„Przegląd Wszechpolski”, 1904, nr 8
W przekonaniu publicystów ugodowych - o
ile ono jest szczerym, nie rozstrzygamy - nasza myśl polityczna skazana jest na
przerzucanie się z jednego skrajnego stanowiska na drugie. Albo rewolucja i
konspiracja, dążenie do zdobycia niepodległości za pomocą zbrojnego powstania w
bliższym lub dalszym czasie - albo wyrzeczenie się wszelkich aspiracji do
niezależnego bytu, zupełna zgoda z losem, bezwzględny lojalizm. Jest teza i
antyteza, ale nie ma nawet chęci do szukania syntezy. A tymczasem zarówno życie
narodu, jak myśl jego polityczna biegną po przekątnej między tymi skrajnymi
punktami. Ta myśl szuka drogi pośredniej, która zazwyczaj w polityce bywa drogą
zarazem najprostszą i najpewniejszą.
W rzeczywistości nie ma dziś w społeczeństwie
naszym ani bezwzględnych rewolucjonistów, ani bezwzględnych lojalistów,
przekonanych wyznawców jednej lub drugiej skrajnej zasady. Nie ma przynajmniej
w znaczeniu grupy poważnej, zorganizowanej, działającej konsekwentnie w myśl
swych przewodnich haseł. O przygotowaniu się do zbrojnego powstania mówią
czasem socjaliści, ale i oni nic w tym kierunku nie robią. Na przeciwległym
stanowisku stoi grupka maniaków lojalizmu lub zdecydowanych moskalofilów, nie
mająca również żadnego w narodzie znaczenia.
Jeżeli się przeciwstawia czasem w
dobrej, daleko częściej w złej wierze roztropny lojalizm szalonym dążeniom
rewolucyjnym, to jest to albo nieuczciwy manewr polemiczny, albo literackie czy
raczej doktrynerskie uproszczenie kwestii, nie wyjaśniające bynajmniej rzeczy,
przeciwnie, bałamucące myśl polityczną ogółu. Dwie zasady, dwie doktryny,
negujące się wzajem, nie mają i nie mogą mieć w naszych warunkach zdecydowanych
wyznawców. Kiedy to przeciwstawienie dwóch zasadniczych dążności politycznych,
wzajemnie się negujących, wymyślili stańczycy, miało ono pewne podstawy w życiu
realnym, chociaż już wówczas je traciło. Dzisiaj odświeżanie tej koncepcji
jest, jak raz już zaznaczono, „anachronizmem" politycznym albo
nieudolnym powtarzaniem starej sztuki na nowy sposób.
Istnieje rzeczywiście w społeczeństwie
naszym przeciwieństwo, a nawet walka dwóch kierunków, dwóch zasad. Jest to
walka myśli politycznej z myślą apolityczną, walka realizmu politycznego z
wszelakim doktrynerstwem rewolucyjnym, ugodowym, humanitarnym itd. Realizm
polityczny zwolna toruje sobie drogę w naszym myśleniu i działaniu. Walczyć on
musi ustawicznie nie tylko z doktrynerstwem, ale i z poziomymi doraźnym
utylitaryzmem, który zresztą często z doktrynerstwem chodzi w parze. Przykładem
takiego niedobranego związku jest, dodamy nawiasem, formujące się stronnictwo
umiarkowane w zaborze rosyjskim.
Polityka realna nie uznaje zasadniczo
złych lub dobrych, niewłaściwych lub właściwych środków działania. Każdy
środek, każda taktyka jest dobra, jeżeli jest odpowiednia w danych
okolicznościach miejsca i czasu, w danym układzie stosunków międzynarodowych i
międzypaństwowych. Kwalifikowanie taktyki politycznej uprawnionym jedynie z
etycznego punktu widzenia. Ale chyba z tego punktu nikt nie powie, że zasada
rewolucyjna jest mniej moralną, niż zasada ugodowa.
Nie potrzeba chyba przytaczać
przykładów, że nawet potężne państwa stale posługują się, środkami niewątpliwie
rewolucyjnymi i to nie tylko w wyjątkowych, ale często i w normalnych
warunkach. Tym bardziej więc w naszym położeniu uprawnioną byłaby taktyka
rewolucyjna, gdyby w danych okolicznościach okazała się odpowiednią, gdyby
obiecywała, według rachuby prawdopodobieństwa, pomyślny skutek polityczny.
Wszystkie środki, którymi polityka
rozporządza, są odpowiednie w pewnych warunkach. Od tych warunków jedynie wybór
i stosowanie środków, tj. taktyka polityczna zależy. W tym względzie nie ma
żadnych prawideł stałych, żadnych zasad. W pewnych okolicznościach rozum
polityczny wskazuje użycie środków rewolucyjnych, takich nawet, jak zamachy terrorystyczne
lub powstania, w innych zalecać może taktykę ścisłej legalności, lub nawet
manifestacje lojalizmu.
Stosunki nasze zarówno zewnętrzne, jak
wewnętrzne tak się ułożyły i na bliższą, dostępną przewidywaniom przyszłość
układają, że stosowanie zarówno taktyki rewolucyjnej, jak taktyki ugodowej w
zwykle przyjętym, skrajnym znaczeniu tych wyrazów jest nieodpowiednim, nawet
wręcz niemożliwym. Nikt u nas poważnie nie myśli o zbrojnym powstaniu, ani o
używaniu innych środków gwałtownych taktyki rewolucyjnej w walce z Rosją lub
Prusami. Ale żaden polityk, godny tej nazwy, nie powinien myśleć również o
bezpośredniej lub nawet pośredniej akcji ugodowej, do której ani w zaborze
rosyjskim, ani w zaborze pruskim nie ma dziś żadnych warunków.
Skoro o powstaniu nie myślicie i ani
bezpośrednio ani pośrednio do tego rodzaju akcji nie dążycie — powiadają
ugodowcy — dlaczego nie złożycie wyraźnego oświadczenia, że zasadniczo
potępiacie wszelką akcję rewolucyjną? Takiego oświadczenia dać nie możemy, bo
byłoby ono sprzecznym ze stanowiskiem naszym i bałamuciło opinię publiczną. Tak
jak dziś sprawa w naszej opinii stoi, potępienie bezwzględne stanowiska
rewolucyjnego byłoby uznaniem bezwzględnym stanowiska ugodowego, byłoby
zastąpieniem doktrynerstwa ciasnego i szkodliwego innym doktrynerstwem równie
ciasnym i szkodliwym. Naszym zdaniem, zarówno taktyka rewolucyjna, jak taktyka
ugodowa, czasem nawet w skrajnej ich postaci, są jednakowo politycznie
uprawnione. Bo nawet w skrajnej swej postaci na społeczeństwo politycznie
oświecone i dojrzałe, w szerokich warstwach przeniknięte zrozumieniem interesu
narodowego lub bodaj instynktownym jego poczuciem, nie wywrą wpływu
znieprawiającego.
Otóż wzajemnie negujące się doktryny,
rewolucyjna i ugodowa, od wielu lat znieprawiają społeczeństwo i utrudniają
jego uświadomienie polityczne. Doktryna rewolucyjna jest zwyrodnieniem
przyrodzonego, niemal żywiołowego dążenia narodu, świadomego swej żywotności i
siły, do odzyskania niepodległości państwowej. Doktryna ugodowa jest ujęciem w
ciasną i suchą formułę równie przyrodzonego instynktu zachowawczego,
nakazującego organizmowi narodowemu przystosowanie się do warunków, w
których istnieć musi, nie mogąc ich na razie zmienić wysiłkiem swej energii.
Oba te instynkty, czynny i zachowawczy,
powinny znaleźć wyraz w polityce narodowej, ale nie w dzisiejszej skrajnej swej
formie wyłącznych doktryn, z których jedna zasadniczo przeczy drugiej. Oba są
zupełnie w życiu narodu uprawnione i nie negować się wzajemnie, ale co najwyżej
współzawodniczyć ze sobą, a właściwie — współdziałać powinny.
Należy, owszem, dążyć do tego —
jak słusznie twierdzi w Gazecie Narodowej jeden z wybitniejszych naszych
polityków, o którego artykule pisaliśmy już dawniej—żeby w naszej
polityce narodowej uzupełniały się dwa kierunki. Jeden powinien być wyrazem
instynktu czynnego, ekspansji narodowej, energii zdobywczej, drugi —
wyrazem instynktu zachowawczego, umiarkowania, dążności do kompromisu z
warunkami zewnętrznymi,. dokładniej — przystosowania się do nich. Ale
wytworzenie się takich kierunków i skuteczne ich współzawodnictwo czy
współdziałanie wymaga stanowczego zerwania z doktrynerstwem czy to rewolucyjnym
czy ugodowym, świadomego uznania względności wszelkich środków w polityce
stosowanych.
Bez tego uznania nie może być polityki
realnej, nie może być polityki rozumnej, trzeźwej, wolnej od namiętności i
szkodliwszego od namiętności zaślepienia, swobodnej w wyborze odpowiedniej do
warunków taktyki. W sprawach taktyki istnieć muszą zawsze różnice zdania, ale
będą one różnicami poglądów nie zaś zasad, wykluczających się wzajem, a raczej
z góry powziętych, dogmatycznych uprzedzeń. Wyzwolona z doktrynerstwa,
postawiona na gruncie realnym polityka narodowa może być jednolitą, pomimo
istnienia w niej różnych kierunków, i konsekwentną, ciągłą, pomimo zmian w
taktyce.
Ażeby polityce narodowej ciągłość i
konsekwencję zapewnić, utrwalić je i wzmocnić, trzeba jej dać cel wielki, tak
ogólny, żeby w dążeniu do niego wszystkie kierunki myśli i działania mogły się
jednoczyć, a zarazem tak konkretny, żeby najszersze warstwy narodu mogły go
zrozumieć. Każdy żywotny naród i państwo mają w swej polityce taki cel. Dla
Rosji takim celem jej polityki jest panowanie nad Azją, dla Anglii panowanie na
morzach, dla Stanów Zjednoczonych — hegemonia na kontynencie amerykańskim
itd. Jeżeli państwo lub naród cel wielki w swej polityce traci, jeżeli się go
wyrzeka — upada, jak dzisiejsza Francja lub Austria.
Dla narodów rozbitych i ujarzmionych,
ale mających świadomość swej indywidualności i żywotności, swej siły duchowej i
materialnej, celem ich polityki może być jedynie osiągnięcie jedności narodowej
i odzyskanie niepodległego bytu narodowego.
To nie jest sprawa uczucia lub
schlebiania uczuciom, jak twierdzą nasi przeciwnicy, tym bardziej nie jest to
doktrynerstwo rewolucyjne. Ale to jest postulat rozumu trzeźwego, który
przekonywa, że bez postawienia sobie tego celu, bez przejęcia się tym dążeniem
nasza polityka narodowa nie może być konsekwentną i ciągłą, ani realną, tj.
wolną w wyborze środków i niezależną w stosowaniu swej taktyki do warunków
wewnętrznych i zewnętrznych naszego życia.
Kiedy mówimy, że zdobycie niepodległości
powinno być naczelnym celem polityki narodowej, nie znaczy to wcale, że
praktyczna działalność polityczna musi zmierzać bezpośrednio do osiągnięcia
tego celu. Zadania jej bezpośrednie dyktują w każdej chwili warunki
rzeczywistości.
Myśl przewodnia polityki narodowej może
i musi przybierać różne formy, skoro jej zrealizowanie jednorazowym wysiłkiem
woli i energii narodu okazuje się, ze względów nad którymi rozwodzić się tu nie
będziemy, niemożliwym. Nawet najpotężniejsze państwa celu głównego swej
polityki nigdy bezpośrednio nie stawiają, chociaż systematycznie do osiągnięcia
jego dążą.
Czy jednak ten cel główny polityki
narodowej należy głośno w naszym położeniu dzisiejszym stawiać, czy jawne jego
ogłaszanie nie przynosi nam szkody, nie utrudnia naszej działalności?
To jest kwestia taktyki, którą
roztrząsaliśmy niejednokrotnie. Niewątpliwie proklamowanie zdobycia
niepodległości jako głównego, chociażby nawet odległego celu naszej polityki
narodowej budzi podejrzenia rządów zaborczych i utrudnia nam w pewnej mierze
działalność kompromisową, a nawet wszelką działalność legalną. Nie należy więc
hasła tego bez potrzeby wygłaszać, ale nie należy również szkodliwości
głoszenia jego przeceniać. Nie mamy żadnej podstawy do przypisywania wrogom
naszym takiej naiwności i łatwowierności, która by im pozwalała mniemać, że
naród polski przestał dążyć do zdobycia niepodległości, skoro zaniechał
głoszenia tego hasła lub nawet wyparł się go uroczyście. Zbyt dobrze nas znają
i należycie cenią w Petersburgu i w Berlinie, żeby się takim złudzeniom
oddawali. Z drugiej strony widzimy, że jawne proklamowanie dążenia do zdobycia
niezależności państwowej nie przeszkadza Madziarom do zajęcia równorzędnego z
Niemcami, a nawet pod pewnym względem dominującego stanowiska w monarchii
austriacko - węgierskiej. A nie ma na Węgrzech polityka, nie wyłączając prezesa
gabinetu hr. Tiszy, któryby się zaparł, że zdobycie niezależności państwowej
jest celem głównym narodowej polityki madziarskiej. Różnice między
stronnictwami są tam czysto taktyczne, ale polityka narodowa jest w naczelnych
swych dążeniach jednolitą.
Jak rozumieją dziś w Wiedniu, równie
dobrze zrozumieją w zmienionych warunkach w Petersburgu, a nawet w Berlinie,
skoro interes państwowy lub dynastyczny będzie tego wymagał, że dążenie nasze
do niepodległości nie przeszkadza bynajmniej zawarciu czasowego lub nawet
stałego — o ile może być co stałem w polityce — kompromisu z
Polakami. A zrozumieją tym łatwiej, że to dążenie łączy się ściśle z dążeniem
do zjednoczenia narodowego, a więc może być w pewnych warunkach skombinowanym z
planami ekspansji terytorialnej Rosji lub Prus. Dopóki zaś Rosja lub Prusy
kompromisu z nami nie potrzebują, na stosunek państw tych do Polaków nie ma
żadnego wpływu nie tylko proklamowanie tych lub owych haseł w polityce naszej,
ale nawet zachowanie się nasze.
Zresztą byłoby niewątpliwie zbytecznym
proklamowanie zdobycia niepodległości jako głównego celu polityki narodowej, a
raczej przypominanie tego hasła, gdyby doktrynerstwo ugodowe nie bałamuciło
opinii publicznej swymi teoriami abdykacyjnymi, gdyby stronnictwo ugodowe stało
się istotnie stronnictwem umiarkowanym i oparło swój program i działalność
swoją na gruncie realnym przyrodzonych dążeń i interesów narodu. Doktrynerstwo
rewolucyjne mniej jest dziś szkodliwym, rzeczywistość bowiem na każdym kroku
wykazuje niemożliwość stosowania jego wskazań politycznych, jego taktyki.
Szkodliwość doktrynerstwa ugodowego nie jest tak widoczną, zwłaszcza, że się
okrywa pozorami umiarkowanej rozwagi.
Do roku 1830 polityka nasza narodowa
była realną. Dopiero od tej epoki myśl nasza polityczna zaczyna ulegać tyranii
doktryn, kolejno się zmieniających. Jednej panacei politycznej przeciwstawia
się drugą, rzekomo niezawodną.
Ale to panowanie szarlatanizmu czy
ignorancji politycznej już się kończy. W społeczeństwie wytwarza się
przekonanie, że w polityce, która jest umiejętnością działania praktycznego, nie
ma środków bezwzględnie złych lub dobrych, są tylko środki odpowiednie lub nieodpowiednie
w danych warunkach. Prowadzenie takiej polityki realnej jest zadaniem bardzo
skomplikowanym i trudnym, bardzo odpowiedzialnym. Ażeby mu podołać, trzeba
stanowczo odrzucić wszelki dogmatyzm, wszelkie doktrynerstwo.
Right ot wrong — my country — brzmi hasło
polityki angielskiej, wobec wymagań interesu narodowego lekceważącej nawet
godziwość lub niegodziwość etyczną stosowanej taktyki. My nie stawiamy tak
radykalnie kwestii. Chcemy tylko, żeby nasza polityka narodowa była zupełnie
swobodną w stosowaniu odpowiedniej do okoliczności taktyki, a w wyborze środków
i sposobów działania nie była krępowaną dogmatycznymi wskazaniami ugodowego czy
rewolucyjnego doktrynerstwa.
W dzisiejszym położeniu naszego narodu
ani taktyka rewolucyjna, ani taktyka ugodowa nie mogą mieć zastosowania. Nie ma
teraz i — o ile przewidywać można — nie będzie w bliskiej
przyszłości warunków dla akcji powstańczej czy rewolucyjnej, jak również dla
akcji ugodowej. W naszym szczególnym położeniu, w warunkach niezmiernie
skomplikowanych, musimy wytwarzać samodzielnie odpowiednią taktykę polityczną.
Jest więc tym bardziej rzeczą konieczną, żebyśmy się w myśleniu i działaniu
politycznym uwolnili od wszelkiego dogmatyzmu i doktrynerstwa, a uwolnili
wszyscy, bez względu na kierunki i stronnictwa. Bo tworzenie polityki narodowej
i odpowiedniej dla niej taktyki powinno być wspólną, tj. wzajem uzupełniającą
się pracą wszystkich stronnictw i kierunków szczerze narodowych.