Strona poświęcona Walerianowi Kalince
Walerian Kalinka - Względy Polskie w sprawie władzy świeckiej papieża


[w:] Dzieła, t.4, Pisma pomniejsze, cz.II, Kraków 1894, ss.103-115.

18 lutego 1860

Wstęp

Wbrew wszelkim dziennikarskim zwyczajom i zasadom, wstrzymaliśmy przez kilka tygodni ogłaszanie naszego pisma, bośmy w sprawie, która w obecnej chwili wszystkie umysły zajmuje, w sprawie Państwa Kościelnego, nie mogli przyjść do takiego rzeczy zrozumienia i przedstawiania, iżby sumienie każdego z nas zarówno było zaspokojone. Niejedność zdania, nietyle co do istoty rzeczy, ile co do różnych jej odcieni i możebnych następstw, jak w całym świecie, tak i w naszem, szczupłem, pojawiła się gronie i wahamy się wypowiedzieć to otwarcie; bo jeśli przerwa, na którą naraziliśmy czytelników, musi stać się w ich oczach dowodem naszej niemocy, to może posłuży nam także za znak pewnej sumienności, z jaką pragnęliśmy zawsze zdawać sobie i publiczności sprawę z toczących się koło nas wypadków. Nie tylko do tak przeciągłego milczenia i ważenia znagliła nas kwestya, niespodzianie rzucona w zamęt wydarzeń i sumień: zmusiła jeszcze w końcu pismo nasze do zrzeczenia się na teraz - mamy nadzieję, że nie na długo - pomocy z wielu miar drogiej i upragnionej. A wszakże, jeszcze i teraz, odzywając się w tym przedmiocie, nie przynosimy bynajmniej pomysłu, któryby rozwiązywał trudności, i wobec zadań europejskich, tak licznych i ważnych a tak głęboko poruszonych, wobec względów wielostronnych serce polskie wiążących, nie czujemy się w możności rozstrzygnienia sporu. Nie wydajemy wyroku, składamy tylko motywa. Czytelnikom polskim chcielibyśmy głównie przedstawić powody, które każdego z nas upomnieć powinny do wielkiej w tej sprawie rozwagi.

 

 

I

 

W chwili walki o niepodległość Włochów, walki toczonej pod wspólną Francyi i Sardynii chorągwią, każdy Polak, jakby własnem szczęściem, cieszył się postępami armii sprzymierzonej: bo każdy czuł, że na polu zasad, nasza to już własna rozgrywa się sprawa. Lecz i później, gdy pokój zawarto i na półwyspie, choć niezupełnie wyzwolonym, otworzyło się dla Włochów przestronne pole do rozwijania i wiązania sił narodowych, serdecznie przyklaskiwaliśmy tej zgodzie i rządności, jaką w tak trudnym razie umieli zachować. Bośmy znowu przeczuwali, że ład i dzielność, których dowiodą kończąc własnemi siłami dzieło swego odrodzenia, o tyle więcej innych narodów przyszłe oswobodzenie ułatwi, tym narodom zostawi przykład, jak niepodległości dostępować, a Europę przekona, ze takie na jej łonie powstające lub odradzające się państwa, są dla niej istotną korzyścią i chwałą.

Dopóki bój toczył się z Austryą, i póki chodziło o wyswobodzenie narodu spod rządów cudzoziemskich: dopóty w oczach każdego Polaka, sprawa ta była jasną, prostą, niewątpliwą; dopóty żadnej między niemi nie było i być nie mogło różnicy. Nikt pewno z Polaków nie troszczył się także o prawa tych książąt, którzy w chwili walki o niepodległość narodową, stanęli pod sztandarem zaborcy; jego przegrana była, w sumieniu naszem, przegraną i dla nich, mimo wszelkich późniejszych stypulacyj. Ale wypadki poszły dalej. Nadzieją lepszej dla Włochów przyszłości ożywieni, od Piemontu zachęceni, poparci, mieszkańcy jednej prowincyi Państwa Kościelnego skorzystali z ustąpienia wojsk austryackich i wypowiedzieli posłuszeństwo swojemu rządowi. Bez wątpienia, jak każdy naród, mieli i Romaniole prawo oświadczyć, ze system ich rządu jest im niegodny; mieli prawo, skoro mieli siłę, o własnym swoim postanowić losie. Spór to znajomy w dziejach każdego narodu, w których zwycięztwo poddanych pociąga za sobą odmianę systemu albo nawet dynastyi; a prawom i konsekwencom tej walki ulegać musi, pod pewnym względem, nawet Papieża rząd świecki, jakkolwiek wyjątkowe jego położenie. Ale czy Piemont, nie wydając wojny sąsiedniemu monarsze, owszem uznawszy jego neutralność, miał prawo tegoż monarchy, w ich oporze zachęcać i wspierać? Inne to wcale pytanie...

 

 

II

 

Nie tu miejsce opowiadać, jakim sposobem odłączenie się jednej prowincyi Państwa Kościelnego, podało nagle w wątpliwość utrzymanie całego państwa, i jakim zbiegiem okoliczności, Kongres zwołany dla zamknięcia sprawy włoskiej, rozchwiał się może na długo. Nie wiemy, co na tem Włochy, Francya i Europa zyskują; ale jeżeli godzi się, nawet w tym razie, o własnej pamiętać sprawie, to wyznajem, że nam trudno się cieszyć, bo trudno dojrzeć korzyści, któreby za odroczeniem wielkiego aeropagu spaść miały na naszą ojczyznę. Widzieliśmy przed czterema laty, że Kongres jednę sprawę rozwiązując, drugą potrafił związać na przyszłość; widzimy dzisiaj świat zachodni tak bardzo zaniepokojony, tak uciśniony i wstrzymany ciężarem podniesionych zadań, że o wiele trudniej jest teraz, jakiejś innej sprawie dokupić się jego uwagi...

I nic dziwnego. Bo postawiona niespodzianie kwestya władzy świeckiej Papieża, przechodzi doniosłością swoją wszystkie inne, sięga daleko poza obręb włoskiego półwyspu, staje się żywotnem pytaniem dla każdego katolickiego narodu, a przez świat katolicki całej chrześcijańskiej cywilizacyi. Ale powiedzmyż odrazu: fatalnemby to było przeoczeniem, kłaść z tą kwestyą na równi lub w nierozłącznem z nią powiązaniu, dzisiejszy system polityczny w Rzymie, to jest tak zwany rząd księży. Każdy system polityczny ma czas swojego wzrostu i trwania; każdy z kolei pod naciskiem własnych błędów i zasłużonej niepopularności upada. Administracya księży w Państwie Kościelnem, podobnie jak zarząd biórokracyi w każdem innem państwie, mogła nieraz swym obowiązkom uchybić, mogła w ogóle stać się już niepodobną przy dzisiejszych potrzebach mieszkańców i wyraźnemu dążeniu całego świata do rozłączenia władzy duchowej i cywilnej. Ale, jak upadek ministeryum nie pociąga za sobą upadku dynastyi i kraju, tak też niewłaściwość i niepopularność zarządu księży, nie może, w żadnym razie, usprawiedliwić zaboru Państwa Kościelnego, zwłaszcza gdy tyle innych pierwszego rzędu interesów europejskich wymaga nieodzownie jego utrzymania.

Odkąd ludy chrześcijańskie poczęły tworzyć osobne polityczne jedności, odkąd Naczelnik Kościoła musiał mieć także osobną polityczną własność, aby pomimo sprzecznych interesów, któremi ziemskie potęgi były i są rozerwane, zarząd dusz niezawiśle pośród nich sprawować i ponad ludzkie zmiany i rozdziały utrzymać niezmienność i powszechność wojującego Kościoła. "Gdyby Papież był w Paryżu (rzekł Pierwszy Konsul w Radzie Stanu podczas dyskusyi nad konkordatem), czy myślicie, że Niemcy lub Hiszpanie słuchaliby jego decyzyj? Jestto i dla nas korzyścią, że nie u nas on mieszka, ale opodal nas, a jednak nie u naszego rywala; że w owym starym Rzymie rezyduje, równie daleko od cesarzy niemieckich jak do Francyi i od Hiszpanii; że utrzymując równowagę między mocarzami katolickimi, nakłaniając się po części ku mocniejszemu, prędko zawsze powstaje, kiedy mocniejszy zaczyna być ciemięzcą. Wieki to stworzyły i dobrze stworzyły." - W istocie, do zarządu duchownego najlepsza to, najzbawienniejsza, jaką można wymyślić, instytucya. W swem drobnem, niepodległem państwie, Papież znajduje Archimedowy punkt oparcia, z którego cały świat duchowy katolickiej wiary dźwigać i prowadzić może. Jako rządca dusz kilkuset milionów katolików, ma on i mieć musi swoje stałe poselstwa przy obcych dworach, i od tych dworów nawzajem przyjmować ambasady; ma i mieć musi swoją kancelarię dyplomatyczną, swoją dyplomatyczną akcyą, wszystkie te zgoła instrumenta regni, za których pośrednictwem zawiera z świeckiemi, nawet katolickiemi państwami umowy i konkordaty; ma wreszcie i mieć musi swój głos w naradach i ustawach ogólnego europejskiego systemu. Z natury zaś rzeczy wynika, że tylko takie atrybucye ziemskiego majestatu mogą Papieżowi udzielić tych warunków niezbędnych do wykonania swej władzy; a w stosunkach z rządami innego wyznania, ten właśnie tylko przymiot ziemskiego władzcy daje mu sposobność ubezpieczenia, w różnowierczych krajach, praw katolickiego Kościoła, w razie potrzeby, upomnienie się o tych praw gwałcenie.

Lecz nie tylko rządzić milionami dusz katolickich Papież nie byłby w stanie bez swej niezawisłości monarszej; bez niej, w obecnych przynajmniej stosunkach, nie mógłby on utrzymać jedności wiary. Nie masz w prawie narodów pośredniego stanowiska między władzcą a poddanym. Pozbawiony władzy królewskiej, Papież staćby się musiał obcego monarchy poddanym, a wówczas, zwierzchności naczelnej nad całym światem katolickim, żaden rząd nie chciałby mu przyznać. Posłuchajmy, co mówi najzaciętszy nieprzyjaciel Kościoła i Polski, w liście do najzaciętszego prześladowcy wiary i szatańskiego paszkwilanta naszych Barskich rycerzy. "Wcześniej czy później spostrzegą się ludzie (pisał Fryderyk II do Woltera), że państwo Papieża zabrać nietrudno, a wtedy do nas palium należy i raz przecie skończy się spektakl. Żaden z mocarzy europejskich nie uzna Namiestnikiem Chrystusowym człowieka, obcemu rządowi uległego: każdy więc dla siebie zamianuje patryarchę. Wówczas powoli odłączą się wszyscy od wspólnej jedności, i każde królestwo będzie miało swój język i swoją religią..." To poufne zwierzenie się Króla-filozofa, mordercy naszego narodu, dziś jeszcze, w obecnych wypadkach, mogłoby posłużyć za bardzo uczącą wskazówkę. Co tak korzystnem wydawało się Fryderykowi II, to niezawodnie bardzo stosownem, w stosownej chwili, znajdzie i Aleksander II. A jeśli jeszcze pytać się godzi, czy nawet na tej drodze Włochy przyjdą do jednego króla dla całej swojej ojczyzny: to już niemasz pytania, że my Polacy, skutkiem takowej reformy, dla całej Ojczyzny dostalibyśmy jednego - Siemaszkę!...

 

 

 

III

 

Papież jest Biskupem Rzymskim. Jako Biskup Rzymski jest niewątpliwym Piotra następcą, i choć nie przez wszystkich uznanym, ale dla wszystkich widomym Naczelnikiem Kościoła; w jego grodzie, obok niego, niemasz miejsca dla żadnego ziemskiego władzcy. A jednak, w marzeniach najgorętszych włoskich patryotów, w skrytych czy jawnych usiłowaniach najprzebieglejszych polityków półwyspu, ten Rzym, ta Stolica Apostolska, rysuje się we mgle przyszłości, jako nieodzowna stolica wielkiego, zjednoczonego, włoskiego królestwa!... Miałżeby więc Kościół stać na przeszkodzie szczęściu Włochów; miałożby prawdą być owo słowo rozpaczliwe Machiawela, że Papieże odwiecznymi byli nieprzyjaciółmi wielkości ojczyzny włoskiej? Pytanie to ważne, pytanie pierwszego rzędu dla chrześcijańskiego sumienia, i słuszna, abyśmy nad niemi zatrzymali uwagę czytelników.

Rzecz niewątpliwa, że ten system obszernych piemonckich annexyj, musi w Rzymie szukać swego uzupełnienia, swojego zwiazania, że bez niego żadnych on nie ma warunków trwałości. Owe miasta włoskie, tak wielkie wspomnieniami, tak zazdrosne swojego pierwszeństwa, owe "mórz królowe i oblubienice", "spadkobierczynie greckiego cesarstwa", owe "Ateny włoskie.." w grodzie dawnych książąt sabaudzkich, widziałyby zawsze zbogaconego dorobkowicza, i może przed jedną chyba tylko uchyliłyby się supremacyą - nieśmiertelnego miasta. Z Rzymu tylko możnaby rządzić zarówno Sycylią jak Genuą i Wenecyą, Florenczą jak Medyolanem i Neapolem: ale półwysep cały okućby trzeba naówczasm w żelazną obręcz despotyzmu, różnic obyczajów, tradycyj i klimatycznych usposobień stopić gwałtownie w jeden wojskowy amalgam, a ruchliwemu i przedsiębiorczemu duchowi mieszkańców otworzyć obszerne pole do działania - na zewnątrz Italii!...

Mówią dzisiaj, dość głośno, w Turynie i Florencyi, że zabór Państwa Kościelnego, to dzieło kilku miesięcy; zabór Neapolu, to sprawa lat kilku. Niegdyś, potrafił wistocie Senat rzymski Włochy połączyć i w jedności utrzymać, lecz odtąd żaden geniusz nowożytny zadania tego nie dokonał. To też, jeżeli z wysokości tych marzeń rewolucyjnej fantazyi czy piemonckiej ambicyi, zstapimy w krainy rzeczywistości, nie możemy uwierzyć, aby w ostatecznym układzie stosunków półwyspu, myśl sztucznej jedności miała wziąść górę nad nierównie łatwiejszym, bo naturalnym i organicznym, pomysłem Włoskiej konfederacyi. Nie może to być w zamiarach Francyi, utworzyć obok siebie sąsiednie, jednolite, nad miary potężne mocarstwo, któreby opanowało morza śródziemne i w danym razie stało się groźnem dla niej samej, Francya umie wiele poświęcać dla drugich, umie nawet do wysokiego stopnia się narażać dla wielkiej i szlachetnej myśli; ale o sobie zapomnieć przecież nie może i nie powinna - zwłaszcza gdy jak tu, ma wytknięty przez cesarza Napoleona program Konfederacyi, w którym tak dobrze ona sama swój zaszczyt i swe bezpieczeństwo, jak Włochy najzupełniejsze i może jedynie skuteczne zaspokojenie swych godziwych potrzeb i żądań znaleźć są w stanie. Przyszłość świata widocznie raczej ku zrzeszeniu dąży ludów, niż ku tworzeniu zupełnie nowych a wielkich mocarstw; a w każdym razie, szczery i rozważny przyjaciel włoskiej sprawy nie bez obawy dla Włoch samych, dla dalszego ich w przyszłości rozwoju i spokoju, może patrzeć na tę dążność do gwałtownego zbicia w jedną monarchią krajów, które tyle mają przyczyn do zachowania swojej autonomii i organicznej udzielności. Szczery i rozważny przyjaciel włoskiej sprawy będzie się pytał, czy może być trwałem dzieło jednej (i choćby najprzyjaźniejszej) chwili, które ma przeciw sobie doświadczenie i tradycya wieków i interes polityczny Europy; a w obecnem gwałtownem zbiciu przeczuwać będzie równie gwałtowne, w bliższej czy dalszej przyszłości, rozbicie z którego gorsza jeszcze niż dotąd nie spadła na Włochów niedola!

Jeśli naród włoski przystaje dzisiaj dość powszechnie na anneksyą, którejby ostatecznem słowem być musiało zjednoczone włoskie królestwo - nic to wszakże nie dowodzi przeciw możebności, skuteczności a nawet konieczności konfederacyi: ale wskazuje to tylko, że jednem, górującem a bardzo szlachetnem uczuciem porwani Włosi, wszystkie inne względy i potrzeby na później odkładają. Ktokolwiek bacznem okiem zechce śledzić wypadków włoskich, ten się przekona, że nie chęć zlania się z Piemontem, ale pragnienie zupełnej niepodległości narodowej, nadzieja wyzwolenia Wenecyi, obawa wreszcie przed groźnym nad Mincio czworobokiem, kierują krokami ludów półwyspu. Toskańczycy, Romaniole, a rzec także można Wenecyanie i Neapolitańczycy, nie stracili ani zmysłu, ani miłości dla swej autonomii i tradycyjnej udzielności: ale z tym politycznym instynktem, którego zadziwiające w tych czasach dali dowody, przenoszą mniejsze niebezpieczeństwo nad większe i wolą stać się na teraz Piemontczykami, z obawy, aby nie wrócić napowrót pod niezupełnie jeszcze skruszone jarzmo niemieckie. Włosi w anneksyi nie przyjmują stałego politycznego organizmu, szukają w niej tylko czasowej, wojskowej organizacyi: A w obecnem nierostrzygnieniu sprawy weneckiej, leży może klucz do całych tak zawiłych stosunków Italii. Silna i groźna pozycya Austryi prowadzi za sobą dążność Włochów do anneksyi, anneksya znowu do gwałtownego zbicia wszystkich krajów półwyspu w jedno mocarstwo, przez straszne wstrząśnienia i przewroty, z zarodem wojny domowej, niechybnej cudzoziemców interwencyi na przyszłośc, z szeregiem najboleśniejszych prób dla Kościoła już teraz. Więc naodwrót: czyżby nie godziło się mniemać, że z ustaniem obawy przed austryacką przemocą, ustałby ów popęd do Piemontu, i że naturalny i organiczny pociąg do autonomii i udzielności wziąłby znów górę nad sztucznym i gwałtownym ruchem anneksyi? A wówczas, wyzwolony naród włoski, z ludem najbitniejszym na północy jakoby na straży stojącym, znalazłby w związku federacyjnym ten układ dogodny, któryby ani kraju nie wydawał w ręce cudzoziemców, ani żywiołów miejscowych tak dzielnych i twórczych, despotyzmem administracyjnym nie tłumił; znalazłby miejsce dla dawnych chwał i wielkości, a przedewszystkiem dla rządu świeckiego Papieża, który jak w wiekach przeszłych był nieraz, tak i w przyszłych nieraz jeszcze być może, samychże Włochów dźwignią, obroną i zaszczytem!

 

 

IV

 

Życzenia to wprawdzie tylko! Bieg wypadków może im wkrótce zaprzeczyć lub przynajmniej ich spełnienie na długo opóźnić. Ale w kwestyi tak trudnej i zawiłej, a jednak tak dla nas ważnej, dobrze jest módz sobie sformułować choćby tylko proste życzenie, w któremby uczucia polskie pogodzić się dały. Nie jesteśmy powołani do czynnego w tych wypadkach udziału, nikt nas nie wzywa na sędziów ani rozjemców; i mimo najgorętszych sympatyj, jakie mieć możemy dla idej albo interesów, o własnych naszych potrzebach, zadaniach i niebezpieczeństwach pamiętać winniśmy. Nie z jedną tylko w Europie sprawą, nasza sprawa jest złączona; dla jej zwycięztwa, potrzeba w polityce europejskiej zbiegu szczęśliwych kombinacyj, a z naszej strony przedewszystkiem czujności i życia. I jakiekolwiek z obecnych wypadków rozwiną się następstwa, nie wolno nam tak bardzo zatapiać wzroku w południe świata, abyśmy mieli tracić z oczu i to co się dzieje na Zachodzie, i to, co nam grozi z Północy...

Dlatego, nim skończym, pozwolimy sobie raz jeszcze wrócić do uwagi, od której rzecz zaczęliśmy. Wiele powodów, nasza sprawą wskazanych, wymaga od nas bacznej oględności w ocenianiu bieżących wypadków. Powody te najżywotniej dotykają uczuć polskich, bo wpłynąć mogą stanowczo na losy polskiego narodu. Nie godzi się zapominać Polakowi, że Francya i sam cesarz Napoleon bezpośrednio w tej sprawie występują: z ich przewagą w stosunkach europejskich, z ich wszechstronnem powodzeniem, ileż dla nas łączy się nadziei! I nie sama tylko nadzieja wiąże serca Polaków z osobistością Cesarza: winniśmy jemu, winne są wszystkie narody uciśnione wdzięczność. Imię Napoleona III, powiedzieliśmy to już dawniwj, zaznaczy nowa w historyi epokę. On pierwszy, długo zaprzeczaną, długo prześladowaną, i albo w mgłach teoryi chroniącą się, albo skrycie, w podziemiach walczącą zasadę narodowości, w świat legalnych, uznanych potrzeb ludzkości wprowadził: a gdy jedne narody wyswobadzał wpływem swej dyplomacyi lub potęgę oręża, już tem samem wszystkie pokrzepiał, wszystkim dodawał światła, otuchy, cierpliwości. Bo leży to w naturze rzeczy, że umysł nieszczęśliwego, jeśli nadzieja pewnego ratunku jest wzmocniony, zdobywa, mimo cierpień i przeciwności, ten hart i spokój, które chronią go zarazem i od szałów rozpaczy i od podłego zgnuśnienia.

Jest w kwestyi obecnej wzgląd jeszcze inny, wzgląd dla Polaków arcyważny: cześć i wierność Głowy Kościoła. Ci z pomiędzy nas, co tak pewni własnego rzeczy zgłębienia, dozwalają sobie nieuważnych sądów o Papieżu; czy zdali sobie sprawę, jaką to siłą, obroną i rękojmią jest dla nas samych, uszanowanie dla Ojca Świętego?... Owe dzienniki, które w polskiej mowie i dla polskich czytelników ogłaszają, z pism zagranicznych przejęte, lekkie słowa o Papieżu, czy wiedza jaką to trucizną wlewają w duszę narodu, czy pamiętają, co nas dziś jeszcze, w tylu ziemiach polskich, broni może najsilniej od przemocy wroga?... Kiedy księdza polskiego otoczą moskiewscy urzędnicy, i prośbą lub groźbą, orderami lub Sybirem, chcą na nim wyzyskać, wyłudzić, wymęczyć jednę po drugiej koncesyą z katolickich praw i urządzeń - jedno po drugiem ustępstwo - ksiądz polski w swem posłuszeństwie dla Papieża znajdzie, ilekroć zechce, tarczę od namów zdradliwych, broń od własnego upadku, i siłę - choćby do męczeństwa! Bo zamknąć go mogą, pozbawić pensyi, wywieźć na Sybir lub z kraju wypędzić: kusić i namawiać przestaną. To jedno słowo, przez kapłana polskiego wyrzeczone: Papież nie pozwala, przeważy, nawet wobec Moskali, wszystkie argumenta ś-go Synodu, wszystkie łaski cesarskiego dworu. Ale nie przeważy z pewnością, jeśli w głębi duszy już ważyć nie będzie, jeśli wolę jego i uczucie jego rozbroi nasze własne lekceważenie; jeśli z każdym nieledwie dniem, rozchodzić się będą po kraju polskim niebaczne sądy i wyrażenia, które zaprawdę pisarzom polskim wcale nie przystoją!... Cześć dla Głowy Kościoła, to nie tylko nasz obowiązek, to pierwszy nasz interes. Jest między Polską a Kościołem nic tajemnicza: w czyjem sercu ona nie drga, dla tego wiele skarbów ducha narodowego zakrytych, ten głosu sumienia polskiego często nie dosłyszy, naszych zadań nie pojmie, naszych niebezpieczeństw nie przeczuje, ten wpośród swoich będzie nieraz cudzoziemcem. W Kościele znalazła Polska, krwią Wojciecha okupiony, swój chrzest dziejowy, swoja wielkość Jagiellońską, swą pieśń bojów i zwycięztwo; z Kościoła wyniosła siłę do życia pogrobowego, pełnego łez i bolów, ale pełnego i chwały; i nie daj Boże, aby w nas kiedyś osłabło światło wiary i od niej nieodłączna cześć nasza dla Głowy Kościoła. Wówczas, w schyzmie moskiewskiej, czy w germański racyonalizmie, znaleźlibyśmy ostatnie słowo naszego bytu: śmierć bez zmartwychwstania i grób bez chwały!...



2005 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/