Współczesna
dyskusja o antykomunizmie, formułowane dziś oceny PRL powinny w
szerszym stopniu brać pod uwagę intelektualne dziedzictwo minionego
półwiecza. Wydaje się bowiem, że zaniedbując lekturę publicystyki antykomunistycznej
powstającej w epoce "realnego" panującego w Polsce komunizmu
możemy stracić niezmiernie ciekawą perspektywę jego oceny.
Antykomunizm "cywilizacyjny"
Sądzę,
że jakkolwiek istniał ważny nurt analiz komunizmu jako ideologii,
to decydujące dla myśli politycznej okresu powojennego jest postrzeganie
pewnej całości ideologicznej, międzynarodowej i ustrojowo-politycznej,
którą określić można cywilizacją komunizmu. Posługiwanie się
tym terminem wydaje się zasadne z trzech przyczyn:
Po pierwsze,
dlatego, że mówi nie tylko o zjawisku intelektualnym, lecz o tym,
czym był komunizm w powszechnym odbiorze: jako ustrój, który zwalczał
nie tylko "wrogie poglądy", ale także własność prywatną
i wiarę religijną;
Po drugie,
dlatego, że pozwala analizować nie "krystalicznie czystą"
wersję, ale postęp i cofanie się różnych elementów cywilizacji komunizmu,
pozostawia na marginesie mało twórczą dziś dyskusję o tym, czy system
był totalitarny przez całe jego trwanie, czy tylko w latach 1944-1956;
Po trzecie,
dlatego, że o ile można dyskutować nad tym, jak długo ideologia
komunistyczna była zjawiskiem żywym, o tyle obecność cywilizacji
komunizmu aż do samego roku 1989 zdaje się nie ulegać wątpliwości.
Warto zatem zwrócić uwagę na to, że "kwestia PRL"
to nie tylko kwestia utraty suwerenności, demokratycznych reguł
w polityce i swobód w życiu społecznym. Można zgodzić się z Józefem
Mackiewiczem, który o PRL mówił, że to
"okupacja plus coś gorszego". To "coś gorszego"
stanowiło bowiem próbę zakwestionowania wszystkich dotychczasowych
wartości, zasad życia codziennego. Opresja ta obejmowała zdaniem Mackiewicza "nie tylko
teren, państwo, ale każdy dom rodzinny, myśl ludzką, psychikę narodową"
[1]
. Trzeba jednak dostrzec, że po pierwszym
okresie cywilizacyjnej porażki, ba klęski świata zachodniego w krajach
środkowoeuropejskich - rozpoczął się powolny odwrót cywilizacji
sowieckiej.
Słusznie
pisał też Juliusz Mieroszewski w roku
1953, iż "jeżeli zachodniość jest gdzieś rzeczywiście Civilization on Trial, to jest nią w Polsce. Jeżeli
gdziekolwiek anemiczne chrześcijaństwo zachodnie wnosi się ku heroizmowi
- to u nas w Polsce"
[2]
.
Podkreślić
też trzeba inny element, na który zwracał uwagę Mieroszewski,
a mianowicie fakt, że choć z perspektywy wolnego świata najważniejszym
faktem jest to, że narody podbite pozostają w niewoli, to z punktu
widzenia tych narodów równie istotne są warunki uwięzienia. Nie
jest bez znaczenia - argumentował, czy więzień dostaje normalny
obiad, czy tylko miskę kaszy, choć dla człowieka wolnego obie te
możliwości wydają się nie do przyjęcia, ze względu na sam fakt pozbawienia
wolności.
Cywilizacja
komunizmu złagodzona przez "badylarzy"
tworzących rynkową i dobrze zaopatrzoną enklawę produkcji warzyw,
owoców
i kwiatów, była mniej nieznośna w swej codziennej dotkliwości. Cywilizacja
komunizmu, w której można było obok "Nowych Dróg" przeczytać
także "Znak", "Więź" czy "Tygodnik Powszechny"
nie była tak wszechobejmująca, jak za naszą wschodnią granicą.
Utożsamienie
komunizmu przede wszystkim z tworzoną przezeń cywilizacją pozwala
określić mianem antykomunistycznej każdą działalność przeciwną ekspansji
cywilizacyjnej wzorców sowieckich lub podtrzymującą wartości tradycyjnej
cywilizacji łacińskiej. Wyjaśnia to dość dobrze treść oporu i uznaje
różne jego formy - począwszy od tych, którym przypisuje się miano
opozycyjnych, poprzez te, które miały charakter "defensywny",
ochronny, aż po te, które wiązały się z działaniem w obrębie oficjalnych
instytucji PRL. W przyjmowanej dziś ocenie działań z tamtego okresu
bardzo często bowiem nadwartościuje się "indeks odwagi" kosztem "indeksu
skutków". Pewnie, że wiele działań wyrażających postawę buntu,
radykalnej niezgody mogło nieść za sobą zapowiedź zmiany, wpływać
na korektę publicznych zachowań w pożądanym kierunku. Można się
jednak spodziewać, że prace IPN ukażą także inną panoramę polskiego
buntu - tego zakończonego indywidualną i cichą klęską, właśnie z
lat 1956-1976, gdy nie było prasy, która by o tym napisała, ani
telefonu pod który można by zadzwonić i
poinformować o represjach, jakie miały miejsce w Wałbrzychu, Koninie,
czy Zamościu.
Historiografia
PRL na dzisiejszym etapie jej rozwoju identyfikuje
bowiem dość precyzyjnie zjawiska zachodzące w warszawskich
i krakowskich elitach, w wielkoprzemysłowych środowiskach robotniczych
- tam zatem, gdzie różnorodne formy oporu i sprzeciwu miały nieuchronny
rezonans społeczny. Gdy chodzi o resztę kraju, musimy posługiwać
się raczej hipotezami czy przypuszczeniami. Wydaje się
zatem, że w sferze decydującej dla zrozumienia lat 1956-1980
korzystne byłoby myślenie nie tylko w kategoriach władzy i opozycji,
czy systemu i buntu wobec niego, ale także odmian postawy, którą
pozwalam sobie określić mianem realistycznej, to znaczy nie stawiającej
na możliwość zasadniczej i szybkiej zmiany tak wewnętrznego, jak
i zewnętrznego status quo.
Trzy realizmy
Kiedy
mówimy o realizmie nie podejmujemy kwestii, tzw. uczciwych komunistów,
ludzi zaangażowanych w system z wiarą, że prowadzi on do lepszego
świata, ani tych, którzy uczestniczyli w strukturach władzy wyłącznie
ze względu na osobiste korzyści. Mówimy natomiast o takich formach realizmu, które
brały za punkt wyjścia pewną racjonalną kalkulację polityczną. Trzeba
zrozumieć istotną odmienność sytuacji poznawczej ówczesnej myśli
krajowej, która miała stosunkowo mało przesłanek do dokonania oceny
sytuacji wewnętrznej i międzynarodowej. Ponadto, była ona poddana
presji codzienności: oficjalnej propagandy, obserwacji postaw społecznych
z konieczności przystosowujących się do reguł gry, wreszcie skłonności
do poszukiwania jakichkolwiek przesłanek aktywności publicznej.
Z dzisiejszej perspektywy można rzecz jasna mówić, że realistyczna
była tylko ta postawa, która za punkt wyjścia brała niezmienną naturę
komunizmu i w imię tej diagnozy odrzucała wszelki kompromis: czy
to polegający na bierności i wycofaniu się, czy też na jakichś formach
współpracy z reżymem. W tej wypowiedzi jednak takie rozumienie realizmu
pozostawimy poza zakresem naszych zainteresowań.
Realizm
oporu - w sposób pełny wyrażany m.in. przez prymasa Stefana Wyszyńskiego,
ale w mniejszych rozmiarach powtarzany przez dziesiątki tysięcy
Polaków polegał na odmowie przyłączenia się do oficjalnego świata
władzy, przy jednoczesnym powstrzymywaniu się od form gwałtowanego
sprzeciwu. Pisał o tym w połowie lat siedemdziesiątych Antoni Macierewicz:
"Jak w XIX w. tak i współcześnie jest to raczej nurt biernego oporu niż skrystalizowany
program działania. Jego podstawowym hasłem jest: jak najdalej od
polityki. Apolityczność, solidna praca i ciche kultywowanie tradycji,
to ideał wszczepiany młodemu pokoleniu. Jego partią polityczną jest
Kościół, ideologią - wstręt do rewolucji, wytyczną na życie - bierność
i uczciwa praca na swym poletku"
[3]
.
Macierewicz pisze, że dopiero postawa tego
pokolenia młodzieży, które wzięło udział w wydarzeniach marcowych
zmieniła nieco postawy tego nurtu opinii publicznej. Wydaje się
jednak, że także ta zmiana odnosiła się do stosunkowo wąskiego kręgu
osób, który ukonstytuował później struktury opozycji demokratycznej
i w jakikolwiek sposób uczestniczył w jej pracach. Zmiana postawy
tego nurtu dokonuje się w rzeczywistości w latach 1979 - 1980. Wcześniej
mamy do czynienia z masowym uczestnictwem w obchodach millenium 1966 roku, czy w protestach lokalnych dotyczących
głównie łamania praw ludzi wierzących.
Postawa
ta jednak wydaje się być lekceważona, gdy chodzi o badania historyczne,
koncentrujące się z natury rzeczy na zachowaniach "aktywistycznych",
do których w tym nurcie zaliczyć można działania ruchu oazowego
księdza Blachnickiego, czy aktywność części
środowisk harcerskich czy kombatanckich, ale które mimo to pozostają
tylko marginesem tej postawy. Tymczasem wydaje się, że bierny opór,
wyuczona apolityczność - właśnie w ich masowym wydaniu były wielkim
kapitałem polskich zmian: zarówno w latach przygotowujących powstanie
Solidarności, jak i wtedy, gdy decydował się kształt Trzeciej Rzeczypospolitej.
Znacznie
gorsze konotacje ma obecnie postawa, którą można uznać za w równym
stopniu "realistyczną", to znaczy nie
prowadzącą do zakwestionowania międzynarodowego porządku
w Europie Środkowej, lecz raczej do złagodzenia skutków sowieckiej
dominacji, lecz której polityczne konsekwencje były zasadniczo odmienne.
Realizm kolaboracyjny to postawa uczestniczenia
w oficjalnym życiu politycznym, w nadziei uzyskania jakichś konkretnych
ustępstw władzy, wpływania na jej oblicze, temperowania jej cywilizacyjnego
bestialstwa. Postawa ta jest oceniana
z dzisiejszej perspektywy jednoznacznie negatywnie. Uznaje się jej
niską skuteczność i brak politycznej zasadności. Jeżeli oceniać
ją przez pryzmat wydarzeń lat 1944-1956, a w pewnym sensie także
po roku 1981 ma ona wiele cech działania na szkodę własnej wspólnoty
politycznej. W pierwszym wypadku wspólnoty państwowej i narodowej
Drugiej Rzeczypospolitej, w drugim - zrekonstruowanej podczas pielgrzymki
papieskiej 1979 roku i rewolucji Solidarności.
Jednak
dla okresu 1956-1980 ocena taka nie wydaje się słuszna. Po pierwsze
dlatego, że przełom roku 1956 to nie tylko względna legitymizacja
rządów komunistycznych, ale także załamanie się nadziei na zmianę
status quo w Europie Środkowej. Kto nie był tego pewny po Genewie,
musiał stracić wątpliwości po Budapeszcie. Ten element perspektywy długiego trwania pod rządami
komunistów skłaniał ludzi o temperamencie politycznym do szukania
jakiegoś miejsca w strukturach oficjalnych.
Bardzo
szybko okazało się, że możliwości były nader ograniczone: kilka
koncesjonowanych grup katolików od Paxu
po Znak, półformalne kluby dyskusyjne, organizacje kombatanckie
i harcerskie, a potem już to, co Jakub Karpiński
nazwał "umową o partyjność": "Mamy tu sytuację podobną
do transakcji na rynku pracy. Następuje dwustronna umowa kupna i
sprzedaży. Kandydat zobowiązuje się do podporządkowania. Partia
zobowiązuje się udzielać mu poparcia. (...) Można znaleźć dla tej
transakcji podobieństwa w historii. Sytuacja członka PZPR jest mianowicie
sytuacją klienta i w tym sensie, w jakim drobna szlachta bywała
klientelą magnacką. (...) Wzrost liczby członków PZPR świadczy o doniosłej
sprawie. Jest to popyt na ubezpieczenia, a popyt ten występuje wtedy,
gdy działają dwa czynniki: kiedy ubezpieczony
odczuwa zagrożenie i gdy uważa, że ubezpieczający od razu nie splajtuje".
Karpiński wskazuje też, że ubezpieczenie nie musi być elementem
strategii defensywnej (ubezpieczenie miejsca pracy)
lecz także ofensywnej (gwarancje pomyślnego rozwoju kariery)
[4]
.
Rzecz
jasna nie można stawiać znaku równości między przynależnością do
Znaku i członkostwem PZPR, czy nawet Paxu.
Ale postawy "realizmu kolaboracyjnego"
po roku 1956 posiadały wspólny mianownik tak w diagnozie sytuacji,
jak i w postawie wobec oficjalnego reżymu.
W tym sensie miarą zasadności posługiwania się terminem "realizm"
jako odnoszącym się do postawy mającej także na względzie realizację
pewnych celów pozytywnych, a nie tylko rezygnację z celów maksymalnych
będzie pożytek obiektywny, jaki czyniono z udziału w oficjalnych
instytucjach. W tym znaczeniu członkostwo koła poselskiego Znak
nie jest niczym lepszym od bycia dyrektorem szkoły z legitymacją
PZPR, jeżeli za faktem tym nie idą wymierne pozytywne skutki.
Chciałbym
jednak bardzo wyraźnie odróżnić postawę częściowej kapitulacji,
uznania prawomocności władzy poprzez aktywny udział w tworzonych
przez nią instytucjach politycznych od otwartego głoszenia ideologii
kapitulacji. Realizm perswazyjny, odwołujący się do postawy realistycznej
i uczuć narodowych, po to, by
Był nie
tylko "przyzwoleniem" lecz "afirmacją"
istniejących porządków, nie tylko ich uznaniem lecz wzywaniem do
porzucenia jakichkolwiek ambicji "niepodległościowych"
czy "wolnościowych". A zatem zamiast postawy: "wstępuję
do partii, czy do SD, by zrobić to czy tamto" mówiono: "musicie
wstąpić do partii, zaniechać myślenia o wolności
w imię logiki dziejów, zwycięstwo jest po drugiej stronie".
Dlatego też całą publicystykę określoną tu mianem "realizmu
perswazyjnego" od Ryszarda Wojny do Edmunda Osmańczyka
i od Aleksandra Bocheńskiego do uznałbym raczej za wątek kapitulacji
i szerzenia defetyzmu niż za postawę realistyczną sensu stricto.
Zło bez odpowiedzialności
PRL podsumowywany
z dzisiejszej perspektywy jako jednolity fakt obcego panowania wspierany
przez część społeczeństwa zorganizowanego w przestępczy i opresyjny system władzy jest nie tylko rzeczywistością nie
do końca rzetelnie opisaną, ale także w swej istocie bezkarną. Jeżeli
przyjmiemy za "antykomunistyczne" jedynie postawy Józefa
Mackiewicza czy Augusta Zaleskiego
- a tak skłonna jest myśleć istotna część współczesnych antykomunistów,
wówczas PRL można potępiać jedynie jako pewną zbrodniczą całość,
karząc być może wybranych przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości.
Dopiero
przyjęcie perspektywy cywilizacyjnej, zapisanej przecież
w antykomunistycznej publicystyce z epoki realnego komunizmu, może
pozwolić na dokonanie poszerzonej analizy rozkładu odpowiedzialności
za zło epoki PRL, którym będzie nie tylko akt skazujący za konspirację
niepodległościową, ale także za... handel mięsem. Co prawda jak pisał
Jakub Karpiński, także wtedy nie unikniemy
kłopotów. "Trudność wyśledzenia autorów
decyzji polega nie tylko na tym, że decyzje podejmowane są w różnych choć splecionych ze sobą układach organizacyjnych.
Decyzjom partyjnym nadaje się fasadę administracyjną (na przykład
przy usuwaniu ludzi ze stanowisk). W dodatku zaś decyzje jednostkowe
uzyskują oprawę zbiorową, twierdzi się, że były podjęte lub zaaprobowane
przez zbiorowości szersze i bardziej formalnie do ich podjęcia uprawnione"
[5]
.
Można
jednak wielokrotnie wskazać autorów rozwiązań i ocenić ich - nawet
jeżeli nie w świetle prawa to w perspektywie zobiektywizowanych
studiów historycznych - odpowiedzialność za dzieło sowietyzacji
i cywilizacyjnego podboju kraju.
|