Syntezy otwarcia
W ubiegłym roku ukazały się trzy książki będące
syntezami dziejów Kościoła katolickiego w Polsce "ludowej". Pierwsza
autorstwa Antoniego Dudka i Ryszarda Gryza, druga ks. Zygmunta Zielińskiego, zaś trzecia Jana Żaryna. Publikacje te można wartościować, zastanawiać
się nad ich zaletami i wadami - zbiorczą recenzję tych pozycji opublikował
ostatnio Jerzy Eisler. Należy jednak podkreślić, że wszystkie wprowadzają
nowe elementy do badań nad dziejami Kościoła w PRL. Wszystkie zarazem
mają w przeważającej części charakter opisujący, w mniejszym stopniu
zaś wyjaśniający. Postawione w nich tezy nie stracą na ważności,
natomiast przedstawienie wielu zjawisk czy wydarzeń będzie można
z pewnością, w przyszłości, pogłębić i ukazać ich złożoność. Publikacje
te jednak - traktowane jako swoista trzyczęściowa całość - stanowią
pełne podsumowanie naszej aktualnej wiedzy. Ujawniają zarazem niemożliwość
dogłębnego wyjaśnienia pewnych zjawisk w oparciu o dostępne dotąd
źródła.
Wydaje
się, że wszystkie trzy wspomniane dzieła traktować należy jako syntezy
otwarcia - podsumowanie dotychczasowej wiedzy, nie tyle zamykające
zagadnienie, co raczej wskazujące obszary badawcze. Można by nawet
postawić ryzykowną tezę, że zamykają one dotychczasowy sposób badania
i opisu dziejów Kościoła w PRL, stanowiąc punkt wyjścia dla prac
naukowych uwzględniających w większym zakresie źródła o nowej jakości
- jakimi bez wątpienia są dokumenty komunistycznej policji politycznej.
W największym stopniu elementy wiedzy opartej o archiwa UB-SB zawiera
monumentalne dzieło Jana Żaryna.
W
tle tych wielkich publikacji ukazał się również niezwykle ważny
- a jak się wydaje pomijany zarówno w literaturze, jak i dyskusjach
historyków - artykuł Pawła Skibińskiego zestawiający stan badań
nad zagadnieniem agentury w Kościele. Właśnie ten tekst w sposób najbardziej jaskrawy
ukazuje skalę naszej niewiedzy, akcentując zarazem nowy obszar badań,
jakie zostały umożliwione poprzez otwarcie archiwów UB-SB.
Coraz
liczniejsze - zwłaszcza w ostatnich dwóch latach - stają się także
mniejsze opracowania przyczynkarskie i monograficzne poświęcone
konkretnym zagadnieniom - bądź zbiory artykułów będące efektem konferencji
naukowych - oparte o źródła z archiwów UB-SB. Wszystkie te publikacje należy - jak się wydaje
- traktować jako rekonesans. Otwarcie archiwów UB-SB sprawia, że
w rękach badaczy po raz pierwszy znajdują się dokumenty pozwalające
ukazać złożoną specyfikę państwa totalitarnego, którego znaczny
obszar działania stanowiły przedsięwzięcia policji politycznej.
Prowokacje i agentura
Jak słusznie zauważa Andrzej Grajewski pamięć jest formą sprawiedliwości.
Jednak w przypadku dziejów PRL-u nie ma zgody co do tego, co powinniśmy
pamiętać. Podstawowym zatem problemem jest napisanie nowej rzetelnej
historii Polski "ludowej" - nie tyle jednak opisującej cechy systemu
- co w dużej części zostało już uczynione, co drobiazgowo wyjaśniającej
mechanizm jego funkcjonowania. Tu jednak napotykamy kilka problemów.
Jednym jest brak zgody co do tego, jak bardzo szczegółowy powinien
być ten opis, co w praktyce sprowadza się do pytania, czy interesuje
nas tylko ogólny zarys mechanizmu, czy także konkretnie kto i w
jakim charakterze tworzył jego tryby. Wiele z osób publicznie zabierających
głos w kwestii polskiej przeszłości akceptuje jedynie opis wątków
martyrologicznych, nawołując do zaprzestania "historycznej lustracji"
- jak nazywają wyjaśnianie kulisów, tego czego pobieżny opis akceptują.
Często dla zdeprecjonowania badaczy zajmujących się dziejami komunistycznego
aparatu represji przedstawia się ich jako sensatów, koncentrujących
się na wyszukiwaniu spisków i intryg. Jednak jeśli opisuje się dzieje
państwa totalitarnego, a zwłaszcza kwestie działalności operacyjnej
policji politycznej, nie da się uniknąć opisywania podstępów, manipulacji
i spisków - nazywanych w żargonie bezpieki grami operacyjnymi - bo to była istota działań tej formacji.
W przypadku Kościoła katolickiego - w świetle
najnowszych ustaleń - na zbadanie i opisanie oczekuje sprawa stopnia
infiltracji jego struktur przez bezpiekę. Publikowane ostatnio informacje
ukazujące możliwości operacyjne komunistycznej policji politycznej
sprawiają, że także kwestię autonomii Kościoła w PRL należy poddać
naukowym badaniom. Tezę o niezależności będzie można potwierdzić
dopiero po szczegółowej analizie sieci informacyjnej jaką UB-SB
zbudowało w Kościele i wokół Kościoła, jak również po zidentyfikowaniu
dróg wpływu jakimi dysponowała bezpieka w Kościele. Wiemy bowiem,
że usiłowała ona nie tylko kontrolować jego działania, ale nawet
inicjować część z nich, prowadząc niestrudzenie działania zmierzające
do jego skłócenia i zatomizowania.
Przy analizie tego aspektu kluczowym zagadnieniem
staje się sprawa agentury. Niezwykle istotne są opublikowane przez
Tadeusza Ruzikowskiego statystyki agentury - prowadzone przez piony
operacyjne UB-SB - ukazujące skalę problemu z jakim muszą się zmierzyć
historycy. Warszawski badacz pisze między innymi: ze szczegółowych danych z 1976 r. wynika, że na ogólną liczbę
25 174 księży, biskupów oraz alumnów świeckich i zakonnych dla SB
pracowało 2309 duchownych. Oznacza to, że 9,17% księży było zarejestrowanych
w kartotekach SB jako tajni współpracownicy. Cyfry
te jednak należy zweryfikować, bowiem Ruzikowski zastrzega się zarazem, że podawane przez niego dane liczbowe
nie obejmują tajnych współpracowników Departamentu I (wywiadu),
Milicji Obywatelskiej, wywiadu i kontrwywiadu wojskowego, jak również
pionów pomocniczych resortu, takich jak Biuro Paszportów, Biuro
"B" (obserwacja operacyjna), Biuro "T" (technika operacyjna), Biuro
"W" (perlustracja korespondencji) itd. Nie uwzględniają zarazem innych niż tajni współpracownicy kategorii osobowych
źródeł informacji (OZI), takich jak np. kontakty obywatelskie czy
kontakty służbowe. Autor podkreśla, że na obecnym etapie
badań nie jest zatem możliwe określenie - nawet w przybliżeniu -
całkowitych rozmiarów agentury, czyli ogólnej liczby osobowych źródeł
informacji polskich służb specjalnych w latach 1944-1990.
Jednocześnie statystyki te ukazują tylko liczbę
osób, które zostały zarejestrowane w sieci informacyjnej, co oczywiście
nie oznacza, że wszystkie one były wartościowymi konfidentami. Zgoda
na współpracę z UB-SB podejmowana była zawsze świadomie, nie zawsze
jednak kończyła się długotrwałą i owocną współpracą. Wśród zwerbowanej
agentury spotkać można osoby, które podpisywały zobowiązanie taktycznie
- np. po to, aby uniknąć aresztowania i ostrzec o zagrożeniu innych.
Zdarzają się także liczne przypadki werbunków, po których agentura
stara się uchylić od współpracy - unika kontaktu z oficerami prowadzącymi,
względnie składa donosy bez "wartości operacyjnej". Przy czym rozróżnić należy zawsze intencje osoby
zwerbowanej od faktycznej przydatności podawanych przez nią informacji.
Możliwa bowiem jest sytuacja, w której ktoś chcąc uniknąć współpracy
podaje bezpiece informacje - z jego punktu widzenia bezwartościowe,
choć prawdziwe - natomiast istotne dla funkcjonariuszy UB-SB. Z
drugiej strony często można spotkać osoby, które starały się gorliwie
wywiązywać z podjętej współpracy, jednak ich donosy - z różnych
względów - były dla UB-SB mało użyteczne. Analiza kwestii współpracy
z komunistycznym aparatem represji musi być zatem zawsze dwupoziomowa.
Osobnym zagadnieniem jest bowiem sam fakt podjęcia współpracy, osobnym
natomiast sprawa wywiązywania się z niej.
Wydaje się, że dobrze mogą to obrazować przykłady
księży Jana Pochopienia i Bolesława Przybyszewskiego. Ks. Jan Pochopień
- skazany w tzw. procesie kurii krakowskiej - został zwerbowany
do współpracy z UB w marcu 1954 r. w więzieniu w Wiśniczu Nowym.
Nie wykorzystywano go jako tzw. agenta celnego, aby go nie zdekonspirować przed współwięźniami.
Planowano uzyskiwać od niego informacje dopiero po zwolnieniu z
więzienia, które nastąpiło w maju 1955 r. Ksiądz Pochopień unikał
jednak konsekwentnie kontaktów z "oficerem prowadzącym", który chciał z nim nawiązać łączność. I ostatecznie
w listopadzie 1956 r. został wyrejestrowany z sieci informacyjnej. Kapłan w więzieniu - prawdopodobnie licząc na
to, że umożliwi mu to uzyskanie przerwy w odbywaniu kary - taktycznie
podpisał zobowiązanie do współpracy, jednak nie wywiązał się z niego
i pozostał lojalny wobec Kościoła.
Ks.
Bolesław Przybyszewski z kolei - aresztowany w związku z tą samą
sprawą - został zwolniony z aresztu bez procesu, po podpisaniu zobowiązania
do współpracy. Również podejmowane przez niego działania sprawiają,
że fakt podpisania współpracy można uznać za fortel taktyczny umożliwiający
odzyskanie wolności. Początkowo - przez kilka miesięcy -składał
tzw. donosy "ogólnoinformacyjne" - czyli nie bardzo przydatne w
pracy operacyjnej, a następnie zaczął uchylać się od współpracy
i w styczniu 1955 r. został wyłączony z "sieci informacyjnej". Jednak
w kilkanaście lat później ponownie nawiązano z nim kontakt i w listopadzie
1968 r. bez powtórnego odbierania zobowiązania o współpracy zarejestrowano
jako tajnego współpracownika pod pseudonimem "Biały". Rejestrację
poprzedziło niemal czteroletnie udzielanie informacji oficerowi
SB - księdza określano w tym czasie jako pomoc obywatelską (kategoria
osobowego źródła informacji, która nie zawsze podlegała rejestracji).
Do 1971 r. - kiedy zaczął ponownie uchylać się od współpracy TW
"Biały" - był cenionym informatorem SB.
Obydwaj
duchowni podpisali zobowiązanie do współpracy, jednak konsekwencje
tego faktu były odmienne. Stwierdzenie, że ktoś zgodził się na współpracę
jest niewystarczające i nie pozwala na rzetelną ocenę postawy danego
człowieka, ani na ukazanie jego ewentualnych prób uchylenia się
od niej.
Istotne także jest pytanie - na które odpowiedzi
również nie znajdziemy w statystykach - kto współpracował? Należy
zatem sprecyzować czy werbowano wikariuszy czy proboszczów, księży
diecezjalnych czy zakonników. Można już ryzykować postawienie wstępnych
tez - ważne jest jednak zasygnalizowanie potrzeby konkretnego i
jednostkowego rozpatrzenia każdego możliwego do zbadania przypadku
współpracy, ponieważ tylko w ten sposób będziemy w stanie odtworzyć
zakres wiedzy i skalę ingerencji bezpieki w działania Kościoła.
Pamiętać jednocześnie należy, że tajnymi współpracownikami czy agentami
wpływu w Kościele mogły być również osoby świeckie. Informacje o współpracy agenturalnej osób duchownych
warto weryfikować ze źródłami kościelnymi. Jednak dostęp do archiwów
kościelnych - zwłaszcza akt personalnych - jest w wielu wypadkach
nadal utrudniony.
Zagadnienie kolaboracji z komunistycznym aparatem
represji wzbudza emocje. Właśnie dlatego jego badanie wymaga wyjątkowej
dokładności i rzetelności. Jednak wielu badaczy i dziennikarzy podejmujących
ten temat nie dostrzega tła, które pozwala na właściwe przedstawienie
roli, jaką w sieci informacyjnej bezpieki odgrywał dany współpracownik. Wydaje
się, że niezbędne dla zrozumienia i opisu współpracy jest zapoznanie
się z instrukcjami pracy z agenturą wydawanymi przez UB-SB - ostatnio
opublikowanymi zbiorczo przez Tadeusza Ruzikowskiego. Ważne jest również doświadczenie w badaniu źródeł
bezpieki w ogóle, a akt agenturalnych w szczególności.
Nauka czytania i pisania
Ujawnianie coraz to nowych gier operacyjnych oraz
demaskowanie zakonspirowanych dotąd informatorów i agentów bezpieki
jest dla niektórych osób na tyle szokujące, że pojawiają się głosy
o nieprawdziwości informacji zawartych w archiwach UB-SB. Z drugiej
strony w chórze dezawuujących prawdziwość akt brzmią również głosy
tych, którzy są bezpośrednio zainteresowani w ukryciu niektórych
przedsięwzięć bezpieki czy osób z nią współpracujących. Skoro badania
nad aktami postępują i zatrzymać ich nie sposób, pozostaje podważanie
wiarygodności efektów tych badań.
Pomijając jednak wątek politycznej rozgrywki wokół
archiwów UB-SB, pozostaje kwestia umiejętności sprawnego korzystania
z zawartych w nich informacji oraz - w obliczu zniszczenia części
zasobu - uzyskiwania informacji, których pozornie nie ma, z innych
źródeł. Dyskusja nad archiwaliami rozpoczęła się i należy mieć nadzieję,
że jej efektem będzie wykształcenie nowych sprawnych narzędzi badawczych
niezbędnych do poruszania się po specyficznym i zróżnicowanym zasobie,
jakim jest spuścizna po komunistycznej policji politycznej. W tym miejscu wystarczy jedynie podkreślić,
że z większą niż w przypadku innych źródeł uwagą należy dążyć do
zdefiniowania kontekstu w jakim powstał dokument i zrozumienia celów,
jakim miał służyć. Jak dotąd jedynie nieliczni badacze podjęli się
wskazania niebezpieczeństw wiążących się z nieumiejętnym korzystaniem
z tych źródeł i zaproponowania nowej metodologii opartej na krytycznej
analizie i weryfikacji informacji zawartych w tej dokumentacji. Wydaje się, że wciąż jeszcze za mało wiemy o
pracy operacyjnej UB-SB, ale zarazem - co niezmiernie ważne w czasie
kwerend archiwalnych - za mało wiemy o metodach ewidencji, kategoryzacji
materiałów operacyjnych i archiwalnych, sposobów ich przechowywania,
dzielenia, przekazywania do innych jednostek, komasowania etc. Wielu
badaczy prowadzi kwerendy jednowymiarowe, poruszając się po zasobie
archiwalnym "po omacku". Dlatego należy - jak się wydaje - postulować
przeprowadzenie gruntownej dyskusji źródłoznawczej, której efektem
powinno być upowszechnienie wiedzy pozwalającej na nowe spojrzenie
na dzieje PRL. Zrozumienie praw rządzących zasobem archiwalnym,
sposobów prowadzenia archiwum i pracy operacyjnej przez UB-SB jest
szczególnie istotne w przypadku badań nad losami Kościoła, które
w związku z niszczeniem (głownie w latach 1989-1990) kluczowych
materiałów (np. TEOK, czy teczki personalne agentury), często odtwarzać
będzie trzeba na podstawie rozproszonej dokumentacji.
Ignorancja
czy zła wola?
Krytyka źródeł jest wyjątkowo istotna w przypadku
archiwów UB-SB, ponieważ specyfika państwa policyjnego powodowała,
że gromadzono głównie negatywne informacje na temat tzw. figurantów
- czyli osób rozpracowywanych. Jednak powtarzane w mediach ostrzeżenie
o fałszywości dokumentów jest najczęściej działaniem o charakterze
politycznym - które osłabić ma efekty badań nad PRL-em i z gruntu
poddawać w wątpliwość najnowsze ustalenia - lub wyrazem ignorancji
osób, które nie znając źródeł wypowiadają się o ich wiarygodności. Pomijając jednak ten rodzaj "wątpliwości", pozostają
także zastrzeżenia zgłaszane przez samych historyków.
Omawiając je należy pamiętać, że najbardziej newralgiczną
część tego co nazywamy "archiwami UB-SB" można - uogólniając - podzielić
na cztery kategorie źródeł: wytworzone przez Wydział "C" (czyli
archiwum), akta administracyjne, akta śledcze, akta operacyjne.
Najmniejszą wartość mają zazwyczaj - choć nie
zawsze - dokumenty wytworzone przez Wydział "C", a więc tzw. "faktografie",
"faktologie" czy wszelkiego rodzaju resortowe informatory. Ich mniejsza wiarygodność wynika z prostego
faktu, że są one źródłem wtórnym, a także z tego, że są najczęściej
pisane językiem ideologicznym, ponieważ czasem ważniejsza od warstwy
informacyjnej była w nich warstwa propagandowa. Materiały administracyjne
- czyli np. sprawozdania okresowe poszczególnych struktur UB-SB
- mogą być także źródłem o mniejszej wartości - bo także wtórnym.
Z kolei akta śledcze najczęściej konstruowano z tezą umożliwiającą
skazanie ujętej osoby. Nie można jednak z tymi źródłami porównywać
akt operacyjnych (w tym agenturalnych), które służyły zgoła innym
celom - były narzędziem pracy. Nie mamy bowiem w tym przypadku do
czynienia z archiwum, ale z dokumentami, które żyły, które były
na bieżąco wykorzystywane do przedsięwzięć operacyjnych przeciwko
szeroko rozumianej opozycji antysystemowej. Ich wiarygodność była
weryfikowana przez samych funkcjonariuszy UB-SB (co nie zwalnia
badaczy od krytycznego do nich podejścia), niepodobna bowiem konstruować
np. kombinacji operacyjnych w oparciu o fałszywe informacje. Specyfika
funkcjonowania komunistycznej policji politycznej (ale także i klasycznych
służb specjalnych) wymaga potwierdzania zdobytych informacji co
najmniej przez dwa niezależne i nie wiedzące o sobie źródła. Z tej
perspektywy patrząc, wszelkiego rodzaju przekłamania zawarte w materiałach
operacyjnych należy traktować jako wyjątek od zasadniczej reguły
ich wiarygodności. Czyli - mówiąc wprost - w aktach można znaleźć
błędy, a nie celowe fałszerstwa. Jak podkreśla Bronisław Wildstein:
archiwa SB zawierają dokumenty
tajne, sporządzone wyłącznie na własny użytek przez policję polityczną
PRL, która tylko dzięki zawartym w nich informacjom mogła funkcjonować.
Archiwa próbowano niszczyć, a nie fałszować.
Bogusław Kopka natomiast dodaje: W
PRL lat 60. i 70. [ale także wcześniej i później - przyp.
F.M.] nikt nie mógł przewidzieć,
że pod koniec lat 80. nastąpi upadek systemu. Nikomu nie przyszłoby
więc do głowy, aby pisać pod kątem nadchodzących zmian ustrojowych.
Podnoszony często argument celowego fałszowania
dokumentacji bezpieki jest nierozumny i dowodzi braku wiedzy - albo
złej woli - osób, które go podnoszą. Fałszywki były bowiem elementem
gry operacyjnej, a nie sposobem na jej prowadzenie i dokumentowanie.
Funkcjonariusze UB-SB nie zakładali, że ich akta operacyjne zostaną
upublicznione - a fałszywki prokurowano właśnie po to, by je ujawnić.
Najbardziej newralgiczna dla funkcjonowania resortu dokumentacja
jest wiarygodna, bo była klauzulowana i przeznaczona dla kilku uprawnionych
funkcjonariuszy. Warto tu podkreślić, że akta agenturalne były
chronione w sposób szczególny. Bardziej doświadczony badacz np.
wielokrotnie zetknął się - lub zetknie się - w aktach z praktyką
ukrywania przed innymi strukturami UB-SB danych identyfikujących
tajnego współpracownika, a nie z przypadkami kreowania fałszywej
agentury.
Wskazanie tych kilku wątków w dyskusji nad wartością
materiałów pozostałych po UB-SB ma na celu podkreślenie odpowiedzialności,
jaka spoczywa na badaczach korzystających z tej dokumentacji. Jakkolwiek
bez wątpienia jest ona wiarygodna i bez wątpienia nie sposób dać
rzetelnego opisu dziejów Kościoła w Polsce "ludowej" bez jej uwzględnienia,
nie ulega również wątpliwości, że nie może ona stać się jedyną podstawą
opracowań.
Pożądane jest szczegółowe ujawnianie mechanizmów
funkcjonowania UB-SB - ale winno ono być zawsze poparte rozumieniem
celu, jakiemu dane "przedsięwzięcie operacyjne" służyło i świadomością
realiów historycznych, w których się rozgrywało. Na zagadnienie
agentury nie można spuścić zasłony milczenia, jednak ujawnianie
faktu współpracy z UB-SB musi dokonywać się w sposób odpowiedzialny.
Informacja nie powinna ograniczać się do potwierdzenia faktu współpracy,
powinna obejmować podstawowe informacje pomagające ocenić sytuację,
w jakiej znalazł się i funkcjonował informator. Wydaje się, że powinny
one uwzględniać, obok daty rozpoczęcia i zakończenia współpracy,
informację o:
- "podstawie pozyskania" (materiały
kompromitujące, korzyść materialna, "uczucia patriotyczne" etc.);
- jednostce/jednostkach UB-SB, z którymi
informator współpracował;
- głównych "kierunkach pracy" (czyli
podstawowych zadaniach wyznaczanych przez oficera/oficerów prowadzących);
- ewentualnych próbach zerwania współpracy;
- wartości donosów;
- ocenie donosiciela przez oficera/oficerów
prowadzących.
Powyższy
schemat obrazuje oczywiście sytuację, którą należało by nazwać idealną.
W wielu wypadkach - ze względu na (celowe) zniszczenie akt personalnych
i akt pracy agentury - nie jest możliwe zebranie wszystkich tych
informacji. Najczęściej jednak na podstawie innych źródeł (przede
wszystkim akt operacyjnych, ale często także sprawozdań okresowych)
możliwe jest podanie w przybliżeniu okresu współpracy oraz odtworzenie
przynajmniej w ogólnym zarysie działalności tajnego współpracownika.
Wnioski
Udostępnienie szerokiej rzeszy badaczy olbrzymiego
zasobu dokumentacji UB-SB sprawia, że dotychczasowe ustalenia należy
poddać rewizji. Do zbadania pozostają między innymi zagadnienia:
- sklasyfikowania poszczególnych represji
i akcji antykościelnych jako ogólnopolskich (decyzja KC PPR-PZPR),
lokalnych (decyzje KW i KP PPR-PZPR) czy właściwych dla całego
bloku wschodniego;
- centralnych i lokalnych struktur UB-SB skierowanych do
walki z Kościołem katolickim (aż do poziomu sekcji-grupy) i odtworzenie
ich obsady personalnej;
- rozległości i jakości sieci agenturalnej
w Kościele i wokół niego (uwzględniające wszystkie kategorie osobowych
źródeł informacji) czyli z jednej strony zasięgu wiedzy UB-SB
o Kościele, z drugiej natomiast możliwości wpływu na decyzje podejmowane
przez władze kościelne;
- zebrania i skatalogowania metod operacyjnego
rozpracowania Kościoła i poszczególnych form represji;
- ukazania kwestii rozbieżności lub
pełnej zgodności wytycznych do walki z Kościołem z ich realizacją
w strukturach terenowych.
Wydaje się zarazem, że w chwili obecnej - gdy
niezbadany zostaje olbrzymi zasób źródłowy - nonsensowne są próby
tworzenia nowych syntez. Jeden badacz nie jest w stanie opracować
dostępnych źródeł. Wnioskiem mogłoby zatem być stwierdzenie, że
w najbliższych latach powstawać powinno jak najwięcej materiałów
przyczynkowych i wąskotematycznych opracowań monograficznych, czas
komplementarnych i rzetelnych syntez jest jeszcze daleko przed nami.
W przyszłości dopiero będzie zatem możliwe całościowe opisanie postaw
duchowieństwa katolickiego wobec państwa komunistycznego.
TEOK czyli teczkę ewidencji operacyjnej
na księdza zakładano na wszystkie osoby duchowne, a także alumnów. 28 VIII 1989 r. dyrektor Departamentu
IV MSW gen. bryg. Tadeusz Szczygieł pisał do szefa SB gen. bryg.
Henryk Dankowskiego: zmieniona sytuacja prawno-polityczna, prawne
uregulowanie stosunków Państwo-Kościół i Polska-Watykan oraz pozytywne
przewartościowania w postawach zdecydowanej większości księży
skłaniają do rezygnacji z dotychczas prowadzonych teczek rozpoznawczych.
[...]
W związku z powyższym proponuję: odstąpić od zakładania i prowadzenia
teczek ewidencji operacyjnej na księży; dotychczas prowadzone
teczki wyrejestrować z ewidencji, zgodnie z obowiązującą procedurą
i zniszczyć łącznie ze złożonymi do archiwum; w zainteresowaniu
operacyjnym mogą pozostawać tylko ci duchowni, którzy wyraźnie
naruszają porządek prawny bądź działają na szkodę interesów państwa.
Cyt. za: Teczka
na księdza, "Karta", nr 20: 1996, s. 70; Zob. także: A. Grajewski, Kompleks Judasza.
Kościół zraniony. Chrześcijanie w Europie Środkowo-Wschodniej
między oporem a kolaboracją, Poznań 1999, s. 189, 196; K. Sowa, Teczka na księdza, "Gość Niedzielny", nr 20, 14 V 1995.