W
1997 roku we Francji pod redakcją Stephane'a
Courtois ukazała się "Czarna księga komunizmu".
Próbowała ona dokonać bilansu komunistycznych zbrodni. W ogromnej
mierze została odrzucona przez opiniotwórcze elity Zachodu. Uderzające,
że nikt nie kwestionował przytoczonych w niej danych. Oburzenie
wywołał wstęp, w którym Courtois zestawiał zbrodnie komunizmu ze zbrodniami nazistowskimi.
Może to dziwić, albowiem tego typu zestawienia dokonywane były w
klasycznych dwudziestowiecznych analizach systemów totalitarnych
i to przez tak uznanych badaczy jak Hanah
Arendt czy Carl Friedrich i Zbigniew Brzeziński. Co więcej, Courtois
pokazywał identyczność zasady totalitarnej, zgodnie z którą zło
rzutowane było na określoną grupę społeczną. Czy
była ona wyznaczana zgodnie z kryteriami narodowościowymi jak Żydzi
w wypadku nazizmu czy społecznymi (klasowymi) jak burżuje, kapitaliści
czy kułacy w wypadku komunizmu, mechanizm jej tworzenia i konsekwencje
były identyczne, a sprowadzały się do zredukowania człowieka do
reprezentanta grupy i eksterminowania go w imię budowy nowego świata,
w czym naznaczona grupa miała według twórców nowego porządku przeszkadzać.
Dodatkowo bilans zbrodni komunistycznych przekracza znacznie
liczbę ofiar nazizmu.
Wydaje
się jednak, że zasadniczo oburzenie "Czarna księga komunizmu"
wywołała samym swoim istnieniem. Częstym zarzutem wobec niej było
"abstrachowanie" zbrodni komunistycznej
ze społeczno-ekonomicznego kontekstu. Zarzut o tyle absurdalny,
że autorzy chcieli pokazać zbrodnie właśnie, a przeciwnicy książki
w innych wypadkach przyjmują ze zrozumieniem niezwykle rozpowszechnioną
współcześnie metodę historyczną, która pozwala analizować określone
epoki czy zjawiska historyczne pod ściśle sprecyzowanym aspektem.
Nikomu nie przyszłoby do głowy dokonywać identycznych zarzutów w
odniesieniu do książki podejmującej na przykład temat zbrodni junty
argentyńskiej.
Jedną
z przyczyn protestu przeciwko zestawianiu totalitarnych ideologii
jest dogmat unikalności nazistowskich zbrodni, a zwłaszcza holocaustu.
I aczkolwiek można by wskazywać pewne wyjątkowe aspekty niemieckiej
fabryki śmierci, a także rozumieć postawę dotkniętych
jej działaniem ludzi, dla których była ona ekstremum
koszmaru, to - z poznawczego punktu widzenia - dogmat taki jest
niemożliwy do utrzymania. Niewłaściwe są na przykład akty oburzenia
przedstawicieli środowisk żydowskich na wystąpienia Bałtów, którzy
zrównują okropieństwa obu systemów. Postawa przedstawicieli tych
narodów wynikająca z doświadczenia wręcz fizycznego zagrożenia ich
egzystencji ze strony systemu sowieckiego winna również spotykać
się z szacunkiem. Określone działania komunistów jak choćby eksterminacja
ukraińskiego chłopstwa w czasie wielkiego
głodu czy eksterminacja narodu dokonana przez kambodżańskich komunistów
aż proszą się o porównanie z hitlerowskimi działaniami.
Można
odnieść wrażenie, że dogmat unikalność zbrodni hitlerowskich, a
więc i ideologii nazizmu ma również swoje ideologiczne podłoże i
staje się elementem wojny politycznej. Nazizm uznany został za ekstremum
prawicowości. Unikalne zło ma więc wynikać
z ekstremalizacji prawicowych idei, a
więc w jakiś sposób obciąża całość prawej sceny politycznej. W rzeczywistości
prawicowość nazizmu jest umowna i istnieją badacze, którzy uznają
nazizm za ideologię par excellence lewicową.
Jest to w końcu socjalizm, chociaż narodowy. Zresztą w praktyce
komunizm dość często nabierał nacjonalistycznego charakteru
choć nic nie wydawałoby się odleglejsze od proletariackiego
internacjonalizmu. Faktycznie okazywało się, że bardziej niż doktrynalne
zapisy decyduje strukturalne podobieństwo. Zresztą podział prawica
- lewica bardziej adekwatnie przedstawić można nie na osi a na kole,
które lepiej oddaje dialektyczną logikę eksteremizmów.
Walka
z próbą zestawienia zła obu systemów jest charakterystyczna dla
lewicy europejskiej. Można przyjąć, że zgodnie z jej założeniami
nazizm reprezentuje zło metafizyczne (oczywiście lewica zwykle nie
odwołuje się do takich kategorii), gdy zło komunizmu jest zjawiskiem
przygodnym. Dlatego każde wpisanie nazizmu w historyczny kontekst
budzi w środowiskach lewicowych wręcz metafizyczne oburzenie. Przykładem
jest spór historyków niemieckich pod koniec lat osiemdziesiątych
zainicjowany przez prace Ernsta Noltego,
który odważył się wskazać komunistyczne wpływy na narodziny i kształt
hitleryzmu.
Wszystko
wskazuje na to, że protest przeciw "Czarnej księdze" brał
się głównie z odmowy rozliczenia lewicy europejskiej z komunistyczną
ideologią. Co ciekawe w jej schyłkowej fazie, a więc latach osiemdziesiątych,
elity europejskie wydawały się bliskie podjęcia tego przedsięwzięcia.
Trudno było negować wówczas opresywność
a zarazem nieudolność komunizmu zrealizowanego, trudno było nie
dostrzegać jego niszczycielskiego potencjału. Powszechne fiasko
wcielenia koncepcji marksowskich zobowiązywało do podjęcia ich krytyki.
Fundamentalnym dziełem, którego autor dokonał tego przedsięwzięcia
i ukazał, że konsekwencje praktyczne wpisane są już (co nie znaczy, że uświadomione) w teorię ojca założyciela,
były "Główne nurty marksizmu" Leszka Kołakowskiego. Niestety
nie zostało ono należycie przyswojone we współczesnej myśli europejskiej.
Upadek
komunizmu zdjął z lewicowych intelektualistów kompleks winy a w
konsekwencji, konieczność politycznego opowiedzenia się przeciw
jego realnym wcieleniom. Poważne rozliczenie się z komunizmem, podjęcie
wyzwania Kołakowskiego musiałoby prowadzić do zasadniczej
rewizji lewicowej myśli. Jego konsekwencją byłoby intelektualno-polityczne
trzęsienie ziemi, które zagrażało pozycji i wpływom dominującej
na zachodzie klasie intelektualistów. Podobne wyzwanie stanowiła
"Czarna księga komunizmu". Z komunizmem w sferze intelektualnej
należałoby rozliczyć się na miarę rozliczenia z nazizmem. A było
to rozliczenie radykalne.
Po
klęsce III Rzeszy idee, które legły u podstaw nazizmu zostały wykorzenione
z całym swoim podglebiem. Odrzucony został nie tylko nacjonalizm,
ale i postawiona została pod znakiem zapytania cnota patriotyzmu.
Potępiona została nie tylko postawa wojownicza, ale zakwestionowane
zostały w ogóle cnoty heroiczne, pojęcie honoru i wartości pokrewne.
Nazizm wykorzeniony został tak konsekwentnie, że i dziś na szczęście
funkcjonuje wyłącznie (i jest ścigany) na marginesie marginesu.
Trochę już mniej fortunnie wszelkie ruchy, które mogą budzić choćby
najodleglejsze z nim skojarzenia egzorcyzmowane są jako para czy
protofaszyzm. Prowadzi to do podważenia jakiejkolwiek racjonalnej
symetrii. Dopuszczenie w Austrii do władzy (w koalicji) Partii Wolności
Haidera spowodowało sankcje UE wobec tego kraju. Jednocześnie wysokie
stanowiska europejskie zajmują członkowie partii komunistycznej
jeszcze niedawno współpracujący z ZSRR i kwestionujący demokrację.
Wejście Le Pena, który jak by nie był mało sympatyczny nigdy nie kwestionował
demokracji, do drugiej tury wyborów prezydenckich we Francji, wywołało
histerię publiczną, a zdobycie przez trockistów blisko 10 proc.
głosów nikogo tam nie zaniepokoiło, pomimo że są oni otwartymi zwolennikami
totalitaryzmu i wrogami demokracji. Co więcej, uznano ich za szacunku
godnych sojuszników w walce z zagrożeniem Le
Pena.
Konsekwentne
rozliczenie komunizmu kazałoby odrzucić całość marksizmu i ogromną
część lewicowej myśli dwudziestego wieku. Kazałoby rozliczyć się
ze swoją przyszłością dominującemu dziś w Europie establishmentowi.
Zastanówmy się jak wyglądałby dość groteskowy, a równocześnie niezwykle
utrwalony mit 68 roku jako inicjalnego, heroicznego doświadczenia
współcześnie dominującego na Zachodzie pokolenia.
Przezwyciężenie
komunizmu musiałoby doprowadzić do radykalnego przewartościowania
hierarchii i autorytetów w myśli zachodniej i odrzucenia wielu pojęć
fetyszy, spowodowałoby zakwestionowanie wielu utrwalonych przez
ostatnie sto lat historycznych dogmatów. Jak jest to trudne pokazał
choćby narodowy spór wokół rewolucji francuskiej i kłopoty z potępieniem
jej jakobińskiego okresu.
Komunizm
uznany został więc przez europejskie elity
za spadkobiercę humanistycznego, emancypacyjnego ducha Oświecenia,
który wprawdzie sprowadzony został na manowce, ale jego (niekwestionowane)
błędy należy zobaczyć w kontekście, zrelatywizować poprzez odniesienie
do historycznych uwarunkowań i zrównoważyć do pewnego (większego
lub mniejszego) stopnia poprzez jego postępowo modernizacyjne osiągnięcia.
W
rzeczywistości komunizm uznać można za nowoczesne wcielenie gnozy.
Tak zresztą analizował go Alain Besancon.
Eric Voegelin
jako współczesny wariant gnozy interpretuje większość dominujących
dziś trendów politycznych. Zresztą wielu badaczy gnozy (np
Hans Jonas) dostrzegało w myśli współczesnej ożywienie jej wątków.
Wykazanie
gnostyckiego rodowodu nowoczesnych ideologii rewolucyjnych nie jest
ciekawostką z dziedziny historii idei. Prowadzi do wniosku o uniwersalnym
charakterze totalitarnej pokusy. Otóż co
najmniej od początków chrześcijaństwa (doktryna chrześcijańska powstała
w polemice z gnozą) współistnieje z nim tendencja do odrzucenia
świata i jego porządku. Steoretyzowane zostaje nihilistyczne wyobrażenie esencjalnego zła, które dominuje ludzką rzeczywistość. I wymyślona
zostaje rewolucyjna alternatywa dla realnie istniejącego świata.
Gnostycka formuła integruje maksymalizm etyczny i pychę poznawczą.
Maksymalizm odmawia zgody na świat, w którym istnieje zło. Można
uznać go za zaprzeczenie cnoty klasycznego męstwa, które uczy stawiać
czoła nieuniknionym dla ludzkiego świata prezypadłościom.
Pycha każe przypisać człowiekowi boskie kwalifikacje a więc zdolność
do kreacji świata. Rewolucja jest apokaliptyczno-genezyjskim marzeniem,
snem o totalnej destrukcji i totalnej kreacji. Kończy się na totalitaryzmie.
Odmowa
zrównania totalitaryzmów, a więc rozliczenia
komunizmu, ma swoje niezwykle wyszukane intelektualne uzasadnienia.
Można ją jednak sprowadzić do prostego i formułowanego potocznie
argumentu. Naziści chcieli zła, komuniści chcieli dobra, a tylko
się im nie udało. Gdyby przyjąć owe prostackie wytłumaczenie, okaże
się, że również ono nie jest w stanie usprawiedliwić odmowy rozliczenia
komunizmu i porównania obu totalitaryzmów. Myśl, której celem jest budowa doskonałego
świata, a która stwarza piekło, choćby z racji swojej uwodzicielskiej
i perwersyjnej siły a więc niebezpieczeństwa, które wyzwala, winna
stać się obiektem szczególnego namysłu, rozliczenia i potępienia.
Komunizm
przyniósł fiasko. Totalny projekt okazał swoją totalną nicość. Co
więcej stał się źródłem totalitarnego systemu.
W końcu załamał się.
Odpowiedzią
intelektualnej lewicy nie było przemyślenie owej niezwykłej lekcji
historii, ale alergiczne zakwestionowanie wszelkich całościowych
modeli, ujęć i porządków myślenia. W konsekwencji nastąpiło
więc jeszcze bardziej gwałtowne podważenie fundamentów kulturowych,
na których zbudowana została nasza cywilizacja. Zanegowane zostały
wszelkie "refleksje totalizujące" jak to ujął jeden z prawodawców nowego
myślenia i guru współczesnej filozofii, Richard Rorty,
co oznaczało jeszcze bardziej konsekwentne odrzucenie klasycznego
zachodniego porządku myślenia. Jednym z najbardziej istotnych elementów
tej postawy było odrzucenie racjonalności. Nastąpiła swoista licytacja.
Jean-Francois Lyotard
ogłosił koniec "wielkich narracji", w których dotychczas
opisywany był świat. Gianni Vattimo uznał, że deklarując to Lyotard
pozostał ciągle na gruncie "metafizyczno-historycznym"
(historyzm to "metafizyka w działaniu" - pisze włoski
filozof) i należy odejść od tego typu ujęć. Pozostaje "myślenie
słabe" Podobnie Rorty,
który przyznał (zgodnie z prawdą), że nie da się ufundować relatywizmu.
Konsekwencją tego jest jednak dla amerykańskiego neopragmatysty
(jak sam siebie określa) i dominującego nurtu kultury współczesnej
przyjęcie relatywistycznych technik interpretacyjnych, ale bez jakichkolwiek
prób ich teoretyzacji czy wręcz nazywania, a więc zrozumienia ich konsekwencji.
W
kontekście walki z tradycyjnymi całościowymi ujęciami postmodernistyczni
myśliciele wzywają do odrzucenia pojęcia człowieczeństwa i człowieka.
Michel Foucault głosi "śmierć podmiotu" jako wyobrażenia
człowieka poznającego, pojmującego rzeczywistość. Esej innej sławy
tego kierunku, Jacquesa Derridy "Kres człowieka"
wzywa do przekroczenia koncepcji człowieka jako bytu określonego,
a więc zgodnie ze swoją metodą "dekonstruuje"
to pojęcie. Swoją drogą w tym ujęciu (nie tylko zresztą) postmodernizm
jest pojętnym kontynuatorem marksistowskiego modernizmu z jego społecznym
determinizmem, który redukuje człowieka do jego klasowej funkcji.
Interpretacja
świata w myśli ponowoczesnej zostaje określona jako "gry językowe",
"strategie narracyjne" i tym podobne metafory odnoszące
się do języka. "Bycie" bo już
nie byt, staje się "nieznośnie lekkie". Taka ulotna rzeczywistość
poddana być może dowolnym eksperymentom.
Wydawałoby
się, że te postmodernistyczne filozofie są zaprzeczeniem lewicowej
tradycji. W miejsce, "totalności", którą jak mantrę powtarzali
ideologowie marksizmu czy koncepcji pokrewnych, "totalności",
która mogła być jedynym uzasadnieniem szaleństw i zbrodni komunistycznej
praktyki, w miejsce tego ontologicznego projektu pojawiła się przygodność,
"różnia" i dekonstrukcja. Pomimo
jednak przetworzenia głównych wątków tradycji lewicowej czy wręcz
marksistowskiej, wydaje się, że więcej w postmodernizmie kontynuacji
niż zerwania. Przejawia się to w krytyce klasycznej kultury
chociaż intelektualny fundament tej krytyki czyli marksistowska
metafizyka została oficjalnie w myśli ponowoczesnej przezwyciężona.
W rzeczywistości jednak filozofia ta ciągle korzysta z pojęciowych
schematów marksizmu, jego założeń i interpretacji. Najważniejsze
chyba jest uznanie, że systemy wierzeń i wyjaśnień świata to ideologie,
które służą uprawomocnieniu istniejących porządków. Funkcją ich
jest więc utrwalenie władzy dominującej
klasy. Szczególnie znamienna jest obsesja tropienia władzy i dominacji
we wszystkich przejawach kultury. Myślicielem skrajnym w realizacji
tego zadania był Foucault.
Namiastką
nie do końca steoretyzowanej ideologii
współczesnej lewicy stał się koncept politycznej poprawności. Jest to zespół, głównie językowych, norm,
które od początku lat osiemdziesiątych lewica amerykańska, a w ślad
za nią europejska usiłuje narzucić jako obowiązujące w obyczajach,
a nawet prawie. Fundamentem ich jest z pewnością egalitaryzm. Egalitaryzm
ów rozumiany jest bardzo szeroko i prowadzić może np.
do zakazu wartościowania kultur ( wyjątkiem jest dopuszczenie, a
nawet aprobata dla potępienia kultury Zachodu) pod hasłem dyskryminacji,
a nawet rasizmu. Hasło walki z dyskryminacją jest zresztą kluczowe
dla ideologów politycznej poprawności. Z tym, że o ile tradycyjnie
walczyło się z nią poprzez przyznanie pełni praw
grupom dyskryminowanym, to, zgodnie z polityczną poprawnością, współcześnie
nastąpić musi pełna akceptacja ich "kulturowej tożsamości".
Nazywane jest to tolerancją stanowiącą kolejne słowo-klucz politycznej
poprawności, które, jak wiele w tej ideologii, funkcjonuje w zmienionym
w stosunku do tradycyjnego znaczeniu. Teraz oznacza ona życzliwą
afirmację i wpisuje się w zakaz wartościowania idei i zjawisk we
współczesnej kulturze. Oczywiście w tej niemożliwej do utrzymania
i paradoksalnej zasadzie są rozliczne wyjątki i faktycznie oznacza
ona odrzucenie tradycyjnej hierarchii i budowę nowej.
Ponieważ
w sam rdzeń lewicowego konceptu politycznej poprawności wpisana
jest niechęć do klasycznego modelu zachodniej
kultury, zawsze występuje ona w obronie mniejszości, które z natury
rzeczy zawsze znajdują się w pozycji słabszej. W ten sam sposób
traktowane są kobiety, z pewnym uzasadnieniem, gdyż to roszczenia
feministek, które są ewidentną mniejszością, uznawane są za postulaty
wszystkich kobiet. W myśl tej zasady również homoseksualiści uznani
zostają za kulturową mniejszość. W ten sposób od walki o zniesienie
zakazu homoseksualizmu,
toczonej pod hasłem obrony wolności osobistej, do której należy
życie seksualne, doszliśmy do nakazu uznania seksualnych postaw
za kulturową determinantę. Ta sama dialektyka objęła również sprawy
mniejszości rasowych czy kulturowych: od pełni praw
obywatelskich do specjalnych uprawnień.
Zgodnie
z tradycyjnymi zasadami kultury Zachodu skodyfikowanymi przez klasyczny
liberalizm ludzie w fundamentalnym wymiarze swojego istnienia są
sobie równi. Dlatego winni być równi wobec prawa. Ta zasada prowadziła
do odrzucenia dyskryminacji i do niej odwoływali się walczący przeciwko
wszystkim jej formom. Zderzała się ona z ówczesną postawą zachowawczą
przyjmującą, że człowiek jest w głównej mierze reprezentantem zbiorowości
(rasowej, narodowej, klasowej, płciowej), która determinuje go do
tego stopnia, że czyni z przedstawicieli różnych grup zasadniczo
odmienne gatunki człowieka, co uzasadnia ich odmienne traktowanie.
Ideologia, której wyrazem jest polityczna poprawność zatoczyła koło
i stanęła na stanowisku radykalnego społecznego determinizmu, zajmowanym
kiedyś przez zwolenników dyskryminacji (i marksistów). Jedną z pierwszych
konsekwencji tego podejścia jest postrzeganie społeczeństwa nie
jako zespołu obywateli, ale jako agregatu osobnych i skonfliktowanych
ze sobą grup.
Jest
to zresztą konsekwencja hasła wielokulturowego społeczeństwa. Jeśli
potraktować je dosłownie jest ono tylko oksymoronem. Kultura jest
przecież porządkiem organizującym zbiorowość. Różne kultury tworzyć
muszą różne społeczeństwa. Toteż konsekwencją owego hasła jest rozbijanie
społeczeństw realnych.
Polityczna
poprawność staje się więc wyrazem dominującej
tendencji współczesnej lewicy. Sprowadzić ją można do próby przedefiniowania
kultury, jej głębokiego przekształcenia zgodnie z dominującymi współcześnie
w kulturalnych środowiskach Zachodu ideami. Jej rzecznicy przy pomocy
państwa, które wyposażyć chcą w niesłychanie daleko idące prerogatywy,
pragną zmienić tradycyjne obyczaje a nawet język. Ich projekt ideowy
jest współczesną formą złagodzonej rewolucji. I niesie ze sobą
wszystkie niebezpieczeństwa jakimi obarczone
są tego typu projekty.
W
dużym stopniu narzędziem do tego typu rewolucji stać się może projekt
UE. Rozbudowany system prawny na różnorodne państwa Europy nakłada
ten sam ustawowy gorset. W USA poszczególne stany mają odmienne
prawa, aż do tak fundamentalnych jak istnienie czy nieistnienie
kary śmierci, a przecież Stany w przeciwieństwie do Europy zamieszkuje
jeden naród. Pojawia się więc pytanie o
sens istnienia takiego modelu prawnego w Unii. Oczywiście genezę
tego stanu rzeczy można dostrzec w alienacji biurokracji, która
oplata Unię kolejnymi dziesiątkami tysięcy stron aktów prawnych.
Innym uzasadnieniem jest projekt pogłębiającej się integracji, którego
logicznym finałem musi być stworzenie europejskiego
państwa, integracji, która stała się celem samym w sobie i dogmatem
elit europejskich. Wszystkie dane wskazują, że integracja ta służyć
ma realizacji ideologicznego modelu. Będzie
to oczywiście już nowy wariant ideologii ponowoczesnej, ideologia
miękka, która głównie ma emancypować człowieka z jego tradycyjnej
kultury, a także zapewnić komfort jego biologicznej egzystencji.
Jej konsekwencją jest państwo opiekuńcze, które zawsze miało paternalistyczny
stosunek do swoich nie tyle już obywateli co klientów. Państwo europejskie, w którym procesy
demokratyczne stają się coraz bardziej umowne nadaje się do realizacji
takiego zadania w sposób szczególny.
Projekt
konstytucji UE, który pierwotnie prezentowany
był jako dokument niezbędny dla uporządkowania prawie stu tysięcy
stron europejskich regulacji okazał się w swojej większej części
deklaracją ideową.
W
dokumencie tym w "Celach Unii" czytamy o "postępie
społecznym", o "zwalczaniu wykluczenia", "ochronie
/... / zwłaszcza praw dzieci". Te
nieprecyzyjne formuły znajdują rozwinięcie w "Karcie Praw
Podstawowych Unii Europejskiej", która wprawdzie na skutek
oporu Anglii nie nabrała mocy prawnej, ale nadal stanowi większą
część europejskiej konstytucji. Np.: "Zakazana jest wszelka
dyskryminacja zwłaszcza ze względu na /.../ orientację seksualną". Co musi prowadzić do uznania małżeństw
homoseksualnych z wszelkimi prawami, które małżeństwom heteroseksualnym
przysługują w tym m.in. adopcją dzieci, a także do wielu innych
działań z rejestru inżynierii społecznej. "Mogą
[dzieci] swobodnie wyrażać swoje poglądy. Poglądy te są uwzględniane
w sprawach, które ich dotyczą, stosownie do ich wieku i stopnia
dojrzałości". Ten jaskrawo nonsensowny zapis jako "podstawowe
prawo" stwarza biurokracji możliwość daleko idącej interwencji
w życie rodziny.
Radykalnym
wyborem ideologicznym jest pominięcie w preambule chrześcijaństwa
jako elementu tworzącego Europę. W jej pierwotnej wersji nazwane
były tradycje składające się na kulturową wspólnotę Europy przy
pominięciu najważniejszej z nich, a więc chrześcijaństwa. Można
to było zrozumieć wyłącznie w ten sposób, że projekt konstytucji
służyć ma radykalnemu przetworzeniu tej kultury, a więc usunięciu
z niej najważniejszego elementu.
Bardzo
poglądowy jest stosunek do kary śmierci, która stała się tabu współczesnej
Europy. Jest ona rygorystycznie zakazana nie tylko
przez UE, ale nawet Radę Europy. Krucjata przeciwko niej
jest jedną z kilku idei poruszających dziś nasz kontynent. Nie oznacza
to, że toczą się na ten temat jakieś dyskusje. Kara śmierci uznana
została za przejaw barbarzyństwa i coraz częściej utożsamiana jest
po prostu z morderstwem. Takie postawienia sprawy jest kolejnym
zakwestionowaniem sprawiedliwości (w tradycyjnym i, pomimo wszystko,
ciągle jeszcze potocznie rozumianym sensie) jako fundamentu prawa.
Co ciekawe, elitom europejskim udało się narzucić tę zasadę całemu
kontynentowi, pomimo że chyba we wszystkich jego krajach większość
ludności jest za karą śmierci. Udało się narzucić do tego stopnia, że nikt ze znaczących
postaci życia publicznego nie odważa się zakwestionować tego dwuznacznego
dogmatu. Jest to jeden z przejawów dominacji pewnej ideologii stworzonej
i rozumianej jako jej cywilizacyjna misja przez dobrze zorganizowaną
lewicową elitę intelektualną.
Ta
dominująca dziś w Europie grupa społeczna do demokracji ma zwykle
stosunek bardzo ambiwalentny. Wychwala ją jako ustrój idealny, ale
jej istniejącą wersję, która idealna nie jest, często nie uznaje
nawet za godną miana demokracji. Tradycyjnie lewica odrzucała demokrację
burżuazyjną czyli realną w imię jej doskonałych
wcieleń. Wprawdzie z czasem musiała się z nią pogodzić, ale dziś
zdaje się odnajdywać jej kolejny lepszy europejski wariant.
Jednym
z fundamentów lewicowego myślenia jest zakwestionowanie ułomności
czy też grzeszności człowieka. Odrzucenie religii i kulturowo zakorzenionego
społecznego ładu oraz ubóstwienie człowieka jest jego punktem wyjścia.
Problemem stało się jednak pogodzenie radykalnej krytyki ludzkiej
rzeczywistości z dogmatem człowieczej doskonałości. Za źródło zła
klasycy lewicy musieli uznać za Rousseau stosunki społeczne, które według nich
miały człowieka bez reszty determinować. Sporej ekwilibrystyki wymagało
jednak wytłumaczenie jak dobry człowiek wykreował tak monstrualną
rzeczywistość. W każdym razie wszystkie godzące te sprzeczne zasady
interpretacje zakładać musiały daleko idące "zafałszowanie"
świadomości ludzkiej przez "odczłowieczone" stosunki społeczne.
Budowa społeczeństwa właściwego zakładać musiała wyzwolenie ludzi
z okowów złej cywilizacji. To dlatego "oświeceni" filozofowie walczyli z przesądami,
dlatego partia musiała "wnosić świadomość do klasy robotniczej"
i dlatego wreszcie dziś europejscy intelektualiści przy pomocy politycznej
poprawności i norm prawnych w imię tolerancji i walki z dyskryminacją
przebudowują tradycyjną kulturę.
W
tym szczytnym zamierzeniu intelektualiści spotykają się i sprzymierzają
z europejskimi politykami. Albowiem w Europie kształtuje się coraz
coraz mocniej ze sobą zintegrowana klasa polityków, która
uznaje, że jej zawodem i powołaniem jest rządzenie tym kontynentem.
Przedstawiciele jej do wyborców stosunek mają raczej sceptyczny,
zwłaszcza, że do zdobycia znaczącej pozycji w
UE nie jest potrzebna wola ludu tylko miejsce w brukselskich
układach towarzyskich. Funkcjonują oni ponad podziałami politycznymi,
które nie mają dla nich szczególnego znaczenia. Jak we wszystkich
tego typu gremiach mają poczucie swojej szczególnej roli, wiedzy
i dyspozycji, kwalifikujących ich do zadań, którym nikt inny by
nie sprostał. W znamienny sposób budują wokół siebie aurę mędrców
i autorytetów moralnych, choćby nic z ich działań nie dysponowało
ich do występowania w tym charakterze.
Kariera
takich postaci jak Romano Prodii czy Valery
Giscard d'Estaing są tego najlepszym dowodem. W swoich krajach zostali
oni wyrzuceni na polityczną emeryturę, a w strukturach Unii grają
niezwykle znaczącą rolę. Podczas debat nad projektem konstytucji
UE pojawił się mocno lansowany pomysł wpisania do niego stanowiska
wybieranego w wyborach powszechnych europejskiego prezydenta. Biorąc
pod uwagę czym jest UE zamiar ten wydaje
się zupełnie nonsensowny i jako taki został wreszcie zarzucony.
Natomiast nieomal nie był ukrywany fakt, że jedynym uzasadnieniem
dla jego zgłoszenia i poważnego traktowania przez gremium jednych
z najbardziej w Europie wpływowych ludzi, było poszukiwanie godnego
miejsca dla kolegi, który w swoim kraju nie ma żadnej szansy na
znaczącą pozycję, Giscarda d'Estaing. Sytuacja ta może powiedzieć więcej o funkcjonowaniu
władz Unii niż uczone analizy. Deficyt demokracji nie jest dla jej
funkcjonariuszy przeszkodą, ale wielkim ułatwieniem. Nic dziwnego,
że dokonują wyboru ideologicznego, który stan ten będzie umacniał.
A jest nim rozbudowa
struktury unijnej czemu służyć ma konstytucja UE.
Wielokrotnie
opisywane były klasyczne mechanizmy rozrostu i alienacji biurokracji
brukselskiej. W mniejszym stopniu zwracano uwagę na ideologiczny
i propagandowy (symboliczny) przemysł UE, który tworzy swoją własną
biurokrację krzewiącą się pod szyldem specjalistów, analityków,
naukowców itd. Są oni powołani, aby lansować za wspólne pieniądze
odprowadzane przez poszczególne kraje ideę unijną. Czyli naukowo,
specjalistycznie, analitycznie i profesjonalnie mają odpowiadać
na pytanie: dlaczego UE jest optymalnym
rozwiązaniem dla Europy i dlaczego im więcej unii tym lepiej. Powstają
instytuty i fundacje, których jedynym celem jest propaganda unijna
i angażowanie kolejnych adeptów dla tej samopowielającej
się struktury, która służy wyłącznie samej sobie i zaczyna być coraz
bardziej wpływowa.
W
skali europejskiej pojawia się sporo pieniędzy przeznaczonych na
naukę i kulturę. Część z nich trafia na przedsięwzięcia sensowne,
które być może bez nich miałyby kłopoty, część na pozbawione wartości.
W każdym razie wszyscy korzystający z nich są coraz bardziej od
nich uzależnieni i w swoim dobrze pojętym interesie chcą pogłębiania
integracji, co oznacza zwiększania możliwości redystrybucji ze strony
Brukseli. Należą oni do środowisk opiniotwórczych, intelektualnych
i artystycznych.
Interes
grupowy i ideologiczny zaczynają więc doskonale
splatać się ze sobą. Członkowie tych elitarnych grup poruszają się
w świecie rozumu i wyobraźni w znaczącym dystansie do rzeczywistości
społecznej. Dość łatwo więc ulegają pokusom absolutyzacji rozumu i swoich władz
poznawczych i zaczynają traktować świat ludzki jako tworzywo kreacji
artystycznej lub dane do myślowych eksperymentów. Łatwo dają się
uwieść racjonalistycznej iluzji, gnostyckiej pysze wiedzy absolutnej
i doskonałości moralnej. Na przeszkodzie działaniom z nich wynikającym
stawały twarde dane rzeczywistości społecznej. Kultura i porządek
społeczny danej zbiorowości a także ograniczona, ale jednak istniejąca
choćby jako potencjał wolność ludzka, która nie pozwalała dysponujących
nią traktować wyłącznie jako elementy do budowy nowego wspaniałego
świata. I dlatego właśnie te jakości bywały znienawidzone przez
wizjonerów nowego porządku. Kulturze i porządkowi istniejącemu artystyczno-intelektualni
absolutyści przeciwstawiali kulturę i porządek przyszłości, a więc
nie istniejące, a jedynie mgliście wyobrażane, ograniczonej wolności
ludzkiej - wolność absolutną.
Ufundowane
na tych postawach ideologie pozwalały przedstawicielom elit twórczych
pełnić rolę kapłanów nowego porządku. Dawały szansę odgrodzonym
od konkretu życia i sfrustrowanym tę sytuacją pięknoduchom na przeistoczenie
się w twórców realnych światów, na uzyskanie statusu inżynierów
dusz. Wyalienowanym jednostkom dawały wizję pełnego wintegrowania
się wraz ze swoim światem wewnętrznym w zbiorowość. Komentatorów
i analityków upajały obrazem spełnienia wyroków historii.
Klęska
komunizmu kazała wycofać się z owych wielkich rewolucyjnych apokaliptyczno-genezyjskich
przedsięwzięć. Brak jej przemyślenia pozwolił jednak na powrót do
utopijnego myślenia. Nie jest to już ta romantyczna utopia krwi,
żelaza i szkła, ale grupa kiedyś nią zafascynowana przeniosła z
dawnych czasów wyobrażenie o swoim posłannictwie i misji, którą
zaprowadzić dziś trzeba już nie bronią, ale paragrafem.
Zamiast
utopii jedności proroków z wybranym ludem czy klasą pojawia się
utopia sytej trzody na sentymentalistycznym
pastwisku, którą opiekować się chcą jej intelektualni i polityczni
czuli pasterze. Celem staje się stado ludzi-owiec, których owczą
naturę można uzyskać troszcząc się o nich, karmiąc ich i eliminując
wszelkie wyobrażenia o innym powołaniu człowieka. W tym celu egzorcyzmowane
są w Europie wszelkie tradycyjne w naszej kulturze
wyobrażenie o wyzwaniu jakim jest ludzka egzystencja. Prześladowanie
wszystkich męskich cnót i konsekwentna destrukcja kultury powinności
i zobowiązań, dyscypliny i odpowiedzialności, a więc hierarchii
- jest jedynym heroicznym wymiarem ponowoczesnej
rewolucji.
|