[w:]
Dzieła, t.4, Pisma pomniejsze, cz.II, Kraków 1894, ss.103-115.
18 lutego 1860
Wstęp
Wbrew wszelkim dziennikarskim zwyczajom i zasadom, wstrzymaliśmy
przez kilka tygodni ogłaszanie naszego pisma, bośmy w sprawie, która
w obecnej chwili wszystkie umysły zajmuje, w sprawie Państwa Kościelnego,
nie mogli przyjść do takiego rzeczy zrozumienia i przedstawiania,
iżby sumienie każdego z nas zarówno było zaspokojone. Niejedność zdania,
nietyle co do istoty rzeczy, ile co do różnych jej odcieni i możebnych
następstw, jak w całym świecie, tak i w naszem, szczupłem, pojawiła
się gronie i wahamy się wypowiedzieć to otwarcie; bo jeśli przerwa,
na którą naraziliśmy czytelników, musi stać się w ich oczach dowodem
naszej niemocy, to może posłuży nam także za znak pewnej sumienności,
z jaką pragnęliśmy zawsze zdawać sobie i publiczności sprawę z toczących
się koło nas wypadków. Nie tylko do tak przeciągłego milczenia i ważenia
znagliła nas kwestya, niespodzianie rzucona w zamęt wydarzeń i sumień:
zmusiła jeszcze w końcu pismo nasze do zrzeczenia się na teraz - mamy
nadzieję, że nie na długo - pomocy z wielu miar drogiej i upragnionej.
A wszakże, jeszcze i teraz, odzywając się w tym przedmiocie, nie przynosimy
bynajmniej pomysłu, któryby rozwiązywał trudności, i wobec zadań europejskich,
tak licznych i ważnych a tak głęboko poruszonych, wobec względów wielostronnych
serce polskie wiążących, nie czujemy się w możności rozstrzygnienia
sporu. Nie wydajemy wyroku, składamy tylko motywa. Czytelnikom polskim
chcielibyśmy głównie przedstawić powody, które każdego z nas upomnieć
powinny do wielkiej w tej sprawie rozwagi.
I
W chwili walki o niepodległość Włochów,
walki toczonej pod wspólną Francyi i Sardynii chorągwią, każdy Polak,
jakby własnem szczęściem, cieszył się postępami armii sprzymierzonej:
bo każdy czuł, że na polu zasad, nasza to już własna rozgrywa się
sprawa. Lecz i później, gdy pokój zawarto i na półwyspie, choć niezupełnie
wyzwolonym, otworzyło się dla Włochów przestronne pole do rozwijania
i wiązania sił narodowych, serdecznie przyklaskiwaliśmy tej zgodzie
i rządności, jaką w tak trudnym razie umieli zachować. Bośmy znowu
przeczuwali, że ład i dzielność, których dowiodą kończąc własnemi
siłami dzieło swego odrodzenia, o tyle więcej innych narodów przyszłe
oswobodzenie ułatwi, tym narodom zostawi przykład, jak niepodległości
dostępować, a Europę przekona, ze takie na jej łonie powstające lub
odradzające się państwa, są dla niej istotną korzyścią i chwałą.
Dopóki bój toczył się z Austryą, i póki
chodziło o wyswobodzenie narodu spod rządów cudzoziemskich: dopóty
w oczach każdego Polaka, sprawa ta była jasną, prostą, niewątpliwą;
dopóty żadnej między niemi nie było i być nie mogło różnicy. Nikt
pewno z Polaków nie troszczył się także o prawa tych książąt, którzy
w chwili walki o niepodległość narodową, stanęli pod sztandarem zaborcy;
jego przegrana była, w sumieniu naszem, przegraną i dla nich, mimo
wszelkich późniejszych stypulacyj. Ale wypadki poszły dalej. Nadzieją
lepszej dla Włochów przyszłości ożywieni, od Piemontu zachęceni, poparci,
mieszkańcy jednej prowincyi Państwa Kościelnego skorzystali z ustąpienia
wojsk austryackich i wypowiedzieli posłuszeństwo swojemu rządowi.
Bez wątpienia, jak każdy naród, mieli i Romaniole prawo oświadczyć,
ze system ich rządu jest im niegodny; mieli prawo, skoro mieli siłę,
o własnym swoim postanowić losie. Spór to znajomy w dziejach każdego
narodu, w których zwycięztwo poddanych pociąga za sobą odmianę systemu
albo nawet dynastyi; a prawom i konsekwencom tej walki ulegać musi,
pod pewnym względem, nawet Papieża rząd świecki, jakkolwiek wyjątkowe
jego położenie. Ale czy Piemont, nie wydając wojny sąsiedniemu monarsze,
owszem uznawszy jego neutralność, miał prawo tegoż monarchy, w ich
oporze zachęcać i wspierać? Inne to wcale pytanie...
II
Nie tu miejsce opowiadać, jakim sposobem
odłączenie się jednej prowincyi Państwa Kościelnego, podało nagle
w wątpliwość utrzymanie całego państwa, i jakim zbiegiem okoliczności,
Kongres zwołany dla zamknięcia sprawy włoskiej, rozchwiał się może
na długo. Nie wiemy, co na tem Włochy, Francya i Europa zyskują; ale
jeżeli godzi się, nawet w tym razie, o własnej pamiętać sprawie, to
wyznajem, że nam trudno się cieszyć, bo trudno dojrzeć korzyści, któreby
za odroczeniem wielkiego aeropagu spaść miały na naszą ojczyznę. Widzieliśmy
przed czterema laty, że Kongres jednę sprawę rozwiązując, drugą potrafił
związać na przyszłość; widzimy dzisiaj świat zachodni tak bardzo zaniepokojony,
tak uciśniony i wstrzymany ciężarem podniesionych zadań, że o wiele
trudniej jest teraz, jakiejś innej sprawie dokupić się jego uwagi...
I nic dziwnego. Bo postawiona niespodzianie
kwestya władzy świeckiej Papieża, przechodzi doniosłością swoją wszystkie
inne, sięga daleko poza obręb włoskiego półwyspu, staje się żywotnem
pytaniem dla każdego katolickiego narodu, a przez świat katolicki
całej chrześcijańskiej cywilizacyi. Ale powiedzmyż odrazu: fatalnemby
to było przeoczeniem, kłaść z tą kwestyą na równi lub w nierozłącznem
z nią powiązaniu, dzisiejszy system polityczny w Rzymie, to jest tak
zwany rząd księży. Każdy system polityczny ma czas swojego wzrostu
i trwania; każdy z kolei pod naciskiem własnych błędów i zasłużonej
niepopularności upada. Administracya księży w Państwie Kościelnem,
podobnie jak zarząd biórokracyi w każdem innem państwie, mogła nieraz
swym obowiązkom uchybić, mogła w ogóle stać się już niepodobną przy
dzisiejszych potrzebach mieszkańców i wyraźnemu dążeniu całego świata
do rozłączenia władzy duchowej i cywilnej. Ale, jak upadek ministeryum
nie pociąga za sobą upadku dynastyi i kraju, tak też niewłaściwość
i niepopularność zarządu księży, nie może, w żadnym razie, usprawiedliwić
zaboru Państwa Kościelnego, zwłaszcza gdy tyle innych pierwszego rzędu
interesów europejskich wymaga nieodzownie jego utrzymania.
Odkąd ludy chrześcijańskie poczęły tworzyć
osobne polityczne jedności, odkąd Naczelnik Kościoła musiał mieć także
osobną polityczną własność, aby pomimo sprzecznych interesów, któremi
ziemskie potęgi były i są rozerwane, zarząd dusz niezawiśle pośród
nich sprawować i ponad ludzkie zmiany i rozdziały utrzymać niezmienność
i powszechność wojującego Kościoła. "Gdyby Papież był w Paryżu (rzekł
Pierwszy Konsul w Radzie Stanu podczas dyskusyi nad konkordatem),
czy myślicie, że Niemcy lub Hiszpanie słuchaliby jego decyzyj? Jestto
i dla nas korzyścią, że nie u nas on mieszka, ale opodal nas, a jednak
nie u naszego rywala; że w owym starym Rzymie rezyduje, równie daleko
od cesarzy niemieckich jak do Francyi i od Hiszpanii; że utrzymując
równowagę między mocarzami katolickimi, nakłaniając się po części
ku mocniejszemu, prędko zawsze powstaje, kiedy mocniejszy zaczyna
być ciemięzcą. Wieki to stworzyły i dobrze stworzyły." - W istocie,
do zarządu duchownego najlepsza to, najzbawienniejsza, jaką można
wymyślić, instytucya. W swem drobnem, niepodległem państwie, Papież
znajduje Archimedowy punkt oparcia, z którego cały świat duchowy katolickiej
wiary dźwigać i prowadzić może. Jako rządca dusz kilkuset milionów
katolików, ma on i mieć musi swoje stałe poselstwa przy obcych dworach,
i od tych dworów nawzajem przyjmować ambasady; ma i mieć musi swoją
kancelarię dyplomatyczną, swoją dyplomatyczną akcyą, wszystkie te
zgoła instrumenta regni,
za których pośrednictwem zawiera z świeckiemi, nawet katolickiemi
państwami umowy i konkordaty; ma wreszcie i mieć musi swój głos w
naradach i ustawach ogólnego europejskiego systemu. Z natury zaś rzeczy
wynika, że tylko takie atrybucye ziemskiego majestatu mogą Papieżowi
udzielić tych warunków niezbędnych do wykonania swej władzy; a w stosunkach
z rządami innego wyznania, ten właśnie tylko przymiot ziemskiego władzcy
daje mu sposobność ubezpieczenia, w różnowierczych krajach, praw katolickiego
Kościoła, w razie potrzeby, upomnienie się o tych praw gwałcenie.
Lecz nie tylko rządzić milionami dusz
katolickich Papież nie byłby w stanie bez swej niezawisłości monarszej;
bez niej, w obecnych przynajmniej stosunkach, nie mógłby on utrzymać
jedności wiary. Nie masz w prawie narodów pośredniego stanowiska między
władzcą a poddanym. Pozbawiony władzy królewskiej, Papież staćby się
musiał obcego monarchy poddanym, a wówczas, zwierzchności naczelnej
nad całym światem katolickim, żaden rząd nie chciałby mu przyznać.
Posłuchajmy, co mówi najzaciętszy nieprzyjaciel Kościoła i Polski,
w liście do najzaciętszego prześladowcy wiary i szatańskiego paszkwilanta
naszych Barskich rycerzy. "Wcześniej czy później spostrzegą się ludzie
(pisał Fryderyk II do Woltera), że państwo Papieża zabrać nietrudno,
a wtedy do nas palium należy i raz przecie skończy
się spektakl. Żaden z mocarzy europejskich nie uzna Namiestnikiem
Chrystusowym człowieka, obcemu rządowi uległego: każdy więc dla siebie
zamianuje patryarchę. Wówczas powoli odłączą się wszyscy od wspólnej
jedności, i każde królestwo będzie miało swój język i swoją religią..."
To poufne zwierzenie się Króla-filozofa, mordercy naszego narodu,
dziś jeszcze, w obecnych wypadkach, mogłoby posłużyć za bardzo uczącą
wskazówkę. Co tak korzystnem wydawało się Fryderykowi II, to niezawodnie
bardzo stosownem, w stosownej chwili, znajdzie i Aleksander II. A
jeśli jeszcze pytać się godzi, czy nawet na tej drodze Włochy przyjdą
do jednego króla dla całej swojej ojczyzny: to już niemasz pytania,
że my Polacy, skutkiem takowej reformy, dla całej Ojczyzny dostalibyśmy
jednego - Siemaszkę!...
III
Papież jest Biskupem Rzymskim. Jako Biskup
Rzymski jest niewątpliwym Piotra następcą, i choć nie przez wszystkich
uznanym, ale dla wszystkich widomym Naczelnikiem Kościoła; w jego
grodzie, obok niego, niemasz miejsca dla żadnego ziemskiego władzcy.
A jednak, w marzeniach najgorętszych włoskich patryotów, w skrytych
czy jawnych usiłowaniach najprzebieglejszych polityków półwyspu, ten
Rzym, ta Stolica Apostolska, rysuje się we mgle przyszłości, jako
nieodzowna stolica wielkiego, zjednoczonego, włoskiego królestwa!...
Miałżeby więc Kościół stać na przeszkodzie szczęściu Włochów; miałożby
prawdą być owo słowo rozpaczliwe Machiawela, że Papieże odwiecznymi
byli nieprzyjaciółmi wielkości ojczyzny włoskiej? Pytanie to ważne,
pytanie pierwszego rzędu dla chrześcijańskiego sumienia, i słuszna,
abyśmy nad niemi zatrzymali uwagę czytelników.
Rzecz niewątpliwa, że ten system obszernych
piemonckich annexyj, musi w Rzymie szukać swego uzupełnienia, swojego
zwiazania, że bez niego żadnych on nie ma warunków trwałości. Owe
miasta włoskie, tak wielkie wspomnieniami, tak zazdrosne swojego pierwszeństwa,
owe "mórz królowe i oblubienice", "spadkobierczynie greckiego cesarstwa",
owe "Ateny włoskie.." w grodzie dawnych książąt sabaudzkich, widziałyby
zawsze zbogaconego dorobkowicza, i może przed jedną chyba tylko uchyliłyby
się supremacyą - nieśmiertelnego
miasta. Z Rzymu tylko możnaby rządzić zarówno Sycylią jak Genuą
i Wenecyą, Florenczą jak Medyolanem i Neapolem: ale półwysep cały
okućby trzeba naówczasm w żelazną obręcz despotyzmu, różnic obyczajów,
tradycyj i klimatycznych usposobień stopić gwałtownie w jeden wojskowy
amalgam, a ruchliwemu i przedsiębiorczemu duchowi mieszkańców otworzyć
obszerne pole do działania - na zewnątrz Italii!...
Mówią dzisiaj, dość głośno, w Turynie
i Florencyi, że zabór Państwa Kościelnego, to dzieło kilku miesięcy;
zabór Neapolu, to sprawa lat kilku. Niegdyś, potrafił wistocie Senat
rzymski Włochy połączyć i w jedności utrzymać, lecz odtąd żaden geniusz
nowożytny zadania tego nie dokonał. To też, jeżeli z wysokości tych
marzeń rewolucyjnej fantazyi czy piemonckiej ambicyi, zstapimy w krainy
rzeczywistości, nie możemy uwierzyć, aby w ostatecznym układzie stosunków
półwyspu, myśl sztucznej jedności miała wziąść górę nad nierównie
łatwiejszym, bo naturalnym i organicznym, pomysłem Włoskiej konfederacyi.
Nie może to być w zamiarach Francyi, utworzyć obok siebie sąsiednie,
jednolite, nad miary potężne mocarstwo, któreby opanowało morza śródziemne
i w danym razie stało się groźnem dla niej samej, Francya umie wiele
poświęcać dla drugich, umie nawet do wysokiego stopnia się narażać
dla wielkiej i szlachetnej myśli; ale o sobie zapomnieć przecież nie
może i nie powinna - zwłaszcza gdy jak tu, ma wytknięty przez cesarza
Napoleona program Konfederacyi, w którym tak dobrze ona sama swój
zaszczyt i swe bezpieczeństwo, jak Włochy najzupełniejsze i może jedynie
skuteczne zaspokojenie swych godziwych potrzeb i żądań znaleźć są
w stanie. Przyszłość świata widocznie raczej ku zrzeszeniu dąży ludów,
niż ku tworzeniu zupełnie nowych a wielkich mocarstw; a w każdym razie,
szczery i rozważny przyjaciel włoskiej sprawy nie bez obawy dla Włoch
samych, dla dalszego ich w przyszłości rozwoju i spokoju, może patrzeć
na tę dążność do gwałtownego zbicia w jedną monarchią krajów, które
tyle mają przyczyn do zachowania swojej autonomii i organicznej udzielności.
Szczery i rozważny przyjaciel włoskiej sprawy będzie się pytał, czy
może być trwałem dzieło jednej (i choćby najprzyjaźniejszej) chwili,
które ma przeciw sobie doświadczenie i tradycya wieków i interes polityczny
Europy; a w obecnem gwałtownem zbiciu przeczuwać będzie równie gwałtowne,
w bliższej czy dalszej przyszłości, rozbicie z którego gorsza jeszcze
niż dotąd nie spadła na Włochów niedola!
Jeśli naród włoski przystaje dzisiaj dość
powszechnie na anneksyą, którejby ostatecznem słowem być musiało zjednoczone
włoskie królestwo - nic to wszakże nie dowodzi przeciw możebności,
skuteczności a nawet konieczności konfederacyi: ale wskazuje to tylko,
że jednem, górującem a bardzo szlachetnem uczuciem porwani Włosi,
wszystkie inne względy i potrzeby na później odkładają. Ktokolwiek
bacznem okiem zechce śledzić wypadków włoskich, ten się przekona,
że nie chęć zlania się z Piemontem, ale pragnienie zupełnej niepodległości
narodowej, nadzieja wyzwolenia Wenecyi, obawa wreszcie przed groźnym
nad Mincio czworobokiem, kierują krokami ludów półwyspu. Toskańczycy,
Romaniole, a rzec także można Wenecyanie i Neapolitańczycy, nie stracili
ani zmysłu, ani miłości dla swej autonomii i tradycyjnej udzielności:
ale z tym politycznym instynktem, którego zadziwiające w tych czasach
dali dowody, przenoszą mniejsze niebezpieczeństwo nad większe i wolą
stać się na teraz Piemontczykami, z obawy, aby nie wrócić napowrót
pod niezupełnie jeszcze skruszone jarzmo niemieckie. Włosi w anneksyi
nie przyjmują stałego politycznego organizmu, szukają w niej tylko
czasowej, wojskowej organizacyi: A w obecnem nierostrzygnieniu
sprawy weneckiej, leży może klucz do całych tak zawiłych stosunków
Italii. Silna i groźna pozycya Austryi prowadzi za sobą dążność Włochów
do anneksyi, anneksya znowu do gwałtownego zbicia wszystkich krajów
półwyspu w jedno mocarstwo, przez straszne wstrząśnienia i przewroty,
z zarodem wojny domowej, niechybnej cudzoziemców interwencyi na przyszłośc,
z szeregiem najboleśniejszych prób dla Kościoła już teraz. Więc naodwrót:
czyżby nie godziło się mniemać, że z ustaniem obawy przed austryacką
przemocą, ustałby ów popęd do Piemontu, i że naturalny
i organiczny pociąg do autonomii i udzielności wziąłby znów
górę nad sztucznym i gwałtownym ruchem anneksyi? A wówczas, wyzwolony
naród włoski, z ludem najbitniejszym na północy jakoby na straży stojącym,
znalazłby w związku federacyjnym ten układ dogodny, któryby ani kraju
nie wydawał w ręce cudzoziemców, ani żywiołów miejscowych tak dzielnych
i twórczych, despotyzmem administracyjnym nie tłumił; znalazłby miejsce
dla dawnych chwał i wielkości, a przedewszystkiem dla rządu świeckiego
Papieża, który jak w wiekach przeszłych był nieraz, tak i w przyszłych
nieraz jeszcze być może, samychże Włochów dźwignią, obroną i zaszczytem!
IV
Życzenia to wprawdzie tylko! Bieg wypadków
może im wkrótce zaprzeczyć lub przynajmniej ich spełnienie na długo
opóźnić. Ale w kwestyi tak trudnej i zawiłej, a jednak tak dla nas
ważnej, dobrze jest módz sobie sformułować choćby tylko proste życzenie,
w któremby uczucia polskie pogodzić się dały. Nie jesteśmy powołani
do czynnego w tych wypadkach udziału, nikt nas nie wzywa na sędziów
ani rozjemców; i mimo najgorętszych sympatyj, jakie mieć możemy dla
idej albo interesów, o własnych naszych potrzebach, zadaniach i niebezpieczeństwach
pamiętać winniśmy. Nie z jedną tylko w Europie sprawą, nasza sprawa
jest złączona; dla jej zwycięztwa, potrzeba w polityce europejskiej
zbiegu szczęśliwych kombinacyj, a z naszej strony przedewszystkiem
czujności i życia. I jakiekolwiek z obecnych wypadków rozwiną się
następstwa, nie wolno nam tak bardzo zatapiać wzroku w południe świata,
abyśmy mieli tracić z oczu i to co się dzieje na Zachodzie, i to,
co nam grozi z Północy...
Dlatego, nim skończym, pozwolimy sobie
raz jeszcze wrócić do uwagi, od której rzecz zaczęliśmy. Wiele powodów,
nasza sprawą wskazanych, wymaga od nas bacznej oględności w ocenianiu
bieżących wypadków. Powody te najżywotniej dotykają uczuć polskich,
bo wpłynąć mogą stanowczo na losy polskiego narodu. Nie godzi się
zapominać Polakowi, że Francya i sam cesarz Napoleon bezpośrednio
w tej sprawie występują: z ich przewagą w stosunkach europejskich,
z ich wszechstronnem powodzeniem, ileż dla nas łączy się nadziei!
I nie sama tylko nadzieja wiąże serca Polaków z osobistością Cesarza:
winniśmy jemu, winne są wszystkie narody uciśnione wdzięczność. Imię
Napoleona III, powiedzieliśmy to już dawniwj, zaznaczy nowa w historyi
epokę. On pierwszy, długo zaprzeczaną, długo prześladowaną, i albo
w mgłach teoryi chroniącą się, albo skrycie, w podziemiach walczącą
zasadę narodowości, w świat legalnych, uznanych potrzeb ludzkości
wprowadził: a gdy jedne narody wyswobadzał wpływem swej dyplomacyi
lub potęgę oręża, już tem samem wszystkie pokrzepiał, wszystkim dodawał
światła, otuchy, cierpliwości. Bo leży to w naturze rzeczy, że umysł
nieszczęśliwego, jeśli nadzieja pewnego ratunku jest wzmocniony, zdobywa,
mimo cierpień i przeciwności, ten hart i spokój, które chronią go
zarazem i od szałów rozpaczy i od podłego zgnuśnienia.
Jest w kwestyi obecnej wzgląd jeszcze
inny, wzgląd dla Polaków arcyważny: cześć i wierność Głowy Kościoła.
Ci z pomiędzy nas, co tak pewni własnego rzeczy zgłębienia, dozwalają
sobie nieuważnych sądów o Papieżu; czy zdali sobie sprawę, jaką to
siłą, obroną i rękojmią jest dla nas samych, uszanowanie dla Ojca
Świętego?... Owe dzienniki, które w polskiej mowie i dla polskich
czytelników ogłaszają, z pism zagranicznych przejęte, lekkie słowa
o Papieżu, czy wiedza jaką to trucizną wlewają w duszę narodu, czy
pamiętają, co nas dziś jeszcze, w tylu ziemiach polskich, broni może
najsilniej od przemocy wroga?... Kiedy księdza polskiego otoczą moskiewscy
urzędnicy, i prośbą lub groźbą, orderami lub Sybirem, chcą na nim
wyzyskać, wyłudzić, wymęczyć jednę po drugiej koncesyą z katolickich
praw i urządzeń - jedno po drugiem ustępstwo - ksiądz polski w swem
posłuszeństwie dla Papieża znajdzie, ilekroć zechce, tarczę od namów
zdradliwych, broń od własnego upadku, i siłę - choćby do męczeństwa!
Bo zamknąć go mogą, pozbawić pensyi, wywieźć na Sybir lub z kraju
wypędzić: kusić i namawiać przestaną. To jedno słowo, przez kapłana
polskiego wyrzeczone: Papież
nie pozwala, przeważy, nawet wobec Moskali, wszystkie argumenta
ś-go Synodu, wszystkie łaski cesarskiego dworu. Ale nie przeważy z
pewnością, jeśli w głębi duszy już ważyć nie będzie, jeśli wolę jego
i uczucie jego rozbroi nasze własne lekceważenie; jeśli z każdym nieledwie
dniem, rozchodzić się będą po kraju polskim niebaczne sądy i wyrażenia,
które zaprawdę pisarzom polskim wcale nie przystoją!... Cześć dla
Głowy Kościoła, to nie tylko nasz obowiązek, to pierwszy nasz interes.
Jest między Polską a Kościołem nic tajemnicza: w czyjem sercu ona
nie drga, dla tego wiele skarbów ducha narodowego zakrytych, ten głosu
sumienia polskiego często nie dosłyszy, naszych zadań nie pojmie,
naszych niebezpieczeństw nie przeczuje, ten wpośród swoich będzie
nieraz cudzoziemcem. W Kościele znalazła Polska, krwią Wojciecha okupiony,
swój chrzest dziejowy, swoja wielkość Jagiellońską, swą pieśń bojów
i zwycięztwo; z Kościoła wyniosła siłę do życia pogrobowego, pełnego
łez i bolów, ale pełnego i chwały; i nie daj Boże, aby w nas kiedyś
osłabło światło wiary i od niej nieodłączna cześć nasza dla Głowy
Kościoła. Wówczas, w schyzmie moskiewskiej, czy w germański racyonalizmie,
znaleźlibyśmy ostatnie słowo naszego bytu: śmierć bez zmartwychwstania
i grób bez chwały!...
|