Ryszard Legutko - Ostatni przesąd Europy


Umieszczenie odniesień do chrześcijaństwa w konstytucji europejskiej nie uczyni integracji ani lepszej, ani sprawniejszej. Z punktu widzenia politycznej pragmatyki i inżynierii instytucji taki gest wobec tradycji chrześcijańskiej nie ma żadnego znaczenia. Nie poprawi on jakości Unii, nie podniesie roli chrześcijaństwa w społeczeństwach zachodnich czy wschodnich, nie zhumanizuje stosunków między państwami. Mają więc rację ci, którzy wskazują na znikomą funkcję polityczną owego zapisu, gdyby taki zapis się znalazł.

Wszystko to prawda, ale podobny argument można zastosować do drugiej strony. Skoro rzecz nie ma praktycznego znaczenia, to dlaczego ten nagły opór przeciw wprowadzeniu do tekstu ogólnikowej i do niczego nie zobowiązującej frazy? Jedyne przekonujące uzasadnienie byłoby takie, iż chrześcijaństwo nie odegrało fundamentalnej roli w historii Europy, a więc nie zasługuje na to by być wymienione w preambule tekstu opisującego nowy ustrój polityczny Unii. Takie twierdzenie nie jest jednak podnoszone przez nikogo, a w każdym razie przez nikogo, kto zachowuje w kwestii chrześcijaństwa minimum zdrowego rozsądku. Istnieją, rzecz jasna, antychrześcijańscy obsesjonaci, ale oni istnieli zawsze i nimi nie trzeba się zajmować.

Wystarczy przejść przez ulice Paryża, Londynu, czy Rzymu i wyobrazić sobie, jakby te miasta wyglądały, gdyby usunąć z nich wszystko, co ma związek z chrześcijaństwem. Wystarczy przeglądnąć książki opisujące historię filozofii, historię literatury i historię sztuki, i wyobrazić sobie, jakby się owe książki zmieniły, gdyby usunąć z nich wszystko, co wyrastało z inspiracji chrześcijańskiej. Wystarczy sobie wyobrazić, jakby wyglądał nasz umysł, nasza wyobraźnia, nasz obraz świata, nasze ujęcie relacji między ludźmi, gdyby pozbawić je obrazów, skojarzeń, idei, które powstawały, kształtowały się, dojrzewały i przeobrażały w kontakcie z chrześcijaństwem.

Można być agnostykiem lub ateistą, można nie znosić obrazów z Madonną i architektury sakralnej; można śmiać się z Wcielenia, a Wielkanoc poświęcać na malowanie mieszkania; można marzyć o kupieniu budynku kościelnego i przemienieniu go w agencję towarzyską; można uważać średniowiecza za wieki mroczne, Św. Tomasza za głupca, a Woltera za mędrca; można robić i myśleć jeszcze wiele innych rzeczy mądrych i głupich. Wszystko to nie zmieni faktu, iż chrześcijaństwo w sposób zasadniczy kształtowało Europę przez wiele wieków i że, gdyby nie ono, Europa nawet w najbardziej tolerancyjnym przybliżeniu nie byłaby dzisiaj tym, czym jest. Co więcej, myślenie uniwersalistyczne, które tkwi u podłoża integracji miało z chrześcijaństwem europejskim ścisły związek.

Wszystko to są rzeczy tak oczywiste, iż wstyd je przypominać. Ale gdy sobie te oczywistości uświadomimy, to tym bardziej zastanawiające wyda się nam, dlaczego politycy europejscy nie zdobyli się na ów drobny kurtuazyjny gest i prawdopodobnie - obym się pomylił - na niego już się nie zdobędą. Odpowiedź - jak sądzę - jest prosta: społeczeństwa europejskie oraz ich elity w większości nie tylko chrześcijaństwa nie lubią, ale są do niego silnie uprzedzone. Nie chodzi, jak się często pisze, o obojętność - choć tę też się spotyka - ale właśnie o wyraźną niechęć. Gdyby dominującym nastawieniem była obojętność, to opór przeciw wpisaniu chrześcijaństwa do preambuły byłby znacznie mniejszy.

Polscy autorzy rzadko taką ewentualność biorą pod uwagę, ponieważ źle im się ona kojarzy. Samo rozważanie, że Europejczycy mogą się kierować anty-chrześcijańskimi uprzedzeniami wydaje im się krępujące. Kojarzy się wszak z prowincjonalizmem, z mentalnością Polaka-katolika, z syndromem oblężonej twierdzy, z ideą zgniłego zachodu, z perspektywą ojca Rydzyka i z wieloma innymi rzeczami, z którymi za nic w świecie nie chcieliby być kojarzeni, a które - mimo że są pozbawionymi realności hasłami - nadal zachowują dziwną moc odstraszająca dla wielu polskich umysłów. Ewentualność taka spotyka się też z oporem, ponieważ burzy ona stereotyp neutralności społeczeństwa liberalnego, który to stereotyp jest nieustannie przywoływany jako pozytywny model do naśladowania przez nasze, podobno ciągle mocno obskuranckie społeczeństwo. Innymi słowy, nie branie takiej ewentualności pod uwagę samo w sobie bardziej świadczy o naszym prowincjonalizmie, niż jej poważne rozpatrzenie.

Niemała grupa Polaków nie bierze tej ewentualności pod uwagę, ponieważ nie odpowiada im antagonistyczna postawa wobec zachodu, jaka z niej może wynikać. Wszak dzisiejszy zachód - argumentują oni roztropnie - wziął wiele z chrześcijaństwa, a ono też wiele się od niego nauczyło i jest nadal żywo obecne: wojna ideologiczna, gdyby do niej doszło, nie przysłuży się dobrze żadnej ze stron. Taka wojna wszak zmusiłaby ich do wyboru między dzisiejszą cywilizacją a chrześcijaństwem, który to wybór uważają - niezależnie od swojego stopnia zaangażowania w chrześcijaństwo - za absurdalny i umysłowo degradujący. Podobnie rozsądne i pojednawcze stanowisko rzadko spotyka się jednak z wzajemnością.

Skąd się wzięły te antychrześcijańskie przesądy w Europie, kiedy powstały, co je utrzymuje w mocy, to intrygujące, ale niezwykle złożone pytania, na które nie będę próbował odpowiadać. Zwracam jednak uwagę, iż to, czego polscy komentatorzy nawet nie rozważają jako poważnej hipotezy z obawy przed środowiskową infamią i wstydem wobec europejskich kolegów, jest całkiem na serio brane pod uwagę przez niektórych obserwatorów na zachodzie. Obserwatorzy ci są w zdecydowanej mniejszości, ich głos na razie nie ma szczególnego wpływu, a poglądy nie mają dużych możliwości rozpowszechniania, ale - co ważne - nie reprezentują oni żadnego jednolitego obozu światopoglądowego.

Są w tej grupie, rzecz jasna, chrześcijanie, ale wcale nie tak liczni procentowo, jak można by sądzić. Całkiem spora liczba wiernych stara się raczej ułagodzić swoich przeciwników wyrażając ubolewanie z powodu doktryny i instytucji, a nawet sekundując oskarżeniom. Są także w owej grupie zwracającej uwagę na anty-chrześcijańskie nastawienie agnostycy o skłonnościach liberalnych i konserwatywnych. Są wyznawcy religii żydowskiej. Niedawno o anty-chrześcijańskich fobiach na Zachodzie pisał angielski liberał Kenneth Minogue, zaś nakładem Oxford University Press ukazała się książka Philipa Jenkinsa The new anti-Catholicism; the last acceptable prejudice. Wszyscy ci autorzy powtarzają rzecz, która musi uderzyć każdego nie uprzedzonego obserwatora rzeczywistości zachodniej. W czasach kiedy zwalcza się wszystkie możliwe uprzedzenia, kiedy jakiekolwiek wzmianki mogące być interpretowane jako negatywnie odnoszące się do rasy czy płci są surowo piętnowane, kiedy o wszelkich możliwych mniejszościach należy mówić z szacunkiem, chrześcijanie, a konkretnie katolicy, są jedyną grupą, o której można mówić krytycznie, zaś złośliwe uwagi o Kościele katolickim uchodzą za obowiązkowy rytuał dla każdego, kto chce uchodzić za osobę ogólnie postępową.

Takie nastawienie zapewne dało znać o sobie również w przypadku konstytucji europejskiej. Uprzedzenia są na tyle silne, iż pojawienie się wzmianki o chrześcijaństwie w preambule musiałoby być odebrane jako sprzeczne z duchem dokumentu i czasów. A jaki jest ów duch dokumentu i czasów? Jeśli podstawowym językiem politycznym dzisiejszego świata zachodniego, także obecnym w konstytucji, jest język swobód, uprawnień demokratycznych oraz walki z dyskryminacją, to łatwo zauważyć, iż w retoryce i ideologii sankcjonującej owe cele katolicyzm i Kościół odgrywają nieodmiennie rolę negatywną.

Widać to w większości mediów, w kulturze masowej, w wypowiedziach polityków, w popularnych skojarzeniach, także w produkcji intelektualnej. Weźmy jakikolwiek temat, który ogniskuje dzisiaj uwagę polityków, ideologów i moralistów. Aborcja? Oczywiście najgorsi są katolicy i ich Kościół. Równość kobiet i mężczyzn? Jak wyżej. Eutanazja? Jak wyżej. AIDS? Jak wyżej. Wolność wypowiedzi? Jak wyżej. Demokratyzacja życia? Jak wyżej. Małżeństwa homoseksualne? Jak wyżej. Zapewne istnieje wiele spraw, równie ważnych dla życia społecznego, w których katolicy i Kościół nie są wymieniani w kontekście negatywnym, ale powyższe stanowią podstawowe tło sporów ideologicznych w dzisiejszym świecie. Rozdział ról i ocen oraz tworzenie stereotypów dokonuje się tutaj właśnie, a nie w technicznych kontrowersjach dotyczących takich czy innych struktur instytucjonalnych.

Kto więc uznaje, mniej lub bardziej świadomie, że większość lub wszystkie z tych rzeczy powinny być realizowane w Unii - nie zaraz, nie poprzez natychmiastowe nakazy, ale z czasem i w dalszej perspektywie jako przeznaczenie świata oświeconego - ten nie może z czystym sumieniem wymieniać chrześcijaństwa, a w domyśle katolicyzmu, jako źródła europejskiej tożsamości. Taki gest wydać się mu musi nie tyle neutralnie intelektualną wypowiedzią dotyczącą historii, ile niebezpiecznym wzmocnieniem aktualnie istniejącej instytucji i zespołu idei, które nie służą dobrze tym sprawom, jakim ma służyć Unia. Dla niego nie chodzi tu wcale o przeszłość, rzecz w istocie obojętną, ale o teraźniejszość i o przyszłość świata.

Brak wzmianki o chrześcijaństwie jest przeto według mnie czymś znamiennym. Oznacza on faktycznie usankcjonowanie uprzedzenia, będąc w istocie czymś w rodzaju motywowanego ideologicznie kłamstwa. Nie uważam - powtórzę - iż wsadzenie do dokumentu jednej frazy miałoby jakiekolwiek praktyczne, bliższe lub dalsze, konsekwencje dla Polski, Europy, świata, czy religijnej wspólnoty. Sądzę wszelako, iż nie umieszczenie tej frazy to rzecz zła, stanowiąca zły precedens i źle rokująca przyszłym praktykom Unijnym.

Jest to z pewnością cios dla tych wszystkich, którzy, idąc po części przesłankami wyłożonymi przez ojców założycieli, traktowali integrację raczej w kategoriach ciągłości rozwoju Europy jako idei i jako cywilizacji, niż w kategoriach przyszłościowego projektu polityków i biurokratów. Oczywiście, już od dłuższego czasu wiadomo było, iż to właśnie politycy i biurokraci przejęli swoje dzieło i że to oni, kierując się popularnymi poglądami i przesądami, dali ex post swojej konstrukcji wykładnię ideologiczną. Fakt, iż za ojca projektu konstytucyjnego uchodzi Giscard d'Estaing, jeden z najgorszych i najbardziej oportunistycznych przywódców powojennej Francji, dobrze oddaje ogólną atmosferę.

Polityka jest twardą szkołą rzeczywistości. Dobrze, iż Polski rząd postawił mocno sprawę zapisu o chrześcijaństwie w preambule, ale może się okazać, iż nie da się owego postulatu urzeczywistnić. Jeśli taki zapis miałby się finalnie nie znaleźć w tekście, to przynajmniej powinniśmy widzieć jasno, czym ten fakt będzie. Ocena i jasne widzenie rzeczywistości nie podlegają wszak politycznej grze. Winniśmy pamiętać, iż opuszczenie tej frazy nie wynika z merytorycznie uzasadnionej koncepcji idei europejskiej, ani nie jest mieszczącym się w granicach racjonalnych różnic obrazem europejskiego dziedzictwa fundującego integrację. Decyzja ta wypływa z dzisiejszych uprzedzeń, a ponieważ są to uprzedzenia rozpowszechnione i silne, ich obecność jeszcze długo będzie wyznaczać konflikty światopoglądowe w Europie.

 

Artykuł ukazał się w Rzeczpospolitej, dodatek Plus-Minus, 20-21 grudnia 2003.

 

Autor jest filozofem z Uniwersytetu Jagiellońskiego i prezesem Ośrodka Myśli Politycznej.



2005 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/