Strona główna | Czytelnia | Publikacje | Informator | Zarejestruj się | Zaloguj | Odzyskiwanie hasła | English Version
OMP

Główne Menu

Nasi autorzy

Strony tematyczne

Sklep z książkami OMP

Darowizny na rzecz OMP

Księgarnie z książkami OMP
Lista księgarń - kliknij

Józef Bogdan Oczapowski - Władza i układ państwa...
.: Data publikacji 27-Wrz-2005 :: Odsłon: 2679 :: Recenzja :: Drukuj aktualną stronę :: Drukuj wszystko:.

[1]Odkąd ludzie badają i w naukowych orzeczeniach usiłują zawrzeć polityczne związki społeczności ludzkiej, państwo, jestestwo złożone, bo z ludzkich istot i z podstaw zewnętrznych przyrodzonych urobione, stanowi przedmiot wielce rozstrzelonych widzeń i poglądów. Istotę jego, czyli zasadę bytu upatrują zawsze w odniesieniu do pewnych zadań poza nim leżących i łączą rozbiór istoty państwa z rozbiorem jego celu z tego wychodząc, że państwo jest instytucją lub zbiorem urządzeń ludzkich istniejących gwoli potrzebom i wymogom ludzkim. A gdy wszystko, co urządza, stawia czy osadza obyczaj i wola ludzi zespolonych należy bezsprzecznie do etyki, zdawałoby się więc, że od tej umiejętności tylko oczekiwać można odpowiedzi na pytanie czym jest państwo.

W rzeczy samej niepodobna, wobec dzisiejszego stanu politycznych umiejętności, zaprzeczyć temu, że nauka ta dostarcza badaniom nad państwem nieodzownych wskazówek, a nawet że bez nich, bez tych przesłanek filozoficznych nie moglibyśmy zdać sobie sprawy z celowej strony państwa, które posiada swe przeznaczenie i kres tak jak wszystko pod słońcem. Jednakże znajomość celu i moralnego posłannictwa państwa nie tłumaczy nam ani wykrywa tego, co spostrzegamy w państwie jako złożonym jestestwie i uprzytomniamy sobie w umyśle jako jego naturę. Tak jak w każdym naukowym badaniu musimy przeto odłączyć od siebie, by się później wzajemnie uzupełniły, dwa zagadnienia: że coś istnieje, zasadę bytu, i dlaczego jest takim a nie innym, skąd się wzięło i dokąd zmierza. [...]

Z etyki tedy przyjmujemy i do pojęcia państwa wplatamy jeden moment, tj. ogniwo myśli, mianowicie przyjmujemy przesłankę, że przeznaczeniem państwa jest urzeczywistniać pewne założenia wspólne wszystkim istotom ludzkim, które wchodzą w jego skład. Państwo jest więc przede wszystkim wspólnotą, pospołem. Wystarczy tedy, jeśli powiemy (na przekór lub raczej nie troszcząc się o rozstrzelone widzenia i poglądy, które podstawiają państwu wedle kierunku i upodobania badacze i myśliciele z różnych obozów albo szkół, przyjmujący założenia gotowe i z góry oznaczone) , że państwo stanowi związek trwały i jednolity "ludu" i "rządu", czyli władców i podwładnych pewnej społeczności narodowej lub wieloplemiennej osiadłej, tj. dzierżącej udzielnie w swoim posiadaniu pewien kraj, urządzony jednolicie jako jestestwo świadome wspólnych założeń, czyli jako jestestwo zdolne do woli i działania zbiorowego i zgodnego pod osłoną mocy zbiorowej. [...]

Przede wszystkim, pod karą niejasności i samochcąc zgotowanego zamętu wyobrażeń dwóch rzeczy nie należy spuszczać z uwagi i usilnie wdrożyć je sobie w umysł: 1) że państwo jest jestestwem wielce skomplikowanym, którego różne strony: fizyczna, psychiczna, etyczna, prawna, ekonomiczna i wiele innych ocieni przywodzą w roztargnienie umysł badacza i postrzegacza; 2) że ponad innymi widzeniami góruje i niezaprzeczenie przemaga znamię etyczne, celowe, że państwo nie istnieje dla tego lub innego użytku, założenia, zadania, które podsuwa mu myśliciel, a władcy używają jako tytułu lub usprawiedliwienia swego postępowania. [...] Dosyć dla nas (bowiem) jeśli wiemy: 1) że państwo jest jestestwem przyrodzonym i społecznym; że około wspólnych założeń, dla których istnieje, jednoczy władców i podwładnych, czyli że jest bądź co bądź jednością i wspólnością rządzonych i rządzących; 2) że jest oparte o pewną siedzibę, kraj i obszar, stanowiące jego posadę albo podwalinę przestrzenną.

Mowa nasza i w ogóle ludów słowiańskich wybitnie [...] podnosi w samej nazwie żywioł władzy, panowania i przymiot władztwa, podporządkowując mu inne, skąd zdawałoby się, że państwo tonie i absorbuje się we władzy, najcelniejszym jego rzeczywiście czynniku. Władza jest to możność sprowadzenia czego w pewien ład, porządek, w karby pewnego, przez wolę wytkniętego zadania i miary, pojęcie zatem społeczne w zasadzie, bo człowiek w ład wspólny wprzęgać tylko może wiele lub kilka rzeczy, wielu lub kilku ludzi. Przenośnie więc tylko mówimy o "władzy nad samymi sobą", "nad naturą" itd. Władza ma atoli w sobie drugi psychiczny i etyczny pierwiastek, który państwu nadaje znamię społeczności sui generis, związku politycznego, czyli zjednoczenia trwałego pod tarczą pewnej, skutecznej i zbiorowej siły dla jednego celu. Bez świadomości tej siły panującej nad innymi wyobrażeniami nie ma państwa. Siła bowiem społeczna i ludzka z wytkniętym zadaniem jest potęgą moralną, zasadnością władania, mocą i przestaje być samą tylko siłą. W państwie, jako związku etycznym, opartym na uładzeniu, uporządkowaniu i zbiorowym działaniu, władza odpowiada osnutej na ludzkiej potędze mocy zniewalania innych do osiągnięcia wspólnego celu i przestrzegania warunków wspólnego rozwoju. Nie masz nic nadto mylniejszego jak nazywać władzę polityczną siłą ślepą. Tak zwane u nas przez przenośnię "siły moralne" są wyrażeniem niepolskim i antyetycznym, bo siła w "świecie ludzkim" zawsze zostaje w zależności od pewnej mocy, kierującej siłą jako narzędziem z wnętrza, podobnie jak wewnętrznie - duchowo oddziałuje na obcą wolę. [...]

Zagadnienie o "stosunku siły do prawa", dziś będące w ustach niemal każdego myślącego, a przynajmniej mówiącego o polityce człowieka, mylnie postawiono, bo użyto słowa siła w znaczeniu przemocy i wszechmocy, którego nie posiada władza. Władztwo w państwie bynajmniej nie bierze początku ani uświęca siłę brutalną, lecz jest wcieleniem ograniczonej, tj. względnej mocy, czyli możności zniewolenia, przekonania i pociągnięcia za sobą. Nie wchodzimy tutaj ani wolno nam zapuszczać się w badanie nad tym z jakich racjonalnych i metafizycznych powodów władza zwierzchnia w państwie jest przedstawicielką owego ładu i piastunką porządku społecznego, czyli zgodności bytu społecznego, jednolicie urządzonego ludu z bytem wszechświata. Józef Kasznica upatruje w tej zgodności istotę prawa. Nie będziemy się również zastanawiać nad tym, czy - jak twierdzi polityczny materializm (Hobbes) - jednostki i rodziny, potężne dostatkami, zasobne w chytrość, interesem własnym ożywione lub do jego ustalenia dążące narzuciły swoją wolę nieograniczoną ogółowi wstępując, jako rozjemcy pożądani przez rozdzierających się wzajemnie w "walce o byt", jako wykonawcy rzekomej "pierwotnej umowy". Obojętna nam również teoria estetyczno-polityczna Herbarta, według której ludzie wyżsi umysłem i dostatkami objęli władzę arbitra między zwaśnionymi, także na podstawie umowy, nie mogąc znieść widoku waśni i sporu, do czego przyczepia Herbart pojęcie prawa. Również pomijamy historyczną genezę władzy: czyli stopniowo rozszerzyła się od ograniczonej szczupłą liczbą podwładnych jej, władzy i mocy ojca rodziny lub od władzy głów rodów, plemion, naczelników gmin i różnoplemiennych społeczności. Wszystko to są poszukiwania genetyczne lub spekulatywne o początku i wzroście politycznej władzy. Stwierdzamy tylko i podnosimy fakt powszechnie uznany, że polityczna władza, jeśli działać ma skutecznie na rzecz podwładnych: 1) koniecznie wyklucza spośród ich łona waśń i wojnę, gdyż w przeciwnym razie nie mogłaby utrzymać w pożyciu wspólnym ładu i zgody; 2) że chcąc zabezpieczyć i utrwalić byt tego wspólnego pożycia musi żądać posłuszeństwa swej woli i rozkazom, ograniczonego li doniosłością ogólnych zadań, tj. innymi słowy, że opiera się na dostatecznej mocy przekonań łączących władców i podwładnych; że jest zatem wyobrazicielką prawowitą, bo uznają powszechnie, tego, co wydaje się zbiorowości całej pożądanym dobrem. Władza zwierzchnia jest więc nie tylko polityczną, ale i moralną spójnią rządzonych i rządzących, bo od czasu jak świat światem (mówimy o "świecie ludzkim") wyobrażenia dobra i moralności nie dadzą się rozłączyć od siebie.

Podstawą władzy wszelkiej ludzkiej jest [...] możność rzeczywistego i skutecznego pociągnięcia w myśl swoich widoków i założeń umysłów i serc, tj. dążeń podwładnych, rzetelna moc, [...] przeświadczenie podwładnych o słuszności dążeń wobec ideału wspólnego. Przeświadczenie to i dążność polega znowu na psychologicznym objawie, który w nauce właściwej zowiemy apercepcją, czyli przemaganiem szeregu wyobrażeń silniejszych nad słabszymi, czyli parciem przekonań oświeconych umysłów o tym, co dobre, pożyteczne i właściwe dla ogólnych spraw na popędy i widzenia sobkowskie, ciemne i krótkowidzące. Ogół tych dążeń i przekonań przybiera postać tego, co już w zeszłym stuleciu nieśmiertelny twórca Ducha Praw, Montesquieu, nazwał duchem powszechności, panującym nad urządzeniami i ustawami ludzkimi, [...] wynik i wypadkowa zewnętrznej przyrody i szczepowych własności, wierzeń, dziejowych doświadczeń, obyczajów i zwyczajów danej społeczności. Ten to duch publiczny, zrazu drzemiący lub odzywający się li niekiedy w sumieniu władców i ustawodawców narodu, jest sprawcą i sankcją zarazem władzy państwowej jednej i jednoczącej naród w tym duchu w jestestwo polityczne. Władza ta [...] jest dlatego też zwierzchnią, bo wyniosłą nad zachcenia podwładnych lub żyjących w pewnej dobie pokoleń. W świecie ludzkim w ogóle, a w państwie w szczególności zbiorowa siła jest tylko wykładnikiem, świadczy o istnieniu mocy wewnętrznej powszechnego owego ducha narodu lub narodowości, zespolonych historycznymi węzłami w jedność i wspólność woli i działania; świadczy o tym, że uczestnicy państwa poczuwają się do niej jako osobista jedność, czyli jako dziejowo-moralna osobowość i tę osobowość stwierdzają czynem i myślą względem odmiennych przekonań innych zbiorowości ludzkich. Często, ani słowa, siła nie jest mocą w tym etycznym znaczeniu albo potęgą pociągającą i przyciągającą, zwłaszcza gdy płynie z przewagi fizycznej, tj. podboju i zaboru, ale skoro się nią stanie przez sforny ład i urządzenie narodu celów swych świadomego, stanowi społeczne my, uwielokratniające to, co psychologia zowie jaźnią w pojedynczym człowieku, skąd etymologicznie pochodzi słowo mość (majestas), oczywiście odzwierciedlające w sobie rodowód zbiorowej mocy. Ta zbiorowa i milionowa moc duchowa jest dźwignią i punktem oparcia władzy zwierzchniej politycznej, rządzącej i władającej społecznością, która też pragnie zachowania i zabezpieczenia swego bytu nadal, bo z bytem tym łączy się zasób wspólnej "wiedzy i pracy", narastający z pokolenia na pokolenie. U narodów wolnych, tak starożytności, jak nowszych czasów, zbiorowa moc znajduje też swój wyraz, nie tak jak urządzona już w stałych organach władza rządząca, lecz objawia się niekiedy jako władza przemagająca, panująca w umyśle, a raczej w sercu i uczuciu, jako niemal instynktowne poczucie tego, co narodowi wydaje się być właściwym. [...] Co kraj, to obyczaj, a raczej święte są i na szacunek zasługują wszelakie etyczne poglądy, jeśli wyznawcy ich wygłaszają je z dobra wolą i przeświadczeniem. Panują wtedy te przekonania i sprawiają, że naród czuje się państwem, rzeczy tak mylnie przeciwstawiane przez myślicieli polskich [...].

Z tego jednak, że zwierzchnia w narodzie władza nadaje państwu znamię żywej i jednolitej osoby, zbiorowej woli i działania na zewnątrz lub wewnątrz, nie wynika bynajmniej, aby miała być jedynym składnikiem państwa. Rządzących i ustawodawców poczytuje gwara potoczna upornie za państwo, u nas więcej jak gdzie indziej. Błąd to kapitalny [...]. I w innych związkach, nie tylko w państwie, spostrzegamy podobny objaw, gdzie moc i siła stowarzyszonych nadają całości cechę jednego zbiorowego ciała. A jednak stowarzyszenie i spółka przenigdy nie stanowią państwa. Warunkiem nieodzownym każdego politycznego związku są, oprócz władzy skupiającej go w jednotę, 2) kraj, czyli obszar terytorialny, spuścizna i ziemna łupina narodu, jej własności przestrzenne i klimatyczne; 3) zamieszkujące go, osiadłe i poniekąd zrośnięte z nim mnóstwo ludzi podzielonych i zjednoczonych w pewne mniejsze lub większe grona naturalne w miarę wspólnych interesów jego uczestników (a uczestników innych gron eo ipso wyłączających interesów), czyli dźwigni działań socjalnych, gdzie interes, nie cel własnowolnie postawiony, czyli etyczny, jest wielmożnym panem, panem nieraz tak silnym, że ukrócić go i powściągnąć do wspólnego ładu musi bezinteresowna władza zwierzchnia - krajowe społeczeństwo cywilne. Bez jedności obszaru, jako widowni politycznego wspólnego pożycia, i bez jedności wprawdzie bezświadomej jako jedność rozmaitych gron społeczeńskich, państwo nie byłoby trwałym związkiem społecznym, osnutym na wzajemnej łączności i współzależności (...) pierwiastków i całostek odpychających się wzajemnie, ale które potrzeba utrzymać w ładzie, organizmem sui generis.

Wracając do władzy zwierzchniej jako trzonu państwa i mocy jego wewnętrznej panującej nad innymi duchowymi i fizycznymi "siłami", winniśmy zaznaczyć, że władza ta, jako złożona z ludzi, a tym samym omylna, pod pewnym tylko względem posiada przymiot wszechmocy i sprawuje funkcję nieograniczonego władztwa najwyższego (suwerenność), czyli funkcję utrzymania przemocą w ładzie ustanowionym przez wspólną wolę politycznej społeczności, tj. państwa. To, co publicyści zowią wszechwładztwem państwa[2], należy do przejściowej doby uładzenia się związków politycznych, kiedy władcy opierali tytuł swej władzy bądź na mocy przekazanej od Boga, jako Jego wyobraziciele na ziemi, bądź kiedy własne i domyślnie przyznane im skutkiem społecznego stanowiska prawo do władzy zwierzchniej wysuwali przed obowiązki swe względem podwładnych. Bezwarunkowe wszechwładztwo jest spuścizną zamierzchłych politycznych ustrojów teokracji i nieograniczonego jedynowładztwa, jakkolwiek w końcu zeszłego stulecia byli [...] fizjokraci, którzy w najlepszej zresztą wierze żądali dla zwierzchniego władcy niepohamowanej niczym mocy i woli samowładnej dlatego, aby mogła skruszyć wszelką przeciwną filantropijnym ich zamysłom wolę klas uprzywilejowanych.

[...] Panujący francuscy samowładnymi sprężystymi rządami, acz nagannymi, mimo woli w dynastycznych, co prawda, widokach podźwignęli jedność polityczną tego kraju, a nawet taki Henryk VIII, niechcący zaprawdę, bronił swobód parlamentu angielskiego. Zresztą absolutyzm władzy, dążność do nieokiełznanego niczym panowania nad światem, jest psychiczną własnością romańskich narodów i nie dziw, że znalazł popleczników nawet w głębokich statystach, jak Bodin, nie mówiąc już o apostole z Genewy, a praojcu demagogii europejskiej (tj. Rousseau - przyp. red.). [...] Mimo gorzkich doświadczeń przeszłości, po dziś dzień toczą się w obozach polityczno-naukowych spory teoretyczne komu należy się pierwszeństwo w politycznej społeczności" "władzy", jako przedstawicielce i orędowniczce ładu, czyli porządku społecznego, czy też "swobodzie", rozumiejąc przez nią [...] niepohamowane dążenie podwładnych do wyzwolenia jednostki. Sporów tych, jako odbicia naciągniętego odskoku pojęć, nie rostrzygamy tutaj, zwłaszcza że owe "zasady" rzekome są raczej proporcami stronnictw politycznych i że rozbiór ich należy do trudnej umiejętności politycznego kunsztu, polityki właściwej, nauki o sztuce rządzenia, którą zostawiamy tu na stronie. To tylko pewna, że jednostka nie jest "wszechwładną" [...], choćby dlatego, że jednostka "jako taka" nie istnieje lub też stanowi ją zastęp atomów społecznych bez rodziny, przytułku [...], a z tym zastępem wszelka władza społeczna walczy i walczyć nie przestanie jako ze społecznymi wrogami. Indywidualiz krańcowy kończy się na bezrządzie lub - o dziwo - skutkuje mimowolnie wyzyskiwaniem jednej klasy jednostek przez drugą, a raczej panowaniem majoryzujących 8/9 Volksstaatu Lassalla. Panowanie ich, to panowanie klasy ciemnej i zawistnej..., fizyczna przemoc robotników nad "pracownikami ducha", nad inteligencją, równość narzucona z dołu, a więc tyrania gorsza od wszelkiej innej.

Z drugiej strony bije w oczy, że władza nie przestanie być samowolna lub też łudzi sama siebie, skoro poddaje wpływowi swemu wszelkie sprawy społeczne, nawet te, które ściślejsze ogniwa i grona społeczne załatwić mogą własnymi siłami, kiedy pragnie zażegnać paragrafami ustawy, podyktowanej przez namiętną większość parlamentarną, zmienne wymogi i potrzeby różnych gron społecznych lub innoplemiennych. [...] Państwo ma i mieć musi w rzeczy samej niepowściągnioną niczym i bezsporną moc i powagę w obrębie ustawy jako wyniku zgodnej i wspólnej woli rządzących i rządzonych, czyli obu przedstawicieli rzekomych zasad "władzy" i "swobody"; ale z tego nie wynika bynajmniej, aby ustawa, pod którą kryją się zamysły i sidła stronnicze, upoważniała rząd do powściągania swobody w granicach ustaw zasadniczych i poręczonych nimi prawach nowożytnego obywatela, wiekuistych zdobyczy 1789 r.; nie upoważnia zaś tym mniej rządu ani ustawodawców do odjęcia mniejszości środków przeprowadzenia swego poglądu, jeżeli ten okaże się zgodny z dobrem pospolitym. W rzeczywistym życiu wrogie owe i wykluczające się hasła wzajemne "władzy" i "swobody" rozpętanej, tj. despotyzmu i bezrządu, zawsze będą z sobą walczyły. jak wszystkie niezdrowe wybryki oznaczają one li ślepotę, namiętność i głupotę ludzką. Dziesiejsze jednak państwo nowożytne prawowite swe władztwo zwierzchnie opiera na współdziałaniu w obrębie ustawy czynnika obywatelskiego "samorządnego" i "państwowego", bo jak mówi Buchez władztwo ludzkie jednoczy wymogi dobra najwyższego z danym celem danej społeczności, innymi słowy wynika z ładu społecznych praw i obowiązków. [...]

Władzy przyrodzonymi granicami i szrankami są: 1) zgoła niezależne od ludzkiej mocy rzeczy, bądź fizjologiczno-cielesne, bądź psychiczne sprężyny, np. płeć, wiek, zdrowie, stosunki wymienne między ludźmi, o ile zależą od popytu i podaży, stosunki społeczne oparte li na osobistym interesie, np. transakcje prawa rzeczowego cywilnego; 2) rozumna rozwaga i wymiarkowanie przez prasę, stowarzyszenia kształcące i zgromadzenia światłych obywateli zaprawnych w powszedniej pracy w samorządzie spraw miejscowych wspólnych, powszechne mniemanie o tym, co ogółowi pożyteczne, godziwe i możliwe. Innymi słowy, tak jak pierwszą zaporę przyrodzoną stanowią stosunki i rzeczy, których ustawodawca i władca zmienić nie może pod karą nierozsądku, tak znowu moralny hamulec znajduje władza zwierzchnia w woli wyrozumowanej wspólnej podwładnych, w prawie jednym słowem etycznym i społecznym jako wytycznej, kierownicy społecznego dobra i przyrodzonej słuszności, wyższym nad ustawę doraźnie, ułomnie i niezupełnie go często wyrażającą. [...] Przenośnie więc mówimy o władztwie ustawy jako najwyższym w politycznej społeczności, jako wcieleniu mocy społecznej, względnie nieprzepartej. [...] Chodzi (bowiem) o przymioty prawne władzy, odróżniające ją od wszelkiej innej społecznej władzy. Panowanie, etyczny przymiot władzy publicznej i wspólnej [...] wyklucza możność nieograniczonego opanowania, zawłaszczenia osoby podwładnej przez osobę obdarzoną pospólną władzą. Nieograniczone takie opanowanie zawsze jest facti, a nie juris. W prawie politycznym panowanie jest jednocześnie i prawem, i obowiązkiem, nie stanowi więc prawa państwa jako podmiotu praw, lecz prawo władzy w państwie. [...]

Otrzymaliśmy jako wynik dogmatycznej części wstępu twierdzenie polityczno-fizjologiczne, że zwierzchnia władza w każdym państwie przejawia w sobie dośrodkowo skupioną moc przekonań społecznych narodu urządzonego jako związek i jedność świadoma wspólnych zadań i przekonań przemagających, czyli panujących skutkiem ich powszechności nad dążeniami mniej lub więcej odśrodkowymi większych lub mniejszych odłamów tego narodu i skupiających go około wspólnego ładu i swobody.

Państwo tym się różni od obywatelskiego towarzystwa, że przez władzę zwierzchnią wie o sobie i dążeniach swych, że jest jedną osobowością polityczno-dziejową i narodowo-psychiczną, czego o towarzystwie powiedzieć nie można [...]. Błędem jest przeto, wikłając doniosłości i związek pojęć, prawić o interesie abstrakcyjnej całości społeczeństwa, kiedy istnieją interesy wielu lub kilku zespoleń, tak samo jak zakrawa już na rozmyślną złą wiarę wmawiać władzy zwierzchniej interes odrębny od interesu podwładnych. "Jedynym interesem" dla państwa pozostaje utrzymanie politycznego samobytu, udzielność. [...]

Prawdziwie zwierzchnia doniosłość władzy państwowej objawia się w tym, że w Monarchii Naczelnik organu zwanego Zwierzchnictwem w chwilach stanowczych uzmysławia panującą władzę politycznie urządzonego narodu, która góruje, unosi się nad zakusami i walką czynników interesownych zespoleń i form; że przedstawia jedność zbiorowej woli Państwa i poniekąd Państwo samo uosobione w jednostce niewybieralnej; kiedy organ zwierzchni Republiki, który bądź co bądź zawsze jest monokratycznym, jeżeli nie monarchicznym, rozdrabnia się faktycznie na kilka uczestniczących w Pryncypacie czynników zależnych wprawdzie od woli liczebnie przemagającego w narodzie ludu urządzonego, ale przeciwważących się sztucznie. [...] "Forma rządu" jakiegokolwiek Państwa dzisiaj może być tylko monokratyczna[3]. Czy kieruje sprawami wykonawstwa Panujący, Prezes Gabinetu, czy Prezydent Republiki, zawsze w tym fizycznym przedstawicielu władzy rządzącej przejawia się i znajduje swój wyraz jedność zasadnicza urządzonego politycznie jako osobistość narodu. Dopóki nam kto nie dowiedzie, że w jednej osobie publiczno-prawnej mogą być dwie z różną wolą osobnikową, trwać będziemy w przekonaniu, że wielość "form rządu" jest nonsensem. [...]

(Tymczasem) mechaniczny, właściwy XVIII stuleciu pogląd na państwo przyczynił się do tego, iż przeobraziciele układów politycznych, zapominając o jedności społeczno-narodowego władztwa, zmierzali głównie do tego, by cząstki tego władztwa natchnąć duchem swoistym nie pomni, iż państwo rozrywają na trzy lub cztery wiatry. Umiejętność późniejsza wykazała niedostatki i rażące błędy owej sławnej doktryny (podziału władzy - przyp. red.), [...] i dowiodła, że organy władzy państwowej winny się wspierać i wiązać swe usiłowania w jednym celu zgodnego współdziałania mocy ustawodawczej z wykonawczą, zwłaszcza że to współdziałanie stosuje się nie tylko do właściwych rozczłoni, czyli organów zasadniczych państwa[4], lecz dotyczy i innych sfer i czynników uspołecznionej działalności człowieka. Mimo to płytki, płaski i poziomy mechaniczny, a raczej mechanistyczny pogląd na Państwo, jakoby na wielką maszynę misternie skleconą [...], przeważa dotychczas w pismach szkoły konstytucyjnej, którą też słusznie nazywają doktrynerską. Pogląd ten byłby prawdziwy, gdyby "jednostki" były automatami bezdusznymi, woskowymi figurami dowolnie poruszanymi ręką budowniczych i wszelkiego rodzaju "techników" politycznych i gdyby rozdzielenie "władz" nie prowadziło do rozstroju zamiast do zestroju. Czas jednak już porzucić ów fałszywy "układ wahadłowy", czas zerwać z jednostronnymi teoriami De Lolme'a, B. Constanta, Rottecka, Aretina itd. (o podziale władz - przyp. red.) zamiast niezupełnej, aczkolwiek przez szkołę wypowiedzianej i bezsprzecznej prawdy, że funkcje organów Państwa są różne, a więc i organy niejednakowe, wygłosić wraz z Romagnosim zasadę, że bez jedności i umiarkowania władzy nigdy nie otrzymamy spokoju, zdrowia, potęgi i trwałości w Państwie.

We wstępie już podniesiono niezbędność Jedności tak Państwa, jak i władzy zwierzchniej. Pod względem zasady, o której prawdziwość tu chodzi zdaje się nie ma żadnej różnicy we wszelakich obozach i szkołach: jedno państwo, jedna wola, jedna władza [...]. Niepodzielność jednego władztwa polityczno-narodowego godzi się z niezawisłością względną różnych funkcji, a przeto odpowiednich im czynników ustawodawczych, administracyjnych i sądowych. Że Władza jako Moc jest jedna i rozszczepia się tylko na różne funkcje jednego w całości swej społecznego organu nie było tajnym zresztą i zwolennikom teorii "rozdziału".



[1] Władza i układ Państwa. Zarysy Polityki i porówn. Prawa Konstytucyjnego, Kraków 1875, s. 1-9, 12-24, 56, 168-174.

[2] Współczesny Oczapowskiemu Lisicki, krytykując koncepcję "wszechwładztwa państwa", bliską jego zdaniem wyznawcom tradycji Hobbesa i Hegla, uznawał ją za prostą negację chrześcijańskiego porządku świata i chrześcijańskiego rządu, pisząc, że współczesne państwo troszczy się jedynie o materię i doczesne dobro; sprawuje władzę, lecz zapiera się Boskiego pochodzenia władzy; odrzuca wszystko, co składa się na uzacnienie i godność prawdziwą rządu. Niech więc zostanie przy swoim, ale niech się nie wdziera dalej i nie przywłaszcza sobie atrybucji przekraczających zakres, jaki mu jego natura zakreśla, jaki ono samo dla siebie windykuje. Niech się ograniczy do skarbu, wojska i pieczy nad materialnym spokojem i porządkiem; niech czuwa nad bogactwem kraju i dobrym bytem ludności, troszczy się o rolnictwo, przemysł i handel; niech będzie nie goniącym za zyskiem kapitalistą, ale niech się nie waży wnikać w rzeczy sumienia, w stosunki religijne, w konstytucję rodziny, w wychowanie; niech nie gwałci przekonań i własnej nie nakłada urzędowej wiary i mądrości. Państwo sięgające tak daleko jest kłamstwem; jeszcze większym kłamstwem jest państwo zwące się bezwyznaniowym, które pod pozorem tolerancji i równej opieki dla wszystkich wyznań wyrzeka się samo wszelkiej religii pozytywnej (...). Wszędzie też powtarza się jedno i to samo zjawisko: pod firmą bezwyznaniowości państwo dąży do wyrugowania wiary i religii ze stosunków ludzkich, a przede wszystkim do rozbicia Kościoła i zguby katolicyzmu (Antoni Zygmunt Helcel, t. II, Lwów 1881, s. 269-270). Siła przed prawem, nieznana kulturze chrześcijańskiej zasada mocniejszego, wykształcona w drugiej połowy XIX w. reguła oparta na koncepcji krytykowanej przez Oczapowskiego i Lisieckiego, uzasadniać miała poczynania władców, zdaniem S. Tarnowskiego znających jeden tylko cel i jedną zasadę, ich wszechmocność, i jeden tylko środek, bezprawie i kłamstwo; uznających, że Bogiem jest Państwo, Rząd nieomylnym, a pierwszym i największym przykazaniem będziesz krzywdził i niszczył, i obdzierał bliźniego swego, będziesz pożądał i zabierał wszystko, co jego jest, aż do języka, aż do wiary, aż do modlitwy, aż do sumienia, które Bóg w niego tchnął, bo twój bliźni jest na to, żeby ciebie znał, ciebie się bał i tobie służył (Obrachunek "Przeglądu Polskiego" po dziesięciu latach jego istnienia, w: tegoż, Studia polityczne, Kraków 1895, t. I, s. 107).

[3] Gwoli uzupełnienia rozważań Oczapowskiego z ostatniej ćwierci XIX w. odsyłamy Czytelnika do ustaleń autorów międzywojennych: nie tylko do krytyki demokracji dokonanej przez Jana Bobrzyńskiego (przywołanych w niniejszym tomie), ale i do wypowiedzi Jerzego Rogowicza. Jego zdaniem Podłożem historycznym, z którego wyrastał stopniowo dzisiejszy system państwowy, była monarchia nieograniczona, to znaczy monarchia w tego słowa znaczeniu pełnym, nie określonym przez jakiekolwiek zastrzeżenia, któreby władzę jej zwężały. Obejmowała tedy pełnię władzy państwowej. O ile tak można powiedzieć, była szczytowym punktem jej skoncentrowania. Zwycięstwo jednej woli (jako energetycznemu wyrazowi indywidualności jednostki fizycznej) w walce o centralizację wysiłków woli wszystkich innych na określonym terytorium (...), było w istocie stworzeniem jednolitości współczesnego państwa. Było stworzeniem woli decydującej o całokształcie życia wszystkich ludzi na terytorium tej woli podległym. Było stworzeniem władzy państwowej w tej istocie, która jest treścią władztwa państwowego do dnia dzisiejszego. Władza wytworzona wówczas sprawowana była przez jednostkę z mocy jej prawa przyrodzonego (...). Od tego momentu rozpoczął się proces tracenia wyłączności decyzji przez jednego tylko przedstawiciela woli rządzącej państwem na rzecz innych takiej woli podmiotów, a co za tym idzie - podmiotów władzy. Proces ten, rozpoczęty wówczas, rozwijał się stale do dni dzisiejszych, polegając na wciąganiu coraz liczniejszej gromady ludzkiej do władzy w państwie, a przez to na rozszerzaniu kręgu rządzących aż do momentu krańcowego, w którym proces ten osiągnąłby swe logiczne przeznaczenie: by wszyscy rządzeni byli rządzącymi, to znaczy, by każdy człowiek, będąc przedmiotem, stał się podmiotem władzy. Do tego spełnienia doszliśmy obecnie, kiedy to ustaliła się zasada powszechnego udziału w rządzie, stwarzając system, który potocznie nazywamy demokracją, a który, ściśle go określając w terminologii klasycznej, nazwaćby należało panarchią. W procesie tym stopniowo władza odchodziła od jednostki, rozpływając się w coraz szerszym kręgu współwładców. Ale władza państwowa (...) nie umniejszała się w swej istocie, pozostając na tym poziomie, na jaki ją wyprowadziło zwycięstwo jednej woli absolutnej nad wszystkimi innymi w owym momencie, który nazwaliśmy stworzeniem współczesnego państwa (Istota władzy głowy państwa, Warszawa 1933, s. 19-20).

[4] W innym tekście Oczapowski zauważał, że państwo posiada dwa rodzaje organów, jak każde jestestwo fizyczno-duchowe: stanowiące i wykonujące powzięte postanowienia. Nad nimi jednak - pisał - unosi się, należąc do pierwszych i do drugich chociaż samoistnie działający, trzeci organ właściwy państwu, który w tym jestestwie wybitniej na jaw występuje, jak w innych obdarzonych samowiedzą; jest to nadający państwu znamię osobistości pierwiastek, który Trentowski zowie jaźnią, a który w państwie znajduje swój wyraz w funkcji zwierzchnictwa państwa. Nie należy bynajmniej, dodawał, aby ten organ żywotny wyczerpała lub zastępowała fizyczna osoba, skupiająca w sobie jedność władzy państwowej, wyobraziciel tej jedności, czy go nazwiemy królem czy prezydentem. Instytucja, o której mowa, jest żywotną i niezbędną, bo bez niej naród nie byłby państwem, całością świadomą swej jaźni, lecz rzeczą, aglomeratem sił ślepych, chwilowo skupionych, formą, czczym oderwanym pojęciem. Wielu też pisarzy i myślicieli poczytuje państwo za taką formę i radziby wygluzować z niej ów pierwiastek osobisty, który mimo to istniał i istnieje zawsze i wszędzie, a tam w monarchiach i republikach, gdzie go gwałtownie tłumią lub unicestwiają, wyrywa się naprzód i świadczy o swym istnieniu w chwilach stanowczych w postaci dyktatury. Organ taki naczelny państwa, złożony oprócz fizycznego wyobraziciela wszechwładztwa narodu z instytucji rozjemczej, czy to się zowie radą stanu, czy sądem najwyższym, zowiemy z cudzoziemska pryncypałem, skoro nazwy swojskie "książę" lub "panujący" nazbyt tchną monarchizmem. Tam, gdzie pryncypał nie daje znaku życia i państwo znajduje się w rozkładzie, mówimy, że zamieniło się w oligarchię lub ochlokrację - możnowładztwo lub rządy motłochu (Osnowa i zakres Encyklopedyi nauk politycznych w zarysie, "Przegląd Polski", t. XVIII, 1870, s. 90-91).

.: Powrót do działu Pozostałe teksty źródłowe :: Powrót do spisu działów :.

 
Wygląd strony oparty systemie tematów AutoTheme
Strona wygenerowana w czasie 0,083740 sekund(y)