Jest kilka tematów, które nieuchronnie pojawiają się przy
okazji każdych kolejnych wyborów parlamentarnych. Należy do nich postulat
większego otwarcia świata polityki na ludzi młodych. Podnoszący go ostatnio Tomasz
Plata narzeka – nie bez racji – że dyskusje polityczne ostatnich miesięcy
powielają tematy wałkowane od lat i nie wnoszą nic nowego. Kłopot w tym, że
równie jałowy i wtórny jest spór o rolę w polityce młodego pokolenia. Nasila
się on zwykle – o czym miałem okazję pisać na łamach „Dziennika” w tekście
„Pokoleniowa mitomania” (17 maja 2007) – gdy dotychczasowe elity zbierają
wyjątkowo złe recenzje, a tak jest niewątpliwie w chwili obecnej. Nic z niego
jednak nigdy nie wynika i dyskusja na ten temat rychło zamiera aż do następnej
okazji. Sądzę, że podobnie będzie i tym razem.
Młodzi, ale wtórni
Słuchając wystąpień i czytając teksty młodych polskich
polityków nie jestem w stanie wzbudzić w sobie nawet krztyny pokoleniowej
solidarności i żalu z powodu braku generacyjnej rewolucji. Dzieje się tak
przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, więź pokoleniowa nie jest dla mnie istotną
kategorią w analizie rzeczywistości politycznej. Nie stosuję innych miar do politologicznej
oceny wystąpień i działań trzydziestolatka i innych wobec pięćdziesięciolatka.
Jeśli zaś wiek odgrywa rolę w moim subiektywnym oglądzie danego polityka, to
związek przyczynowo-skutkowy jest mniej więcej taki: im ktoś młodszy mówi
rzeczy niemądre, tym moja tolerancja dla jego ignorancji jest mniejsza.
Po drugie, choć wielu młodych polityków dobrze wypada w
mediach i są fachowcami w swoich dziedzinach, to istotnie – na co zwraca
pośrednio uwagę Tomasz Plata – brakuje wśród nich wizjonerów, mających pomysł
na pchnięcie debaty publicznej w nowym kierunku. Przy czym nie podzielam wiary
autora „Młodej Polski samodzielnej”, że poza światem polityki są rzesze
piekielnie zdolnych młodych ludzi, którzy odrodziliby go, gdyby tylko obecne
polityczne elity sformułowały dla nich atrakcyjną ofertę lub po prostu ustąpiły
im miejsca. Wbrew modnej opinii, nie uważam bowiem, by życie polityczne
odbiegało in minus poziomem od innych sfer aktywności Polaków. Politycy nie są
specjalnie wyhodowaną, genetycznie ułomną kastą. Nie ma powodu zakładać, że do
polityki trafiają zwykle mniej uzdolnieni młodzi ludzie niż np. do biznesu lub
mediów. Tu i tu zdarzają się talenty i miernoty, uczciwi i kombinatorzy,
pracusie i lenie.
Brak ożywczych idei jest stałym punktem utyskiwań na
jakość polskiej polityki. Tomasz Plata nie jest odosobniony w narzekaniach na
jej monotematyczność. Czy jednak rzeczywiście wymieniane przez niego tematy –
stosunek do historii, mniejszości, wolnego rynku, etc. – są aż tak
przebrzmiałe, że niewarte już uwagi? Z pewnością nie, choć oczywiście nie
należy nimi epatować na każdym kroku. Polska debata publiczna nie jest w każdym
razie archaiczna jak sugeruje autor „Młodej Polski samodzielnej”. Dyskusje
toczone na łamach różnych opiniotwórczych gazet w ostatnich latach, także z
udziałem polityków, obejmują bardzo szerokie spektrum zagadnień i pod tym
względem polska debata nie ustępuje angielskiej, niemieckiej, czy francuskiej. Z
poziomem bywa różnie, ale przyczyn ułomności nie dopatrywałbym się w dominacji
tematów, za sprawą których odsuwa się w czasie postulowane przez Tomasza Platę
„odświeżenie języka polityki”. Kryterium nowoczesności jest w tym względzie zresztą
zawodne. Podążanie za trendami i bycie na czasie za wszelką cenę raczej psuje polskie
życie intelektualne niż je rozwija. Młodzi politycy i publicyści polityczni
zwykle zbyt łatwo dają się uwieść nowinkom, które potem okazują się ledwie sezonową
sensacją. Gdyby zachowywali wobec nich więcej umiaru, byłbym bardziej skłonny domagać
się ich większej reprezentacji w głównym nurcie debaty publicznej. A tak czasem
mam nieodparte wrażenie, że lepiej byłoby, aby znaleźli w nim swoje miejsce
dopiero wtedy, gdy nieco się intelektualnie usamodzielnią. Choć uczciwie muszę
dodać, że pochopność i wtórność w sądach jest przypadłością nie tylko
politycznej i publicystycznej młodzieży, o czym przekonują mnie choćby
wypowiedzi niejednego np. pięćdziesięciolatka o rzekomym zagrożeniu demokracji
w Polsce.
W polityce jak w życiu
W ostatnim parlamencie stosunkowo najwięcej młodych twarzy
– poza LPR – wypromowało PiS. W telewizji często pojawiają się, wcześniej słabo
znani, posłowie Tomasz Dudziński – 34 lata, Zbigniew Girzyński – 34 lata, Adam
Hofman – 27 lat, Arkadiusz Mularczyk – 35 lat, Jan Ołdakowski – 35 lat. Paweł
Kowal – 32 lata – jest nie tylko posłem, ale i wiceministrem spraw
zagranicznych. To na ogół dobrze wykształceni parlamentarzyści - prawnicy,
historycy - zwykle absolwenci cenionych uczelni, startujący z niezłymi wynikami
z wysokich miejsc na liście partyjnej. Otwarcie PiS na trzydziestolatków nie powoduje
jednak znaczącego wzrostu poparcia dla tej partii w tej właśnie kategorii
wiekowej. Uznanie wśród trzydziestolatków zdobywa natomiast PO, która jest
znacznie mniej skora do promowania tego pokolenia we własnych szeregach. Łatwo
na podstawie tej obserwacji wysnuć wniosek, że dla wyborców ilość młodych polityków
wśród rozpoznawalnych twarzy partii, nie jest szczególnie znaczącym argumentem,
aby dane ugrupowanie poprzeć.
Wyborcy – także ci młodzi - nie zdają się być szczególnie
zainteresowani zmianą pokoleniową w polskiej polityce. Nawet jeśli przyjąć za
prawdziwą – według mnie przesadzoną – opinię Tomasza Platy, że „nasza polityka
to dziś prawie wyłączna domena wąskiej pokoleniowej grupy 50- i 60-latków”, to
najwyraźniej Polacy dobrze się z tym czują. Zresztą nie jest to wyłącznie polska
specyfika. Także amerykański Kongres czy angielska Izba Gmin nie są we władaniu
trzydziestolatków.
Partie polityczne – i słusznie – są ciałami
zhierarchizowanymi. Kariera w nich zwykle oznacza konieczność mozolnego przechodzenia
ze szczebla na szczebel. Często wiąże się z koniecznością znalezienia
promotora, za którym najpierw nosi się przysłowiową teczkę, by później
korzystać z jego ewentualnych sukcesów politycznych i samemu piąć się w górę.
Czy jednak świat polityczny różni się pod tym względem wiele od innych dziedzin
życia? Czy w biznesie, nauce, sztuce otwarcie na młodych dokonuje się na dużo
większą skalę? Śmiem wątpić, zwłaszcza czytając i słysząc żale młodych uczonych
czy artystów, że środowisko jest skostniałe i hermetyczne, że trudno się w nim
wypromować, bo starsi zazdrośnie strzegą swojej pozycji. W świecie politycznym
obowiązują dokładnie te same reguły. Na sukces trzeba pracować a mało kto chce
ustąpić ci miejsca wyłącznie w imię twej młodości. Dlaczego zresztą ktokolwiek
miałby to robić? Jeśli jesteś wybitnie uzdolniony, albo masz dużo szczęścia,
albo dobrze wybrałeś promotora, albo umiesz wykosić konkurencję mniej
szlachetnymi metodami, możesz piąć się w górę w zawrotnym tempie. Na ogół
jednak trzeba po prostu uzbroić się w cierpliwość – i bardzo dobrze. Bo jest
też wiele racji w opinii, że sukces w zbyt młodym wieku psuje. Litościwie
pominę przykłady…
Sztafeta pokoleń
Wbrew więc opiniom Tomasza Plata, uważam, że w polskiej
polityce jest młodych tyle, ile trzeba, a wszelkie próby wymuszonego
poprawienia proporcji na ich korzyść mogą przynieść więcej złego niż dobrego. Ich
czas i tak w końcu nadejdzie, a co pokażą – zobaczymy. O jedno gotowy jestem
się założyć: gdy obecni kontestujący pięćdziesięciolatków trzydziestolatkowie będą
o 20 lat starsi, to dzisiejsi dziesięciolatkowie będą wysyłać ich wtedy na
emeryturę, domagając się otwarcia świata polityki na nowe pokolenia.
O tyle łatwo mi o tym pisać bez szczególnych emocji, że
sam w życiu politycznym nie uczestniczę a jedynie je opisuję. Być może gdybym
był młodym działaczem partyjnym przeżywającym teraz katusze z powodu otrzymania
ledwie 17. miejsca na liście kandydatów do sejmu, zamiast wymarzonego 12., pałałbym
jakobińską – to modne ostatnio słowo – żądzą zemsty. Mogłoby się jednak i tak
zdarzyć, że o moim nędznym losie zdecydowałby nie żaden weteran walk z początku
lat 90., a jakiś sprytny rówieśnik. Ot, zwykła kolei rzeczy w polityce.
Artykuł ukazał się w „Dzienniku” (www.dziennik.pl), 19 września 2007 r.
Autor jest doktorem politologii, członkiem zarządu Ośrodka
Myśli Politycznej, autorem książki „Wolność i porządek. Myśl polityczna Pawła
Popiela” (2006) i antologii „Z dziejów polskiego patriotyzmu. Wybór pism”
(2007). Pod jego redakcją ukazały się wybory pism Pawła Popiela („Choroba
wieku”, 2001) i Włodzimierza Bączkowskiego („O wschodnich problemach Polski”,
2001, wraz z Pawłem Kowalem), a także prace zbiorowe „Patriotyzm Polaków.
Studia z historii idei” (2006), „Drogi do nowoczesności. Idea modernizacji w
polskiej myśli politycznej” (2006, wraz z Michałem Szułdrzyński), „Póki my
żyjemy… Tradycje insurekcyjne w myśli polskiej” (2004), „Oblicza demokracji”
(2002, wraz z Ryszardem Legutko), „Antykomunizm po komunizmie” (2000) i „Od
komunizmu do… Dokąd zmierza III Rzeczpospolita?” (1999). Publikuje na łamach
m.in. „Rzeczpospolitej”, „Dziennika Polskiego” i „Nowego Państwa”.