Strona główna | Czytelnia | Publikacje | Informator | Zarejestruj się | Zaloguj | Odzyskiwanie hasła | English Version
OMP

Główne Menu

Nasi autorzy

Strony tematyczne

Sklep z książkami OMP

Darowizny na rzecz OMP

Księgarnie z książkami OMP
Lista księgarń - kliknij

Strona poświęcona Włodzimierzowi Bączkowskiemu
Opracowania dotyczące Włodzimierza Bączkowskiego/Benefis polityki federacyjnej - Rozmowa z Włodzimierzem Bączkowskim
.: Data publikacji 30-Lis-1999 :: Odsłon: 1484 :: Recenzja :: Drukuj aktualną stronę :: Drukuj wszystko:.

Janusz Cisek: Zbliża się 75 rocznica zawarcia układu politycznego oraz sojuszu wojskowego pomiędzy Piłsudskim a Petlurą. Jak Pan z dzisiejszej perspektywy patrzy na te wydarzenia?

Włodzimierz Bączkowski: Przez ten okres czasu namnożyło się wiele, często skrajnych, ocen. Zawsze uważałem sojusz polsko-ukraiński za dziejową konieczność, za klucz do utrzymania naszej niepodległości oraz instrument zdobycia własnego państwa przez Ukraińców. Nawet pomimo wielu niedoskonałości, w sumie przegranej wojny, był ten sojusz najbliżej utwierdzenia pozycji Polski na wschodzie Europy, oraz ukraińskiego państwa vis-a-vis Rosji. Myślę też, że w późniejszych latach wiele oskarżeń ze strony niektórych środowisk ukraińskich wynikało z frustracji, że to co było w zasięgu ręki przepadło, że wskutek potęgi stalinowskiej Rosji perspektywy dla Ukrainy były gorsze od tego co oferował Piłsudski.

Z ukraińskiego punktu widzenia nie można było w 1920 roku dojść do sojuszu z Polską bez terytorialnych ofiar. Dzisiaj łatwiej jest zrozumieć, że wielkość terytorium nie decyduje o sile państwa, ale wtedy było to niemożliwe. Zresztą mali i wielcy mężowie stanu zawsze poświęcali terytorium dla interesów państwowych. Polska w 1918 była mniejsza od Polski w przedrozbiorowych granicach. Podobnie Niemcy, z innych powodów są mniejsze teraz, po zjednoczeniu, aniżeli w 1939 roku.

Czy może Pan skomentować obecną sytuację w stosunkach polsko-ukraińskich?

Cieszy mnie przede wszystkim, że powstała niepodległa Ukraina. Patrząc w geopolitycznym planie jej istnienie jest dodatkową rękojmią dla naszego bezpieczeństwa oraz niepodległości. Wydaje mi się, że historia zatoczyła koło. Oto Polska ponownie, jako pierwsza w regionie, wybiła się na niepodległość i dała przykład pozostałym narodom. Rzeczpospolita jako pierwsza uznała suwerenność Ukrainy. Najkorzystniejsze z punktu widzenia wzajemnych stosunków jest to, że nie ma dzisiaj konfliktu granicznego. Tylko nieodpowiedzialni ludzie ze strony ukraińskiej mogliby żądać więcej. To Polska poniosła historyczną ofiarę w postaci Lwowa na rzecz wzajemnego porozumienia. Przed 75 laty było to absolutnie niemożliwe.

Był Pan Redaktorem i duszą "Biuletynu Polsko-Ukraińskiego", jak Pan ocenia jego rolę z perspektywy minionego czasu.

Pisałem o tym obszernie w "Niepodległości". "Biuletyn" powstał chyba na rok przed zgonem Piłsudskiego. Był pomyślany jako instrument nawiązania nici współpracy polsko-ukraińskiej wzdłuż linii zarysowanych kilkanaście lat wczeœniej przez Petlurę i Piłsudskiego. Kiedy zakładaliśmy pismo, żyło wielu ludzi uczestniczących w tym wydarzeniach, z pułkownikiem Walerym Sławkiem czy Leonem Wasilewskim na czele.

Obaj byli bardzo oddani misji polsko-ukraińskiego pojednania a jednocześnie bardzo, bardzo skromni. Pamiętam, że Wasilewski do końca życia mieszkał w małym dwupokojowym mieszkanku, chodził skromnie ubrany, nie zabiegał o żadne przywileje. A był przecież pierwszym ministrem spraw zagranicznych odrodzonej Polski. Podobnie Walery Sławek. Trudno sobie wyobrazić bardziej oddanych Polsce ludzi. Obaj przyjęli z aprobatą pomysł wydawania "Biuletynu". Do "Biuletynu" chętnie pisało wielu znanych Ukraińców jak Iwan Kedryn, Aleksander Docenko, Włodzimierz Doroszenko, Stefan Baran, Prof. Łepkij, Paweł Szandruk, Roman Small-Stocki i wielu innych.

Gdy myślę o "Biuletynie", to jego misję widzę przede wszystkim w tym, że dostarczył on forum wymiany poglądów na temat przyszłości stosunków polsko-ukraińskich. Pisały tam najbardziej znane pióra i nie brakowało kontrowersji czy polemik. Niemniej korzyści z posiadania "Biuletynu" były oczywiste. Także z historycznego punktu widzenia, bo ukazało się tam szereg relacji, wspomnień, które dziś stanowią wartościowy materiał dla historyków, w szczególności dla tych którzy zajmują się wojną 1920 roku oraz sojuszem polsko-ukraińskim. Kto wie, czy nie warto pomyśleć, aby dziś wznowić taki miesięcznik poświęcony stosunkom na linii Warszawa-Kijów.

Mówimy o czasach przedwojennych, ale zna Pan także kuchnię usiłowań doprowadzenia do kompromisu na emigracji po 1945 roku.

Nie byłem w to bezpośrednio zaangażowany, ale rzecz jasna znam wiele szczegółów. Nie była to sprawa prosta. Ze strony polskiej istniał silny opór co do rezygnacji z Wilna i Lwowa. Rządy londyńskie stały na stanowisku nienaruszalności granic. Z drugiej strony Polacy w kraju posiadali jednak namiastkę państwa, ułomnego, bo ułomnego, niemniej w jakimś stopniu samodzielnego, mającego granice oraz administrację. Rząd RP na emigracji musiał z natury rzeczy bronić stanu posiadania z dnia 1 września 1939. Ukraińcy nie mieli żadnych ograniczeń, bo przed 1939 nie mieli państwa. Mogli żądać szerszych terytoriów, bo wiadomo było, że tylko wielki przewrót może wyprowadzić Ukrainę z powrotem na mapę Europy. Nad wszystkim o czym tu mówię zawiesiła się dodatkowo chmura wydarzeń na Wołyniu, czystek oraz prześladowań Polaków podczas II wojny światowej. Pomimo wszystkich tych trudności polskie rządy na emigracji prowadziły jakiś dialog i próbowały znaleźć wspólny język. Trzeba tu jeszcze pamiętać, że istniało kilka ośrodków ukraińskich na emigracji, co dodatkowo zaciemniało perspektywę. W każdym razie od okresu "Solidarności" dialog mógł być łatwiejszy dlatego, że było wiadomo, że sprawy rozstrzygną się tam na miejscu, oraz, że "Solidarność" będzie miała wpływ na liberalizację, może nawet demontaż systemu, co pociągnie, jak sądzono zmiany także w innych państwach bloku.

Mam wrażenie, że cytuje Pan ze swoich wspomnień. Czy przygotowuje Pan może relację ze swojego życia?

Gdy ma się więcej czasu, jedną z pokus jest przeanalizowanie własnego życia oraz spisanie ciekawszych fragmentów. Częściowo to już zrobiłem, ale nie jest to jeszcze gotowe do druku.

Gdy mowa o książkach, którą z własnych książek ceni Pan najwyżej?

Nigdy nie myślałem o swoich pracach w tych kategoriach. Niektóre rzeczy, które pisałem były dobrze przyjęte natychmiast po ukazaniu się, bo odpowiadały na potrzebę chwili. Tak było z książką: "Toward Understanding of Russia" z 1947 roku. Książka ta otwierała oczy Amerykanom oraz Anglikom, ale szczególnie tym pierwszym. W czasach, gdy Roosevelt był zapatrzony w Rosję, jako potencjalnego sojusznika, nie rozumiał gry Stalina.

Ale tak naprawdę najbardziej cieszyła mnie publicystyka na łamach "Biuletynu Polsko-Ukraińskiego". Pismo posiadało swoją misję i praca w tym zespole ludzi była przyjemnością. Wydawało się nam, że możemy kształtować, czy choćby wpływać na wzajemne stosunki. Dlatego to co tam pisałem jest dziś dla mnie ważne.

Jak głęboko Amerykanie orientują się w problematyce środkowo-europejskiej?

Nie jest łatwo odpowiedzieć jednoznacznie. W skali ogólnej, społeczeństwo orientuje się słabo, ale gdy chodzi o elity, jest lepiej. Zresztą Amerykanie umiejętnie wykorzystują ekspertyzę i doświadczenia ludzi z tamtego terenu. Sam byłem konsultantem w Bibliotece Kongresu, mój przyjaciel Ryszard Wraga-Niezbrzycki służył swą wiedzą tutejszym elitom. Był wyjątkowo dobrze zorientowany w problematyce, analizował i pisał na ten temat dużo. Dopiero na emigracji rozwinął swój warsztat pisarski i politologiczny. Dzięki pracy i poświęceniu ludzi takich jak on, sytuacja jest lepsza.

Ale na drugiej skali stoją względy ogólnopolityczne. Przez dziesięciolecia partnerem dla administracji w Waszyngtonie była Rosja. Dopiero przez pryzmat stosunków z Moskwą dostrzegano w głębszym tle Polskę czy Ukrainę. Teraz sytuacja może się zmieniać na lepsze. Wiele zależy od naszej polityki.

Czy może więc Pan pokusić się o kilka uwag co do potrzeb naszej polityki zagranicznej na Wschodzie?

Jestem zbyt oddalony i zbyt już stary by kusić się o takie uwagi. Sądzę, że posiadamy dobrą politykę, która rozumie znaczenie mniejszych państw na pograniczu między Rosją a Polską. Jest to jakby pozagrobowy benefis polityki federacyjnej. Oczywiście inne są warunki i może Polski nie stać na przewodzenie nowo powstałym państwom. Ale rozumiemy, że są one nam potrzebne oraz, że ich egzystencja jest dla nas bardzo istotna.

Rozmowa została przeprowadzona 15 kwietnia 1995 w Waszyngtonie, w domu Włodzimierza Bączkowskiego.

.: Powrót do działu Strony tematyczne :: Powrót do spisu działów :.

 
Wygląd strony oparty systemie tematów AutoTheme
Strona wygenerowana w czasie 0,307637 sekund(y)