1.
Czy trzeba
jeszcze zwalczać komunizm, czy antykomunizm ma jeszcze sens? To
pytanie pojawia się w Polsce po każdych niemal wyborach, w których
postkomuniści odnieśli sukces.
Niedawno
Robert Krasowski pisał w "Życiu": "Nie wiemy nadal,
czy antykomunizm był błędem, czy też może Polakom nie spodobali
się ci, którzy antykomunizm głosili. Ale ważniejsza jest konkluzja
praktyczna - trzeba się z antykomunizmem pożegnać. Można nadal nie
lubić dawnych aparatczyków, można z nimi nie budować koalicji, ale
nie wolno traktować ich jako politycznego zła. Bo wówczas robimy
z Polaków satanistów."
Czyżby więc padał - z taktycznych powodów - jeden z ostatnich bastionów
antykomunizmu?
Od dawna
pojawiają się także argumenty, że trzeba zamknąć debatę o komunizmie,
które nie mają charakteru tylko doraźnego i pragmatycznego, lecz
wręcz historiozoficzny. Komunizm należy do przeszłości, rozsypał
się w proch - tak się twierdzi mimo istnienia reżimów komunistycznych
w Chinach, Korei Północnej, na Kubie. Wydaje się zupełnie zamkniętym
rozdziałem, przynajmniej w cywilizacji zachodniej. Wyrok historii
- choć podobno "Weltgeschichte ist kein Weltgericht" -
już zapadł i w związku z tym nie potrzeba się z nim rozliczać, ani przed nim ostrzegać, ani go zwalczać.
Dawni komuniści
są najczęściej w pełni pogodzonymi z rzeczywistością i zadowolonymi
z niej i z siebie liberałami - czy to w Bremie, czy to w Warszawie.
I tylko ludzie małostkowi i mściwi mogliby dociekać, co pisali w
przeszłości, i dlaczego. I tylko czasami wędrując w bibliotece między
półkami można natknąć się na książki, które budzą zdumienie swoją
treścią. Ale nie w Polsce - tam nastąpiła po prostu wymiana książek
na "aktualne". W Polsce zmieniły się też biografie, poddane
umiejętnym retuszom. Jakiś czas temu Andrzej Dobosz w zabawnym felietonie
opublikowanym w "Tygodniku Powszechnym" zastanawiał, ilu
jest w Polsce profesorów filozofii o nazwisku Janusz Kuczyński.
Porównując biogramy zamieszczone w dwóch kolejnych wydaniach "Encyklopedii
Powszechnej" doszedł do wniosku, że musi być ich chyba dwóch.
Inni - nie rozdwajając się zupełnie - po prostu opuszczają znaczne
fragmenty swego życiorysu. Kiedyś w telewizji niemieckiej w programie
"Zeugen des Jahrhunderts"
(Świadkowie stulecia) przeprowadzono długi biograficzny wywiad
z bardzo znanym polskim pisarzem. W pełnej swady i moralnych pouczeń
opowieści o wieku XX-tym nie padło jednak ani jedno słowo o okresie
od - bagatela! - końca lat czterdziestych, kiedy pisarz wyszedł
z obozu, w którym się znalazł po powstaniu warszawskim do końca
lat siedemdziesiątych, kiedy zaczął się powoli angażować w działalność
opozycyjną.
Współpraca
z komunizmem jest więc dzisiaj wstydliwym szczegółem biograficznym;
nikt już dumnie nie określa się mianem marksisty. Idea, że komunizm
mógł kogoś duchowo oczarować i uwieść, wydaje się dzisiejszym studentom
zupełnie absurdalna, jak pokoleniu niemieckich studentów 1968 roku
to, że również narodowy socjalizm mógł pociągać subtelne umysły
i wrażliwe sumienia. Teraz jest nawet odwrotnie. Kiedyś istniał
dogmat rozpowszechniany przez lewicowych intelektualistów, że narodowy
socjalizm i faszyzm były pozbawione intelektualnego zaplecza, że
były czystym i prymitywnym barbarzyństwem, natomiast komunizm mógł
przyciągać swymi ideałami i ideami.
Ale dzisiaj książki marksistowskie nie są zabronione - po
prostu nikt nie sięga już po dzieła wykładające zasady materializmu
dialektycznego i historycznego. Nikt nie sądzi, że mogłyby one stanowić
zagrożenie dla demokracji, że czytelnik zafascynowany ich demoniczną
głębią mógłby ulec pokusie, nawrócić się na komunizm i rozpocząć
wywrotową, antydemokratyczną działalność. Są one kompromitującym
świadectwem nie tylko błędnego wyboru politycznego ich autorów,
ale przed wszystkim miernej jakości ich pisarstwa i ich myślenia.
Także dzieła "klasyków marksizmu" pokrywa kurz
zapomnienia. Któż jeszcze mógłby mniemać, że Lenin był wielkim filozofem,
a Stalin językoznawcą? Inaczej jest
z duchowymi produktami narodowego socjalizmu . Ciągle są
jeszcze pod kluczem. Nadal trwa lęk przed ich złowieszczym oddziaływaniem.
Myśliciele, którzy przyczynili się do jego powstania bądź przez
pewien czas wspierali go intelektualnie - Nietzsche, Heidegger,
Schmitt, bracia Jünger - cieszą się wielkim zainteresowaniem
i budzą fascynację. Jak wiadomo Aleksander Wat twierdził kiedyś,
że walka komunizmu z hitleryzmem była walką zła ze złem, walką dwóch
demonizmów - Belzebuba z diabłem, bratobójczą walką Goga i Magoga.
Otóż dzisiaj demoniczna siła promieniuje z
narodowego socjalizmu, a nie z komunizmu, który jakoś zmalał,
zszarzał, choć dopiero teraz dociera do powszechnej świadomości
rozmiar jego zbrodni.
Kogo więc może jeszcze interesować komunizm?
Czy nie jest to tylko temat dla zawodowych historyków? Szczególnie
w Polsce, skoro demokrację budowaliśmy pod hasłem odesłania historii
do podręczników.
Jeżeli
ten opis sytuacji byłby prawdziwym, to antykomunizm może mieć tylko
zastępczy, manipulatorski charakter. Dla Adama Michnika sprawa jest
jasna: "Debata o komunizmie staje się sposobem walki o władzę
poprzez szantaż i dyskryminację przeciwnika politycznego. Mamy oto
parodię debaty rozrachunkowej. Komunizm przedstawiany po prostacku
jako zło absolutne przestaje być groźnym narkotykiem ideologii wyzwalającej
fanatyzm, przemoc i zniewolenie, a staje się sposobem zakłamywania
rzeczywistości. Kłamstwo stare - kłamstwo komunistów rozliczających
faszyzm - zostaje zastąpione kłamstwem nowym; kłamstwem antykomunistów
rozliczających komunizm."
Powiada
się, że w gruncie rzeczy antykomuniści powtarzają komunistyczny
wzór. To oni, a nie dawni komuniści, zagrażają demokracji. Postkomuniści
z ich wprawdzie godną pożałowania, lecz nie mającą większego znaczenia,
skłonnością do cynizmu, wpływają negatywnie na jakość demokracji, niewcześni
antykomuniści wywołując demony totalitaryzmu i nacjonalizmu podważają
jej fundamenty.
Nie mając pomysłu na przyszłość, nie znajdując poparcia i poklasku
w teraźniejszości, zajmują się przeszłością, kierowani głębokim
irracjonalnym resentymentem. Są dogmatyczni, fanatyczni, reakcyjni,
a więc antydemokratyczni i antyliberalni.
Zapewne
po żadnej stronie nie brak fanatyków. Czy to znaczy, że krytyczna
analiza i stanowcze odrzucenie komunizmu, walka z nim, nie są już
potrzebne?. Może wcale nie chodzi tylko o zamkniętą już przeszłość?
W istocie bowiem toczy się w Polsce - podobnie jak w innych krajach
postkomunistycznych - głęboki spór o komunizm, spór, który nie jest
tylko sporem o przeszłość, o pamięć, lecz sporem o teraźniejszość,
jest sporem o formę demokracji, o kształt państwa, o zbiorową tożsamość
Polaków. Komunizmu być może już nie ma, lecz pozostały jego duchowe
i materialne skutki.
Odnośniki
do teraźniejszości są trojakie. Po pierwsze, rozumienie tego, czym
był komunizm, bezpośrednio wpływa na kształt i jakość polskiej demokracji,
dlatego że komunizm jest negatywnym punktem odniesienia dzisiejszej
polityki. W zależności od tego, jak się go charakteryzuje, tak określa
się demokrację, tak konstruuje się jej normatywny model, takie podejmuje
się wybory polityczne. Spór o właściwą interpretację komunizmu dotyczy
podstawowych kwestii politycznych III Rzeczypospolitej. Wydaje się,
że ten obraz komunizmu zmienił się w ostatnich latach. Inne rzeczy
są akcentowane niż przed 1989.
Podobnie
- i to stanowi drugie odniesienie do teraźniejszości - kwestia odpowiedzialności
prawnej, politycznej i moralnej konkretnych osób, ich miejsca w
życiu publicznym nie tylko wpływała i wpływa na podziały polityczne
w Polsce, lecz określała przestrzeń polityczną, w jakiej te podziały
się dokonywały. Proponowane rozwiązanie tego problemu warunkowane
jest wyobrażeniami o tym, czym jest porządek demokratyczny. A także
odwrotnie wyobrażenie o demokracji, skłaniało do takich, a nie innych
decyzji w sprawie "rozliczeń" z przeszłością. To, że w
III Rzeczypospolitej coraz ważniejszą rolę polityczną pełnią postkomuniści
jest - być może - symptomem głębszej - genetycznej - choroby polskiej demokracji.
Po trzecie,
po 1989 roku Polacy musieli na nowo określić swoją tożsamość zbiorową. Dlatego też nie można milczeć o komunizmie.
Milczenie to jest już zajęciem stanowiska w kwestii zbiorowej pamięci
i zbiorowej tożsamości. Jest przy tym rzeczą charakterystyczną,
że w czasie, gdy toczą się potrzebne bolesne rozrachunki z przeszłością
narodową, gdy na przykład ujawnia
się ciemne strony zachowania Polaków w czasie okupacji niemieckiej
(vide znakomite prace Jana Tomasza Grossa), wzywa się zarazem do
zaniechania rozstrząsań zbrodni i przestępstw komunizmu, choć z
historycznych względów nie
da się jednego oddzielić od drugiego. Tak wewnętrznie sprzeczna
polityka pamięci przyczynia się do dodatkowych problemów polskiej
demokracji.
2.
Jak dzisiaj
jest postrzegany komunizm? Otóż przede wszystkim jako utopia, jako
zbyt radykalne dążenie do prawdy, dobra, sprawiedliwości, do społecznej
jedności i jednomyślności, do narzucenia ludziom "jednej prawdy".
Jako utopijna idea "która pozwala wierzyć w możliwość i celowość
zbudowania przemocą świata doskonałej równości i sprawiedliwości,
świata wolnego od konfliktów". Marksistowski
socjalizm, pisze w swojej książce jeden z najwybitniejszych polskich
historyków Jerzy Holzer, wyrażał dążenie do absolutnego dobra, do
sprawiedliwego ładu, do ładu rozumnego.
Trudno
odmówić temu poglądowi racji. Komunizm był taką utopia i jako kulturowa
tendencja należał do samego rdzenia nowoczesności oraz humanistycznej
tradycji. Dlatego był on tak atrakcyjny dla wielu intelektualistów. Był on absurdalnie uporczywy i gorliwy w realizacji
centralnych motywów nowoczesnej
kultury. Miał więc rację Zygmunt Bauman, gdy pisał: "Komunizm
był nowoczesnością w jej najbardziej zdeterminowanym nastroju i
najbardziej zdecydowanej postawie; nowoczesnością usprawnioną, oczyszczoną
z ostatnich drobin tego, co chaotyczne, irracjonalne, spontaniczne,
nieprzewidywalne".
Według
innego czołowego intelektualisty tego samego pokolenia Andrzeja
Walickiego komunizm był przede wszystkim zjawiskiem ideologicznym,
totalitaryzm jest z natury ideokratyczny, aby go zrozumieć należy
badać jego ideologię. Komunizm był "gigantyczną próbą sformułowania
i urzeczywistnienia pewnej koncepcji wolności... Istotą tej koncepcji
była myśl o wyzwoleniu człowieka od >>ślepych sił<<
gospodarki rynkowej, o całkowitej eliminacji ładu spontanicznych
przystosowań typu rynkowego i zastąpieniu go racjonalnym porządkiem
wszechogarniającej, celowej organizacji."
To wszystko
prawda. Jednak stąd łatwo wyciągnąć pochopny wniosek, że skoro zło
podstawowe komunizmu polegało na dążeniu do dobra, prawdy i sprawiedliwości,
to prawdziwie antykomunistyczna postawa polega na całkowitym zaprzestaniu
takich dążeń. Jeśli komunizm był polityczną religią, to należy wystrzegać
się jakichkolwiek związków religii z polityką. Jeśli polegał na
całkowitej eliminacji rynku, to tylko stosowanie mechanizmów rynkowych
w możliwie jak najszerszych sferach życia społecznego może być ostatecznym
antidotum przeciw komunizmowi. Skoro komunizm był zniewoleniem jednostki
i odebraniem jej autonomii, skoro zwalczał liberalną koncepcję wolności
negatywnej, to tylko liberalizm i tylko wolność negatywna są prawdziwym
"antykomunizmem". Hanna Świda-Ziemba łączy nawet z takim rozumieniem komunizmu postulat odrzucenia
wszelkiej ideologii, a pozostawieniem tylko liberalizmu, który według
niej nie jest jeszcze jedną ideologią, lecz po prostu gwarancją
wolności Jeśli komunizm był "zniewoleniem człowieka w jego
wewnętrznej autonomii, to - nie inna ideologia, lecz wyłącznie
szeroko rozumiany liberalizm stanowi antytezę totalitaryzmu tak komunistycznego,
jak wszelkich możliwych totalitaryzmów". Jeśli komunizm był utopią, to zawsze można
powiedzieć, że krytyka pewnym cech polskiej demokracji - np. szerzącego
się w niej cynizmu, korupcji, braku sprawiedliwości i fundamentalnej
równości - jest wyrazem komunistycznych ciągot i nostalgii za PRL.
Dostrzec można taką tendencję w publicystyce. Na przykład Teresa
Bogucka często zapytywała: "Czy coraz częstsza skarga
>>miało być lepiej a jest gorzej>> nie jest dowodem
zakorzenienia się w nas komunistycznej utopii?
Warto przy
tym podkreślić, że pewne istotne cechy komunistycznej ideologii
zostają w obecnych opisach ideologii komunistycznej systematycznie
pominięte lub potraktowane jako drugorzędne, to że komunizm
był ateistyczny, antytradycjonalistyczny i uniwersalistyczny, że
był radykalnym humanizmem o Oświeceniowych korzeniach i że nie jedno
łączy go z pewnymi postaciami liberalizmu. Ale pominięte
zostaje jeszcze coś innego. Przecież komunizm miał też inne
oblicze. Był prymitywny, kłamliwy, destrukcyjny, chaotyczny, cyniczny.
Nie był kolektywizmem, lecz dokonywał atomizacji społeczeństwa.
Nie był racjonalistyczny, lecz tworzył świat ułudy i świat chaosu,
świat, w którym nie obowiązywały żadne normy, w której nie było
respektu przed obyczajem itd. Nie był systemem opartym na prawdzie, lecz
na kłamstwie, na manipulacji, na perwersji języka, zerwaniu związku
między słowem a rzeczą. Aleksander Wat, świadek naoczny, pisał:
"Marsjanina postawionego przed problematyką komunizmu uderzyłoby
przede wszystkim sprawa prawdy i fałszu, kłamstwa i szczerości.
Ludność w krajach >>demokracji ludowej<< używa języka
antytetycznego: czarne uchodzi za białe itd".
Komunizm
nie był też systemem opartym na równości, lecz na skrajnej nierówności.
Nie tylko politycznej, lecz także ekonomicznej. Jak pisał Wat "nierówność
jest bazą funkcjonowania Systemu. Nierówność brutalna, elementarna,
z optymalnej niskiej podstawy do optymalnie wysokiego regulowanego
pułapu. Nierówność spartańska. Uprzywilejowani i uboga poniewierana
masa."
Komunizm nie był sprawiedliwy i nie był ustrojem nadmiaru dobra,
lecz wręcz przeciwnie. Będąc w swej ideologii zjawiskiem nowoczesnym
był jednocześnie w rzeczywistości atawistyczny i reakcyjny: "Komunizm
zmobilizował wszelkie atawizmy, które opierają się przyspieszonej
historii rodzaju ludzkiego. Być może właśnie ten aspekt hamowania
i uwsteczniania pociąga bezwiednie zachodnich postępowców, w ten
sposób biorąc odwet za rozkiełznany progresizm ich postępowej kory
mózgowej".
Mówienie
o tej stronie, o tym obliczu komunizmu wymaga innej metodologii,
innego nastawienia. Zbigniew Herbert postulował sarkastycznie: "Nie podszywajmy się pod metafizykę, nie
nadymajmy się, mówmy o rzeczach prymitywnych językiem prymitywnym".
Nie ideologię trzeba wtedy analizować (która zresztą była również
prymitywna - nie tylko w wydaniu sowieckim), lecz rzeczywistość,
zajmować się nie historią idei, lecz socjologią i politologią historyczną.
W badaniu komunizmu nie można ograniczyć się tylko do ideologii.
Niemiecki badacz komunizmu Gerd Koenen stwierdza w swej niedawno
wydanej książce wręcz, że realnej historii komunizmu nie da się
zrozumieć jako historii oddziaływania idei., ideologii, iluzji.
Gdy patrzy
się na rzeczywistość, nie na idee, widać, że komunizm był nie nierealistycznym
wzlotem idealizmu, który zakończył się tragicznym upadkiem, lecz
erupcją barbarzyństwa. Wielki polski socjolog Florian Znaniecki,
którego trudno posądzać o "zoologiczny antykomunizm" piętnowany
dzisiaj w Polsce przez liberalną lewicę, podkreślał w wydanej w 1921 książce
"Upadek cywilizacji zachodniej", że ruch bolszewicki ma
wyłącznie destrukcyjny charakter. Widział w nim wyraz kryzysu nowoczesności
oraz zagrożenie dla cywilizacji zachodniej. Bolszewizm był dla niego
ostatecznym wyrazem i sprawdzianem mocy i znaczenia "dążności
antykulturowych", których nie potrafiła poskromić cywilizacja
zachodnia. Jego zdaniem bolszewizm "z istoty swej nie jest
systemem, formą ustroju społecznego, lecz skomplikowanym procesem
społecznym prowadzącym do rozkładu systemów już istniejących."
Znaniecki sądził, że jako ustrój polityczny bolszewizm rosyjski
jest cofnięciem się do wcześniejszych okresów despotyzmu rosyjskiego.
Nie jest utopią racjonalistyczną, lecz stoczeniem się do stanu zwierzęcości
w wyniku załamania się struktury normatywnej: "Bolszewizm jest
po prostu niezwykle groźnym objawem tego odwiecznego niebezpieczeństwa,
które zawsze tai się u podstaw kulturalnego życia ludzkości, które
wyraża się w każdej zbrodni, w każdym upadku moralnym i umysłowym
osobnika, niekiedy zaś wybucha społecznie i druzgoce jakąś cywilizację
- niebezpieczeństwo nawrotu gatunku ludzkiego do stanu zwierzęcego".
Podobną diagnozę stawiał inny wybitny polski
socjolog Aleksander Herz. Według niego komunizm wyrastał z liberalizmu
etycznego, a więc nie z braku wolności, lecz braku jej ograniczeń,
z wyzwolenia instynktów spod normatywnej kontroli. "Człowiek
dzisiejszy zdobył sobie daleko posuniętą możliwość liberalizm etycznego.
Wolny od posłuchu absolutnym nakazom moralnym, stał się własnym
normodawcą, a cała struktura życia popchnęła go na drogę bezwzględnej
woli i brutalności".
Komunizm
był radykalizacją i wyrazem tendencji hedonistycznych i naturalistycznych
cywilizacji nowczesnej. Hertz pisał bez ogródek ."Wyładowanie
się brutalnych instynktów wyraża się w tej fali chamstwa, która
świat coraz bezwzględniej zalewać zaczyna. To rozpętanie instynktów
znalazło swą sankcję w bolszewizmie ... Rewolucja bolszewicka rozdarła
cienką powłokę humanitaryzmu - twór inteligencji rosyjskiej w wieku
XIX. Instynkty zostały oswobodzone, a przez przejęcie naturalizmu
za podstawę moralności - zatryumfowały. W ten sposób została przezwyciężona
kultura oparta na normach, a powstaje jakiś nowy paradoksalny typ
kulturowy oparty na instynktach".
Tak więc
komunizm był też zwycięstwem zwierzęcości, brutalności, chamstwa, motłochu. Tę twarz komunizmu polscy lewicowi
i komunistyczni intelektualiści odkryli, gdy zetknęli się z nim
naocznie. Można rzecz, że przedtem ich postawa i pozycja poznawcza
w niczym w istocie nie różniła się od tej, jaką charakteryzowali
się postępowi intelektualiści europejscy w ogóle, na przykład po
wojnie Jean-Paul Sartre czy Maurice Merleau-Ponty. Komunizm był
z początku doświadczany przez komunizującą inteligencję polską przez
lektury, eksperymenty artystyczne i obyczajowe oraz przyjęcia w
ambasadzie Związku Sowieckiego.
Potem komunizm był percypowany nie intelektualnie, nie w myśli,
nie przez lektury, lecz empirycznie, zmysłowo, sensualnie - często
najważniejszy stawał się zmysł węchu. Pierwsze naoczne spotkanie
z realnym komunizmem było szokiem. Jak wspomina Aleksander Wat w
"Moim wieku": "Pierwszych Rosjan widziałem w Łucku. Kresowe miasto garnizonowe
.. Chcę tylko mówić o wrażeniach. Wiesz te twarze mongolidów, te
szmatławe mundury, te hełmy mongolskie ze szmacianymi pikami, takie
szmaciane pikelhauby. I to Azja, ale już taka najbardziej azjatycka,
masa tego ... poszliśmy do kina, dawali Iwana Groźnego. Musieliśmy
bardzo szybko uciec, bo zaduch był nie do wytrzymania. Buty, buty
i ten dziegieć i pot nóg i zaduch machorki. Więc to, nad czym w
czele komunizowania przechodziłem do porządku dziennego, oblicze
azjatyckie. I w dekomunizacji swojej też o tym nie myślałem. Azja-Europa
uważałem, że jest to gadanina publicystyki antysowieckiej, że to
należy do XIX wieku i jest bardzo powierzchowne - A tu naraz - Azja
absolutna.
Komunizm
doświadczany sensualnie był brzydki, śmierdzący, zabłocony, nędzny.
Lwów, miasto tak podobno uciskane przez Polaków, natychmiast zmienia
swój wygląd: "Ledwo Sowieci przyszli, wszystko było zabłocone
- co prawda była jesień - brudne, szare, ubogie i jakieś takie płaszczące
się, przemykające się ulicą. Ludzie od razu w szubrawych ubraniach,
szmacianych."
Wat już nigdy nie wyzbył się tego wspomnienia komunizmu i ono zapewne
chroniło przed wszelkimi dalszymi pokusami, powodowało wręcz fizyczne
reakcje w postaci egzemy: "Zostało mi to w stosunku do komunizmu
już na całe życie, że widziałem go od strony butów dziegdziowych,
które niszczą urodę, zadeptują urodę ... Spodziewałem się zagłady,
a nie zadeptania. We Lwowie to było zdeptane, błoto rosyjskie"
.
Do swego
końca komunizm pozostał właśnie taki . Dla mojego pokolenia nie
był demoniczny, nie wydawał się też rezultatem "spiżowych praw
historii", nie był też fanatyczny, choć do końca pozostał "ideokracją".
Nie było w nim nic uwodzicielskiego. Był destrukcyjny, chamski,
chaotyczny, ignorancki, prymitywny, obłudny, nurzał wszystko i wszystkich
w tym błocie, które leżało nie tylko na ulicy, lecz także w okresie
zimy zalegało we wnętrzach pustych sklepów. Jego działacze zazwyczaj
nie byli fanatycznymi ideologami, lecz cynikami, sprawującymi swoją
władzę w stylu dyrektorów mleczarni w średniej wielkości mieście
powiatowym. Większość jego ideologów była - powiedzmy to szczerze
- niedoukami, którzy nie doszliby do swych profesur, gdyby partia
nie zapewniała im monopolu. Ci nieliczni spośród nich, którzy byli
inteligentni i wykształceni, starali się jak najdłużej przebywać
na Zachodzie, tam wysyłali swoje dzieci, co nie przeszkadzało im
lojalnie reprezentować interesów bloku sowieckiego. Był to komunizm
już stetryczały. W nadbudowie pełno było dziur, lecz jego baza instytucjonalna
pozostała do końca niezmieniona, aż się zapadła wskutek zupełnego
przegnicia.
Nie ulega
wątpliwości, że żeby zrozumieć komunizm w całej jego złożoności,
trzeba obie te jego strony uwzględnić. Jeśli się pominie element
rozkładu, prymitywizmu, antycywilizacyjnego barbarzyństwa, chaosu
łatwo dojść do przekonania, że prawdziwą alternatywą dla komunizmu
jest system bez norm, bez społecznej kontroli zachowań jednostki,
bez idei sprawiedliwości itd. Taki wniosek często wyciągano w Polsce
po 1989. W rezultacie ukształtowała się bardzo swoista koncepcja
liberalizmu i demokracji z licznymi defektami. Jeśli natomiast nie
uwzględni się humanistycznej ideologii komunizmu, łatwo zbagatelizować
jego oświeceniową genezę, łatwo nie docenić jego zakorzenia w kulturze
nowoczesnej, łatwo zignorować nowe formy owych tendencji, które
kiedyś doprowadziły do jego powstania i przyczyniły się do jego
popularności wśród europejskich intelektualistów.
Nie jest
też tak, żeby któraś z tych twarzy komunizmu była tylko maską, pozorem.
Nie było ani tak, że piękna na pozór ideologia zasłaniała prymitywną
rzeczywistość, ani tak, że prymitywna rzeczywistość przykrywała
ideową istotę. Oba aspekty były ze sobą powiązane. Trzeba je przemyśleć
w tym związku. Mnie się wydaje, że wniosek, jaki płynie z doświadczenia
komunizmu jest dość jasny: radykalny humanizm prowadzi do barbarzyństwa,
radykalne Oświecenie do ciemnoty. Niestety wniosek taki formułowano
w Polsce raczej przed 1989 rokiem niż po nim. Odpowiedź na pytanie,
dlaczego tak się stało, mogłaby nam wiele powiedzieć o duchowej
kondycji III Rzeczypospolitej.
3.
Jeśli komunizm
zdefiniuje się jako utopię, to można zasadnie twierdzić, że nie
ma żadnej konieczności zwalczania komunizmu. Nie tylko obecnie nie
ma komunistów, ale też nie było ich w PRL, co najmniej od 1956 roku.
Trudno bowiem twierdzić, że obecni postkomuniści w czasach, gdy
byli jeszcze komunistami dążyli fanatycznie i bez umiaru do dobra
i sprawiedliwości. Byli "pragmatykami", którzy faktycznie
stopniowo dekomunizowali Polskę, by przy Okrągłym Stole, wraz ze
znaczną częścią dawnej opozycji,
przedzierzgnąć się z poczwarkowatej postaci wasali ZSRR i
aparatczyków w motyli demokracji. W gruncie rzeczy to właśnie antykomunistyczna
opozycja była aż do tego kompromisu bardziej "komunistyczna"
- grzeszyła irracjonalnym antykomunizmem, radykalnym demokratyzmem
i nieliberalizmem.
Nic więc
dziwnego, że chęć pociągnięcia dawnych komunistycznych aparatczyków
do odpowiedzialności porównuje się z czystkami bolszewickimi lub
z maccartyzmem. Adam Michnik nie waha się przed takim porównaniami:
"Nawet tak silne demokracje, jak amerykańska, w pewnym momencie
zostały zaatakowane przez wirusa nietolerancji, represji, donosicielstwa
i strachu, które miały postać zoologicznego antykomunizmu. W gruncie
rzeczy w tym antykomunizmie wcale nie chodzi o komunistów. Mamy
do czynienia z antykomunizmem, który jest naśladowaniem praktyki
komunistów."
Domaganie się dekomunizacji jest z tej perspektywy wykroczeniem
przeciw zasadom liberalnego porządku społecznego. Jak przekonuje
nas m in. Andrzej Walicki, dawni
komuniści to po prostu odmiennie myśląca grupą społeczna, mniejszość
kulturowa. Zwalczenie ich jest wyrazem nietolerancji, protototalitarnym
dążeniem do monopolu ideowego, tworzeniem państwa kolektywistycznego.
Inni nie wahają się porównywać komunistów do innowierców prześladowanych
za wiarę przez dogmatyków wierzących w prawdę absolutną. Generał
Jaruzelski jawi się jako męczennik, heretyk prowadzony na stos,
ci, którzy domagają się, by odpowiedział przed prawem jak okrutni
fanatycy:
"Albert
Camus opisuje gdzieś jak do stosu, na którym płonął Hus, podeszła
pobożna staruszka i dorzuciła gałązkę chrustu. Wierzyła, że służy
Bogu, Kościołowi i samemu płonącemu. Nie chcę być podobny do tej
staruszki. Powtarzam - stan wojenny był przekleństwem, Okrągły Stół
był błogosławieństwem. Jedno i drugie było dziełem tych samych ludzi".
Konstanty
Gebert w interesującym tekście opublikowanym w Niemczech wykładał
motywy, dla jakich zdecydowano się w Polsce na politykę "generalnego
odpustu". Obok względów czysto taktycznych, odgrywała rolę
motywacja moralna i filozoficzna. Ci, którzy za takim rozwiązaniem
się opowiadali nie chcieli się zachowywać tak, jak zachowywali się
komuniści: "Naturalnie pewną rolę odgrywała także duma. Byliśmy
dumni, że byliśmy więźniami politycznymi, byliśmy dumni, że byliśmy
politycznie prześladowani. I wyobrażenie, że jakiś funkcjonariusz
komunistyczny miałby zostać >>zdekomunizowany<< lub
>>zlustrowany<< i mógłby powiedzieć: >>Wcześniej
wy byliście prześladowani, teraz my<<- to rzeczywiście byłoby
za wiele."
Tak więc Gebert utożsamia bez wahania komunistyczny wymiar sprawiedliwości
z demokratycznym państwem prawa oraz swoją własną działalność opozycyjną
z działalnością komunistów. W ten sposób nieświadomie ujawnia, że
istniała i istnieje ukryta ciągłość myślenia o państwie, o prawie
i polityce łącząca czasy komunistyczne z
III Rzecząpospolitą.
Zapewne dlatego ludzie głoszący konieczność
"przebaczenia" i porozumienia nie byli w stanie zauważyć,
że podważają poczucie odpowiedzialności, podają w wątpliwość podstawowe
normy, na których musi się wspierać życie społeczne, że
- wbrew ich przekonaniom - nie uczą szacunku do prawa, lecz
lekceważenia go. Dlatego też nie byli skłonni zauważyć, że umożliwienie
postkomunistom wejścia w zwartym organizacyjnie ordynku na scenę
polityczną III Rzeczypospolitej narusza jedną z podstawowych
zasad demokracji, jaką są przejrzystość stosunków władzy oraz zwalczanie
oligarchii, że ich wybór w istocie utrudnia budowę państwa prawa.
Szerząca się korupcja, cynizm, brak odpowiedzialności polityków
przed wyborcami są w dużej mierze skutkiem tej strategii.
4.
Fakt, że
za zbrodnie, przestępstwa i występki komunizmu prawie nikt nie został
ukarany jest wielkim skandalem ogólnoeuropejskim. Fakt, że nie uważa
się, aby współpraca z komunizmem kompromitowała, że wręcz odwrotnie
- to właśnie ci, którzy tak sądzą, uważani są za skompromitowanych,
jest świadectwem stanu duchowego elit europejskich. Wyjątek stanowią
Niemcy, które się czegoś nauczyły ze swej przeszłości. Tutaj próba
obrachunku z komunistyczną przeszłością została podjęta, a dzisiaj
wkracza w następną fazę ujawnienia i osądzenia obywateli dawnej
Republiki Federalnej, którzy współpracowali ze służbami specjalnymi
NRD. I nikt nie
odważyłby się publicznie oświadczyć, że nie ma to żadnego znaczenia
dla demokracji - lub że ją podważa - nie kompromitując się zupełnie.
W Europie
Wschodniej nie uczyniono prawie nic, aby ukarać przestępców, ująć
agentów, aby zadośćuczynić ofiarom. W Rumunii, najbardziej chyba
krwawym europejskim reżimie komunistycznym, żaden agent Securitate
nie został postawiony przed sądem - zapewne większość z nich pragmatycznie
i z sukcesem zajmuje się biznesem i działalnością polityczną. Żadna
z ofiar prac przymusowych w Związku Radzieckim nie dostała odszkodowania
i zapewne nigdy nie dostanie itd.
Z zewnątrz,
mam tutaj na myśli szczególnie Unię Europejską, nie przychodzą żadne
impulsy, skłaniające Polskę oraz inne kraje postkomunistyczne do
oczyszczenia się z komunistycznej przeszłości w ten sposób, w jaki
Niemcy oczyściły się po 1945 i po 1990 roku. To milczenie, ta niechęć
do rozrachunku z komunizmem jest tym dziwniejsza, że zbrodnie narodowego
socjalizmu nie tylko nie zapadają w niepamięć, ale są coraz częściej
przywoływane. Uważa się nawet, że powstaje religia cywilna Europy,
w której pamięć o Holokauście
zajmie centralne miejsce. Pobłażliwość nie obejmuje więc narodowego
socjalizm i faszyzmu. Wręcz odwrotnie najmniejsze nawet podejrzenie,
że ktoś byłby skłonny do takiej pobłażliwości, prowadzi do jego
publicznego potępienia i dyskredytacji. Przykład Martina Walsera
jest tutaj bardzo wymowny. Gdy nie fakt, że był on kiedyś komunistą,
co jest rękojmią jego dawnej postępowości, reakcje byłyby jeszcze
gwałtowniejsze. Ta jaskrawa różnica w traktowaniu obu totalitaryzmów
to jeden z politycznych i moralnych paradoksów naszych czasów.
A przy
tym nie ulega wątpliwości, że żyjemy w fazie reinterpretacji historii.
Po upadku komunizmu 1989 kształtuje się w Europie nowa zbiorowa
wizja historii. Jest sprawą zasadniczej wagi, jakie miejsce zajmie
w niej pamięć o sowieckim totalitaryzmie. W gruncie rzeczy znajdujemy
się w środku bitwy o pamięć, która świadczy o tym, że przesunęły
się koordynaty intelektualnego porządku, który trwał do 1989 roku.
Okazuje się coraz częściej - i na tym polega novum sytuacji - że
mówiąc o narodowym socjalizmie nie sposób już jednak milczeć o komunizmie,
choć ciągle zbyt daleko idące porównania wywołują, jak wykazała
dyskusja nad "Czarną księgę komunizmu", głośne protesty.
Kiedyś
porównanie z narodowym socjalizmem było de facto całkowicie zakazane.
Ci, którzy się na odważali, byli uznawani za historycznych "rewizjonistów"
i - jeśli pochodzili z lewicy, jak bremeński historyk Immanuel Geiss
- za renegatów, standardowy zarzut w tego rodzaju dyskusjach.
Jako kryptofaszysta ostro zwalczany był
Ernst Nolte wysuwający tezę, że narodowy socjalizm i faszyzm
były reakcją na komunizm, że między jednym a drugim totalitaryzmem
istniał związek przyczynowy. Jak wiadomo, jego zdaniem GUŁag był
bardziej pierwotny niż Auschwitz, początkowo kopia obozów radzieckich.
W Niemczech wyjątkowość, "syngularność", i
"nieporównywalność" zbrodni narodowego socjalizmu, a
także ich "niewytłumaczalność", stały się częścią konsensu
zbudowanego wokół idei patriotyzmu konstytucyjnego. Patriotą konstytucyjnym
był ten, kto tak właśnie interpretował narodowy socjalizm. Przekonanie,
że Niemcy są sprawcami największej, z niczym nie porównywalnej zbrodni
w dziejach stało się niepodważalnym elementem kultury politycznej
Republiki Federalnej, a akty ekspiacji częścią politycznego rytuału.
Zakaz porównywania
przemieniał się w nakaz milczenia. Chociaż nikt jakoby nie usprawiedliwiał
komunizmu, fakt, że mówienie o jego zbrodniach uchodziło za relatywizowanie
narodowego socjalizmu, sprawiał, że rozsądniej było o nich milczeć.
Dzisiaj
jest inaczej, w gruncie rzeczy nie można już uniknąć tego porównania
(które - oczywiście - nie oznacza utożsamienia), choć ciągle jest
ono kontrowersyjne.
Losy wystawy o zbrodniach Wehrmachtu są tego wymownym dowodem. Na
wystawie tej nie wspomniano ani jednym słowem, że tereny, na które
wkroczył Wehrmacht w czerwcu 1941 były okupowane przez Związek Radziecki
prowadzący eksterminacyjną politykę wobec ludności, przede wszystkim
polskiej.
Gdy okazało się, że niektóre zdjęcia w rzeczywistości pokazują ofiary
NKWD, a nie Wehrmachtu wystawa została zamknięta. Polski historyk
Bogdan Musiał, który ujawnił ów kompromitujący błąd, pokazuje w
opublikowanej w tym roku książce, że
brutalizacja wojny ze strony niemieckiej była również reakcją
na odkryte zbrodnie stalinowskie.
W Polsce
analogię między hitleryzmem i komunizmem dostrzegano od początku.
Na przykład Aleksander Hertz napisał w połowie lat trzydziestych serię świetnych artykułów, w których analizował w Weberowskich
kategoriach zarówno bolszewizm, jak i faszyzm i narodowy socjalizm.
Również Aleksander Wat porównywał
hitleryzm i stalinizm. Twierdził nawet, że to hitleryzm już w latach
trzydziestych począł go odpychać od komunizmu, bo zaczął dostrzegać
podobieństwa i analogie.
Z dwóch form totalitaryzmu komunizm był według niego czymś bardziej
złowieszczym, zbrodniczym i wyjątkowym niż narodowy socjalizm. Wat
zgadzał się z powszechną - moim zdaniem uproszczoną
- opinią, że narodowy socjalizm był trybalistyczny i reakcyjny,
a komunizm uniwersalistyczny.
W jego ocenie: "Hitleryzm był nawrotem czasów barbarzyńskich
w wiek XX. Stalinizm powodujący co prawda w skutkach i implikacjach
retrogradację w obyczajach, myśleniu i technologii społecznej do
starych wzorów i sytuacji, był tworem najbardziej awangardowym,
nowoczesnym."
Ale fakt ten nie świadczył według niego na rzecz komunizmu, nie
służył jego usprawiedliwieniu, jak to zazwyczaj bywało właśnie uniwersalizm
i nowoczesność czyniły komunizm totalitaryzmem gorszym niż narodowy
socjalizm. Wat - niemal jak Nolte - stwierdza, że to komunizm umożliwił
rozwój hitleryzmu. "Niezwykła, irracjonalna kariera hitleryzmu
była możliwa tylko dzięki istnieniu mocarstwowej, imperialnej, międzynarodowej
potęgi komunizmu"
Widząc zasadnicze różnice między obu systemami, Wat wskazuje też
na wzajemne zapożyczenia. Wspomina o tym, że obozy koncentracyjne
były wzorowane na systemie łagrów i że gdy je z kolei reformowano
to za model służyło Dachau, że czystki 1937-38 wzorowały się na
likwidacji Röhma i jego zwolenników.
Z punktu widzenia Wata Holokaust,
dzisiaj uchodzący za zło absolutne, czyniące z narodowego socjalizmu
zjawisko niepowtarzalne w swej zbrodniczości,
przestaje być czymś wyjątkowym, wpisuje się w historię masakr,
które od początku zdarzały się w dziejach: "masakra Żydostwa
na terenie Polski jest powtórzeniem starych orientalnych wzorów
eksterminacji narodów przez najeźdźców i nawet mistyczna nadstruktura
tej eksterminacji nie różni się wiele od wyroków rzekomego Boga
realizowanych przez Dżyngis-chana, jeżeli wierzyć relacji, którą
cytuje Mickiewicz w swoich wykładach paryskich".
Wypowiedź ta jest tym bardziej znamienna, że - jak wiadomo - znaczna
część rodziny Wata zginęła z rąk hitlerowców i że jest on świadom,
iż antyfaszyzm był motywem skłaniającym do akcesu do komunizmu.
Pisze nawet: "W tej części świata fałszywa alternatywa: "albo
komunizm, albo faszyzm" miała pozory słuszności. Toteż katastrofa
narodowa, spowodowana przez faszyzm sprawiła, że młodzież myśląca
... znalazła się
w sposób naturalny i konsekwentny w polu magnetycznym zwycięskiego
komunizmu."
Czy dzisiaj
Wat odważyłby się pisać w taki sposób? Dyskurs moralnych rozrachunków
z przeszłością zmienił się przecież w Polsce radykalnie: z jednej
strony dokonuje się bolesnej - ale koniecznej - rewizji obrazu II
wojny światowej i niemieckiej okupacji,
ujawniając fakty kolaboracji ludności polskiej z nazistami
oraz wypadki jej czynnego udziału w ludobójstwie popełnionym na
ludności żydowskiej, jednocześnie zaś zaleca się milczenie o komunizmie,
z niechęcią i oburzeniem reaguje na próby określenia odpowiedzialności
poszczególnych osób i zdecydowanie potępia się stosowanie pojęcie
kolaboracji w odniesieniu do lewicowych intelektualistów sławiących
Związek Radziecki.
5.
Po 1989
roku pojawiała się potrzeba nowego spojrzenia na totalitaryzm dwudziestowieczny.
Chodzi o zrozumienie, że narodowy socjalizm nie był tylko
wybuchem irracjonalnych sił, że podobnie jak komunizm wyrastał z
nowoczesnej kultury europejskiej, zawierał elementy uniwersalistyczne,
że popierali go bardzo wybitni intelektualiści i że istniało coś
takiego, jak kultura faszyzmu i kultura narodowego socjalizmu. Martin
Heidegger, Carl Schmitt i inni mogą wszak z powodzeniem mierzyć
się z Györgi Lukacsem i Antonio Gramscim.
Niestety
niektóre z tych tendencji kulturowych wcale nie zniknęły. Nie chodzi
tylko o rasizm i nienawiść etniczną, który ciągle dają znać o sobie.
Cechą zasadniczą narodowego socjalizmu było zanegowanie podstawowej
zasady etycznej naszej cywilizacji - zasady świętości życia - w
imię czystości rasowej oraz ochrony ludzkości przed degeneracją
biologiczną. Otóż, co byśmy nie powiedzieli o naszej cywilizacji,
na pewno nie jest ona zbudowana na bezwzględnym przestrzeganiu tej
zasady. Niektórzy wybitni lekarze przestrzegają, że dzisiaj eugenika
praktykowana jest bez żadnych zahamowań, nie przez państwo, lecz
przez jednostki, nie planowo, lecz pod naciskiem wolnego rynku.
Spełnia się to, co zapowiadał Martin Heidegger w swej "Seynsgeschichte",
w którą wpisywał komunizm, i narodowy socjalizm i liberalizm: "Skoro człowiek jest najważniejszym surowcem, można rachować
się z tym, że na podstawie współczesnych badań chemicznych pewnego
dnia powstaną fabryki, w których sztucznie produkować się będzie
materiał ludzki ... Zapotrzebowanie na materiał ludzki podlega tej
samej regulacji działalności porządkującej ze względu na potrzeby
przysposobienia, co zapotrzebowanie na literaturę rozrywkową."
Natomiast
komunizm zabijał oraz zamieniał ludzi w materiał ludzki nie w imię
wyzwolenia z degeneracji rasowej, lecz wyzwolenia z degeneracji
społecznej. Powoływał się przy tym na ideę postępu i uniwersalnego
rozumu. Dlatego ciągle jesteśmy skłonni mu wybaczać. Wydawałoby
się, iż po takim doświadczeniu Europejczycy powinni nauczyć się
sceptycyzmu wobec historiozoficznego myślenia w kategorii postępu
oraz szacunku dla tradycyjnych norm i zasad religijnych i - przede
wszystkim - lęku przed człowiekiem wyzwolonym ze wszystkich ograniczeń.
Niestety po 1989 roku wzmocniły się zupełnie odwrotne tendencje
kulturowe.
|