Zygmunt Balicki (1858-1916), wybitny publicysta i socjolog, jeden z najbardziej interesujących myślicieli narodowej demokracji i współtwórca jej założeń ideowych.
Jednostka, mówi Spencer, powinna zawsze stawiać sobie pytanie, jaki typ społeczny wytwarza się pod wpływem jej postępowania. Odpowiedź na powyższe pytanie iść
może w dwojakim kierunku: bądź wyobrazimy sobie, w myśl zasady Kanta, że postępowanie nasze staje się wskazaniem powszechnym, osiąga moc prawidła,
obowiązującego wszystkich ludzi z osobna, i zapytamy się, jaki wpływ
wywrze ono na charakter jednostek, jaki typ
człowieka urobi się przy tym trybie postępowania; bądź uprzytomnimy sobie w myśli, jak dalece odpowiednie postępowanie może się istotnie rozpowszechnić, jakie realne skutki społeczne sprowadzi ono w danych warunkach czasu i
miejsca, jaki wytworzy układ stosunków i ustroju, słowem, jaki powstanie pod
jej wpływem typ społeczeństwa jako całości.
Odpowiedź pierwsza stawia nam przed oczy typ moralny jednostki,
będący wyrazem pewnej ogólnie przyjętej i powszechnie praktykowanej zasady etycznej; druga — daje wyobrażenie o typie społeczeństwa samego,
który się urabia pod wpływem wcielania tej zasady w życie, a więc uwidocznia wszystkie możliwe skutki, jakie zajdą
w układzie stosunków społecznych, pod
działaniem danego czynnika. Pierwsza nosi charakter oderwany i
przypuszczalny zarazem, sztucznie
bowiem wydziela z całego złożonego
układu powiązań społecznych jeden
tryb postępowania i stawia dowolne
przypuszczenie, że postępowanie to może stać się powszechnym, jest więc z natury swej rozwiązaniem zagadnienia teoretycznego. Odpowiedź druga jest konkretną, realną, rozpatruje bowiem dane postępowanie
jako czynnik działający pośród wielu innych i oblicza zakres i skutki jego działania, jest więc rozwiązaniem zagadnienia praktycznego.
Chcąc np. zdać sobie sprawę, czy darowanie długu lekkomyślnemu dłużnikowi jest rzeczą dobrą,
stawiamy sobie pytanie,
jaki „typ społeczny” będzie
wynikiem tego postępowania
i zależnie od tego, którą z dwóch powyższych
dróg rozumowania obierzemy, odpowiedź i wniosek
mogą być zgoła odmienne.
Jeżeli nie upominanie się o należność stanie
się ogólnym prawidłem dla wszystkich — tak rozumuje pierwsza metoda etyczna—wtedy rozpowszechni się i utrwali typ
człowieka zdolnego do ofiarności na rzecz
bliźnich, wyrozumiałego, przekładającego raczej własną stratę nad
możliwe choćby utrudnienie życia innym, typ sam w sobie niewątpliwie szlachetny; gdyby każdy tak postępował,
życie stałoby się łatwiejsze, a tarcie
społeczne, towarzyszące sporom o prawo, zmniejszyłoby się znacznie.
Druga metoda usiłuje zdać sobie sprawę, jaki typ społeczeństwa
urabiać się będzie pod wpływem danego
czynnika i dojdzie z łatwością do przeświadczenia, że darowanie należności lekkomyślnemu dłużnikowi utrwala tylko jego lekkomyślność, rozluźnia
w nim poczucie obowiązku i odpowiedzialności i uczy żyć z dnia na dzień
kosztem otoczenia. Z drugiej strony, zbyt pochopnych
ofiarodawców doprowadza do zaniku poczucia własnego prawa i robi z
nich ludzi, gotowych za wszelką cenę okupić sobie spokój i nie narażanie się innym, inaczej mówiąc, pozbawia ich charakteru.
W społeczeństwie wreszcie jako całości wytwarza stosunki wysoce nienormalne: u
jednych na miejsce ofiarności świadomej i
celowej powstaje ofiarność mimowolna,
wadliwie skierowana, z drugich tworzy się warstwa ludzi niezdolnych żyć o własnych siłach, nieopatrznych i egoistycznych zarazem.
W naszym społeczeństwie współczesnym nader
szczupła jest garstka ludzi, która w ogóle
stawia sobie jakiekolwiek zagadnienia etyczne i dąży do
umiejętnego ich rozwiązania. Przejawiający
się sporadycznie w czasach ostatnich tzw. „ruch etyczny”, o ile nie
jest zupełnie oderwany od życia i nie zadawala się przeżuwaniem strawy
duchowej, na obcych polach zebranej, stając wobec pytania, które nasuwa się bezpośrednio z powyższych słów Spencera,
szuka niezmiennie odpowiedzi w kantowskiej
formule moralności, nie podejrzewając jak gdyby nawet, że może być inny
punkt widzenia w tym względzie, że typ społeczeństwa, na który składa się
postępowanie jego członków, stanowi najważniejsze,
jedynie miarodajne wskazanie etyczne,
gdyż od niego zależy charakter i poziom
moralności zbiorowej, a więc moralność
społeczeństwa samego.
W parze z tym stanem naszej umysłowości idzie zjawisko z dziedziny społecznej, będące zarazem
przyczyną i skutkiem poprzedniego,
mianowicie, że ta sfera naszego
społeczeństwa, która przoduje mu na każdym polu, podejmuje zadania publiczne
i wytwarza opinię, daje inicjatywę i prowadzi pracę społeczną, świeci ofiarnością i poświęceniem, która, słowem, niesie w sobie życie i tworzy nowe jego formy,
ta sfera nie przedstawia żadnego wyraźnego typu społecznego i nie posiada określonej fizjonomii moralnej, nie jest więc
w stanie ani nadać wybitnej indywidualności
całemu społeczeństwu, ani wytworzyć
dla niego odpowiedniego systematu pojęć etycznych. Z dawnych tradycji
raczej niż z żywego poczucia, przejęliśmy pogląd, łączący typ dobrego i prawego
człowieka z typem dobrego i prawego
obywatela, chociaż panująca dziś opinia, zapatrzona wyłącznie w
moralność jednostkową, ani zrozumieć
należycie tej
łączności, ani uzasadnić jej
nie potrafi, zaczyna się też sceptycznie
zapatrywać na zasadę samą. Poza tym
występuje rozpaczliwa chwiejność i rozbieżność, zarówno pojęć jak i
postępowania, rażące sprzeczności
nie tylko w życiu zbiorowym, ale i w prywatnym życiu jednostek. Dowodzi
to, że sfera, która świeci przykładem ogółowi,
a więc wytwarza etykę postępowania, sama nie posiada żadnej indywidualności,
nie przedstawia sobą żadnego określonego typu moralnego, jest więc
sama bez charakteru.
„Być może, powiedzą nam, że nie przedstawiamy jednolitego, wyraźnego typu moralnego, ale mamy określone ideały etyczne, które
przyświecają niezmiennie obecnemu pokoleniu i
stanowią dla niego wytyczne hasło postępowania. Przewodnie zasady
moralne są zawsze nieliczne i dają się
sprowadzić do najogólniejszych wskazań.
Takim wskazaniem, takim ideałem dla
najlepszej części naszego społeczeństwa jest altruizm; on nam daje probierz dobra i zła, bo sam jest dobrem bezwzględnym,
przeciwstawienie zaś jego — egoizm jest sam
w sobie złem, którego zanik idzie w parze z rozwojem postępu etycznego. Kto posiada ideały i w czyn je wprowadza, ten
posiada etykę, brak zaś jednolitego typu
moralnego jest tylko następstwem
zbyt słabego przejęcia się ze strony ogółu ideałami moralności”.
Takie są, mniej lub więcej ujęte w teoretyczną formę, obiegowe pojęcia w tym względzie. Rewizja tych pojęć była wprawdzie przeprowadzona w
popularnej u nas literaturze etycznej, nie
pozostawiła jednak żadnych głębszych śladów w opinii.
Znaną jest próba Spencera uprawnienia egoizmu w życiu
jednostek, w myśl założenia, że „istota każda musi przede wszystkim żyć, aby mogła działać”, praca więc nad
zachowaniem i rozwojem własnego bytu
powinna zajmować pierwsze miejsce w
szeregu naszych wysiłków: „zupełne
zaparcie się siebie sprowadza śmierć, nadmierne
— chorobę, bardziej umiarkowane — spadek sił fizycznych, a zarazem zmniejszenie się zdolności do wypełniania obowiązków, zarówno wobec siebie samego, jak
i wobec innych”. Ojciec, przeciążający się pracą dla dobra rodziny, może ją pozbawić przedwcześnie jedynej podpory; człowiek, oddany sprawom publicznym z zupełnym zaparciem się siebie, wyczerpuje szybko swe siły i staje się wkrótce niezdatnym do należytego wypełniania swych obowiązków.
Rzecz wysoce charakterystyczna, że opinia
nasza i krytyka przyjęły ten właśnie punkt
wywodów Spencera z powątpiewaniem i przyznały mu co najwyżej pewne znaczenie jako postulatowi biologicznemu,
wypływającemu z potrzeby zachowania gatunku, ale posiadającemu nader wątpliwą wartość etyczną. Rozumowano tak:
jeżeli ojciec rodziny lub działacz na polu publicznym oszczędzają swe siły i
dbają o ich zachowanie w celach nieosobistych,
uczucia ich pozostają w istocie rzeczy te same, tylko altruizm w
ostatnim wypadku będzie lepiej wyrozumowany
i rozsądniejszy, należy więc
wystrzegać się nieracjonalnego altruizmu, który może okazać się szkodliwym, nie zmieniając w
niczym zasad etycznych, opartych na podstawie
altruizmu dobrze pojętego.
Otóż na wstępie zaraz powstaje pewna trudność. Polega ona na tym,
że, przyjmując dwojaką postać
bezinteresowności, jedną dodatnią, drugą ujemną, zmuszeni będziemy
oprzeć nasze postępowanie na innej zasadzie etycznej, niż na przesłance bezwzględnego altruizmu, jako nakazu
powszechnego, gdyż
altruizm „nieracjonalny” wypadnie wtedy z niej
usunąć.
Spróbujmy go uczynić racjonalnym, to jest
takim, który wyklucza wszystkie złe strony kierowania się nieograniczonym uczuciem bezinteresowności. Złe te strony dają się sprowadzić do kilku głównych punktów.
Altruizm bezwzględny, przyjęty w pewnym
środowisku jako powszechny nakaz moralny, wytwarza położenie w najwyższym stopniu nienormalne: każdy myśli o
innych, inni zaś myślą o nim. Jest to wynik
logiczny i nieunikniony, nie można bowiem
wydawać, nie przyjmując w zamian. Któż z nas nie widział przykładów podobnych altruistów, zwłaszcza wśród młodzieży,
tak skłonnej do przeprowadzania bezwzględnego
swych zasad teoretycznych? Są oni
gotowi wszystko rozdać innym, choćby miało im braknąć na najpierwsze
potrzeby; dbając wyłącznie o dogodzenie współkolegom,
wyzuwają się ze środków niezbędnych do spełniania należytego własnych
zadań życiowych, a nie umiejąc nikomu
niczego odmówić, zmuszeni są odmawiać sobie wszystkiego. Bohaterowie altruizmu?
— nie, raczej jego sybaryci! Pozbawiając
się dobrowolnie niezbędnych środków istnienia, stają się oni nawzajem
przedmiotem ciągłej opieki i ustawicznej troski ze strony otoczenia; koledzy
myślą za nich o ich potrzebach i zaspakajają je z tysiącznymi ostrożnościami, aby nie urazić ich godności. W
takim środowisku największego altruistę poznaje się często po tym, że najwięcej musi przyjmować od innych. Podniesione do metody postępowanie
takie daje w rezultacie dziwny system
asekuracji wzajemnej, przy którym zależność
jednych od drugich staje się powszechną,
a samodzielność jednostki spada do
zera. Przypomina to siatkę drucianą,
złożoną ze słabych niehartownych ogniw, tak
misternie jednak przylegających do siebie, że ciśnienie ich wzajemne
nigdy nie przypada w poprzek drutu, ale rozkłada
się nazdłuż jego powierzchni: niech się jedno ogniwo wypadkiem odwróci,
sąsiednie nie wytrzymają nacisku, siatka pęka i rozłazi się jak zbutwiała tkanina.
Altruiści bezwzględni nie mogą być konsekwentni. Uważając swe postępowanie za wyraz nakazu moralnego, obowiązującego wszystkich,
w imię tego samego altruizmu muszą dać pewną
folgę budzącym się w nich przez reakcję
instynktom egoistycznym, aby
dostarczyć również sposobności innym do wywzajemnienia się i wykazania
swej bezinteresowności, a idąc dalej w tym
kierunku, oswajają się z ciągłym przyjmowaniem usług od otoczenia, składają stopniowo na nie całą troskę o
swój byt i kończą zwykle na tym, że stają się ciężarem społeczeństwa.
Wtedy, nie mając już z czego dawać,
wyłącznie przyjmują od innych, poczytując to za rzecz normalną, należną
im niejako w imię zasad etyki publicznej. Ileż to u nas w poprzednim pokoleniu
stwarzano synekur i pomocy zbiorowych dla
ludzi tej kategorii, którzy pożyczali, ręczyli, rozdawali, gościli i pomagali,
dopóki nie przetrwonili majątków, aby żyć potem z łaski przyjaciół i
sąsiadów.
Jeżeli altruizm bezwzględny musi koniec
końców demoralizować nawet tych, dla których stanowi jedyną zasadę
etyczną jest on jeszcze bardziej demoralizujący dla dalszego otoczenia. Z
pomocy korzystają nie tylko ci, którzy okazywali niegdyś lub okazują takąż
pomoc innym, ale równie często ludzie nie dający otoczeniu nic w zamian. W
ostatnich nie tylko osłabia ona wszelką samodzielność i energię życia, ale
budzi wprost instynkty egoistyczne i żądzę używania. Któż z nas nie widział
przykładów, jak zbytnia pieczołowitość
najbliższych i ustawiczna pomoc z ich strony nie tylko zabijała
charaktery, ale wprost łamała życie tym, których brała w opiekę! czy to była
matka, nieumiejąca z miłości niczego dziecku odmówić i zaspakajająca wszystkie
jego zachcianki, czy młodzież, utrzymująca ze stypendium koleżeńskiego niezamożnego próżniaka, z którego wyrastał później
prosty wyzyskiwacz. W ogóle więc stwierdzić
możemy ten fakt niezaprzeczony, że przesadny altruizm, panujący w pewnym
środowisku, w sposób nieunikniony i fatalny
wyrabia egoizm wśród tych wszystkich, którzy z jego opieki korzystają,
bilans więc społeczny podobnego postępowania nie jest bynajmniej taki, za jaki
podają go zwolennicy nieograniczonej bezinteresowności.
Altruizm bezwzględny wyklucza wszelką celowość życia i nakreślony
z góry plan postępowania. Kolega oddający, biednemu współkoledze pieniądze, przeznaczone na
wpisy lub egzaminy, rzuca na los wypadku cały plan swego wykształcenia. Każdy
cel życiowy, każdy ukartowany zamiar wisi na włosku pierwszego lepszego
altruistycznego popędu, wywołanego wypadkowo silnym wrażeniem zewnętrznym.
Idąc za takim popędem, jednostka bierze na siebie ciężary bez kontroli, a
następnie w swojej osobie narzuca te ciężary otoczeniu. Na takich podstawach
oparty system asekuracji wzajemnej wytwarza
typ współdziałania nieskoordynowanego, a wyniki jego będą zawsze nieobliczalne.
Na koniec etyka altruizmu bezwzględnego
prowadzi do arystokracji duchowej. Człowiek przypisuje sobie większą wartość od
innych, nie dlatego, że więcej korzyści społeczeństwu przynosi, ale dlatego
jedynie, że czuje w pewien sposób, który uważa za duchowo wyższy. Łatwo
poczytywać się za cnotliwego, gdy zadawalamy się poczuciem dobra, które pragnęlibyśmy zrobić, a nie zdajemy
sobie sprawy ze zła, które robimy. Na takiej to podstawie dzieli się ludzi na
dwie kategorie — altruistów i egoistów, przy czym pierwsi uważają się za jedynych nosicieli etyki i przedstawicieli moralności.
Powróćmy teraz do owego młodzieńca, oddającego otrzymane od rodziców na wpisy pieniądze potrzebującemu
koledze. Przy pewnym odpowiednim
zbiegu okoliczności, bynajmniej nie
wyjątkowym, czyn jego, tak bezmyślnie stawiany przez panującą u nas opinię na piedestał etyczny, może się okazać
potrójnie niemoralnym: przyczyni się on do zdemoralizowania kolegi, ucząc go co
najmniej liczyć na nieprzewidzianą pomoc, a
być może rozwijając w nim pierwsze
instynkty pasożytnictwa; dającemu pokrzyżuje plan dalszej pracy,
utrwali w nim wadę niewykonywania podjętych
obowiązków, być może zwichnie na zawsze właściwy wybór zawodu, a z nim
i wydajność użytecznej dla ogółu pracy; na koniec, oddając cudze pieniądze na inny cel, niż były przeznaczone, nasz
altruista popełnia swego rodzaju sprzeniewierzenie
na szkodę rodziców.
Otóż, jeżeli nie będziemy chcieli twierdzić,
że moralność jest kategorią czysto indywidualną,
nie zaś społeczną, że obojętne są
dla niej skutki czynów, skoro intencja
jest dobra, jeżeli, słowem, nie staniemy na stanowisku utożsamiania
etyki z czysto indywidualistycznymi
pojęciami „grzechu” i „cnoty”, czym
byśmy jej odebrali całą podstawę przedmiotową i całą wartość społeczną, przyznać będziemy zmuszeni, że moralność nie jest bynajmniej równoznaczna
z altruizmem, co więcej, że można być skończonym altruistą, a zarazem postępować niemoralnie. A kto postępuje
niemoralnie, ten jest niemoralnym.
Powyższe uwagi wyjaśniają nam same przez się, na czym polega poszukiwana przez nas „racjonalność” altruizmu. Jest ona niczym więcej, jak
punktem widzenia społecznym, nieodłącznym od wszelkiego naukowego traktowania zagadnień etycznych.
Altruizm racjonalny, jak widzimy, nie może być bezwzględny, zmuszony jest bowiem liczyć się z
następstwami i skutkami swych czynów,
odbijającymi się na środowisku
ludzkim, a pozbawiony swego charakteru
bezwzględnego, traci zarazem wszelką wartość, jako zasada przewodnia i punkt wyjścia etyki
praktycznej; etyka bowiem, jako system
nakazów moralnych, musi być i pozostać bezwzględną.
Na to, aby wybrnąć z zaznaczonych wyżej trudności, samo
przykładanie do altruizmu miarki racjonalności, jako czysto rozumowe dociekanie możliwych następstw postępowania, nigdy wystarczające być nie może.
Czynnikiem, normującym życie i czyny ludzkie, nie są pojęcia i rozumowania,
zwłaszcza, gdy im się przeciwstawia
uczucie, w odmiennym popychające kierunku,
ale głęboko leżące instynkty człowieka, na nie zaś nakaz racjonalności
postępowania żadnego poważnego wpływu wywrzeć
nie może, o ile wychowanie i tradycja rozwijać będą wyłącznie popędy tak zwanego „dobrego serca”, jako jedynie moralne.
Najważniejszy jednak wniosek, jaki z głębszego zastanowienia się
nad „racjonalnością” altruizmu wyprowadzić
możemy, na tym polega, że o ile czynnikiem, powściągającym owe nieskoordynowane popędy dobrego serca jest
głębszy pierwiastek instynktowo-uczuciowy (a
taki tylko może tu stanowić
przeciwwagę skuteczną), nie będzie on miał nic wspólnego z altruizmem,
polegającym na współczuciu, do którego najzupełniej
mylnie wszelki altruizm sprowadzany
bywa. Czynnikiem hamującym będzie tu instynkt społeczny, popychający nas do utożsamiania naszych popędów z interesem ogólnym, a pod względem uczuciowym — ta szczególna odmiana altruizmu,
która polega na solidaryzowaniu się z
egoizmem zbiorowej całości.
Gdy spotykam przy drodze zawodowego żebraka, iść mogę za popędem jednego z
dwóch uczuć, z których każde będzie natury altruistycznej: bądź poruszony współczuciem na widok zewnętrznych objawów
nędzy, dam mu jałmużnę, bądź też przeważy we mnie uczucie solidarności ze społeczeństwem, dla którego zawodowe żebractwo jest objawem chorobliwym, istniejącym tylko dzięki bezmyślnej, nieskoordynowanej
i niezorganizowanej ofiarności; wtedy
zapanuję nad uczuciowym altruistycznym
popędem, odmówię jałmużny żebrakowi, a natomiast, niezależnie od wrażeń
bezpośrednich, popierać będę odpowiednie instytucje publiczne i towarzystwa dobroczynne.
Widzimy, że koniecznym jest rozróżnianie dwóch gatunków altruizmu: jeden zmysłowy opiera się na współczuciu, litości,
uprzejmości, chęci dogodzenia innym lub uniknięcia
widoku cierpień; graniczy on blisko,
a nawet utożsamia się często z egoizmem;
drugi — samowiedny, polega na zlaniu swych uczuć z dobrem
zbiorowości, na traktowaniu jej spraw w taki sposób, w jaki się swoje osobiste
sprawy traktuje, nie jest więc niczym innym, jak egoizmem społecznym, odbijającym się w instynktach gromadzkich
jednostki.
Pierwszy można by nazwać również indywidualistycznym, lub ściślej biorąc, ze względu na sam
charakter altruizmu, jako stosunku pomiędzy ludźmi, — indywidualistyczne towarzyskim; drugi jest z istoty swej społecznym.
Dwom rodzajom altruizmu odpowiadają również dwa rodzaje egoizmu, gdyż oba te,
na pozór wykluczające się wzajemnie uczucia,
jak widzieliśmy, nie tylko splatają się silnie ze sobą, ale stanowią często
dwie strony jednego i tego samego zjawiska.
Egoizm zmysłowy polega
na dążeniu bezpośrednim do szukania
zadowoleń i unikania cierpień,
stanowi też często istotny punkt wyjścia, a nawet bodziec bezpośredni dla zmysłowego altruizmu, jak na to
wskazują przykłady ślepego przywiązania rodziców do dzieci, pobłażania
złu dla uniknięcia walki, usuwania za
wszelką cenę
widoku cierpień lub
niezdolności do sprawienia bólu innym, choćby
to miało być wynikiem potrzeby a nawet konieczności. Egoizm zmysłowy służy za
podstawę systematu etycznego, zwanego utylitaryzmem, którego podwaliny założył Epikur, twórcą zaś był Bentham.
Egoizm samowiedny opiera się na poczuciu godności osobistej i własnej wartości, na wolności i niezależności wewnętrznej, na ambicji,
pragnącej zaznaczyć się dodatnio w życiu
zbiorowym, na głębokim przejęciu się
odpowiedzialnością osobistą, na estetyce czynów, w każdym razie na
silnej indywidualności, występującej jako czynnik w życiu społeczeństwa. Każe
on jednostce być zawsze w zgodzie z sobą, z własnym sumieniem i z interesem
ogółu, a w praktyce posiada często wszystkie zewnętrzne znamiona altruizmu i
okupywać się może największymi nawet ofiarami na rzecz dobra ogólnego. Egoizm samowiedny nie został wprowadzony
do żadnego systematu etycznego, chociaż stanowił zawsze potężną dźwignię postępu moralnego, chyba w nauce Stoików
znajdziemy pojedyncze jego rysy, pozbawione
wszakże jedynie właściwego mu
podkładu społecznego.
Jak widzimy z powyższego, oparcie klasyfikacji etycznej na przeciwstawiającym się egoizmowi altruizmie bezwzględnym, jako na kamieniu probierczym moralności, jest nie tylko pozbawione wszelkiej umiejętnej
wartości, ale wręcz niemożliwe do przeprowadzenia.
Altruizm zmysłowy i egoizm
zmysłowy, wbrew pozorom, należą do jednego i tego samego typu duchowego,
przeplatają się, łączą ze sobą i przechodzą z łatwością jeden w drugi, tak że
etyka utylitarna mogła nawet nie bez pewnego powodzenia
sprowadzić pierwszy do drugiego, przypisując każdej bezinteresowności bodziec
samolubny. Z drugiej strony, altruizm
samowiedny i egoizm samowiedny wiążą się organicznie ze sobą i występują łącznie w życiu zbiorowym jednostki.
Gdybyśmy usiłowali sprowadzić ich do siebie,
zobaczylibyśmy, że drugi rozpływa
się raczej w pierwszym, egoizm bowiem samowiedny czerpie wszystkie swe bodźce z poczucia dobra społeczeństwa, stara
się tylko odegrać w jego życiu rolę czynnika
samodzielnego.
Mamy więc przed sobą dwa odrębne typy
moralne, odpowiadające dwom na wskroś różnym od siebie charakterom uczuciowym — zmysłowemu
(choćby z podkładem najbardziej altruistycznym) i samowiednemu. Jednemu z nich przyznać musimy wyższość etyczną i oprzeć
na nim nakazy moralnego postępowania.
Oczywiście oba te typy, tak rozbieżne w
dziedzinie wyższych zagadnień moralności,
zbliżają się do siebie, gdy idzie o wspólne ich przeciwstawienie czynom z
istoty już swej niemoralnym i przez oba za takie uznawanym, jak rozwijający się
kosztem innych egoizm zmysłowy lub indywidualizm, przeciwstawiający swoje »ja« wszystkiemu
co go otacza. Obracając się w dziedzinie etyki różnie pojmowanej, nie bierzemy w rachubę instynktów i popędów, bezspornie niemoralnych z każdego punktu widzenia.
Po tym zastrzeżeniu, łatwo zauważyć na pierwszy
rzut oka, że wybór nasz pomiędzy dwoma
typami moralnymi zależeć musi od tego, której z dwóch teorii etycznych oddamy pierwszeństwo, czy indywidualistycznej,
stawiającej sobie za cel osiągnięcie
najwyższego typu człowieka, czy
społecznej, dążącej do osiągnięcia najwyższego typu społeczności
ludzkiej; czy tej, która główny nacisk kładzie na podmiotowe pobudki w duchowości jednostki, czy też tej, która
podporządkowuje te pobudki przedmiotowym
czynom, rozpatrywanym jako czynniki
życia zbiorowego.
Odpowiednio do tych założeń a na tle dwóch powyżej skreślonych, odrębnych typów uczuciowości, zarysować się muszą również dwa odmienne systematy etyki stosowanej. Typowi charakteru zmysłowemu, a zarazem założeniu indywidualistycznemu, odpowiadać będzie etyka dogmatyczna, która bierze każdy czyn sam w
sobie, niezależnie od czasu, miejsca,
okoliczności i skutków, gdyż w ten
tylko sposób utrwalić może idealny
typ jednostki, rozpowszechnić praktykowanie jednej dla wszystkich zasady i uczynić z niej bezwzględną normę prawa
moralnego. Typowi samowiednemu, a zarazem założeniu społecznemu, odpowiadać
będzie etyka, którą nazwalibyśmy autonomiczną,
a która bierze pod uwagę wszystkie
konkretne warunki bytu i stosunków ludzkich i na ich podstawie dopiero wskazuje każdemu w sposób bezwzględny
właściwe jego stanowisku obowiązki indywidualne i społeczne.
Musimy więc wybierać pomiędzy dwoma
systematami etyki stosowanej: pomiędzy etyką
ideału, osobistą, indywidualistyczną,
zmysłową i dogmatyczną, a etyką idei zbiorowej, społeczną,
samowiedną i autonomiczną. Którąkolwiek wybierzemy, musi być ona bezwzględną, gdyż tylko taki
systemat nakazów moralnych zasługuje na
miano etyki, zdolnej urabiać i! podnosić
życie ludzkości.
Etyka ideałów stawia sobie za cel bezpośredni,
jeżeli nie osiągnięcie, to przynajmniej zbliżenie się jednostek do
stanu doskonałości bezwzględnej, przy czym
pojęcie doskonałości,
pozbawione przedmiotowej oceny społecznej,
musi być mniej lub więcej aprioryczne. Nie stawia ona przed oczy całkowitego, jednolitego i realnego typu
moralnego, ale składa się z szeregu luźnych
przepisów etycznych, jednako obowiązujących
wszystkich, zawsze i wszędzie, i
dlatego po większej części negatywnych.
Zbliżenie się do stanu doskonałości polega na coraz bardziej szczegółowym i skrupulatnym stosowaniu wyznawanych zasad do praktyki życia codziennego, doskonałość zaś, brana czysto indywidualnie,
istnieć ma sama w sobie i ma być sama dla siebie celem. Stąd taki szereg
nakazów moralnych jak: nie zabijaj, nie czyń bezprawia, nie szkodź innym, bądź bezwzględnym altruistą lub bezwzględnie czystym, jeżeli chcesz doskonałość osiągnąć,
nie kłam, nie sprzeciwiaj się złu itd. Nauka Tołstoja przedstawia typowy i jaskrawy, chociaż niewątpliwie krańcowy przykład
tego rodzaju nakazów.
Etyka ideałów nosić ma charakter bezwzględny,
na tym punkcie przypisuje się jej nawet
pewnego rodzaju monopol. W istocie rzeczy ideały różnych czasów i
różnych ludów jaskrawo odskakują od siebie, wśród
tego samego nawet społeczeństwa zmieniają się zasadniczo z pokolenia w pokolenie.
Podobnież ma się rzecz z praktyką.
Moralność musi być bezwzględna, doskonałość zaś może być tylko
względna, jako możliwie najlepsze w danych warunkach zbliżenie się do owego
względnego już w perspektywie różnych czasów
ideału, jeżeli nie chce poprzestać na formalnym pełnieniu nakazów czysto negatywnych. Etyka ideałów tworzy na
każdym kroku takie sytuacje moralne, że
czynić musi poważne i zasadnicze ustępstwa ze swych przepisów i wchodzić w kompromisy z warunkami,
to też zwalczając w zasadzie z całą siłą wszelki oportunizm, w istocie
rzeczy zaprawia ludzi do niego. Człowiek, z
natury swych ułomności, idealnym być nie może, zbliżanie się jego do
stanu doskonałości podlega w rzeczywistości tylko nakazom względnym, zależnym od stopnia tego zbliżenia.
Tak więc pierwszy warunek prawdziwej etyki, jej bezwzględność, wysunięty pozornie przez etykę ideałów na plan pierwszy, okazuje się w istocie rzeczy złudnym. I rzeczywiście, czyż najbardziej nawet dogmatyczny jej
zwolennik zakaże zabijać w walce temu, co broni ojczyzny od najścia
nieprzyjaciół, czy zaleci celibat osobie
kochającej i kochanej, która pragnie ognisko rodzinne założyć, czy
zabroni kłamstwa, gdy prawda zabić może lub
zgubić innych, czy potępi
sprzeciwianie się złu, gdy to zło jest krzyczącym bezprawiem? Jeżeli
tak, przestał on już być moralistą, a jest
tylko suchym, zimnym, z gruntu niemoralnym fanatykiem! Prawo zna z dawna
maksymę: summum jus su-ma injuria; nadmierne przestrzeganie ideału moralności również do niemoralności prowadzić musi.
Etyka ideałów, w słowach tylko bezwzględna, odbija się całym szeregiem skutków ujemnych zarówno na życiu jednostki, jak i na stosunkach
społecznych:
I. Stwarzając sytuacje bez wyjścia, prowadzi
do tego, że podcina u podstaw dwie
najkardynalniejsze zasady moralności samowiednej:
„bądź zawsze szczerym” i „bądź zawsze w zgodzie z własnym sumieniem”. Czy może być szczerym człowiek, który
głosi zasadę bezwzględną, wiedząc o
tym z góry, że przy pierwszym zbiegu
okoliczności siebie i innych rozgrzeszyć będzie zmuszony od pogwałcenia
tej zasady? Czy może być w zgodzie z
własnym sumieniem ten, którego
najzdrowsze instynkty i najlepsze uczucia pchają w pewnym kierunku,
przyjęty zaś w imię konsekwencji suchy dogmat etyczny w przeciwnym? Radzić tu
sobie umie tylko natura Rosjanina, tego
klasycznego zwolennika etyki
najdziwaczniejszych ideałów. Nie robi on sobie na ogół zbytnich skrupułów z odstępowaniem od głoszonych zasad, powtarza
tylko przy tej okazji ze spokojną rezygnacją: kakoj-źe ja odnako padlec! Są
zresztą ludzie, którzy widzą w tym objaw szczerości
charakteru.
II. Etyka ideałów może dawać nakazy moralne, ale nie może zrodzić powszechnego dla wszystkich obowiązku. Naciągając strunę „doskonałości”
do granic, przechodzących siły przeciętnego
uczciwego człowieka, robi z niej co najwyżej wzór, który ten tylko
naśladować będzie, kto ma chęć i wolę to uczynić, i o tyle tylko, o ile będzie zdolny do tego, słowem żąda więcej,
aby cośkolwiek osiągnąć. Takie nakazy etyczne nie mogą mieć żadnej wartości, jako regulatory powszechne stosunków
społecznych. Z chwilą zaś, gdy zwolennicy etyki ideałów zechcą z nich ukuć prawa moralne, obowiązujące bezwzględnie
cały ogół, wywołają tylko opozycję czynną ze strony tych, co się kierują zasadami odmiennymi, uprawnią ich do tworzenia nowych własnych szkół, choćby w kierunkach rozbieżnych, słowem, poderwą
u podstaw jedność pojęć etycznych w
społeczeństwie, bez której niema obowiązków powszechnych, a więc i
moralności w życiu.
III. Do ideału zbliżyć się można tylko w pewnym kierunku, odpowiadającym naszym przyrodzonym zdolnościom, które za pomocą ustawicznych ćwiczeń
rozwijamy w sobie aż do stanu względnej doskonałości. Etyka ideałów,
gdy z istoty swej wszechstronnie,
integralnie praktykowaną być nie może, wytwarza z konieczności specjalizację,
i to w kierunku najmniejszego oporu dla
wrodzonych skłonności każdego, przez
co prowadzi w sposób nieunikniony do
moralności jednostronnej; zbliżona do
stanu „doskonałości”, przestaje już być etyką, a staje się swego rodzaju
atletyką moralną, wzbudzającą być może podziw w gawiedzi, ale niepodnoszącą ani na jotę
poziomu moralnego wśród ogółu.
IV. Jednostronność pociąga za sobą wyłączność. Człowiek,
zapatrzony w pewien dogmat, który mu się wydaje kamieniem węgielnym doskonałości, dojść musi do potępiania
najbardziej nawet uprawnionych dążeń przeciwnych. Altruista bezwzględny oburzać
się będzie na wszelki przejaw samowiednego egoizmu, chociażby ten był potężnym czynnikiem dobra ogólnego; człowiek
stawiający sobie za ideał skromność potrzeb, potępi najlementarniejsze wymagania
kultury, obniżając tym samem jej poziom wśród ogółu; idealizator bezwzględny
czystości gotów będzie zatruć i podkopać szczęście przyszłe serce młodych,
rzucając w nie jad zwątpienia, analizy rozkładowej i chorobliwej goryczy na
punkcie tych stron życia, które właśnie idealizowane być powinny, jeżeli
zachować mają całą czystość najpiękniejszego w swej bez wiedzy instynktu. Moralność, jak wszelkie postępowanie
celowe, wymaga przede wszystkim miary, trafnej i wszechstronnej oceny położenia.
Z chwilą, gdy bierze za punkt wyjścia i miarkę czynów — ideały, skazana jest z
góry na wyłączność i przesadę, staje się więc łatwo nietolerancyjną, bezwzględną w potępianiu innych i despotyczną.
V. Oderwane i formalne czysto nakazy zastępują umiejętną dyrektywę
postępowania. Etyka ideałów operuje nie pojęciami, ale słowami, i nadaje im
jakieś samoistne i bezwzględne znaczenie,
niezależne od stosunków, które mają wyobrażać. „Nie zabijaj” w jej ustach znaczy „nie zadawaj śmierci”,
niezależnie od tego, w jakich warunkach, w jakiej intencji i dla jakiego celu
czyn ten zostaje spełniony, nic więc dziwnego, że niektórzy, konsekwentni w
swej nielogiczności, rozciągają ten zakaz aż do zadawania śmierci zwierzętom;
czemuż nie roślinom zarazem? Nie będzie to jednak nie tylko zabójstwem, ale
żadnym czynem niemoralnym, gdy taki apostoł dogmatu
„nie zabijaj”, zalecając opór bierny przeciwko służbie wojskowej,
wystawi swych sfanatyzowanych zwolenników na sądy wojenne ze wszystkimi ich
następstwami, aby literze etyki stało się zadość. „Bądź czystym”, to znaczy w
jej ustach — nie żyj życiem płciowym, a w każdym razie poczytuj je za rzecz
niską i złą w zasadzie. Ale nie sprzeniewierza się czystości ten, co pod
wpływem tłumionych instynktów zdeprawuje swą wyobraźnię, zakazi duszę lubieżnością, a wszystkie myśli i uczucia zwróci na owoc zakazany.
To już nie zasady, to słowa, nabierające —
jak u ludów dzikich — wartości rzeczy samej
w sobie. Dzięki temu dogmatyzmowi
formuł i ślepej rutynie przepisów z
nich płynących, etyka ideałów wpada w istną namiętność tworzenia sztucznych grzechów tam, gdzie ich niema, no — a oczywiście poczytuje za niewinne lub nawet moralne
takie czyny, które stanowią ciężkie
przewinienia wobec etyki społecznej.
VI.. Stan wysokiego naprężenia duchowego,
towarzyszącego dostrajaniu się do ideału, długo trwać
nie może; przypada on
zwykle na pewien ograniczony okres życia,
na okres, pozbawiony najczęściej głębszych
pokus i rzeczywistych zawikłań, a
nawet prostego doświadczenia życiowego. Gdy te się zjawią, ideał, tak
prosty dotąd i jasny, staje się zbyt
szablonowym, doktrynerskim i wyłącznym,
ulega stopniowym modyfikacjom,
zamienia się w coś innego lub, co gorsza, zapada się od razu, zostawiając tylko gruzy po sobie. Stąd tak częste u nas porzucanie z wiekiem dawnych
ideałów etycznych młodości, po których pozostaje tylko niesmak, zwątpienie w
siebie i pustka moralna. Gorzej, gdy te ideały, utraciwszy grunt pod nogami i
pozbawione rzeczywistej treści uczuciowej, starają się przetrwać jako doktryna
etyczna. Wtedy ludzie zadawalają się wyznawaniem ideałów, z których pozostaje
to tylko, co było w nich ujemnego, a moralność zamienia się w pozę, blagę i
obłudę. A ponieważ niewykonalne
zasady postępowania są z góry na zawód
skazane, zwyrodnienie etyki ideałów w ciągu. życia ludzkiego jest zjawiskiem
niemal powszechnym.
VII. Na koniec, wśród zwolenników etyki ideałów
tworzy się hierarchia typów moralnych, mniej lub więcej zbliżonych do ideału.
Ci, którym dane było wznieść się pod pewnym względem na wyżyny tresury
moralnej, choćby stąd żadna dla ogółu korzyść nie płynęła, uważają się za typy
wyższe od innych, za „nadludzi”, uprawnionych do patrzenia z góry na tych, co nie osiągnęli wprawdzie pod żadnym względem
doskonałości, ale pod wszystkimi względami pełnią należycie swe obowiązki
człowieka i obywatela. I ogół poddaje się w końcu tej mniemanej arystokracji
duchowej, zapominając o tym, że od typu „nadczłowieka” daleko większą wartość
moralną i społeczną przedstawia typ „
człowieka „.
Etyka ideałów, względna w swej istocie, niezdolna
wytworzyć poczucia obowiązku powszechnego, rozbija społeczeństwo pod względem moralnym, wprowadza w nie chaos i
anarchię duchową; wytwarzając sytuację bez
wyjścia, wbija się klinem w serca i mózgi, sieje niepokój i rozterkę
wewnętrzną, rozstrój i histerię, denerwuje ogół i tworzy z niego typ bez
charakteru. W pogoni za doskonałością ludzie przestają być dobrymi członkami społeczeństwa, w pogoni za cnotą
przestają należycie wypełniać swe obowiązki
osobiste i obywatelskie. Nie są to zaiste podstawy, na których dałoby
się oprzeć odrodzenie moralne narodu!
Etyce ideałów przeciwstawia się etyka idei, etyka społeczna. Zasadą jej przewodnią jest realne dobro
konkretnego społeczeństwa, do którego dana jednostka należy. Nakazem dla ostatniej będzie stworzenie
z siebie jednolitego, harmonijnego i silnego typu, odpowiadającego jej własnej indywidualności (egoizm samowiedny),
dalej — przywiązanie tej indywidualności do
właściwych jej kół, sfer, grup i społeczeństwa
całego (altruizm samowiedny), na koniec — zlanie się jej duchowe ze swym
społeczeństwem i przyjęcie jego dobra, pragnień
i celów za swoje (egoizm zbiorowy).
Etyka idei nakłada na każdego obowiązek doskonalenia się osobistego, ale w znaczeniu szkoły
charakteru i szkoły życia obywatelskiego;
natomiast pojęcie doskonałości,
jakoby możliwej do osiągnięcia
przez trzymanie się ścisłe zasad idealnego
żywota, jest jej zgoła obce. Konkretnych
przepisów moralności społecznej nikt nam z góry, w gotowych formułach,
podać nie może: trzeba wyrabiać w sobie charakter,
instynkty publiczne i uczucia obywatelskie, trzeba ciągłej własnej pracy
myśli, ustawicznego, całe życie trwającego wznoszenia
się na coraz wyższy poziom siły wewnętrznej i obywatelskiej ekspansji, trzeba
wciąż wzbogacać i potęgować swe funkcje
społeczne, — wtedy jednostka będzie coraz lepiej wcielała ideę w życie,
będzie coraz doskonalszą z punktu widzenia
etyki społecznej.
Etyka idei przyjmuje z góry, że doskonałość ludzka może być tylko
względną i, zamiast ubiegać się — wzorem
etyki ideałów — o podniesienie jednostek na wyżyny tej względnej
choćby doskonałości, troszczy się przede wszystkim o to, ażeby ogół osiągnął
poziom moralności, niezbędny do
prawidłowego układu stosunków społecznych.
Woli ona podnieść ten poziom o
jeden stopień skali etycznej, niż widzieć
garstkę ludzi, pnących się na szczyty owej
skali i przerywających przez to wszelką łączność moralną z resztą.
Każdy jej nakaz dotyczy tego tylko, co jest konieczne dla dobra ogólnego, ale
nakaz ten stanowi bezwzględny i powszechny
obowiązek dla wszystkich. A to wyklucza z góry wszelką możliwość oportunizmu. Oportunizm zjawia się tam tylko,
gdzie panują bezwzględne zasady
dogmatyczne; etyka społeczna uświęca z góry odstępstwo od pewnych obowiązków i nakazów, ale tylko w
imię obowiązków i nakazów ważniejszych i wyższych, co z oportunizmem nic
wspólnego nie ma.
Etyka idei wkłada te same obowiązki na każdego, a nie na wybranych
tylko. Mogą być stopnie w mniej lub więcej ścisłym i dobrem ich wykonywaniu,
mogą się zjawiać ludzie zdolni do
nadobowiązkowych czynów, ale niema z góry niejako uprawnionej hierarchii doskonałości ludzkiej,
to też nie świętych, ale bohaterów ona
wydaje.
Jednostki, zdolne wyprzedzić ogół pod względem pewnych, wrodzonych ich indywidualności cnót moralnych,
baczyć będą przede wszystkim, aby nie stanąć w kolizji z innymi obowiązkami moralności, a wtedy zadowalają się tym, że innym świecić będą przykładem, że
wskażą im możność osiągnięcia w danych warunkach wyżyn swej roli społecznej, obcą im jednak będzie wszelka myśl stwarzania etyki własnej,
narzucania jej komukolwiek, a tym mniej
szerzenia prozelityzmu. Obywatel, oddający się w całości dobru
publicznemu, od innych wymagać będzie tylko sumiennego pełnienia obowiązków. Człowiek, praktykujący najdalej
posuniętą czystość wypowie walkę
rozpuście, ale nie będzie propagował celibatu powszechnego, inny, stający
w obronie życia ludzkiego, pracować będzie nad zmianą obyczajów i pojęć na punkcie pojedynków lub kary śmierci, jako przeżytków
innego ustroju, ale nie będzie wzywał rodaków, powołanych
do obrony kraju, aby rzucali broń pod nogi nieprzyjaciela lub choćby tylko
uchylali się od tego najpierwszego obowiązku
obywatelskiego.
Na miejsce dogmatycznego zakazu „nie kłam”, etyka społeczna postawi inny, mniej wyłączny,
mniej formalny, ale głębszy zarazem: „nie bądź
kłamcą”, nie bądź typem charakteru fałszywym i niegodnym zaufania, postępowanie twoje niech będzie zawsze prawe, a pozostanie ono takim, gdy w głębokim poczuciu obowiązku wypowiesz bez skrupułów świadome kłamstwo, skoro wymaga
tego dobro wyższego rzędu, twoja niezależność wewnętrzna i twój charakter. Czy prześladowany za wiarę, pytany o księdza, który mu potajemnie sakramentów udzielał, nie ma obowiązku moralnego zasłonić go
kłamstwem? czy urzędnik, zapytany zręcznie o tajemnicę urzędową, gdy,
uchylając się od odpowiedzi zdradzić ją może,
nie powinien zmylić domysłów? czy dowódca, przygotowujący fortel, nie ma prawa rozpuszczać fałszywych wieści? czy będąc
w posiadaniu wiadomości, któraby drugą osobę zabiła, nie powinienem na jej zapytanie odpowiedzieć kłamstwem? Czy nagabnięty natarczywie przez natręta
o moją tajemnicę
osobistą nie mam prawa zbić jego domysłów, gdy milczenie mnie zdradzi? Jeżeli zwolennik formalnego zakazu „nie kłam”
stanie tu z nim w zgodzie, nie tylko zada kłam i gwałt własnemu sumieniu, ale popełnić może zbrodnię moralną. Mówiąc nieprawdę z całą samowiedzą, pozostaje
nie tylko wewnętrznie ale i na zewnątrz prawym i moralnie czystym, bo nie jest kłamcą ten, co unikając wykrętów i
faryzeuszostwa, broni niezależności swego sumienia.
Przed zakazem „nie czyń bezprawia”, etyka społeczna wysuwa
na plan pierwszy zakaz — „nie znoś
bezprawia”; tamten może być tylko wskazaniem negatywnym, otamowującym co najwyżej popęd do nadużyć,
ten jest rzeczywistym regulatorem stosunków
społecznych, czynnikiem ustroju, nie znoszącego bezprawia w swym łonie.
Porządek prawny, jako pierwszy warunek szczęśliwości
ogólnej, nie może polegać na łasce i dobrej woli ludzi, którzy mają często
interes w jego naruszaniu, ale na takim powszechnie
obowiązującym nakazie, który czyni jego gwałcenie niemożliwym lub przynajmniej
szkodliwym dla gwałciciela. Pierwszy
zakaz godzi się najzupełniej z
tchórzliwą ucieczką przed bezprawiem, a w
końcu wyrabia odpowiednią skłonność wśród ogółu, drugi — czyni z mężnej
przeciwko niemu walki obowiązek wobec samego
siebie i wobec społeczeństwa, stwarza przeto pełen charakteru typ
człowieka i obywatela. „Obrońcą praw państwa i narodu, mówi Rudolf
Jhering, jest ten, kto poczuwa się do obowiązku obrony praw prywatnych; te same
zalety, które nabył w walce o prawo prywatne, są konieczne w walce o prawa
państwowe, co zasiane było i dojrzało w prawie prywatnym, to przyniesie owoc w prawie państwowym i narodowym”.
Przykazanie Tołstoja „nie sprzeciwiaj się
złu” jest w świetle etyki społecznej z gruntu niemoralne, gdyż każąc nam zło tolerować, czyni nas jego wspólnikami. Me wytrzymuje
ono nawet kantowskiej miarki moralnej, z
chwilą bowiem, gdyby się stało bezwzględnym
i powszechnym prawidłem dla
wszystkich, przestępstwa, bezprawia i nadużycia nie znałyby hamulca, a
społeczeństwo samo uledzby musiało
rozkładowi. Jest to hasło
beznadziejnego niewolnictwa, zrodzone na gruncie pozostałej we krwi tradycji jarzma mongolskiego, a wzrosłe wśród wiekowego fatalizmu władzy i służące mu bezwiednie.
Zamiast opartego na zmysłowym altruizmie nakazu czynienia dobrze tym wszystkim, z
którymi zetknie nas przypadek i wir stosunków,
występuje naprzód nakaz oddawania pierwszeństwa tym, wobec których mamy przyrodzone obowiązki, a dalej nakaz podnoszenia
i rozwijania indywidualności grupy, do której należymy, pracowania dla jej dobra, potęgowania szczęśliwości zbiorowej. Moralność polega na ścisłym zespoleniu
się jednostki ze swym przyrodzonym środowiskiem,
a wtedy wszelki przejaw jej altruizmu stanie się samowiednym i działać
będzie w imię dobra tego środowiska, w imię
egoizmu zbiorowości.
Każdy z dwóch zasadniczych typów etycznych
ma swoją odrębną koncepcję tego, co nazywamy
silną indywidualnością moralną. Etyka
ideałów przypisze ją temu, kto najdalej sięga myślą w przyszłość na
punkcie pewnych stron życia, oderwanych od
całości stosunków, najskrupulatniej i
najbezwzględniej przeprowadza wysnute stąd wskazania, a więc pod pewnym względem najdalej odskakuje
od przyjętych w jego środowisku poglądów. Niestety, wyróżnianie się nie stanowi indywidualności,
gdyż brakować jej może dwóch znamion
zasadniczych: oryginalności i twórczości. Jeżeli gdzie, to w dziedzinie idealistycznych pomysłów etyki — nic
nowego pod słońcem. Odnaleźć mało ogółowi
znane lub dawno zapomniane tezy, podnieść
je do znaczenia pierwszorzędnego, ukuć z nich nakazy bezwzględne i pod
tym hasłem szerzyć prozelityzm, na to nie trzeba
ani oryginalności, ani twórczości; tym bardziej dla propagowania cudzych, puszczonych
już w kurs pomysłów, tu już spotykamy raczej zanik zupełny indywidualności, ślepe, często fanatyczne naśladownictwo, co najwyżej doprowadzanie tez już postawionych do krańców analizy i zastosowania.
Etyka idei widzi silną indywidualność w człowieku, który, zespoliwszy się ściśle z najbardziej odpowiadającymi jego charakterowi grupami, kołami lub prądami społecznymi, stanie się najlepszym ich wyrazem, wniesie
w ich życie nowe pierwiastki dodatnie,
stworzy lub podniesie ich typ i przyczyni się do harmonijnego ich
współdziałania dla dobra całości. Każda jednostka jest punktem, w którym
przecina się wiele kół, grup i prądów społecznych: jednolita indywidualność polega na harmonijnym ich połączeniu
w charakterze jednostki, twórcza indywidualność — na połączeniu ich
oryginalnym i płodnym lub na powołaniu do życia nowych tego rodzaju czynników. Takim twórczym połączeniem było np. zapisywanie się szlachty do stanu mieszczańskiego w dzień ogłoszenia Konstytucji
3 maja, lub powołanie po raz pierwszy przez Kościuszkę ludu wiejskiego do obrony kraju, będzie nim zlanie się dwóch stronnictw
lub organizacji w imię dobra narodu, zaprowadzenie zgody wśród stron zwaśnionych, a nawet wniesienie myśli obywatelskiej w bezmyślne środowisko towarzyskie.
Tworzenie nowych czynników społecznych znajdziemy w organizowaniu obrony
narodowej, akcji ratunkowej lub instytucji, pełniącej zaległą funkcję społeczną, w filaretyzmie wileńskim, wytknięciu
nowych dróg współdziałania i organizacji
obywatelskiej, powołaniu do życia nowej
gałęzi przemysłu, podniesieniu w społeczeństwie
poziomu obyczajów itp. Niewątpliwie, powiedzą nam, są to wszystko zasługi obywatelskie, znamionujące
silną i twórczą indywidualność ich inicjatorów,
ale co one mają wspólnego z etyką i moralnością?
To, odpowiemy, że są wcieleniem zasad etyki społecznej w życie,
są czynami o daleko wyższej moralnej właśnie doniosłości, niż osiągnięcie osobistego ideału altruizmu, czystości, prawdomówności
lub ograniczenia swych potrzeb.
Etyka ideałów jest etyką umysłów, oderwanych
od swego przyrodzonego środowiska, nieżyjących życiem realnym, ale tworzących swój własny świat w sobie i dla
siebie; otoczenie jest dla niego polem
doświadczalnym na którym ćwiczy się w uprawianiu swej moralności. Etyka
idei jest etyką charakterów czynnych, twórczych
w dziedzinie społecznej. Pierwsza wprowadza harmonię tylko w duszę
jednostki, odciętej od świata, a dusza ta staje się sama dla siebie celem,
druga — wprowadza harmonię w tętniące
życiem i walką społeczeństwo, a jego dusza jest celem ostatecznym wszelkich wysiłków moralnych jednostki.
Etyka ideałów widzi tylko abstrakcyjnego człowieka, pozbawionego wszelkich stałych węzłów społecznych, dbającego tylko o własną doskonałość. Etyka społeczna
ma na widoku konkretne stosunki,
zachodzące pomiędzy
indywidualnościami, zarówno jednostkowymi jak
i zbiorowymi, i dąży do podniesienia typu tych stosunków. Nie polega ona
jedynie na stosunku człowieka do własnego sumienia, ale na stosunkach ludzi do
ludzi wewnątrz jednej grupy i na stosunkach
grup pomiędzy sobą. Sumienie człowieka jest tylko odbiciem w jego duszy
nakazów moralnych, z wyższego źródła, ze
środowiska społecznego płynących.
Układając w szereg owe stosunki pomiędzy indywidualnościami na podstawie wzrastającej
ścisłości ogniw społecznych, otrzymamy następujące ich stopniowanie: walka otwarta indywidualności wrogich, antagonizm
pomiędzy niemi, obojętność, wymiana
usług, solidarność interesów, pociąg wzajemny i współdziałanie, przywiązanie
i obopólna pomoc, na koniec miłość i całkowite zespolenie. Każdy z tych stosunków posiada właściwe sobie zasady etycznego
postępowania, a w każdej sytuacji jedno tylko wyjście jest bezwzględnie dobre.
Jednostki lub grupy nie mogą się wyłamywać dowolnie z pod rygoru obowiązków, ciążących na typie
stosunków właściwego im
środowiska, jak żołnierzowi nie wolno ani
wyrywać się z szeregów, choćby dla dokazania cudów męstwa, ani pozostawać w tyle. Bezwzględność etyki społecznej
na tym polega, że postępowanie winno zawsze i wszędzie odpowiadać ściśle naturze stosunku, który jednostronnie a samowolnie nie może być zmieniany. Stosunek
każdy, będąc z natury swej społecznym, jest faktem przedmiotowym, nie może się
więc określać na podstawie dowolnych i
zmiennych stanów podmiotowych jednej ze stron zainteresowanych.
Cały postęp moralny ludzkości polega na stopniowym podnoszeniu się stosunków społecznych niższego typu na szczeble coraz wyższe: każdy trwały
krok w tym kierunku będzie dobrem
bezwzględnym, każde cofnięcie się — złem. Na to jednak, aby stan
wrogiego antagonizmu, mający swe realne społeczne przyczyny, zamienił się na spokojne pożycie obok siebie lub współdziałanie, nie dość jest nakazów moralnych, właściwych etyce idealistycznej, które mają tego skoku dokonać, a w gruncie rzeczy
częstokroć tylko wikłają i opóźniają rozwiązanie kwestii. Na to trzeba
usunięcia samych przyczyn antagonizmu i likwidacji
sporu. W tym też kierunku idą wskazania etyki społecznej zarówno jak
prawa naturalnego, to też vim vi repellere omnes leges omniaque jura permittunt. Obowiązkiem moralnym jest
odeprzeć napaść, gwałt lub bezprawie i zapobiedz ich powtórzeniu się w
przyszłości, gdyż w ten tylko sposób
stosunek jawnego lub ukrytego antagonizmu zamienić się może na stosunek
typu wyższego. Odwrotnie, jeżeli pomiędzy
dwiema jednostkami lub grupami panuje
stan wzajemnego zaufania, pogwałcenie
tej równowagi będzie uznane za czyn niemoralny, i to niezależnie nawet
od poziomu kultury etycznej środowiska.
Dlatego też wiarołomstwo spotyka się z ogólnym potępieniem nie tylko w sferze stosunków cywilizowanych, ale
nawet wśród dzikich i kryminalistów.
Etyka społeczna wymaga, abyśmy przyjaciół
nie traktowali jak wrogów, a wrogów jak przyjaciół. Moralnym też będzie
antagonizm, wywołany przez przymusowe połączenie
odpychających się wzajemnie indywidualności,
a niemoralną uległość wobec przemocy, gdyż pierwszy jest wyrazem
energii ducha i dąży do usunięcia przyczyn stosunku wrogiego, druga — jest objawem upadku ducha i bierności, zdolnej tylko stan przemocy utrwalić.
Parafrazując niewystarczającą, a w części
wadliwą formułę Kanta, można by postawić następujący powszechny i bezwzględny nakaz moralny: „Postępuj tak, aby postępowanie twoje odpowiadało naturze
zachodzącego stosunku, a w ostatecznych
swych wynikach prowadziło do wyższego
stopnia uspołecznienia”. Tę samą zasadę etyczną wyrazić możemy w innych słowach: „Nie obniżaj samowolnie typu stosunków
społecznych, dąż do stałej ich równowagi, a po jej osiągnięciu, zmierzaj do podniesienia tego typu o szczebel wyżej”.
Tak pojęta etyka społeczna jest wyrazem poczucia moralnego
wszystkich czasów i wszystkich ludów, a stosuje się zarówno do życia
prywatnego jak i publicznego, obejmuje tak samo postępowanie jednostek, jak
grup społecznych i narodów wobec siebie. Taka tylko etyka może być jedną, powszechną i bezwzględną .
Pod jednością wszakże i bezwzględnością prawd etycznych nie
należy bynajmniej rozumieć tożsamości
obowiązków moralnych dla wszystkich
ludzi, jak to zbyt prosto przyjmuje etyka idealistyczna. Różne
stanowiska i powołania wkładają na ludzi
odmienne również obowiązki moralne, tak iż zaleta jednego człowieka może
być wadą w drugim. Każda grupa, mająca specjalne
funkcje społeczne do spełnienia, podlega
właściwym sobie nakazom i zakazom, posiada swoje szczególne tytuły do zasługi, słowem ma swą własną autonomiczną
etykę. Inne są obowiązki mężczyzny a kobiety, kapłana a żołnierza, kupca a filantropa, urzędnika a misjonarza, inną też musi być etyka praktyczna ich postępowania. Mężczyzna powinien spełniać swe obowiązki obywatelskie, choćby z uszczerbkiem obowiązków rodzinnych, kobieta musi przede wszystkim zadośćuczynić ostatnim, zanim pierwsze weźmie na swe barki;
żołnierz ma obowiązek moralny zadawać ciosy nieprzyjacielowi, lekarz ma
opatrywać również jego rany i ratować go od śmierci; kapłan powinien być
bezinteresownym w czynnościach swego powołania,
przemysłowiec lub kupiec winien mieć swój interes na oku; strażak musi
narażać swe życie dla ratowania ludzkiego mienia, gdyby to uczynił człowiek, mający stanowisko odpowiedzialne i inne ważniejsze obowiązki do spełnienia, postąpiłby niemoralnie. Dogmatyzm etyki
ideałów widzieć tego nie chce, ma jeden tylko szablon i jedne stereotypowe
nakazy dla wszystkich, naraża się też na słuszny zarzut, że uprawia
pogoń za jednostronną doskonałością kosztem
obowiązków społecznych każdego, a więc kosztem moralności samej.
Etyka autonomiczna, pomimo różnych nakazów
praktycznych, nie przestaje być w
zasadniczym swym wskazaniu bezwzględną.
Wymaga ona, aby każdy solidaryzował się z grupą społeczną, do której dobrowolnie należy, i pełnił należycie obowiązki
swego stanu, swego powołania, swej przynależności
duchowej. Jeżeli jesteś członkiem
rodziny, członkiem, stowarzyszenia, kupcem,
kapłanem, żołnierzem, Polakiem, bądź
dobrym członkiem tej zbiorowej całości, poczuwaj się wobec niej do obowiązków,
dbaj o jej byt i rozwój, przestrzegaj właściwej
swemu stanowisku etyki, nie obniżaj
poziomu swego powołania. Podobnie juk przytoczony wyżej nakaz etyczny, określający stosunki zewnętrzne każdej indywidualności społecznej, każe postępować odpowiednio do typu zachodzących stosunków, chociaż przyjmuje z góry rozmaitość
tych typów, — tak samo nakaz etyki
autonomicznej, określając stosunki wewnętrzne
zbiorowych całości, każe w sposób bezwzględny
dbać o ich dobro, pomimo wielkiej
różnorodności odpowiadających im
stanowisk. Obowiązki, nakładane przez nią, są te same dla wszystkich,
aczkolwiek nie takie same.
Jak prawa logiki są powszechne i niewzruszone, chociaż każde rozumowanie posiłkuje się zastosowaną
do tematu metodą, bierze za punkt wyjścia specjalny swój zakres faktów, operuje odpowiednimi do nich pojęciami i
dochodzi do właściwych sobie wniosków, tak samo etyka społeczna jest jedną i
bezwzględną, jednym i bezwzględnym prawo
naturalne, wypisane w sumieniu
wszystkich ludów i wszystkich czasów, chociaż na każdym stanowisku inne
ma człowiek obowiązki moralne, innym też musi być jego postępowanie, zgodne z nakazami etyki autonomicznej.
Ostatnia wymaga od członków każdego skonsolidowanego na wewnątrz ciała zbiorowego
odpowiedniego poziomu solidarności w
stosunkach wzajemnych, tym wyższego, im łącznik
wewnętrzny zbiorowości jest ściślejszy; jest to obowiązek wyższego altruizmu wobec współczłonków. Swój pomaga
swemu prędzej niż obcemu i postępując tak, stosuje się nie tylko do najgłębiej tkwiących w człowieku instynktów pożycia
towarzyskiego, ale i do wskazań etyki
społecznej. Taż sama moralność wymaga dalej egoizmu zbiorowego w stosunku do całości, nie
sprzeniewierzania się jej dobru i interesom, przestrzegania etyki i godności
korporacyjnej, współdziałania w rozwoju indywidualności swego stanu. Każde stowarzyszenie, organizacja lub stronnictwo
nakłada na swych członków specjalne wobec
siebie obowiązki i uchylanie się od nich lub sprzeniewierzanie się im
nie będzie nigdy, z punktu widzenia etyki
społecznej, czynem moralnie obojętnym.
Wszystkie jednak powyższe wskazania moralności autonomicznej stanowią tylko pojedyncze tony jednego
akordu, ten zaś odpowiada najwyższej
indywidualności zbiorowej, jaką jest naród.
Obejmuje on całość wszechstronnego życia
człowieka i w normalnych warunkach sam sobie wystarczać może, a jest nadto jedyną społecznością przyrodzoną,
której jednostka nie wybiera, ale w której się rodzi. W duchowości też każdego narodu tkwi źródło uczuć
i pojęć moralnych jego członków. Co więcej, wszelka etyka autonomiczna, jako rzeczywiście obowiązująca pewną grupę całość pojęć i wskazań moralnych jest i musi być
zawsze narodową.
Etyka społeczna wymaga tego, aby każdy
czuł się członkiem swego narodu i nie tylko solidaryzował się z jego interesami,
ale zlał całą społeczną swą istotę z jego istotą i żył jego życiem. Kosmopolityzm
polityczny nigdy właściwie szczerym nie jest: kryje on za sobą bądź wynarodowienie, maskowane płaszczykiem
międzynarodowej solidarności, bądź, jak u żydów, wyłączne przywiązanie do swego szczepu, maskowane płaszczykiem ogólnoludzkiego humanitaryzmu; w obu wypadkach ma wyłącznie na celu zrzucenie
z siebie wszelkich obowiązków wobec
narodu, do którego się należy lub
należeć powinno. Szczerym jest tylko
kosmopolityzm osobistego interesu, kosmopolityzm zmysłowego egoizmu jednostki,
głoszący zasadę ubi benc
ibi patria, ten jednak jest
właśnie najcięższym grzechem
przeciwko ludzkości, objawem
narodowego pasożytnictwa.
Wrodzone każdemu uczucie przywiązania do
swego narodu etyka powinna doskonalić,
pogłębiać i ujmować w formę obowiązków, da ona tym samem dostateczne,
bo niewyczerpane pole dla altruistycznych
popędów każdego. Filantropia kosmopolityczna,
obojętna na to, komu daje, jeżeli
nie jest bezmyślnym naśladownictwem, jest zawsze ukrytym sobkowstwem,
gdyż zwracając swą ofiarność ku obcym, a pomijając tym samem swoich i bliskich,
kieruje się względami natury ujemnej, zwykle
obawą krytyki, interesem lub ambicją, z
uszczerbkiem przyrodzonych obowiązków. Z
chwilą, gdy idzie wbrew interesom własnego narodu, staje się wręcz
niemoralną: takim byłoby wspieranie przez Czechów instytucji dobroczynnych niemieckich lub posyłanie przez Polaków ofiar
na głodnych w Rosji.
Zachowanie, niezależność, rozwój i potęga najwyższej indywidualności społecznej,
jaką jest naród, ma za podstawę samowiedny egoizm
narodowy, przed którym wszelki inny egoizm, choćby sam w sobie najbardziej uprawniony, czy to indywidualny czy zbiorowy, ustępować musi. Jest
on równocześnie wyrazem altruizmu jednostek i grup wobec całości. Autonomiczna
ich etyka podporządkować się powinna pod
etykę narodową, gdyż autonomiczną jest ona tylko w swojej sferze, na gruncie podniesienia własnej indywidualności,
ale indywidualność ta służyć musi całości narodowej, jeżeli nie ma się sprzeniewierzyć wskazaniom etyki społecznej. Wtedy będzie, według słów Krasińskiego, „myśl
wieczną wcielać ale w swoje ciało”. Wszelkie
stowarzyszenia, organizacje, stronnictwa i klasy czuć się powinny
częściami narodu, pracować z myślą o jego dobru i mieć jego cele na względzie;
z chwilą, gdyby stawiały swoje interesy
partykularne wyżej, niż interesy narodowe, spotkają się z bezwzględnym potępieniem we wszystkich
społeczeństwach, w których nie zamarło
jeszcze poczucie moralności publicznej.
Nie tylko egoizm grup autonomicznych ustępować musi wobec wymagań etycznych egoizmu narodowego, ale nawet ich altruizm, o ile z
uszczerbkiem jego interesów gdzie indziej
jest skierowany. Solidarność, współdziałanie,
zbliżanie się do innych, nawet duchowe z nimi obcowanie, wszystkie te stosunki z podkładem sympatii i altruizmu mogą stać się czynnikami nie wyższej formy uspołecznienia, ale rozkładu własnej indywidualności narodowej. „Siła
przyciągania, mówi Józef Supiński, jest
rzeczywiście przyciąganiem, pokąd utrzymuje całość pojedynczego ciała,
spajając w jedno wszystkie składające je cząstki; staje się siłą rozkładu, gdy
przyciąga i łączy cząstki rozrzucone po ciałach oddzielnie istniejących, zatem bez względu na te ciała”. Klasa
społeczna, któraby się czuła bardziej solidarną z takąż klasą innego narodu,
niż z pozostałymi klasami własnego, stronnictwo, dla którego wspólność
międzynarodowa zasad ma większą wagę, niż wspólność tradycji i interesów
narodowych, sfera towarzyska, wchodząca w stosunki codziennego obcowania i
pożycia ze sferami społeczeństwa wrogiego, rozprzęgając spójnię wewnętrzną
własnego narodu, zasługują na bezwzględne potępienie ze stanowiska moralności publicznej, niezależnie od intencji,
które nimi kierowały, stawiają bowiem
egoizm swego altruizmu ponad altruizm, obowiązujący ich wobec egoizmu narodowego.
Altruizm wobec swego narodu i przejęcie się jego egoizmem
składają się łącznie na uczucie patriotyzmu. Sam altruizm wystarczyć tu nie
może: pozbawiony drugiego swego
pierwiastku, zespolenia się z indywidualnością narodu, z jego egoizmem,
niezbędnym dla zapewnienia mu bytu i rozwoju, stanie się jedynie i wyłącznie
zmysłowym. Filantropia wobec ojczyzny patriotyzmem nie jest: będzie ona boleć
nad jej cierpieniami, ale sił i życia w nią nie wleje, nie będzie z nią chcieć,
dążyć i żądać, toteż nie uczyni jej wielką, bo proste współczucie nie zrodzi
pragnienia czyjejś potęgi. Dla filantropa patriotyzmu, ojczyzna jest może
istotą żywą i kochaną, ale na zewnątrz jego indywidualności stojącą, toteż
będzie się starał „zrobić coś dla nieszczęśliwego kraju” i bolejąc nad jego
losem, da mu jałmużnę czynu. Altruista zmysłowy jest przede wszystkim wrażliwy
na cierpienia innych, wszystko co stanowi treść ich indywidualności, dążenie na
odległą przyszłość, pragnienie czegoś więcej nad uniknięcie cierpień, wszystko
to nie jest zdolne poruszyć dość silnie jego drażliwości
nerwowej i pozostawia go mniej więcej obojętnym. Takie uczucie u nas
tylko, wśród rozbicia i rozprzężenia duchowego może być podnoszone do godności
patriotyzmu; zdobyć się na nie może każdy cudzoziemiec bezstronny,
współczujący
z cierpieniami innego narodu. Jako patriotyzm, uczucie takie straciłoby wszelki grunt pod
nogami wśród narodu wolnego, zasobnego i szczęśliwego. Tam nie ma miejsca dla płaczliwych patriotów, pełnych współczucia, ubolewania i rozrzewnienia nad każdym cierpieniem narodu, choćby to cierpienie
było młotem kującym jego przyszłą wielkość; i u nas miejsca być nie powinno dla
tych, których patriotyzm umie tylko boleć, a
niczego więcej prócz prześladowań
odczuć nie jest w stanie. „Brzozy płaczące, mówi de Maistre, nigdy owoców nie niosą,
nie można z nich nawet wyciąć kija, aby wypędzić psy ze świątyni”.
Altruista samowiedny zespala się z ojczyzną, z jej celów robi
cele swego życia, ognisko swych dążeń i ambicji, a ze swej indywidualności uczyni stalowe koło tej wielkiej machiny, poruszającej się pod wpływem najpotężniejszego motoru ludzkości — samowiednego egoizmu narodowego. Służąc temu egoizmowi, nie będzie łez
ronił nad ofiarami, które każdy naród w walce ponosić musi, tak jak się nie będzie
rozczulał nad własnymi cierpieniami, gdy te są nieodłączne od wielkich jego
pragnień życiowych, nie zadowoli się tanimi
zdobyczami narodu i nie okupi folgi w
prześladowaniach żadnym żywotnym jego interesem, tak samo jak
zadowolenie małostkowej ambicji lub pogoń za drobnymi korzyściami nie zwróci go z wytkniętej drogi życia; nie
będzie unikał ciężkiej i wytrwałej walki
dla okupienia sobie spokoju, bo wie,
że spokój bezwzględny uwstecznia i obniża, a walka godziwa podnosi,
hartuje i krzepi.
Tylko silne charaktery na usłudze samowiednego egoizmu narodowego są w stanie wznieść się na wyżyny moralności ideowej. Jeden więc i ten
sam typ charakteru zgodny będzie z etyką społeczną zarówno w człowieku, jak i w
obywatelu. Nierozdzielne połączenie w jednej
osobie moralności prywatnej i publicznej, harmonijne pełnienie obowiązków osobistych i społecznych, jest nie tylko naturalne,
nie tylko ugruntowane w
naszym polskim sumieniu, ale wysoce etyczne
zarazem.
Spojrzyjmy teraz na egoizm narodowy już nie z punktu widzenia
moralności jednostki, która go za swój
uważa, ale z punktu widzenia narodu
jako całości, mającej również swoją sferę stosunków zewnętrznych, a więc i swoją moralność, i przyłóżmy do niego miarkę
etyczną.
Moralność narodu w zakresie stosunków
zewnętrznych nie jest niczym innym, jak tylko jego polityką względem innych
narodów, tak samo jak polityka jego wewnętrzna jest tylko moralnością grup społecznych
w jego łonie, na tle ich stosunków
wzajemnych. Polityka zła jest niemoralną, bo nie odpowiada jedynie
wskazanej drodze postępowania przy danych warunkach, a polityka niemoralna
jest złą zarazem, bo mści się pierwej czy później za pogwałcenie jednych,
niezmiennych i powszechnych praw etycznych.
Wyobraźmy sobie stan społeczeństwa pierwotny, pozbawiony wszelkich trwałych więzów
społecznych, w którym nie ma ani policji, ani sądów, gdzie każdy jest pozostawiony samemu sobie, a uprzedzanie i karanie
zamachów lub gwałtów jest rzeczą samego
pokrzywdzonego. Panować tam będzie
etyka otwartej walki lub ukrytego antagonizmu,
polegająca na zamknięciu się w
sobie, egoizmie, odwecie i odpieraniu siły siłą, przynajmniej w stosunku
do tych, którzy zdradzają złe zamiary.
Przebaczanie krzywd, ograniczanie się do nakazu „nie czyń bezprawia”, a puszczanie płazem przewinień, ponoszenie dla innych
ofiar, których nikt nie zrozumie, a które
każdy wyzyska, doprowadzić tylko może do
wzmożenia anarchii, do bezkarnego
rozwielmożnienia się nadużyć i przewagi brutalnej przemocy nad sprawiedliwością. W takim właśnie
położeniu znajdują się narody współczesne,
pozostawione własnym siłom, pozbawione
wszelkich ogólnych i trwałych węzłów
międzynarodowych, wszelkiej egzekutywy
zbiorowej. Muszą one same bronić swych praw, ochraniać swą nietykalność,
odpierać i karać zamachy przeciwko swojej indywidualności skierowane: jest to
dla nich wskazaniem polityki, obowiązkiem
moralnym zarówno wobec siebie, jak i wobec społeczności międzynarodowej.
Patriotyzm zmysłowy szukać tu będzie wskazań przede wszystkim w unikaniu cierpień narodu, a
pozbawiony gruntu, jaki tylko idea narodowa
dać może, uczyni z zagadnienia
etycznego kwestię porównania
spodziewanych bólów, aby wybrać mniejsze,
i wejdzie na tory polityki utylitarnej.
„Jeden naród zagarnął bezprawnie z posiadłości
drugiego jedną milę kwadratową pustego, nie mającego wartości obszaru;
czy ten drugi, pyta Rudolf Jhering, ma wypowiedzieć wojnę? Czym jest mila
kwadratowa pustego obszaru wobec wojny, kosztującej tysiące istnień,
roznoszącej spustoszenie i biedę do pałaców i chat, pożerającej miliony i
miliardy pieniędzy państwowych i zagrażającej nawet istnieniu państwa?”
Co za głupota nieść ofiary takie dla tak drobnej rzeczy! Tylko patriotyzm samowiedzy, tylko polityka zasadnicza zrozumie,
że „milczący w podobnym wypadku naród podpisuje na siebie z góry wyrok
śmierci. Jeżeli można mu odjąć bezkarnie jedną
milę kwadratową obszaru, można odebrać i resztę i znieść państwo, —
naród ten na los inny nie zasłużył!”. Dla patriotyzmu samowiednego nie jest to
kwestia interesu, ale kwestia charakteru, kwestia nietykalnej i silnej
indywidualności narodu, gotowej przenieść
największe cierpienia, aby typ swój i swą istotę zachować nietkniętą.
Na tym właśnie polega wysokość etyczna
samowiednego egoizmu narodowego.
Czy etyka społeczna wymaga od narodu altruizmu wobec innych
członków społeczności międzynarodowej?
Gdyby obcowanie ich wzajemne doszło do tego stopnia solidarności, wspólności interesów i organizacji, że narody Europy utworzyłyby jedne
Stany Zjednoczone, dbanie o dobro całości zbiorowej, czuwanie nad interesami wspólnymi skonfederowanych byłoby obowiązkiem wszystkich części składowych. Ale
i wtedy nawet odbywałoby się w imię samowiednego
ich egoizmu, w imię szerzej pojętego
interesu własnego. Altruizm wobec całości poczyna się nawet nie na
gruncie związku państw sfederowanych dzięki tożsamości ich potrzeb, wspólności
wrogów i jedności dążeń, ale dopiero na gruncie państwa związkowego, w którym części składowe służą już
bezpośrednio interesom całości. Dziś pierwsza nawet z tych form organizacji międzynarodowej należy do dziedziny ideologicznych mrzonek, cóż mówić
o drugiej!
Najbliższe nawet stosunki dobrowolnej łączności pomiędzy narodami
opierają się na traktatach i przymierzach, regulujących wzajemne prawa i obowiązki w imię wspólnych celów. Etyka
społeczna wymaga sumiennego wypełniania
dobrowolnie przyjętych zobowiązań — oto wszystko. Poza tym, stosunki polegają
na wymianie usług, opartej na zasadzie do ut des. To jest
jedynie
normalne wskazanie zarówno polityki jak i etyki społecznej, w dzisiejszym stanie zwykłych stosunków międzynarodowych. Kto
daje ponadto, kto czyni ofiarę z interesów swego narodu, nie otrzymując dla
niego nic w zamian, popełnia wobec niego przestępstwo, gwałci zdrowy jego
instynkt samozachowawczy, a pogwałcenia takiego nigdy sprawiedliwość dziejowa
nie pozostawia bez kary.
Wdzięczność za doznane przysługi, to najlementarniejsze uczucie altruistyczne, na wzajemności oparte,
wyrażać się może w polityce międzynarodowej o tyle tylko, o ile nie pociąga za
sobą ofiary z żadnego żywotnego interesu
narodu. Długi wdzięczności płacić się powinno cennymi być może dla
otrzymującego, ale nie przynoszącymi uszczerbku dającemu usługami. Tego wymaga
typ obecny stosunków międzynarodowych.
Tam gdzie się dzieje narodowi krzywda, gdzie występuje bezprawie, stanowisko bezwzględnie
wrogie ze strony pokrzywdzonego jest kategorycznym nakazem etyki społecznej.
Sprzeniewierzenie się tej zasadzie jest zarazem odstępstwem narodowym i
winą współudziału w bezprawiu. Wyciąganie ręki do zgody wobec nieprzyjaciela, dopóki sprawiedliwości nie stało się zadość, czy
to w imię mniemanego altruizmu humanitarnego,
który wszelki antagonizm w zasadzie potępia, czy to w imię zmysłowego
egoizmu, pragnącego oszczędzić sobie trudów i cierpieli walki o swe prawa, pozostanie zawsze przestępstwem wobec własnego
narodu, ciężkim przewinieniem wobec ludzkości. Nie będzie to aktem altruizmu,
ale uległością wobec bezprawia, w której naród zatraci swą godność, swój
charakter niepodległy i swą indywidualność, zatraci też uznanie i
poszanowanie tych najcelniejszych podstaw swego bytu ze strony innych, gdyż na
nie nie zasłużył.
Niema prawdopodobnie narodu, któryby posiadał tak słabe poczucie
egoizmu, tak często sprzeniewierzał się obowiązkom wobec samego siebie i swej
przyszłości jak nasz naród, i to zwłaszcza w czasach ostatnich, po utracie bytu politycznego, kiedy egoizm
bezwzględny stać się był powinien
pierwszym jego przykazaniem, kiedy, w myśl etyki społecznej, jest on
jego prawem i obowiązkiem. Słabą indywidualność narodu, brak charakteru w
polityce tych, którzy kierowali jego losami, obawę walki bezwzględnej, wszystkie te braki
podajemy chętnie jako przejawy altruistycznych
jego skłonności i niemal chełpimy się niemi, jako
cechami naszej wyższości moralnej w polityce międzynarodowej.
Paktowanie zamiast walki, na polu bitwy
niemal, celem uzyskania „znośnych” warunków rozejmu lub pokoju,
przewija się przez całe nasze dzieje burzliwego XVII wieku, a za każdy niemal
pakt płacimy jakąś prowincją lub
zasadniczym ustępstwem z praw nabytych. Podobna chęć paktowania a
outrance, granicząca ze zdradą, występuje
stale podczas rewolucji 1830 r. w polityce jej dowódców. Ta sama skłonność
na koniec stanowiła przez lat wiele główną wytyczną polityki parlamentarnej Kół
polskich w Wiedniu i Berlinie.
Zniewieściała nasza opinia publiczna, czując,
jak mało umiemy zdobyć dla siebie kosztem
żywiołów wrogich, szczyci się dziecinnie tym, cośmy zrobili dla innych kosztem własnym.
Jak wygląda powoływanie się nasze na zasługi położone w obronie chrześcijaństwa dziś, gdy wiemy, że w
dobie odsieczy Wiednia nasz własny byt był
już zagrożony, żeśmy uratowali
Austrię, która w sto lat
niespełna dokonała rozbioru Polski, a złamali
potęgę Turcji, przyszłego naturalnego i wiernego sprzymierzeńca, który dotąd tego rozbioru nie podpisał? Taką polityką utrwaliliśmy tylko na długo panowanie pogaństwa w stosunkach międzynarodowych.
Nie zadawalając się współudziałem w
walkach o niepodległość obcych narodów,
zapragnęliśmy mieszać się do ich wewnętrznych
ruchów rewolucyjnych, w imię altruistycznej walki o wolność innych, jak
gdybyśmy u siebie w domu nie potrzebowali wszystkich sił, aby ochronę własnej
wolności należycie zabezpieczyć. Ten altruizm
zmysłowy zrodził polityką liczenia na pomoc narodów Europy, ów system wzajemnej asekuracji, przy którym my robiliśmy
dla innych, a inni mieli robić dla nas.
Wiemy co wart ten system pod względem
moralnym w stosunkach pomiędzy jednostkami,
przekonaliśmy się również, co wart
pod względem politycznym: udział Polaków
w Komunie paryskiej nie pozostawił po sobie śladów nawet sympatii ku nam ze strony stronnictw opozycyjnych, za to wywołał głęboką i długotrwałą niechęć do
Polaków w całym narodzie francuskim.
W oczach wielu, nasza skłonność do polityki altruizmu w przeszłości, ofiary bezinteresowne,
ponoszone przez nas kosztem własnych interesów na rzecz „moralności
międzynarodowej i cywilizacji”, miały stanowić jeden z tytułów naszego prawa
do niepodległości. Prawo do bytu niepodległego
przysługuje tylko narodom o silnej indywidualności, umiejącym o ten byt walczyć
i zwyciężać, zdolnym przeciwstawić sile siłę, mścić krzywdy doznane i zapewniać
na sobie przewagę sprawiedliwości. Z człowiekiem bez charakteru nikt się nie
liczy, nikt się o niego nie troszczy, tym bardziej z narodem bez charakteru w
środowisku walki o byt i przewagę. Wszelkie ofiary altruistyczne imieniem i
kosztem narodu składane są tylko dowodem jego niezdolności do samoistnego
bytu, właściwością, którą każdy chętnie wyzyska, ale która nie podniesie w
niczyich oczach jego powagi i uroku, bo wejście na widownię takich narodów
nie jest żadnym cennym nabytkiem dla społeczności międzynarodowej.
Altruizm wobec obcych, jak wiemy, może
być czynnikiem rozkładu wobec własnego narodu. Szerzenie w naszym społeczeństwie
opinii, że solidarność międzynarodowa proletariatu jest silniejsza niż wszelkie
ogniwa wewnętrzne, że tożsamość haseł stronniczych, nawet wśród społeczeństw
nam wrogich, jest bliższym łącznikiem niż solidarność narodowa, stanowi
prawdziwy duchowy rozbiór kraju. I rzeczywiście nikt nie sieje większych antagonizmów klasowych i stronniczych,
większych nienawiści wewnętrznych, niż ci, co występują pod hasłem zniesienia
antagonizmów i nienawiści narodowych. Chcąc organizować solidarność międzynarodową, zaczynają od dezorganizowania
własnego narodu.
Altruizm wobec obcych rozwija się niemal zawsze kosztem własnych
interesów i potrzeb: łożyliśmy na misje nawracania murzynów i katechizowania dzieci chińskich, a nikt nie myślał o
misji wewnętrznej, któraby ratowała ludność w ogniskach przemysłowych od
zdziczenia i pogaństwa; zbieraliśmy
pieniądze na świętopietrze, podczas gdy ucisk religijny szerzył się
bezkarnie, a prześladowani księża i unici nie mieli gdzie głowy złożyć!
Dbanie o interesy obce, choćby wręcz nam wrogie, kosztem własnych, choćby najżywotniejszych, nosi u
nas od pewnego czasu ładnie brzmiące miano „humanitaryzmu”. W imię tego hasła, część, zwyrodniałej młodzieży Uniwersytetu
warszawskiego domagała się
równouprawnienia Rosjan i języka rosyjskiego w życiu koleżeńskim, i wzywała młodzież polską do walki i
ofiar za nowe ustawy dla uniwersytetów rosyjskich, dzienniki otwierały składki
na dotkniętych głodem w Rosji, a później, w
okresie zamętu, wywołanego rewolucyjnym
ruchem rosyjskim, znaczny odłam naszej inteligencji chciał stanąć w
jego szeregach, pod skarykaturowanym hasłem „za naszą i waszą wolność”. Cóż
mówić o ruchu socjalistycznym, który wprost poszedł pod obcą komendę w imię swobód ogólnoludzkich, ażeby popaść w niewolę obcej anarchii.
Nacjonalizm polski, to odradzające się w ostatnich, czasach samopoczucie narodowe, zestawiają nasi
humanitaryści z nacjonalizmem państwowym
reakcyjnych żywiołów rosyjskich, a walkę z antynarodowymi prądami nazywają — „czarnosecinną” robotą;
wszelką troskę o podniesienie siły, wpływu
asymilacyjnego i ekspansywności narodu zwą „bismarkowskimi narowami”, wszelki odwet — „odkradaniem złodzieja”, obronę
praw nabytych i walkę o stan posiadania —
„hakatyzmem polskim”; mianem
„szowinizmu”, oznaczającym samochwalstwo
narodowe, chrzczą nie tylko wszelki przejaw godności narodu, ale wszelki gorętszy wyraz patriotyzmu... Mizerne
dusze i marne charaktery, gotowe wynaturzać
zalety własnego narodu i patrzeć na nie oczami wroga, dla dogodzenia lubieżnym popędom swego humanitaryzmu!
Panująca u nas opinia w sprawach polityki narodowej, bałamucona świadomie przez wynarodowioną etykę humanitarnego idealizmu, zapomina na
każdym kroku, że zasady moralności regulują stosunki pomiędzy ludźmi i grupami społecznymi, wszelki, zaś stosunek jest dwustronnym. Człowiek
czy naród, który postępuje według jednej przyjętej z góry zasady, niezależnie
od tego, z kim ma do czynienia, jaką jest natura wzajemnego stosunku i z jakiem
przyjęciem postępowanie jego się spotyka,
posiada być może formuły etyczne,
ale żadnego poczucia moralności społecznej.
Stąd tak doktrynerskie są zapatrywania szerokiego ogółu na nasz
stosunek do Litwinów i Rusinów. Ponieważ
związek federacyjny mógłby być najodpowiedniejszą formą wspólnego państwowego, pożycia w przyszłości, opinia
nasza, zwłaszcza zaboru rosyjskiego,
zajmuje takie stanowisko, jak gdyby Polacy byli w dziejach co najmniej
zaborcami, Litwa i Ruś — narodami stojącymi
na równym z nimi poziomie kulturalnego i politycznego rozwoju, a dobrowolny
związek federacyjny dziś już istniał i wkładał na nas odpowiednie obowiązki
moralne. Nie tylko dbamy o interesy tych tytularnych sojuszników lepiej niż o
własne, nie pytając nawet, czy oni również gorliwie
o nasze dbają, ale gotowi jesteśmy do najdalej idących ustępstw, byle
zadowolić nie tylko wszelkie ich żądania, ale wszelkie
uroszczenia, aż do zupełnego zrzeczenia się praw do tej ziemi, aż do wynarodowienia dobrowolnego! Chcąc zająć stanowisko wobec Litwinów i Rusinów, pytać
musimy najpierw czym oni są, jaki jest ich stosunek do nas, jaką jest treść ich
dążeń dzisiejszych i przyszłych, i na tej podstawie dopiero określać charakter obowiązującej nas wzajemności.
Wśród Litwinów prąd wrogi Polakom jest niewątpliwie chwilowym obłędem zrusyfikowanej duchowo, radykalizującej młodzieży; możemy być dla niego wyrozumiali,
bo niewola i u nas wywoływała podobne
objawy rozkładu. Wiekowe tradycje jedności, zbliżony poziom kultury, wspólny
ucisk, tożsamość interesów, wspólność religii, wszystko to pozwala przewidywać przebudzenie się z czasem
zdrowej polityki narodowej wśród Litwinów, opartej na swobodnym rozwoju swych właściwości plemiennych, w granicach
dotychczasowego stanu posiadania, i trwałym sojuszu z Polską. Gdy przebudzenie to stanie się faktem dokonanym, przyjdzie czas na politykę i
etykę federacyjną z naszej strony.
Stosunek nasz do Rusinów jeszcze dalszym być musi od owego nakreślonego z góry
idealnego typu. Dopóki nienawiść do Polaków stanowi główną ich narodową rację
stanu i bezmyślną treść całej polityki, dopóki ucisk rosyjski jest im milszy niż równouprawnienie polskie, dopóki
dziejowa ich tradycja
szukania oparcia i zwierzchnictwa
naprzemian u Rzeczypospolitej, Tatarów i Turków, Moskwy i Austrii, nie zamieni
się na trwałą myśl polityczną prawdziwego
narodu, dopóty traktować ich musimy
jako obco plemienny żywioł wewnętrzny, mający prawo rozwijać o własnych
siłach właściwości swej kultury, ale nie jako
naród, z którym stać można na stopie
federacyjnego związku.
Opierając etykę społeczną na egoizmie narodowym, poczytując ten
ostatni za najpotężniejszy bodziec moralny
i za najszersze pole samowiednego altruizmu, czy tym samym nie
otwieramy na oścież wrót dla wszelkiego
rodzaju międzynarodowego bezprawia? gdzie znajdziemy hamulec na rozpasane instynkty narodowego samolubstwa, żądzy
zaborów i panowania? Dla jednostki wędzidłem
na okiełznanie szkodliwych przejawów
zmysłowego egoizmu może być obawa kary, wzgląd na opinię, poczucie
honoru i godności swego powołania, na koniec etyka narodu, która mu każe trzymać
osobisty egoizm na wodzy w imię dobra
całości. Narody i państwa takich hamulców nie znają: niema na
nich ani sądów, ani policji, miarodajną dla nich opinią będzie przede
wszystkim ich własna, a obowiązki międzynarodowe, regulowane tylko traktatami,
nie mogą się przemienić w kodeks moralny, dopóki niema zorganizowanej społeczności międzynarodowej.
Etyka ideałów wysuwa tu swoje wskazania bezwzględne, wzorowane na
przepisach moralności indywidualnej, nikt
jej jednak nie słucha i usłuchać nie może, bo narody w swych stosunkach wzajemnych nie ideałami siej kierują. Propaganda pokoju odbywa się w imię uczucia ludzkości i humanitarnych haseł, ale sprawę międzynarodowej sprawiedliwości pozostawia nietkniętą, to też niczym nie
zapowiada wielkiego prądu opinii powszechnej, któraby wypowiedziała walkę bezwzględną nie wojnie jako takiej, ale
bezprawiu i gwałtom międzynarodowym.
Etyka społeczna ma się na czym oprzeć, aby
przeciwko nim wystąpić. Powołuje się ona na egoizm narodowy, ale — podobnie jak w zakresie moralności jednostki — wyłącznie na egoizm samowiedny: podnosząc
poszanowanie indywidualności narodów, tym samem zwalcza nieokiełznany
ich indywidualizm w stosunku do innych, potępia
bezwzględnie każdy czyn, zmierzający
wyłącznie do przyniesienia im szkody. Ten sam egoizm samowiedny w życiu
pojedynczych ludzi jest najskuteczniejszym i najsilniejszym czynnikiem, powstrzymującym
ich od bezprawia i osiągania swych dążeń
kosztem innych. Więcej polegać można na człowieku, który nikogo nie
krzywdzi, dlatego, że siebie samego szanuje, że swoją godność ceni, niż na tym,
który tego nie czyni przez wzgląd na godność innych lub w imię humanitarnych
zasad. Te ostatnie milkną w nim chociażby pod wpływem podrażnionego uczucia,
godność innych szanuje o tyle, o ile ją w nich widzi, gdy się zaś jej
dopatrzyć nie może, nie znajdzie w sobie żadnego na bezprawie hamulca.
Naród duchowo wielki, wielki potęgą samowiednego
swego egoizmu, nie poniży się do nadużyć i
gwałtów, bo ceni wysoko swą godność, ma poszanowanie dla własnej
kultury i cześć dla swego sztandaru,
którego jak żołnierz, mordem ani skrytobójstwem nie splami. Mają w sobie
taki egoizm samowiedny niektóre narody: nawet gdy prowadzą politykę podbojów, szanują indywidualność krajów opanowanych
i barbarzyństwem się nie plamią; nie mają go w sobie inne: w czasie pokoju
zarówno jak w czasie wojny, polityce ich towarzyszą
wiarołomstwo i bezprawie, nie poszanowanie
indywidualności innych, pospolite barbarzyństwo, obłudnie i ze złą
wiarą osłaniane prawem; ale te wielkimi narodami
nie są. Gotowe zawsze płaszczyć się przed siłą,
pełne instynktów służalstwa w życiu
wewnętrznym, wykazują zawsze niepohamowane brutalstwo, gdy czują swą przewagę i bezkarność swego bezprawia. Buta i arogancja idą zawsze w parze z
brakiem prawdziwego szacunku dla swej godności
osobistej i stanowią cechę nieodłączną charakterów płaskich i
służalczych, czujących chwilowo siłę za
sobą. „Ten tylko jest wielki, kto nie potrzebuje ani słuchać ani
rozkazywać, aby być czymś”. Słowa te Goethego rzucają światło na rzeczywistą wielkość charakterów narodowych.
Narody, hołdujące egoizmowi zmysłowemu,
zawsze muszą ulegać sile zewnętrznej
lub wewnętrznej, która je trzyma na wodzy, zawsze muszą sprawować mechaniczną
władzę na zewnątrz lub na wewnątrz, bo z niej tylko czerpią poczucie swej siły
Z chwilą, gdy nie mają kogo słuchać lub nie
mogą skutecznie rozkazywać, przestają być sobą, a wtedy nie znajdują
już w sobie żadnego hamulca na popełniane
bezprawia, znajdą go tylko w uderzeniu pięści, przywołującej do
porządku ich narodowe instynkty urodzonych
przestępców.
Samowiedny egoizm narodowy stawia w szeregu
obowiązków społecznych przede wszystkim
utrwalenie bytu narodu, jego niezależność,
rozwój wszechstronny i wcielenie
swego charakteru indywidualnego w
odpowiednie formy państwowego ustroju. Naród,
jako organizm żywy, ma prawo moralne
rozrastać się nie tylko kosztem żywiołów
biernych, bezmyślnych i społecznie bezkształtnych, ale nawet kosztem narodów innych,
byle ten rozrost był naturalny i nie opierał
się na sile brutalnej, przymusie i prawach wyjątkowych. Jest to polityka
kulturalnej i dziejowej ekspansji a nie zaborów.
Naród byłby niczym, gdyby do niczego
nie dążył i niczego nie pragnął, gdyż jak powiada Krasiński, „ten żyć
nie umie, kto prawa nie rości”. Aby się
zaznaczyć w życiu i dziejach ludzkości jako siła żywotna i
czynna, musi on mieć szerokie aspiracje, pragnienia i cele — i przekazywać je
z pokolenia w pokolenie, jako wiecznie
żyjący testament dziejowy. Idea przewodnia,
a nie bezmyślny apetyt, szlachetna ambicja, a nie buta, chęć wpływu a
nie żądza panowania, wysokie poczucie godności własnej, a nie pragnienie wymuszonych
hołdów, stanowią postać moralną samowiednego
egoizmu w narodzie.
Podniesiony do wysokości etycznego sztandaru,
naród nie staje się przez to celem,
zdolnym wszelkie środki uświęcić; stanowi
on tylko sumienie człowieka obywatela, najwyższe jego dobro, najwyższy punkt
orientacyjny jego stosunków, a więc i
jego postępowania, ale postępowanie to podlegać ma zawsze i wszędzie
jednym, powszechnym i bezwzględnym prawom
etyki społecznej.
Jeżeli każde stanowisko w społeczeństwie, każde powołanie, każde położenie, pociąga za sobą pewne
szczególne obowiązki i prawa moralne, podlega w swym postępowaniu właściwym sobie prawidłom etycznym, tym bardziej stosować się to musi do narodu, pozbawionego legalnego bytu. Etyka jego musi być
inną, niż narodów niezależnych, gdyż położenie wyjątkowe daje mu prawa moralne, jakich tamte mieć nie mogą. Człowiekowi ratującemu swe życie więcej wolno, niż
temu, który dąży do zbogacenia się: te same środki walki przez obu użyte będą moralnymi w ręku pierwszego, a niemoralnymi w ręku drugiego. W naszym społeczeństwie, mającym tak silne poczucie prawa obcego, a tak słabe praw własnych, znajdą się zawsze ludzie, gotowi twierdzić, że skoro napad jest bezprawiem, to i odpór czy odwet
tą samą wymierzony bronią również bezprawiem będzie, bo to, co nie ma być
dozwolone wrogom, i dla nas jest zakazane. To przykładanie jednakowej miarki
do obrony przed napaścią jak i do napaści samej, to zrównanie bezprawia z
prawem, dokonywane na szkodę własnego
społeczeństwa, świadczy o takim wypaczeniu pojęć etycznych, które
powstać może tylko na tle zupełnego
zwyrodnienia patriotyzmu i zaniku poczucia moralnego. W imię mniemanej sprawiedliwości popełnia się największą
niesprawiedliwość, jaką obywatel kraju
popełnić może, — niesprawiedliwość wobec własnego narodu.
Właściwe naszemu położeniu wskazania etyki narodowej wymagają również szczególnego typu
charakterów, zdolnych w życie je wcielić. Jeżeli słuszne są słowa Spencera, że „najważniejszym czynnikiem w dziele
przeobrażeń społecznych jest charakter jednostek”, naród w wyjątkowych znajdujący się warunkach wtedy tylko zdoła
przyszłość swą zapewnić, gdy wśród swych członków utrwali taki typ charakteru i
taki typ moralności, który odpowie w całej pełni dziejowym jego zadaniom.
My, jak to już zaznaczyłem na wstępie, takiego typu nie mamy, i to
nie tylko w życiu, ale nawet w teorii naszych pragnień. Chaos pojęć etycznych jest bezpośrednią tego
przyczyną; na ustach mamy zawsze hasła
moralne najbardziej idealistyczne i oderwane od życia, a rzeczywistość
bije nas po głowie brutalnością swych faktów i zastaje bezradnych, pozbawionych
steru, na próżno szukających wskazań
postępowania, gdy wypadki zmieścić
się nie dają w szablon panujących
pojęć etycznych. W rozterce pomiędzy ideałem a życiem, pada ofiarą nasz
charakter, zatraca się indywidualność
naszego typu. Przy panowaniu wszechwładnym etyki ideałów, sama kwestia
przystosowania typu charakterów do potrzeb narodu nie może być stawianą: ideały są jedne dla wszystkich czasów i narodów,
jeden szablon obowiązków moralnych i jedno pojęcie odpowiadającego im
typu człowieka i obywatela.
Etyka społeczna inne pod tym względem stawia wymagania. Żąda ona, aby postępowanie każdego odpowiadało ściśle stanowisku, w jakiem się znajduje, i układowi stosunków, w których się obraca. O typie charakteru człowieka i obywatela rozstrzyga położenie
kraju, rozstrzygają potrzeby narodu. Innym
on być musi w neutralnej Szwajcarii, w stojącej na uboczu Szwecji, w
kolonizującej wszystkie części świata Anglii, innym w walczącej o swój byt na
różne fronty Polsce. W danych warunkach typ ten może być tylko taki, a nie inny
musi odpowiadać ogromowi zadań narodowych,
być wolnym od wad, które nas bytu pozbawiły,
posiadać zalety niezbędne do zdobycia
należnego nam stanowiska międzynarodowego,
a być rdzennie polskim zarazem. Jakiż będzie w naszych warunkach pracy,
obrony i walki typ człowieka, typ Polaka, któryby stał się wyrazicielem
samowiednego egoizmu narodu, a zarazem dźwignią
jego przyszłości?
Wskazuje nań etyka społeczna, wskazują najlepsze tradycje narodu.
Jest nim typ ż o ł n i e r z a – o b y w a
t e l a. Wzdrygną się na to tak bujnie rozrosłe nasze humanitarne
narowy i oburzać się będą za Tołstojem na
idealizowanie wojny, na uprawnianie
zabójstwa, na apologię militaryzmu! Na tle ogólnego w naszym
społeczeństwie upadku charakterów, pod
rozkładającym
wpływem kosmopolitycznego
humanitaryzmu umysłowości żydowskiej, przyjmują się u nas, bez firmy być może, zapatrywania
rosyjskiego filozofa niewolnictwa szerzej, niż to się na pozór wydaje.
Tym echom nauk genialnego barbarzyńcy przeciwstawić możemy słowa prawdziwego apostoła kultury, urabiającego umysłowość najkulturalniejszego narodu, — Ruskina. „Rzemiosło
żołnierza, mówi on, leży nie w zabijaniu,
lecz w gotowości pójścia na śmierć. I za to właśnie świat je szanuje.
Mord jest rzemiosłem zbrodniarza i świat nigdy nie otaczał go szacunkiem.
Powodem czci dla żołnierza jest to, że życie swe oddaje na usługi społeczności”. A ta gotowość pójścia
na śmierć inną jest u żołnierza obywatela, inną u żołdaka militaryzmu.
Pierwszy służy tylko Ojczyźnie i sztandar jego jest ideą zarazem, drugi służy
władzy, a sztandar, pod którym walczy, jej
tylko jest symbolem, pierwszy ginie dla sprawy, którą ukochał i za
swoją uważa, drugi — z rozkazu, w imię posłuszeństwa i musu, to też jeden jest obywatelem, drugi — niewolnikiem tylko lub maszyną.
Mówić o „zabójstwie” na wojnie, gdy obie strony zarówno narażają swe życie, wszystko jedno — dla idei, z poczucia
obowiązku, czy pod przymusem, ale zawsze w
celach nieosobistych, jest to opierać zasady moralności nie na przenośni
nawet, ale na świadomym i rozmyślnym fałszu. Idąc tą drogą, nazwać można
samobójcą strażaka, tracącego życie w obronie cudzego mienia, oszustem — używającego fortelów dowódcę, kłamcą — więźnia stanu, osłaniającego swych współoskarżonych kolegów, słowem można
zajść wszędzie, tylko nie do przybytku etyki, wymagającej, podobnie jak prawo, bezwzględnej ścisłości określeń
i sądów.
Duch rycerski, a nie duch militaryzmu jest cechą żołnierza-obywatela, nie skala się on też okrucieństwem, gwałtem lub mordem bezbronnych, bo nie przewaga siły,
ale przewaga sprawiedliwości będzie w każdym wypadku bodźcem jego czynów.
Rycerskość jest cnotą w człowieku każdego stanu, ale w zaprawie wojskowej
bierze swój początek i określa treść tego, co nazywamy honorem żołnierskim.
Prawdziwy żołnierz nie będzie paktował z wrogiem — „dopóki nie zje
ostatniej podeszwy u butów i nie wystrzeli ostatniego ładunku”, nie ustąpi bez
walki z zagrożonego stanowiska, chociażby widział przeważającą
siłę przed sobą, pomny na słowa Bayarda, że „niema posterunku słabego, dopóki
są ludzie serca, którzy go bronią”. Jako dowódca armii nie będzie prowadził
układów na swoją rękę, bo wie, że jest tylko sługą i wysłannikiem narodu, który
sam dopiero ma prawo przyjmować zobowiązania i rozstrzygać o swych losach. Powołany do obrony Ojczyzny, nie zapomni,
że pierwszym czynem obrony jest napad, a cios — najskuteczniejszą zasłoną, a
choć wśród zmiennych losów wojny niejedną klęskę poniesie, nie upadnie na duchu,
ale stwierdzi zdanie De Maistra, że „niema bitwy przegranej, dopóki się jej za
przegraną nie uważa”. To też żołnierz jest najlepszym politykiem w narodzie,
któremu wypowiedziano walkę na śmierć i życie i który tylko walką ciągłą i
wytrwałą ostać się może.
Wychowany wśród niebezpieczeństw i dla niebezpieczeństw, nie waży
on sobie życia, a kto się śmierci nie boi, ten panuje nad życiem i spokojnie
patrzy w oczy wszystkiemu co go spotkać może; nie zbije go też z wytkniętej
drogi ani obawa, ani pragnienie użycia wygód i spokoju. Dlatego to charakter żołnierski najlepiej
odpowiada warunkom naszej
pracy obywatelskiej, która wtedy tylko iść może niezłomnie drogą wytkniętą przez potrzeby narodu, gdy się pozbędzie wszelkiej bojaźni, wszelkiego oglądania
się za siebie i na siebie.
Żołnierz jest silnym już z natury swego rzemiosła, a siła fizyczna wpływa rozstrzygająco na charakter
człowieka. Krzepkość ciała idzie, jak wiadomo, w parze z jędrnością ducha, ale
im ciało zdrowsze i silniejsze, tym większą duch ma nad nim władzę. Na punkcie pewników tak utartych i
niezbitych, panują u nas najdziwaczniejsze przesądy; utożsamia się często siłę
fizyczną z brutalnością, tymczasem ludzie silni
bywają zazwyczaj dobrymi zarazem, w
brutalności celują tylko rozpasane nerwy zwyrodniałego ciała; intelektualizm, kult własnej duszy, nadmierną
wrażliwość i czułostkowość poczytuje
się za oznaki wyższości duchowej, gdy są to tylko objawy chorobliwej nerwicy; sile fizycznej przypisuje
się zmysłowość, gdy jest ona najsilniejszym na nią hamulcem. Zdrowie i tęgość
ciała noszą w sobie odwagę, stanowczość, rzutkość i energię, a nade wszystko
spokój wewnętrzny, dający panowanie nad sobą i nad przeciwnościami. „Spokoju ludzi,
jak mówi Epiktet, nie zakłócają rzeczy, lecz tylko sądy o rzeczach”, a bólem w
rzeczywistości jest to tylko, co się za ból
uważa. Przeświadczenie o tym jest wyrazem
żołnierskiego ducha, to też powinien on
stać się duchem pokolenia, mającego siłą swego charakteru naprawić to,
co słabość charakterów popsuła.
W rzemiośle żołnierza leży solidarne działanie zbiorowe, punktualność i sprawność wykonania, bezwzględna obowiązkowość,
poczucie wielkiej odpowiedzialności za czyn najdrobniejszy, karność na
koniec, która w armii obywatelskiej nie na rygorze zewnętrznym, ale na poczuciu obowiązku polega. Wszystko to
są cechy, stanowiące słabą stronę charakteru naszego pokolenia, tym silniejsza
konieczność, aby uczynić z nich podstawę wychowania narodowego.
Nie idzie tu o rzecz niemożliwą, o zmianę natury i charakteru naszego społeczeństwa, ale o
strząśnięcie z siebie usposobień i narowów,
wytworzonych sztucznie w okresie rozbicia i zwątpienia, o powrót do
naszych własnych najlepszych tradycji. Duch rycerski, tęgość żołnierska towarzyszyły wszystkim żywotniejszym okresom
naszych dziejów lub,
ściślej mówiąc, one je właśnie tworzyły. Po upadku powstania Kościuszki, że przypomnimy tylko czasy nowsze, a więc w chwili pogromu, cała energia i
tężyzna narodu odradza
się natychmiast w Legionach; pozostawiają one
po sobie tradycję zapładniającą ducha
następnego pokolenia. Królestwo Kongresowe wykazuje ogromną żywotność we wszystkich dziedzinach życia publicznego, a nikt nie zaprzeczy, że typem, uosabiającym w sobie prawdziwego Polaka tych czasów, był typ żołnierza polskiego.
Wojskowi 1831 r., rozproszeni po całym świecie, zmuszeni szukać innego powołania, wykolejeni i rzuceni w nowe zupełnie warunki życia, odznaczają się w kraju i na emigracji na każdym polu pracy, składają dowody energii i siły charakteru, nieznanej już niestety pokoleniom późniejszym. Starcami już będąc, pozostają żołnierzami i obywatelami w każdym calu i nie przestaje bić od nich zapał młodości, wiara, moc ducha, połączone ze wszystkimi zaletami wytrawnego umysłu i woli hartownej. Miles, Vates, Exul — żołnierz, wieszcz, wygnaniec — napis ten położony przez Mickiewicza na grobowcu Stefana
Garczyńskiego, streszcza
w sobie całą charakterystykę
ówczesnego pokolenia, pokolenia
prawdziwych polskich żołnierzy-obywateli. Dobrych obywateli nie brakło nam i później, ale brakło dobrych żołnierzy w służbie narodowej, brakło tych, dla
których praca byłaby
walką, a walka pracą, którzyby potrafili utworzyć jedną zwartą, karną i odważną armię narodową,
równie sprawną w boju
zaczepnym jak odpornym. W
każdej naszej klęsce narodowej rzuca się w oczy słabość, chwiejność i zniewieściałość charakterów, a wśród
powodzeń dawniejszych i
nowszych świeci najczystszym
ogniem czynu hart polskiego żołnierza. Dopóki on trwał, trwała Rzeczpospolita, gdy on odżywał, odżywała Polska.
Nie ten jest żołnierzem, kto nosi mundur i
pałasz, ale ten, co ma w sobie charakter
żołnierski i żołnierskiego ducha. Cechy
te połączyć się dają z każdym zawodem,
z każdym stanowiskiem i z każdym rodzajem
pracy. Znany u nas dawniej typ księdza
żołnierza należał do najdzielniejszych postaci wśród naszego duchowieństwa. Kobiet rycerskiego ducha nie brakło w
naszych dziejach, nawet najnowszych, dopóki
zniewieściałość, miękkość charakteru i przeczulenie duchowe nie zostały podniesione
do godności wskazań w wychowaniu i w życiu, i to zarówno dla mężczyzn jak i dla
kobiet.
Wychowanie żołnierskie nowych pokoleń musi się od dzieciństwa
zaczynać: najdzielniejsze wpływy późniejsze nie naprawią tego, co
domowa atmosfera popsuła. Czysto zmysłowe przywiązanie rodziców do dzieci, brak
charakteru w generacji starszej i, powiedzmy to otwarcie, brak samowiednego
patriotyzmu, na koniec rozpanoszone
przesądy humanitarne, wszystko to składa się na pożałowania godny obraz
naszego wychowania narodowego. Ojcowie i matki troszczą się przede wszystkim o
to, aby usuwać dzieciom z pod nóg kamienie i kolce, zamiast ich uczyć roztrącać
kamienie i stąpać po kolcach; starają się chronić je przed wszelkim
niebezpieczeństwem, przed wszelkim
śmielszym krokiem, a hasło „nie narażaj się” głoszą im od kolebki.
Zamiast hartować ich charaktery, pragną tylko, aby gładko przeszli przez życie.
I właśnie nie przechodzą przez nie gładko te bezduszne manekiny, pozbawione
hartu, woli i temperamentu. Dobrze przejść przez życie może
ten tylko, co się zaprawił w twardej służbie obowiązku, zaznał głodu, niedostatku i trudów, zaglądał w oczy niebezpieczeństwu,
a nade wszystko — co się przywiązał do wielkiego celu i gotów byłby w razie
potrzeby głowę zań złożyć. Słusznie ktoś powiedział, że „ten, co nie wie za co
mógłby umrzeć, nie wie jak ma żyć”, a ci co nie wiedzą jak żyć mają, giną nie
tylko w walce, ale bez walki nawet, giną bez chwały dla siebie, bez pożytku dla
ogółu. Niewolnicy własnych słabości nie mogą stać się panami swego losu, nie
dopiero losów narodu.
„Na wojnie, jak mówi aforyzm żołnierski, zawsze ci sami dają się
zabijać”, są to ci, co stają wobec niebezpieczeństwa przekonam z góry,
że mu ulegną. Na czole już mają śmierć wypisaną, bo noszą ją w sobie. W życiu codziennym mówimy o nich,
że im los nie sprzyja, że się pod złą urodzili gwiazdą, a któż wątpi, że los
ten i ta gwiazda w nich samych leżą. Gotowość do walki zawiera już w sobie widoki zwycięstwa. „Aby nastraszyć kule, mawiał
jeden z generałów napoleońskich, trzeba biedź na nie”. Dosadny ten wyraz odwagi wojskowej przestaje być retorycznym zwrotem w
codziennej walce życiowej, a zwłaszcza w naszych warunkach walki o prawa
narodu. Występować śmiało naprzeciw
niebezpieczeństwu, gdy jest nieuniknione,
umieć brać przeciwności za bary, jest to najpewniejsza rękojmia zwycięstwa.
Mając przed oczami wyraźnie zarysowany typ charakterów, których krajowi w obecnych warunkach
potrzeba, zdając sobie jasno sprawę z tego, jaką etykę obowiązków obywatelskich, jaką moralność praktyczną
wszczepiać należy w serca młodego pokolenia, znajdziemy w naszych własnych
dziejach dawne i świeższe tradycje, których atmosferą pokolenie to oddychać
powinno. Jest to atmosfera żelaznych
charakterów, woli bezwzględnej, żołnierskiego hartu, narodowej mocy.
Czujemy jakieś krzepiące i orzeźwiające wzruszenie, gdy
wspominamy szwadron Kozietulskiego, owych czternastu z oblężenia Gdańska,
owych rannych z lazaretu, co w r. 1809 zdobyli pozycję nieprzyjacielską, ułanów Poniatowskiego, i podchorążych, i czwartaków. Niech wskrzeszona
ich tradycja da nam raz jeszcze pokolenie o takich charakterach i takiej zaprawie,
dziś ono się nie zmarnuje, nie zostawi tylko sławy bohaterstwa po sobie, ale
dokona rzeczy wielkiej i ostatecznej!
CHARAKTERY A ŻYCIE POLITYCZNE
Mało zwraca się uwagi na to, że dobra polityka sprowadza się w
znacznym stopniu do charakteru, a jeżeli weźmiemy to ostatnie pojęcie nieco
szerzej i ściślej — sprowadza się do niego w zupełności.
Polityka — to celowe i planowe, panujące nad sobą i nad
okolicznościami działanie na zewnątrz. Czy nie tym samem jest charakter? Moc, konsekwencja, stałość, wytrwałość,
rozsądek, prawość są wspólnymi cechami zarówno dzielnego charakteru, jak i
dobrej polityki. Zauważyć, jednak należy, że zarówno przymioty czysto
umysłowe, jak i czysto moralne, grają tu rolę pochodną, wtórną. Charakter — to
synteza całokształtu władz duchowych człowieka: uczuciowości, wrażliwości, wyobraźni, uczuciowości, umysłowania,
woli, władz otamowujących, wreszcie zdolności do ruchów celowych; wysoki
charakter jest syntezą tych władz całkowitą i harmonijną, bez braków i
nadmiarów, bez wahań i zboczeń. Postępowanie rozumne i moralne jest następstwem i nieodłączną częścią składową wyższego
charakteru, ale ten ostatni do żadnego z nich sprowadzić się nie da. Tak samo
rozum i moralność stanowią czynniki składowe dobrej polityki, ale zarówno
wyłączny kult rozumu jak i moralności w polityce, z uszczerbkiem innych jej
stron istotnych, prowadzić musi do zboczeń.
Sumienie każdego zdrowego ogółu daje pod tym względem wskazówkę niewątpliwą. Nic tak nie rodzi
wyrzutów sumienia i niezadowolenia z
siebie jak postępek znamionujący brak charakteru, czy to w życiu
jednostkowym, czy w polityce. Jaskrawym przykładem służyć tu może pamiętny
epizod warszawski 1897 r. Czy był to krok niemoralny? bynajmniej, ofiara
poniesiona dla dobra przyszłości z istoty swej podmiotowo niemoralną być nie
może; czy był to czyn jawnie nierozumny? — tym mniej, uzasadniano go właśnie
względami rozumu politycznego; znamionował
go jedynie krańcowy brak charakteru i to wystarczyło, aby uczynić zeń wielki błąd polityczny wobec przyszłości, a zarazem przedmiot wyrzutów sumienia we wspomnieniach przeszłości.
Podobne cechy, aczkolwiek w odmiennym
kierunku, zawiera w sobie wszelka polityka,
obliczona na targi w rzeczach zasadniczych
a wychodząca z zasady, że trzeba żądać więcej, ażeby osiągnąć mniej;
prowadzi ona zawsze do tego, że od zajętego stanowiska trzeba odstąpić, i to
odstąpić pod naciskiem, że linia wytyczna
postępowania staje się chwiejną, traci moc swego charakteru, a zarazem
cechy dobrej polityki.
Charakter nazwać można polityką życiową jednostki, podobnie jak
polityka jest przejawem charakteru narodu lub stronnictwa i jest złą lub
dobrą, w perspektywie dłuższych okresów czasu, zależnie od tego, jakiego typu
i jakiego poziomu charakter w niej się przejawia.
Jedna się tu nastręczać może wątpliwość: czy kryterium
użyteczności i celowości, niewątpliwie
niewystarczające w polityce stronnictwa, nie jest dostateczne dla
określenia dobrej polityki narodu? Gdyby w
przytoczonym powyżej przykładzie oczekiwane skutki mogły były nastąpić
i nastąpiły rzeczywiście, czy krok ten zostałby uznany w oczach potomności za
przejaw zdrowej polityki narodowej? Sądzę
że nie, i oto dlaczego. Aczkolwiek nie ulega wątpliwości, że naród
walczący o elementarne podstawy i prawa
swego istnienia jest bardziej
usprawiedliwiony, niż wszelki inny, jeżeli prowadzi politykę czysto
utylitarną, jest to postępowanie obliczone na bardzo krótką metę i nie zapewnia
mu bynajmniej trwałych podstaw przyszłości, ta ostatnia bowiem nie na przemijających
powodzeniach i zyskach, ale na silnej indywidualności narodu, a więc na jego
charakterze opierać się musi.
Nie tylko jednak ze względu na samego siebie naród podobnej polityki skutecznie trzymać się nie może. O
ile bowiem byłaby ona czysto utylitarną, o tyle w danych stosunkach nie byłaby właśnie celową. Nie można
dążyć do uniezależnienia się z pod cudzej przewagi drogą poddawania się jej dobrowolnego, można otrzymać tylko coś w rodzaju gratyfikacji, stwierdzającej właściwie
tę zależność. Walka o byt narodu jest wydobywaniem się na wierzch jego indywidualności, otóż przyznaniu ze strony przeciwnika
pewnych ulg nie towarzyszy w tym wypadku żadne uznanie
tej indywidualności, a więc i ulgi same równają się być może zmniejszeniu cierpień, ale bynajmniej nie zbliżeniu się do
zamierzonego wyniku. Celowość osiągania zysków natychmiastowych nie może się opłacać kosztem celowości jedynie godnej narodu — wzmacniania, rozwijania i stwierdzania swej indywidualności w szeregu przejawów charakteru.
Dodajmy — indywidualności wysokiego typu,
naród bowiem, nawet najsilniejszy i najbardziej niezależny, gdy rozmieni
swą politykę dziejową na drobną monetę doraźnych zysków, jak Prusy dzisiejsze,
obniżyć musi fatalnie typ i poziom swego charakteru, wprowadzi bowiem do własnej duszy nieposzanowanie zasadniczych
podstaw społecznego bytu i stanie się tera, czym się stają Niemcy — znienawidzonym członkiem społeczności międzynarodowej, któremu nikt nie dowierza i przeciwko któremu wszyscy sprzymierzyć się gotowi.
Wielki naród jest czymś więcej niż wielkim
mocarstwem: Rosja współczesna świadczy wymownie, jak łatwo się traci
cechy wielkiego mocarstwa, gdy się nie jest dziejowym typem wielkiego narodu.
Kryterium charakteru, zastosowane do polityki, pozwala z góry nakreślić pewne wnioski, dotyczące z jednej strony wpływu życia politycznego na charaktery jednostek, z drugiej — odbicia charakteru zbiorowości w prowadzonej przez tę zbiorowość polityce.
Brak życia politycznego musi sprowadzać obniżenie poziomu charakterów w działalności publicznej.
Nie ulega wątpliwości, że charaktery wyrabiają się tylko w pracy twórczej, w działaniu na zewnątrz, w walce, w pokonywaniu przeciwności. Życie zamknięte w sobie, bierne, pozbawione pola działania, sprzyjać może czasem jednostronnemu
rozwojowi myśli oderwanej lub egzaltacji
uczuć moralnych, ale zawsze z uszczerbkiem harmonijnego i silnego rozwoju indywidualności. Wiadomo, że więzienie
długotrwałe obniża, często łamie charakter
jednostki, rozkłada go niejako na pierwiastki, z których jedne zanikają,
drugie rozrastają się niepomiernie, a indywidualność
staje się słabą, niekompletną) jednostronną a przez to
wypaczoną. Taki sam los jest nieuniknionym udziałem społeczeństwa, pozbawionego życia politycznego.
Ostatnie czterdziestolecie pozostawiło pod tym względem głębokie ślady na odłamie naszego narodu,
pozostającym pod panowaniem rosyjskim, a końcowe dwu lecie wrzenia i fermentu
wydobyło na jaw skutki tego stanu, ujawniło zastraszający wprost brak charakterów
wśród szerokiego ogółu, wywierający swój wpływ, ukryty w czasach martwoty,
jawnie rozkładający nasze życie publiczne w momencie ruchu.
Nieliczne tylko, ale za to silnie na wewnątrz zespolone grupy,
czynne w tym okresie, zdołały sobie wytworzyć pewien surogat życia
politycznego, te stały się też ośrodkami
krystalizacyjnymi myśli i czynu w chwili kryzysu i pozwoliły wyjść z
niego społeczeństwu obronną względnie ręką. Szerokie koła społeczeństwa wegetowały
równocześnie w bierności, ulegały rozkładowi
charakterów obywatelskich, stanowiąc masę żywiołów tzw. „bezpartyjnych”,
które odegrały w tych latach rolę daleko wydatniejszą, niż się zazwyczaj sądzi.
Poza pewnym zasobem zdrowych instynktów narodowych, których nie zdołał zniweczyć zastój w życiu politycznym, rola
ta była na wskroś ujemną, była rolą masy niezespolonej w żadnym zbiorowym
działaniu, zatomizowanego tłumu jednostek bez charakteru. Nadmierna wrażliwość, ubarwiona politycznym plotkarstwem,
nastrój ustawicznej nerwowości, skoki od
nadmiernych nadziei do zupełnego zwątpienia, zachwyty i uniesienia nad
wszystkim, co miało zewnętrzne pozory efektu, obok wyszydzania i obniżania
wszystkiego, co miało pozory przeciwne, brak steru, konsekwencji i logiki — oto
cechy charakteru, wnoszone przez masę żywiołów bezpartyjnych w nasze i bez
tego nadmiernie trudne położenie polityczne. Wynikiem tego była bałamutność opinii, brak wszelkiej perspektywy
w ocenie zjawisk, myślenie frazesami, najdziwaczniejsze i najbardziej nieobliczalne
wyskoki sądów, znajdujące swój wyraz w prasie nawet ze strony umysłów skądinąd
wybitnych. Każdy czyn polityczny wymaga silnego poparcia opinii, aby sam nabrał mocy, tymczasem „bezpartyjna” opinia
gotowa była bądź popierać czyny najzupełniej politycznie ze sobą sprzeczne i wykluczające
się nawzajem, bądź zamiast poparcia w chwilach najważniejszych wystąpić z
szeregiem zarzutów, dotyczących błahych, akcesorialnych szczegółów.
Polityka wymaga raczej charakterów niż umysłów, a nawzajem
charaktery wyrabiać się mogą tylko w ogniu intensywnego życia publicznego, a
zwłaszcza politycznego. Życie prywatne lub ograniczone do sfer towarzyskich
może w najlepszym razie wydawać tylko
charaktery połowiczne, niekompletne,
kalekie, jeżeli nie rozcieńcza zupełnie ich krwi limfą filisterstwa,
sobkostwa i poziomej małostkowości. Kto
wie, czy nie z tego właśnie powodu tak mało spotyka się wśród kobiet
charakterów całkowitych, zdolnych wytrzymać próbę sytuacji bardziej złożonej lub powikłań szerszego pokroju.
Życie prywatno - towarzyskie zawiera w sobie
najwyżej kilka czynników stereotypowych,
których możliwe kombinacje wyczerpała już dawno praktyka pokoleń i
uregulował ustalony kodeks współżycia. Nawet typy bardzo słabe i ułomne mogą
poprawnie przebyć ich próby. Ale indywidualnościom,
obracającym się wyłącznie w tej dziedzinie, brak będzie zawsze tej
najsilniejszej podstawy charakteru, którą daje zbiorowość ścisła, jej dusza,
posiadająca własny żywot i własne postępowanie, co więcej — brak im tej
najwyższej instancji, kierującej czynami
jednostki w obszernej dziedzinie życia, do której nie sięgają ani
przepisy religii, ani reguły moralności
towarzyskiej. Czy tą instancją będzie naród, czy inna idea ogólna,
zawsze ona daje dopiero prawdziwy kręgosłup
charakterowi jednostki. Ten ostatni
porównać można do masztu, przytwierdzonego na pokładzie okrętu: im więcej łańcuchów i lin wiąże
go z podstawą stałą, tętn pewniej ostoi się
wśród wichrów, tym mniej narażony będzie na wahania, pęknięcia i upadek.
W szerokim życiu publicznym, w polityce, występują najdrobniejsze wady i usterki
charakteru jednostek, a występując — szkodzą, a szkodząc — są tłumione, ucierają
się i pierwej czy później ulegają otamowaniu. Polityka jest szkołą charakterów zarówno jednostkowych jak zbiorowych, jak i
charakteru narodu.
Jeżeli w dobie ostatniego kryzysu mogło się chwilami wydawać, że niema społeczeństwa, że —
mówiąc słowami Wyspiańskiego — „naród się zgubił”, objaw ten, przełożony
na język ścisły, znaczy nie co innego jeno to, że społeczeństwo w pewnych
chwilach wykazało brak charakteru, że indywidualność narodu w swych przejawach
nie sprostała zadaniom położenia, że się zatarła w nieskoordynowanych
odruchach. W sytuacji wyjątkowej i złożonej tylko słaba indywidualność się
gubi, tylko nikły charakter zaciera się w
bierności, wahaniach, nawrotach i
niekonsekwencjach.
Gdy na podstawie szeregu czynów i wygłaszanych
poglądów urobimy sobie pojęcie o
charakterze pewnej zbiorowości, zdobędziemy zarazem wierną i ścisłą podstawę do
oceny jej polityki. Wartość tej ostatniej mierzyć się będzie wartością
charakteru.
Zauważyłem już, że ta właśnie miarka wydać musi nieodwołalny wyrok
potępienia na epizod 1897 r. Bardziej jeszcze surowo — nie tylko ze względu
na sprowadzone skutki, ale w ocenie zjawisk samych w sobie — osądzić musi korowód epizodów 1905—6 roku, zwanych u nas per extensionem „rewolucją”. Oceniamy, powtarzam,
zjawiska same w sobie, z własnego niejako punktu widzenia ich autorów.
Ruch wszczyna się pod hasłami powstańczymi w imię niepodległości
na to, aby pójść potem pod bezwzględną
komendę stronnictw obcych, i to tego właśnie narodu, od wpływów którego miał kraj uwolnić: „rewolucja” polska
przedzierzga się bez zająknienia w „rewolucję” rosyjską. Kampania strajkowa
powstaje pod hasłami
podniesienia dobrobytu
robotników, ale nie zadawala
się bynajmniej osiągniętymi zdobyczami, tylko
trwa dalej aż do wyczerpania sił zarówno robotników jak i przemysłu, aż do ruiny ekonomicznej kraju i
idącej za nią nędzy ludu pracującego. „Rewolucja”
liczy początkowo na poparcie armii, nawet policji, zużywa wiele sił na
prowadzenie propagandy wśród żołnierzy obu kategorii, ale wkrótce potem, bez żadnego niemal przejścia, rozpoczyna formalne
na nich polowanie i zabija dziesiątkami po ulicach za to tylko, że są
żołnierzami patrolującymi lub stójkowymi, pełniącymi służbę. Przeciwko udziałowi w pierwszej Dumie prowadzi zażartą
kampanię, popartą bombami, rzucanymi na zebrania przedwyborcze, na to,
aby przyjąć udział w wyborach do drugiej,
odbywających się w znacznie gorszych
warunkach konstytucyjnych. Domaga się początkowo jak najszerszych swobód obywatelskich, a kończy na mordowaniu przeciwników politycznych za
to tylko, że do wrogiego obozu należą, a wreszcie na terroryzowaniu wszystkich.
Poczyna od wielkich haseł odrodzenia przez proletariat,
a werbuje do swych szeregów prostych opryszków, którzy potem uzupełniają
rozbijanie kas publicznych przez partie
zwyczajnymi rabunkami i morderstwami w celach zysku osobistego.
Co za charakter posiada owa zbiorowość, prowadząca podobną politykę? Niech da odpowiedź obraz pojedynczego człowieka, któryby w nader krótkim czasie wykazał takie zwroty postępowania, takie sprzeczności i taki
upadek moralny. To więcej niż zboczenia charakteru, to brak wszelkiej indywidualności, rozkład zupełny duszy,
w której odruchy, rozumowania, popędy,
zakorzenione dogmaty, namiętności i
instynkty występują na przemian, bez współdziałania i porządku, tworząc
nie dający się rozgmatwać chaos. Jeżeli charakterem nazywamy stałość i
równowagę dążeń, wytrwałość w rozumnie obranej drodze, konsekwencję działań, wierność zasadom, niezawodność postępowania, otamowywanie odruchów, zdolność
do wytrzymania, wszelkich prób trudnych i złożonych, to żywioły „rewolucyjne”
wykazały brak zupełny wszystkich tych cech zasadniczych.
Dusza rozłożona, utworzona zresztą naprędce
w chwili entuzjazmu i bezgranicznie
rozbudzonych nadziei, miała już od początku
rozłożone ciało, zlepek formalny części
obcych sobie, niezdolnych do organicznego działania, z których to jedne
to drugie brały przewagę nad resztą. Tym tylko wytłumaczyć się daje ta dziwna,
nawet dla patologa, psychika ruchu. Indywidualność
jego była rozbita na wewnątrz a krańcowo jednostronna i wyłączna na zewnątrz — dwie cechy kardynalne, wykluczające
całkowitość charakteru. W stosunku do indywidualności narodu wystawiała
ona ją na tym cięższą próbę, że jednym swym skrzydłem łączyła się z nią organicznie i znajdowała poparcie wśród wielu żywiołów
biernych, drugim wsiąkała w indywidualności
obce, często pierwszej wrogie. Jeżeli chwilami „naród się gubił”, to dlatego, że nie był dość wyosobniony w swym
ciele, ani dość jednolity i mocny w swej duszy.
Ciężkie przejścia życia politycznego narodu wydobywają na jaw słabe strony jego charakteru, ale
zarazem są szkołą tego charakteru na przyszłość.
Nie będą oczywiście pomocą nieprzewidzianą stypendia zwrotne, rozdawane wedle zasług i
pracy przez instytucje publiczne i liczyć na nie każdemu wolno bez obawy
demoralizacji, nie jest to bowiem spuszczanie się na cudzy altruizm.
Niewątpliwie, na pierwszy już rzut oka nasunie się każdemu
uogólnienie, ze pierwszy jest przeważnie
właściwy kobietom, drugi — mężczyznom. Byłoby to jednak uogólnienie
przedwczesne. Rzeczywiście wśród kobiet przeważa altruizm zmysłowy, wśród mężczyzn — samowiedny, nie wypływa to jednak z samej
natury obu płci, ale z wychowania i warunków życia społecznego. Wychowanie
rozwija w kobietach nadmierną wrażliwość i czułostkowość, warunki życia, trzymając je zdała od spraw publicznych, nie
mogą w nich rozbudzić w należytym stopniu instynktów społecznych; oto
wszystko. Uogólnienie więc powyższe, słuszne dla danego czasu i miejsca, nie
może być uważane jako zasadnicze i powszechne. W naszym społeczeństwie, mianowicie w zaborze rosyjskim, gdzie
długotrwały brak życia publicznego i nadmierna uczuciowość ogółu wytworzyły typ
zniewieściałych mężczyzn, altruizm indywidualistyczny i zmysłowy jest zarówno
wśród obu płci rozpowszechniony.
Nie chcąc wybiegać poza ogólnie przyjęty wśród ogółu sposób
widzenia, nie wprowadzam tu ściśle naukowego
rozróżnienia pomiędzy etyką z jednej strony,
jako przejawem czysto uczuciowego życia duchowego w społeczeństwie, a
prawem naturalnym i prawem społecznym z drugiej, jako takimiż
przejawami natury umysłowej. Ściśle biorąc, nakazy zna tylko prawo, etyka
polega jedynie na uczuciowym zadowoleniu z
pewnych czynów, uważanych przez społeczeństwo za moralne, na uczuciowym
zaś niezadowoleniu z innych, za niemoralne poczytywanych.
Może ona kłaść szczególny nacisk na każdą z tych stron z osobna i dać przez to
początek różnym systematom, które posiadają jednak tę wspólną cechę
zasadniczą, że ideał osobisty służy im za podstawę i punkt wyjścia.
Indywidualizm etyczny w pewnej swój odmianie może się wprawdzie uwolnić od dogmatyzmu,
ale na to tylko, aby w zamian popaść w zupełną anarchię moralną. Zarodek jej
tkwi w założeniu, które poczytuje czystość i bezinteresowność pobudek za
jedyną i wystarczającą kwalifikację etyczną. Wszystko polega na intencji, a
czyny ludzkie zdane są na łaskę nieobliczalnych dróg, którymi często kroczy
rozumowanie jednostek, wyłamujących się z pod moralnego przymusu społecznego.
Otóż ludzie najzupełniej moralni według pojęć etyki indywidualistycznej, mogą
być społecznie z gruntu niemoralnymi. Dość przypomnieć anarchistów: spotyka się pomiędzy nimi wiele jednostek o
wysokim nastroju moralnym, altruistycznych, zdolnych do najwyższych poświęceń.
Mają oni swoją bardzo wygórowaną etykę, ale dlatego właśnie, że jest ona na wskroś indywidualistyczną, że cała jej
moralność polega na czysto podmiotowych stanach wewnętrznych i na
podmiotowym jedynie pojęciu o szczęściu
ludzkości, mogą popełniać w imię tej etyki krzyczące zbrodnie społeczne.
To samo da się powiedzieć o wszelkiego rodzaju fanatykach, dopuszczających się przestępstw z pobudek czystych. Czy
możemy o nich powiedzieć, że są to jednostki moralne, które wskutek wadliwego
rozumowania stanęły w sprzeczności z kodeksem karnym? Czym wtedy zapełnimy
przepaść, która się otwiera pomiędzy moralnością a prawem? Z dwojga złego, dobro społeczeństwa stokroć prędzej pogodzić się może
z typem charakteru o złych instynktach, ale utrzymującym je z jakichkolwiek
względów na wodzy, niż z podmiotową
moralnością anarchicznego indywidualizmu,
stawiającego się ponad społeczeństwem.
Pojedynek niemoralnym jest dlatego, że zawiera w sobie wyraz
antagonizmu tak silnego na nasze cywilizowane obyczaje, iż nigdy niemal nie
odpowiada stosunkowi rzeczywistego
przeciwieństwa pomiędzy stronami. Pojedynek np. w imię obrażonej
godności narodowej będzie przeto moralnym.
Stosował ją też zawsze Kościół, jako instytucja społeczna, to też
zalecając, zgodnie ze swą misją,
doskonalenie się wewnętrzne jednostki, nigdy z zasad tej doskonałości
nie czynił powszechnych dogmatycznych przepisów
postępowania, obowiązujących ludzi i społeczeństwa w całym zakresie
stosunków zewnętrznych, jak to stara się uczynić nauka Tołstoja, nigdy też nie
stawiał pod tym względem wiernych w kolizji
z ich obowiązkami obywatelskimi.
Wiadomo, że po usunięciu wszelkich czynników postronnych, zarówno pozytywna nasza
sympatia dla innych istot, jak i negatywna odraza do zadawania im cierpień,
jest tym większa, im te istoty są podobniejsze do nas fizycznie i duchowo.
Etyka, która chciałaby iść wbrew zasadniczym instynktom natury ludzkiej,
zamiast je normować i zwracać ku dobru ogólnemu, pozostanie zawsze bezsilną,
martwą i jałową.