Stanisław Marian Kutzreba - Państwa totalne. Światła-cienie-przyszłość


Prawnik i historyk prawa polskiego, ur. się 15 listopada 1876 r. w Krakowie, kształcił w Gimnazjum św. Anny, studiował na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, uzyskując doktorat w 1898 r. Po dwuletnim pobycie za granicą (Rzym, Paryż) na stypendium PAU, podjął pracę w Krajowym Archiwum Akt Grodzkich i Ziemskich w Krakowie, przygotowując pracę Sądy ziemskie i grodzkie wieków średnich, która stała się podstawą habilitacji, przeprowadzonej w 1902 r. Od 1903 r. prowadził na UJ wykład o początkach polskiego parlamentaryzmu; stopień profesora nadzwyczajnego historii ustroju Polski uzyskał w 1908 r., profesurę zwyczajną i kierownictwo Katedry Historii Prawa Polskiego w 1912 r. Autor ponad czterystu prac na temat dziejów ustroju Polski i Litwy, był Kutrzeba doradcą misji polskiej na konferencję wersalską w 1919 r. i uczestnikiem delegacji rządowej dyskutującej z Czechami problem delimitacji południowej granicy Polski w 1925 r. Od 1916 był członkiem korespondentem PAU, od 1918 - członkiem czynnym, od 1926 r. sekretarzem generalnym, a w 1939 r. jej prezesem. W 1932 r. Kutrzeba został wybrany rektorem UJ. Był doktorem honoris causa zarówno uczelni krakowskiej, jak i wileńskiego Uniwersytetu Stefana Batorego. Po zwolnieniu z obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen włączył się w prace Uniwersytetu w konspiracji jako dziekan Wydziału Prawa, nadal kierując też pracami PAU i prowadząc ożywioną działalność charytatywną jako członek tzw. Komitetu Trzech. Jako prezes PAU wyjechał w połowie 1945 r. do Moskwy na zjazd Akademii Nauk ZSRR i wziął udział w rozmowach, w następstwie których doszło do powstania Rządu Jedności Narodowej. Zmarł w Krakowie 7 stycznia 1946 r.

Wybrane fragmenty pochodzą z: Państwa totalne. Światła-cienie-przyszłość, Gebethner i Wolff: Kraków 1937, s. 3-16.

 

Nazwa państwa totalnego9 - użyta podobno po raz pierwszy przez Mussoliniego - jest późniejsza niż samo to państwo totalne, którego powstanie sięga jednak niewiele lat wstecz. Stosuje się zwykle to określenie do ustrojów Włoch i Niemiec, ale właściwie można by go używać także i w stosunku do ustroju Sowietów. Choć bowiem Sowiety tak silnie przeciwstawiają się Niemcom
i Włochom, gdy chodzi o pomysł ukształtowania życia społeczeństwa, to jednak w formach ustroju państwowego i w środkach działalności państwowej podobieństwa są bardzo znaczne. Czy to bowiem będzie swoiste pojęcie państwa, które posiada swoje własne życie, jak we Włoszech ("wszystko dla państwa, wszystko przez państwo, nic przeciwko państwu"), czy to będzie Volk, czysty rasowo, którego dobru ma się wszystko podporządkować, czy idea proletariacka - to ustrojowo przejawia się to w omnipotencji państwa, utożsamionego z monopartią faszystów, narodowych socjalistów czy bolszewików. [...]

Trzeba przyznać, że państwa totalne mogą się wykazać nie byle jakimi rezultatami. Sowietom pokłoniła się Europa - a nawet nie tylko Europa; nie chciano ich znać, odsądzano tak niedawno od czci i wiary, nie utrzymywano stosunków dyplomatycznych... by jednak zapomnieć rychło o tym, co im zarzucano; poczęto zawierać z nimi traktaty handlowe i polityczne, zapraszać je do wstąpienia do Ligi Narodów, radować się z tego, że tam zajmą miejsce w najwyższym organie - radzie Ligi. [...]

A więc są sukcesy - ogromne nawet. Czemu je przypisać? Sprowadzę je - upraszczając nieco wyjaśnienie zagadki - do trzech źródeł.

Państwo totalne potrafiło podnieść ogromnie ideę państwa; ograniczając znaczenie jednostki, nie chcąc słyszeć o jej prawach indywidualnych, żąda, by służyła ona państwu, bezwzględnie mu się podporządkowywała. Najpierw państwo i jego potrzeby; jakby wstydliwie się mówi o tym, że jakaś jednostka egzystuje. Państwo ma decydować, wszystko dziać się ma podług jego woli, dla jego dobra. To państwo wymaga też od jednostek wysiłków bardzo wielkich, prywacji wprost niezwykłych. Niech się obywają kilka dni w tygodniu bez mięsa, jedną potrawą; można przecie żyć bez masła, można żyć namiastkami, jak w czasie wojny, choćby były obrzydliwe, bo armaty potrzebniejsze..., by dać taki przykład
z życia codziennego. W Rosji powstała myśl pięciolatek; trzeba podciągnąć się, przez 5 lat zacisnąć pasa, by przeprowadzić wielki program, a potem będzie lepiej. A potem, po tych pięciu latach - jest nowy wielki program, nowa pięciolatka, nowe prywacje.

Ta programowość w postępowaniu - to jednak pewna nowość. Że się ją narzuca z góry, że się nakazuje wierzyć bezwzględnie władzy - to nic nowego; absolutne państwo z końca XVIII
i pierwszej połowy XIX stulecia także uważało, iż umysł poddanych jest ograniczony, dobry tylko do słuchania rozkazów z góry. Nowością jest cała ta wspaniała inscenizacja, która doprowadza do wytworzenia zapału, entuzjazmu ludności, gotowej do wszelkich ofiar, zmienia podatki w dobrowolne dary, radością życia zastępuje braki; podobno tylko w kraju Sowietów nie widać jakoś śmiechu i radości. Stąd to te ciągłe zjazdy dziesiątek i setek tysięcy, barwne, pełne śpiewu Horst Wessel czy Giovinezzy, okrzyków na cześć wodzów. Technika naprawdę wspaniała, zdumiewająca. Jakże ponuro w porównaniu wyglądało wykonywanie życzeń monarchów absolutnych. A dziś - niczym operacja pod chloroformem. A raczej przy jakimś rozweselającym gazie.

Drugie źródło powodzeń ma znaczenie zwłaszcza dla polityki zagranicznej. To - powrót do tajności w zakresie dyplomatycznych posunięć. W czasie wojny wysunięto hasło usunięcia tajności dyplomacji jako głównego powodu, doprowadzającego do wojen; żądano, by nie było żadnych tajnych traktatów, by narady nawet były jawne. W państwach, gdzie istnieją parlamenty, polityka zagraniczna nie może być w pełni tajna; zwłaszcza jeśli parlament ma prawo decydować o wojnie. Chyba, że parlament jest tylko dekoracją. Tajność zaś nadaje się doskonale do ukrywania zamierzeń, do posunięć niespodziewanych, do zaskakiwania nieprzeciwnika, czy nawet - przyjaciela.

Ale są także - cienie. I jakie! Gdy myślę o tych cieniach, to coraz się w moich oczach wydłużają. Coraz stają ciemniejsze. Dewizą państwa totalnego jest [...] słuchać rozkazów;
w razie potrzeby stawać do walki na taki rozkaz. A więc nie potrzeba - myśleć. Myślenie w państwach totalnych jest nawet niepożądane. Jak nie było pożądane w państwach absolutnych XVIII-XIX w. Od myślenia jest ,,wódz" - jest elita, która powołana jest, by przygotowywać plany według rozkazu wodza, wprowadzać je w życie, rządzić. Myślenia jednak zakazać niepodobna. Robi się więc w państwach totalnych, co można, by tę myśl odpowiednio pokierować. Można trafiać do rozumu lub do uczucia, jeśli chodzi o wychowanie społeczeństwa. Łatwiej - do uczucia się zwracać. Głosić hasła wielkie, wspaniałe. Ogół ludzi wszakże myślenie uważa za trud, woli przyjmować gotowe już sformułowania, chętnie je chwyta, jeśli odpowiadają jego temperamentowi, nieskrystalizowanym pożądaniom; a przecież w ten sposób można nawet takie pożądania wzbudzić - nieraz bez większego trudu. [...] Dyktatura nie lubiła nigdy myśli i krytyki - i dziś nie lubi. I trudno się temu dziwić: krytyki nikt nie lubi, jeśli jego się tyczy, tym bardziej, jeśli może to zachwiać jego znaczeniem.

Ale jeśli mimo wszystko myślenia nie można zabronić, to można jednak zakazać przejawiania niepożądanych myśli na zewnątrz - można zapobiegać, by nie pojawiły się podniety do ich rozwijania, do krytyki. A więc - cenzura słowa mówionego i pisanego. A więc - wprowadzenie tylko pism rządowych, jak w Rosji, albo nadanie pismom bezwzględnie kierunku według życzeń rządu. [...] A nieprawomyślni, wyrażający swoje krytyki lub choćby o nie podejrzewani - znajdują pomieszczenie w obszernych obozach izolacyjnych. Tak na wszelki wypadek. O ile nie przedostali się zawczasu za granicę i nie utworzyli emigracji. Ale czy wszyscy? Czy nie zostało dość w kraju takich, co chcą myśleć i krytykować, choć na razie milczą? Wszakże mogą to być dziesiątki i setki tysięcy! Tylu ani usunąć z kraju by nie można, ani zamknąć w obozach izolacyjnych. Są - czy nie ma ich? I ilu? Któż to może wiedzieć? A czy ci, co przyznają się dziś do haseł państwa totalnego, wierni im zostaną w razie jakiejś zmiany, jakiegoś kryzysu, zewnętrznego czy wewnętrznego? Wszakże uciekają nawet szczury z tonącego okrętu. Ciężka to troska - głuche naprężenie nerwów, gdy trzeba ciągle śledzić, słuchać, zapobiegać.

Ale czyż można wierzyć nawet tym, którzy do elity rządzącej należą? Czy wśród tych ludzi - ambitnych, żądnych władzy - nie dojdzie do scysji? Czy autorytet wodza wystarczy, by utrzymać te rządzące, jednak dość liczne elementy w jedności? Trzeba i na to mieć skierowaną uwagę. Bo w razie rozbicia u góry siła władzy może nagle osłabnąć, wewnętrzna walka podkopać autorytet.
A więc trzeba także taką opozycję tępić - i to bezwzględnie, żelazem i stryczkiem, nawet poprzednio najzasłużeńszych, za bohaterów uznanych. [...] Tak niedawno w Sowietach dla dobra sprawy przekazano śmierci takich zasłużonych, jak Kamieniew, Zinowiew i inni. A ciekawą tajemnicą Sowietów jest to, iż oskarżeni jeszcze przedtem się upodlili, uznali winę, sami zażądali kary śmierci; temu życzeniu wspaniałomyślnie nie odmówiono.

Ale nie tylko wolność myśli i słowa odbiera państwo totalne swoim poddanym. Pozbawia ich ono jeszcze innej zdobyczy, którą sobie wywalczyli przez wieki - praworządności: określenia ich praw i obowiązków, zapewnienia niezawisłości sądownictwa. Zwłaszcza państwo konstytucyjne, które od końca w. XVIII coraz silniejszy zyskiwało grunt w Europie, a w pierwszych latach po wojnie doszło do swego apogeum, ujmowało w ścisłe przepisy prawa obywatelskie, przez wprowadzenie podziału władz zabezpieczało przed jednostronną przewagą ustawodawstwa czy administracji, ugruntowywało wymiar sprawiedliwości przez sędziów niezawisłych w sądach zwykłych czy nowo rozwijanych, administracyjnych. W państwach totalnych zniknęły te prawa; nie ma ani gwarancji wolności osobistej, ani nietykalności majątku, ani prawa zgromadzeń i stowarzyszeń itd. Wprowadzenie w tych państwach w zakresie prawa karnego - nie we wszystkich jednak - pojęcia analogii przestępstwa usunęło pewność, iż nie będzie się pociągniętym do odpowiedzialności, jeśli karą za taki czyn nie grozi kodeks karny. Sędzia ma rozstrzygać nie według rzymskiej jeszcze zasady, że każdemu oddać należy, co mu się należy - suum cuique tribuere, ale pod kątem widzenia dobra państwa i jego celów.

Przekreślono te przepisy, które zdobyte były w długich walkach politycznych, które uchodziły za największą zdobycz społeczeństw. Miejsce prawa zastępuje inne pojęcie - autorytetu. Decyduje o wszystkim najwyższy autorytet - wodza. Odbiciem tego autorytetu są autorytety niższe, coraz niższe - aż do zupełnie małych. A więc rozrost administracji, jej działalności, usunięcie organu parlamentarnego jako czynnika kontroli, ograniczenie lub zniesienie samorządu. Prawo - staje się płynne. Rozstrzygnięcie w coraz wyższym stopniu zależy od zapatrywania tych różnego rodzaju większych lub mniejszych autorytetów, które nie zawsze stoją na odpowiedniej do ich zadań wyżynie, nie zawsze nawet chcą przepisów prawnych przestrzegać, nie lękając się odpowiedzialności, gdy sami czują się emanacją najwyższej nieodpowiedzialnej władzy. A społeczeństwo musi słuchać.

Czy się z takim ustrojem społeczeństwo na stałe pogodzi? Czy te tendencje do zapewnienia praw jednostki, określenia granic jej wolności, indywidualnego życia, które tyle razy występowały w historii, znowu się nie pojawią? Czy społeczeństwo zgodzi się na to, by być stale małoletnim, jak mówi Barthelemy, czy ,,pędzonym stadem" według wyrażenia, użytego przez jednego z naszych mężów stanu? Czy nie uzna w pewnej chwili, że lepsze masło niż armaty - jak to sformułował lord Eden? Jak zabezpieczyć państwo totalne przeciw takim prądom, które mogą się zjawić? Zwłaszcza w razie jakiejś klęski?

Jedyną radą - stworzenie nowego człowieka, któryby nie miał tęsknot niepotrzebnych, szkodliwych, któryby widział w państwie totalnym i w jego urządzeniach ideał zbiorowego życia, gotów był poświęcić mu wszystko: wolność, życie - duszę. Stąd w państwach totalnych zwątpienie, czy się uda przerobić tych, którzy zaznali dawnego politycznego życia, a zwrócenie wszystkich starań w kierunku młodzieży, zajęcie się ogromnie intensywnie jej wychowaniem. [...]

Jeśliby te czynniki, które dziś rządzą w państwach totalnych, chciały utrzymać ten regimé, władzę zachować w swoich rękach, to nie wystarczy, by opierały się na sile. Jakoś to tak wyrażono: bagnetami można zdobyć władzę, ale na bagnetach siedzieć nie można. Choćby ta siła była doskonale zorganizowana i obejmowała znaczny odłam społeczeństwa. Siła może czas jakiś zwyciężać - na dłuższą metę zawsze przegrywa, jeśli występuje do walki z duchem. Z ideą. I bez idei można skupić ludzi, którzy się łączą dla wykonywania władzy; ale taki związek sam w swej istocie już jest zgniły, bo bez wiary, bez zapału we własne działanie, bez więzi, która by nakazywała istotną łączność, a nie tylko dla korzyści. Nie pociągnie tych, którzy są najwięcej warci moralnie - ideowców. Dlatego kierownicy państw totalnych tak o ideę dbają. Ideą zwyciężyli, w imię idei objęli władzę, pociągnęli za sobą miliony, dokonali dużych rzeczy.

Ale nie wieczne są idee. Mogą wprawdzie trwać nawet długo. Nie każda idea jednak musi być długotrwałą. Jeśli idea ma cel bliski - jeśli się ją w życie wcieli, trzeba szukać nowych idei. Trzeba umieć odczuć, jaką ideą masy się potrafią przejąć. Trzeba umieć tę ideę masom narzucić.



2005 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/