(tekst ukazał się w pracy zbiorowej Przyczyny upadku
Polski, Kraków 1918)
Rozbiór Polski był w dziejach wielkich państw europejskich
czymś wyjątkowym i niezwykłym. Stąd pozornie bardzo logicznym był wniosek,
że przyczyny jego szukać należy w tym, co było wyjątkowym i niezwykłym
już w poprzedniej historii państwa polskiego. W niej zaś jedno przede
wszystkim zjawisko zwraca uwagę jako jedyne wprost w dziejach powszechnych.
Jest to przemiana Polski piastowskiej w Rzeczpospolitą z dwóch ostatnich
wieków jej istnienia, zbudowaną na odmiennym podłożu geograficznym,
zespoloną z różnych narodów na gruncie sprzecznych tradycji politycznych,
obcych sobie języków, rozbieżnych kultur, wrogich wiar. Dokonała się
ta przemiana w ciągu epoki jagiellońskiej. Formą jej: zdumiewająca ekspansja.
Imię jej: Unia.
Czyż ona to właśnie, fakt niebywały w historii innych państw, spowodowała
państwa polskiego niebywałą ruinę? Czy Unia zgubiła Polskę?
Nieraz już odpowiadano twierdząco na to pytanie. Rozwiązanie dręczącej
zagadki naszego tragicznego losu proste na pozór i przekonujące. A przecież
więcej zadaje nam bólu od wszystkich innych, które przyczyn upadku szukają
w nas samych. Wszak, jeśli to prawda, to obalić nam trzeba nie tylko
teoretyczna konstrukcję naukową naszej historii. To trzeba nam podrzeć
sztandar górnych wspomnień, za którym pokolenia narodu szły, pełne wiary
w dzieło przodków i podziwu dla nich. Wtedy praca wieków była jedną
pomyłką fatalną; jednym wielkim fałszem cały, nasz pogląd na przeszłość,
a wszelka tradycja nic nie warta, gdyż okłamała duszę narodu w najważniejszym
zagadnieniu jego dziejów.
Właśnie dlatego jednak każdy z nas, nie tylko fachowy historyk, chciałby
wiedzieć, jakie to właściwie przełomowe odkrycia źródłowe, jakie świeże
zdobycze nauki, obaliły tradycyjny pogląd na problem Unii? I oto ze
zdumieniem dostrzegamy, że żadnych konkretnych faktów mu nie przeciwstawiono,
a to z tego bardzo prostego powodu, że Unię potępiono, zanim ją naukowo
zbadano, nawet zanim się pojawiły pierwsze studia monograficzne nad
jej początkami. A do ostatnich czasów - co prawda w publicystyce częściej,
niż w nauce - wyrok ten powtarzano, choć drobiazgowa praca historyczna
nad fragmentami problemu naszej ekspansji w niczym go nie usprawiedliwiała.
Nad fragmentami, bo synteza całości Unii nie tylko politycznej, ale
i kulturalnej, nie tylko narodowej, ale i religijnej, dziś się zaledwie
wyłania z pracowni specjalistów, ani zaś w części nie stała się jeszcze
własnością wykształconego ogółu.
Stąd, gdy dotychczas wybierano między uwielbieniem a potępieniem Unii,
nie wybierano nigdy między urojeniem a prawdą naukowa, lecz między jednym
rozumowaniem a drugim. Za pierwszym zdawał się ukrywać szowinizm patriotyczny,
drugi zalecał trzeźwy krytycyzm, a potwierdzał powszechny niemal sąd
uczonej zagranicy. Ale zgodność z poglądem obcych uczonych nie tyle
uspokajała sumienie naukowe polskich krytyków Unii, co raczej niepokoiła
ich sumienie narodowe. Wszak i w tym wypadku ci, którzy w pewnej właściwości
dawnej Polski upatrywali powód jej upadku, niemniej ją kochali od tych,
którzy ją idealizowali. Dlatego, twierdząc, że Unia nas zgubiła, nie
piętnowali jej twórców ani jako złych polityków, ani jako gwałcicieli
innych narodów, przyznając, że ich postępowanie było w danych chwilach
koniecznością dziejową. Taki jednak wniosek jest właściwie najsmutniejszy,
i już nie boleść, nie zdumienie, lecz niedowierzanie wzbudzić musi:
czyż już w XIV wieku wyrok śmierci był nam pisany?
Może i dziś jeszcze nie gotowa odpowiedź niechybna na wszystkie te wątpliwości.
Ależ czy naród ma czekać, aż jego historycy ostatni w tej sprawie wyczerpią
dokument? Kto na zagadnienie tak decydującej wagi choć trochę światła
rzucić może, ten ma obowiązek, ile sił mu starczy, przybliżyć tę chwilę,
gdy ogół społeczeństwa stanie przed własną przeszłością nie z niejasnym,
choć miłym rozmarzeniem, ani z bolesnym, a może zbytecznym sceptycyzmem,
ani z obojętnością wreszcie, ale w spokoju pewnej wiedzy i świadomości,
której podstawą sumienny wysiłek badawczy, a wynikiem miłość czynna
i ofiarna.
Ekspansja Polski poza pierwotne, etnograficzne granice, śmiało rysowana
w programie politycznym pierwszych Bolesławów, zaczęła się od razu,
gdy po epoce podziałów ich państwo w głównym zrębie zrosło się na nowo.
Skromnym jej początkiem, to zajęcie Rusi Czerwonej przez Kazimierza
W. Kamieniem węgielnym - układ krewski, przyłączający do Polski litewskie
i ruskie ziemie Jagiełły. Podczas dwuwiekowych sporów o jego interpretację
toczy się podwójna walka orężna o utwierdzenie terytorialne zjednoczonego
państwa, wre podwójna praca duchowa nad jego utwierdzeniem ustrojowo
- kulturalnym.
Jednym celem walki zewnętrznej było utrzymanie całości państwa wobec
pretensji Moskwy do jego ziem ruskich. Drugim musiało być opanowanie
ujść wielkich dróg wodnych, których dorzecza tworzyły naturalne podłoże
Polski, Litwy i Rusi, a leczyły się w pomost między morzem Bałtyckim
a Czarnym. Były to - skoro z dorzecza Odry Polskę już przedtem przeważnie
wyparto - Wisła, Niemen i Dźwina, Dniestr i Dniepr.
Celem pracy wewnętrznej była jedność państwa. Przeszkadzały jej różnice,
dzielące jego części składowe, wśród nich zaś dwie zasadnicze: ustrojowa
między państwem polskim a państwem litewskim, i kulturalna między Polską
etnograficzna a Rusią, która już przed Unią kulturalnie opanowała większość
etnograficznej Litwy. Środkiem dla usunięcia pierwszej z tych różnic
była asymilacja ustrojowa W. Księstwa litewskiego; dla usunięcia drugiej,
której podstawą była różnica wiary, pozyskanie Rusi dla katolicyzmu
przez pracę misyjną - jak na pogańskiej Litwie - lub unię kościelną.
Dokonanie tych wielkich zadań na zewnątrz i na wewnątrz utrudniał, choć
w porównaniu z nimi drugorzędny, spór o formę unii politycznej. I on
również miał charakter podwójny, terytorialny i ustrojowy. Toczył się
bowiem o rozdział obszaru państwa między jego części składowe i o wzajemny
stosunek prawny tych ostatnich.
Gdy go wreszcie rozwiązano w r. 1569, wspomniane zadania, które, wypłynąwszy
z połączenia Polski z Litwa i Rusią, były warunkiem jego trwałości,
były załatwione w bardzo różnym stopniu. Ujście Wisły, odzyskane w r.
1466, zabezpieczono równocześnie z unia lubelską przez wcielenie Prus
królewskich do Korony. Opanowanie ujścia Niemna, niezabezpieczone należycie
w r. 1525, w r. 1569 stało się iluzorycznym przez dopuszczenie linii
elektoralnej domu brandenburskiego do udziału, przy inwestyturze nowego
księcia pruskiego. Za to osiem lat przedtem pozyskano ujście Dźwiny,
a teraz uregulowano stosunek Inflant do Polski i Litwy. Brzegi czarnomorskie
były stracone; ale hołd Bohdana mołdawskiego dowodził, że jeszcze w
r. 1569 dawna droga, którą zmierzano do ujścia Dniestru, nie zamknęła
się ostatecznie, a zaraz po unii lubelskiej pierwsza organizacja Kozaczyzny
miała stworzyć nową możliwość, utrzymania przy Rzeczypospolitej bezpańskich
na razie stepów nad dolnym Dnieprem, z których wyparły Litwę napady
tatarskie. Forma zaś terytorialna i ustrojowa, jaką Unii nadano, miała
przygotować odzyskanie siłami dotychczasowych strat Litwy na rzecz Moskwy
w ziemiach ruskich.
Nastąpiło to rzeczywiście za Batorego i Zygmunta III. W r. 1618 Polska
osiągnęła maksimum swej ekspansji. Zwrot spowodował wielki - po wielu
mniejszych - bunt Kozaczyzny pod Chmielnickim. Bezpośrednio bowiem doprowadził
do utraty lewobrzeżnej Ukrainy z Kijowem i ostatecznego odcięcia Polski
od Czarnego Morza; pośrednio zaś umożliwił równoczesny atak wszystkich
jej wrogów, który ją pozbawił Czernichowa i Smoleńska, ujścia Dźwiny
i resztek zwierzchnictwa nad ujściem Niemna. Mimo to Rzeczpospolita
ťpotopŤ przetrwała. Wyszła z niego uszczuplona, w niekorzystnych granicach,
na wewnątrz jednak bardziej jednolita, niż przedtem, gdyż w doli i niedoli
dojrzały tymczasem i przeszły próbę ogniową kryzysu rezultaty pracy
wewnętrznej, do której zmusiła Polskę jej ekspansja.
Z dwóch głównych zadań tej pracy wewnętrznej pierwsze spełniono z nadzwyczajnym;
zupełnym sukcesem. Program asymilacji ustrojowej W. Księstwa litewskiego,
sformułowany już w rok po chrzcie Jagiełły w pierwszym przywileju społeczeństwa
litewskiego, urzeczywistnił się w przeddzień unii lubelskiej w wielkiej
reformie związanej z wydaniem drugiego statutu litewskiego. Stąd, choć
ta unia nie ziściła w pełni inkorporacyjnego programu układu krewskiego,
W. Księstwo zrosło się z Koroną tak silnie, że gdy konstytucja 3 maja
zniosła jego odrębność, stwierdziła tylko prawnie istniejący od dawna
stan faktyczny.
Drugie zadanie, bez porównania większe napotykało trudności. Podczas
gdy pogańska Litwa rychło przyjęła w całości wiarę katolicką, na Rusi
tylko jednostki porzucały schizmę dla obrządku łacińskiego. Dlatego
niemal od początku unii politycznej dawna myśl przywrócenia jedności
Kościoła przez unię religijną żywy znajduje odgłos w Polsce i na Litwie.
W XV wieku myśl ta, podjęta przez wielkie sobory, pozornie pozyskała
we Florencji w r. 1439 cały kościół wschodni, ale niebawem upadła nawet
tam, gdzie oba obrządki w jednym stykały się państwie, pod berłem Jagiellonów.
Ostatni raz przed długą przerwą w pracy na tym polu odżyła chwilowo
na progu XVI wieku, wieku reformacji. Reformacja mimo złudnego hasła
o jednym na całe państwo kościele narodowym, nowe w dziedzinie religijnej,
podstawie życia kulturalnego, przyniosła rozbicie. Wprawdzie dla wielu
schizmatyków jej sprzeczne nauki były droga, którą weszli w świat kulturalny
zachodu, ale pozostał po reformacji nowy czynnik, podkopujący duchową
jedność państwa, słaby, lecz politycznie niebezpieczny aż po ostatnie
dni Rzeczypospolitej. Gdy jednak w ostatniej ćwierci XVI wieku przewagę
odzyskał katolicyzm, mógł powrócić do dzieła unii religijnej z Rusią.
Unia brzeska miała usunąć rozłam religijny między Polską a Rusią, lecz
nieprzyjęta przez całą Ruś, wśród niej samej wywołała rozłam nowy. Dyzunię
podkopał dopiero związek jej sprawy z powstaniem kozackim. ťRuina Ť,
przez nie wywołana, sprowadziła wszystką niemal Ruś, która wytrwała
przy Rzeczypospolitej, do katolicyzmu obu obrządków. Resztki dyzunii,
które pozostały po synodzie z 1720 r., znalazły się z resztkami protestantyzmu
we wspólnym obozie dysydenckim. Poza tym kulturalna jedność państwa
nie ustępowała politycznej.
Wpłynął na to i fakt, że równolegle z pracą asymilacji ustrojowej i
religijnej jego części składowych dokonała się też stopniowo a samorzutnie
asymilacja językowa w formie polonizacji, obejmującej całą niemal warstwę
społeczną, która wówczas polityczną i kulturalną odgrywała rolę. Polonizacja
szlachty jedność państwową uzupełniła narodową. Odrębność narodowa niepolskich
mas ludowych mogła się stać niebezpieczną dla jedności Rzeczypospolitej,
gdyby ona przetrwała do wieku XIX, wieku demokratyzacji społeczeństwa.
Skoro ją zaś przedtem rozebrano, jest bez znaczenia dla kwestii jej
upadku.
Za to z innych zagadnień, które ekspansja Polski wprowadziła do jej
dziejów, te wszystkie, których nie rozwiązano pomyślnie, można istotnie
z tym upadkiem wprowadzić w związek przyczynowy. Trzeba nam więc odpowiedzieć
na rozstrzygające pytanie, o ile by się te zadania, którym siły Polski
nie sprostały, wcale nie wyłoniły, gdyby nie przekroczyła swych pierwotnych
granic, i o ile sposób, w jaki rozwiązano inne, był odpowiednim i korzystnym.
Na samym początku z jedną zasadniczą spotykamy się wątpliwością. Czy
sam fakt rozszerzenia się państwa na obce obszary, przerastające je
rozległością i ludnością, był jako taki wspaniałym sukcesem, czy też
krokiem nieoględnym, niebezpiecznym, który cały dalszy rozwój musiał
kierować na niepewne tory?
Porównywano nieraz ekspansję Polski z ekspansją kolonialną, innych państw
europejskich. Gdyby ta analogia była dokładna, wypływałby z niej wniosek,
że sam fakt ekspansji był w dziejach Polski takim samym dowodem sił
żywotnych i drogą do potęgi, jak polityka kolonialna w dziejach innych
narodów. Z tym tylko zastrzeżeniem, że może państwo polskie podjęło
tę politykę na zbyt wczesnym stopniu własnego rozwoju.
Tymczasem jednak pozorną analogię osłabiają dwie bardzo doniosłe różnice.
Nazwą kolonii określa się zwykle zdobycze dalekie, zamorskie, pozbawione
bezpośredniej łączności z krajem macierzystym. Nadto chodzi w tych wypadkach
o władzę nad ludami, których kultura jest albo całkiem pierwotną, albo
tak zasadniczo różną od europejskiej, tak niezdolną do rywalizowania
lub współdziałania w zakresie państwowości, że skazana na bezwzględną
przewagę polityczną zdobywców, jak w Indiach, albo nawet na wyniszczenie,
jak w Meksyku lub w Peruwii. Z obu względów niepodobna porównać naszych
ziem litewsko - ruskich z koloniami Anglii lub Holandii, Francji lub
Hiszpanii.
Łatwo wskazać przykład, gdzie przy ekspansji kolonialnej państwa europejskiego
odpada jedna ze wskazanych różnic od naszej. Rosja, jeszcze jako Moskwa,
skolonizowała ziemie, graniczące bezpośrednio z jej obszarem pierwotnym.
Niebywałe jej rozszerzenie, które w sto lat zaledwie po zdobyciu Kazania
i Astrachania osiągnęło Ocean Spokojny, dowodzi niezbicie, że taka kolonizacja
jest o wiele łatwiejsza od zamorskiej. Jedna więc z cech charakterystycznych
naszej ťkolonizacji Ť mogła ją uczynić chyba tylko wygodniejszą i bezpieczniejszą.
Daremnie za to w dziejach Moskwy, a również i zachodnich potęg morskich,
szukalibyśmy drugiej cechy, wyróżniającej ekspansję Polski. Z kulturą
pierwotną spotkaliśmy się tylko na Litwie etnograficznej. A i tam kultura
rodzima, choć we wszystkich innych dziedzinach zaledwie o niej mówić
można, w jednej, a mianowicie właśnie w państwowo - twórczej, rozwinęła
się niebywale szybko. Na ogromnych zaś obszarach ruskich zakorzeniła
się od czasów równie dawnych, jak geneza polskiego państwa i kultury,
kultura inna, a choć mniej od naszej i w ogóle zachodniej żywotna, przecież
zdolna do rywalizacji, bo z tych samych czerpiąca praźródeł.
Czy w takich warunkach połączenie w jednym państwie nie jest z góry
skazanym na niepowodzenie? Czy w takich wypadkach jedyną możliwością
rozszerzenia granic jest metoda, zastosowana przez średniowieczne Niemcy
- na mniejszym zresztą obszarze - wobec Słowian połabskich? Nie. Istnieje
jeszcze środek inny, który kolonizacją w dosłownym znaczeniu posługuje
się tylko jako środkiem pomocniczym, a siłą miecza tylko w całkiem wyjątkowych
wypadkach. Jest nim stworzenie złożonego organizmu państwowego, łączącego
terytoria o różnym charakterze prawnopaństwowym, zgodnie z warunkami
geograficznymi w imię wspólnych zadań historycznych. W nim oczywiście
przywództwo przypada tej części, z której wyszła idea zjednoczenia,
która inne przewyższa nie obszarem i liczbą mieszkańców, lecz dojrzałością
polityczną i poziomem kulturalnym.
Że taka ekspansja jest możliwa, dowodzi Austria. Różnice w sposobie
ekspansji i w przeprowadzeniu budowy państwowej nie mogą zasłonić historykowi
widocznych analogii w dziejowym ukształtowaniu się państwa austriackiego
i polskiego. Między Austrią Babenbergów a Austrią Habsburgów, której
sankcja pragmatyczna, ogłoszenie cesarstwa w r. 1804 i ugoda z r. 1867
dały formę prawnopaństwową, różnica jest podobna, co między Polską piastowską
a Polską jagiellońską unii lubelskiej. W obu wypadkach rozmaitość terytoriów
o silnych tradycjach odrębności i rozmaitość narodowo - kulturalną połączono
fizycznie drogami hydrograficznymi, a duchowo ideą walki ze wschodem;
wcielano coraz to nowe ziemie bez wielkich wojen, zdwajano obszar i
sferę interesów państwa przez jeden fakt dziejowy (r. 1386 i 1526);
zwalczano ogromne trudności w wewnętrznym ustosunkowaniu części składowych,
starcia między centralizmem a partykularyzmem, dualizmem a trializmem;
dążono do jedności przez asymilację ustrojową i przewagę katolicyzmu;
utrudniała wreszcie terytorialne utwierdzenie państwa na zewnątrz polityka
dynastyczna, sięgająca w niektórych okresach poza jego geograficzne
podłoże.
I otóż Austria, choć w dodatku utrudniła sobie zadania, wynikłe z jej
ekspansji, przez sposób, w jaki je chciała rozwiązać, właśnie tylko
dzięki niej wyrosła na potężne mocarstwo. Bez niej ťaustriackie kraje
dziedziczneŤ Habsburgów zeszłyby do roli Bawarii lub Saksonii. Tak samo
Polska, gdyby nie jej ekspansja, byłaby podzieliła los innych małych
państw narodowościowych, otaczających od wschodu rzymskie imperium,
Czech lub Węgier.
To ostatnie spostrzeżenie dowodzi, że fakt rozszerzania się państwa
polskiego na całe nowe światy w drugiej połowie XIV wieku był nie tylko
sam przez się dodatnim, ale zarazem konieczną w owej epoce decyzją.
Inaczej Polska byłaby stanęła przed zadaniami politycznymi całkiem podobnymi
do tych, które się wyłoniły przez Unię, ale byłaby musiała do nich przystąpić
w bez porównania gorszych i trudniejszych warunkach.
Unia zwaliła na Polskę spór o stosunek prawnopaństwowy Litwy do Korony.
Wyodrębnienie Rusi, jako trzeciej części składowej państwa, choć zrazu
się na nie zanosiło, nie mogło przyjść do skutku ze względu na rozmieszczeni
geograficzne ziem ruskich od Halicza po Połock i wskutek urwania się
tradycji politycznej jednolitego państwa ruskiego. Stąd przybył spór
o rozdział ziem ruskich między Polską a Litwą. Za to jednak, gdyby Polska
zamknęła się w granicach z przed 1340 (albo ściślej 1349 r.), najprawdopodobniej
pod władzą jakiegoś dynasty z Niemiec, byłaby musiała niebawem toczyć
spór o wiele groźniejszy dla jej bytu, spór o własną odrębność prawnopaństwową.
A zamiast zatargu wewnętrznego o Podlasie, Wołyń lub Podole, byłaby
się toczyła w dalszym ciągu odwieczna walka zewnętrzna o obszar historycznie
i geograficznie przejściowy, jakim Polskę etnograficzną otaczały od
wschodu - zamiast jakiejkolwiek wyraźnej granicy - ziemie dawnych Jadźwingów
i grodów czerwieńskich.
Walka ta byłaby od schyłku XIV wieku urosła do rozmiarów, dających się
zupełnie dobrze porównać z ciężkimi zapasami, jakie państwo jagiellońskie
staczać musiało z Moskwą. Gdyby nie Unia, byłoby powstało za czasów
Jagiełły, na miejscu dawnych królestw Daniły i Mendoga, z których każde
z osobna szukać musiało porozumienia z Zachodem, wielkie państwo litewsko-ruskie,
litewskie może jeszcze z imienia, lecz ruskie w swej istocie. Dostępne
od północy, gdzie jego władca gotów był poświęcić Żmudź, wpływom zjednoczonych
Zakonów niemieckich, od południa wpływom tatarskim, a przede wszystkim
od wschodu wpływom Moskwy, której wiara w nim zapanowałaby niepodzielnie,
byłoby tworzyło stałe niebezpieczeństwo dla Polski przez samo swe sąsiedztwo.
A skoro państwo litewskie w połączeniu z polskim naporowi moskiewskiemu
ledwo podołać mogło, to odcięte od zachodu, opanowane przez żywioł rusko
- schizmatycki, w niedalekim czasie byłoby się z Moskwą zlało, wchłonięte
przy zbieraniu wszech Rusi tak samo, jak Riazań lub Twer, Nowogród lub
Psków. Taka zaś konfiguracja polityczna byłaby postawiła Polskę przed
zadaniami o wiele trudniejszymi, aniżeli walka o Smoleńsk i Siewierzczyznę.
Bez zabezpieczenia od wschodu, chociażby na czas walnej rozprawy z Krzyżakami,
bez zdwojenia sił dzięki przyłączeniu ogromnych obszarów litewsko-ruskich,
Polska aniby myśleć nie mogła o odzyskaniu ujścia Wisły, choć to zadanie
stało przed nią całkiem niezależnie od Unii. Odcięta od Bałtyku, byłaby
w wyższym jeszcze stopniu, aniżeli przez Unię, zmuszona szukać drogi,
jeśli nie politycznej, to przynajmniej gospodarczej, ku Morzu Czarnemu.
Że jej nie mogła wywalczyć orężnie wbrew całej Litwie i Rusi, rozumie
się samo przez się, a jak trudnym było drogi handlowe od morza do morza
skierować przez Kraków, tego doświadczał Kazimierz W. nawet po zajęciu
Lwowa.
Prawda, że i po Unii wyzyskaniu drogi dniestrzańskiej i dnieprzańskiej
stanęły na przeszkodzie napady tatarskie, że broniąc przed nimi swych
ziem ruskich, Polska jagiellońska przelewała krew swych najlepszych
synów. Ale czyż Ruś, pozostawiona sobie, a raczej Litwie i Moskwie,
byłaby Polskę w piastowskich granicach ochroniła przed plagą tatarską?
Niech na to odpowie fakt, że ziemie ruskie Litwy, nawet zjednoczonej
z Polską, nie ochraniały wcale ziem ruskich Korony od krymskich najeźdźców,
którzy zwykle dopiero tam spotykali się ze skutecznym oporem, gdzie
stały koronne straże. Zbyteczne zaś przypominać, jak Moskwa, zamiast
bronić dalszych, zachodnich ziem przed Tatarami, umiała ich skłaniać
do coraz nowych, coraz głębiej sięgających wypraw łupieżczych.
To tylko prawda, że Polska, gdyby nie związek z Litwą, nie byłaby się
potrzebowała troszczyć o panowanie ujść Niemna i Dźwiny. Prawda, ale
- z tego smutnego powodu, że bez Unii żadnego nie byłaby miała głosu
w walce o dominium maris Baltici.
Jednym słowem tylko przez Unię Polska mogła się stać mocarstwem, z którym
się liczyli sąsiedzi, dla którego żadna sprawa wschodniej Europy nie
była obcą, że nie wszystkimi zdołała pokierować pomyślnie dla siebie,
temu Unia winną być nie może, gdyż lepsze, a nie gorsze da tego stworzyła
warunki. Stąd wyjaśnienie, o ile błędy w tych zagadnieniach polityki
zewnętrznej mogły wywołać upadek Polski, nie do nas należy.
Za to bezsprzecznie na Unię spada odpowiedzialność za pojawienie się
w życiu wewnętrznym Polski trudnego zadania stworzenia ustrojowej i
kulturalnej jedności państwa, przedtem pod tymi względami jednolitego.
Ale Unia, zmieniwszy zatargi z Litwą i Rusią w wewnętrzny spór polityczny,
nauczyła Polskę w dwuwiekowym doświadczeniu, jak wszelkie wewnętrzne
antagonizmy można usuwać.
Pozornie istnieje na to sposób bardzo prosty: siła. Siła militarna,
rządowa, która n. p. po bitwie na Białej Górze, po powstaniach różnych
Tököly'ch i Rákóczych tak szybko się załatwiała z odrębnościami Czech
czy Węgier. Polska tego środka stosować nie mogła, bo w stosunku do
Litwy i Rusi nie miała potrzebnych, przeważających sił. Ale nawet, gdy
chwilowa przewaga była po jej stronie, każde zastosowanie siły w wewnętrznym
współżyciu było - jak przy każdej ekspansji, podobnej do naszej - zupełnie
fałszywą drogą. W jedynym wypadku, gdy Polska w sporze o stanowisko
prawnopaństwowe Litwy i rozdział ziem ruskich zastosowała siłę, mianowicie
przy zwalczeniu Świdrygiełły, doraźne sukcesy świetnej taktyki dyplomatycznej
i strategicznej, w unii grodzieńskiej lub pod Wiłkomierzem, nie powinny
nam zasłaniać zgubnych następstw tego epizodu. Doprowadził on przecież
do zerwania Unii w parę lat po zwycięstwie orężnym, utraty głównej części
Wołynia i wschodniego Podola, wreszcie do obustronnego roznamiętnienia,
które dopiero w ciągu długich lat załagodził Kazimierz Jagiellończyk.
Załagodził, bo przeciwny zastosował system. Zastosowali go też Polacy
na przełomie XIV i XV wieku, gdy dostrzegli, że z inkorporacją bez zastrzeżeń,
ze zniesieniem swego państwa Litwa się nie pogodzi, i dlatego sami do
odbudowania tego państwa przyłożyli rękę, zbierając owoce tego ustępstwa
w walce z Zakonem. Wyrazem tego systemu było także zgodne rozluźnienie
Unii w r. 1499, które już po dwóch latach wydało plon w akcie piotrkowsko
- mielnickim. Wierni tym zasadom, Polacy, gdy Litwa unię z 1501 r. zrywała
i usuwała się od wszelkich w tej sprawie rokowań, nie wywierali żadnego
na nią przymusu, aż się doczekali chwili, gdy prawie cała Litwa odnowienia
i zacieśnienia Unii zażądała sama. W myśl tego samego systemu Polacy
odłożyli przez sto lat swe pretensje do Podlasia i Wołynia, aż mieszkańcy
tych ziem stali się sami najgorętszymi rzecznikami związku z Koroną.
Na wielkim wreszcie ustępstwie oparliśmy unię lubelską, porzucając myśl
wcielenia W. Księstwa, godząc się w najistotniejszych punktach na taka
unię, jakiej chciała, Litwa, unię, która właśnie dzięki temu wieki przetrwała.
Ekspansja na obce kraje i narody, jeśli ma być trwała i owocna, może
się tylko opierać na ich dobrowolnej zgodzie i dlatego ją właśnie przodkowie
nasi Unią zwali i w jej pierwszych aktach jako podstawę wspólnego państwa
określali miłość i zgodę.
System oparcia polityki wewnętrznej wspólnego państwa na dobrej woli
wszystkich jego mieszkańców pozwolił, zastosowany do stosunków ustrojowo
- kulturalnych, dokonać tych wszystkich zadań, które wyłącznie wskutek
Unii stanęły przed Polską.
Podczas gdy w Austrii z epoki absolutyzmu asymilację ustrojową przeprowadzono
na korzyść czynnika rządowego, przez usuwanie odrębnych przywilejów
poszczególnych części państwa, w państwie jagiellońskim asymilacja ustrojowa
do Polski, wychodząca na korzyść czynnika społecznego, dawała ziemiom
niepolskim to, czego same pragnęły: ťwolne, dobre, chrześcijańskie prawaŤ.
Stąd dokonała się bez narzucenia choć jednej ustawy przez Polskę, drogą
dobrowolnej, bo nawet usilnie żądanej recepcji, czy to chodziło o wprowadzenie
prawa polskiego na Rusi koronnej, czy też o stworzenie rządów sejmowych
i sejmikowych oraz sądownictwa ziemskiego w W. Księstwie litewskim.
Równocześnie z rozszerzaniem praw i swobód w ziemiach litewsko-ruskich
dokonywała się też ich asymilacja społeczna przez rozszerzanie koła
tych, którzy z reform ustrojowych mogli korzystać. Uprzywilejowane stanowisko
panów rady i niektórych rodów możnowładczych pozostało chwilowym tylko
zjawiskiem w dziejach W. Księstwa, a za to Polska nawet jego bojarów
służebnych, szlachtę niewolną, podnosiła do rzędu szlachty pełnoprawnej,
bez względu na to, czy chodziło o polskich Podlasian, czy też n. p.
o jakichś bojarów owruckich, dalekich Polsce pochodzeniem i stopniem
kultury.
Przez tę zasadę Polska zyskała zastępy obywateli, gorąco przywiązanych
do wspólnej Rzeczypospolitej. W jedynym wypadku, gdzie jej nie zastosowała,
stworzyła sobie ognisko niezadowolenia i buntu. Największym błędem,
popełnionym przez Polskę w problemach, związanych z jej ekspansją, było
to, że nie zasymilowała sobie Ukrainy. Swawolne ťhultajstwoŤ, dorywczo
tylko spieszące na kozackie wyprawy, czerń, na którą prawdziwi Niżowcy,
Zaporożcy, sami patrzyli z pogardą, można było i należało utrzymać w
tych warstwach społecznych, z których wychodzili, drobnomieszczańskiej
lub - przeważnie - chłopskiej. Za to tę ludność kresową, która zawodowo
trudniła się służbą wojenną, można było i należało, tak samo, jak w
innych ziemiach, ťpodnieść na stopień ziemiaństwa, pełnoprawnego obywatelstwa,
szlachectwa z kolei. Zamiast tego stworzono sztuczny podział na regestrowych
i nieregestrowych, który, nie zadowalając ani jednych ani drugich, był
anomalią w ustroju społecznym wszystkich innych - nawet i ruskich -
ziem państwa.
Błąd ten, w którym więcej było niekonsekwencji i niezrozumienia warunków
miejscowych, aniżeli niesprawiedliwości społecznej (bo narodowa tu w
ogóle nie wchodziła w grę), pomścił się aż zbyt dotkliwie. Z wszystkich
kwestii, wynikłych z Unii, jedna tylko kozacka pozostaje w pośrednim
związku z upadkiem państwa, gdyż za późno próbowano ją rozwiązać przez
zastosowanie i rozwinięcie zasad tej Unii w ugodzie hadziackiej. Pośrednim
jednak tylko jest jej związek z końcem Rzeczypospolitej, bo jej skutek
bezpośredni, katastrofy wojenne za Jana Kazimierza, państwo polskie
przetrwało i o sto lat przeżyło. Za to wojny kozackie przerwały powolną
i pokojową asymilację kulturalną Rusi. Rozbiły Ruś nie tylko terytorialnie,
ale i na tym samym terytorium społecznie i kulturalnie na dwa obozy,
z których wprawdzie jeden tym szybciej do Polski się zbliżył, ale drugi
żył odtąd niechęcią do wszystkiego, co polskie.
Poza kwestią kozacką jednak Polska, trzymając się swego właściwego systemu,
zadanie asymilacji kulturalnej świata ruskiego spełniała w odpowiedni
sposób. Systemem tym w dziedzinie kulturalnej, a w tym wypadku głównie,
religijnej, mogła być tylko tolerancja. Tolerancja, którą właśnie w
sprawie ruskiej przekazał nam ten, któremu zawdzięczamy przyłączenie
Rusi: Kazimierz W.; która Rusinom - schizmatykom w Koronie dawała zupełne
równouprawnienie; której jedynym (od r. 1434) wyjątkiem; na Litwie było
niedopuszczenie ich do czterech urzędów, ograniczenie ostatecznie zniesione
w przeddzień unii lubelskiej.
Tolerancja wobec schizmatyków była szkołą, która katolickiej Polsce
pozwoliła przetrwać szczęśliwie zawieruchę duchową reformacji. Gdy w
podobnych stosunkach państwa austriackiego nietolerancja religijna zaostrzyła
antagonizmy jego części składowych, to tolerancja polska uratowała i
jedność duchową państwa i jego ducha prawdziwie katolickiego. Przez
to właśnie, że żadnej sekty nie prześladowano, żadna inna nie zdobyła
sobie przewagi i zagraniczni reformatorzy patrzyli z przestrachem, jak
swoboda wiary niweczyła ruch różnowierczy w Polsce. W wolności zwyciężyła
i odrodziła się dusza katolicka dawnej Polski. Późniejsze - choć w porównaniu
z zagranicą nieznaczne - objawy nietolerancji w państwie polskim przyniosły
mu niepowetowaną szkodę, dając sąsiadom pretekst mieszania się do jego
spraw wewnętrznych. Błędnym byłoby jednak potępić za te objawy, idące
w parze z obniżeniem się poziomu prawdziwego, wewnętrznego życia religijnego,
całą w ogóle t. zw. reakcję katolicką; wszak była to reakcja duchowej
jedności Rzeczypospolitej.
Jako taka tryumf największy święciła w unii religijnej Rusi z Polską.
Dzieło to, wyraz szczerego przekonania przez zwycięstwo dogmatyczne,
a zarazem- mądrej tolerancji przez ustępstwo obrządkowe, było niewątpliwie
jedyną drogą do wyrównania ich antagonizmu kulturalnego. Jedynie właściwym
był też sposób, w jaki je stworzono: razem z Rusią, a nie przeciw Rusi,
przez pokojowe szerzenie jego idei, chociażby z niebezpieczeństwem męczeństwa,
a nie jej narzucenie. Błędem była znowu tylko jedna wielka niekonsekwencja,
dotkliwsza dla unii, aniżeli rychłe wznowienie hierarchii schizmatyckiej:
polegała ona na tym, że nie przestano patrzeć się na Kościół unicki
jako na niższy, gorszy od łacińskiego, nie dopuszczając n. p. jego biskupów
do duchownego senatu.
Potępia się dziś nieraz unię brzeska za to, że ułatwiała ruszczenie
się ludu polskiego w ziemiach ruskich. Zapomina się jednak, ile ona
zyskała Rusi dla Polski, chociażby nie językowo, to duchowo, dla idei
wspólnej Rzeczypospolitej. Zapomina się, że nawet polemika, jaką wywołała
w obozie ruskim, dyzunitów, jak unitów, wciągała w nasz świat kulturalny,
nasza sferę interesów umysłowych; że wreszcie mimo wspomnianego błędu
w jej pojmowaniu objęła powolnym, lecz skutecznym pochodem wszystkie
ziemie ruskie. Symbol jedności duchowej państwa polskiego, upadła z
jego upadkiem, a resztki jej zachowały się wraz z resztkami polskich
na Rusi tradycji.
Unia religijna nie zrobiła wszystkich Rusinów Polakami pod względem
narodowym. Ale to też wcale nie było jej zadaniem. Tak samo, jak polonizacja
nie była zadaniem unii politycznej. Możemy się cieszyć z tego, widzieć
w tym dowód naszej wyższości kulturalnej, że tylu Rusinów i Litwinów
spolszczyło się dobrowolnie. Że dawna Rzeczpospolita nie polonizowała
więcej, nie wywierała nacisku na tych, którzy nie polszczyli się z własnej
woli, to nie było żadnym błędem, bo do wynaradawiania swych obywateli
Polska nie miała więcej prawa od jakiegokolwiek innego państwa. Przyjmowała
ich, jak mówili posłowie koronni na sejmie lubelskim, do tego, co miała
najlepszego: swej wolności, kultury i wiary. Ale pozwalała im być samymi
sobą. Inaczej pojęta Unia nie byłaby Unią. Zasada równouprawnienia narodowościowego
byłaby też pozwoliła dawnej Polsce przezwyciężyć ruchy nacjonalistyczne
XIX wieku, tak jak wprowadzenie tej zasady, w miejsce dawnego systemu,
odrodziło i uratowało Austrię przed 50laty.
Przy takim postawieniu kwestii odpada sam przez się jeden z zarzutów,
podnoszonych nieraz przeciw Unii, że mianowicie przestrzeń, jaką stworzyła
dla państwa polskiego jego ekspansja, była za wielką dla narodu polskiego,
nie pozwoliła mu skupić swych sił. Ależ tej przestrzeni nie miał wcale
wypełnić sam naród polski. Nawet w zagospodarowaniu pustkowi na obszarze
ziem litewsko-ruskich, kolonizacji we właściwym znaczeniu, współdziałała
z polskim osadnikiem, szlacheckim lub włościańskim, ludność miejscowa.
Tej z jej siedzib odwiecznych naród polski nie potrzebował wypierać,
co by istotnie przerastało jego siły i jego charakter spaczyło. Z tą
należało się tylko złączyć w imię wspólnego dobra, pozyskać ją dla wspólnej
pracy i wspólnej idei.
W tym ostatecznym celu Unii jagiellońskiej tkwią zarazem, obok korzyści
politycznych, mocarstwowych, jej wielkie korzyści wewnętrzne dla Polski
i - jak spokojnie dodać można - również i dla Litwy i Rusi.
Przyroda nie oddzieliła tych trzech narodów pasmami nieprzebytych gór,
splotła przeciwnie ich ziemie ojczyste siecią rzek historycznych dróg.
Zagrożone od zachodu naporem germańskim, który je wcześnie odparł od
Bałtyku, od wschodu barbarzyństwem azjatyckich hord, które nie tylko
zamknęły im drogę do drugiego morza, ale przeniknęły też swym zaborczym,
despotycznym duchem wschodnią ťzaleskąŤ ( latorośl Rusi, wszystkie trzy
były zdane na siebie od początku XIII wieku. Uratować mogło je tylko,
dokonane w wieku następnym, zjednoczenie w jednej federacji państwowej,
tak jak przedtem drogą federacji autonomicznych części składowych zrosło
się na nowo rozbite państwo polskie i rozszerzyło się na rozbite odłamy
dawnego państwa ruskiego państwo litewskie.
Nastąpiła wzajemna wymiana etnicznych i historycznych wartości. Polska,
choć sama jedna z najmłodszych córek łacińskiego Zachodu, zaniosła jego
kulturę aż po Dźwinę i Dniepr, tak, że gdy w piastowskich niegdyś ziemiach
święciła złoty wiek swej kultury narodowej, jej duch mógł już promienie,
ożywiając miejscowe, na wpół zagasłe tradycje kulturalne, aż po najdalsze
krańce Polski jagiellońskiej, przez Wilno aż po Połock, przez Zamość
i Ostróg aż po Kijów. Polska wyjątkowe w Europie zdobycze wolnościowe
swej rycerskiej braci zaniosła, pergaminami przywilejów utwierdzone,
tarczami herbowymi zdobne, wśród liczne rzesze bojarstwa, uginające
się pod ciężarem powinności służebnych i ograniczeń osobistych praw
- przed Krewem, podnoszące śmiało swój głos równy i wolny w sejmie walnym
obojga narodów - po Lublinie. Ideał przedmurza chrześcijaństwa, zachodniej
kultury i wolności, który przyświecał pierwszym twórcom i szermierzom
Unii, kiedy szli w Witołdowe boje nad Worsklę lub nad Okę, wcieliła
w sobie Polska ich potomków, owiana zwycięskim szumem husarskich skrzydeł
pod Kłuszynem i Chocimem. Polska wreszcie uświęciła wspólną Rzeczpospolitą
tym krzyżem, który Jadwiga zaniosła nad Wilię jako ryngraf obronny przed
mieczem krzyżackim, który Skarga ukazywał Rusi w imię jedności Kościoła
Bożego.
Ale Litwa i Ruś nie pozostały bierne. Jak nam dały dynastię, która Polsce
tak stała się drogą, że czciła krople jej krwi w ostatnich po wiekach
potomkach, tak dały nam, bo dali wspólnej Ojczyźnie, tylu jej największych,
wobec których zasług nikt z nas nie pyta, czy piastowska ich wydała
ziemia, czy też litewska lub ruska.
W tej wspólnej pracy ideę Unii pokolenia podawały pokoleniom: ideę rozwiązania
przeciwieństw przez miłość i zgodę, silniejsze od mieczów stali, ideę
duchowych podbojów, uwalniających zwyciężonych, żądających od zwycięzców
najszlachetniejszych sił, sił umysłu i serca.
Jeśliśmy upadli, to chyba najmniej dlatego, żeśmy hodować umieli wielką
ideę. Jeśli zaś obecnie odrodzić się mamy, to nie wolno nam tłumić jej
głosu, który nam w duszach brzmi z wiekowej dali, ponad małostkowe wewnętrzne
swary dostojny, ponad ekonomiczne rachuby owocny, ponad zimną hiperkrytykę
świętych tradycji dziś jeszcze umiłowany.
Oskar Halecki (1891-1973) był wybitnym historykiem,
absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego, na którym rozpoczął karierę
naukową. W Polsce międzywojennej pracował na Uniwersytecie Warszawskim.
Po wojnie na emigracji - wykładał m.in. w Nowym Jorku, Montrealu, Rzymie
i Los Angeles.