W okresie powojennym dzieła polskich myślicieli konserwatywnych
były traktowane przez rodzime wydawnictwa z dużą rezerwą. Przez
długie lata czytelnicy musieli zadowalać się wznowieniami Dziejów Polski w zarysie Michała Bobrzyńskiego,
w których pomijano zresztą tom trzeci. W roku 1957 ukazały się także
jego pamiętniki. Na początku lat 80-tych dużym wydarzeniem było
opublikowanie antologii Stańczycy, w parę lat później wydano wybór publicystyki
Adolfa Bocheńskiego pt. Historia i polityka. Te nieliczne wyjątki
nie mogą jednak przesłonić faktu, że w Polsce Ludowej nie było miejsca
dla idei konserwatywnych nie tylko w życiu politycznym
lecz także na półkach księgarskich. Po 1989 r. zdawałoby
się, że sytuacja winna się zasadniczo odmienić. Zniknęły
przeszkody polityczne, z powodu których
wielu autorów - zazwyczaj zagorzałych krytyków socjalizmu i komunizmu
- nie mogło uprzednio liczyć na życzliwość cenzorów. Rzecz jasna
podporządkowanie rynku wydawniczego regułom wolnorynkowym nie pozwalało
nawet marzyć o tym, że oto naraz księgarnie zapełnią się pracami
Koźmianów, Tarnowskiego, Moszyńskiego,
Dzieduszyckiego i innych, niemniej wydawało
się, iż znacząca poprawa jest możliwa. Tymczasem nawet niezbyt wygórowane
oczekiwania miłośników rodzimej myśli politycznej nie zostały spełnione.
Po 1989 roku ukazało się raptem kilka tomów
autorów utożsamianych z nurtem konserwatywnym. Lista nieobecnych jest zatem
wciąż bardzo długa.
Uznając potrzebę przypomnienia współczesnemu czytelnikowi
przynajmniej niektórych znaczących osiągnięć polskiej myśli konserwatywnej
XIX i początku XX wieku, krakowski Ośrodek Myśli Politycznej we
współpracy z Księgarnią Akademicką podjął inicjatywę wydania ich
w serii "Biblioteka Klasyki Polskiej Myśli Politycznej".
Zainaugurowało ją wznowienie pracy Stanisława Tarnowskiego Pisarze
polityczni XVI wieku. W dalszej kolejności ukazały się tomy z
pismami Pawła Popiela, Michała Bobrzyńskiego, Stanisława Koźmiana i Waleriana Kalinki. Wybór autorów nie był przypadkowy. Przemawiała
za nim racja daleko poważniejsza, niż ich krakowski rodowód, dla
współczesnych wydawców z Krakowa z pewnością nie bez znaczenia.
Prezentacja dorobku tych myślicieli nie jest bowiem tylko próbą przywrócenia należnego im miejsca w
życiu umysłowym III RP, ale może także zainspirować poważną refleksję
nad rodzimą myślą polityczną. Dzieł sprzed lat nie należy przy tym
traktować wyłącznie jako zabytku przeszłości. Ich właściwe odczytanie
może także ożywczo wpłynąć na współcześnie toczone dysputy intelektualne.
Jak się bowiem okazuje, nasi przodkowie przed stu i więcej laty
potrafili nadzwyczaj przenikliwie analizować problemy, dziś tak
często podejmowane w sposób nader ułomny.
Niniejszy tekst nie rości sobie pretensji do przedstawienia
wyczerpującego katalogu dylematów, przy rozwiązywaniu
których warto odwoływać się do ustaleń klasyków. Nie będzie
on także próbą zakończenia jakiegokolwiek naukowego sporu jedyną
słuszną - przynajmniej w zamyśle autora - jego interpretacją. Warto
wszelako wskazać przynajmniej kilka zagadnień, w namyśle
nad którymi refleksja polskich konserwatystów może okazać
się użyteczna. W tym celu posłużymy się przede wszystkim dorobkiem
Pawła Popiela,
jego przemyślenia mogą nam bowiem pomóc obalić niejeden stereotyp.
Wszyscy konserwatyści
krakowscy to Stańczycy?
W potocznej opinii krakowski konserwatyzm utożsamia się ze
"stańczykami". Niewątpliwie
środowisko to należało do wiodących, już choćby z racji na sam stopień
zorganizowania. Jego czołowi przedstawiciele - Stanisław Koźmian,
Józef Szujski i Stanisław Tarnowski - zapisali niejedną chlubną
kartę w dziejach polskiej myśli politycznej. Zapomina się jednak,
że w dziewiętnastowiecznym Krakowie działali inni godni uwagi działacze
i publicyści konserwatywni, którzy w wielu sprawach zasadniczo się
ze "stańczykami" nie zgadzali
(i vice versa). Nie docenia się także zróżnicowania wewnątrz
samego obozu stańczykowskiego.
Jednym z najwybitniejszych myślicieli ery "przedstańczykowskiej", aktywnym także w okresie ich największego
znaczenia, był Paweł Popiel (1807-1892). Na wiele lat przed pierwszymi publicznymi wystąpieniami
"stańczyków", bo jeszcze w latach
30-tych i 40-tych, wraz z braćmi Leonem i Stanisławem
Rzewuskimi, Antonim Zygmuntem Helclem,
Aleksandrem Wielkopolskim i Adamem Potockim kładł on podwaliny pod
konserwatywną politykę na ziemiach polskich. W większym stopniu
niż przeważającą część zachowawców-polityków interesowały go podstawowe dylematy
filozofii politycznej. Choć nigdy nie napisał pracy o charakterze
wyłącznie teoretycznym, Popiel w wielu pismach publicystycznych,
recenzjach książek i wspomnieniach pośmiertnych, rozważał naturę
ładu politycznego, istotę władzy, źródła i zakres prawa. Na tym
dopiero tle podejmował namysł nad konkretnymi wyzwaniami polskiego
życia narodowego. W sądach szedł często na przekór dominującej opinii,
stąd jego niepopularność, której doświadczał szczególnie wśród radykałów.
Przeciwników przysporzyły mu zwłaszcza wystąpienia przeciwko powstaniu
styczniowemu. Popiel, uczestnik powstania listopadowego, namiętny
miłośnik sprawy narodowej, surowo oceniał przywódców insurekcji
1863 r., w jego przekonaniu wiedli oni bowiem
naród ku klęskom i rozkładowi, niszcząc podstawy rozwoju jego bytu
w zaborze rosyjskim, stworzone przez reformy margrabiego Wielopolskiego,
i ściągając zemstę caratu. Nie tylko jednak radykałowie zasługiwali zdaniem
Popiela na słowa potępienia. W Liście
do ks. Jerzego Lubomirskiego skrytykował
środowiska umiarkowane, które poparły powstanie i trwały przy nim
także wtedy, gdy jego los był już przesądzony, a podtrzymywanie
walk jedynie pomnażało straty. To zbiorowe oskarżenie wymierzone
było więc także w przyszłych "stańczyków"
- Szujskiego, Koźmiana
i Tarnowskiego, którzy wzięli czynny udział w walkach i pracach
powstańczych, cierpiąc zresztą z tego powodu represje ze strony
władz austriackich. Manifest Popiela,
podkreślający konieczność porzucenia raz na zawsze polityki spisku
jako przynoszącej efekty odwrotne od zamierzonych, bo osłabiającej
siły narodowe, wskazujący potrzebę pozbawienia wpływów ludzi, którzy
chcieliby ją kontynuować, i postulujący podjęcie pracy w legalnych
ramach stworzonych przez rząd austriacki, spotkał się z ostrą ripostą
Józefa Szujskiego. Młody historyk zarzucał
Popielowi, skądinąd niesłusznie, chęć
ograniczenia grona osób odpowiedzialnych za politykę galicyjską
wyłącznie do kręgu zaufanych przyjaciół, i pragnienie przeprowadzenia
represji bardziej surowych, niż te, które spotkały powstańców ze
strony zaborców. Wyrzucał mu także utratę wiary w społeczeństwo,
w możliwość prowadzenia polityki "wielkiej i szczerej",
tłumacząc to starością, w polskich warunkach "przychodzącą
prędko" i objawiającą się "nie osłabieniem siły rozumu,
ale osłabieniem siły wiary". Choć jednak w sporze tym polemiści nie szczędzili
sobie ostrych zarzutów, to w wielu punktach ich poglądy były zbieżne.
W późniejszych latach, to właśnie dla Szujskiego Popiel miał najwięcej uznania spośród "stańczyków". Najpełniej dał temu wyraz już po jego śmierci,
pisząc o nim: "Był "stańczykiem",
ale był też czymś więcej, nie ograniczył się do działania
negatywnego, ale kiedy jego przyjaciele, wskazawszy i wychłostawszy
błędy przeszłości, umieli pokazać, czego się strzec wypadało, a
praktyczne na razie (oportunizm) wskazywali drogi, za co wdzięczność
im i chwała, on odniósł się do najwyższych zasad, w ich świetle
sądził, uczył, kierował". W słowach tych Popiel zawarł nie tylko uznanie
dla Szujskiego, lecz także przyganę pod adresem pozostałych
przedstawicieli środowiska. Nie uszło to rzecz jasna ich uwadze.
Choć nie zerwali z Popielem, nigdy też
mu nie zapomnieli, że wyróżniając jednego spośród nich, innych był
zganił.
Popiel wyrzucał "stańczykom"
niesłusznie przypisywanie sobie zasługi położenia "fundamentów
zdrowej polityki" i "wyrobienia stronnictwa konserwatywnego"
w Galicji, krytykował ich również za zbytnie koncentrowanie
spraw galicyjskich w swoich rękach. Konserwatysta starej daty nie
pochwalał też "nuty ironii", jaka pobrzmiewała w najsłynniejszym
wystąpieniu środowiska młodych zachowawców - Tece Stańczyka.
Jednak to nie odmienne zapatrywania na bieżącą polską politykę w
Galicji stanowiły największą różnicę między poglądami Popiela,
a przekonaniami przynajmniej niektórych "stańczyków".
Dużo bardziej zasadnicze rozbieżności można dostrzec w pojmowaniu
samej istoty polityki i fundamentów, na których winna się ona zasadzać.
Popielowi obce były niektóre wątki refleksji Stanisława Koźmiana. Autor Roku
1863 był bowiem rozdarty - co zresztą sam przyznawał
- między pokusą analizowania
i oceniania działań politycznych wyłącznie podług kryterium skuteczności,
a świadomością, że rozpatrywanie ich w ścisłym związku z zasadami
etycznymi, zazwyczaj obnaża naturę poczynań, pod względem samej
efektywności uchodzących za szczególnie udane. Popiela
trudno uznać za nie liczącego się z realiami politycznego marzyciela,
niemniej odrzucał on wizję polityki jako zbioru wyabstrahowanych
od moralności działań, prowadzących do osiągnięcia określonego celu;
wizję w dziełach Koźmiana, zwłaszcza w
O działaniach i dziełach Bismarcka, nader kuszącą i niejednoznacznie ocenianą.
Popiel jeszcze bardziej surowo oceniał pisma Michała Bobrzyńskiego, historyka i polityka w potocznej opinii uznawanego
za przedstawiciela drugiego pokolenia "stańczyków".
Nie odmawiał mu dużej klasy myślenia i warsztatowej sprawności,
zarzucał jednak autorowi Dziejów
Polski w zarysie "ciągłe" ignorowanie "idei duchowej",
"jak gdyby potęgi moralne nie były najważniejszym czynnikiem
w życiu narodów". Pierwiastek duchowy, religijny i wypływające
z niego postulaty etycznego życia, tak w wymiarze jednostkowym,
jak w życiu całego narodu, nie mogły zdaniem Popiela zostać zredukowane do roli czynnika służebnego wobec
polityki, jak to się stało w pracach Bobrzyńskiego.
Zwracał on też uwagę, że w Dziejach...
daje się odczuć fascynacja autora "wolą i siłą",
obojętne, czy opartymi "na prawnej podstawie". Koncepcjom
Bobrzyńskiego Popiel przeciwstawiał prace
Szujskiego, który - jak Bobrzyński - upatrywał "początków rozkładu" Pierwszej
Rzeczypospolitej "w braku sprężystości władzy, w onej
nieuszanowaniu, w lekceważeniu prawa i owej luźności we wszystkich
hierarchicznych stosunkach, które polskie znamionują społeczeństwo",
ale zarazem - w przeciwieństwie do Bobrzyńskiego
- "zbadał duchowe potęgi, które są tak ważnymi w rozwoju i
bycie ludzkości czynnikami".
Przytoczone powyżej przykłady wystarczają na potwierdzenie
tezy (podkreślmy, polemicznej wobec poglądu z rzadka tylko formułowanego
przez badaczy myśli politycznej lecz pokutującego
w potocznym wyobrażeniu o tym, czym był krakowski konserwatyzm XIX
wieku), że tak jak nie sposób mówić o tym, iż całość konserwatywnego
życia związana była nierozłącznie ze środowiskiem "stańczyków",
tak też wielce uproszczonym byłby sąd zapoznający istotne różnice
w gronie ich samych. Każdy z pięciu myślicieli, których dzieła zostały
wydane jako pierwsze tomy w serii klasyków polskiej myśli politycznej,
był niewątpliwie na swój sposób konserwatystą. Wystarczy jednak
zapoznać się z ich dorobkiem, by dostrzec zróżnicowanie konserwatywnego
nurtu refleksji o polityce i żywe spory, które toczyły się w jego
granicach. Jawnie przeczy to kolejnej potocznej opinii o konserwatystach
jako o grupie myślowo skostniałej. Zarzut ten wyda się zresztą jeszcze
bardziej bezzasadny, gdy weźmiemy pod rozwagę kolejny stereotyp.
Konserwatyści wrogami
postępu?
Jednym z najbardziej
powszechnych stereotypów dotyczących konserwatystów, jest przekonanie,
iż byli oni wrogami postępu. Zazwyczaj uzasadniano to względami
natury nader prozaicznej. Konserwatysta miał niechętnie zapatrywać
się na przemiany polityczne, społeczne i kulturowe, gdyż zwykle
na nich tracił: słabła jego pozycja polityczna, malał prestiż społeczny,
ograniczało znaczenie w sferze kultury. Skoro zaś nie należy on
do beneficjentów nowego porządku - twierdzą
jego przeciwnicy ideowi - to najchętniej w ogóle uniemożliwiłby
jego zaprowadzenie.
W istocie, konserwatyści
bez entuzjazmu przyjmowali przemiany, jakie dokonywały się w XIX
wieku. Nie dlatego jednak, że w ogóle odrzucali
potrzebę zmian, lecz jedynie z tego powodu, iż te, których byli
świadkami, zazwyczaj przynosiły także skutki negatywne, często dużo
bardziej doniosłe, niż ich rezultaty pozytywne. Większość z nich
zdawała sobie sprawę, że przeobrażanie stosunków politycznych i
społecznych jest nieuniknione, będąc naturalną koleją rozwoju ludzkości,
nawet gdy przybiera tak gwałtowny charakter
jak rewolucja francuska. Przekonanie, że zmiany są nieuchronne,
nie oznaczało bynajmniej ich automatycznej aprobaty. Rewolucja francuska
mogła być uznana za konsekwencję upadku moralnego, politycznego
i społecznego monarchii Burbonów, sama w sobie była jednak złem, niezależnie od przyczyn,
które ją wywołały.
Niektóre przemiany
w oczach konserwatysty uchodziły więc za
niepożądane, ale niemożliwe do uniknięcia. Potrzebę innych uznawał
już sam. Popiel dostrzegał chociażby konieczność zmian stosunków
między robotnikami, a fabrykantami. Uważał, że pracownicy pozbawieni
są należytej ochrony, której niegdyś udzielały rzemieślnikom organizacje
cechowe. W obliczu potężnego kapitału, robotnik był już zgoła bezbronny.
Popiel przyznawał, że postulaty polepszenia bytu pracowników najemnych
w fabrykach są uzasadnione i zrodzone ze słusznego poczucia krzywdy.
Ostrzegał jednak przed pokusą rozwiązania problemu w myśl koncepcji
głoszonych przez komunistycznych agitatorów. Prawdziwy postęp, także
w tej dziedzinie, dokonuje się jedynie w zgodzie z zasadami chrześcijańskimi,
którym komuniści jawnie przeczą.
Również w kwestii włościańskiej
Popiel stał na stanowisku, że stosunki pan - chłop winny się zmieniać
tak, by poprawił się status tego drugiego. Jeden z głównych zarzutów,
jakie formułował względem Konstytucji Trzeciego Maja, dotyczył tego,
że "nie była więcej rewolucyjną, przypuszczając włościan do
praw obywatelskich". W okresie Wiosny Ludów Popiel zaangażował się
w inicjatywę uwłaszczenia chłopów na ziemiach zaboru austriackiego.
I w tym przypadku odrzucał radykalne postulaty przekazania ziemi
chłopom, bez uszanowania praw dotychczasowych
właścicieli. Dostrzegał więc potrzebę zasadniczych
przeobrażeń stosunków społecznych, niemniej uznawał jedynie ich
stopniowe przeprowadzanie. Nie inaczej zapatrywał się na demokratyzowanie
się stosunków politycznych. Przyznawał, że jest nieuchronne i ma
pozytywne strony, o ile wszakże nie dokonuje się gwałtownymi skokami,
wskutek których o wyborach politycznych poczynają decydować ludzie
nieprzygotowani i podatni na agitację demagogów.
Popiel dostrzegał zatem nieuchronność i potrzebę przemian, chciał
jedynie, by nie naruszały one fundamentu ładu politycznego i społecznego,
mającego źródło w woli Bożej, i dokonywały się w zgodzie zasadami
chrześcijańskimi. Trudno zatem uznać go
(a wraz z nim wielu innych konserwatystów, którzy mieli w tym względzie
zbliżone poglądy) za wroga postępu, tylko dlatego, że chciał, by
był on stopniowy i unikał skrajności, chyba że za jedyną miarę,
czym jest postęp, uznamy poglądy radykałów.
Liberalizm najlepszym
obrońcą wolności?
Interesujące, także
z perspektywy współcześnie toczonych dyskusji, są uwagi dziewiętnastowiecznych
krakowskich konserwatystów na temat liberalizmu. Dziś zwykło się
uznawać go za doktrynę polityczną, która położyła największe zasługi
dla rozwoju praw obywatelskich i w decydującym
stopniu przyczyniła się do triumfu idei wolności jednostkowych.
Stosunek myślicieli konserwatywnych XIX wieku do
liberalnych haseł i prób ich realizacji był dalece
bardziej wstrzemięźliwy. Niewątpliwie już same względy taktyki politycznej
skłaniały zachowawców do przeciwdziałania wzrostowi popularności
doktryny w szybkim tempie zdobywającej zwolenników i zagrażającej
tym samym pozycji środowisk konserwatywnych. Krytyczny stosunek
konserwatystów do liberalizmu nie był jednak motywowany wyłącznie
względami partykularnymi. Dostrzegali oni możliwe negatywne konsekwencje
aplikacji idei liberalnych, dla współczesnego czytelnika mogące
zrazu zdać się paradoksalnymi. Czy inaczej może być dziś odebrana
teza, że liberalizm zagraża wolności? Dla Pawła Popiela
kwestia ta nie budziła jednak wątpliwości. Przedstawmy
więc pokrótce jego rozważania na ten temat.
W przeciwieństwie do
konserwatystów, podkreślających konieczność ewolucyjnego przekształcania
stosunków politycznych i społecznych, liberałowie stawiali na piedestale
abstrakcyjną teorię, krytyczną wobec zastanego świata, postulującą
gruntowne jego przeobrażenie w myśl a
priori przyjętego projektu. Droga do urzeczywistnienia owej
teorii wiodła przez niszczenie lub przynajmniej wydatne osłabianie
instytucji, na których podstawie był zbudowany dotychczasowy ład.
W imię wolności burzono więc pozostałości
starego hierarchicznego porządku, starano się też osłabić pozycję
Kościoła katolickiego, najpotężniejszego strażnika zasad, które
przez wieki stanowiły opokę stosunków politycznych i społecznych. Zarazem rosło znaczenie organizacji państwowej,
która w coraz mniejszym stopniu ograniczana była przez słabnące
wskutek parcia liberałów tradycyjne instytucje, niegdyś będące jej
przeciwwagą. Państwo poddawało swym regulacjom kolejne dziedziny
życia, dotychczas pozostawione swobodnemu uznaniu jednostek i wspólnot.
Polityka liberalna oznaczała więc w praktyce
odgórne wprowadzanie określonego modelu stosunków politycznych i
społecznych. Środkiem ku temu były np. liberalne konstytucje, nie
oparte na istniejących stosunkach lecz projektujące w istocie nowy porządek. Budowa
nowego, liberalnego ładu wymagała także zmiany systemu edukacyjnego.
Nic dziwnego, że Popiel nader podejrzliwie zapatrywał się na liczne
próby reformowania szkolnictwa w duchu liberalnym, zwłaszcza na
wsi, która była dużo mniej podatna na ideowe nowinki niż ludność
miejska. Liberalizm mógł więc ograniczać wolność (paradoksalnie - w imię jej powiększania)
poprzez regulacje prawne, wsparte egzekwującą je machiną państwową
- narzędziem w rękach tych, "co uchwyciwszy ster, chcą bezwzględnie
doprowadzić społeczność do form, które jako ideał pojmują, a zniszczyć
wszelką moralną zaporę, co dojście do tego celu utrudnia".
Jeszcze dalej idące
konsekwencje miało zdaniem Popiela hołdowanie
przez wielu liberałów (czasem bezwiedne) panteizmowi politycznemu,
który negował istnienie Boga osobowego i tym samym przeczył posiadaniu
przez człowieka duszy nieśmiertelnej, stanowiącej podstawę wolności,
godności i odpowiedzialności jednostki. Najwyższym wytworem człowieka
i celem jego działalności stawało się w myśl tej koncepcji ubóstwione
i wszechwładne państwo; w imię swego interesu uprawnione poświęcać
traktowane ledwie jako wytwór materii jednostki i gotowe absorbować
wszelkie wspólnoty społeczne.
Błąd panteistyczny był zresztą cechą nie tylko liberalizmu,
lecz także - w równym stopniu - komunizmu. Popiel wskazywał daleko
idące podobieństwa tych doktryn. Obie negują obiektywną podstawę
porządku politycznego i społecznego, którą przez wieki upatrywano
w Boskim ładzie i nauczaniu Kościoła. Tym samym uprawniają one dowolność
poczynań ludzkich, których wartość moralna odnoszona może być teraz jedynie do abstrakcyjnych, konkurencyjnych
względem siebie idei. Brak autorytetów, czerpiących legitymację
z porządku od człowieka niezależnego, władnych odwoływać się do
obiektywnych kryteriów dobra i zła, doprowadza do sytuacji, w której
ostateczną racją triumfu danej idei, jest stojąca za nią siła. W
tym względzie liberalizm torował drogę komunizmowi. Uznanie dotychczasowego
porządku jedynie za projekt rozumu ludzkiego, wiodło w konsekwencji
do przyjęcia założenia, że zastany ład można zastąpić innym, też
będącym dziełem człowieka, stąd równie uprawnionym. Skoro np. uznajemy,
że ludzkim wymysłem jest własność prywatna, to dlaczego nie mielibyśmy jej znieść podług zaleceń innej
koncepcji? Do takich wniosków, niewątpliwie odległych od przekonań
liberałów, można dojść, jeżeli tylko przyjmie się ostatnie konsekwencje
założenia wyjściowego, liberałom już bliskiego, o rozumie ludzkim,
jako najwyższym źródle zasad, mających regulować stosunki polityczne
i społeczne.
Popiel w rozważaniach
o liberalizmie dokonywał niewątpliwie wielu uproszczeń, chociażby
nie uwzględniając wewnętrznego zróżnicowania tego nurtu myślenia.
Nie zmienia to jednak faktu, że jego analiza istoty wielu idei tak
ponętnych dla liberałów i wskazanie ku czemu
mogą wieść, jeżeli wcieli się je w życie z żelazną konsekwencją,
pozostaje jednym z najcenniejszych intelektualnych spadków, jakie
pozostawili nam po sobie dziewiętnastowieczni krakowscy konserwatyści.
Trafność diagnozy Popiela o tendencji
rozrostu prerogatyw państwa, potwierdziły złowrogie jej skutki w XX
w. Nie sposób oczywiście twierdzić, iż państwa totalitarne były
prostą kontynuacją liberalnej polityki w XIX w., niemniej
nie powinno się także lekceważyć uwag konserwatywnych myślicieli,
wskazujących, że raz wpuszczona w ruch machina przemian politycznych
i społecznych, może wymknąć się spod kontroli i przynieść skutki
często wręcz odwrotne od tych, jakie zakładali jej twórcy. W takim
świetle teza o liberalizmie jako najlepszym gwarancie wolności nie
wydaje się już tak jednoznaczna, jak twierdzą jego apologeci.
Konserwatyści bezkrytycznymi
piewcami silnej władzy państwowej?
Uwagi poczynione w
poprzednich częściach szkicu, w znacznej mierze stanowią dowód na
odparcie kolejnego często stawianego konserwatystom zarzutu. Otóż
utarło się sądzić, że byli oni bezkrytycznymi apologetami silnej
władzy państwowej. Stereotyp ten w Polsce o tyle znajduje uzasadnienie,
że większość polityków i publicystów współcześnie przyznających
się do konserwatywnych poglądów, jako swego mistrza wymienia Michała
Bobrzyńskiego. Pisząc o zróżnicowaniu
wewnętrznym krakowskiego konserwatyzmu w XIX wieku, podkreślaliśmy
już, jak surowo oceniali go inni przedstawiciele tego nurtu refleksji
politycznej, zarzucający mu właśnie przesadne przywiązanie do idei
silnego państwa. Oczywiście, ówcześni adwersarze Bobrzyńskiego
- Kalinka, Szujski czy Popiel - nie głosili
poglądu, jakoby państwo miało być słabe. Przeciwnie, podkreślali,
że jego struktury powinny być wydolne i sprawne. Rzecz w tym, iż
ich zdaniem Bobrzyński posunął się stanowczo
za daleko w projektowaniu zakresu władzy państwowej, skoro uwolnił
ją w znacznej mierze spod kurateli zasad moralnych i ograniczeń
prawa Bożego, bez których rząd opiera się jedynie na sile. Zdaniem
Kalinki miał on w tym względzie nawiązywać do ustaleń historyków
niemieckich, Rankego, Mommsena, Droysena, Sybela i innych, dla których
"najwyższym celem każdego państwa" jest siła, a "criterium każdego działania - powodzenie". W myśl tej teorii "tylko
to ma prawo do życia, co ma siłę, i tylko to, co się udało zasługuje
na pamięć i chwałę". Celem każdego narodu w przekonaniu wyznawców
tej szkoły jest zatem - twierdził Kalinka -
dążenie do "najsilniejszego rządu", zaś
każdego rządu do "największych zaborów; jakimi środkami - mniejsza
o to; nie cel, ale sukces usprawiedliwia środki". Surowy recenzent odnajdywał myślenie zgodne
z tą zasadą także na kartach Dziejów Polski w zarysie. Choć przyznawał,
że u Bobrzyńskiego "zanadto podniosłości
i szlachetnego uczucia, zanadto miłości dla Polski, zanadto wreszcie
- antypatii do Niemców", by go poczytać "za skończonego
adepta pruskich mistrzów", to jednak wyrzucał mu, że "jedną tylko
religię wyznaje, religię państwa, jednej zasady trzyma się w polityce,
siły i zwycięstwa", i "pomimo nienawiści do Prus, jeden
głosi kult - kult bismarkowski". Podobne zarzuty, przytoczone już powyżej, formułował
pod adresem młodego historyka Paweł Popiel, dzielący z Kalinką przekonanie,
że omnipotencja państwa stanowi zaprzeczenie pożądanego kształtu
stosunków politycznych i społecznych. Gdy w tym miejscu przywołamy
jeszcze jego uwagi na temat groźby wszechwładzy państwa, jaką rodzi
zastosowanie w życiu politycznym koncepcji panteistycznej, a także
jego krytykę poczynań liberałów, którzy wykorzystują organizację
państwową do realizacji konstruktywistycznych projektów, wówczas
zasadną okaże się teza, iż jednym z głównych przedmiotów troski
dla wielu konserwatystów XIX wieku, było uniknięcie nadmiernego
rozrostu władzy państwa. Nie ograniczali się oni do piętnowania teoretycznych
ustaleń zwolenników krytykowanej teorii, lecz także wskazywali praktyczne
skutki jej stosowania. Znakomitym tego przykładem jest surowa krytyka
hołdującej zasadzie "siła ponad prawem" polityki rządów
austriackich, jaką prowadziły w Galicji pod koniec XVIII i w pierwszej
połowie XIX w, zawarta w dziele Waleriana Kalinki Galicja i Kraków pod panowaniem austriackim.
Równie negatywnie politykę Wiednia w tym okresie oceniał Paweł Popiel.
Obawa przed nadmierną centralizacją skłaniała go, by w latach 60-tych
poprzeć postulat przekształcenia monarchii habsburskiej w duchu
federalistycznym. Zdawał sobie sprawę, że w organizmie państwowym,
który za wszelką cenę będzie dążyć do maksymalnego ujednolicenia
stosunków na całym swym obszarze, zagrożone będą tradycyjne prawa
i przywileje, w przypadku polskim i tak już znacznie ograniczone
przez prawodawstwo zaborcze. Wobec ekspansywnej polityki rządowej
ich ostoją pozostają "pośrednie ogniska i koła", które
przejmują na siebie współodpowiedzialność za rządzenie, w istotnej
mierze równoważąc zarazem siłę państwa. Stąd duża waga, jaką Popiel przywiązywał do
działania instytucji samorządowych, które co prawda nie powinny
wkraczać na obszary zastrzeżone dla rządu, zwłaszcza w sferę polityki
zagranicznej, ale w sprawach lokalnych winny mieć decydujący
głos.
Już pobieżna analiza
rozważań czołowych przedstawicieli krakowskiego konserwatyzmu na
temat państwa wystarcza, aby przekonać się, że dużym uproszczeniem
jest uznawanie stanowiska Michała Bobrzyńskiego
w tym względzie za miarodajne dla całego nurtu zachowawczego. Warto
więc polecić współczesnym apologetom autora Dziejów
Polski w zarysie prace myślicieli, którzy podejmowali krytykę
jego poglądów z pozycji bynajmniej nie radykalnych.
***
W krótkim szkicu nie sposób w pełni oddać wielości wątków
poruszanych w pracach dziewiętnastowiecznych polskich konserwatystów,
ani tym bardziej dokonać dokładnej analizy ich poglądów, choćby
zawężonej do kluczowych rozważanych przez nich problemów. Powyższe
uwagi mają zatem w intencji autora jedynie
zachęcić do lektury pism, które przez lata stanowiły przedmiot zainteresowania
ledwie garstki pasjonatów. Pojawienie się na półkach księgarskich
dzieł klasyków polskiego konserwatyzmu stanowi
bowiem dopiero pierwszy krok w przywracaniu im należnego
miejsca w życiu umysłowym III Rzeczpospolitej. Nie czytane i nie
dyskutowane, książki sprzed dziesięcioleci pozostaną ledwie zabytkiem,
pozornie szanowanym, a w istocie lekceważonym i skazywanym na ciągłe
pozostawanie w cieniu zapomnienia. Tymczasem warto po nie sięgać
nie tylko po to, by oddać należne honory autorom zasłużonym dla
rozwoju rodzimej myśli politycznej, ale także
dlatego, że wiele ich uwag wciąż pozostaje aktualnych.
Wydano m.in. wybory pism Józefa
Szujskiego (O fałszywej
historii jako mistrzyni fałszywej polityki. Rozprawy i artykuły,
pod red. Henryka Michalaka, Warszawa
1991), Stanisława Estreichera (O konstytucji i polityce Drugiej Rzeczypospolitej, pod red. Artura
Wołka, Warszawa 2001), Michała Bobrzyńskiego
(O potrzebie "silnego rządu" w Polsce,
pod red. Piotra Majewskiego, Warszawa
2001), Adolfa Bocheńskiego (O
ustroju i racji stanu Rzeczypospolitej, pod red. Aleksandry
Kosickiej-Pajewskiej, Warszawa 2000;
w 1994 r. wznowiono także najgłośniejszą pracę tego autora Między Niemcami a Rosją), Jana Bobrzyńskiego (O kwestiach
ustrojowych Drugiej Rzeczypospolitej, pod red. Edwarda Czapiewskiego, Warszawa 1998) i Władysława Leopolda Jaworskiego (O prawie,
państwie i konstytucji, pod red. Michała Jaskólskiego,
Warszawa 1996).