Pisma Jana Koźmiana, Poznań
1881, t. III, s. 172-209
Chcąc obcy naród należycie
poznać, trzeba się postawić w środku jego tradycji, pojęć i interesów,
a odrzucić wszelkie pociągi i widoki, zgoła wszelkie wyłączności sfery
własnej. Kto się na kraj cudzy ze stanowiska osobności narodowej zapatruje,
kto mierzy pojawiające się tam zdarzenia piędzią pożytku albo szkody
sprawy ojczystej, ten w każdym razie błąd rozumowania, a często wielką
niesprawiedliwość popełnia.
Polacy od dawna nawykli
o wypadkach całego świata sądzić wedle polskich życzeń i oczekiwań;
a że w nieszczęśliwym położeniu ojczyzny każda zmiana budzi w nich żywą
nadzieję, przyzwyczaili się zmianom tylko i to na ślepo sprzyjać. Uczucie,
które leży na dnie podobnego usposobienia, łatwo się rozumie i tłumaczy;
wszakże jasną jest rzeczą, że na tej drodze do fałszywych się tylko
wniosków dochodzi. W historii równie jak i w polityce, pewna bezinteresowność
zamiaru (zupełna bezinteresowność nie istnieje, to przyznajemy) stanowi
konieczny warunek sądów wyższych i dojrzalszych. Oprócz tego zdaje nam
się, że nawet biorąc rzeczy ze stanowiska wyłącznie narodowego, lepiej
jest wiedzieć prawdę, choć często przykrą, niźli poruszać się w świecie
fantazji, a co gorsza
tkwić w uniesieniu dla błędnych zasad i czynów.
W ogóle uważamy, że się
bardzo pożywną karmę umysłowi narodowemu daje, kiedy się pobudza Polaków
do bliższego rozmyślania nad rzeczywistymi warunkami istnienia innych
społeczeństw europejskich.
Historyczne doświadczenie najdowodniej
zawsze pokaże, że żyć te tylko narody mogą, które pełnią prawo Boże;
że silne są tylko te, które szanują przeszłość swoją i po wszystkich
rewolucjach wracają na tor tradycyjnego postępu; w końcu, że jak dla
innych tak i dla nas jedyne zbawienie w zrozumieniu obowiązków z przeszłości
naszej historycznej i w rozwinięciu czysto narodowym się znajduje.
Tak jak każdy naród chrześcijański,
Francja ma posłannictwo do spełnienia. Posłannictwo Francji za najpiękniejsze
od czasów Odkupienia uznajemy. Jej kazał Pan Bóg iść na czele oświaty
chrześcijańskiej, początkować we wszystkich wielkich robotach europejskich
i być ramieniem a podporą Kościoła. Jako dzielny ku temu środek, miała
ona ciągle w coraz większą jedność narodową się skupiać. Ile razy Francja
trzymała się opatrznego kierunku, prawdziwą posiadała potęgę; ile razy
odeń odbiegała, traciła siłę i bywała karaną długimi nieszczęściami.
Pierwszeństwo Francji w
Europie jest wyraźne. Do tej chwili żaden naród chrześcijański nie uzyskał
takiej moralnej przewagi. Czy dobre czy złe, zawsze się stamtąd szeroko
rozlewa. I jeżeli Opatrzność ma wielkie na późniejsze wieki względem
innych ludów zamiary, rzecz to niezaprzeczona, że do dziś dnia przy
Francji pozostawiła przywileje pierworodztwa.
Historia Francji jest w
wielkiej mierze historią oświaty europejskiej. Rzućmy okiem na koleje
dziejów francuskich, tym sposobem uwydatni się myśl nasza o powołaniu
tego kraju.
Wszystkie narody, czy starożytne,
czy późniejsze, ucywilizowane zostały przez religię. Oświata każda ma
religijny początek. Po krzyżowej za cały świat śmierci Chrystusa, kiedy
państwo rzymskie było zbyt zepsuciem nadwątlone, by ożyć od nowej nauki,
a Pan Bóg prowadził na miasto wieczne zastępy barbarzyńców, co mieli
ochrzcić się i stać się prędzej czy później żołnierzami myśli chrześcijańskiej,
Frankowie najprościej i najśmielej przyjęli rycersko-apostolskie posłannictwo.
Dumna a sucha nauka Arianów bizanckich - kłóciła Gotów, Burgundów i
Longobardów z prawowiernością a Kościołem, jedni Frankowie zwracając
się stanowczo ku Galii, znaki katolickie pod Tolbiac wywiesili. Plutarch
powiada: Człowiek jest statkiem rzemieślniczym w rękach Opatrzności.
Nie widzimy dziś jasno, że Pan Bóg miał wyraźny zamiar w tym zbliżeniu
do siebie z jednej strony towarzystwa gallicko-romańskiego, osłabionego
politycznie wszakże odmładniającego się moralnie pod opieką swoich wielkich
biskupów, z drugiej zaborców twardego obyczaju, ale czystego serca?
Religia, którą wyobrażało wówczas tylu i takich świętych, ułagodziła
namiętności, trudności usunęła i zawiązała wspólność interesu
moralnego. Œwięci biskupi zostali przewodnikami nowego społeczeństwa
w chwili podboju i w epoce przejścia, od Chlodwiga aż do Pipina. Nie
zmieniły się rzeczy i później. Owszem, kiedy mer pałacu, Pipin, potomek
rodziny świętych ruszył na czele Franków wschodnich i orężem sobie zwierzchnictwo
nad nikczemniejącymi Frankami zachodnimi zdobył, stało się, że zasiew
katolicki mógł jeszcze bujniej w górę się podnieść. Syn, wnuk i prawnuk
Pipina, więcej jak ktokolwiek inny kościelnej katolickiej sprawie się
zasłużyli. Karol Martel powstrzymał zapęd Arabów i kres podbojom mahometanizmu
z tej strony naznaczył. Pipin Krótki ugruntował niepodległość papiestwa
i w Germanii apostolsko-cywilizacyjny zawód synowi otworzył. Karol Wielki
mieczem granice chrześcijaństwa rozszerzywszy, urzeczywistnił myśl władzy
uświęconej Bożym natchnieniem i błogosławieństwem Kościoła, władzy sprawiedliwej
a opiekuńczej. W pobożnym sercu do wszystkich wzniosłych skłonny rzeczy,
założył on fundamenty prawodawstwa chrześcijańskiego i obudził silny
popęd do poważnej, do uzacniającej ludzi nauki. Ten szorstki wojownik,
nawet rycerską żądzę podbojów gorliwością o chwałę Bożą uszlachetniał.
Gdzie tylko na granicy państwa powierzał straż margrabiemu, zaraz obok
niego biskupa osadzał. Karol tyle położył zasług dla zachodniej Europy,
że kiedy wdzięczny papież na jego osobę godność cesarską, upodloną w
Konstantynopolu, przeniósł, było to tylko uznaniem i uświęceniem potęgi
moralnej w całym znajomym wówczas świecie uskarbionej. Wówczas to zobaczono
na ziemi choć przez krótką chwilę ów ideał katolickiej średniowiecznej
budowy, mającej u szczytu następcę św. Piotra, wspierającego się na
świeckim ramieniu cesarza. Bądź co bądź wśród tych wielkich, powszechnego
znaczenia początków, jeszcze narodowość francuska z ziarna w bujną ziemię
rzuconego nie puszczała.
Po Karolu myśli i czyny zmalały.
Jego potomkowie nie zdołali zawiadywać takim olbrzymim dziedzictwem
moralnym i politycznym. Oni się zwrócili do germańskich tradycji wtedy,
kiedy już przychodził czas świtania na samoistność francuską. Dzieje
Franków, które pierwej nazywano i słusznie: Gesta Dei per Francos, na
półtora wieku wszelkie wyższe znaczenie straciły. Jest to epoka wielkiego
rozprzężenia. Ze słabości ogólnej skorzystały odrębne pierwiastki w
skład państwa wchodzące, a nie dość jeszcze zrośnięte, żeby się do pewnego
stopnia wyzwolić i osobno urządzić. Całe państwo rozpadło się na części,
znikła zupełnie jedność polityczna, i tylko Kościół katolicki przechował
jedność moralną, wzrastającą wśród burz oświatę od upadku chroniąc.
Z wstąpieniem na tron rodziny
Kapetów rozpoczyna się historia narodowości francuskiej. Prawda, narodowość
ta w ciasnym obrębie na północ Ligiery się zawiązuje, ale widzimy w
niej od razu wiarę w siebie i siłę przyciągającą.
Królowie mają niewiele potęgi,
często mniej jak wasale korony, wszakże ich pierwszeństwo nie podlega
wątpliwości, a namaszczenie w Reims szczególnym ich urokiem otacza.
Pod opieką Kościoła zaczęła
wzrastać jedność narodowa francuska, pod opieką Kościoła zakwitł porządek
feudalny, harmonizujący na podstawie chrześcijaństwa obyczaj germański
z rodzimymi właściwościami pojedynczych prowincji. Feudalizm uznawał
rozmaitość pochodzeń, zaprowadzając jedność nie gwałcił swobody samoistnych
pierwiastków, w towarzystwie wojskowych zdobywców ustanawiał ład hierarchiczny,
co więcej, na korzyść podbitych niegdyś, teraz nad uprawą roli schylonych
mieszkańców dawnych kraju,
przyjmował pośrednictwo, wdanie się Kościoła. Społeczność feudalna chciała
i starała się z zapałem a czystą wolą, by myśl chrześcijańską taką,
jaka żyła w ówczesnym Kościele, wcielić w sprawy publiczne, oprócz tego
stosowała do niej życie domowe. Z feudalizmu wykwitło rycerstwo, niby
zakon, oparty na cnotach wytrwałości i poświęcenia, dający popęd do
dzieł najświetniejszego męstwa, religijne praktyki, opiekę uciśnionych,
poetyczną cześć kobiet zalecający. To są piękne strony systematu. Zwykłą
rzeczy ludzkich koleją nie jest i on bez winy. Wygórowana niepodległość
osobista większych i mniejszych wasalów, często w feudalnym porządku
drogę samowoli otwierała; wojny miejscowe, choć siłę charakterów podniosły
do rozmiarów posągowych, zwykle prowadziły za sobą uciemiężenie słabych;
oprócz tego, szlachta przechowując wbrew ewangelii pogańskie, germańskie
o przyrodzonej wyższości swego rodu wyobrażenia (można by w tym
widzieć wpływ starych podań azjatyckich o Azach), długo się za odmienną
rasę uważać nie przestała. Jak widzimy, przymioty instytucji leżały
w niej samej, błędy zaś najwięcej z nieświadomości, z nieułagodzonych,
namiętnych popędów i trudności zapomnienia wszystkich szorstkich germańskich
tradycji poszły. Z czasem utarło się wiele dzikości przy rozwinięciu
instytucji rycerskiej z jednej, przy ciągłej a rozumnej pieczy Kościoła
z drugiej strony. Towarzystwo feudalne, piękny organizm w czasach swojej
dojrzałości (za Filipa Augusta) przedstawia. Systemat ten później pokazał
się niedostateczny, przeminął za innymi systematami doczesnymi, ale
w dziejach świata naznaczył epokę, pełną wysokiego moralnego znaczenia.
Skądinąd mimo różnicy, pochodzeń,
zwyczajów, różnicy języka nawet, myśl opatrzna jedności Francji, tej
jedności tak ważnej dla dziejów europejskich, rozwijać się powoli zaczynała.
W wieku XI naznaczyć można widome początki wzrostu owej idei. Piękny
był to wiek dla Francji, wiek młodości i siły, śmiałych przedsięwzięć
i wielkich popędów, żywej wiary i prawdziwej nauki. Z jednej strony,
rycerze francusko-normandcy zuchwale się na wielkie odważali przygody
i państwa sobie zdobywali za morzem; z drugiej, dojrzewały w klasztorach
wielkości umysłowe jak Lanfranc i św. Anzelm.
Nastawały i nastały wielkie czasy, czasy wspólności w uniesieniu i przedsięwzięciach.
Żarliwość apostolska i obyczaj rycerski tak ożywiały całe społeczeństwo,
że kiedy święci głos podnieśli i zaczęli do wojen krzyżowych zagrzewać,
wielcy i mali z okrzykiem: Bóg tak chce, spieszyli stawać w szeregach.
Żadna myśl nowszych wieków tak łatwo nie poruszyła i nie połączyła ludzi.
Dziś któż nie widzi, że kiedy Opatrzność sprowadzała w jedne szranki
Zachód ze Wschodem, czyniła to w zamiarze, by dalsze rozwinięcie oświaty
ułatwić i jej rozszerzenie powszechniejszym uczynić?
W czasie wypraw do Ziemi
Œwiętej. robota zjednoczenia Francji postąpiła znacznie naprzód. Nie
na próżno zbliżyło się do siebie całe rycerstwo francuskie i przywykło
w jednych celach, pod jednymi wodzami walczyć. Z drugiej strony, wielcy
politycy chrześcijańscy: opat Suger i św. Ludwik, którzy w odległości
stu lat od siebie krajem rządzili, jęli mozolnie pracować, by na drodze
dobrych instytucji, na drodze przekonania, rozerwane części państwa
silniej pod opieką królów połączyć. Władza królów
ledwo znaczna za Hugona Kapeta i jego bezpośrednich następców, w XII
wieku już wyobrażała sprawiedliwość, wolność a nawet prawowierność.
Filip August z całą ówczesną srogością herezje Albigensów tępiąc, ugruntował,
choć jeszcze nie ostatecznie, wpływ Francji północnej nad Francją południową,
a pozbawiając Jana bez Ziemi jego francuskich posiadłości, potęgę materialną
królów niesłychanie podniósł. Wszakże dostojność królewską wyniósł najwyżej
Ludwik św. przez to, że stworzył prawdziwe sądownictwo i miał dosyć
woli i siły, by je ponad feudalnymi pojedynczymi sądami postawić. Poparły
usiłowania królów wyzwalające się miasta, które pieniędzmi okupywały
prawo wolności, i własne wojska, czyli milicje pod nazwą komun wystawiały.
Miasta silne municypalnymi instytucjami a z handlu bogate, obróciły
się rychło przeciw panom feudalnym. Żołnierz miejski oprócz tego stał
się ważnym żywiołem uzbrojenia krajowego. Szlachta służyła konno, mieszczanie
piechotę tworzyli. Ta wojskowa organizacja komun kwitła póty, póki feudalizm
wszelkiej siły żywotnej nie stracił. Współzawodnictwo rycerstwa i mieszczan
szło na korzyść kraju. Komuny znikły wtedy, kiedy i porządek feudalny
w istocie swojej się skończył. Stało się to w XIV wieku około czasów
Bertranda Duguesclin.
Ale wstecz jeszcze wróćmy.
Epoka Ludwika św. (wiek XIII) jest wielką w dziejach oświaty europejskiej
epoką. Kościół odniósłszy zwycięstwo raz nad herezją Albigensów, która
równie obyczajom jak wierze zagrażała, po wtóre nad zepsutą i złym w
polityce natchnieniom oddaną rodziną Hohenstaufenów, jaśniał całym blaskiem
świętości i nauki. Wielcy reformatorzy katoliccy: św. Dominik i św.
Franciszek z Asyżu, tchnęli byli nowe życie i nową energię w towarzystwo
chrześcijańskie. Rodziny panujących urok świętości otaczał. Nauki rozwijały
się i porządkowały koło wspólnego kościelnego środka, uniwersytety kwitły, zakonnicy kodeksy
wiedzy ludzkiej pisali. Œw. Tomasz z Akwinu uczeń Alberta Wielkiego,
św. Bonawentura uczeń Aleksandra de Hales, Roger Bakon, przodowali umiejętności
i jej zastosowaniom. W tym społeczeństwie nie znać przymusu; godność,
niepodległość, swoboda panują w instytucjach i pojęciach. Kościół rządzi
się ową piękną maksymą św. Wincentego z Levinu: in
necessariis unitas, in dubiis libertas, in omnibus charitas. Względność wielką jednych dla drugich
znać wszędzie. Już w XII wieku św. Bernard w sporach swoich z Abelardem
dał był przykład najspokojniejszej tolerancji. Nawiasem powiemy, że
w późniejszych czasach maskę nietolerancji religijnej zwykle nietolerancja
polityczna przybierała. W XII wieku nie ma mowy o absolutyzmie. Patrzmy
jak św. Tomasz z Akwinu, mówiąc o żydach, najbardziej pożądany polityczny
porządek określa: "Taka jest, pisze, najlepsza ustawa, gdzie jeden
najcnotliwszy przewodzi wszystkim. Kilku zaś innych pod nim cnotliwiej
rządzą: gdzie zarazem rząd należy w pewnej mierze do wszystkich, a to
w ten sposób, że naczelnicy mogą być z pomiędzy wszystkich obrani i
że wszyscy biorą udział w ich obieraniu. Podobny rodzaj rządu
najbardziej się zaleca i łączą się tam: królewskość to jest zwierzchnictwo
jednego, arystokracja to jest przewaga pewnej liczby cnotliwych, i demokracja
to jest władza ludu, spośród którego obiera się rządzących i do którego
ten obór rządzących należy. Taki rząd z prawem Bożym zgodny u żydów
postanowiony został". To jest ideał XIII stulecia. Skądinąd zastanówmy
się, czego dowodzi owa wielka rozmaitość nadań i przywilejów w średnich
wiekach, jeśli nie dążeniu do wolności? Uderza także wysokie uszanowanie
dla prawa, jakie w społeczeństwie średniowiecznym znajdujemy. Narody
nie tylko się radzą ustaw własnych, ale się obracają po regułę do prawa
kanonicznego i do prawa rzymskiego. Same dysputy po szkołach nad pojedynczymi
tekstami wielkiej skrupulatności dowodzą. Nadużycie dysput stało się
śmiesznym, pierwszy i sprawiedliwy powód uszanować należy.
Cokolwiek bądź, społeczność
feudalna nachylała się ku powolnemu, ale nieuchronnemu upadkowi. Nowe
wymagalności, nowe potrzeby pojawiały się na widowni. Dobre i złe żywioły
składały się na zgubę dawnego porządku rzeczy. Od Ludwika św. widzimy
prawo rzymskie powstające naprzeciw prawu feudalnemu, sędziów wyobrażających
władzę królewską starających się zrównoważyć wpływ baronów, hierarchię
osób wyniesioną naprzeciw hierarchii ziemi. Dla osłabienia potęgi wielkich
wasalów, królowie zaczęli książąt krwi, jako dziedzicznych rządców,
nad nabytymi albo odziedziczonymi prowincjami stawiać. Skądinąd chociaż
komuny, czyli milicje rozbrojono, pozostały municypalności silne i bogate
a panom feudalnym zawsze nieprzychylne.
Dzieło zniszczenia feudalizmu
przedsięwziął Filip Piękny (l285-1314). Filip, zły rycerz, mierny chrześcijanin,
nieprzebierający w środkach polityki, dwoma tylko powodował się namiętnościami:
chciwością złota i gorliwością o wyniesienie władzy królewskiej. Monarcha
ten zakazał wojen prywatnych. Złakomiony na bogactwa zakonu Templariuszów,
zniósł gwałtownie ten zakon, z jednej strony poniżając przez to rycerskość
chrześcijańską, z drugiej dając pierwszy przykład nieuczciwej świeckiej
chciwości: jak targać się na świętość woli zmarłych i na nienaruszalność
własności. Podniósł też Filip na nowo spór o wyższość władzy świeckiej
nad władzą duchowną i papieża Bonifacego VIII a z nim Kościół uciemiężył.
Pamiętną jest gorąca skarga Dantego na to ukrzyżowanie zastępcy Chrystusa.
We wszystkich swoich zamiarach Filip znalazł podparcie w klasie średniej,
którą przypuścił do udziału w czynnej polityce wprowadzając w życie
nową instytucję: Stany Ogólne (Etats generaux),
z trzech oddzielnych rad: duchownej, szlacheckiej i mieszczańskiej,
złożone; w sądownictwie urządzającym się korporacyjnie pod nazwą parlamentu;
i w posiadającym już europejską wziętość uniwersytecie paryskim. Parlament
zaczął wówczas zaciętą wojnę z Kościołem, wojnę, która nawet wielką
rewolucję francuską przetrwała.
Syn Filipa Pięknego, Filip
Długi, niepomny starej katolickiej maksymy: Nil diligit Deus plus
quam libertatem ecclesiae suae, jak największych się gwałtów względów
papiestwa dopuścił. Francuzi zaczęli w niegodziwy sposób na wybór papieży
wpływać, co więcej Namiestnika Chrystusowego sprowadzili w celach świeckich
do Awinionu. Tym sposobem osłabiono wpływ papiestwa na świat katolicki
i urok władzy kościelnej odjęto. Wkrótce też przyszło do rozdarcia Kościoła
i nastąpiła opłakana czterdziestoletnia schizma zachodnia. Od owej epoki
parlament i królowie francuscy zaczęli o wolnościach gallikańskich głosić.
Niebawem i bodaj za karę,
spadły wielkie klęski na Francję. Rodzina królewska wygasła jakby dotknięta
przekleństwem spalonych Templariuszów, zaś spór o dziedzictwo otworzył
wrota najazdom angielskim i stuletnią blisko wojnę spowodował. Znowu
się losy Francji ważyć zaczęły. Szło o to, kto zwycięży: czy fortunna
dotąd północ, czy poniżone południe i Anglicy. Bohater tej epoki, Duguesclin,
zwycięstwo północy przygotował. On to wojska stałe organizując, zadał
nowy cios feudalizmowi.
Wojny długotrwałe zwykle
na długo postęp tamują. W czasie zawichrzeń mieszają się pojęcia złego
i dobrego, ludzi ogarnia niemoc moralna i cześć siły na miejsce czci
cnoty nastaje. We Francji wojny angielskie sprowadziły anarchię pojęć,
upadek obyczajów publicznych i domowych, tudzież religijną obojętność.
Trudno sobie wyobrazić całe ówczesne rozprzężenie umysłów. Wielu Francuzów
dobrowolnie panowanie obce uznawało. Teraz dopiero nastąpił prawdziwy
ucisk poddanych. Kościół ich nie mógł zasłonić,
bo był bez władzy nad sercami. Chwycili za broń chłopi i kraj
się zalał krwią własną. Powstanie chłopów (la Jacquerie), tudzież srogi
odwet szlachty, klęski i okropności, zniszczenie niesłychane szeroko
rozpostarły. Cokolwiek bądź, feudalni panowie po większej części w twardych
a ciągłych bojach wyginęli, zaś potrzeby pieniężne wzmogły znaczenie
klasy średniej. Że potężna ta klasa nie wiedziała jeszcze jak swojej
przewagi na dobro społeczeństwa użyć, to jasno z dziejów widać. Wyobraziciel
jej, Stefan Marcel, był tylko śmiałym wichrzycielem.
Wybawił Francję zapał religijny,
który cudowne zjawienie się Joanny d'Arc roznieciło. Szala zwycięstwa
przechyliła się na stronę Karola VII, niespodziane klęski zwaliły się
zewsząd na Anglików. Wszakże idea religijna nie wzmogła się już w siłę.
Kościół miał zawziętych nieprzyjaciół w uniwersytecie i w parlamentach.
Wiele wówczas znaczył ten
uniwersytet paryski, który się tak bezwstydnie z Anglikami łączył i
nawet ogłosił potępienie dziewicy Orleańskiej, męczeniczki za sprawę
swego kraju. Nazywano go córką królów i udawano się doń po rozstrzygnięcie
zawiłych zadań teologii i polityki, ile razy chodziło o popełnienie
jakiej niesprawiedliwości. Subtelność rozumowania zastąpiła wtedy proste
przepisy moralności ewangelicznej. Wzrastał też w potęgę parlament,
który wkrótce potem niebezpieczny dla władzy królewskiej przywilej nieodwołalności
dla swoich członków uzyskał.
Ludwik XI, wielki polityk,
zawzięty i podstępny przeciwnik feudalizmu, skąpy a bogactw chciwy,
dobrze rozumiał potrzebę jedności kraju. Moralne idee były dlań bez
znaczenia, religię jak najzabobonniej pojmował. Wyraźnie on oddzielał
uczciwość powszednią od sztuki rządzenia i zasadę egoizmu śmiało w stosunki
zewnętrzne wprowadzał. Próżno błagał go papież o pomoc przeciw Turkom;
potomek ten dawnych przywódców krucjat nie dbał zupełnie co się z chrześcijaństwem
na Wschodzie po wzięciu Konstantynopola stanie. Król Ludwik zajęty był
głównie walką ze zbyt potężnymi krewnymi, potomkami książąt niegdyś
na feudalnych dzielnicach poosadzanych. Już Karol V widział niebezpieczeństwo
i postanowił, by więcej apanażów nie było. Ludwik skruszył ostatecznie
tych domowych nieprzyjaciół. Jego żelazna ręka we wszystkich instytucjach
feudalnych jeszcze istniejących, szczerby nie do naprawienia porobiła.
W tej epoce pierwszy raz urządzono porządnie finanse, które innego znaczenia
przy zaprowadzeniu wojsk stałych nabrały.
Że Francja w każdym razie
używała wtedy pewnej wolności politycznej, na to mamy świadectwa współczesnego
Machiavela. Powiada on: "Królów była znaczna liczba, ale dobrych
królów mało; chcę mówić o królach absolutnych, do których nie liczę
dawnych królów egipskich, wtedy, kiedy Egipt miał prawa, królów spartańskich,
ani królów Francji w naszych czasach, rząd albowiem tego kraju jest,
o ile wiem, najbardziej prawami umiarkowany. Królestwo Francji ma szczęście
i spokój, król albowiem podlega tam wielkiej liczbie praw, które bezpieczeństwo
ludu stanowią".
Zetknięcie się z Włochami
w czasie wojen za Karola VIII, Ludwika XII i Franciszka I wprowadziło
do Francji z jednej strony sztuki piękne, właściwą literaturę, nauki
klasyczne, z drugiej zepsucie obyczajów i jeszcze więcej przebiegłości
w polityce. Nie były też to sztuki piękne szkół czysto-chrześcijańskich
z XV wieku, ani literatura dantejska, tylko naturalizm i pogaństwo,
które się wtedy tak bujnie pod opieką Medyceuszów krzewiły. Gruba zmysłowość
wyziera z malowideł w Fontainebleau, rozpusta i sceptycyzm oddychają
z pism księdza Rabelais. Największy ówczesny myśliciel, Montaigne, jest
tylko rozumnym egoistą.
Warto zwrócić uwagę na młody
i silny popęd do nauk starożytnych, jaki wyższe społeczeństwo za Franciszka
I ogarnął. Ale rzucono się w ten kierunek, naukę nie za środek wzniesienia
się moralnego, ale za cel sobie biorąc. To nam tłumaczy, dlaczego
Erazm Roterdamczyk, człowiek miernego charakteru wszakże bardzo uczony,
stał się wyrocznią swojej epoki. W Paryżu założono kolegium francuskie
za natchnieniem uczonego Budaeusa (Buddee), przyjaciela Erazma. Uniwersytet
poszedł w pogardę. Z jego scholastycznymi metodami walczył Ramus, który
się już widocznie ku protestantyzmowi nachylał. Co się tyczy duchowieństwa,
było ono nadwątlone co do sił moralnych a umysłowych i nie stało na
wysokości trudnego położenia. Od konkordatu z Leonem X dla Kościoła
niekorzystnego, biskupstwa a bardziej jeszcze opactwa dawano często
tak nazwanym księżom dworskim, którzy źle żyjąc zakałę religii przynosili.
Nowy moralny i naukowy ruch w Kościele francuskim wszczął się dopiero
z wprowadzeniem zakonu jezuitów.
Na zewnątrz Franciszek I
zaczynał praktykować politykę równowagi i choć nie zawsze roztropnie,
świetnie przynajmniej ze swoim wielkim współzawodnikiem Karolem V wojował.
Są już w tych czasach ślady
opozycyjnych przeciw władzy oświadczeń. Wśród niesłychanego ruchu umysłów,
na wszystkie zadania z ciekawością się rzucających, Stefan de la Boetie
z pewną siłą dialektyki o dobrowolnej niewoli pisał.
Ale najważniejszym wypadkiem
owej epoki był protestantyzm, który we Francji od razu politycznego
nabrał znaczenia. Franciszek I jął jak najsrożej prześladować protestantów,
nie z religijnego zapału, boć przecie dla niebezpieczeństwa podwójnej
monarchii Karola V długo on i jawnie sprzyjał lidze Smalkaldzkiej, tylko
z powodu, że się bał wznowień i niepokoju w kraju swoim. Skądinąd wielcy
panowie i parlament skwapliwie się nakłaniali do nauki reformatorów;
wielcy panowie dlatego, że im się w nowym kierunku jakieś pole działalności
otwierało, parlament z nienawiści ku Rzymowi. W całej tej rzeczy uderza
nas dzisiaj wyraźna ze strony osób i stronnictw niekonsekwencja. Panowie
francuscy chwytali się protestantyzmu przez opozycję władzy, tymczasem
protestantyzm nie tylko, że nie godził na władzę królewską, ale owszem
ogłaszał maksymy zupełnego poddaństwa i absolutyzmowi drogę torował.
Kalwin, którego wyznanie przyjęło się częściowo na ziemi francuskiej,
wynosił ciągle jak najenergiczniej wszelką władzę cywilną. W jego Institution
de la religion chretienne co chwila się zdania przyjazne absolutyzmowi
napotyka.
Ale stronnictwa polityczne najczęściej ślepe bywają.
Za panowania Henryka II i
jego synów, społeczeństwo francuskie przedstawiało obraz upadku i znikczemnienia.
Na dworze krzewiło się zepsucie medycejskie objawiające się nienasyconą
żądzą rozkoszy i namiętną chciwością panowania. Najohydniejszy sceptycyzm
polityczny kierował postępkami Katarzyny Medycejskiej i stronnictwa
dworskiego. Stronnictwo owo co chwila zmieniało taktykę, łączyło się
to z katolikami, to z partią polityczną stojącą na czele klasy średniej,
to z Hugenotami, wszystkich zdradzając podstępnie i za narzędzie używając.
Na tej nikczemnej drodze Katarzyna i jej doradcy doszli do zbrodniczych
ostateczności rzezi św. Bartłomieja.
U szlachty obyczaj rycerski zmienił się był i upadł; nie brakowało odwagi,
ale dzikość i zawziętość zastąpiły wspaniałą
myślność kawalerską. Rycerze nie sromali się podstępnie mordować. Skądinąd
wykształcenie umysłowe szlachty stało bardzo nisko. Katolicyzm był
zagrożony. Znaczna część wielkich panów, książęta krwi nawet, zmieniwszy
wiarę, przodowali okrutnym i fanatycznym zastępom Hugenotów. Sami rozwiąźli,
dowodzili ludziom twardej i surowej moralności, marząc o przywróceniu
feudalizmu, o federacji i o niepodległych dla siebie wielkorządztwach,
a pomocy co chwila u Anglików i u Holendrów szukając. Klasa
średnia, oświecona i bogata, oglądała się najwięcej na stronnictwo polityków,
składające się ze szlachty i z urzędników sądowych, z uczonych i z przebiegłych.
Byli to wszystko ludzie mądrzy, umiarkowani, ale obojętni w religii
i polityce, tacy, co zdołają przeczekać i skorzystać, ale nie tacy,
co z poświęceniem siebie na lepszą przyszłość zapracować mogą. Parlament
liczący w swym gronie coraz więcej uszlachconych sędziów (mnożono w
tej epoce szlachtę sądową, Noblesse de robe, dla poniżenia jeszcze
bardziej szlachty feudalnej), chociaż rozdarty jak całe towarzystwo,
miał najświetniejszych swoich wyobrazicieli w partii politycznej. Prawnicy
wiele wówczas znaczyli i pomimo burz politycznych pracowali niezmordowanie.
Za ich staraniem stany państwa prawo cywilne w roku 1560 za Karola IX
uporządkowały. Uniwersytety, w których pewna liczba profesorów nachylała
się ku protestantyzmowi, ostatki czynności i energii w sporach z Jezuitami
zużywały.
Tymczasem szkoły jezuickie, skąd miały wyjść znakomite pokolenia Ludwika
XIII i Ludwika XIV, kwitły wówczas i jaśniały blaskiem nauki i obyczajów.
Ale najwięcej życia, najbardziej energiczne instynkty żyły w głębi społeczeństwa.
Lud francuski urażony w swoich uczuciach religijnych, na obyczaje klas
wyższych oburzony, czekał tylko sposobności by wybuchnąć. Sposobność
się nadarzyła. Pewna część szlachty i duchowieństwa zawiązała stowarzyszenie
pod nazwą Ligi Œwiętej. Z tej Ligi lud, który z dawna pragnął otrząść
z kraju niemoc zepsucia i niewiary, ogromną manifestację narodową uczynił.
Oddziałanie ludowe francuskie nie miało związku z wielkim oddziałaniem
katolickim równocześnie we Włoszech dojrzewającym; było zupełnie samoistnym.
Liga, stronnictwo uzbrojone, dopuściła się wielu nadużyć, zwłaszcza
miejscowych, ależ tam gdzie są wytężone choćby najszlachetniejsze namiętności
ludzkie, tam gdzie tłum raczej daje jak przyjmuje popęd, bez nadużyć
i gwałtów obejść się nie może. Wszakże w tej orężno-duchownej protestacji
przede wszystkim uwydatniają się: zapał narodowy, wiara w świętość celu
i zupełne wyrzeczenie się pobudek niższego rzędu. Nawiasem zrobimy uwagę,
że stosunki Ligi z Hiszpanią były błędem do tyla koniecznym, iż Hugenoci
ze swojej strony z Anglikami się wiązali. Liga, jako najwyraźniejsze,
najbardziej świadome celu i najpotężniejsze działanie, porwała w swoje
koło wszystko, co niepewnego i chwiejącego się w środku między nią a
protestantami stało. Podpisał ją acz niechętnie nikczemny Henryk III,
przystąpił do niej parlament, który się potem pierwszy przeciw niej
obrócił, przystąpił nawet uniwersytet uniesieniem uczącej się młodzieży
naprzód porwany.
Bądź co bądź, koleją wszelkich
szczerych a gwałtownych działań Liga wyczerpała rychło swoje moralne
i materialne zasoby, zużyła się samymiż zwycięstwami, i dzikim fanatyzmem
przyćmiła bohaterstwo swoich ostatnich wysileń. Ona, co uratowała Francję
od kalwinizmu i federalnego rozszarpania, upadła pod przewagą rozumu
i zręczności, przychodzącego powoli do siebie i wśród powszechnego znużenia
po wielkich wysileniach bardzo popularnego stronnictwa politycznego.
Naczelnicy polityków skorzystali z okoliczności całkowicie; z jednej
strony przyciągnęli Hugenotów, z drugiej dali pozorne zaspokojenie chłodniejszym
katolikom: zaś byli fortunni do tyla, że znaleźli doskonałego przywódcę
w osobie Henryka IV. Król ten, który Ligę orężem pokonał a łaskawością
rozbroił, zostawszy katolikiem przywrócił we Francji spokój i bezpieczeństwo.
Skądinąd wpłynął on jak najszkodliwiej na obyczaje złym przykładem własnym.
Chwalą go zwykle z tolerancji; przecież edykt Nantejski tworzący państwo
protestanckie w państwie (Hugenoci otrzymali fortece, wielkorządztwa,
pozostali w możności uzbrajania wojsk i utrzymywania okrętów), usuwał
tylko, ale nie rozwiązywał trudności. W polityce zagranicznej, Henryk
powodował się chwilowymi widokami, żadnych rozleglejszych pomysłów,
żadnych większych celów nie miał; w sprawach wewnętrznych
raczej się troszczył o dobry byt materialny swoich poddanych jak o ich
moralne umysłowo podniesienie.
Panowanie Ludwika XIII ze
wszech miar znakomitszą epokę stanowi. Kardynał Richelieu wyniósł potęgę
Francji do wysokości nieznanej od kilku wieków.
Richelieu, który się rządził raczej roztropnością jak natchnieniem,
raczej racji stanu jak zasadom służył, przede wszystkim wielkość polityczną
kraju miał na widoku. Już to chcąc jego zawód publiczny sprawiedliwie
sądzić, trzeba go brać nie jako księdza, ale jako polityka. Otóż kardynał
Richelieu pokonał ostatecznie protestantyzm, w kraju feudalne zabytki
do szczętu wyniszczył, i upokorzył dom austriacki.
Poniżenie rodziny habsburskiej
panującej w Niemczech, Niderlandach, Hiszpanii i Włoszech, od dawna
zaprzątało Francję. Franciszek I, Henryk II, nawet Henryk IV pracowali
nad osiągnięciem tego celu; wszakże okoliczności były od nich mocniejsze.
Richelieu przyszedł w chwili osłabienia Hiszpanii, kiedy austriaccy
tamtejsi królowie uwikłani w intrygi dworskie i ślepo do despotycznego
spojenia w jedno państw swoich dążący, otwierali drogę gwałtownym wstrząśnieniom
w Niemczech; za jego rządów toczyła się ciągle wojna trzydziestoletnia.
Z tych pomyślnych wypadków korzystając minister francuski, wyniósł namiętną
i nieuchronną rywalizację z Austrią do godności systematu równowagi,
a idąc bez skrupułu i z narażeniem wielkich zasad drogą polityki interesu,
to łącząc się z protestantami niemieckimi lub Szwecją, to podburzając
w Anglii malkontentów przeciw królowi, chwilowo wielkie odniósł korzyści.
Richelieu zrobił bardzo wiele dla klasy średniej, której panowanie się
zbliżało.
Zaprowadzając obyczaje towarzyskie i literackie w miejsce wojskowych,
podniósł jej znaczenie. Zabezpieczył ją surowymi karami prawa zwanego
Code Michau od przewagi wojskowej. Jej przedsiębiorstwu otworzył
drogi bogactw przez ufundowanie marynarki i przez zachęcanie do dalekich
wypraw. Prawda, parlament nagiął do posłuszeństwa, wszakże jedność władzy
korzystną mieszczaństwu jeszcze bardziej z drugiej strony, znosząc dziedzictwo
rządów prowincji (upadło tym sposobem podobieństwo federacji), obwarował. Richelieu rozumiał
doskonale czas, w którym żył. Jeżeli był nieubłaganym to dlatego, że
w swoim własnym rozumieniu wyobrażał systemat, że chciał podnieść zasadę
władzy poniżoną od czasów reformacji. W ogóle przecież pomimo wielkości
genialnych pomysłów został on tylko najwyższym wyobrazicielem jedności
politycznej francuskiej.
Wznowienie życia w Kościele
katolickim po reformacji, wielki widok przedstawia. Reformacja zrazu
zatrzęsła silnie katolicyzmem i szła naprzód zwyciężając albo grożąc
zwycięstwem. W kilkadziesiąt lat później ocknęło się silne oddziałanie,
które uratowało wiele chwiejących się krajów i dalszy postęp protestantyzmu
wstrzymało. W pierwszym szeregu obrońców Kościoła stanęło wielu świętych
i nowo potworzono zakony. Sobór Trydencki jedność nauki dokładniej oznaczył.
Trzech legatów na sobór, wyniesionych później na papiestwo, przyłożyło
rękę do napraw, a wielki papież, św. Pius V tradycje polityki chrześcijańskiej
wznowił. Koniec XVI wieku świetny był w Rzymie;
w naturalnym następstwie świetny był początek XVII wieku w całej katolickiej
Europie. Wśród walk i zapasów chrześcijańskim natchnieniem uzacnionych,
wyrodziła się tolerancja prawdziwa, nie ta, która znaczy jedno co obojętność,
ale ta, która z żywymi przekonaniami i działaniem jak najsilniejszym
w parze idzie. Powiedzieliśmy już, że Liga powstała samoistnie. Tak
jest w istocie. Ogólne katolickie oddziałanie we Francji, później dopiero
za Ludwika XIII i kardynała Richelieu się odezwało. Czasy owe znamionuje
wyraźny charakter świętości, powagi, zacności obyczajów, nauki i wysokiej
jędrności umysłowej. Nie utrzymujemy przeto, że się wtedy wszystko we
Francji naprawiło, lub że lepsze natchnienia w całym narodzie przemogły.
Epokę Ludwika XIII mianujemy wielką dlatego jedynie, że w niej wielu
ludzi wysokiej cnoty kwitło, i że ludzie ci uznanie i uszanowanie dla
robót swoich łacno uzyskiwali. Nie ma na tym świecie doskonałych epok;
przecież kiedy na czele społeczeństwa znajdują się cnotliwi mężowie,
kiedy jest zapał do cnoty i skłonność do wszystkiego, co piękne moralnie
i umysłowo, społeczeństwo to na szczególne uszanowanie historii zasługuje.
Francja w pierwszej połowie XVII wieku miała bliskie z Rzymem stosunki,
zetknęła się także z Hiszpanią gdzie żyła jeszcze świeża pamięć Cervantesa
i gdzie kwitli Lopez de Vega, Calderon, Murillo i Zurbaran. Użyźnili
czasy Ludwika XIII wielkimi i uczciwymi myślami, także wzrośli wśród
tej dobrej atmosfery: św. Franciszek Salezy, św. Franciszek Regis, św.
Franciszka de Chantal założycielka zakonu Wizytek, św. Wincenty a Paulo
ojciec duchowny Sióstr Miłosierdzia i Misjonarzy,
malarz Lesueur, Corneille, Descartes, Gassendi, pełen wiary i zacności
człowiek pomimo tego, że do filozofii protestantyzm i subiektywizm wprowadził,
ks. Thomassin oratorianin (nauczającą kongregację Oratorianów zawiązał
ks. de Berulle roku 1613), Malebranche, de Rance reformator Trapistów,
Bossuet, Luc d'Achery, Mabillon, Ducange, Fenelon, silne umysły, wielkie
dusze, pod których opieką tyle umysłowych, wojennych i politycznych
znakomitości się wykształciło.
Współcześnie powstał jansenizm,
herezja z zasady zepsucia natury ludzkiej wyprowadzająca konieczność
łaski, przypuszczająca predestynację (niby fatalizm), w ogóle dogmat
wolnej woli narażająca. Sekta owa, która odznaczyła się surową moralnością
i wysokością naukową, przyjęła ponurość obyczajów i nabożeństwa, rozbiła
się też o zwykły szkopuł sekciarski, o szkopuł dumy. Janseniści gwałtowni
w obronie i w napaści, na przeszkody namiętnie niecierpliwi, obrócili
się z zawziętością na Jezuitów. Zapomnieli tak jak wielu w podobnych
położeniach zapomina, że zawzięte między ludźmi religijnymi spory tylko
nieprzyjaciołom religii pomagają. Jansenizm wydał wielkich pisarzy i
wielkich moralistów. Antoni Arnauld, Pascal, Nicole,
nauką i zdolnością między najuczciwszymi i najzdolniejszymi miejsce
sobie zapracowali. Z ich szkoły wyszedł Racine. Prześladowanie polityczne,
jakiemu w końcu sekta uległa, niegodne sposoby przez rząd przeciwko
niej użyte, zasłoniły na długo przed badawczym okiem jej sprzeczności,
jej namiętne fałszerstwa i jej oporny bunt przeciw Rzymowi, nieszczerze
i niejasno a ciągle z zapomnieniem słów św. Augustyna: Rzym wyrzekł,
sprawa skończona, podnoszony. Pascal, potęga ogromna, ukrzywdziwszy
religię w swojej ironicznej i nieuczciwej polemice przeciw Jezuitom
(dzieło jego: Lettres provinciales, pozostanie jako pomnik stylu),
spostrzegł się pod koniec życia i powziął zamiar niezdobytą warownię
dla religii przeciw wszelkiemu rozumowaniu wystawić. Jakby za karę Opatrzność
nie dała mu dokonać dzieła. To nawet, co pozostało z jego pracy O
człowieku, w wielkiej części zaginęło. Co się tyczy jansenizmu,
herezja ta chwilowo zwichrzyła Kościół francuski, oprócz tego owładnęła
mocno i na długo gallikańską kastę parlamentarną. Późniejsza doktryna
kwietyzmu, błędnie mistyczną miłość bez uczynków, jakoby bierny ascetyzm
zalecająca, nie miała już tak wielkiego znaczenia.
Tymczasem długa małoletniość
Ludwika XIV zakłóconą została nieporządkami politycznymi bez znaczenia
na razie, acz płodnymi w następstwa. Fronda,
w którą się i panowie i parlament przez opozycję względem kardynała
Mazarin, dziedzica polityki kard. Richelieu, rzucili, pokazała tylko
nicość skruszonego żywiołu szlacheckiego. Parlament przecież, pomimo
chwilowej porażki, wcale znaczenia politycznego nie stracił.
Wpływ i znaczenie parlamentu
opierały się głównie na prawie czyli przywileju wciągania do akt wszystkich
postanowień królewskich (enregistrement), także na prawie przełożeń
(remontrances). Franciszek I dla dostania pieniędzy (fiskalna niewstrzemięźliwość
królów zwykle niesłychane miewała następstwa), zaprowadził sprzedaż
urzędów
(la venalite des charges), przez co wzmocniło się położenie już i tak
nieodwołalnych bez wyroku członków parlamentu. Henryk IV dziedzictwo
nadał. Parlament, który wolności gallikańskie fałszywie do Ludwika św.
odnosił a na pragmatyce Karola VII opierał, ciągle był niechętny Kościołowi
i utrzymywał wyższość władzy świeckiej. Nigdy to ciało w walce o jansenizm
Rzymowi nie ustąpiło, nigdy względem stolicy apostolskiej nie zeszło
z drogi podejrzeń, utrudnień, subtelnych rozróżnień i podstępów.
Jakeśmy już wyżej powiedzieli,
w żadnej epoce Francji monarchią absolutną nazwać się nie godzi. Absolutyzm
nie może się rozkrzewić i utrzymać tam, gdzie pierwiastek religijny
ożywia instytucie, a gdzie władza świecka z władzą duchowną się nie
miesza. Jeśli prawa zasadnicze jakiego kraju moc i wpływ swój tracą,
wina stąd raczej na obyczaje ogólne jak na rządzących spada. Słusznie
wyrzekł de Maistre: "Kiedy naród jaki nie umie z praw swoich zasadniczych
korzystać, próżno by sobie innych praw szukał: znak to, że
albo nie jest dla wolności przysposobiony, albo że go zepsucie toczy".
Za Ludwika XIV religijne, polityczne i moralne zepsucie zaczynało nadwątlać
Francję, toteż maksymy absolutyzmu zaraz się ukazały. Szczególniej przemawiali
za absolutyzmem ci, którzy obalić chcieli zaporę, jaką religia złym
instynktom i namiętnościom stawiała.
Publicyści sądowi, protestanci,
janseniści, jęli wywyższać na wyścigi władzę królewską, już w roku 1614
na ostatnich Stanach ogólnych państwa (nie zwoływano ich potem aż do
roku 1789), wnosili prawnicy w izbie klasy średniej, by przyjąć za dogmat
narodowy zdanie, jako król władzę swoją bezpośrednio od Boga przyjmuje
i jako nie może być jej pozbawiony, ani poddani uwolnieni od przysięgi
przez żadną potęgę na ziemi. Temu oparło się duchowieństwo. W roku 1637
synod protestancki w Alencon podał następujące przedstawienie do króla:
"My wierzymy i nauczamy, że władza królewska nie jest z ustanowienia
ludzkiego, ale że od Boga pochodzi; wierzymy i nauczamy, że korona waszej
królewskiej Mości jest udzielna i niepodległa. Od Boga ją dostałeś Najjaśniejszy
Panie i od Boga tylko zależysz. Twoje władzę bierzesz bezpośrednio od
niego". To samo powtórzył synod protestancki w Loudun r. 1660.
Zdanie katolickie nigdy takim nie było. Doktorowie katoliccy uznają,
że wszelka władza pochodzi od Boga, ale między Bogiem a rządzącymi widzą
społeczeństwo (respublica, communitas). Dla nich wszystkie kształty
rządowe idą z ustanowienia ludzkiego - królowie zależą od społeczeństwa
- bunt jest zbrodnią - buntu równie podwładni jak i rządzący dopuścić
się mogą - tyrania stanowi bunt księcia przeciw społeczeństwu, które
ma prawo koniec jej położyć. To są maksymy św. Augustyna, św. Jana Chryzostoma,
św. Tomasza, św. Bonawentury, Suareza, Bellarmina, maksymy równie wolność
jak i ład towarzyski przy sumiennym zastosowaniu zabezpieczające. Ludwik
XIV, który w upojeniu dumy powiedział: państwo, to ja (l' Etat
c'est moi), trzymał się ciągle dróg absolutyzmu. Względem Kościoła
był pełen lekceważenia, papiestwo kilkakrotnie poniżył, co więcej w
r. 1682 wyjednał sobie od pewnej liczby biskupów deklarację, w czterech
artykułach przez zapominającego swoich obowiązków Bossueta ułożoną,
a oświadczającą: "że papież nie ma żadnej władzy nad doczesnymi
rządami królów, że sobór powszechny stoi wyżej od papieża, że wolności
kościoła gallikańskiego są nienaruszalne i że wyroki papieża w rzeczach
wiary dopiero wtedy nieodwołalnymi się stają, kiedy je cały Kościół
przyjmie". Ten sam król nieposłuszeństwo swojej władzy srogo na
protestantach karał. I bardzo by się mylił, kto by pobudek odwołania
edyktu nantejskiego, edyktu znacznie ograniczonego przez kardynała Richelieu,
szukał gdzie indziej jak w polityce. W sprawie jansenizmu, król namiętnością
polityczną zagrzany, tylko pozór religijny uchwycił. Krusząc jansenistów,
którzy wpierw pochwalali go, kiedy protestantów prześladował, skruszył
właściwie opór swojej woli. W ostatnich latach panowania, pod wpływem
wysokiego umysłu pani de Maintenon, zwalniał w prześladowaniach, dał
także Kościołowi zakład lepszych usposobień przez to, że mimo potężnych
sprzeciwów przyjął bullę Unigenitus, wznowienie jansenizmu potępiającą;
cokolwiek bądź, absolutnych wyobrażeń do końca nie porzucił i nie zaprzestał
usiłowań, by episkopat wpływowi dworskiemu poddać.
Panowanie Ludwika XIV ma
pozory wielkości. Œwietne wojny, głośne przymierza, klęski z odwagą
i wielomyślnością wytrzymane, zwiększają urok korony. Wszystkie zarody
złego kryją się pod pozłotą wytwornego smaku towarzyskiego i literackich
doskonałości. Racine, Boileau, Moliere, Labruyere, Lafontaine, umysłowość
swego kraju dostojnie wyobrażają. Napływ nikczemniejącej szlachty, opuszczającej
niepodległość domową i prowincjonalną swobodę, a cisnącej się do niewoli
dworskiej w Wersalu, podnosi przepych tamtejszego dworu. W obyczajach
jest jeszcze uszanowanie dla religii, i kiedy poważny Bossuet albo surowy
Bourdaloue przyjdą wstrząsnąć odrętwiałymi sumieniami, lub kiedy się
odezwie słodko napominający głos Fenelona, budzi się strach kar wiecznych,
i przykładne nawrócenia, wielkie pokuty następują. Król sam długo występny
umie wielbić cnotliwych. Tego pod Ludwikiem XV już nie widać. Bądź co
bądź, za Ludwika XIV trzeba naznaczyć początek rozwiązania społecznego.
Najohydniejsze zepsucie ze stopni tronu zeszło na dwór i na kraj cały.
Ludwik XIV jawnie oddawał się rozpuście, potem ze zgorszeniem poddanych
swoje dzieci naturalne nad miarę wynosił. Zdolność, nie oparta na prostych
a ścisłych zasadach, poszła wtedy w służbę pańskiej rozwiązłości. Moliere,
Racine, Boileau przesiadywali w przedpokojach pani de Pompadour. Genialny
Moliere pisał komedię, by wydrwić nieszczęśliwego męża tej zalotnicy.
Żartobliwy krytycyzm literacki obrócił się przeciw wszystkiemu, co ludzie
surowych obyczajów czcić zwykli. Boileau, Lafontaine, Moliere dali przykład.
W sławnej komedii Le Tartufe, Moliere hipokrytę świętoszka
wystawiając, nie hipokryzję, jak dobrze ktoś powiedział, ale religijność
wziętą za pozór, nie człowieka przywdziewającego maskę, ale maskę wysmagał.
Materialna
zamożność Francji znacznie się w tym przeciągu czasu zwiększyła. Colbert
zaprowadził porządek w finansach i rozrzutność dworską choć nie na długo
powściągnął. Wielki ten minister wziął sobie za główne zadanie przemysł
i handel w ojczyźnie, dotąd rolnictwu wyłącznie oddanej, podnieść i
ustalić. Colbert był za silną organizacją cechów, za jednostajnością
wyrobów do przepisów ściśle zastosowaną, i za surową opieką dla rękodzieł
krajowych. Dziś takie pojęcia ekonomiczne z wielu względów muszą się
wydawać błędnymi, w tamtych czasach łatwo je usprawiedliwić. Działając
z żelazną wolą, wiele Colbert prób kosztownych uczynił, wiele gwałtów
upoważnił. W każdym razie zostawił mnóstwo rozporządzeń handlowych i
przemysłowych, które podstawę prawodawstwa w tej gałęzi stanowią; zostały
też po nim znakomite pomniki jego wszechstronnej czynności, jak kanał
langwedocki, kadastr, towarzystwa zabezpieczeń i najrozmaitsze rękodzieła.
Był Colbert naśladowcą Richelieu, robił co mógł, by marynarkę wzmocnić,
a choć mu się nie udawały zamiary kolonizacji, nie mało się do rozszerzenia
zamorskich stosunków przyczynił. Szczodry dla uczonych, tak jak jego
poprzednik Fouquet, założył akademię Napisów, akademię Nauk
i szkołę sztuk pięknych w Rzymie. W ogóle powiedzieć można, że pracując
dla klasy średniej, z której pochodził, znakomity ten człowiek stanu
wiele uczynił w interesie nowego porządku towarzyskiego.
W polityce zagranicznej
trzymał się mniej więcej Ludwik XIV tradycji systematu równowagi. W
początkach jego panowania prawem publicznym europejskim stał się był
ów pamiętny traktat westfalski, który uznał wszystkie przywłaszczenia
majątku kościelnego, i za staraniem Francji rozszerzył wpływ małych
książąt niemieckich, co wprawdzie osłabiło na razie siłę cesarstwa,
ale wzrost Rosji fatalnie przygotowało. Ludwik XIV przez cały ciąg swego
panowania szukał jak poniżyć Austrię, to łącząc się z małymi państwami
niemieckimi, to o sukcesję Hiszpanii się starając, w Anglii utrzymywał
ciągle agitację, wygnanym Stuartom, których w końcu opuścił, jedynie
w samolubnych widokach zrazu pomagając.
Ludwik XIV zostawił po sobie
rozprzężenie obyczajów na dworze, ogromny dług krajowy (więcej dwóch
milionów) i Kościół raz poniżony, po wtóre obarczony niesłuszną odpowiedzialnością
za polityczno-religijne gwałty królewskie.
Należy zrobić uwagę, że cały ten porządek
towarzyski i polityczny, który później nazwano starym (ancien
regime), powstał dopiero po ostatecznym upadku feudalizmu, po zwyciężeniu
protestantów, także od czasu, w którym wprowadzono absolutniejsze maksymy
rządzenia. Ubóstwienie władzy królewskiej, poddaństwo Kościoła, osłabienie
ducha żarliwości w księżach, złota niewola i upodlenie szlachty, wyuzdane
zepsucie dworu, faworytyzm w rozdawaniu posad, marnotrawstwo niesłychane
grosza publicznego z jednej strony, z drugiej rozbrat między wyższym
mieszczaństwem a dworem, oto
są główne rysy stanu tymczasowego, jaki się wzniósł na ruinach feudalizmu.
Społeczeństwo nie było dosyć silne, żeby wydać żniwo, wydało tylko chwasty
i ciemię. Nie organizm się stworzył, ale powstały nadużycia, które później
udaremniły wszelką chęć napraw i rewolucję wywołały.
Już pod koniec życia Ludwika
XIV pojawiły się złowróżbne znaki na horyzoncie. Wychodźcy francuscy
(kalwiniści) w Niemczech, Anglii a szczególniej Holandii schronieni,
wzięli się do ogłaszania zjadliwych na swój kraj paszkwilów, albo do
poszukiwań naukowych wszelkiemu chrześcijaństwu nieprzyjaznych. Piotr
Bayle, nawrócony z protestantyzmu katolik, potem odstępca katolicyzmu,
pierwszy wystąpił w szranki przeciw chrześcijaństwu. Bayle w imię czystego
rozumu wszystkie wątpliwości poruszył. W jego Dykcyoznaru historycznym
i krytycznym, pomniku ogromnej, choć nieuporządkowanej nauki, czerpali
odtąd wszyscy ateusze. Drukarnie holenderskie nie mogły nastarczyć przez
cały ciąg XVIII wieku by wytłaczać paszkwile, pamiętniki, sekretne dzieła
przeciwne religii, słowem wszystko to, co było zakazane we Francji,
a co raz za granicą ogłoszone snadnie się po całym kraju rozbiegało.
Wkrótce po śmierci Ludwika XIV udał się do Anglii młody Arouet (Wolter)
i tam wszedłszy w stosunki z najświetniejszymi religijnymi i politycznymi
sceptykami ówczesnymi, ich zdania i śmiałość ich przejął. Dało to tylko
podnietę przyrodzonym właściwościom umysłu tego genialnie dowcipnego
pisarza, W każdym razie jest rzeczą godną zastanowienia, że sceptycyzm
we Francji ma angielskie początki.
Czasy regencji księcia Orleanu
noszą charakter nikczemności politycznej i obyczajowej. Ksiądz Dubois
przez niesłychaną słabość Innocentego XIII przyodziany purpurą kardynalską,
którą shańbił, żeby rejentowi następstwo do korony francuskiej w razie
śmierci Ludwika XV zapewnić, w niepolityczną wojnę z Hiszpanią kraj
wplątał.
Ale najważniejszym wypadkiem za regencji
jest zaprowadzenie systematu Szkota Law, który to systemat prawdziwą
rewolucję finansową spowodował. Law chciał skupić w ręku państwa, to
jest rządu, cały majątek Francji, rzucić ją w wielkie przedsiębiorstwa,
zasilić handel i ruch przemysłowy za pośrednictwem odległych kolonii,
w końcu uprawę nowych krajów ośmielić. Żeby wydobyć wszystkie
siły produkcyjne narodu, żeby zamiany ułatwić, Law, nie oglądając się
na to, jaki jest rzeczywisty kapitał kraju, namnożył pieniędzy papierowych,
w czym go potem rewolucja naśladowała. Pomysł cały olbrzymie miał rozmiary,
wszakże zamknięty w rozsądnych granicach mógł się udać. Zrujnowały go:
wymagania rządu obstającego za tym, by dług krajowy jak najrychlej spłacić,
lekkomyślność dworu posuwającego rozrzutność do szaleństwa i chciwość
prywatnych łatwością wzbogacenia się obałamuconych. Law nie umiał zatrzymać
się na czas, ani ruchowi przez siebie wywołanemu wędzidła nałożyć, oprócz
tego poświęcony został zazdrości Anglii. Kiedy upadł, pokazało się,
że zubożył wiele możnych rodzin, wielu nowym majątkom z ażiotarstwa
wzrosłym dał początek, i dwór, tudzież szlachtę ponętną spekulacji na
ulicę między tłum sprowadziwszy, reszty uroku pozbawił. Skądinąd on
pierwszy obudził ochotę do większych pieniężnych operacji i obyczaje
francuskie pogodził z przemysłowością.
Małoletniość Ludwika XV minęła
bez wielkich zawichrzeń. Intrygi dworskie szły swoją drogą, ale już
więcej Francji nie zakłócały. Intryga równie jak poczciwe chęci kardynała
Fleury pierwszego ministra, wyniosły na tron francuski cnotliwą Marię
Leszczyńską. Kraj zajmował się zawziętymi sporami o bullę Unigenitus,
współzawodnictwem Jezuitów z Jansenistami, fantasmagorią, jansenistowską
cudów diakona Parisa i intrygami parlamentu przeciw Kościołowi (w owych
czasach ksiądz Fleury skończył był historię Kościoła bardzo Rzymowi
nieprzychylną). W tym wszystkim, mieściło się więcej ciekawości i plotkarstwa
jak uczuć religijnych, zaś pod osłoną interesów i namiętności koteryjnych
wciskał się ogólny krytycyzm.
Zepsucie obyczajów nie miało
granic. Dwór, przymuszony w ostatnich latach Ludwika XIV pozory religijności
zachowywać, zrzucił teraz maskę. Zaczęto chlubić się z rozwiązłości.
Wielki świat wymagał tylko po rozpustnikach (roues), żeby zuchwałości
swoje dowcipem okraszali. Tak nazwani beaux esprits, jakich pierwowzór
przedstawia nam ksiądz Chaulieu, byli ulubieńcami wyższych towarzystw.
Trzeba czytać wyborne komeraże pamiętników księcia Saint Simon, żeby
o całym ówczesnym wyuzdaniu wyobrażenie powziąć. Satyryczna komedia
Turcaret i satyryczne powieści Lesage'a przedstawiają nam plugawe obrazy,
wcale plugastwa nie karcąc. To samo powiedzieć można o romansach księdza
Prevost.
Nie ma większej zabobonności jak u ludzi niewierzących. Otóż pojawiły
się rozmaite gusła, i masoneria czyli wolnomularstwo, przyniesione z
Anglii przez Jakobitów, szerzyć się zaczęło. Nastała też moda naukowych
zajęć nawet między kobietami. Fontenelle dowcipny egoista, pisarz znakomity,
dał pono do niej pochop. Moda ta wzrosła z czasem. Powoli także les
beaux esprits ustąpili miejsca aux esprits forts, filozofom,
ale to później. Było pewnie we Francji wiele ludzi cnotliwych, szczególniej
w niższych stanach, nigdy
Pan Bóg całkowicie społeczeństwa nie opuszcza, wszakże poklaski
i fawory spotykały tylko rozpustę.
W sprawach publicznych mamy
z tej epoki Code Noir, zastrzegający - choć niedostatecznie -
opiekę prawa nad niewolnikami w koloniach. Wojny o następstwo tronu
w Polsce i o sukcesję austriacką nie przeszły bez chluby. Zwycięstwo
pod Fontenoy, przez marszałka Maurycego Saskiego odniesione, wznowiło
chwałę oręża francuskiego. Wszakże traktat Akwizgrański mniej był jeszcze
korzystnym jak pierwej traktat Utrechcki.
Poezja, malarstwo, architektura
znikczemniały. W piśmiennictwie znać upadek. Wielki styl francuski z
epok Ludwika XIII i Ludwika XIV zepsuł się.
Ruch umysłowy XVIII wieku,
który dziś jeszcze w burzach politycznych się odzywa, ma dla nas interes
żywy i wagę niezmierną. Kiedy nań dopiero świtało, sławny Leibniz będący
już na schyłku życia, horoskop mu niejako zdejmując pisał: "Nastały
zaraźliwe choroby umysłu, których złe skutki już się pokazują. Jeżeli
się ludzie z tych chorób wyleczą, świat uniknie wielkich nieszczęść.
Ale jeżeli zaraza szerzyć się nie przestanie, Opatrzność ześle poprawę
drogą rewolucji, boć z tego, co się dzieje musi rewolucja wyniknąć.
Cokolwiek nastąpi, wszystko się na dobre w końcu obróci, ale wprzód
nie powinna i nie może ominąć kara tych, co swymi złościami nawet dobre
następstwa wywołali".
Ludzie o których Leibniz wspomina, to zapewne Shaftesbury, Bayle, Jan
Leclerc i sceptycy a ateusze angielscy i holenderscy. We Francji czas
ateizmu nie zaraz nadszedł. Tam długo utopiści i sofiści najsilniej
na umysły działali.
Wspomnieliśmy już o pociągu
do angielskich wyobrażeń w nowych pisarzach francuskich. Wolni myśliciele
angielscy (libres penseurs), których się tylu po wszystkich wstrząśnieniach
politycznych Wielkiej Brytanii namnożyło, a którzy od czasów Shaftesburego
utworzyli pewien rodzaj szkoły, przeważnie wpłynęli na wiele znakomitych
umysłów. Wolter znał się z wicehrabią Bolingbroke, który tak jak Hobbes
pogardzał ludźmi i wychodząc ze zdania, że wiara nie może się zgodzić
z rozumem, zawzięcie przeciw chrześcijaństwu walczył. W towarzystwie
Bolingbroka i jemu podobnych, Wolter przesiąkł uniesieniem dla filozofii
Locke'a. Monteskiusz miał także stosunki z Bolingbrokem i Dawidem Hume.
Monteskiusz, następca publicystów protestanckich
z XVI wieku, zaczął od satyry. Jego Lettres persanes, "najlżejsza
z książek głębokich", jak mówi Villemain, zaczepiając rząd i niepopularne
wady towarzystwa (są zawsze wady popularne i wady niepopularne), zjednała
mu wielką wziętość. Podróżował potem we Włoszech, Holandii i Anglii,
i wiele spostrzeżeń zrobił. Konstytucja polityczna Anglii, przez porównanie
z różnorodnością i zmartwiałością francuskich ówczesnych urządzeń a
samowolną ich praktyką, wielkie w nim obudziła uniesienie. Jego Considerations
sur la decadence des Romains nie stoją na wysokości nauki i rozumu
Machiavela albo Vico, oprócz tego zawierają raczej krytykę społeczeństwa,
jak ścisłe poszukiwania historyczne, ale mają jakąś jędrność i siłę.
Sławne dzieło Esprit des lois (O duchu praw), ukazało
się r. 1748. Erudycja w nim niezupełna, dogmatyczność fałszywa, ale
wiele świetnych i nowych spostrzeżeń się napotyka. Monteskiusz zarówno
wszystkie religie i wszystkie prawa przyjmuje, różnice tłumaczy różnicą
klimatów, powiada, że każdy naród to znaczy, co znaczy jego prawodawstwo,
mniema, że wielcy ludzie narody wykształcili, w końcu despotyzm uważa
za następstwo zepsucia. Pisarz ten rozróżnia trzy rodzaje rządu: despotyczny,
monarchiczny i demokratyczny, których pobudkami mają być bojaźń, honor
i cnota. Wedle niego bez cnoty w obyczajach rzeczpospolita jest niepodobną.
Monteskiusz wprowadził rozróżnienia na władze: prawodawczą, wykonawczą
i sądową. Pierwowzór doskonałości konstytucja angielska dla niego stanowi.
O duchu praw jest nieskończenie niższe od Polityki Arystotelesa
(wzgląd powinny na różnicę czasu zachowując). Bądź co bądź, myśli popularnej
tej książki, kodeksu rozumowego klasy średniej, natchnęły wszystkie
próby polityczne zgromadzenia konstytucyjnego (Constituante).
Co się tyczy konstytucji angielskiej, z tą Francuzów późniejszy
pisarz Szwajcar Delolme lepiej zapoznał.
Wolter podróż do Anglii wskutek
niesłusznego uwięzienia w Bastyli przedsięwziął. To też oburzenie usposobiło
go jeszcze bardziej do niechęci dla zdań panujących w kraju. Z natury
obdarzony zdrowym rozsądkiem tudzież świetnym dowcipem, ironią i sceptycyzmem
z atmosfery, w jakiej żył, przesiąknięty, bez zasad, bez uczucia piękności
moralnej, kaleka na sercu przez próżność, pochlebstwami nad wszelką
miarę upojony, wstąpił on w szranki wśród oklasków królów, książąt,
wielkich panów i uczonych, by obalić religię chrześcijańską. Nie siła
przekonań, ale żądza popularności gnała go w tę stronę. Wolter wyznawał
doktrynę deizmu, przez rozumowanie, z logicznej konieczności postawienia
jakiegoś ostatecznego kresu; przede wszystkim jednak trzymał się opinii
Locke'a, że idee tworzą się z wrażeń zmysłów. Wszelka religia była dla
niego oszukaństwem, nadużyciem łatwowierności ludzkiej. W chrześcijaństwie
żadnej piękności nie widział i rzuciwszy mu miano fanatyzmu, wojnę temu
fanatyzmowi w imię tolerancji wypowiedział.
Jego sarkazm nie przebaczył nawet historii. Któż nie pamięta bezecnego
zamachu, jaki ten plugawy poeta na czystą pamięć dziewicy orleańskiej
wymierzył? W ogóle Wolter dzieje całe zniżył do znaczenia paszkwilu.
Z niesumiennie lekkomyślnego naukowo dzieła Essai sur les moeurs,
napisanego wyraźnie przeciw chrześcijaństwu, nie można wyprowadzić
innych wniosków, jak że przypadek rządzi w świecie i że wszystko ma
coś prawdy za sobą.
W polemice swojej Wolter nie znał żadnego hamulca. Wszystkie sposoby
były mu dobre; nie tylko żadnej śmieszności, żadnego drobiazgu przeciwnikom
nie przebaczył, ale fałszował i przekręcał. Do przyjaciół pisał: Kłamcie
a dużo a śmiało. Niechęć jego wiele rzeczy obejmowała. Równie jak
Jezuitów nie cierpiał Jansenistów i parlamentu. Przeciw parlamentowi
uchwycił okoliczność skazania na śmierć Calasa. W tym razie, by swoje
miłość ludzkości wywyższyć, sądownictwo krajowe czci pozbawił.
W literaturze Wolter nie
miał wszechstronniejszego sądu: potępił Dantego i Szekspira. Bez przywiązania
do kraju, bez godności patriotycznej, w polityce, do której się rzadko
mieszał, powodował się osobistymi skłonnościami. On, który o wyrok na
Calasa całą Europę poburzył, nikczemnie przyklasnął rozbiorowi Polski
i jął chwalić paszkwile, jakie Fryderyk Wielki przeciw pokrzywdzonym
przez siebie Polakom pisał. Charakter Woltera
nie ma żadnej szlachetnej strony. Całe życie ten sławny pisarz hołdował
swoim słabościom, poświęcał innych dla swego egoizmu, możnym pochlebiał
i starał się jak najzręczniej z istniejącymi okolicznościami się zgadzać.
Wielki to przykład, jako najznakomitsza zdolność bez zasad i moralnych
pobudek nie wystarcza. Ale jakże sądzić epokę, której taki człowiek
był wyrocznią i kapryśnym a samowładnym kierownikiem?
Wolter krytyką swoją rozpoczął
ogólne dzieło rozwiązania społecznego. Inni wnioski szczegółowe z pierwszych
założeń wyprowadzili. Wolter ograniczał robotę szkoły do religii, inni
ze zgorszeniem patriarchy przenieśli ją na pole polityki. Nie od razu
się to jednak stało.
Do kierunku wolteriańskiego
należą: Condillac, który uporządkował systemat sensacji i znaczenie
osobistości człowieka do szalonej podniósł potęgi; Helwecjusz, apostoł
sensualizmu w moralności i interesu osobistego: Holbach, prawodawca
nagiego materializmu; Buffon deista, pisarz wyszukany, który prawa ogólne
i konieczne do dwóch praw odpowiedniości i zależności ograniczył; d'Argens,
Grimm, deklamator, Raynal mierny autor Historii Indii, co jątrzył,
podburzał i wszystkie gwałty rewolucyjne zalecał, a potem (jaka nauka!)
cofnął się wobec rzeczywistości i rewolucji się wyrzekł; w końcu i nade
wszystko Diderot i d'Alembert, przedsiębiorcy wielkiej Encyklopedii.
Z tej szkoły wychodziły zdania, że religia i moralność dostarczają użytecznych
kłamstw społeczeństwu, a jedna tylko filozofia prawdę posiada.
Myśl Encyklopedii poszła
z Anglii, pierwowzoru Bayle dostarczył. Z kierowników jej Diderot nie
miał żadnej wytrawności naukowej. Twórczość niepomiarkowana i bujna
łatwość zastępowały u niego miejsce rzetelnych pojęć. Ateusz ze wszystkich
swoich popędów utrzymywał, że cnota i występek są przypadkiem. Œmiałość
w piśmie i w życiu do zuchwałości posuwał. Przeciwnie d'Alembert, uczony
prawdziwie, metodyczny, ostrożny, za niepodległość charakteru szanowany,
trzymał się zawsze poważniejszej drogi. D'Alembert napisał wstęp do
Encyklopedii. Znajdują się tam wielkie sprzeczności, pojęcia istnienia
Boga, spirytualności duszy i rzeczywistości prawd moralnych, obok nauki
Locke'a o sensacjach. W każdym razie cała Encyklopedia jest przesiąknięta
ateizmem i to nie jawnym, otwartym, ale zagadkowym, domyślnym, kryjącym
się za poboczne artykuły i odsyłacze. Zapewne, że obawa parlamentu przestrzegającego,
żeby się książki niebezpieczne nie drukowały, tłumaczy w części powody
metody podobnej. Z tym wszystkim, cóż to jest za apostolstwo takie,
które nie ma odwagi narazić się na prześladowanie?
Myśl Encyklopedii dalej
prowadzili: Dupuis chcący za pomocą astronomii dowieść, że wszystkie
religie są mitami astronomicznymi; Concordet zapowiadający nieskończoność
wydoskonalania się ludzkiego i solidarność postępu w narodach; Volney,
ateusz i materialista, po naukę i natchnienia liryczne aż na Wschód
sięgający, i doktor Cabanis, który wszystko z cielesnego usposobienia
człowieka wywodził. Był to już gruby materializm, którego znaczenie
przetrwało aż do czasów cesarza Napoleona, kiedy Cabanis i Volney senatorami
zostali.
Wspomnimy tutaj, że jeżeli
Monteskiusz został powagą zgromadzenia konstytucyjnego, Wolter i encyklopedyści
znaleźli zwolenników w ludziach stanu jak Turgot i Malesherbes, w Mirabeau,
a później w Żyrondystach i w Dantonie.
Nigdy nie brakowało utopistów,
co wbrew istniejącym żywiołom i na przekór tradycji myśleli o zupełnym
przeobrażeniu świata. Szereg podobnych marzycieli długi jest od Fenelona,
co sobie niewinnie tej pociechy w Telemaku pozwolił, księdza de St.
Pierre, Jana Jakuba Rousseau i Mablego, aż do Robespierra, stronników
utylitaryzmu Benthama i szkół socjalnych nowszych. Na nieszczęście niektórzy
z marzycieli władzę chwilowo piastowali.
Ksiądz de St. Pierre, który
pisał dla negocjatorów pokoju w Utrechcie swoje wielkie dzieło O
wieczystym pokoju, był niejako poprzednikiem Jana Jakuba
Rousseau. Tego ostatniego nie raz już porównywano do Mizantropa Moliera;
w istocie przebijało coś chorobliwego w jego usposobieniu względem towarzystwa.
Rousseau wiele i ciężkich błędów w życiu swoim popełnił; że stawiał
popędy serca wyżej jak regułę moralną, nic dziwnego, że tłumaczył własne
zboczenia, ale że w zaślepieniu dumy wszystkie te szkarady na pastwę
ciekawości publicznej w Confessions rzucił, to wszelkie pojęcie
przechodzi. A jednak jakże często napotyka się w nim szlachetne uniesienia
dla prawdy i sprawiedliwości, albo wymowne protesty przeciw egoizmowi
tudzież materializmowi obyczajów. Był Rousseau deistą z uczucia,
i pojęcia swoje o religii naturalnej ujmująco w Vicaire Savoyard
wyłożył. Z początku utrzymywał paradoksalnie, że człowiek rodzi
się dobrym a psuje między podobnymi sobie, potem wielkość idei stowarzyszenia
lepiej pojął. W Contrat Social (Umowa społeczna) dał wyraźną
teorię wszechwładztwa ludu, wyrzekł przy tym, że wola ludu zbłąkać się
nie może. W dziełach, które zostawił, spotkać można najdziwniejsze sprzeczności;
wszakże sofizmaty jego w czarowny styl przyobleczone, żywo do serca
przemawiają i wiele poczciwych umysłów obłąkują. Nikt więcej od Rousseau
namiętnych argumentów przeciw społeczeństwu nie dostarczył.
Encyklopedyści, dla których zrazu pracował, odsunęli się potem od niego:
wielu filozofów znienawidziło go jako przepowiadacza równości. Co się
zaś tyczy duchowego pokrewieństwa Rousseau, jak z jednej strony podaje
on rękę Mablemu, Morellemu i Bernardynowi de St. Pierre, tak z drugiej
jest mistrzem Robespierra i montaniardów.
Morelly i Mably pierwsi
wyrzekli słowo wspólności.
Ich komunizm poprzedza i
zwiastuje komunizm Baboeufa i dzisiejszych szkół socjalnych.
Zły rozkład podatku, wydzierżawianie
przychodów państwa, srogość fiskalnych egzekucji, słowem niedostatki
urządzeń finansowych, zwróciły na siebie uwagę ludzi myślących. Quesnay,
doktor pani de Pompadour, wystąpił z teorią czystego dochodu
(produit net). Opierając wszystko na ziemi i na rolnictwie, Quesnay
wniósł, żeby jedyny podatek, podatek gruntowy zaprowadzić. Zalecił on
dążenie do jak największej drogości produktów w przekonaniu, że równowaga
sama z siebie nastąpi. Koło doktora Qusnay skupili się uczniowie jak:
Mirabeau ojciec, Turgot, Mercier de la Riviere, Dupon de Nemours, i
tak powstała szkoła fizjokratów. Turgot, absolutne wnioski z teorii
dr Quesnay wyciągając, podzielił ludzi na dwie klasy: na klasę przysparzającą
(classe productive) i klasę jałową (sterole), które to pojęcie odezwało
się później w zgromadzeniu konstytucyjnym. Jedna wyłączność wywoła drugą.
Naprzeciw wyłącznego uznania rolnictwa, stanęło wyłączne uznanie handlu
przemysłu. Gournay wywiesił godło tyle głośne odtąd: Laissez fair,
laissez paser. Przyszło do żywych dyskusji, do zawziętych sporów,
jak spór Galianiego, przeciwnika fizjokratów, z ks. Morellet, wyznawcą
ich zasad. Z tym wszystkim dwie szkoły za staraniem Turgota zbliżyły
się ze sobą i przyjęły wspólnie maksymę Gournay'a, spuszczając się na
konkurencję, by trudnościom i niepodobieństwo zaradziła. Odtąd
mamy nową umiejętność: ekonomię polityczną i ekonomistów. Nawiasem wspomnimy,
że gdyby ekonomia polityczna była się ograniczyła do zbierania i oznaczania
faktów, tudzież do wyciągania wniosków praktycznych, gdyby z kolei doświadczenia
była nie zeszła, gdyby w końcu, co najważniejsze, była szanowała wszystkie
prawdy wyższe sfery religijnej i moralnej, mogłaby była oddać ludziom
wielkie przysługi. Ale ta umiejętność nie znała i nie zna do dziś dnia
granic swoim uroszczeniom. Wkracza ciągle w zakres moralności i miłości
chrześcijańskiej, materializuje najszlachetniejsze popędy natury ludzkiej,
i sprowadzając wszystko do liczb suchych, wpływowi bożemu w świecie
i wolnej woli ludzkiej wielokroć zaprzecza. Na jednego ekonomistę trzymającego
się granic umiarkowania, zdrowego rozsądku i zasad chrześcijańskich,
iluż się spotyka takich, co tylko podkupują podstawy społeczne, a dumnie
utrzymując, że mają w ręku tajemnicę zbawienia ludzkości, przyszłość
ślepo w ręce socjalistów, których nienawidzą, oddają.
Wielka jest rozmaitość w
sposobach działania wszystkich nowatorów XVIII wieku. Jedni szli na
wyłom zuchwale, jak Helwecjusz albo Holbach; drudzy ostrożnie jak Buffon;
inni skrytymi drogami jak Wolter i część Encyklopedystów. Wyrzeczenia
się siebie, poświęcenia, ducha apostolskiego nie widać w służbie filozofii. Zbawienne nauki,
poczciwe usiłowania zwykle ciężkich prób doświadczają. Filozofowie napotykali
tylko pochwały i oklaski, zaszczyty na dworach i wygody towarzyskie.
Moda wszechwładnie opiekowała się nimi, moda zaślepiała wielkich i małych
z wyjątkiem części duchowieństwa tudzież parlamentu rozdzielonych między
sobą i źle broniących stanowiska. Rozwiązłość obyczajów bardzo sprzyjała
rozpowszechnieniu wygodnych maksym optymizmu i materializmu filozoficznego.
Zepsucie nie zmniejszyło się zgoła od czasów regencji, odmieniło tylko
nieco charakter. Chłodna rozpusta, jakiej obraz mamy w romansach Crebillona
młodszego i książkach Karola Duclos, anatomia uczuć na korzyść zmysłowości,
zastąpiła niepowściągliwe wyuzdanie wcześniejsze. W towarzystwach przodowali
les esprits forts. Nigdy może literaci więcej nie znaczyli w
świecie. Wolter, choć oddalony, królował nad opinią publiczną, W
bawialniach raczej rozprawiano jak rozmawiano wedle wyrażenia
d'Alemberta. Filozofowie chętnie się na festyny zbierali, najważniejsze
dla filozofii zamiary układano przy wytwornych ucztach nocnych.
Na dworze nikczemnie zepsutym
było dużo skłonności do filozofii. Jak mógł, opierał się potokowi Delfin,
syn Maryi Leszczyńskiej, jednak przeważał tam wpływ pani de Pompadour
i ministra Choiseuel, opiekunów nowatorstwa. Sam Ludwik XV zazdrosny
władzy, nieufny do tego stopnia, że za granicą swoich agentów innych
jak agenci ministerialni trzymał, byłby się nieraz oparł uniesieniom,
których niebezpieczeństwo w części pojmował; ale plugawym życiem nadwątlony,
podany na wpływy bezwstydnych kobiet i ludzi bez zasad, nie miał dosyć
siły moralnej, żeby coś stanowczego przedsięwziąć. Ludwik z obojętnością
widział ucisk ludu znękanego podatkami, rozrzutności pani de Pompadour,
poniżenie Francji po przegranej pod Rosbach, rozbiór Polski i oburzenie
na panią Dubarry; zapewniają nawet, że miał raz wyrzec: niech sobie
po mnie potop przyjdzie. Powagi swojej użyczał i przeciw Jezuitom
i przeciw parlamentowi, zaspokajając się tym, że mógł jeszcze, kogo
chciał, do Bastylii zamykać. Król ten zasadę królewskości ostatecznie
sponiewierał. Szlachectwo z winy szlachty nie mniej szło na pogardę
świata. Szlachta rozpustna, sprzedajna, miękkie wczasy nad wojenne przenosząca,
daleko była od dewizy noblesse oblige odbiegła. Powiada Vico:
"Znać, że naród ma upaść, kiedy szlachta pogardza religią krajową".
Za Ludwika XV szlachta francuska chórem filozofom wtórowała. Klasa średnia
choć chwilami poniżona, ale niedoświadczająca ucisku, zaczynała coraz
więcej poruszać się i wrzeć na głos zwiastunów korzystnych przemian,
co z jej szeregów powychodzili. Lud cierpiał a wierzył i żył poczciwie:
do niego dopiero koleją długich wstrząśnień demoralizacja przyjść miała.
Rządy kraju przez ciąg długiego panowania sprawowali ludzie mierni.
Książę Choiseul, ulubieniec filozofów, opuścił tradycje polityki dawniejszej,
związał się z Austrią, i wplątawszy kraj w wojnę siedmioletnią, Francję
na hańbę przegranej pod Rosbach i na wielkie straty naraził. Musiała
Francja ustąpić Kanady, Luizjany i osad w Indiach Wschodnich. Naród
uczuł się pohańbionym. Ten sam Choiseul, intrygami na obalenie Jezuitów
i dworskimi sprawami wyłącznie zajęty, Polskę w najkrytyczniejszej chwili
opuścił. Że upadł przez brudną intrygę, i że faworytowi pani Dubarry,
księciu d'Aiguillon, miejsca ustąpić musiał, zjednał sobie pewną popularność,
która go do dziś dnia broni. Parlament tak długo uniżony dla królów,
teraz usunięty na bok, niby nieużyteczne narzędzie, ostatki siły i znaczenia
marnował w walce z Kościołem a bliżej jeszcze z Jezuitami. Ciało to
zaślepione zawziętością przeciw bulli Unigenitus, sprzeciwiło
się było niegdyś wprowadzeniu do Francji czci ś. Wincentego a Paulo,
teraz w konsekwencji gallikanizmu i jansenizmu, prześladowało filozofów,
paliło ich pisma, a służyło im za narzędzie przeciw Jezuitom. Rozproszenie
starego parlamentu wskutek nieukontentowania króla i postawienie nowego,
owego parlamentu Maupou, którego sprzedajność tak dowcipnie Beaumarchais
wychłostał, wróciło na chwilę wziętość tamtemu. Wszakże parlament nic
już wśród tego ocknięcia się nowych interesów nie wyobrażał, i był tylko
jedną z wielkich ruin przeszłości. Przejdźmy teraz do duchowieństwa.
W pierwszym szeregu obrońców kościoła stali Jezuici. Za Ludwika XIV
można było zarzucić niektórym, że się zanadto do polityki mieszali,
później pisarze tego zakonu wdali się mniej potrzebnie w zawzięte dyskusje
czasowe, ale moralność Jezuitów pozostała zawsze nieposzlakowaną, ich
naukowość zawsze wysoka (świadczy o tym wydawany przez nich "Journal
de Trevoux") a ich szkoły, przewyższające instytuty świeckie ze
strony obyczajów, nie zeszły od nich niżej pod względem umiejętnych
metod. Jezuici ani na chwilę nie przestali apostołować z narażeniem
życia w odległych i dzikich krajach, ani na chwilę reguły pokornego
Stolicy Apostolskiej posłuszeństwa nie odstąpili. Parlamenty, uniwersytety,
filozofowie rzucili się na nich, jako na mających najwięcej siły i zapału.
Monarchowie i ministrowie pożądali bogactw zakonu. Co najgorsza, to
że zazdrość pewnej części duchowieństwa i niektórych zgromadzeń duchownych,
zamach świeckich nieprzyjaciół ułatwiła. Rzecz szczególna, prześladowanie
wybuchło właśnie w wieku, który się tyle o tolerancji napisał i narozprawiał.
Hasło dał Pombal
w Portugalii.
Za jego przykładem poszły Hiszpania u
siebie i na koloniach, Francja, tudzież Neapol. Nigdzie Jezuitów poważnie
nie osądzono, nigdzie o jaką bądź zbrodnię nie przekonano. Namiętność
jednych, uprzedzenie drugich gwałt uczyniły podobnym. Papież Klemens
XIV z żalem i tylko dla uspokojenia zawziętości wydał bullę zakon
rozwiązującą. Po zamknięciu szkół jezuickich zrobiła się wielka próżnia
w wychowaniu publicznym.
Ani szkoły świeckie, ani szkoły oratorianów zastąpić tamtych dostatecznie
nie mogły. W ogóle inne zakony nie były w kwitnącym stanie. U oratorianów
przemagał sceptycyzm literacki. W wielu klasztorach rozwalniały się
reguły. Tylko benedyktyni kongregacji św. Maura dotrwali przy zacnej
pracy do końca. Gallia Christiana i L'art de verifier les
dates dają piękne świadectwo ich usiłowaniom. Z księży świeckich
wielu się czepiało dworu i Paryża. Kardynał Bernis był zausznikiem pani
de Pompadour. W towarzystwach słynnych z rozpusty nie brakowało duchownych.
Część duchowieństwa chciała nawet porozumieć się z ruchem filozoficznym,
jak gdyby porozumienie w takim razie było podobne. Jeden z biskupów
ogłosił książkę pt. La devotion conciliee avec l'esprit. Nie
brakowało i odstępców. Księża pisali rozpustne powieści i broszury ateuszowskie.
A tymczasem wzbierał potop, co miał zalać chwilowo Kościół francuski,
i coraz nowe ciosy w tę warownię uderzały. Dziś trudno nam zrozumieć
ochotę, z jaką czytano wówczas dziełko Cruaute religieuse napisane
przez uczonego Boullanger, książkę Manuel des inguisiteurs ułożoną
przez ks. Morellet tłumacza Beccarii, albo ohydny paszkwil bezimienny
Le testament du cure Meslier.
Na prowincji w ogóle lepiej
się działo jak w Paryżu. Wszakże Paryż nabrał w tej epoce wielkiego
znaczenia, stał się rzeczywiście środkiem całego ruchu francuskiego.
Zresztą cała Europa wysyłała
do Paryża swoje naukowe i polityczne znakomitości, by podać rękę filozofom,
lub światła u samego źródła zaczerpnąć. Hume, Gibbon, Beccaria sławny
przeciwnik kary śmierci, minister Tannuci Caracciolo, Aranda, Azara,
przyjeżdżali zaprzyjaźnić się z filozofami. W owej to epoce wiary w
teorię, nasz Wielhorski, Rousseau i Mablego o rady dla Polski prosił.
Wielokroć czytamy w Piśmie
św., że Pan Bóg karze zbrodnie ojców na synach, i że aż do trzeciego
pokolenia solidarność ta rodzinna nie ustaje. Kara opatrzna dosięgła
potomstwo Filipa Pięknego, takaż kara za wszeteczeństwa Ludwika XV na
jego niewinnego wnuka spadła.
Ludwik XVI był pobożny, pełen
dobrej woli, sumiennie szczęściem ludu zajęty, ale bez zdolności i siły
żeby wśród różnorodnych interesów, jakie go otaczały, drogę swoją rozpoznać.
Dążył on zawsze do lepszego, przyjmował z łatwością ludzi i rzeczy,
skoro zaś spostrzegł, że się omylił, zwykle się zatrzymywał i cofał.
Otóż te wszystkie niepewności drażniły opinię publiczną, która by była
łatwo mniej skrupulatne a energiczniejsze postępowanie zatwierdziła.
Ministrem został stary hr.
Maurepas, razem przecież filozofia w osobie Turgota do ministerstwa
weszła. Roberta Turgot więcej jeszcze zacność osobista jak zdolność
albo nauka zalecały. Król jego szlachetnymi przymiotami ujęty, zapomniał,
że losy kraju w ręce współpracownika Encyklopedii oddaje.
Turgot rozpoczął szereg wielkich
reform, w najczystszych zamiarach ale nieroztropnie, konieczne poprawy
mieszając z mniej potrzebnymi, godziwe z niesłusznymi i niebezpiecznymi.
Chcąc wykorzenić w krótkim czasie wszystkie nadużycia, namnożył rozporządzeń
teoretycznych, dla których nie było przygotowania w obyczajach. Wierny
zasadom szkoły ekonomicznej, sprzecznościami prawa cywilnego z prawem
handlowym uderzony, edyktami przemysł i handel z uciążliwych więzów
wyzwolił. Obalił korporacje handlowe i rzemieślnicze, to jest cechy,
które w duchu chrześcijańskim wzajemnej pomocy, braterstwa i opieki
za Ludwika św. zawiązane, później się zakupionymi od królów przywilejami
obwarowały i w wyłączności skrzepły. Prawda, cechy stały się były z
czasem nieznośną tyranią, przecież dopuszczonym po ciężkich próbach
do korporacji robotnikom zawsze punkt oparcia, uczucie godności zbiorowej,
podnietę do zacnego życia i w razie potrzeby ratunek dawały. Po zniesieniu
ich, rzemieślnicy, dla których sam Turgot chciwość zysku (aprete du
gain) za jedyną stawiał pobudkę, rozproszeni na indywidualne kierunki,
w nieumiarkowanym współzawodnictwie siły zużywający, solidarnością niepokrzepieni,
nieodpowiedzialni moralnie, spadli do dzisiejszej opłakanej swojej kondycji.
Encyklopedysta Turgot nie rozumiał, że tylko idea stowarzyszenia, religią
uświęcona i ogrzana, podnosi i uszlachetnia wolny handel i wolny przemysł.
Dla ulżenia biednym zniósł Turgot wiele opłat celnych. Co ważniejsza,
zniósł przymusową robociznę (la corvee). Zarazem kazał pozamykać pewną
liczbę klasztorów bez odwołania się do władzy kościelnej, która jedna
jest w stanie osądzić, które zgromadzenia powołaniu swemu nie odpowiadają.
Warto wspomnieć, że wszystkie gwałty i grabieże na duchownych dokonane
naraziły w oczach ludzi z jednej strony powagę religii, z drugiej zasadę
własności. Turgot chciał jeszcze zreformować hipoteki, prawa w kodeksy
zebrać, założyć bank eskontowy, ciężary feudalne wykupić, zaprowadzić
jedność miar i wag; ale nie starczyło mu czasu. Minister ten upadł pod
trudnościami zastosowania teorii do praktyki, wobec niepodobieństw projektu
jedynego podatku na roli opartego i niefortunnej okoliczności głodu
w chwili, kiedy sprawiedliwie wolność handlu zbożem ogłaszał. Z usiłowań
jego mamy dowód, że najświetniejsze pomysły i najszlachetniejsze chęci
nie wystarczają do ratunku społeczeństw, które przede wszystkim religii
i cnoty a dopiero potem instytucji potrzebują.
Necker, współzawodnik Turgota
i przeciwnik jego ekonomicznych pojęć, z dojrzałością i prawdziwą znajomością
rzeczy wziął w ręce zarząd finansów. Zatrzymał on na chwilę kolej bankructw,
i najprzód skarb zasilił pożyczką a potem do reform się zabrał. Więcej
chodziło o sprawiedliwy rozdział ciężarów i o dobry szacunek grosza
publicznego jak o zmniejszenie sumy podatkowej. W tej epoce Francja
o połowę mniej podatków jak Anglia płaciła. Necker i jednej i drugiej
potrzebie zaradził. By opinię zainteresować, ogłosił w r. 1781 po pięciu
latach ministerstwa zdanie sprawy, które odsłoniło położenie skarbu.
Pojedyncze rozporządzenia Neckera były bardzo rozumne, wiele z nich
później Pitt młodszy naśladował, ogólnie finansista ten nie sprostał
trudnościom. W czasach spokojnych zaliczono by go do najgenialniejszych
ministrów skarbu, w wilię rewolucji pokazał się nie dość jasnowidzącym
i nie dość zdecydowanym na prawdziwego człowieka stanu. Niestałości
faworów popularnych nikt bardziej od Neckera nie doświadczył. Upadł
wśród oznak najgorętszego współczucia narodu, wrócił wśród obojętności
powszechnej.
Ludwik XVI ustępujący przed
niepowodzeniami i obracający się po ratunek na wszystkie strony, spróbowawszy
usług ludzi swojego czasu i niedoświadczywszy rychło skuteczności usiłowań
tych ludzi, zwrócił się do dawnej szlachty, łączącej w sobie sceptycyzm,
dworactwo i najczęściej nieudolność. Calonne i arcybiskup de Brienne
gorzej jeszcze wszystko zagmatwali, król zaś w oczach narodu stracił
całą zasługę swojej powolności. Prawda, Ludwik XVI chrześcijanin z
przekonania, nie mógł się szczerze zgadzać z filozofami i filantropami:
wszakże Turgot, Malesherbes i Necker mieli nieskończenie więcej wartości
moralnej jak ich następcy, zaś raz przedsięwziąwszy jakąś robotę, raz
zgodziwszy się na jakiś kierunek, należało wytrwać i rozwinięć nowych
planów za pierwszym pojawieniem się trudności nie wstrzymywać.
Tymczasem wojna amerykańska,
w której co najświetniejsza młodzież francuska poszła zdobyć trochę
chwały, zaprzątnęła umysły uniesieniem dla powstań, dla zapasów zbrojnych
z przemocą i dla kształtów republikańskich. Dawna niechęć przeciw Anglii,
jakieś wyższe, szlachetniejsze przybrała w tym razie pozory.
W przeciągu lat kilku wielka
zmiana zaszła była w obyczajach towarzystwa. Rozpusta i rozpustne piśmiennictwo,
jakiego ślady jeszcze się w sławnym romansie Louveta napotyka, ustępowały
miejsca sielankowej uczuciowości, nawet moralności, ale moralności bez
powagi, prostoty i wdzięku. Odzywał się w tym nawrocie wpływ filozofii,
wszakże piszący raczej się na Rousseau jak na encyklopedystów zapatrywali.
Książki Bernardina de S. Pierze, pełne pociągającego uniesienia dla
natury, ciężkie moralne powieści Marmontela i mdłe pasterskie utwory
Floriana, który także swoje słowo o ideale rządów w romansie Numa
Pompiliusz wypowiedział, z chciwością czytano. Podania sarkazmu
Wolterowskiego przechowywał tylko Beaumarchais, który z niesłychanym
dowcipem choć w zbyt przyjaznych i łatwych dla siebie okolicznościach
do końca przywileje urodzenia ścigał. Prostoty szukano na wszystkich
drogach, starano się o nią w sposobie, ba nawet w zewnętrznych rzeczach.
W tej to epoce mężczyźni zarzucili miękkie ubiory a kobiety strój kosztowny.
Mody angielskie, szorstki obyczaj republikański Amerykanów, wszechwładnie
zapanowały. Dwór dawał przykład uczciwego i skromnego życia, a jeśli
młoda królowa dostarczała na siebie broni potwarzy, to właśnie dlatego,
że zbyt często prawa etykiety gwałciła. Z cudzoziemców licznie Paryż
odwiedzających najwięcej wziętości zyskał prostacko dobroduszny Franklin.
Co jest godnego uwagi, to skłonność do zabobonów i niespokojny mistycyzm,
jakie ogarnęły na śmierć przeznaczone wyższe towarzystwo francuskie.
Tłumnie zbierano się przy cebrzyku magnetycznym Mesmera, badano jasnowidzących
o tajniki teraźniejszości i przyszłości, z łatwowiernością uwieść się
dawano kuglarstwom hrabiego de Saint Germain i Cagliostra. Wyobrażenia
Swedenborga, iluminizm niemiecki, znajdowały zwolenników; koło wysokiego
mistyka St. Martina tworzył się rodzaj szkoły (martyniści). W towarzystwach
znowu, jak pierwej rozmawiano o filozofii, tak za Ludwika XVI wzięto
się o konstytucji, o prawach zasadniczych i o finansach rozprawiać.
Idee angielskie i genewskie rozpowszechniały się coraz bardziej.
Pod koniec XVIII wieku pojawili się filantropi.
Filantropia miała zastąpić wszystkie dzieła miłości chrześcijańskiej.
Pokaźna w swoich sposobach, teoretycznych ulepszeń chciwa, służbę całej
ludzkości w miejsce cichej służby pojedynczych cierpień zalecająca,
dumnie ona i wyłącznie prawo kochania ludzi i wiedzę, jak ich kochać,
sobie przypisała. Wiele szlachetnych ulepszeń filantropi wprowadzili,
to prawda, W czasach zwłaszcza upadku religii i obyczaju religijnego,
w czasach chrześcijańskiej obojętności na nędze ludzkie, ich roboty
miały za sobą wszystkie pozory użyteczności i dobroci. Wszakże i wtedy
nieznane całemu światu usiłowania prawdziwych chrześcijan, wyrzeczeniem
się siebie, wyłącznym oddaniem się służbie bliźnich i pokorną skromnością
nacechowane, i wobec Boga więcej znaczyły i więcej prawdziwych pociech,
więcej błogosławieństw niezawodnie rozniosły. Jest w filantropii coś
dumnego, głośnego i systematycznego, protestanckiego a filozoficznego
zarazem, co nigdy do miary wielkiej cnoty chrześcijańskiej, miłości,
nie przypada. Tymczasem swobodne popędy miłości, nie systematów, ale
czystych natchnień potrzebują. Ludwik XVI, jak widzieliśmy, z dobrej
woli dla ludu swojego wziął się za ręce z filantropami. Ulepszono wtedy
szpitale, dano popęd do uprawy ziemniaków, zaprowadzono tanie zupy zwane
później rumfordzkiemi. Sławny dziś z zostawionych testamentem pieniędzy
na rozdawanie co rok między najcnotliwszych, Montyon, naznaczał nagrody
po akademiach za rozprawy w przedmiotach poprawienia bytu klas najniższych.
Rozpowszechniono też szczepienie ospy, więzienia oczyszczono; chciano
jeszcze powściągnąć żebractwo.
Szlachetne z dobrą wiarą przedsiębrane naprawy! Wszakże powtarzamy,
Chrystus nie drogę rozpraw, ale drogę osobistego wyrzeczenia się i osobistego
przykładu wskazał. Zaś z jego nauki nie stowarzyszenia akademickie,
ale zakony i bractwa idą. Był człowiek, który obok głośnych a często
próżnych krzątań się filantropów, pracował po chrześcijańsku. Człowieka
tego długo czcić ludzie nie przestaną, i słusznie. Mówimy tu o księdzu
de l'Epee, założycielu instytutu głuchoniemych.
Ale zbliżała się rewolucja,
wszystko jej pomagało: błędy jednych, śmiałość drugich, a nie było potęgi,
co by to wielkie wstrząśnięcie oddalić zdołała. Zdarzają się epoki,
w których wielcy ludzie rozumiejący potrzeby towarzystwa wchodzą w układy
z wymaganiami czasu i bezpiecznie ulepszenia zaprowadzają. W końcu XVIII
wieku nie widzimy wprawdzie wielkiego człowieka, ale i tak żadne ustąpienia,
żadne poprawy nie mogły pędu powstrzymać. Nowatorzy wszystko poddali
byli w wątpliwość, wszystko byli zaczepili, żaden z koniecznych warunków
towarzyskiego porządku nie miał już więcej powszechniejszego za sobą
uznania. Wszystkich ślepo niosły naprzód zdarzenia, jedni na ślepo wymagali
coraz więcej, drudzy na ślepo się opierali. Zdawało się, że losy Francji
na przypadek są podane. Wiara i cnota mogły bronić
i może by były ochroniły naród od klęsk długoletnich, ale wiary i cnoty
zabrakło. Nie mieli ich ludzie przeszłości, odrzucili je daleko nowatorzy.
Dziś nieraz słyszymy, że te lub owe środki zaradcze mogły albo powinny
się były udać i że tylko niefortunny zbieg okoliczności katastrofę przybliżył.
Tak nie powinien rozumować, kto wierzy w przytomność Boga w świecie
i sądów się jego obawia. Kiedy zagrzmią sądy Pańskie, chrześcijanin
kornie przyjmując nawiedzenie powinien zrozumieć karę i ostrzeżenie,
powinien także błagać o światło z góry do znalezienia dróg poprawy i
w przyszłość bez szemrania i płonnych obaw się zwracać.
Józef de Maistre powiada
w dziełku Considerations sur la France: "Francja sprawuje
urząd względem Europy. Opatrzność, która zawsze sposoby do celu zastosowuje
i równie narodom jak indywiduom daje organy konieczne do wypełnienia
swoich przeznaczeń, udzieliła Francuzom dwóch narzędzi, niby dwóch
ramion, którymi ten naród świat porusza: języka i ducha żarliwości
ku nawracaniu, ducha będącego miazgą jego charakteru. Tym sposobem
Francja ma razem potrzebę i władzę wpływania na ludzi"
Pojęcie szlachectwa jako obowiązku, nie naraz się
w społeczeństwie francuskim wyrobiło, Przysłowie czy godło: Noblesse
óblige, jest daleko późniejsze.
Pięknie mówi Ozanam (La Civilisation chretienne
chez les Francs, str. 553): "Œw. Jan Cbryzostom i
św. Augustyn przy całej piękności natchnień swoich, nie zdołali zrobić
więcej, jak pociechę w ostatnich chwilach w serca owieczek swoich
w Antiochii i Hipponie przelać; pomogli starej społeczności umrzeć
dobrze, uświetnili jej pogrzeb. Apostołowie czasów barbarzyńskich
zrobili więcej, stworzyli nowe ludy. Nauki św. Eliasza, św. Galia,
św. Bonifacego założyły tradycje tej wymowy prostej, popularnej, mniej
dbałej o podobanie się uszom jak o przekonanie rozumu, a której trzeba
przyznać wielką potęgę, kiedy płynie z ust św. Bernarda i wojny krzyżowe
powoduje. Œw. Bernard przemawia językiem narodowym, w głosie tym,
co wojsko stwarza, rozpoznaję głos Francji w służbie oświaty chrześcijańskiej.
Ufam, że Francja w tej służbie pozostanie".
Oto obraz wieku XVI, jaki
nam jeden z nowszych pisarzy kreśli: "Wiek XVI, przynajmniej
w pierwszej połowie, mało ma związku pod względem religijnym z wiekami,
które go poprzedziły, albo z wiekiem, który po nim nastąpił. Wiary
świętej i mocnej czasów feudalnych w nim nie szukać, nie szukać także
tego spokoju w działaniu, jaki znamionuje stulecie XVII. Przyrównać
można wiek XVI do dziecka, w którego umysł wsiąkły nieporządnie wielorakie
podania. Pożyczył on od katolicyzmu wspaniałych obrzędów, od rycerskości
obyczajów romansowych, od starożytności, ku której kierował swoje
poszukiwania, uniesienia bez miary dla sztuk pięknych, zmysłowości
myśli i niepewnych zachceń filozoficznych. Wziął z przeszłości wielo
nawyknień do gwałtów i przemocy; wiele z wymysłów przyszłej oświaty
przeczuł. W każdym razie jest to wiek czynności i geniuszu".
Jeżeli potem kalwini w Niemczech i Szkocji chorągiew
niepodległości politycznej wywiesili, to raczej dla wymagalności położeń
szczegółowych a nie z ustanowienia swego mistrza.
Ciekawą jest rzeczą, że byli ludzie i to nie politycy,
ale święci, którzy się wznioślejszej polityki po Henryku IV spodziewali.
Œw. Franciszek Salezy pisał z okoliczności zabicia króla; "Książę
ten był tak wielki z pochodzenia, tak wielki odwagą, tak wielki zwycięstwem,
tak wielki tryumfami, tak wielki szczęściem, tak wielki pokojem, tak
wielki sławą, tak wielki wszelkimi wielkościami, że się zdawało, że
wielkość nierozdzielnie się z życiem jego zrosła, i że poprzysiągłszy
mu wierność ostatnie jego chwile wzniosłą śmiercią uwieńczy. Taki
znakomity zawód powinien się był skończyć zawojowaniem Lewantu i ostatecznym
zniszczeniem herezji i mahometanizmu tureckiego". (List św. Franciszka
do p. Deshayes, pod r 1610).
Upadek ostateczny feudalizmu dopiero wtedy nastąpił.
Słusznie powiada Ludwik Blanc: "Brak ścisłej jedności w towarzystwie
feudalnym trwałość mu zapewnił. Jedność, która pomaga działaniu, sprzyja
także jak oczywista oddziałaniu. Gdzie tylko władza łatwo i silnie
się porusza, ruchy rewolucyjne są straszne i stanowcze. W krajach
zbytecznej centralizacji dość jednego zamachu, by zmienić postać towarzystwa.
Społeczeństwo feudalne miało tysiąc głów, których niepodobna było
dosięgnąć od razu".
Œw. Wincenty znał z bliska Marię Ludwikę królową
polską, na jej prośby wysłał do Polski misjonarzy pod wodzą swego
przyjaciela Lamberta i Siostry Miłosierdzia. Wedle Piotra Collet (Vie do St. Vincent de Paul) św. Wincenty kochał Polskę miłością ojca i matki, i wielce
cierpiał, kiedy ją widział spustoszoną morowym powietrzem i głodem,
tudzież zagrożoną w wierze świętej przez schizmę moskiewską i protestantyzm
szwedzki.
Kto chce poznać z bliska naczelników jansenizmu,
znajdzie wielką obfitość ciekawych szczegółów w dziełku Piotra Varin:
La verite su' les Arnaud. Cały ten obszerny przedmiot
prace pp. Cousin, Feugere, Vinet i Sainte-Beuve wielostronnie wyjaśniły.
Słusznie powiada Rohrbacher
w swojej Historii Kościoła: "Od Wilhelma Ńogaret
i Piotra Flotte, katów i oszczerców Bonifacego VIII aż do adwokatów
przesiąkniętych jansenizmem, którzy napisali konstytucję cywilną dla
duchowieństwa schizmatyckiego we Francji i głosowali na śmierć Ludwika
XVI, wszyscy prawnicy francuscy albo radą albo czynem w sprawie przeciw
Kościołowi występowali, wszędzie do swarów z nim poduszczając. Prawnik
Ferriere, przyjaciel mnicha luterskiego Fra Poolo, tak sobie postępował
w czasie soboru trydenckiego, tak działał Dumoulin sam siebie przezywając
doktorem Francji i Niemiec, tak Piotr i Franciszek Pithou, długo Hugenoci,
potem lubo katolicy nieprzyjaciele Kościoła. Wszakże Piotr Pithou
napisał ów sławny Traite des libertes de 1'eglise gallicane: By
go poprzeć Piotr Dupny ogłosił Preuves des libertes de 1'eglise
gallicane, dzieło potępione przez wielu biskupów. Dobrze mówi
Bossuet, że prawnicy zawsze inaczej jak biskupi wolności gallikańskie
rozumieli. Siebie oni uważali za ojców i doktorów, za obrońców urodzonych
tego Kościoła nie tylko przeciw papieżom, ale i przeciw biskupom.
Parlament paryski miał się niejako za sobór nieustający Kościoła gallikańskiego.
Wyborna ze stanowiska moralnego krytyka komedii Moliera
znajduje się w liście J. J. Rousseau do d'Alemberta: O widowiskach.
Ludwik Blanc tak ze swojego
stanowiska obraz ruchu filozoficznego kreśli:
,,Z popiołów Lutra powstaje
wobec papiestwa tysiąc wymownych i pełnych zapału nieprzyjaciół. Dwa
wyrazy przebiegły zdziwioną i ucieszoną Europą: tolerancja i rozum.
Fanatyzm w pogardę idzie. Stare przesądy okryte zostają nieśmiertelną
śmiesznością. By zadać fałsz biblii, by błąd i kłamstwo księgom duchownym
udowodnić, uczeni zwracają oczy na firmament, mierzą góry, kopią we
wnętrznościach ziemi i badają tajemnicę trwania kuli ziemskiej. Gdzież
się zatrzyma straszna potęga wolnego rozbioru (libre examen)? Jedni
rzucili zaprzeczenie Chrystusowi nie dbając, że tym sposobom robią
wielką próżnię w historii. Inni podali w wątpliwość duszę człowieka.
Inni jeszcze targnęli się na Boga. Naukę sensacji, teorię nicości
postawiono naprzeciw nieprzezwyciężonych popędów ku nieskończoności.
Tak poniżono człowieka do znaczenia przypadku w stworzeniu: zubożono
go o całą wieczność. Razem i przez dziwne przeciwieństwo jakżeż wyniesiono
i wywyższono tę odrobinę znikomej materii. Nigdy zapamiętalej nie
pracowano nad wykazaniem małości człowieka, nigdy także dobitniej
wielkości jego nie zatwierdzono. Zażądano by uznać jego godność, jego
bezpieczeństwo zaręczyć: upomniano się o nienaruszalność sumienia
i o wolność myśli. Rzecz niemniej szczególna! Apostołowie zimnego
krytycyzmu w sposobie czczenia rozumu uniesienie i namiętność wszystkich
sekciarzy pokazali. Nic ich nie wstrzymało, bo i oni mieli wiarę,
wierzyli w rozum. Tak nam się pokazuje dzieło wieku XVIII. A trzeba
powiedzieć, że wszyscy jęli się pracy, literaci, artyści, wielcy panowie,
sędziowie, ministrowie, królowie nawet. Była chwila, w której duch
nowości owładnął całe towarzystwo, od spodu do góry, przeniknąwszy
na dwór pruski przez Fryderyka, na dwór austriacki przez Józefa II,
na dwór francuski przez Turgota, na dwór rosyjski przez Katarzynę,
do Watykanu przez Klemensa XIV. Filozofia prześlizgnąwszy się do panujących,
otoczyła ich, owładnęła, podsunęła im słowa dziwnego, a dalekiego
znaczenia; upoiwszy ich pochlebstwami pchnęła ich by obaliła ołtarze,
na których tak długo trony się opierały. Przyszedł czas, kiedy krytycyzm
zwrócił się od religii do polityki, od polityki do własności. Ileż
to kwestii, jakich bez gwałtownych wstrząśnień niepodobna było rozwiązać,
odezwało się z całą siłą. Wołano: po co panowie a niewolnicy,
i całe pokolenia przechodem jednego gniecione; po co królowie i szlachta;
po co klasy szczęśliwsze z urodzenia, a niżej tłum jęczący, zgłodniały,
rozpaczający; po co przywłaszczenie przez niewielu ziemi, będącej
mieszkaniem i niepodzielną własnością ludzkości?"
"Z daleka cały ruch filozoficzny
przedstawia tylko zgiełk i pomieszanie, Filozofów łączyła przede
wszystkim namiętność obalania, wszakże każdy bił w zapory na swój
sposób pod wpływom osobistych nienawiści, używając właściwego dla
siebie narzędzia. Ten był deistą, tamten ateuszem, tamten znowu uczniem
Spinozy. Wszystkie te różnice metafizyczne są ważne, wszystkie się
żywo ocknęły później, i w straszne namiętności przeobraziły. Filozofia
epikurejska Dantona, ateizm Anacharsisa Clootz, deizm Robespierra,
dowodzą, że nie ma abstrakcji, z której by się rzeczywistość nie wyrodziła,
że spory metafizyczne tak nieoznaczone z pozoru wywiązują się we wnioski
praktyczne, i że gwałty, które nieraz tłumaczymy sobie grubym interesem,
mają za powód zemstę myśli. Filozofowie we wszystkim się różnili.
Ci, co razem przeklinali księży, rozeszli się zdziwieni, kiedy przyszło
przeklinać królów. Ten, co na katolicyzm nastawał, nie chciał rozpocząć
wojny przeciw Bogu. Znalazły się doktryny nie tylko nieprzyjazne,
ale przeciwne sobie" (Histoire de la rćvolution, Tom
I).
Pombal kazał spalić Jezuitę Malagrida, w epoce tolerancji
i filozofii, to przecie nie przeszkadza, że go wielu nowszych historyków
jako reformatora wynosi.
We Francji, by mieć pozór
potępienia, uchwycono fakt pojedynczy bankructwa o. Lavalette, w którym
to razie zgromadzenie uważane za bardzo przebiegłe najniezręczniej
sobie postąpiło. Wyrok parlamentu przeciw Jezuitom w r. 1762 wydany
opiewa: "że Jezuici jawnie zawinili, nauczając po wszystkie czasy
za pozwoleniem swoich przełożonych i generałów simonii, bluźnierstw,
świętokradztwa, czarów, astrologii, bezbożności, bałwochwalstwa, zabobonów,
rozpusty, krzywoprzysięstwa, świadczenia fałszywie, przekupstwa sędziów,
kradzieży, ojcobójstwa, morderstwa, samobójstwa, królobójstwa... że
się pokazali winnymi sprzyjania arianizmowi, socjanizmowi, sabelianizmowi,
nestorianizmowi, lutrom, kalwinistom i innym nowatorom XVI wieku,
że odnowili herezję Wiklefa, błędy Pelagiusza itd." Zdaje się
że to wyrzekł jakiś sobór. Bądź co bądź, jakąż wagę podobnie przesadzone
oskarżenia mieć mogą? Wyrok ten wymownie do bezstronnych ludzi przemawia.
Tak się potępia wtedy, kiedy rozsądnych ludzi brakuje.
Jan Jakub Rousseau wspomniał
w jednym liście : "Doznałem wiele przykrości dlatego, żem nie
chciał stanąć po stronie Jansenistów i pisać przeciw Jezuitom, których
nie kocham, ale na których nie mam powodów się skarżyć. Że są uciśnieni,
to widzę".
Warto jest czytać dzieło p. Alexis do
Saint Priest Histoire de la chute des Jesuites. Autor, trochę
Wolterzysta, piszący zresztą apologię księcia Choiseul, uważnemu czytelnikowi
jak najciekawszych dokumentów dostarcza.
|