„Przegląd
Wszechpolski”, 1899
Na uroczystości
Mickiewiczowskiej, urządzonej niedawno przez pisarzy rosyjskich
w Petersburgu, p. Spasowicz wygłosił mowę,
zawierająca takie oto wyznanie wiary politycznej:
„Politycznie
Polska przestała istnieć samoistnie jeszcze w w.
XVIII, ale kwestia polska nie przestawała być międzynarodową: o Polaków się
ubiegali i układali się o nich w Tylży w r. 1807 i w Erfurcie w r. 1808
Aleksander I i Napoleon. Kwestia ta była przedmiotem
narad na kongresie wiedeńskim, a także stanowiła podstawę do utworzenia przez
Aleksandra I Królestwa Polskiego. Ostatnie jej echa przebrzmiały jeszcze w
programie margrabiego Wielopolskiego. Teraz sprawa ta jest już ostatecznie
przegrana i złożona do archiwum, jest wykreślona ze spisu kwestii międzynarodowych.
Teraz jest to kwestia jedynie polityki wewnętrznej, „rodzinny spór
wzajemny Słowian”, jak się wyraził Puszkin. Z chwilą zaś, gdy kwestia
stała się wewnętrzną, ulegającą rozwiązaniu tylko w drodze legalnej –
zwyciężona po mężnej obronie strona, której wytracono z rąk broń ostatnią,
bywa honorowana tak, jak honorują się nawzajem mężni przeciwnicy według
zwyczajów każdej wojny, czy to istotnej, czy też literackiej. Byłego
przeciwnika szanują, gdy uległ po wyczerpaniu wszystkich środków
bojowych”.
Ścisłość nie jest
koniecznym warunkiem przemówień bankietowych, ale i one nie powinny mijać się z
prawdą tak widocznie, jak zapewnienia p. Spasowicza,
które podziela wielu rzekomo „realnych” polityków.
Istotnie dziś
„kwestia polska” nie jest kwestią polityki międzynarodowej w tym
znaczeniu, jakie niedawno jeszcze miała. Ale i dawniej ten charakter międzynarodowy
nie był stałem jej znamieniem, uwydatniał się wyraźnie tylko w pewnych
okolicznościach, przy pewnych kombinacjach politycznych. Niedawno jeszcze, bo
mniej więcej przed 10 – 12 laty kwestia polska o mało nie odegrała ważnej
roli w chwili zaostrzenia się stosunku pomiędzy Niemcami i Austrią a Rosją.
Zajmowali się nią nie tylko poważni publicyści, ale i dyplomaci bardzo
gorliwie, może gorliwiej, niż wówczas, gdy żywo poruszała opinię publiczną
Europy. Niewątpliwie rządy i opinię publiczną Anglii lub Francji mniej dziś
kwestia polska obchodzi, niż dawniej, ale to dlatego,
że zmieniły się zadania polityczne tych państw. Dla Niemiec jednak, dla Austrii
i Rosji nie przestała być kwestia polska międzynarodową, jak doskonale
wykazuje „Nowa Reforma”: „Car zjeżdża do Warszawy. Czymże
zajmuje się wtedy najbardziej Berlin i Wiedeń? Oto niczym innym, tylko stanowiskiem,
jakie car zajmie wobec ludności polskiej. I zaraz wypływa na porządek dzienny
„kwestia polska”, aby w polityce międzynarodowej zająć pierwsze
miejsce. Cesarz austriacki jedzie do Galicji. Czyż to nie daje powodu do
międzynarodowej dyskusji na temat sprawy polskiej? Cesarz Wilhelm rzucił
Polakom pogróżkę w Toruniu. Czyż nie zrobiono z tego międzynarodowej kwestii
polskiej? Takich wypadków, wskrzeszających „kwestię polską”, jest
zbyt wiele, abyśmy je wyliczyć mogli”.
Nie można
więc powiedzieć, nie mijając się z prawdą, lub nie fałszując jej
świadomie, żeby nawet w zakresie polityki międzynarodowej sprawa polska była
„ostatecznie przegraną” i „złożoną do archiwum”. To
nie jest zresztą kwestia prawna, którą można załatwić ostatecznie wyrokiem, nie dopuszczającym jej wznowienia. Ani polityka rozumna, ani
historia naukowa takich wyroków nie znają, regestrują
one fakty dokonane, ale bynajmniej ich nie uświęcają. W danej chwili liczyć
się trzeba z faktem zmniejszenia wagi kwestii polskiej w polityce państw
europejskich, nie znaczy to jednak, że straciła ona nieodwołalnie charakter
międzynarodowy, że stała się wyłącznie kwestią wewnętrzną państw zaborczych,
„ulegającą rozwiązaniu tylko w drodze legalnej”.
W drodze legalnej może
być unormowany w pewnych warunkach tylko stosunek ludności polskiej do każdego
z państw zaborczych, ale gdyby na tym jedynie unormowaniu kwestia polska
polegała, to właściwie nie istniałaby już wcale. Byłaby kwestią
polsko-austriacką, polsko-pruską, polsko-rosyjską, ale nie byłoby kwestii
polskiej, ani międzynarodowej, ani narodowej. Trudność rozwiązania tej kwestii
i niemożliwość jej rozwiązania „w drodze tylko legalnej” na
tym właśnie polega, że unormowanie stosunku prawnopolitycznego Polaków do rządu
w jednym państwie może mieć jedynie wpływ pośredni i ograniczony na
rozstrzygnięcie tej złożonej kombinacji politycznej,
która się kwestią polską nazywa. Gdyby nawet była ta kwestia w Rosji tylko
„domowym sporem Słowian pomiędzy sobą”, to i wtedy załatwienie
ostateczne tego sporu nie obyłoby się bez przypozwania osób trzecich –
Prus i Austrii, musiałoby przybrać charakter międzynarodowy i zakończyłoby się
zastosowaniem staropolskiej procedury zbrojnego zajazdu. Jest to właściwością
znamienną kwestii polskiej, wynikającą z podziału naszej ojczyzny pomiędzy trzy
państwa, że nawet próba jej rozwiązania polubownego, w jednym z tych państw
podjęta, natychmiast zniewala inne do nadania tej kwestii charakteru
międzynarodowego. Zwłaszcza w stosunku Prus do Rosji ujawniło się to
niejednokrotnie, a wystąpiłoby bardzo wyraźnie, gdyby tajemnice archiwów
gabinetowych i dyplomatycznych były lepiej znane.
Państwa zaborcze
usiłowały uczynić kwestię polską sprawą swej polityki wewnętrznej i cel ten w
pewnej mierze udało im się osiągnąć. Ale ta zmiana nie jest bynajmniej
rezultatem stosowania odpowiedniego systemu rządzenia Polakami, nie jest nawet
wyłącznie rezultatem przekształcenia się stosunków międzypaństwowych; ta zmiana
jest przede wszystkim następstwem przeobrażeń wewnętrznych w narodzie polskim,
mających charakter społeczny. Mówiąc innymi słowy, jest ta zmiana w przeważnej
mierze następstwem demokratyzacji społeczeństwa polskiego, przesuwającej nie
tylko punkt ciężkości polityki narodowej, lecz i wskazującej jej nowe
zadania, zastosowane do warunków realnych. Jednym z takich najważniejszych
zadań jest zdobycie i utrwalenie samodzielności politycznej
i społecznej ludu. To zadanie w Galicji np., gdzie
walka o prawa narodowe nie ma charakteru ostrego, występuje na plan pierwszy,
co spostrzegaczom powierzchownym daje powód do
twierdzenia, że rozwój ruchu ludowego jest tylko objawem
społeczno-ekonomicznym. W państwach, mających ustrój konstytucyjny, najpilniejsze
zadania polityki demokratyczno-narodowej mogą być de facto lub de jure, jeżeli nie
całkowicie to częściowo, urzeczywistnione w drodze działalności jawnej i
legalnej w zakresie wewnętrznych stosunków politycznych.
Słusznie wykazano już
gdzie indziej, że zmiana w charakterze kwestii
polskiej nie ułatwia wcale państwom zaborczym i nie przyśpiesza ostatecznego
jej rozwiązania. Zmniejszają się raczej widoki przejścia do porządku dziennego
nad tą kwestią wewnętrzną, „która stała się w ustroju państw rozbiorowych
rodzajem nieuleczalnej choroby”.
Ten czynnik społeczny,
który jest główną przyczyną zmiany charakteru kwestii polskiej dziś,
przygotowuje pośrednio wystąpienie jej w bliskiej przyszłości na widowni
polityki międzynarodowej w nowej postaci. Demokratyzacja społeczeństwa, której
objawem jest rozwój ruchu ludowego w różnych formach i w rożnym
natężeniu, ale na całym obszarze ziem polskich, wytwarza stopniowo jedność
wewnętrzną sprawy narodowej i polityki narodowej. Nie ma jeszcze tej jedności
w działalności praktycznej, ale istnieje już ona w świadomości ogółu.
Poczucie jedności narodowej, pomimo
pozorów przeciwnych, jest coraz żywsze i nawet polityka trójlojalizmu powodzenie
swoje chwilowe zawdzięcza zawsze temu, że opinia publiczna sprawę ugody
polsko-austriackiej, polsko-rosyjskiej lub nawet polsko-pruskiej łączyła i
łączy z różnymi kombinacjami rozwiązania kwestii polskiej w ogóle, a nawet
z kombinacją utworzenia w bliższej lub dalszej przyszłości Polski niepodległej.
„Stańczycy” galicyjscy, „partia dworska” w zaborze
pruskim, ugodowcy warszawscy mieli i mają zwolenników swych programów we
wszystkich dzielnicach, nie tylko w tej, w której działają, i ta masa słuchała
ich komendy politycznej dlatego, że we wskazaniach jej widziała obietnice zdobycia
na zalecanej drodze Polski niepodległej.
Nasi rzekomi realiści
nie uwzględniają najważniejszego, najbardziej realnego czynnika działalności politycznej, jakim jest wiara w żywotność własną, a
zwłaszcza świadoma wola narodu. Dla nich realnym jest to tylko, co ma kształty
widoczne, co można zmierzyć i obliczyć dokładnie, nie rozumieją bowiem, że
prawa i urządzenia polityczne, że interesy państwowe, że stosunki społeczne są
w pierwszym rzędzie wytworem myśli i woli ludzkiej,
bezwiednej lub świadomej.
Uświadamianie tej woli,
której wyrazem w naszej polityce narodowej jest dążenie do zdobycia
niezależności państwowej, polega na zastosowaniu jej natężenia do zapasu sił
duchowych i materialnych. Ten zapas naszej siły narodowej rośnie, byłoby
jednak lekkomyślnym twierdzenie, że dziś już jest dostatecznym dla
urzeczywistnienia naszych dążeń, że nawet własny, naturalny jego przyrost
wystarczy kiedyś do osiągnięcia celu ostatecznego naszej polityki narodowej,
jeżeli warunki istniejące nie ulegną zmianie. Ale przypuszczenie trwałości
niezmiennej istnienia tych warunków byłoby po prostu niedorzecznością. W
naszych oczach zmienia się stosunek wzajemny dwóch państw zaborczych do siebie,
przekształcają się ich interesy, powstają nowe, niespodziewane kombinacje w
polityce międzynarodowej. W każdym razie prawdopodobieństwo pomyślnego dla
naszej sprawy narodowej układu warunków jest stokroć więcej uzasadnionym, niż
możliwość ich niezmienności, chociażby w stosunkowo krótkim okresie czasu.
Prawdziwie realna i
trzeźwa polityka musi w swych dążeniach i wskazaniach praktycznych o tym
prawdopodobieństwie pamiętać, musi nawet stosować się do niego w działalności
praktycznej. Przyszła Polska niepodległa jest dla nas nie celem idealnym, ale
koniecznym postulatem naszego istnienia narodowego w teraźniejszości. Gdybyśmy
o możliwości urzeczywistnienia tego postulatu zwątpili, kwestia polska
przesiałaby istnieć, bo my przestalibyśmy być Polakami. Toteż najgorliwsi
ugodowcy i lojaliści przechowują w głębi duszy, często nieświadomie,
przekonanie, że Polska kiedyś będzie, nie spodziewają się tylko, żeby ich oczy
ujrzały chociaż w oddali mgliste zarysy ziemi obiecanej. Ci zaś, którzy są
przeświadczeni, że Polska niepodległa istnieć nie może. myślą
już tylko o najgodniejszym i najmniej przykrym zlaniu się naszej
indywidualności narodowej z narodowością rosyjską lub niemiecką. Sentymentalizm
polityczny nie pozwala im tego powiedzieć wyraźnie, nie tylko na głos, publicznie,
ale i po cichu, samym sobie. Historia nie daje nam przykładu narodu, któryby
pod obcym panowaniem przechował swoją odrębność. Niektóre narody wieki całe
pod obcą władzą pozostawały, nie tracąc swej indywidualności, ale tylko wtedy,
gdy przeciw niej czynnie protestowały i do niepodległości dążyły. I te narody
właśnie odzyskały niepodległość. Przypuścić by więc
chyba należało, że jesteśmy istotnie narodem wybranym, do którego doświadczenie
historii nie stosuje się wcale, którego istnienie normują jakieś szczególne
prawa.
Ci, co drwią sobie ze
starych polityków szlacheckich, którzy, nie biorąc w rachubę zmian w układzie
stosunków politycznych, wierzyli niezachwianie, że sympatia dla nas Francji i
interes Anglii każą tym państwom troszczyć się o odbudowanie
Polski, są w gruncie rzeczy równie naiwni i śmieszni, gdy uroczyście wygłaszają
przekonanie o trwałości warunków istniejących, albo nawet
gdy zapewniają, jak pewien młody polityk, „nie obawiając się,
ażeby rzeczywistość kiedykolwiek kłam im zadała”, że „interes
państw zaborczych nigdy nie pozwoli na polityczną niezależność naszą”.
Nasi realiści polityczni
są zazwyczaj nieukami politycznymi i zarazem doktrynerami, nie znają historii
własnego narodu, zwłaszcza w epoce porozbiorowej, i nie mają pojęcia
o historii dyplomatycznej państw europejskich. Gdyby tę ostatnią
chociaż trochę znali, wiedzieliby, że plany i przypuszczenia, które z
pogardą nazywają fantastycznymi i utopijnymi, zajmowały, i to nawet niedawno,
bardzo poważnych mężów stanu i znakomitych polityków, że sprawa utworzenia
Polski niepodległej nie wydawała się wcale wytrawnym dyplomatom mrzonką, że z
możliwością tego faktu w pewnych warunkach liczyły się i liczą gabinety.
Niewątpliwie przyszła
Polska niepodległa nie powstanie w tych granicach, ani w tej formie
historycznej, w jakich istniała Rzeczpospolita w XVIII wieku. W ogóle
niepodobna tych form zewnętrznych z góry określić, bo niepodobna przewidzieć
szczegółowo kombinacji politycznych, które by utworzeniu Polski niepodległej
dopomagały. Ale można powiedzieć, że tę Polskę, bez względu na okoliczności, w
jakich powstanie, zdobyć musimy krwią i żelazem, bo innych dróg i sposobów
odzyskania niepodległości utraconej ani doświadczenie historyczne nie podaje,
ani rozumowanie trzeźwe i logiczne, liczące się z wymaganiami rzeczywistości, nie wskazuje. I po wtóre, w jakiejkolwiek formie, w
jakichkolwiek granicach ta Polska powstanie, chociażby była małym państewkiem
lub autonomiczną częścią wielkiej całości, jeżeli będzie organizacją żywotną,
dążyć musi do owładnięcia obszarów, stanowiących jej dziedzictwo przyrodzone,
określonych granicami naturalnymi, odpowiadającymi jej interesom narodowym i
ekonomicznym.
Zaznaczyliśmy
niejednokrotnie pewien brak w naszej umysłowości, mianowicie brak tzw.
wyobraźni politycznej, tj. zdolności przedstawiania
sobie w kształtach realnych zmian przyszłych, których istoty sobie
uświadamiamy, do których dążymy. Ta właśnie zdolność, zdaniem wybitnego męża
stanu, jest jedną z głównych przyczyn powodzenia polityki kolonialnej Anglii.
Kilkanaście lat temu wydana została mapa przyszłego państwa anglo-afrykańskiego:
oznaczono na niej przyszłe jego granice, miasta i koleje, które, dopiero mają
być zbudowane. Otóż z każdym rokiem granice i stan posiadłości angielskich w
Afryce zbliżają się coraz bardziej do tego zarysu idealnego. Zdobycze polityki
kolonialnej angielskiej są jakby stopniową jego realizacją.
Bo musimy mieć nie tylko
cel wyraźny, ale i plan określony, jeżeli działalność nasza ma być świadoma i
konsekwentna. Wybór środków zależy zupełnie od okoliczności, których
przewidzieć niepodobna, ale kierunek polityki, dążność jej naczelna powinny
być stałe. Nasza polityka narodowa inną miałaby energię i inne skutki,
gdybyśmy sobie tę Polskę, przyszłą realnie wyobrażali, gdybyśmy pamiętali nie
tylko o celu bezpośrednim ale i o ostatecznym wyniku
każdego naszego czynu zbiorowego.
My natomiast, nie
posiadając takiej wyobraźni realnej, mamy dosyć bujną fantazję polityczną,
łatwo ulegamy złudzeniom, a łatwiej jeszcze frazesom, zwłaszcza mającym pozór
naukowy i pozytywny. Nasi realiści uważają za śmieszną utopię myśl utworzenia
w bliskiej przyszłości niepodległego państwa polskiego, chociaż wytrawni
dyplomaci i mężowie stanu od czasu do czasu biorą poważnie w rachubę możliwość
tego faktu. Ludzie, którzy nie znają abecadła nauk wojskowych, na podstawie
słusznej uwagi, że społeczeństwo polskie wykreśliło dziś ze swego programu
politycznego walkę orężną o niepodległość, orzekają stanowczo, że powstanie
zbrojne jest w warunkach obecnych zupełnie niemożliwe ze względów militarnych,
co nigdy nie było poważnie dowiedzione. Fakt niewątpliwy, że okres zbrojnych
powstań należy do przeszłości i że dziś nikt o nich nie myśli
poważnie, bynajmniej przyszłości nie przesądza. Przeciwnie, jak już wyżej
zaznaczyliśmy, doświadczenie historyczne i zdrowy rozsądek mówią nam, że bez
walki orężnej nie można sobie przedstawić realnie odzyskania niepodległości
Polski.
Ale ci sami realiści z
powagą mężów stanu i uczonych socjologów, mającą źródło w ich nieuctwie i
skłonności do złudzeń, wygłaszają takie puste frazesy, jak np.
ten, że zwycięstwo zasad sprawiedliwości i ludzkości odbuduje nam Polskę, nie
troszcząc się wcale w jaki sposób ten fakt
nastąpi. Drudzy znowu powtarzają w nowej formie starą utopię o federacji
narodów europejskich, w której Polska zajmie należne jej miejsce. Inni
wreszcie w ludzi umysłowo i uczuciowo normalnych wmawiają potworną
niedorzeczność, że naród, podzielony na trzy części, pod obcymi rządami zostające,
chociaż wyrzeknie się myśli o odzyskaniu niepodległości , może nie przez krótki okres czasu ale
przez wieki całe zachować swą odrębność i jedność wewnętrzną, może samodzielnie
się rozwijać.
Polityka realna,
polityka rozumna – we wskazaniach swych praktycznych, w wyborze dróg i
środków, nie powinna zabiegać zbyt daleko w przyszłość, bo nie może przewidzieć
warunków działania, które wciąż się zmieniają, ani tym bardziej okoliczności
nadzwyczajnych. Dlatego właśnie wysuwanie na plan pierwszy dążenia do
niepodległości w programach politycznych, zwłaszcza w programach
stronnictw, całkowicie lub częściowo działających na gruncie legalnym,
dopuszczających w pewnych warunkach kompromisy taktyczne jest niepotrzebne, a
czasem nawet może być niewłaściwe, wtedy mianowicie, kiedy polityka narodowa ma
przed sobą jasno wytkniętą drogę pośredniego działania, kiedy zadania chwili
bieżącej wymagają na czas dłuższy zwrócenia na nie całego zasobu jej energii,
kiedy w opinii publicznej nie ma znacznej różnicy zdań, przynajmniej o
sprawach zasadniczych.
Dziś jednak, gdy we
wszystkich trzech zaborach panuje zupełne rozprzężenie polityczne, gdy chwieją
się podstawy taktyki dotychczasowej tam nawet, gdzie na pozór były one
najsilniej ugruntowane, gdy polityka ugodowa obałamuciła i pomieszała
zaczynającą dopiero krystalizować się myśl polityczną społeczeństwa, gdy
wreszcie, co najważniejsza, masy ludowe domagają się coraz głośniej czynnej i
samodzielnej roli w życiu publicznym narodu, – w takiej chwili nie wolno
kierować się wyłącznie względami korzyści lub szkody doraźnej. Nie wolno
zamilczeć tego, o czym wyraźnie i szczerze mówić
należy ze względu na nasz interes własny, na nasze potrzeby polityczne, interes
i potrzeby nie jednego stronnictwa i jednego zaboru, lecz całości narodowej.
Dziś gdy w powszechnym rozwoju i zamęcie nasza polityka
narodowa toruje sobie nowe szlaki, gdy wszystkie niemal stronnictwa reformują
lub będą musiały wkrótce zreformować swoje programy i zasady taktyczne, dziś
potrzeba postawić i oświetlić taki drogowskaz, jakim jest przyszła Polska.
Przyda się on tym nawet, którzy drogę właściwą znaleźli, ale nieraz bezwiednie
z niej zbaczają.