W Polskich dyskusjach o lewicy i prawicy panuje pojęciowy
zamęt. Wynika on z wielu przyczyn, które nie dadzą się sprowadzić
do pojedynczej, zgrabnej formuły. Jasne definicje tych zjawisk
już dość dawno temu przestały być oczywiste: zarówno na Zachodzie,
skąd zazwyczaj czerpano w Polsce język polityczny, ale także
z przyczyn, które wynikają z lokalnego doświadczenia historycznego
tej części Europy. Jestem głęboko przekonany, że aby toczyć
rzeczowy - i zaiste potrzebny w Polsce - spór, który nie będzie
tylko batalią na puste słowa, należy zaprowadzić elementarny
porządek w tej dziedzinie. Zadania tego podejmuję się dokonać
jedynie w ograniczonym zakresie, co wymusza tak publicystyczna
konwencja, jak i niesłychana rozległość zagadnienia.
Przede wszystkim pamiętać należy, że rozróżnienie na prawicę
i lewicę jest rozróżnieniem historycznym. Oznacza to, że był
taki czas, kiedy ono nie istniało i należy dopuścić taką możliwość,
że może z czasem również wyjść z użycia. Aby dobrze zrozumieć
charakter tej dychotomii należy zrozumieć, kiedy ona powstała
i z jakimi procesami cywilizacyjno-politycznymi była powiązana.
Rozróżnienie na prawicę i lewicę powstało w czasach Rewolucji
Francuskiej i pochodzi od stron, po których zasiadali w Stanach
Generalnych reprezentanci ludu i arystokracji wobec tronu króla
Francji.
Jest to, wbrew pozorom, sprawa niebagatelna, ponieważ
oznacza to, że pierwotne źródło i znaczenie tego rozróżnienia
można odnaleźć w "starożytnym", greckim podziale na
biednych i bogatych, który to, już wg Arystotelesa, miał stanowić
oś politycznych sporów w każdym państwie. Oczywiście z czasem
bieguny tego sporu przeszły głęboką metamorfozę, w wyniku której
w XVIII-wiecznej Francji siedzieli naprzeciwko siebie reprezentanci
arystokracji i mieszczaństwa, czyli - by posłużyć się językiem
marksistowskim - burżuazji. Po drugie, pamiętać należy, że rozróżnienie
to osadzone jest w politycznym doświadczeniu Francji, które
owszem jest kluczowe dla kontynentalnej Europy, jednak już nie
dla krajów anglosaskich, Niderlandów i - o czym już dawno chyba
zapomnieliśmy - również nie dla Polski. W jakimś sensie, w polskim
kontekście pasożytowało ono przez cały XIX w. na rodzimej, zakorzenionej
głęboko w naszej kulturze postawie republikańskiej, której symbolami
były: Konstytucja 3. Maja i osoba Tadeusza Kościuszki (patrz
np. "Wesele" Wyspiańskiego).
Powróćmy jednak do kontekstu zachodnioeuropejskiego.
Mimo, że u samego początku "prawica" i "lewica"
oznaczały tradycyjne ("starożytne") strony politycznej
sceny, to jednak do połowy XIX w. stały się bardzo funkcjonalnym
narzędziem opisu przemian właściwych epoce modernizacji. Wiek
XIX - wiek modernizacji - jest bowiem kluczowy dla dzisiejszej
klasyfikacji postaw politycznych. To w tym czasie, w reakcji
na Rewolucję Francuska i postępujący proces industrializacji,
rozwija się postawa konserwatywna, którą można bez większych
problemów uznać za doktrynę arystokratyczną. Mieszczaństwo posiada
już od XVIII w. swoją doktrynę, którą jest liberalizm. Wraz
z powstaniem ideologii marksistowskiej, swoją doktrynę uzyskuje
nowa, nieznana dotąd klasa społeczeństw europejskich - robotnicy
(proletariat). Te trzy główne (choć nie jedyne) nurty polityczne
ponownie należy odnieść do francuskiej sceny politycznej: kolejne
monarchie i cesarstwa francuskie w XIX w. swoją bazę społeczną
znajdowały na prawicy: czyli w arystokracji i mieszczaństwie.
Te dwie partie (od łac. pars, partis - część), czy -
mówiąc językiem socjologicznym - klasy, utożsamiane były z tym,
co tradycyjnie nazywamy prawicą. Z kolei marksizm i pierwsza
Międzynarodówka (powstała w połowie wieku, w Anglii!), mające
ambicję stać się przeciwwagą dla prawicy, przejęły i niemal
zmonopolizowały etos reprezentantów "ludu" - identyfikując
go z robotnikami.
Od tego momentu sprawa mocno się komplikuje, ponieważ
mówienie o marksizmie - wciąż jeszcze stanowiącym na Zachodzie
żywą inspirację intelektualną - wikłać musi się nieuchronnie
w ocenę wszystkich potworności, jakie w imię tej niezbyt - podkreślmy
to - wyrafinowanej doktryny filozoficznej, uczynili jej wyznawcy.
Słowo wyznawcy nie jest tu użyte przypadkowo. Bowiem nie można
przemian politycznych ostatnich 250 lat (a co za tym idzie pojęć
je określających) opisać, bez odniesienia do przemian społecznych,
a przede wszystkim kulturowych tego okresu - czyli koniec końców,
bez odniesienia do chrześcijaństwa. Jest dla mnie niezaprzeczalnym
faktem, że to, co tradycyjnie lewicowe - o tyle, o ile czerpie
z tradycji Oświecenia, czyli np. z marksizmu - było wobec chrześcijaństwa
wrogie. W tym kontekście można spór konserwatywnej prawicy i
lewicy sprowadzić do rywalizacji dwóch historii: historii zbawienia
i historii postępu (liberalizm był zazwyczaj stanowiskiem ahistorycznym).
Innymi słowy, tym, co trwałe w polemice prawicy z lewicą na
Zachodzie, aż do lat 70. XX. w. wieku - jest podział na obrońców
religii i tradycyjnej obyczajowości (czyli prawicę) oraz zwolenników
rozmaicie rozumianej rewolucji (lewica).
Okazuje się zatem, że u podstaw myślenia w kategoriach
lewicy i prawicy leży fundamentalne rozdarcie cywilizacji europejskiej,
datujące się od czasów Oświecenia. Prawica stała zazwyczaj w
obronie tego, co tradycyjnie związane z instytucjami stworzonymi
w cywilizacji chrześcijańskiej, lewica zaś zazwyczaj głosiła
potrzebę stworzenia nowej cywilizacji i nowej kultury. Postawa
prawicowa jest zatem - na terenie kultury - postawą defensywną,
zaś postawa lewicowa - ofensywną. Człowiek prawicy (w tym kontekście
podpada on pod definicję konserwatysty) podkreśla ludzką omylność
i ograniczoność, a w konsekwencji nietrwałość i ułomność konstrukcji
politycznych. Człowiek lewicy wierzy w ideały humanitarne: w
altruzim (lewicowy odpowiednik chrześcijańskiego miłosierdzia),
w dobrą naturę człowieka i jego zdolność do nieskończonego doskonalenia
oraz zaprowadzenia na ziemi sprawiedliwego ładu. W tym też sensie
można mówić i mówi się często o prawicowości i lewicowości różnych
wybitnych artystów i pisarzy. Nie ulega przy tym wątpliwości,
że wśród koryfeuszy modernizmu europejskiego ilościowo zdecydowanie
przeważały postawy lewicowe.
Obok sensu kulturowego, podział na prawicę i lewicę
miał swoje zasadnicze zastosowanie na terenie myśli ekonomicznej.
Polemika co do tego, który typ gospodarki: czy ten oparty na
mechanizmach rynkowych i własności prywatnej, czy też ten oparty
na własności kolektywnej i centralnym planowaniu długo nie był
możliwy do rozstrzygnięcia, z powodu braku materiału empirycznego.
Jednym z paradoksalnych wątków tej historii jest fakt, że London
School of Economics - twierdzę liberalnego myślenia o ekonomii,
zakładali lewicowi intelektualiści: dramaturg G. B. Shaw oraz
Beatrice Webb. Podkreślić należy, że właściwie cały XX w. jest
okresem zwątpienia w liberalny model gospodarki. Jako dowód
niech służy niezaprzeczalny fakt, że gospodarka światowa osiągnęła
poziom wymiany handlowej z 1914 r. dopiero w latach 90.! Możliwym
wytłumaczeniem tego faktu może być... zwiększenie roli ruchów
masowych - tak demokratycznych, jak faszystowskich - w europejskiej
polityce po I. wojnie światowej. Schlebiająca egalitarnym uczuciom
mas ideologia lewicowa oraz klimat intelektualny, który w latach
40. F. A. Hayek oddawał jednym zdaniem: "Dziś już nikt
nie mówi: <<Wszyscy jesteśmy socjalistami>>, ale
tylko dlatego, że stało się to tak oczywiste" sprawiały,
że myślenie wolnorynkowe na wiele lat odeszło do lamusa. Upadek
bloku komunistycznego i niewydolność "państwa dobrobytu"
udowodniły, że tradycyjne idee lewicowe kłócą się z logiką efektywności,
z drugiej jednak strony wywołały też bezkrytyczne (również w
Polsce) zachłyśnięcie się "obiektywnymi" mechanizmami
wolnorynkowymi a zapoznanie roli dobrego zarządzania (good
governance), etyki i kapitału społecznego w dobrym gospodarowaniu.
Rozważając tę historię nie można nie dotknąć kwestii
tak ważnej, ale jednocześnie tak bardzo złożonej, jak lewicowe
i prawicowe koneksje z totalitaryzmami. Przede wszystkim, czas
wreszcie skończyć z mitem totalitaryzmu prawicowego - nazimu
i lewicowego - komunizmu. Oba totalitaryzmy były ideologiami
lewicowymi! Wiele zapewne wyjaśnia fakt, że autorem tego przeciwstawienia
jest Willi Münzenberg, genialny propagandysta Kominternu (!). To przeciwstawienie prawicowego (czytaj: złego)
nazimu i lewicowego (czytaj: dobrego) komunizmu okazało się
niezwykle trwałym kłamstwem propagandowym, a jego losy pokazują,
po pierwsze, jak skuteczna była propaganda sowiecka, a po drugie,
jak wielka była naiwność lewicowych akademików i intelektualistów,
którzy to oczywiste nadużycie zaakceptowali. To, co bezsprzecznie
obciąża sumienie chrześcijańskiej prawicy w pierwszej połowie
XX w., to jej całkowite zdominowanie przez faszyzm w obliczu
zagrożenia komunistycznego, czego przykładem jest faszystowski
konserwatyzm generała Franco. Gwoli porządku należy podkreślić,
że (nacjonalistyczny) faszyzm (czyli coś innego, niż rasistowski
nazizm) był najpopularniejszą ideologią pierwszej połowy XX
w.: od Anglii, przez Francję, Hiszpanię, Włochy, Rumunię, a
także Polskę (np. nazywający siebie faszystą Eligiusz Niewiadomski,
czy ONR).
Czasy
powojenne podzieliły Europę radykalnie. Na Zachodzie po prawej
stronie jest to najpierw polityczny i moralny renesans chadecji,
czego symbolicznym znakiem jest toczący się dziś beatyfikacyjny
proces jednego z ojców założycieli Unii Europejskiej - Roberta
Schumana, a następnie jej postępująca laicyzacja, której świadkami
jesteśmy dziś. Po stronie lewej jest to stopniowe rozczarowanie
ideologią komunistyczną, ale nieprzemijające przejęcie tzw.
ideałami Rewolucji Francuskiej i ideą humanitarną, których depozytariuszami
stała się "New Left" - "Nowa Lewica". Tutaj
za symboliczną - i wielce dwuznaczną - postać uchodzić może
Alexandre Kojeve: zafascynowany stalinowskim terrorem rosyjski
emigrant, wybitny interpretator Hegla, intelektualny ojciec
elit Francji (na jego seminarium w latach 30. chodzili m.in.:
R. Aron, G. Bataille, A. Breton, R. Caillois, P. Klossowski,
J. Lacan, M. Merleau-Ponty, R. Queneau, J.-P. Sartre, J. Wahl,
E. Weil i in.) a również wysoki urzędnik Komisji Europejskiej
(stąd kontakty z V. Giscard Destain). We wszystkich krajach
zachodnich (w tym USA) wielką rolę odgrywa dziś pokolenie lewicowej
kontrkultury 68. r., które zmonopolizowało niemal zupełnie największe
zachodnie uniwersytety (stąd taka popularność francuskich humanistów:
Sartre, Foucault, Barthes, Lacan, Derrida). W USA żywot takiej
lewicy, jaką znała Europa zapoczątkowała dopiero wielka fala
imigracji intelektualistów w latach 30, głównie niemieckich
Źydów. Obecnie amerykański lewicowiec nazywa siebie liberałem.
Dzisiejsza liberalna lewica zachodnia, mająca w Polsce
coraz głośniejszych zwolenników, jest hybrydą dwóch nurtów politycznej
myśli Oświecenia. Z jednej strony po liberalizmie dziedziczy
indywidualistyczny punkt widzenia i ciągoty do etycznego utylitaryzmu.
Stąd liberał ponowoczesny mówi o wyborze tożsamości, która jest
przecież konstruktem (nie ma właściwie nic naturalnego) oraz
daje przyzwolenie wszystkiemu, co zmniejsza cierpienie i zwiększa
obszar wolności: np. aborcji i eutanazji. Z drugiej strony w
spadku po marksizmie przejęła linearną wizję dziejów postępu
oraz troskę o margines społeczny. W tym wypadku dzieje zmierzają
nadal do internacjonalistycznej utopii, choć narody - które
wg liberała kończą się od 200 lat - są uparte i skończyć się
nie chcą. Zmienił się jednak podmiot owej zmiany dziejowej -
tak, jak niegdyś był nim proletariat, tak dziś jest to przede
wszystkim człowiek z kulturowego lub społecznego marginesu,
odmieniec i wyrzutek ("wykluczony przez patriarchat").
Stanowisko to dziedziczy wszystkie oczywiste słabości swoich
"rodziców": człowiek rodzi się we wspólnocie a nie
samotny; jeśli gdzieś państwo narodowe przeżywa kryzys to z
pewnością jest tak na Zachodzie i to głównie za sprawą... dokonań
lewicy (oba totalitaryzmy były lewicowe!). Zatem dziś jaśniej,
niż kiedykolwiek wcześniej widać, że podział lewica-prawica
jest pokłosiem wojny Oświecenia z chrześcijaństwem, cywilizacji
nowej ze starą.
W Polsce powojennej prawicowość jako postawa polityczna
właściwie straciła sens wobec realiów państwa totalitarnego.
Partie prawicowe dogorywały na emigracji lub w ubeckich jatkach
i ostatecznie miejsce reprezentanta milczącej (czyli nienależącej
do PZPR) większości społeczeństwa zajął - nie pierwszy już raz
w historii Polski - Kościół katolicki, czyli instytucja celom
politycznym oddana jedynie przygodnie i z konieczności. Natomiast
nie będzie chyba nazbyt kontrowersyjnym stwierdzenie, że największy
kłopot mamy dzisiaj w Polsce z lewicą i jej przeszłością.
Problem jest złożony. Po pierwsze, polega na tym,
że na palcach kilku rąk można policzyć ludzi, którzy nie przeszli
przez okres służby i fascynacji komunizmem. Największe autorytety
polskiej humanistyki: m.in. Kołakowski, Bauman (pułkownik UB),
Baczko, Pomian, Walicki, Szacki, Janion; wybitni pisarze: Miłosz,
Iwaszkiewicz, Konwicki, Andrzejewski, Lipski (by poprzestać
na tych, którzy odegrali znaczącą rolę po latach 50.) miało
krótszy lub dłuższy flirt z systemem lub "tylko" z
marksizmem. Oczywiście każdy z tych przypadków jest inny i żadnej
żelaznej prawidłowości z tego faktu nie da się wyprowadzić,
choćby dlatego, że nie jeden z wymienionych ma ogromne zasługi
wobec wolnej Polski. Jednak pozostaje pewien moralny problem,
który zwięźle ujął w "Dzienniku 1954" Leopolda Tyrmand:
"[...] nie to jest najsmutniejsze, iż udręka jest nagminnym
udziałem tych, co nie chcą być nikczemni i starają się nie być
głupi. Ponure i bolesne jest to, że po latach łajdacy i durnie
dochodzą do przyzwoitości i rozsądku nie walcząc o nic i nie
poświęcając niczego - jedynie wymykając się konfrontacjom ze
złem aż do czasu, gdy słuszność i uczciwość zwyciężą same, przy
pomocy historii lub tylko mody." Z kolei pokolenie roku
68. (Kuroń, Modzelewski, Michnik, Bogucka) - często zaangażowane
w działalność społeczną (KOR, ROPCIO) - próbowało stworzyć niemarksistowską
lewicową alternatywę w oparciu o koncepcję nomenklatury jako
państwa/klasy (np. Leszek Nowak), będącą apologią tolerancyjnego
centralizmu państwowego.
Po drugie, nie można tak po prostu nie zauważać, że
w "peereli" zaszły procesy modernizacyjne. Polska
nie wyszła w 89. r. z zamrażarki. Wiele z przemian, które na
Zachodzie przybrały gwałtowną postać: np. rewolucja seksualna,
radykalny feminizm (najczęściej marksistowskiej proweniencji)
miało lub ma w Polsce postać dużo bardziej łagodną. Paradoksalnie,
czynnikiem łagodzącym było równoważenie się komunistycznego
ideału pracy obu płci (sfera państwowa) z głęboko chrześcijańskim
podłożem polskiej kultury (sfera prywatna). Owo religijne nasycenie
polskiej kultury, jest dziś dla wielu ludzi (nowej) lewicy dowodem
jej zacofania, jednak konsekwencją tej postawy jest całkowita
negacja tego, co tradycyjne i polskie (proletariusz nie ma ojczyzny),
a więc popadnięcie - niczym w XVIII w. - w prymitywny kosmopolityzm.
Z zewnątrz wygląda to jednak zupełnie inaczej. W swojej ostatniej
książce The Future of Freedom Fareed Zakaria poświęca
Polsce jedno, ale bardzo znaczące zdanie: "Polska demokracja
była wzmacniana przez silny, niezależny kościół." I RP
wybrnęła z kulturowego kryzysu dzięki oświeconemu klerowi (Konarski,
Krasicki, Staszic, Kołłątaj itp.), co jest unikatem w historii
kultury europejskiej! Dziś, w III RP, kiedy sytuacja zdaje się
powtarzać, należy pamiętać lekcję historii.
Po trzecie, trzeba odnieść się do 15 lat przygód lewicy
w III RP, czego nie da się zrobić bez rozliczenia z przeszłością.
W związku z tym, po czwarte, należy znaleźć odpowiedź na pytanie,
jak po doświadczeniu komunistycznym można w ogóle być dziś człowiekiem
lewicy w Polsce? To zakłada odpowiedź na pytania: Czy w naszej
części Europy po II. wojnie światowej rządziła
lewica? Czy ten wzorzec/wzorce postępu, który był realizowany
w PRL miał coś wspólnego z tymi, które propagują na Zachodzie
intelektualiści "New Left", feministki czy zieloni?
Innymi słowy, należy zapytać, czy istnieć może swoiście polska
lewica?
Myślę, że odpowiedź na to pytanie może
być twierdząca. Nie należy zapominać, że istnieje w Europie
długa tradycja niemarksistowskej lewicy skandynawskiej. Zatem
istnieć może w Polsce swoiście polski typ lewicy. Na pewno powinien
on - podobnie jak ów skandynawski - zachować wspaniałą "solidarnościową"
tradycję bliskiej współpracy z Kościołem, tak by wydobyć olbrzymi
kapitał społeczny drzemiący w Polsce parafialnej. Z oczywistych
względów wyklucza to nawiązanie do laickiego etosu lewicy francuskiej,
dominującego w UE, i tak dzisiaj przez kolejne pokolenie warszawskich
postępowych intelektualistów propagowanego. Tradycja jest właściwie
gotowa: jest to etos lewicowej inteligencji pierwszej połowy
XX w. Mam tu na myśli takie znamienite postacie jak: Stefan
Żeromski, Edward Abramowski, Stanisław Brzozowski, Jerzy Stempowski,
Tadeusz "Boy" Żeleński, Irena Krzywicka, cały krąg
"Wiadomości Literackich". Problem jednak polega na
tym, że dla współczesnych intelektualistów, krytykujących społeczeństwo
i establishment z pozycji członka owego establishmentu, "ciężka
jest ta mowa". Taka bowiem lewica to ideał poświęcenia,
mozolna praca u podstaw - powolna akumulacja kapitału społecznego!
To, co kiedyś porywało czytelników "Ludzi bezdomnych"
do wielkich czynów, dziś wywołuje raczej śmiech i znudzenie.
Jest to objaw - nie waham się tego powiedzieć - moralnego zepsucia.
O lewicowości i prawicowości - zarówno w Polsce, jak
i na Zachodzie - nie da się mówić w oderwaniu od przeszłości
i kultury narodowej. Losy Europy wschodniej w XX w. sprawił,
że w Polsce - która mimo wszystko nadal jest stosunkowo głęboko
zanurzona w starej kulturze chrześcijańskiej - wciąż jeszcze
istnieje możliwość swobodnej dyskusji i twórczego rozliczenia
z przeszłością, bez potrzeby powtarzania beznadziejnych zachodnich
sporów o neutralność życia publicznego i laickość państwa itp.
(to są fikcje). Moralna kondycja Europy Zachodniej nie napawa
raczej nadzieją na podobny rachunek sumienia. Prymitywizm intelektualny
elit i samozadowolenie społeczeństw UE, ich zaledwie skrywana
arogancja wobec tej części Europy, a przede wszystkim nieprawdopodobna
wprost ignorancja, powinna w Polsce wywołać zdrowy odruch ponownego
poszukiwania własnych korzeni, tak na prawicy (tu jest dużo
łatwiej), jak i na lewicy. Tradycją polskiej polityki - unikatem
na skalę przynajmniej europejską - jest republikanizm: wychowanie
w kulcie wolności, dobra wspólnego oraz obywatelskiego obowiązku.
Takie ideały na pewno powinny przyświecać zarówno ludziom lewicy,
jak i prawicy.
Autor jest doktorantem w Instytucie Filozofii UJ i
współpracownikiem Ośrodka Myśli Politycznej.
|