1.
Truizmem jest twierdzenie, iż
polskie powstania są ważnym tematem literatury polskiej, że do dziś dnia żywi
się ona powstańczą historią. Co więcej, pisarze polscy nie tylko utrwalali
pamięć o narodowych insurekcjach, ale też budowali ich trwającą przez lata
legendę, sprawiającą, iż owych powstań nie możemy już sobie wyobrazić inaczej
niż tak jak zostały one utrwalone na kartach narodowych arcydzieł. I tak na
przykład Powstanie Listopadowe widzimy przez pryzmat Reduty Ordona i Śmierci
porucznika Adama Mickiewicza oraz dramatów Stanisława Wyspiańskiego, Warszawianki
i Nocy listopadowe, a obraz Powstania Styczniowego kształtuje w nas
do dzisiaj proza Stefana Żeromskiego, Echa leśne, Rozdzióbią nas
kruki i wrony, czy Wierna rzeka, oraz - w przypadku bardziej
"wtajemniczonych" - Władysława Terleckiego (Pismak, Dwie głowy ptaka,
Twarze 1863).
Podobnie było w przypadku
Powstania Warszawskiego, które do dzisiaj zdążyło obrosnąć ogromną literaturą.
Przekonuje nas też o tym s e l e k t y w n a bibliografia Powstanie
Warszawskie w literaturze polskiej (1994) Magdaleny Rakowskiej, w której
znajdziemy utwory m. in. Witolda Zalewskiego, Haliny Auderskiej, Lesława
Bartelskiego, Jerzego Krzysztoń, Marii Kuncewiczowej, Leszka Proroka, Jerzego
Narbutta i wielu innych, autorów w sumie 23 wierszy, 83 powieści i zbiorów
opowiadań, wreszcie 184 książek wspomnieniowych podejmujące interesujący nas
temat. Sporo, a przecież wielu z nas do listy książek dodałoby zaraz kilka,
jeśli nie kilkanaście nowych tytułów, w tym zwłaszcza - nieobecnych w
bibliografii Rakowskiej - dzieł pisarzy emigracyjnych, np. Czesława Miłosza,
Józefa Mackiewicza, czy Kazimierza Wierzyńskiego, albo dramatów. Tak
skonstruowana lista była więc jeszcze dłuższa, co samo w sobie jest znaczące.
Nie mam też zamiaru ukrywać, że znam wszystkie dzieła, które na takiej liście
powinnyby się znaleźć. Niniejsze uwagi mają więc raczej charakter pewnego
rekonesansu, a część twierdzeń, które tu padną należy traktować siłą rzeczy
raczej jako hipotezy, przypuszczenia, które winny zostać kiedyś potwierdzone
liczniejszymi przykładami...
2.
Zauważmy więc najpierw, iż
pierwsze teksty literackie na temat powstania zaczęły powstawać prawie, że w
momencie wybuchu walk powstańczych. Myślę o okolicznościowej komentującej
ówczesne wydarzenia i zagrzewającej do boju, często anonimowej, czasem jednak
pisanej przez poetów-żołnierzy, jak Tadeusz Gajcy, Józefa Radzymińska, czy
Stanisław Ryszard Dobrowolski, p o e z j i p o w s t a ń c z e j oraz
spełniającej podobną rolę poezji emigracyjnej, autorstwa m. in. Władysława
Broniewskiego, Kazimierza Wierzyńskiego, Jana Lechonia, czy Jerzego
Pietrkiewicza, która dodatkowo brała na siebie zadanie informowania i mobilizowania
opinii światowej na rzecz powstania. Temat powstania podejmowały też stosunkowo
liczne zapisy w dziennikach wybitnych polskich pisarzy, że przywołam świadectwa
Marii Dąbrowskiej, Karola Irzykowskiego, czy Andrzej Bobkowskiego, którzy na
gorąco notowali swe wrażenia na temat powstania, przy czym o ile dwaj pierwsi
patrzyli na nie od wewnątrz, przebywali bowiem wówczas w walczącym mieście, to
Bobkowski patrzył na powstanie z zewnątrz, z wyzwalanego i wyzwalającego się
spod niemieckiej okupacji Paryża...
Wśród huku strzałów i bomb,
trzasku walących się domów, krzyków rannych i ginących powstawały też dzieła
literackie zakrojone na szerszą miarę. W jednym z najważniejszych dzieł
literackich poświęconych wydarzeniom Powstania Sierpniowego, jak początkowo
nazywano walkę o wyzwolenie stolicy Polski, czyli w Pamiętniku z powstania
warszawskiego Mirona Białoszewskiego, o którym będzie tu wielokrotnie mowa,
czytamy o tym, że narrator książki próbuje pisać dramat, a właściwie kilka jego
wersji, osnutych wokół toczących się dokoła niego wydarzeń. Żaden z tych
tekstów, o ile mi wiadomo, nie zachował się, ale można przypuszczać, że
podobnych prób było więcej....
Prawdziwy "wysyp" dzieł
literackich poświęconych powstaniu warszawskiemu nastąpił oczywiście po 1945 roku,
przy czym - jak się wydaje - mieliśmy do czynienia z dwiema co najmniej, a może
nawet trzema, falami, w jakich pojawiały się utwory na ten temat. Z pierwszą
falą mieliśmy do czynienia tuż po wojnie. Ukazują się wówczas pierwsze
opowiadania i powieści pisane świeżo pod wrażeniem niedawnych wydarzeń, zwykle
przez ich uczestników, często w obozach jenieckich, jak to było w przypadku
powieści Jana Dobraczyńskiego W rozwalonym domu, czy opowiadań Witolda
Zalewskiego. Owe utwory rodziła zwykle chęć uczczenia "tych, co zginęli, i
tych, co przeżyli", jak zaznaczał w przedmowie do swej powieści Dobraczyński, a
więc danie wyrazu temu, co Kazimierz Wyka w doniesieniu do całej literatury
wojennej określił mianem funkcji solidarnej pamięci, w tym wypadku z ofiarami i
bohaterami powstania.
Publikacji literackich na temat
Powstania było tuż po 1945 tak wiele, iż Zbigniew Florczak, uczestnik
sierpniowo-wrześniowych bojów, przestrzegał na łamach londyński "Wiadomości":
"Tworzy się literatura o
powstaniu, czasem szczera, przeważnie podła. Fenomenalne wydarzenie, zdawałoby
się - raz na zawsze skończone w czasie, odżywa w ludzkiej pamięci. [...]
Wybucha dziś powstanie warszawskie w głowach i zalewa je powodzią atramentu.
Czytałem już kilka niewydanych powieści, wydanych i niewydanych nowel o
powstaniu i zatrważającą ilość wierszy, świadczących, że literatura nasza nie
przestała być, jak to się mówi, ściśle narodowa. Poeci ławą przy powstaniu,
wawrzyn ich nęci, a w ogóle wydaje się im, że tak trzeba".
Owa pierwsza fala traci swój impet
w okolicach 1948 roku, wraz z gwałtownie postępującą sowietyzacją kraju, której
- zdaniem jej "inżynierów" - przeszkadzała romantyczna mitologia insurekcyjna,
w tym zwłaszcza rodząca się wówczas legenda Powstania Warszawskiego. Dlatego
nieliczne były dzieła literackie, które w okresie stalinowskim podejmowały
tematykę powstania, a jeśli to czyniły to - jak choćby Pokolenie Bohdana
Czeszki, czy Człowiek nie umiera Kazimierza Brandysa - ukazywały je
zgodnie z ówczesną wykładnią propagandową, która w wersji coraz bardziej
"miękkiej" utrzymywała się przez cały okres PRL. Jak zauważał Dariusz Gawin:
"Ograniczenia cenzuralne
powodowały [wówczas], że jedynym możliwym sposobem przedstawienia tego tematu
była akceptacja podstawowego dla propagandowej wersji wydarzeń rozróżnienia na
bohaterskie doły i nieodpowiedzialną górę. Sposób realizacji tej
oficjalnej linii mógł się oczywiście różnić w szczegółach, jednak pozostawał
paradygmatem obowiązującym. Ewentualnie - tak, jak w Kanale nie mówiono
o górze w ogóle." [op. cit., s. 38]
Gawin pisze też, że w oficjalnym
obrazie powstania dominował wymiar bohaterskiej walki i martyrologii ludności
cywilnej, zniknął zaś wymiar polityczny Powstania, co sprzyjało temu, iż
przekształcało się ono w tragiczny, bohaterski symbol, pozbawiony jednak
precyzyjnych konturów, nakreślonych wyraźną kreską faktów, informacji, cytatów.
Na tle komunistycznego opisywania
powstania, typowego dla lat 50., przełom październikowy wyzwolił coś, co jawić
się może jako druga fala tekstów literackich poświęconych powstaniu
warszawskiemu, powszechnie odbieranych jako przywracających prawdę o powstaniu.
Symbolizuje ową falę monumentalna trylogia powieściowa Romana Bratnego Kolumbowie.
Rocznik 20, pisana w latach 1955-1956, wydana w roku 1957, która do 1989
roku doczekała się 23 wydań i statusu lektury szkolnej, a dodatkowo została w
1970 spopularyzowana serialem telewizyjnym wyreżyserowanym przez Janusza
Morgensterna.
Drugim ważnym autorem owej drugiej
fali literatury poświęconej powstaniu warszawskiemu był Jerzy Stefan Stawiński,
autor wydanych w 1956 roku opowiadań Godzina "W", Węgrzy oraz Kanał.
Ostatnie stało się - jak wiadomo - podstawą scenariusza głośnego filmu Andrzeja
Wajdy z 1957 roku, nagrodzonego Srebrną Palmą na Międzynarodowym Festiwalu
Filmowym w Cannes. Węgrzy z kolei stali się podstawą niemniej głośnego
filmu Andrzeja Munka Eroica z 1958 roku, zbierającego laury na wielu
festiwalach. Powiedzmy tu od razu, iż o ile Kolumbów Bratnego zwykle
postrzegano jako utwór wpisujący się, a czasem wręcz współtworzący heroiczną
legendę Powstania, to dzieła Stawińskiego - zwłaszcza na początku lat 60. -
wpisywano w tzw. nurt szyderczy w ówczesnej literaturze, ukazujący w sposób
jeśli nie prześmiewczy, to "odbrązowiony" legendę insurekcyjną.
Choć w latach 60. temat powstania
będzie eksploatowany przez wielu pisarzy, to dopiero na początku lat 70.
pojawią się dzieła, które można potraktować jako swoiste ukoronowanie tej
problematyki w literaturze polskiej lub jako inaugurujące nowy sposób jej potraktowania.
Myślę o przywołanym już Pamiętniku z powstania warszawskiego Białoszewskiego
z 1970 roku oraz - traktowanym często jako jego poetycki ekwiwalent - zbiorze
wierszy Anny Świrszczyńskiej Budowałam barykadę wydanym po raz pierwszy
w 1974 roku. Choć w okresie późniejszym, a więc w latach 70., 80. i 90. -
powstawać będę kolejne dzieła opowiadające o powstaniu, to - jak się wydaje -
nie można tu mówić o jakimś znaczących przełomie tak w znaczeniu "ilościowym",
czy "jakościowym". W połowie lat 70. ostatecznie chyba ustala się kanon dzieł
literackich o Powstaniu, które równocześnie wyczerpują w jakimś sensie sposoby
opowiadania o tamtym wydarzeniu.
3.
Warto to chyba podkreślić, bo
wyróżnione tu "fale" powstawały w wyniku słabnięcia cenzury politycznej w PRL,
która w pewnych zwłaszcza okresach niechętnie zezwalała na druk książek na
temat powstania warszawskiego, a właściwie do końca tych, które poruszałyby
kwestie dla władzy komunistycznej niewygodne, jak np. zachowania władz
sowieckich wobec powstania, stosunku powstańców do ZSRS i komunizmu, czy
wreszcie dylematów politycznych władz powstania. O tym, że podejmowanie samego
tematu powstania było przez pisarzy podejmowane jako swego rodzaju wyzwania
rzucone władzy świadczyć może zapis w Dzienniku Marii Dąbrowskiej, która
rozpoczynając w 1951 roku bardzo obszerny rozdział swych Przygód człowieka
myślącego opisującego perypetie swych bohaterów w powstańczej stolicy,
notowała: "Obrabiam - całkiem niecenzuralnie - rozdział o powstaniu."
Ale temat powstania był dla pisarzy polskich
kłopotliwy nie tylko z przyczyn politycznych. Jak słusznie zauważył Dariusz
Gawin komentując tuż powojenne spory publicystyczne wokół powstania, w których
z grubsza rzecz ujmując zaznaczyły się dwa stanowiska - romantyczne, broniące sensu
Powstania, oraz realistyczne, krytykujące jego zasadność, co też miało swe
pewne konsekwencje estetyczne:
"Zarzuty o niezgodność romantycznej poetyki literackiej i pokrewnej
jej poetyki publicystycznej do opisu i ogarnięcia doświadczenia Powstania Warszawskiego,
prowokowały do poszukiwań innego stylu myślenia, innego języka pozwalającego
wyjść poza dychotomię romantyzm-realizm. Języka, w którym można opisać
Powstanie jako doświadczenie o wyjątkowym charakterze, przekraczające horyzont
wszelkich możliwych analogii. Los Warszawy, choć dawał się umieścić w ramach
logiki powstań narodowych, przerastał je przecież pod każdym względem - dość
powiedzieć, że w 1944 roku zginęło więcej ludzi, niż we wszystkich
wcześniejszych powstaniach razem wziętych".
Trzeba bowiem czas pamiętać, iż ci, którzy chcieli podjąć temat
Powstania Warszawskiego, stawali przed zadaniem opisania czegoś, co w gruncie
rzeczy nie miało precedensu w naszych dziejach. Powstanie - jak przypomina m.
in. Trznadel - było największą i najdłuższą w dziejach polskich wojen bitwą,
która przy tym toczyła się na oczach, a nawet we współdziałaniu największej w
historii liczby uczestników - milionowego miasta. Powstanie Warszawskie było
też największa porażką w dziejach Polski w ogóle, porażką polityczną, ale też
materialną - w jego wyniku uległo zniszczeniu jedno z największych miast w
Europie. Trzeba też pamiętać, że liczba ofiar Powstania dwukrotnie przekroczyła
liczbę ofiar Hiroszimy, a dodana do wcześniejszej liczby ofiar eksterminacji
żydowskiej ludności miasta wzrasta do 50% populacji. Zagładzie uległa
warszawska młodzież i inteligencja. Do
tego trzeba dodać spór, jaki od samego początku budziło Powstanie, w którym
wspomniany Trznadel dostrzegł modelową tragedię nowoczesną...
Owa wyjątkowość Powstania sprawiała, że do jego opisu - zdaniem
niektórych przynajmniej pisarzy - nie nadawały się narzędzia wypracowane przez
literaturę polską.
Dlatego Kazimierz Brandys opisując powstanie w Mieście niepokonanym
wyznawał:
"Te ostatnie miesiące, gdy ginęło
miasto i waliła się nadzieja, miały osobliwą chronologię, odmienną od
wszystkich poprzednich. Nie zachowałem w pamięci właściwego następstwa nocy,
dni i tygodni. Czas skłębił się tam i stłoczył w szarych kamiennych wąwozach,
przez które przelewał się huk, ogień i dym. [...] Nie wyliczę tu zdarzeń po
kolei, niech dzieją się na tych kartach, jak działy się wówczas - pomieszane ze
sobą, zgłuszone przez grom, odarte z logicznych praw. I tak zapewne napiszę
zbyt wiele, napiszę nie dość wiernie, bo gdybym miał przekazać jedyną
prawdę, jaką zostawiła mi pamięć tych dni - musiałbym wykrzesać w sobie słowa,
których nie zna język, obrazy, których nie widział świat, stopić je razem w
płomienną wizję ścian, nieba, ognia i ludzi - i natchnąć ją siłą męki, której
me pióro nie dźwignie".
Charakterystyczne jest też często
cytowane wyznanie Mirona Białoszewskiego zanotowane na kartach Pamiętnika z
powstania warszawskiego:
"A jeżeli mało pisze o wrażeniach.
I zwyczajnym językiem wszystko. Tak jakby nigdy nic. Albo nie wchodzę w siebie
prawie, czyli jestem jakby od wierzchu. To dlatego, że inaczej się nie da.
Że zresztą tak to siebie się czuło. I w ogóle to jest jedyny sposób,
zresztą nie sztucznie wykombinowany, ale jedyny właśnie naturalny. Przekazania
tego wszystkiego. Przez dwadzieścia lat nie mogłem o tym pisać. Chociaż
tak chciałem. I gadałem. O powstaniu. Tylu ludziom. Różnym. Po ileś razy. I
ciągle myślałem, że mam to powstanie opisać, ale jakoś przecież o p i s a ć. A
nie wiedziałem przecież, że właśnie te gadania przez dwadzieścia lat - bo gadam
o tym przez dwadzieścia lat - bo to jest największe przeżycie mojego życia,
takie zamknięte - że właśnie te gadania, ten to sposób nadaje się jako jedyny
do opisania powstania".
Podobnie wyznawała w 1970 roku
Świrszczyńska:
"Miałam wielkie trudności z
wyrażeniem przeżyć okupacyjnych. Historia żądała od pisarzy stworzenia nowego
języka, języka na miarę treści. Do dziś poniewierają się u mnie w szafach
niezliczone wersje poematów prozą, świadczących o bezsilnym zmaganiu się z tematem.[...]
Dopiero teraz, po trzydziestu latach, odważyłam się na napisanie zbioru
wierszy o powstaniu warszawskim".
Chodziło tu więc nie o cenzurę zewnętrzną, ale
wewnętrzną, która nie pozwalała pisać o wydarzeniach powstania nie tylko z
przyczyn politycznych, ale też dlatego, że Powstanie było traumą i dlatego, iż
brakowało odpowiedniego języka na opisanie wydarzeń, które jawią się jako
wyjątkowe, bezprecedensowe i niewyrażalne w dotychczasowym języku literatury. W
przypadku Białoszewskiego i Świrszczyńskiej musiało upłynąć ponad ćwierć wieku,
by byli oni gotowi - jako ludzie i jako artyści - by wyrazić, czym było
powstanie.
Zauważmy zresztą, iż Białoszewski
i Świrszczyńska, ale też wymienieni tu Zalewski, Dobraczyński, Bratny i
Stawiński, byli naocznymi świadkami powstania warszawskiego, ba, jego
uczestnikami, czy - jak w przypadku trzech ostatnich - żołnierzami. Jest to o
tyle może znamienne, że literatura o powstaniu warszawskim to w dużej mierze
literatura pisana przez uczestników powstania, była więc literaturą świadectwa,
co uderza w kontekście przywoływanych na początku mego wywodu dzieł
poświęconych powstaniu listopadowemu czy styczniowemu, których autorzy nie
brali udziału w opisywanych przez siebie wydarzeniach. Jedną z konsekwencji
tego stanu rzeczy jest to, iż literatura na temat powstania warszawskiego ma
często mniej lub bardziej jawny charakter autobiograficzny.
4.
Literatura polska opisała Powstanie niemalże dzień
po dniu, wydarzenie po wydarzeniu. Godzinę "W" i nadzieje oraz entuzjazm pierwszych
godzin insurekcji odtworzymy ze Zdobycia władzy Miłosza, Kolumbów Bratnego,
czy Godziny "W" Stawińskiego. Dramat samotnej, długiej i heroicznej
walki na barykadach świetnie oddali Zalewski, Bratny, Dobraczyński i
Świrszczyńska. Los cywilnej ludności miasta oraz obracanie się w ruinę samej
Warszawy przejmująco odtworzyli Dąbrowska, Białoszewski, czy Jan Emil Skiwski.
Ewakuację kanałami znowuż Stawiński. Exodus cywilnej ludności miasta opisał
dobrze Ferdynand Goetel...
Porządkując materiał zauważamy, że
w interesującej nas tutaj literaturze będziemy mieli do czynienia z literaturą
pisaną najpierw przez świadków, albo obserwatorów powstania, potem przez jego
uczestników.
Literatura świadków to ta, która - jak już mówiłem -
rodzi się na wieść o wybuchu powstania i komentuje jego przebieg. Jej
przykładem są powstające na emigracji wiersze, które wpisując się nurt poezji
tyrtejskiej były manifestacją wiary w powodzenie powstania, próbowały wyjaśnić
jego sens, wreszcie chciały poruszyć sumienie obojętnej na los miasta Europy.
Wszystkie te wątki znajdziemy np. w popularnym, napisanym 13 VIII 1944 wierszu
Jerzego Pietrkiewicza Warsaw Concerto.
Walcząca Warszawa to Termopile Europy, ale
nie jest tego świadom mieszkaniec Wielkiej Brytanii, dla którego Bracka, Bielańska,
Stare Miasto i Plac Teatralny to "świat obcych nazw - nierealny". Stąd pojawia
się w wierszu Pietrkiewicza pytanie:
Czy sojusz znaczy przemilczeć, a przyjaźń jedynie
patrzeć?
Czy się umiera tragicznie dla widzów tylko w
teatrze,
czy rozpacz samotna - z trupem, zatkniętym na
barykadzie,
to jeno polski przywilej na samobójczej paradzie?
Ale obok tych pytań znajdziemy w wierszu wiarę w
siłę powstania, w którym po stronie polskiej biorą udział ludzie, domy, a nawet
drzewa i w którym upór powstańców walczy z ich rozpaczą:
Nie przejdziesz - powiada Wola. Nie ujdziesz -
syczy Warecka.
Na Placu Napoleona drzewa wstrzymały dech,
Gdy domy sprężone do skoku ogień wysmagał i dym.
[...]
Wytrwamy - wołają kule. Nasz upór rozpacz przemoże.
[...]
W Warszawie dzień staje łuną, dym zachodzi każdego
wieczora -
I patrzą wciąż we niemą przestrzeń oczy generała
Bora.
Motyw Powstania opuszczonego, a
nawet zdradzonego przez sojuszników pojawia się także w napisanym na wieść o
upadku insurekcji wierszu Jana Lechonia Teatr na wyspie. Tytułowy teatr
to ten, który znajduje się w warszawskich Łazienkach. Nawiązując za pomocą
szeregu aluzji do Nocy listopadowej Wyspiańskiego, poeta jako jeden z
pierwszych wpisuje powstanie warszawskie w łańcuch narodowych insurekcji (potem
Anna Świrszczyńska napisze wiersz nazywające Powstanie Warszawskie "ostatnią
insurekcją"). Lechoń podkreśla jednak, iż groza tego ostatniego powstania
przewyższa to, czego do tej pory doświadczały dzieje, a równocześnie w
profetycznym widzeniu pisze:
Widzę łunę i milion podniesionych
dłoni
I słyszę chór, co woła przy Pallas
Atenie:
"Przekleństwo tym, co Polsce
odmówili broni!".
Do "podchorążego Listopada" (O żołnierzu
warszawskim z tomu Krzyże i miecze, 1945) i powstania 1863 roku
porównywał też powstańców warszawskich Kazimierz Wierzyński, który podkreślał w
swej poezji, iż stawką powstania warszawskiego jest walka o wolność i prawdę
wszystkich ludzi i wszystkich czasów. Dlatego
Jeśli padnie Warszawa, to nie
miasto padnie,
I nie polska stolica w podziemiach
swych skona,
Lecz wolność wszystkich ludzi,
zdeptana gdzieś na dnie,
I prawda wszystkich czasów, przez
wszystkich zdradzona.
Więc zbudźcie się, nim wrony i
kruki zakraczą,
Zbudź się, świecie, przed zgubą,
co światy wyniszcza!
To nie jest głos Warszawy. To w
boju rozpaczą
Pierwszy twój żołnierz woła,
najstarsze twe zgliszcza.
W innym wierszu Wierzyńskiego A
więc stało się (tom Krzyże i miecze) pokonana, ale zwycięska
Warszawa krąży "jak gromowładna klątwa nad ziemią podłości".
Warto w tym kontekście przypomnieć też poświęcone powstaniu zapisy
Andrzeja Bobkowskiego z jego Szkiców piórkiem, przy czym - co doskonale
opisał Krzysztof Dybciak - wspomniane partie dziennika Bobkowskiego zderzone są
na zasadzie kontrastu z opisami toczącego się na oczach diarysty powstania w
Paryżu. Im mocniej jednak powstanie warszawskie jawi się Bobkowskiemu na
kształt tragedii, tym bardziej powstanie paryskie przybiera dlań formy
komediowo-operetkowe - i vice versa. Tym
większa gorycz i gniew Bobkowskiego na cynizm Zachodu, im większa świadomość,
iż - jak pisze diarysta - "Warszawa zamieniła się w piekło".
Tam w Warszawie, ci biedni chłopcy i te dziewczęta na pewno myślą, że
cały świat spogląda na nich i wydaje im się, że umierają na oczach całego
świata. Polska, to nie tylko problem dla Polaka, to problem dla świata, który
mąci wszystkim spokojny sen." [7 VIII 1944]
Postawa Niemiec i Rosji oraz aliantów zderzona z bohaterstwem
powstańców utwierdza też Bobkowskiego w jego katastrofizmie:
Warszawa walczy.[...] Dlaczego skazuje się tych młodych na tyle
bohaterstwa, o którym nikt nie będzie chciał wiedzieć? Rosja, jak zawsze, nie
chce tej Polski i takiej Polski, jaką ona sama chciała być. I Niemcy i Rosjanie
unicestwiają TO SAMO, są zgodni w unicestwieniu TEGO SAMEGO. Niemcy na
pożegnanie, Rosjanie na powitanie. [...] Wobec tej nocy, która zapada
średniowiecze wydaje mi się okresem odrodzenia.
W literackich relacjach świadków
powstanie jawi się więc jako kontynuacja narodowych insurekcji, akt w obronie
wolności kraju i Europy, a postawa wobec niego jest swoistym testem na stan
kultury Zachodu. Ale też pojawiają się od razu pierwsze komentarze sceptyczne,
jeśli nie wręcz krytyczne. Bobkowski pisze np.:
Boję się wymówić słowo bezsens, ale samo podsuwa się na każdym kroku,
gdy o tym myślę. Tym bardziej, że od czterech dni Rosjanie nie posunęli się ani
o metr. Drugie słowo, którego się boję, a które też ciągle brzęczy w głowie to
"prowokacja"." [418]
Na czyj rozkaz i po co Warszawa zerwała się do walki? Największe
bohaterstwo, gdy jest bezcelowe, budzi gorzkie politowanie i nic więcej. Mówi
się o nim, jak o bohaterstwie szaleńca, który rzuca się pod pociąg, by go
zatrzymać.
***
O wiele jednak liczniejsza i ważniejsza zdaje się być w literaturze
polskiej poświęconej powstaniu warszawskiemu perspektywa uczestnika,
przy czym od razu w celu pewnego uporządkowania materiału można by wyodrębnić w
niej dwa jakby nurty, a więc ten, w którym powstanie opisywane jest widziane
oczyma żołnierza oraz ten, w którym powstanie widzimy oczyma cywilów. Choć
granica między cywilem a żołnierzem nie zawsze jest przez pisarzy mocno
podkreślana. Z jednej bowiem strony mamy przykład powieści W rozwalonym domu
Dobraczyńskiego, w której widzimy m. in. historię cywilów, którzy stają się
żołnierzami, z drugiej zaś Pamiętnik z powstania warszawskiego Białoszewskiego,
w którym granica dzieląca cywilów od żołnierzy jest bardzo wyraźna. Czasem
nawet widzimy sceny, w której cywile niemalże atakują żołnierzy, np. w Zdobyciu
władzy Miłosza:
"[...] chude kobiety o płasko opadających łachmanach sukien, o
nieprzytomnych oczach, wygrażały im pięściami. "Zbrodniarze! Mordercy naszych
dzieci! Wydali nas na śmierć, a teraz uciekają!" Ciśnięty kamień rozbił mu [tj.
Michałowi] usta, ocierał je niezgrabnie, oblizując słony smak. Nie zasłonił się
ręką, kiedy drugi kamień przelatywał koło jego głowy.[...]
Zostali wyznaczeni na barykadę od północy. Ale tam, wśród detonacji i
wzlatujących brył kamienia też dosięgnął ich ten sam tłum, już teraz obojętny
na niebezpieczeństwo. Ciągnął powiązane sznurami toboły, niosąc dzieci,
rozczochrane, zmięte gromady powiewały białymi płachtami zbierając się nie
wiadomo skąd, z podziemi. "Puśćcie nas, pozwólcie przejść do Niemców" -
wznosiły się głosy. - "Dosyć mieliście nasze ręki. Dajcie wyjść z piekła".
Potem dochodzi nawet do próby rozbierania przez zrozpaczony tłum
barykady...
Co znamienne, w nurcie
"żołnierskim" oraz - siłą rzeczy "cywilnym" - dominować będzie perspektywa
"dołu", nie ma bowiem utworów, które próbowałyby opisać postawy i dylematy
dowództwa powstania. Wyjątkiem na tym tle jest esej Jacka Trznadla Powstanie
Warszawskie. Hamlet w historii, w którym nakreślony został w zalążkowej
formie dramat, a właściwie tragedia o Borze-Komorowskim jako polskim Hamlecie,
czytającym przed podjęciem decyzji o wybuchu powstania tragedię Szekspira,
mającym prorocze sny, w których ukazuje mu się m. in. sceny mordu w Katyniu
oraz generał Okulicki w mundurze oficera czwartaków z powstania listopadowego.
Najczęściej jednak powstańcza "góra" kreślona będzie kilkoma kreskami, gdzieś
na marginesie, nierzadko w sposób karykaturalny, czy wręcz paszkwilanckich, że
zacytuję sławetny pierwszym akapit powieści Człowiek nie umiera Kazimierza
Brandysa, w którym można było przeczytać, że:
"W pierwszych dniach października
Bór-Komorowski, wystraszony skutkami swej zbrodni, spłoszony jak szczur dymem
płonącego miasta i widokiem podstępnie przelanej krwi, której był hojnym
szafarzem, rozwścieczony wreszcie niemiłą sytuacją, obnażającą zbyt jaskrawo
zdradę "londyńskiego" dowództwa, które pod hasłem powstania przeciw
hitlerowskim okupantom usiłowało pchnąć młodzież warszawską przeciw
wyzwoleńczym armiom ludowym, radzieckiej i polskiej - wystraszony, spłoszony i
rozwścieczony tym wszystkim pojechał hrabia Bór do Ożarowa. tam, w kwaterze
dowódcy SS von dem Bacha, po przyjacielskiej gawędzie, w której obydwaj
generałowie odnaleźli wspólnych przodków po kądzieli - podpisano akt
kapitulacji".
Podobnie jest w Przygodach
człowieka myślącego Dąbrowskiej:
"Nikt z tych, co w dzielnicach, gdzie jeszcze się rozmawiało, po
swojemu komentowali wypadki, nie wiedział, że w tym samym czasie [...] w
parterowym mieszkaniu, do którego wypłoszony z piwnic PKO schronił się sztab
Komendy Głównej powstania, w najzaciszniejszym pokoiku znajdował się generał w
cywilnym ubraniu, człowiek niepozornej postaci, pozbawionej wyrazu, gładko
wygolonej, ale z jednej strony opuchniętej twarzy, i zaspanego spojrzenia.
Skomunikowawszy się za pomocą radia przez Londyn z walczącym do upadłego Mokotowem
i wydawszy rozkaz dalszej walki za wszelką cenę, miał tu wypocząć.[...] Deski
podłogi niosły wyraźnie pogłos huraganowego ognia. Z zaczerwienionych od
bezsenności oczu generała potoczyły się łzy.
- Nie - szepnął - to nie pomyłka. To front.
Nareszcie, nareszcie, nareszcie. To wyzwolenie, koniec męki.
Człowiekiem, który ze łzami w oczach wyglądał ratunku od
nienawistnej sobie Czerwonej Armii, człowiekiem, co nie miał więcej pojęcia,
jak pokierować wypadkami [...] był wódz naczelny Armii Krajowej generał
Bór-Komorowski.[...] Leżący na podłodze i nasłuchujący armat rosyjskich generał
nie miał żadnego planu i nie wiedział, co robi".
Z takiej perspektywy kapitulacja
miasta pokazana jest jako porozumienia dwu bliskich sobie klasowo ludzi:
"Bór" uścisnął dłoń junkra
von dem bacha. Dwaj
arystokraci, dżentelmeńscy oficerowie starej daty, uśmiechnęli się do siebie
jak po nocy spędzonej przy grze. Jeden z nich nie miał passy. Do dobrego tonu
należy porażkę skwitować uśmiechem. W kancelariach zgrupowań powstańczych
wypłacano stojącym w ogonkach żołnierzom po cztery tysiące złotych lub dziesięć
dolarów. Piętnaście centów za dzień powstania".
Perspektywę cywilną i żołnierską
łączyła nie tylko owo "spojrzenie z dołu" na Powstanie, ale też powracająca
niczym refren metafora Powstania jako piekła. I z perspektywy żołnierza
i z cywila Warszawa ogarnięta pożarami, jazgotem broni i bomb, krzykami
umierających i rannych jawiła się niejako naturalnie jako odpowiednik
"szalejącego piekło na ziemi" [Dąbrowska], jako "góra cierpienia" i "lawina
kalectwa" [Bratny]. To masowa zagłada ludzi i rzeczy, ciała i materii. Nie
dziwi więc, że jeden z wierszy Świrszczyńskiej z tomu Budowałam barykadę zatytułowany
jest Piekło:
Krzyczą kamienice rozdzierane jak
papier
Od dachu do piwnic,
Krzyczą kobiety
Gnane na kule przed czołgami,
Krzyczą mężczyźni
Wleczeni pod lufy karabinów,
Krzyczą dzieci
Rzucane żywcem w ogień.
O piekielnym charakterze Powstania
przypominały opisy takich np. wydarzeń, jak słynna eksplozja niemieckiego
czołgu wypełnionego materiałami wybuchowymi na warszawskiej Starówce:
"Nagi człowiek bez prawej ręki
idzie opierając się lewą o mur. To żołnierz. Na wklęsłym, zakrwawionym brzuchu
ma pas, ciężkie saperki ciągnie na nogach obdartych wybuchem z sukna. Pada.
Tratują go ślizgając się we krwi uciekający. Jakaś prawie naga kobieta wola
rozpaczliwie dziecięce, zdrobniałe imię, jakby chciała przypasować do niego
krótką dziecinną rączkę niesioną przed sobą. Płonie jedna strona ulicy".
Albo opisy cierpień ofiar, że
zacytuję wiersz Gniła za życia Świrszczyńskiej:
Szpitalny lekarz
Kazał zasłonić jej twarz gazą
I stała się odległa
Jak trumienne portret egipskich piękności.
Szedł od niej smród, gniła
Za życia.
Pięć tygodni ropa, dreny.
Narzeczony
Przestał już przychodzić.
Trafiło ja pierwszego dnia.
Nim zdążyła
Wykonać pierwszy rozkaz.
Z perspektywy żołnierskiej Powstanie
było jednak przede wszystkim bitwą, "furiacką walką na pięści przeciwko
karabinom", świadectwem "brawurowej odwagi przeciwko natężonej wściekłości"
[Dobraczyński], walką jawiącej się czasem nawet jako "rzecz nienazwana i
piękna", w której "człowiek odnajduje się w bohaterstwie" [Zalewski]
Stąd pojawiające się w tym nurcie
batalistyczne opisy podkreślające najczęściej bohaterstwo żołnierzy Powstania.
Oto np. fragment druga część Kolumbów Bratnego, pt. Śmierć po raz
drugi:
"Dudzio trzęsącymi się rękami podnosi schmeissera. Teraz jego seria
wzbija kurz na jezdni. "Golita" toczy się obojętnie. Iglica spada z suchym
trzaskiem. Wystrzelany... "Goliat" terkocze z hukiem gąsienic. Przerażenie i
wstyd biorą pod ręce chłopaka. Z powstańczą sidolką w ręku skokiem dopada
jezdni. Trzęsącymi się rękami, wśród trzaskających o kamienie kul, pociera
główkę zapalnika o bruk. Nie pali... Płacząc nieomal pociera powtórnie. Skonstruowany
za zasadzie zapałki siarkowy zapłon chwycił. Smużka ogni. Teraz Dudzi szamocze
się z wymykająca linką, podkłada sidolkę... Linka odpycha ja jak żywa. Bruk
gotuje się od strzałów - chyba już z "ferdynanda"?... Dudzio zgarnia dwie
garście gruzy, cegły, między nie wpycha linkę i granat, który może (już-już!)
wybuchnąć. Podrywa się, i w tym momencie czuje okrutne uderzenie po rękach.
Pada. "Granat" - przemyka mu w sekundę przez myśl i jakby kule zupełnie mu już
nie groziły, pchnięty strachem, zrywa się ze zwisającymi bezwładnie rękami,
skacząc za załom... Jeszcze raz... Wybuch... Dudzio chce się unieść. Zobaczyć,
czy stoi jego "goliat"... Nie może... Z okien ich domu triumfalny wrzask.
"Stoi" - wie Dudzio.
"Dostał" - myśli rozpaczliwie
Malutki".
Wiele przykładów bohaterstwa
dzieci i kobiet znajdziemy w wierszach Świrszczyńskiej:
Kiedy zaczął rano ustawiać w
bramie
Butelki z benzyną,
Stróż klął jak wściekły.
Szczeniak
Wywalił mu język do pasa.
Wieczorem przynieśli go żołnierze,
Podpalił czołg.
Stróż klął już ciszej kopiąc na
podwórzu
Mały dołek dla szczeniak.
(Szczeniak)
Albo:
-
Rozkaz ma być
doręczony w ciągu godziny -
Powiedział major.
- To niemożliwe, tam piekło -
powiedział podporucznik.
Poszło pięć łączniczek,
jedna doszła.
Rozkaz był doręczony w ciągu
godziny.
(Major powiedział)
Powstanie opisywane z perspektywy
żołnierza to eksplozja indywidualnego i zbiorowego bohaterstwa, ale także -
eksplozja miłości:
do ojczyzny, religijnej, ale najczęściej miłości rodzicielskiej i - zwłaszcza -
małżeńskiej. Uderzająco wiele jest w literackich przedstawieniach Powstania
opisów młodzieńczych miłości, kończących się często ceremonią ślubną w scenerii
ruin. Jeden z bohaterów powieści Dobraczyńskiego, ksiądz Marek widzi Powstanie
jako świadectwo niepojętej siły miłości właśnie:
Miłość... Dziwaczne, a jakże
potężne uczucie! Trzydziestoczteroletni ksiądz rozmyślał do niedawna, że
zagłuszyć je można pasją twórczą, rozmachem wiedzy. Wojna go przekonała o czymś
zgoła innym - o niepojętej sile miłości, wybuchającej między dwojgiem ludzi.
Była to moc potężniejsza niż głód.
Powstanie to także doświadczenie
przyjaźni.
Bohater powieści Bratnego, Kolumb na widok rzeźby Chrystusa z pogardliwą
litością myśli:
Biedaku, mądrzysz się, że umarłeś
za ludzkość, my potrafimy umierać za jednego kumpla.
Te bluźniercze słowa Kolumba kontrastują jednak z obrazami głębokiego
katolicyzmu młodych żołnierzy Powstania, jakie znajdziemy np. w powieści
Dobraczyńskiego. W jednym z jej najważniejszych epizodów ksiądz Marek
przedziera się przez walczącą Warszawę, aby udzielić komunii jednemu z rannych
żołnierzy. Pełna patosu scena udzielania komunii Frankowi i zgwałconej przez
żołdaków niemieckich Lusi stają się momentem duchowej epifanii, poczucia
łączności powstańców z Bogiem, a tym samym jest źródłem nadziei w sens
toczących się wokół wydarzeń.
Powstanie opisywane z perspektywy
żołnierskiej to wreszcie próba duchowa, walka z wrogiem nie tylko
zewnętrznym, ale i wewnętrznym, którym jest własne ciało i własny
charakter, przy czym jedni wychodzą z niej zwycięsko, inni - ponoszą klęskę.
Obok obrazów solidarności, odwagi, rycerskości, mamy literaturze o Powstaniu
obrazy tchórzostwa, podłości, albo po prostu moralnej znieczulicy, która dotyka
czasem największych bohaterów. Czarny Olo w Kolumbach wyznaje:
"Zarąbałem wczoraj faceta tą ręką, no, zarąbałem Ponurego, i co?
Starczyło mi wyrzutów sumienia na parę godzin. Siedzę na stosie padliny i będą
płakała, że zabiłem człowieka... Zabiłem i pierdolę".
Witold Zalewski w krótkiej nowelce Śmierć przyjaciela (z tomu Noce
i świt i inne utwory z 1965 roku) pokazuje niezwykłe poświęcenie, z jakim
powstaniec wyciąga swego ciężko rannego przyjaciela z bronionej przez Niemców
"Pasty", zderzając z nią całkowitą obojętność, z którą wita jego śmierć w
powstańczym szpitalu. Dąbrowska w Przygodach człowieka myślącego opisuje
okrucieństwo i samowolę powstańczej żandarmerii, w Budowałam barykadę Świrszczyńskiej
znajdziemy sporo scenek ukazujących sytuacje moralnie dwuznaczne, jakich
zapewne nie brakowało w powstaniu.
Po pijanemu
Wlazł na barykadę pod ostrzałem.
Szedł, zataczał się,
Krzyczał: Jeszcze Polska.
Trafili go
W połowie drogi.
Czterech czołgało się na brzuchu,
Wlekli ciało
Pod ostrzałem.
Powiedzieli matce:
Zginął jak bohater.
(Po pijanemu)
Albo:
Pan oficer
Pił z pannami dwie noce.
Rano
Poprowadził chłopców na akację.
Akcja była szalona. Wróciła
garstka.
Pan oficer
Znowu pił z pannami dwie noce.
(Pił dwie noce)
Ale znacznie częściej znajdziemy
sytuacje odwrotne. Wspomniany Zalewski w opowiadaniu Noce i świt z 1945
roku ukazuje przemianę podchorążego Jerzego - przekonanego o własnym
tchórzostwie (dopuścił do niepotrzebnej śmierci swych żołnierzy), a potem
dokonującego bohaterskich czynów. Jerzy
[...] pragnął odrobić to, co zaszło, a jednocześnie wiedział, że tego
nie potrafi i wiedział, jak brnie dalej w swojej winie, bo nie umie wystawić
się odważnie na pośmiewisko. Odtąd sumienie towarzyszyło wszystkim jego
zamyśleniom.[...] Czuł tak mocne pragnienie naprawienia swojej winy, że
ogarnęło go niecierpliwe oczekiwanie walki, nie żeby się odznaczyć, ale jedynie
dlatego, żeby przyczynić się do zwycięstwa".
W głośnym opowiadaniu Węgrzy,
zaliczanym do tzw. nurtu szyderczego w literaturze polskiej. Jerzy Stefan
Stawiński opisuje zaskakująca metamorfozę warszawskiego cwaniaka Dydusia
Górkiewicza, który na początku opowiadania dezerteruje ze swego oddziału, potem
w poły komiczny sposób usiłuje porozumieć stacjonujących pod Warszawą Węgrów z
dowództwem powstaniu, by na końcu utworu podjąć decyzję o powrocie do walczącej
stolicy.
W nurcie żołnierskim powstanie
bywa też ukazywane jako fascynująca przygoda, tak przynajmniej widziana
jest oczyma najmłodszych żołnierzy. Powieść Dobraczyńskiego W rozwalonym
domu zaczyna się w momencie, gdy do mieszkania Małgorzaty wchodzi dwu uzbrojonych
chłopców i obiera je na punkt oporu:
"Beztrosko stąpali po szkle i
resztkach połamanych mebli. Dopadli okien.
- Miejsce klasa - zawyrokował starszy, ten z karabinem w
ręku. Miał może siedemnaście lat, może mniej. Jego twarz błyszczała od potu, duże
szare oczy nabiegłe były krwią.
- Patrz, można stąd będzie pruć po Wierzbowej - powiedział
drugi. - Podniósł rękę i wskazał poprzez dziurę wyrwanych drzwi balkonowych w
kierunku, gdzie zamykała plac kolumnada spalonego Teatru Narodowego.
Przykucnęli obaj, prawie położyli twarze na parapecie okna. Wyglądali teraz jak
ulicznicy, którzy przez dziurę w płocie patrzą na pasjonujący mecz footbalowy".
Z kolei z perspektywy cywilnej
powstanie jawi się jako apokalipsa, zagłada, "rzeźnia, która zamienia się w grób",
"jama z trupami", ale też szczególne doświadczenie wspólnoty i ludzkiej
solidarności. Dotyczy to m.in. cyklu wierszy Anny Świrszczyńskiej Budowałam
barykadę. Świerszczyńska - pseudonim "Świr" - brała udział w powstaniu jako
sanitariuszka. Jej książkę rozpoczyna krótki wstęp, w którym autorka pisze o
"piekle walki", jakim było powstanie, zauważa, iż przyniosło "całkowitą zagładę
milionowego miasta", zamieniła je "w pustynię, pełna trupów, ruin i zgliszcz",
ale też podkreśla heroizm oraz hart ducha ludności cywilnej miasta oraz
walczących żołnierzy. Podobny obraz powstania przynoszą kolejne, krótkie,
lapidarne liryki Świrszczyńskiej, które składają się na swoistą poetycką
kronikę powstania, czy - jak chce Miłosz - "żałobną pieśnią pożegnalną",
rozpoczynającą się lirykiem pod znamiennym tytułem Ostatnie polskie
powstanie:
Opłakujemy godzinę
Kiedy się wszystko zaczęło,
Kiedy padł pierwszy strzał.
Opłakujemy sześćdziesiąt trzy dni
I sześćdziesiąt trzy noce
Walki. I godzinę
Kiedy się wszystko skończyło.
Kiedy na miejsce, gdzie żył milion
ludzi,
Przyszła pustka po milionie
ludzi.
"Fotografie", jak je nazwał
Miłosz, ludzkiej solidarności i bohaterstwa zderzają się u Świrszczyńskiej z
obrazami podłości, upadku, czy po prostu słabości. Świrszczyńska pokazała też
powstańczą powszedniość - gotowanie kaszy (Dzień jak co dzień),
zdobywanie wody (Studnia), a nawet jej ciemne chwile, np. rozstrzelanie
niewinnie oskarżonych o szpiegostwo (Panika), dramatyczne wybory, przed
którymi stawali mieszkańcy Warszawy, wstrząsające sceny z powstańczych
szpitali... Powstanie opisane przez Świrszczyńska to doświadczenie bólu,
strachu, rozpaczy, ale też brzydoty i fizjologii, jak w tym opisie koszuli
powstańca:
Koszula powstańca ma wszy
Śmierdzi potem kanałów
Śmierdzi potem młodości
Potem walki i strachu.
Mamy tu portrety tchórzostwa "cywili":
Przybiega do doktora
Krzyczy
Że męża trafiło w brzuch.
Przynosi mu pieniądze
Przynosi futro
Przynosi papierośnicę z
brylantami.
Doktor nie poszedł do tego
Którego trafiło w brzuch.
Bał się przebiec przez ulicę.
(Papierośnica z brylantami),
ale przede wszystkim heroizmu. Jak
trafnie zauważył Miłosz: "Przy całym tonie żałobnym tego dzieła jest w nim też
ton ekstatyczny, podziwu dla wspaniałości człowieka, jeżeli jest zdolny o aktów
czystego samopoświęcenia". Tak
jest w tytułowym wierszu tomu, pokazującym heroizm tzw. zwykłych ludzi.
Baliśmy się budując pod ostrzałem
Barykadę.
Knajpiarze, kochanka jubilera,
fryzjer,
Wszystko tchórze.
Upadła na ziemię służąca
Dźwigając kamień z bruku, baliśmy
się bardzo,
Wszystko tchórze -
Dozorca, straganiarka, emeryt.
Upadł na ziemię aptekarz
Wlokąc drzwi od ubikacji,
Baliśmy się jeszcze bardziej,
szmuglerka,
Krawcowa, tramwajarz,
Wszystko tchórze.
Upadł chłopak z poprawczaka
Wlokąc worek z piaskiem,
Więc baliśmy się
Naprawdę.
Choć nikt nas nie zmuszał,
Zbudowaliśmy barykadę
Pod ostrzałem.
(Budując barykadę)
Poniekąd prozatorskim
odpowiednikiem Budowałam barykadę jest Pamiętnik z powstania
warszawskiego Białoszewskiego.
Jak zauważył Krzysztof Dybciak najpopularniejszymi
postaciami okresu wojennego w literaturze stali się aktorzy dramatu, ludzie
walki zbrojnej: frontowcy, konspiratorzy, partyzanci, żołnierze powstania
warszawskiego. Białoszewski dokonuje przewrotu, gdyż:
"skierowuje reflektory ze sceny na
widownię - w ostrym świetle wydobywającym szczegóły stając ci, którzy patrzyli
na aktorów z podziwem, nadzieją albo goryczą. Bohaterem, i jakże interesującym
bohaterem, tekstu literackiego o wojnie czyni cywila wojskowo, a nawet
politycznie, biernego: obserwatora, kronikarza, dziecko, artystę
indywidualnego. Właśnie kogoś "małoznaczącego", człowieka z marginesu
zmilitaryzowanej historii".
Perspektywa cywila jest zwykle
perspektywą bezbronnej ofiary i tak jest u Białoszewskiego, który - co
podkreślała mocno Maria Janion - "obnaża do dna okrucieństwo wojny totalnej
wobec ludności cywilnej, okropność losu, którego jedynym kresem może być śmierć
od latania", a więc najmniej zdawałoby się heroiczna.
Tutaj powstanie widziane z dołu w sensie jak najbardziej dosłownym, bo jest to
perspektywa piwnic i kanałów, ale też z perspektywy fizjologii, a więc
skupienia się na rzeczach przyziemnych: jedzeniu, higienie, a przecież
decydujących o życiu i śmierci. Z perspektywy cywilnej równie ważnymi
wydarzeniami okazują się być bombardowanie i wielka sraczka...
Z perspektywy cywila powstanie
jawi się jako chaos, dzieje rozpadu, zniszczenia i degradacji. To - mówiąc
słowami pisarza - "potwornie długa historia wspólnego życia na tle możliwości
śmierci", ale też ciąg ucieczek, "latania", czy też "przelatywania z tobołami
i bez tobołów, szybkie i jeszcze szybsze, bo o powolności w powstaniu to mówić
co chyba nie ma".
Charakterystyczny dla cywilnej kondycji w Powstaniu jest taki choćby fragment Pamiętnika...:
"Lecę. Dolatuję. Zlatuję w coś niższego. Skręcam. Piekarska? Bo ja
wiem. Znów luzie. I nic. I samoloty. Bomby. Nie ma co myśleć o schowaniu się.
Bo kiedy i gdzie. I tak już huki. Wybuchy. I następne. I znów nadlatują.
Zniżanie. Wycie. Bomby. Jedyne, co można było zrobić, to jeszcze szybciej
lecieć. Z kubłem. Wszyscy lecieli jak najszybciej. Z kubłami. Dzbankami. Ale to
nic nie pomagało na sytuację. Tylko żeby odróżniło się lecenie bez bomb od
lecenia z bombami".
Owo "latanie" jest oczywiście
ucieczką od wszechobecnej w Powstaniu śmierci, "Bo - jak pisze Białoszewski -
wojna jest niby zbiorem nieszczęśliwych wypadków, a powstanie - wybuchem
zbioru". Śmierć w Powstaniu widziana oczyma cywila jest przypadkiem, ale też
czymś banalnym, zwyczajnym i... brzydkim:
"Trzy czy cztery rzędy wygrzebanych świeżo, obrośniętych ziemia
bezkształtnych brył. Kojarzyło mi się to z różnościami. Z kotletami w bułce i
utytłanymi w czymś. Jeden pamiętam naprawdę z kością, jedną wystającą. Reszta
utytłana".
Albo:
"Było wiadro, taka wielka
blaszanka, na głowy, ręce i nogi. Ale nie bardzo dało się rozpoznać, które
czyje. Pamiętam te: - Czy to noga Zdzisia? A może Ryśka? I wrzucanie do
blaszanki po karbidzie. Nie zdziwcie się. To wtedy był rzecz zwyczajna".
W Powstaniu "zwyczajnie" giną ludzie, ale też rozpada
się Miasto. Białoszewski był tym pisarzem, który najbardziej przejmująco opisał
Powstanie jako doświadczenie rozwalającego się, a raczej rozwalanego, d o m u,
tego metaforycznego i jak najbardziej dosłownego:
"Rozłupane kamienice. Po ileś
pięter. Rozłupane na piony. W ukosy. Puste. W wióry. W wisiory. Z wapna,
trzcin, desek, cegieł. Strasznie dużo tego. Z tego była cała Warszawa. Prawie.
Te pięciopiętrowe też: trzcina, wapno, cegły, dechy. Czyli drzazgi".
Warto też zauważyć, że powstanie ukazane przez
Białoszewskiego to - jak zauważyła Janion - domena matek, to "zejście do
podziemi, piwnic powstaniowej Warszawy to zejście do królestwa Matek [...]."
Sam Białoszewski pisze o tym tak:
W czasach wojny zawsze chyba jest nawrót do matriarchatu. A jeszcze ta
wojna. A jeszcze to zejście w dół, pod Warszawę (w to mrowisko schronowe), to
powstanie. To był nawrót - wybuch. Matriarchatu. Piwnicznego? Jaskiniowego? Cóż
za różnica. Kupy ludzi. Rządzą matki. Siedzenie pod ziemią. Kryj się! Nie
wychylaj się! Niebezpieczeństwo śmiertelne. Wciąż.
W tym wszystkim Powstanie widziane
oczyma cywila jest wreszcie doświadczeniem wspólnoty, bycia w "kupie", którą
Białoszewski - jak zauważył Dybciak - opisuje z współczującą solidarności, a
nawet z wszechograniającą, z ducha chrześcijańskiego zrodzoną, miłością.
***
Gdy czytamy tą i inne relacje
literackie na temat powstania dostrzeżemy, iż dominuje w nich bez wyjątku
perspektywa polska, co jest może oczywiste, choć warto podkreślić nieobecność
niemieckiego spojrzenia na powstanie. W literaturze na temat powstania
warszawskiego Niemcy widziani są zwykle z perspektywy barykady, są widziani z
oddali śmiertelny, jako nieludzki, pozbawiony indywidualnych rysów wróg, zdolny
do największych okrucieństw. Ich przykładem są powracające w literaturze
polskiej sceny, w których pijani żołnierze niemieccy dobijają rannych
powstańców, gwałcą sanitariuszki i jako tacy zdają się być kimś trudnym do
zrozumienia i sportretowania. Przykładem wiersz Świrszczyńskiej Żołnierz
niemiecki:
Dziś w nocy płakałeś przez sen,
śniły ci się twoje dzieci
w dalekim mieście.
Wstałeś rano, mundur, hełm,
Na ramię automat.
Poszedłeś rzucać żywcem w ogień
Cudze dzieci.
Tak widziani, źli Niemcy
kontrastują z dobrymi Polakami, są radykalnym zaprzeczeniem ich pozytywnych na
ogół cnót. W powieści Dobraczyńskiego młodziutki Jurek konwojuje przez ruiny
walczącej Warszawy znacznie starszego odeń niemieckiego jeńca, który jest cały
rozdygotany ze nieludzkiego strachu, Niemcy dobijają Polaków, ci ostatni - nie
potrafią, nic chcą tego uczynić. Rzadki jest w literaturze polskiej fragment
znany z Kolumbów Bratnego, w którym słyszmy spowiedź młodziutkiego
powstańca, który wbrew rozkazom jedna kula rozstrzelał trzech Niemców!
Wyjątkiem też jest opowiadanie Ferdynada Goetla Rozrachunek
opowiadające o nieoczekiwanej znajomości warszawiaka ze stacjonującym u niego
oficerem niemieckim. Rzecz toczy się w czasie powstania w kamienicy na prawym
brzegu Wisły. Niemiec chce zrozumieć sensowność powstania, Piotrowski tłumaczy
mu: "Bijemy się o to, o co się bija wszyscy. O swoja ziemię, swoje upodobania,
swój kąt". Gdy niemiecki gość zauważą, że Polacy szafują sobą bez żadnego
zastanowienia, zauważa, że "my po latach okupacji mamy niewiele do zyskania,
ale i do stracenia.[...] Jesteśmy w położeniu bez wyboru", a powstanie jest
"tylko protestem sponiewieranych uczuć i podeptanych praw". Potem pokazuje
Niemcowi strzępy dokumentów, z których wynika, że jego brat zginął w Katyniu,
córka w Oświęcimiu. Goetel przedstawia też argumenty Niemca, który wyznaje,
jakim upokorzeniem jest dlań walka z ludźmi na półbezbronnymi, dziećmi i
kobietami, ale też podkreśla, iż do końca będzie nosił swój mundur. Świadom
win, jakie mają Niemcy wobec Polaków próbuje "rozrachować się" z Piotrowski i
dotrzeć do uwięzionej w walczącej stolicy jego żony Pewnego dnia pod jego domem
staje karetką z zwiniętym w krwawe szmaty człowiekim:
"Herr Piotrowski - usłyszał znany mu głos oficera. - Dobrze, że pana
jeszcze zastałem - w głosie zaciążyło śmiertelne znużenie - ja chciałem tylko
panu powiedzieć, że ja tam byłem i że ten dom leży w gruzach... Tam jest
pustka... tam nie ma nikogo. [....] Za dużo wziąłem na siebie - wpatrywał się w
Piotrowskiego - to nie jest na siły jednego człowieka., Nie rozrachujemy się.
Za późno".
5.
Ważnym motywem w literaturze polskiej podejmującej temat Powstania
Warszawskiego jest oczywiście kwestia oceny jego sensu - bądź bezsensu. Na
kartach wszystkich niemal utworów na ten temat albo toczy się zażarty spór w
tej sprawie, albo pisarze sami starają się w tym sporze zająć określone
stanowisko. Najpełniejszy wachlarz stanowisk wobec Powstania pokazała chyba
Maria Dąbrowska. W 1946 roku polemizowała odważnie z atakującym powstanie Janem
Kottem podkreślając, że "Ani żołnierze z AK, ani wszyscy Polacy, którzy z
bezprzykładnym męstwem narażali się i ginęli, a w końcu rzucili na szalę nawet
los najukochańszej stolicy, nie byli głupcami, którzy ślepo słuchali takich czy
innych nakazów." Ale
już w Przygodach człowieka myślącego pokazał jak różne był oceny Powstania
z perspektywy jego uczestników i świadków. Dla jednych Powstanie to zbrodnia,
głupstwo, tragiczna pomyłka, dla innych walka o wolność. Gadomski, czupurny
oficer AK, dowodzi, że "wszystko rozegra się, musi rozegrać się w przeciągu
kilku dni.[...] Na tyle czasu obliczona jest amunicja i żywność. Niemcy są w
panice, musimy szybko działać.[...] Wszystko zabierze nie więcej niż cztery
dni". Z kolei bliski chyba poglądom samej pisarki lewicujący pisarz Tomyski
jest przekonany, że
"[...] w kilka dni sami nie pokonamy Niemców. Nawet mimo że są w
panice.[...] Tu idą potężne, nieprzeliczone armie i one będą decydowały o
wszystkim. Ważne jest, aby nie zginąć moralnie w tym potopie. Ważne jest - nie,
czy władze podziemne ujawnią się albo nie ujawnią, ale co będą miały do
powiedzenia. A one same tego dobrze nie wiedzą. Potrzebna jest żelazna decyzja
przeprowadzenia gruntownych reform społecznych. Inaczej przefajdamy znowu
wielką szansę historii, a reformy zrobią za nas ludzie Armii Czerwonej".
Dąbrowska pokazuje też, że za powstaniem są mężczyźni, przeciw niemu -
kobiety.
"I co będzie? - pytała kłótliwie [Paulina Mruk] - Wy, chłopy, to tylko
jedno wiecie. Albo pić, albo bić. Na kogo się prywacie? Szkopy jeszcze ikrę
mają! Schlastają was, a dla nas co? Płacz i zgrzytanie zębów. Skaranie boskie!
[...]
Paulina Mruk poparła przyjaciółkę.
- Nie dość szkopy bez te lata wytłukły, chceta, żeby jeszcze nas
tłukły? Komu to się zachciewa tego powstania, komu, ja bym tylko chciała
wiedzieć? Małośta mieli w oblężenie? Ledwo się człowiek odgryzł i znów ma
wszystko iść na popiół, na poniewierkę?"
Mężczyźni z kolei tłumaczą: "[...] powstanie jest rzecz potrzebna. Nie
może tak być - żeby się naszej krwi kapka nie polałą, żebyśmy tak tylko
patrzyli, jak się drudzy o Warszawę biją", "Jak teraz nie ruszyli, to my woły,
a nie chłopy z jajem"...
Bohaterowie Dąbrowskiej nie
próbują odnaleźć religijnego sensu Powstania. W tym kierunku szły natomiast
poszukiwania Dobraczyńskiego, który głównym bohaterem W rozwalonym domu
uczynił księdza Marka. Ten kapelan powstańczego oddziału mówi w pewnym
momencie:
"Nie umiera, kto pada w walce o wielką sprawę. Wszystkie bowiem
wielkie sprawy tam, w górze, mają swój początek. My i niebo nie jesteśmy od
siebie oddzieleni nie dającym się przekroczyć murem. Niebo także bierze udział
w naszej walce..."
Zastanawiając się nad sensem powstania - wspominając spotkanie z
Faustyną - twierdzi o błogosławionej sile cierpienia:
"Cierpienia muszą przyjść. Są one bowiem n a s z ą d r o g ą, nasza
już teraz j e d y n ą drogą. Gdy się nie idzie od poznania do miłości wprost,
pozostaje tylko jedno: droga dalsza, okólna, litościwie bolesna - przez
cierpienia..."
"Gdzie sens tych strasznych dni?", pyta też narrator opowiadani Exodus
Goetla (z tomu Kapitan Łuna z 1947 roku), a wraz z nim jego znajoma,
która straciła w powstaniu dwójkę dzieci. "Myśmy myśleli, że to wojna, a to był
konkurs strzelania", mówi na widok niemieckich czołgów. Wyjście warszawiaków ze
zniszczonej stolicy jawi mu się jako wielki kondukt pogrzebowy, pełen ludzkich
"odpadów", skoro zginęli najlepsi. Ale wkrótce pojawia się refleksja o sensie
ukrytym w zniszczeniu, o legendzie zrodzonej w powstaniu, która "przechowa i
nawet rozpłomieni chwałę tego miasta, które nie będzie nigdy innym niż było",
legendzie "życia w wolności" mimo przeżytej hańby, niemocy i poniżenia.
Mniej patetycznej odpowiedzi o
sens Powstania udzielił Stawiński w Urodzinach młodego warszawiaka.
Narrator tego długiego opowiadania, a właściwie mikropowieści mówi:
"Naszym celem nie było ratowanie skóry, ale wytrwanie do końca. Jeżeli
już nas w to wpakowali wbrew wszelkiemu rozsądkowi, należało postępować
konsekwentnie: zginąć wraz z Warszawą, a jeżeliby się udało wyjść z życiem, ta
jak gdyby wbrew woli, z niezwykłego zbiegu okoliczności. Folgować
samozachowawaczemu instynktowi, czyli kryć się, kłaniać pociskom i zapadać w
mysie dziury, nie przystało choć żołnierzowi, najwyżej cywilom. Wsparci
tradycją i wewnętrzna potrzebą, wypełnialiśmy rozkaz walki. Sprawa szła o byt
narodu. Dlatego to każdy zgadzał się na śmierć i nie wolno było nam tchórzyć,
choć całe ciało domagało się życia. Przecież byliśmy ochotnikami w tej
potrzebie, bez mobilizacji, kart powołania i obowiązku regulowanego surowymi
przepisami".
Z perspektywy komunistycznej - np.
Pokolenia Czeszki - powstanie jawiło się jako "ogólny bezład",
polityczna awantura, a nawet cyniczna, zbrodnicza gra prowadzona przez
nieodpowiedzialnych i żądnych władzy przywódców.
Nie jestem wojskowy - tłumaczy
jeden z AL-owców młodemu bohaterowi powieści Czeszki - lecz nie trzeba być
wojskowym na to, aby zrozumieć, że dowodzący, który w naszym położeniu oddaje
lekką ręką przyczółki mostowe na wschodnim brzegu Wisły, zna się może na
hippice i końskich bobach, ale nie na strategii... lub nie zależało mu na
przyczółkach i nie strategia nim powoduje, lecz polityka.[...] Im nie mosty w
głowie, nie prawy brzeg Wisły, nie pomoc dla ofensywy radzieckiej. Im nie to w
głowie, oni robią cud nad Wisłą. Robią ten cud na gwałt, bo wszystko, co sobie
wymyślili rozsypuje się. Ale my [...] wiemy, że cudów nie ma, nie te czasy,
kochani panowie, nie te czasy...[...] namieszalipanowie z Londynu parszywego piwa. Co im
Warszawa, co im ludzie... Rzucą w ogień wszystko, wszystko, aby ocalić swoje
koryto, swoje pieniądze, żeby nie dopuścić do tego, aby człowiek na naszej
ziemi podniósł głowę. Chcą rządzić, Stachu, rozumiesz, rządzić chcą,
zbrodniarze!
Powstanie tutaj to jednak również
dowód słuszności drogi, jaka obrali komuniści. Żołnierze AL walczą do końca i
walczą rozsądnie, porażka powstania okazuje się efektem niechęci sztabu AK do
współpracy z AL. O ile lud warszawski patrzy "ze zmieszanym uczuciem strachu i
podziwu na buńczucznych i niefrasobliwych akowców", z sympatią zaś do "tych z
AL.-u za to, że nie czynili żadnego rwetesu wokół siebie, nie rozkazywali, lecz
tłumaczyli, i za to, że mieli spokojne, zasępione twarze, jak zwykli ludzie."
Bezsens Powstania wykazywał też
Jan Emil Skiwski w II akcie niedrukowanego dramatu Droga mleczna,
którego akcja toczy się w końcowej fazie powstania w piwnicy
warszawskiej kamienicy, gdzie zgromadzili się reprezentanci ówczesnej Polski.
Między nimi toczy się spór o sensowność powstania, którego przeciwnikiem jest
Niewida, porte parole, samego Skiwskiego. Warto może zacytować obszerny
fragment zawartej w sztuce dyskusji na ten temat:
"Starsza pani: Co za łajdactwo! O pomstę do
nieba wołające łajdactwo! Za wszystkie nasze ofiary!
Niewida: Postąpili zupełnie logicznie.
Starsza pani: Wie pan, to niesłychane, to już
szatańskie po prostu - o takim postępowaniu mówić "zupełnie logiczne".
Niewida: Logiczne to znaczy celowe. Nie
widzą, żeby stosując tą taktykę działali na swoją szkodę. Powstanie jest dla
nich korzystne. Przede wszystkim dlatego, że daje doskonałą okazję wykończenia
ludzi najdzielniejszych, patriotów. Tych, których u siebie nazywają "wrogami
ludu". I to do wykończenia c u d z y m i rękami, co im daje wspaniałe
możliwości propagandowe. Powolne wyniszczanie sił powstańczych - z rosyjskiego
stanowiska to jedyna taktyka słuszna.
Starsza pani: I brak pomocy aliantowi, to też
"taktyka słuszna"?
Niewida: Oczywiście. Wygrana powstania
stworzyłaby dla aliantów sytuację bardzo niemiłą. W Warszawie powstałby rząd,
któryby się ogłosił filią Londynu. Moskwa by go naturalnie nie uznała. Nowa
komplikacja. Tymczasem powstanie przegrane tego konfliktu nie stwarza. Alianci
w tej chwili dbają o dobre stosunki z Rosją. Dla zachowania dobrych stosunków z
Polską wystarczy jakiś symboliczny zrzut i trochę radiowych czułości. Oni znają
się na cenach.
Starsza pani: Budujące! I to wszystko pan tak
gładko mówi.
Niewida: Gładko mówię? Nie, bardzo nie
gładko to mówię. Przeraża mnie ta logika, ale nie mogę jej nie widzieć".
W scenie 3 dramatu Niewida
rozpacza nad zniszczeniami stolicy:
"Co zostało z Warszawy? Pole głuche.
Księżycowa pustynie. Siedemset lat historii wkopane w ziemię. Błoto, glina,
wiatr. Po co? - nikt nie wie. (Pauza) Co za los: być skazanym na g ł u p s t w
o. Tak. Głupstwo jest naszym losem. Nawet cierpienie, nawet bohaterstwo -
zawsze poprzez głupstwo! Przecież wiem, że dość rękę wyciągnąć, a palce grzęzną
w jakiejś galarecie. Wiem, że nie można się z tego wyplatać. I wciąż się
szarpię, i wciąż walczę z dymem".
A gdy jedna z kobiet pyta, czy by chciał, by Warszawa miała zawdzięczać swą
wolność wojskom sowieckim, zauważa ironicznie:
"Niszczy się ludzi, zmiata wieki kultury, dlatego żeby ktoś nie
powiedział o nas, że komuś coś "zawdzięczamy", żeby ktoś dał nam brawo, żeby
spełnił się kanon obłąkanego snobizmu. I nawet nie wiecie, że to jest
kapitulacja. (Cicho, jakby sam dziwił się własnym słowom) Wy przecież nie
wierzycie w siebie. Pochłania was tylko myśl o nagrodzie za gest. Nic więcej.
Wyprowadzacie naród na step, równacie go z koczownikami. Bo za to
p-r-a-w-d-o-p-o-d-o-b-n-i-e ktoś wam da brawo. Zresztą nikt podziwiać was nie
będzie. Świat ma dla was tylko wzruszenie ramion".
Przekonany o bezsensie
kontynuowania walki, Niewida decyduje się wydać Niemcom ukrytą w piwnicy broń
powstańczą ratując przed rozstrzelaniem w niej zgromadzonych, za co - dodajmy -
już po wojnie zostanie oskarżony o zdradę i zamordowany.
Po stronie krytyków Powstania stał
dość konsekwentnie Czesław Miłosz, który w Zniewolonym umyśle pisał o
"szaleństwie dobrowolnej ofiary", jaką było powstanie, albo twierdził w Rodzinnej
Europie, iż "powstanie warszawskie było przedsięwzięciem karygodnie
lekkomyślnym". Czesław Miłosz, który - jak pisze Andrzej Zawada - przez
pierwsze dwa tygodnie powstania przebywał na peryferiach miasta, koło Okęcia,
schwytany znalazł się wraz z żoną w filii obozu w Pruszkowie. Wyratowani
stamtąd przez tajemniczą zakonnicę, Miłoszowie schronili się na wsi, a potem
dotarli do Goszyc. Tam w 1944 powstał znany wiersz Ucieczka:
Kiedyśmy z płonącego uchodzili miasta,
Na pierwszej drodze polnej wstecz zwracają oczy
Mówiłem: "Niechaj trawa ślad nasz pozarasta,
Niechaj w ogniu umilkną wrzeszczący prorocy,
Niech umarli umarłym mówią, co się stało,
Nam naznaczono gwałtowne, nowe zrodzić plemię,
Wolne od zła i szczęścia, które tam drzemało.
Idźmy." A miecz płomieni otwierał na ziemię.
Porażenie powstaniem, podszyte gniewem, niechęcią i krytycyzmem
powracać odtąd będzie często w twórczości Miłosza, np. w powieści Zdobycie
władzy (1953), gdzie na plan pierwszy wysuwa się spór między Bertrandem,
liberałem i socjalistą, a Michałem i ojcem Ignacym, reprezentującym poglądy
prawicowe, czy - jak chce Bertrand - "faszystowskie". Michał, którego
pierwowzorem, był Bolesław Piasecki, na pytanie ojca Ignacego, skąd czerpią
siłę moralna powstańcy, zauważa: "Dla wielu [...] bić się jest tylko
obowiązkiem. Wobec Boga i ojczyzny. Ale dla niektórych jest formą samobójstwa."
Z kolei ojciec Ignacy w postawi Zachodu wobec powstania widzi dowód klęski
cywilizacji Zachodu:
"Kim trzeba być, żeby nie widzieć z czego to wszystko. Ich
cywilizacja! Renesans, oświecenie, racjonalizm, demokratyczne hasła. I sojusz
amerykańskich plutokratów z bolszewikami. Zachód, Zachód. Ten Zachód będzie
musiał zrozumieć, ale poniewczasie, to co się tu odbywa."
W Toaście z 1949 powstanie jest nawet przedmiotem... kpin. Gdy
władze angielskie po osłona defilady wynoszą z polskiego obozu dipisów:
Dziesięć do okowity wielkich aparatów,
Trzysta pięć rewolwerów, osiem skrzyń granatów
I likwidują - moment niemal historyczny -
Pierwszy bodaj w Norwegii - schludny dom publiczny.
Reakcją dipisów jest rozpacz:
Że tak zmarniał dorobek długich lat męczeństwa.[...]
Ocierasz chustką czoło, To nie żarty płaski!
"Jeszcze chwila, a miałbyś powstanie warszawskie."
Szczególnie słynny jest passus Traktatu poetyckiego poświęcony
dwudziestoletnim poetom Warszawy, jest hołdem i zarazem krytycznym rozpoznaniem
Powstania jako czynu irracjonalnego, a nawet samobójczego gestu:
Nie chcieli wiedzieć, że Coś w tym stuleciu
Myślom ulega, nie Dawidom z procą.
Byli jak człowiek na szpitalnej sali,
Który śmiech dzieci i zabawy ptaków
Stara się pojąć raz tylko, ostatni,
Zanim nie zamkną się kamienne wrota,
I na przymierza z jutrem obojętny
Dba tylko o to, jak być wiernym chwili.
[...]
I żaden grecki antyczny bohater
Do bitwy nie szedł tak zbyty nadziei
Z wyobrażeniem swojej białej czaszki
Kopniętej butem obcego przechodnia.
[...]
Baczyński stuknął czołem o karabin.
Dalej gołębie płoszyło Powstanie.
Gajcy, Trzebiński, byli podniesieni
W czerwone niebo na tarczy eksplozji.
Ale dalej pisze Miłosz o poczuciu winy "dezerterów" takich jak on sam:
Polami żywi wtedy uciekali
Od samych siebie, wiedząc, że wiek minie
Zanim powrócą.[...]
Każdy z nich dźwigał do końca dni swoich
Pamięć tchórzostwa, bo umrzeć bez celu
Nie chciał, a zwątpił, bo nie chciał umierać.
Ale w dorobku Miłosza jest też wiersz-apokryf Antygona, który
zdaniem Jacka Trzadla jest poświęcony powstaniu i jest "głębszy niż to wszystko
co później - także w Traktacie poetyckim - napisał Miłosz o Powstaniu,
to jeden z największych tekstów tego poety." Antygona
jest dialogiem toczącym się między Antygoną i jej siostrą Ismeną. Ta
ostania wzywa do zapomnienia o umarłych, poddaniu się władzy teraźniejszości,
Antygona - sławiąc ofiarę dwudziestoletniego Polinika, sławi "władze umarłych".
Przestrzega:
Głupcy są zdania, że kiedy poświęcą
Pamięć przeszłości, będą żyć szczęśliwi.
I głupcy myślą: zgon jednego miasta
Nie jest dla innych miast jeszcze wyrokiem.
Stosunek rozdwojenia - jak to
nazwał Antoni Gołubiew -
Powstania dotyczył nie tylko Miłosza, ale wielu Polaków, w tym zwłaszcza
uczestników powstania. Znamienny tu jest wiersz Jana Twardowskiego Piosenka
o powstaniu, gdzie czytamy:
Powstanie chłopców pełne,
Powstanie pełne snów...
I tamte pieśni rzewne,
I tamten pożar głów,
I ta naiwność wszędzie,
Taka głupota w krąg...
I Polska, która wzejdzie
Z serc tamtych, z tamtych rąk.
Rozkazy niezaradne,
I wielkiej złudy moc.
I tamte panny ładne,
Idące na śmierć w noc.
I jeszcze tamte groby,
I tamtych Niemców śmiech
I jeszcze czas żałoby,
Londynu straszny grzech...
[...]
O młode głowy chore!
O, po coś wtedy szedł,
Zaśmieją się wieczorem
Spowici w ciepły pled.
Siostrzyczko, napleć wieńce,
Poległym pacierz zmów...
Zostanie brat w piosence
Z tą tęczą snów.
Jak opisywać powstanie?
Mówiłem wcześniej o problemie estetycznym, przed
jakim stawiało pisarzy polskich doświadczenie powstania. Najrzadziej chyba
pojawiała się w literaturze o Powstaniu estetyka groteskowa i szydercza.
Inauguruje ten sposób widzenia powstania Tadeusz Gajcy, który niemalże w
przeddzień swej śmierci pod ruinami wysadzonej przez Niemców placówki na ulicy
Przejazd napisał krotki wierszyk reagujący na słynny, często opisywany potem,
wybuch niemieckiego czołgu-pułapki na ul. Kilińskiego, w efekcie którego
zginęło kilkadziesiąt osób. Makabra miesza się tu z prześmiewczym stosunkiem do
romantycznego mesjanizmu:
- Święty kucharz do Hipciego,
Wszyscy święci, hej do stołu!
W niebie uczta: polskie flaczki
Wprost z rynsztoków Kilińskiego!
Salcesonów misa pełna.
Świeże, chrupkie. Pachną trupkiem:
To z
Przedmurza!
Do godów. Święci do godów,
Przegryźcie Chrystusem Narodów!
Potem nurt groteskowy odnajdziemy
w opowiadaniach Stawińskiego, a po trosze w specyficznym komizmem Pamiętnika
z powstania warszawskiego.
Częściej odwoływano się do patosu.
Nieprzypadkowo Brandys rozdział Miasta... poświęcony powstaniu
nieprzypadkowo zatytułowany W łunach patosu. O patosie i z patosem wiele
się mówi w W rozwalonym domu Dobraczyńskiego, gdzie jednak podkreśla
się, że patos i wielkie słowa są obce "dzieciom" powstańczym. Sukces powieści
Bratnego z kolei - jak się wydaje - polegał na umiejętnym nawiązaniu do wzorców
Sienkiewiczowskich.
Największe jednak sukcesy odniósł
więc literaturze o Powstaniu autobiografizm odwołujący się do estetyki "ściśniętego
gardła", oszczędnej, lapidarnej, jak w Byłam na barykadzie Świrszczyńskiej,
czy też realizującej się w poetyce "gadania", jak to było w przypadku
Białoszewskiego.