nie
zawsze dobra wola kroczy równą miarą z talentem. Pozwolimy sobie powiedzieć, że
pewne braki w metodzie myślenia p. Dmowskiego sprawiają, iż mimo wszelkiej
usilności nie widzi jasno, na czym polega konserwatyzm, a z drugiej strony
łudzi się co do działania własnego stronnictwa.
P. Dmowski zarzuca stronnictwu
konserwatywnemu, że dąży do władzy i pragnie się przy niej utrzymać. Jasne i
ścisłe myślenie byłoby go doprowadziło do stwierdzenia, że to nie jest i nie
może być cecha, która by nawet wówczas, gdyby to dążenie wybujało, charakteryzowała
jedno jakieś stronnictwo. Każde polityczne stronnictwo dąży do władzy i pragnie
się przy niej utrzymać. Dąży do niej bardzo wyraźnie i bardzo stanowczo
demokracja narodowa, dążą i inne stronnictwa. Mogą przybierać pozę pewnej w tym
kierunku bezinteresowności politycznej, zwłaszcza gdy ona jest przymusową, ale
stronnictwo, które by wyrzekało się zdobycia władzy, przestałoby być
stronnictwem politycznym. O tym doskonale wie i to doskonale rozumie p.
Dmowski, ale nie wie, a raczej nie czuje, niema w swej wewnętrznej istocie, w
swym politycznym charakterze czego innego.
P. Dmowski nie czuje, że społeczeństwo
nie może istnieć bez rządu, że bez rządu, bez władzy nad sobą zrzeszenie
ludzkie jest anarchicznym zbiorowiskiem. Nie czuje także, że rząd, to
odpowiedzialność. Mówimy, że p. Dmowski tego nie czuje. Wie o tym, zapewne
pisze i mówi, ale te wiadomości są jakby przyszyte do jego właściwej szaty: p.
Dmowski bowiem — stwierdzamy to ku jego zupełnej satysfakcji — nie
jest konserwatystą. W konsekwencjach myślenia demokraty narodowego nie jest
wykluczonym zasadniczo i kategorycznie stan, w którym społeczeństwo byłoby bez
rządu lub z rządem osłabionym do minimum. Znamy to rozumowanie: byłby to
konieczny przejściowy stan, po którym przyszedłby rząd lepszy, (oczywiście
demokratyczno-narodowy). Otóż takiego rozumowania nie może zaakceptować
konserwatysta żadnego narodu, takiego rozumowania unikać musi przede wszystkim
konserwatysta Polak, działający w Galicji. Ten ostatni dlatego, że w Galicji
Polacy, mając autonomię i samorząd, mają obowiązek ogólno - narodowy okazania
przed światem swej zdolności rządzenia.
Z poczucia tego, że społeczeństwo musi
mieć rząd, płynie szereg konsekwencji: w państwach o systemie parlamentarnym
konieczność utworzenia większości, wszędzie zaś poczucie odpowiedzialności za
kraj, za jego losy i dobro. To właśnie cechuje konserwatystę, to głównie i
istotnie. Wszystko to wie doskonale p. Dmowski, ale p. Dmowski nie przeżywa
tych niepokojów, które dręczą konserwatystę, gdy krajowi grozi vacuum bez
rządu lub bez podstaw dla rządu. P. Dmowski nie przeżył tych trosk i nie zaznał tych
bólów nawet wówczas, gdy jako prezes Koła polskiego w Petersburgu, był
odpowiedzialny za politykę narodową. Niestety przegrał wówczas, przyprawił
naród o klęskę i upokorzenie, jak to jednak zrozumiał i odczuł, znajdujemy
dowody, choćby w broszurce, którą omawiamy. Ta sama lekkość w pojmowaniu
najpoważniejszych sytuacji, to samo przerzucanie winy na inne stronnictwa,
które się przedtem odsunęło od wpływu, cechowały wówczas i cechują dzisiaj p.
Dmowskiego.
Pragnęlibyśmy szczerze, aby nas autor
książki „o upadku myśli konserwatywnej” zrozumiał. Uczyni to,
jeżeli zechce w rozumowaniu swym przyjąć dwie kategorie: dąży do zdobycia
władzy tak stronnictwo konserwatywne, jak i on sam, ale stronnictwo
konserwatywne ma tak istotne, głębokie poczucie potrzeby rządu dla
społeczeństwa, że nie może nigdy, nawet wówczas, gdy jest w opozycji, zgodzić
się na żaden, nawet przejściowy stan anarchii. Tego ostatniego p. Dmowski nie może
o sobie powiedzieć. Wyszedł z innej szkoły, wzrósł i działał w innej
atmosferze; bez odpowiedniej szkoły znalazł się na odpowiedzialnym stanowisku
prezesa Koła, jednym słowem: nie jest konserwatystą. I cała działalność jego
jest tego właśnie dowodem. W Dumie brakło mu tego poczucia, tej miary, której
nie daje wyrozumowanie, ale którą się ma w swej istocie, a której brak u niego
wywołał u Rosjan odruch, umożliwiający redukcję mandatów. Żadne dedukcje
logiczne nie obronią p. Dmowskiego i nie zasłonią jego przegranej. Przegrał, bo
do polityki należy wnieść nie tylko energię, talent i wiedzę, których nie odmawiamy p.
Dmowskiemu, ale także i to przeżycie, przetrawienie, przeistoczenie się,
których ani nauka, ani podróże nie dają bez wewnętrznych do tego danych.
P. Dmowski tego nie uzna. Sądzimy, że
dlatego, iż tego rzeczywiście nie rozumie. Jedno jednak wydaje nam się pewnym:
p. Dmowski instynktownie przeczuwa, że w konserwatystach poza tym, co można o
nich lub przeciwko nim powiedzieć lub napisać, tkwi coś, czego on nie potrafi
logicznie sformułować, a co działa, jest żywym i stanowi wartość
konserwatystów. Ten sam instynkt każe także p. Dmowskiemu konserwatystów
właśnie z tego powodu nie lubić.
Drugą przyczyną, dla której wedle p.
Dmowskiego konserwatyści zwyrodnieli, jest nieumiejętność ich stosowania metod
nowożytnych w działaniu politycznym. Należy iść na ulicę, woła p. Dmowski,
uświadamiać szerokie warstwy Czasy polityki gabinetowej minęły. Dziś rządzi
opinia itd. Tak twierdzi p. Dmowski. Porozumiejmy się! Uważamy, że
konserwatyści przystąpili za późno do zorganizowania stronnictwa na zasadach
demokratycznych. „Prawica narodowa” w Krakowie powstała dopiero po
zaprowadzeniu powszechnego prawa wyborczego do Rady państwa. Świeżej daty jest
również stronnictwo polityki realnej w Królestwie. W tym był niewątpliwy błąd,
a skutki jego są dotkliwe. O tyle godzimy się na twierdzenie p. Dmowskiego, ale
dalej drogi nasze rozchodzą się zupełnie. Iść na ulicę i uświadamiać masy! Jakże
to robi demokracja narodowa? Urządza nagonkę na tych, którzy podpisali tak zw.
memoriał 23-eh, dzisiaj uznany przez nią za uzasadniony.
Schlebia opinii w sprawie bojkotu szkół,
nie mając odwagi rozwiązać tego problemu. Inicjuje bojkot żydów, nie bacząc na
skutki. W Galicji wiedzie nie przebierającą w środkach kampanię przeciwko
namiestnikowi Bobrzyńskiemu i stronnictwu krakowskiemu, rozżarza walkę narodową
i wyznaniową, nie ma skrupułów w odwecie za klęskę przy wyborach do parlamentu.
Czy to jest „uświadamianie” mas? Czy taką drogą należy prowadzić
naród do podniesienia moralnego i politycznego? Jeżeli to jest metoda
nowożytna, której trzeba się jąć, aby zyskać wpływ, to konserwatywne
stronnictwo przestałoby być sobą, gdyby ją zaczęło stosować, gdyby w budzeniu
namiętności szło na wyścigi z demokracją narodową.
Jeżeli natomiast nie stosowanie tej
metody świadczy o zwyrodnieniu stronnictwa, to z zadowoleniem przyjąć należy
zarzut, oparty na takiej premisie. Pytanie tylko, czy p. Dmowski się nie łudzi,
czy rzeczywiście ma rację, że tylko tą drogą dojść można do wpływu, a jeżeli
się go nie ma, to czy dlatego, że się tej właśnie metody nie stosowało? Od
rozstrzygnięcia tego pytania zależy przyszłość. Jeżeli bowiem zyskanie mas
opłacać trzeba takim zniszczeniem moralnym, jakie zrządza agitacja wszelakiego
rodzaju „nowożytnych” stronnictw, to zadać sobie należy pytanie,
czy korzyść ze zdobycia wpływu politycznego wyrówna stratę, spowodowaną przez
agitację, przez wyniesienie polityki na ulicę?
„Zwyrodnienie” stronnictwa
krakowskiego, rzekomo wynikające z niestosowania metod nowożytnych udowadnia p.
Dmowski ostatnimi wypadkami politycznymi w naszym kraju. Nie piszemy historii
tych przejść. Stwierdzić tylko pragniemy obiektywne tymczasowe rezultaty. Po
stronie czynnej zapisanym jest złamanie politycznego wpływu p. Stapińskiego. Po
drugiej stronie bilansu widzimy następujące pozycje: osłabienie Koła polskiego
przez wystąpienie pięciu posłów, stanowiących ognisko, grożące solidarności
narodowej; osłabienie czynnej polityki naszej przez dążące dopiero do pewnego
stalszego skonsolidowania stosunku w Kole polskim; wreszcie zagrożenie wsi
polskiej walką zaciętą między rywalizującymi stronnictwami. W tym stanie rzeczy
o wyjaśnieniu sytuacji będzie można mówić dopiero po wyborach. Wówczas też
dopiero będzie można wydać wyrok sprawiedliwy o polityce konserwatywnej, jeżeli
ktoś zechce ją sądzić.
P. Dmowski eskontuje przyszłość, i wie
już dzisiaj, co o stronnictwie konserwatywnym ma myśleć. Jest konsekwentnym, bo
nie jest ani historykiem, ani obserwatorem, będąc zaś tylko działaczem i
pragnąc „tworzyć nowe fakty”, dąży przede wszystkim do wywołania
pogrzebowego nastroju, w którym społeczeństwo powinno zdaniem jego patrzeć na
stronnictwo konserwatywne.
Stronnictwo to jednak nie kładzie się do
trumny i nie zważając na nekrolog, napisany mu przez p. Dmowskiego, krząta się
usilnie około zorganizowania obrony przed grożącym niebezpieczeństwem. Nadciąga
ono ze wsi polskiej, gdzie zetrą się ze sobą stronnictwa, ubiegające się o
głosy polskiego chłopa, a zdobywające je kosztem jego duszy. Tutaj to złożą
egzamin „nowożytne „ metody, które zaleca, p. Dmowski. Nie jest on ich
wynalazcą i nie on jeden je stosuje. Zapewne, programy stronnictw są różne, ale
wszyscy ci, którzy idą „nowożytnymi” drogami systemu p. Dmowskiego,
w środkach budzenia masy i jednania jej sobie są zgodni. Jest to uderzanie w
instynkty i szukanie w nich odgłosu na swój apel. Instynkt zawiści jest
najłatwiejszym do poruszania, na nim też „nowożytni” politycy „wychowują”
masę. Zapytać więc ponownie należy, czy tą metodą osiągnięte zwycięstwo nie
jest zwycięstwem Pyrrusowym?
Tej „nowożytnej” metodzie
przeciwstawiają „zwyrodniałe” stronnictwa inną. O mandat ubiegają
się pod ich flagą ludzie, którzy od szeregu lat w radach powiatowych, w
towarzystwach rolniczych, w szeregu innych stowarzyszeń i instytucji, w ciągłym
stykaniu się z ludem i przez współdziałanie z nim starają się zdobyć jego
zaufanie. Nie zawsze, niestety, skuteczną jest ta metoda, o ile idzie zyskanie
mandatu, ale jaką jest jej wartość w porównaniu z „nowożytnymi”
instrumentami, czyż potrzebujemy wykazywać?
P. Dmowski musiał wynaleźć jakiś punkt,
któryby ad oculos demonstrował „zwyrodnienie” stronnictw
niesympatycznych. Wybór jednak kryterium nie był szczęśliwym, a samo kryterium
nie jest „nowożytnym”, jak nie nowe są wszystkie te punkty
widzenia, wedle których chce ex post skonstruować rację bytu i program
stronnictwa demokracji narodowej. P. Dmowski nie jest jednak historykiem i nie
potrzebuje być w swoim mniemaniu ścisłym. Idzie mu o wywołanie nastroju, a ten
osiąga się przecież „sztuką”.
Jest też broszura p. Dmowskiego
świadectwem talentu agitatorskiego i tego jej autorowi nie odmawiamy.
P. Dmowski wzywa w przedmowie swych
przeciwników, aby mu szczerze powiedzieli o książce swe zdanie, tylko w
polemice bowiem zdaniem jego wyjaśnić się dadzą kwestię, które porusza. Byliśmy
powolni temu wezwaniu; nie wiemy, z jakim skutkiem. Obecnie pragniemy
zreasumować nasze wrażenie.
Po przeczytaniu książki zadaliśmy sobie
pytanie, w jakim celu napisał ją p. Dmowski? Wszak niepodobna, aby wierzył w
to, co napisał o stronnictwach konserwatywnych, a wie także doskonale, jaką
mają wartość skonstruowane przez niego cechy rzekomo „nowożytnej”
metody. Zanadto jest doświadczonym „działaczem”, aby ulegał innej
opinii publicznej, jak ta, którą sam poprzednio wytworzył. W kogo więc pragnie
p. Dmowski wmówić, ze wsłuchuje się w opinię i że działanie jego oddaje
drgnienia serc społeczeństwa i pragnienia jego duszy? Po co więc, w jakim celu
napisał p. Dmowski swą książkę?
Pragnie szczerości, więc szczerze powiemy
nasze zdanie. P. Dmowski wie, że bez konserwatystów, ich przymiotów i ich siły,
nie będzie miała powodzenia jego polityka, wie bowiem, że to „coś”,
które konserwatyści wnoszą w życie polityczne, nie jest jego udziałem. P.
Dmowski nie uważa dalej za korzystne złączyć się otwarcie i jawnie z
konserwatystami, których przed tern wszelkimi siłami dyskredytował. Wybrał więc
inną drogę; wmawia w społeczeństwo, że stronnictwo konserwatywne „zwyrodniało
i upadło”; chce przez to wprowadzić osłabienie stronnictwa
konserwatywnego na zewnątrz, wewnątrz zaś niego dezorganizację; wreszcie, gdy
to osiągnie, pragnie wciągnąć do swych szeregów rozbite i zniechęcone
jednostki. Wzmocni przez to siebie, usunie zaś niewygodnego przeciwnika.
Nie sądzimy, aby to poczynanie p.
Dmowskiego miało sukces. Nie radzimy mu nawet, aby ten zamiar, jeżeli go miał
przy pisaniu swej książki, wprowadzał w życie. Konserwatyści nie będą mieli do
niego, jako do wodza, zaufania, a źle jest mieć w swej armii żołnierzy, którzy
nie wierzą w geniusz dowódcy.
Natomiast zaproponujemy p. Dmowskiemu co
innego. Niechaj rozejrzy się po naszej ojczyźnie i niechaj przywiedzie sobie na
pamięć historię tych lat, odkąd demokracja narodowa wydała wojnę swoim
przeciwnikom. Ile energii zużytej na darmo, ile bezowocnych starć, ile
zmarnowanej pracy, ile talentów nie wyzyskanych dla sprawy publicznej i
porzuconych! A za to wszystko jakie rezultaty? Nie chcemy odnawiać bólów, ale,
gdyby te rezultaty były, to książka p. Dmowskiego opiewałaby inaczej: nie
niszczyłaby przeciwnika, ale z dumą wyliczałaby zasługi stronnictwa dem. nar.,
nie cytowałaby siedmiu czy ośmiu przewodnich myśli programu nar. demokracji,
ale wymieniałaby choćby siedem czy osiem czynów, nabytków, pozytywnych
zdobyczy. Patrząc na to marnotrawstwo sił narodu, na to rozbicie, na tę
niezgodę i wzajemne zmaganie się, zapytujemy p. Dmowskiego: czy stać nas na to?
Zapytujemy p. Dmowskiego: Długo tego jeszcze będzie? I oto nasza odpowiedź:
Gubi nas to, co nas dzieli, a dzieli nas zawiść i pycha.