Przebyliśmy
bolesne miesiące. Wiadomość o wydaniu wojny Prusom przez Francję wzbudziła
w roku zeszłym w Polakach jeśli nie jednakie nadzieje, to z pewnością
jednakie życzenia. Nie wyglądaliśmy
zapewne orłów francuskich nad Wisłą. Nie, - tak daleko tym razem nie
unosiła nas fantazja, i to już na karb trzeźwiejszej opinii policzyć
należy. Ale zawsze mniemaliśmy, że nadeszła godzina częściowej zapłaty,
że choć jeszcze nie na wschodzie, to przynajmniej w pośrodku Europy,
jakiś odpowiedniejszy potrzebom naszym nastanie układ polityczny,
i że, choćby skutkiem tej wojny przyjść miało do zjednoczenia Niemiec,
to jednak niekoniecznie pod berłem nam nieprzyjaznym. Tymczasem, jakiż
zawód! Zamiast wyglądanych tryumfów Francji, same klęski i klęski,
z coraz to mniejszą nadzieją odwetu, z coraz większym upokorzeniem,
tak że aż w końcu w miejsce współczucia niesmak budziły. A niedość
że Francja była wciąż bita, oręż pruski tak pełną wojennej chwały
odnosił przewagę, że aby znaleźć przykłady podobnych tryumfów, trzebaby
sięgnąć najodleglejszej przeszłości. Armie, które jeszcze na początku
tego stulecia wystarczały do zawojowania państw i narodów, składały
broń u stóp zwycięzcy, i jak niegdyś, za czasów Nabuchodonozora, brano
w niewolę i pędzono na wschód monarchę, wodzów i krocie tysięcy rozbrojonego
żołnierza!
Zawód był okropny, stanowczy, a rzec można, że
po Francji żaden naród nie uczuł go tak dotkliwie jak nasz. Powiedziano
o ludzie francuskim, że on potrzebuje, aby przed nim Polaków chwalono;
równym prawem można o Polakach powiedzieć, że dla nich chwała i potęga
Francji jest serca potrzebą. Wiele, bardzo wiele jest przyczyn tej
naszej dla Francji miłości; by je wyłożyć, trzebaby na to osobnej
rozprawy. Wiążą się tutaj polityczne i socjalne, psychologiczne i
religijne powody. Ma Francja to do siebie, że w niej każdy widzi co
chce i każdy widzi poniekąd słusznie. Jedni oczekują od niej tych
prądów ożywczych czy burzących, które już raz ludzkość na nową popchnęły
drogę; drudzy - lecz takich jest mniej - kochają w niej dawną czy
odradzającą się Francję, starszą córkę Kościoła, Magdalenę, co choć
wiele grzeszyła, wiele także swych grzechów odkupiła miłością. Z Francją
łączy nas koleżeństwo broni i pamięć zwycięstw, jeśli nie zawsze wspólnych,
to prawie zawsze nad wspólnym nieprzyjacielem odniesionych; łączy
nas także uczucie wdzięczności - narodowe, nieraz i osobiste. Przy
tym zbliża nas do Francuzów pewne podobieństwo charakteru, choć raczej
pozorne; jakaś bierność z jednej strony, zdolność zalewania z drugiej,
jakaś potrzeba od wieków trwająca, uzupełniania naszej indywidualności
obcy żywiołem, której Francuzi tak chętnie czynią zadość. Jak niegdyś
włoska i łacińska, tak od stu z górą lat cywilizacja francuska tysiącem
strumieni spływa w nas, tak że już dziś w duszy nie jednego nie łatwo
odróżnić, gdzie kończy się polskość, a gdzie się zaczyna francuski
element. W końcu, a to jest przyczyna może najpowszechniejsza, Francja
jedna głosi zasady sprawiedliwości na świecie, choć nie zawsze tych
zasad pilnuje; a my skrzywdzeni, w niemocy, sprawiedliwości łaknący
i bardziej w nadziejach niż w rzeczywistości przebywać nawykli.
Wszystko
to sprawia, że jak trafnie wyżeczono "wspomnienie Francji jest
dla nas prawie ojczyzny wspomnieniem" i że, kiedy już sami bić
się nie możemy, to zwycięstwami Francji cieszymy się jakby swoimi.
Ciężka więc boleść zasępiła dusze polskie na wieść tego co się działo
za Renem, i po grodach i siołach polskich taki zapanował smutek, że
najstarsi ludzie podobnego mu nie pamiętają. " Trzy rzeczy w
mym życiu kochałem: Kościół, Polskę i Francję" rzekł pewien kapłan
sędziwy, " wszystkie trzy w srogim dziś ucisku; doprawdy jest
z czego sobie życie obmierzić!..."
Ale żyć trzeba, pomimo to, i przebolawszy, godzi
się spojrzeć przed siebie: co nas czeka, gdzie jest przyszłość? Każdy
czuje, że po upadku Francji, po zwycięstwach Prus nowa epoka dziś
zaczyna się, że na polu zasad i na polu czynów novus ordo - natus est. Lepiej albo gorzej być może, ale tak jak było,
nie będzie. Co nas czeka, gdzież więc przyszłość?
Na to pytanie usiłuje odpowiedzieć bezimienna
broszura, wydana przed zawarciem pokoju, z którą chciałbym zapoznać
polskich czytelników. Autor, chociaż
pisze po niemiecku i rzecz swoją pod wrażeniem zwycięstw pruskich
układa, nie przechyla się jednak na stronę Niemiec w swych sympatiach.
Jest z rzędu owych nielicznych w Austrii mężów stanu, którzy w dzisiejszych
monarchii eksperymentach nie radzi są brać udziału: o przyszłości
on pisze i sam do ludzi przyszłości zdaje się należeć. Myśliciel głęboki
i śmiały, rzuca swe myśli w wielkich zarysach, nie troszcząc się o
to jak będą przyjęte, nawet czy będą zrozumiane, i być może że zadziwi
a nawet uderzy mniej mile czytelnika nielubiącego podobnej stanowczości
w wywodach i konkluzjach. Mniemam wszakże, że jeśli już nie dla wewnętrznej
wartości, to dla swej niepowszedniości (i to w kwestiach, o których
wszyscy dziś mówią i piszą), dla siły przekonania z jaką autor się
tłumaczy, pojęcia jego zasługują, by były rozpowszechnione. Może one
dopomogą komuś do zorientowania się w ciemności, jakie dym wojenny
i kurzawa świeżych ruin rozniosły szeroko po świecie.
Ale, podając pismo niniejsze polskim czytelnikom,
musiałem mieć na pamięci, że jakkolwiek ważne są pytania, które autor
niemiecki rozbiera, inna sprawa bliżej nas jeszcze obchodzi. W dzisiejszym
stanie rzeczy, co najtrudniej nam zrozumieć i strawić, to jak dopiero
wspomniałem owe niespodziane klęski Francji, o której jakiś instynkt
wewnętrzny ostrzega, że bez niej nie ma przyszłości dla Europy, tym
samym i dla Polski. Więc za nim wezmę do ręki broszurę niemiecką,
chciałby się zastanowić wraz z czytelnikiem przez chwilę, jakie są
przyczyny upadku Francji, czy spełniona już miara nieszczęść tego
narodu, czy jest możność dźwignięcia się? Dla narodu jak nasz, który
pod tyloma względami może się uważać za pokrewny Francji, który karmi
się jej cywilizacja, studium to godne najpilniejszej uwagi: wiadomo,
że organizm wszelki przyjmuje koniecznie wady i zalety pokarmu, który
mu sił dostarcza. Przedmiotu wyczerpać nie myślę, nie potrafię; obrazu
plastycznego nie jestem w stanie ułożyć: dość będzie, jeśli dotknę
punktów jaskrawszych.
I. Przyczyny upadku Francji.
W domu, w którym przed kilkoma laty mieszkałem
w Paryżu, był odźwierny, człowiek nie zły, wcale nie zarozumiały i
jak wszyscy Francuzi, pracowity i oszczędny. Znał on się doskonale
na tym, czego potrzeba do utrzymania domu i ulicy w czystości, znał
sąsiadów, ich interesy i wspólne tej części miasta potrzeby. Nieraz
trafne czynił spostrzeżenia nad administracją miejską, a zwłaszcza
nad jej ruzrzutnością, i mógłby niezgorszym być urzędnikiem gminnym,
gdyby inne było jego socjalne położenie i gdyby we Francji były gminy.
Co dzień odczytał Siecla i Opinion Nationale
nim je zniósł lokatorom i lubił wdawać się ze mną w rozmowy polityczne,
choć w oczach jego uchodziłem za reakcjonariusza, zapewne dla dziennika
który odbierałem. Do Cesarza miał pociąg niezaprzeczony; pomimo to
unosił się i zapalał czytając mowy opozycyjne i na opozycyjnych kandydatów
głosował najregularniej. - Zdawało mi się, że gdyby on i jemu podobni
ograniczyć się chcieli na interesach swojej części miasta, toby te interesy taniej i lepiej były zawiadywane, niż kiedy były oddane
w ręce Cesarza albo Ministra, który ich znać nie może; ale za to mój
odżwierny i jego koledzy nie powinniby brać udziału w sprawach państwa,
które ich pojęcie całkiem przechodza. Próbowałem mu to wytłumaczyć;
praca daremna. Prawdopodobnie utwierdziłem go tylko w opinii o moich
wstecznych zasadach. Tak, jakby kto chciał przekonać młodego Polaka,
że on nie ma dosyć doświadczenia, izby od razu decydować o najtrudniejszych
sprawach Ojczyzny!
A jakże
ma być inaczej, kiedy nieśmiertelne
pryncypia z r. 1789, "prawa człowieka" na czele wszystkich
ustaw i konstytucji wypisały równość. A nie dość ze w kodeksach są
wpisane, gorzej, że się do duszy narodu wpisały! Równość, piękne to
uczucie: równość dzieci wobec jednego Ojca przedwiecznego, równość
chrześcijańska, w której każdy jest cząstką jednej społeczności. Ale
w polityce, straszna rzecz pomyśleć, jakie spustoszenia poczyniła
ona w sercach i umysłach! Powiedz człowiekowi, że jest równy wszystkim;
jeśli się na to zgodzi, nominalnie czuć się będzie równym, ale w duszy
osądzi, że jest wyższym od wszystkich, że sam jeden starczy za wszystkich.
Jakże tu przy takim usposobieniu wymagać, aby on dobrowolnie przystał
na jakąś skromniejszą rolę, na jakiś zakres, po za który nie ma przechodzić;
a jeśli ludzka ambicja nie znajduje naznaczonej dla siebie tamy, czy
podobna myśleć o czymś trwalszym między ludźmi! - Zastosowana do państwa
zasada równości prowadzi je nieuchronnie do rozbicia. W Polsce nie
cały naród czuł się równy; nawet szlachta choć tak wiele o równości
prawiła, umiała doskonale wyróżniać karmazyny. Równych było w istocie
kilkanaście tylko rodzin rządzących, a i tego było dosyć, aby każda
z nich uważała siebie za rząd cały i za całą Rzeczpospolitą i ażeby
ani rząd ani Rzeczpospolita utrzymać się nie mogły. - Kiedy naród
jakiś lub klasa otruje się uczuciem równości, już każdy co jest niżej
postawionym, ma się za skrzywdzonego. Próżno mu tłumaczysz, że jest
niezdolnym, ze nie ma wykształcenia. W niezdolność swą nie uwierzy,
a na broń wykształcenia odpowie, że kiedy równy, powinien był równe
z innymi otrzymać wykształcenie, a wreszcie, że to nic nie znaczy.
Jest skrzywdzonym, krzywdę swą znosi do czasu, ale na przełożonego
patrzy z ukosa, rad w czym może go podchwycić. Niechże przełożonemu
powinie się noga, wnet wszystko przepada. Karność, hierarchia, porządek
służbowy znikają od razu, bo ich w duszy nie było; był tylko pokost
nałożony interesem. Okrzyk zdrada lub niezdolność
wywraca rząd i rozprasza wojsko;
i w miejsce zorganizowanej społeczności, tworzy się kupa wzburzonego
piasku, w którym każde ziareczko gwałtownie pcha się naprzód lub przed
sobą popycha tego, co najlepiej jego rozmiarom odpowiada. - Czyż nie
tak jest we Francji? Wszak jedna mało znacząca bitwa pod Wörth zachwiała
tronem Napoleona, i monarcha dopiero co najpotężniejszy w świecie,
po stracie kilku tysięcy ludzi nie śmiał wracać do swojej stolicy,
gdzie by obecność jego niezawodnie więcej niż przy armii była potrzebna.
Myśleć o rządzie trwałym z uczuciem równości, które masy przetrawiło,
jedno jest co budować kolumny z kul gładkich, doskonale utoczonych.
Można je do czasu spoić żelazną obręczą, ale niech obręcz pęknie,
wnet runie cała kolumna. - Równość najlepiej, najwierniej praktykuje
się w klubach. Tam każdy jest siłą póki krzyczy jak wszyscy; lecz
jeśli powarzy się sprzeciwić, wyrzucą go za drzwi. Tam każdy jest
równy, prócz tego co najgłośniej krzyczy a krzyczy tonem wszystkim;
lecz jeśli ton odmieni, precz z nim, innego wybierzmy! Historia to
rządów francuskich od roku 1789; zrozumiał to dobrze Ledru-Rolin,
kiedy powiedział: "wybrali mnie za naczelnika, muszę ich słuchać!".
Z równością razem sprzągł wolność, system liberalny.
Smutnaż to wolność! Wolność jest uczuciem prawym,
szlachetnym, które żąda swego rozwoju wedle praw i miary od Boga mu
danych; liberalizm przynosi jej formułę suchą, algebraiczną i jak
bukszpan obcina w szpalerze. Po raz pierwszy to w r. 1789 zeszła się
równość z wolnością i najkłótliwsze tworzą odtąd małżeństwo. Bo wolność
wymaga ładu, ład stopniowania, a to się z równością nie zgadza. Wolność
potrzebuje hierarchii, to jest właściwego miejsca i czasu, by każdy
jak owoc na drzewie mógł we właściwych sobie warunkach i do kresu
własnego doróść i dojrzeć, a to wszystko oburza liberalna zasadę równości.
Podobno nigdy naprawdę nie troszczyli się o wolność Francuzi; jeszcze
to w Gallach stary Cezar zauważał: plus aequalitatem quam lbertatem colunt. "Zazdrość,
powiedział Renan, reasumuje całą teorią moralną prawodawców z r. 1789;
może ona ugruntować równość, nigdy wolność!" Nasi liberaliści
powinniby wierzyć Renanowi, bo on przecież w nic nie wierzy.
Z
równością i wolnością figuruje niezmiennie na afiszach republikańskich
braterstwo. To trzecie kłamstwo wielkiej rewolucji, bo z równości
nie braterstwo wypływa, ale egoizm. Nie jest braterskim uczucie, które
mierzy zazdrośnie prawa i obowiązki bliźniego; to chyba braterstwo
socjalizmu. Prawdziwe, chrześcijańskie braterstwo jest zapomnieniem
o sobie, jest ofiarą, i znowu z równością nie idzie w parze. By zdolnym
być do ofiary (to przecież nie potrzebuje dowodzenia), trzeba koniecznie,
czy w ten czy w inny sposób, cenić się niżej od drugich; trzeba sobie
powiedzieć: lepiej żebym ja zginął niż inni. Ale skoro zawsze stać
mi będzie przed oczyma to moje ja pełne, sterczące, opuchłe, moje ja niby wszystkim równe a wciąż na palcach się wspinające, już się
tej potrzeby nie dopatrzę i nie zagłuszę w sobie konserwatywnego instynktu.
Wiadomo, że zniwelowane społeczeństwa nie tworzą bohaterów; heroizm,
i z pochodzenia i z charakteru, jest płodem arystokratycznym. Nawet
wojska karnego zdemokratyzowana społeczność wydać nie jest w stanie:
wydać je może albo azjatycki despotyzm, gdzie car jest wszystkim,
poddany niczym, albo naród, w którym rozsądny i naturalny podział
stanów jeszcze się utrzymał. I tu właśnie dotknąłem tajemnicy, która
wyjaśnia dzisiejszą bezbronność Francji. Za czasów pierwszej rewolucji
brano chłopów lub rzemieślników prosto od pługa albo warsztatu i stawali
się bardzo prędko wyćwiczonymi żołnierzami, bo mimo "praw człowieka" świeżo ukutych, tkwiła
w nich dawna karność, w której wzrośli. Ale z dzisiejszym pokoleniem
rzecz się ma inaczej; ono już w znacznej części, w miastach jeśli
jeszcze nie wszędzie na wsi, wychowało się na zasadach roku 1789.
I widzieliśmy, że gdy znikła z pola wojny armia kilkuletnią służbą
sformowana (choć i ją zaraził duch niekarności), nie było podobieństwa
z nowych zaciągów, z gwardii ruchomej, zaimprowizować żołnierza. Nie
ma żołnierza bez uczucia honoru, a demokracja o honor się nie troszczy;
świeżo to poświadcza Renan; ona ma ważniejsze przed sobą zadania.
To też pułki i korpusy z wielkim trudem i kosztem wiązane, za jednym
uderzeniem szły w rozsypkę. Nawet tak dzielny organizator jak Trochu
nie potrafił, w ciągu czterech miesięcy, utworzyć z nich armii, która
by żwawszy ogień wytrzymała. Ze zwyczajną furia francesse rzucali się naprzód, lecz
gdy od razu nie przemogli, pierzchali sromotnie. Wiejskie bataliony
lepiej się biły; brukowcom przeciwnie zarzucano brak odwagi. Uu tas de farceurs, soldats de pacotille, ça court comme des lapins, mawiali
o nich z pogardą bretońscy marynarze. Dziś, przeciw swemu, który miękko
się będzie bronił, znajdą oni może odwagę; wobec nieprzyjaciela, który
nie żartował, tchórzyli.
Tak więc niepodobieństwo utworzenia stalszego
porządku rzeczy, ciągłe
do wolności zrywanie się i coraz większa do niej niezdolność, w końcu
niemoc do sformowania karnego i odważnego wojska, oto gdzie zaprowadziły
Francję, w ciągu trochę więcej niż pół wieku, "prawa
człowieka" czyli zasady roku 1789. Jeżeli taki one wydały
owoc w pierwszym na świecie narodzie, pełnym żywotności i skądinąd
organicznego instynktu, czegóż się po nich nie trzeba obawiać w innych
narodach, mniej żywotności mających i z zadawnioną chorobą anarchii?...
Czy tego pragnęli prawodawcy rewolucyjni? Bynajmniej. Marzyli oni,
jak i dzisiaj, o uszczęśliwieniu rodu ludzkiego przez Francję i na
wzór Francji i przynieśli formułkę gotową, która na papierze wydawała
się prostą, jasną, niezawodną. Rozumy matematyczne, z cyrklem i kredką
w ręku, brali się oni do przebudowania ludzkości.
Ale budowa społeczna ma właściwe sobie, tajemne
warunki, których umysł ludzki nigdy w zupełności nie zrozumie: jeden
tylko jej architekt jest Bóg i jeden plan, według którego ona doskonalić
się może, prawo objawione. Tymczasem właśnie o Bogu i o prawie objawionym
zasady roku 1789 nie wzmiankują wcale.
" La
loi est athée": religia jest rzeczą indywiduów nie państwa,
poddanych nie rządu. Zasada ta dziś jeszcze jest dość rozpowszechnioną,
i ma pozór prawnej praktyczności i wolnomyślności. Niejednemu w istocie
się wydaje, że to jest najpewniejszy środek wyjścia z zawikłań, które
różność wyznań w każdym państwie sprawić musi; a zaś dla społeczeństwa,
że to rzeczą zupełnie obojętną, czy rząd, osoba zbiorowa, wyznaje
lub nie, jakąś wiarę, byleby nie przeszkadzał poddanym oddawać czci
Bogu należnej. - Ale cóż to za cześć Stwórcy, która chronić się musi
do zacisza domowego, której naród wzdryga się wyznać, której wstydzi
się przed sobą i przed światem? Potrzebaż przypominać, że Bóg stworzył
człowieka, zatem i narody wszystkie i świat wszystek, dla swojej chwały.
Chwała Boża, to najwyższy cel stworzenia, to górujący nad wszystko
warunek, od którego każdy inny cel, pojedynczy czy zbiorowy, człowieka
czy ludzkości, w tym czy na tamtym świecie zależy! "Dziwna rzecz,
mówił Montesquieu (on się temu dziwił) że religia, która zdaje się
być zajętą wyłącznie sprawami tamtego świata, dusz zbawieniem, sama
jedna, zapewnia nasze szczęście na tej ziemi". Bóg zazdrosny
jest o swoją chwałę: gloriam
meam alteri non dabo,i nikomu nie błogosławi, kto Mu jej odmawia.
"Nie trzeba spuszczać z uwagi (rzekł jeden z członków rodziny
niegdyś panującej we Francji, który zasadom nowoczesnym hołdował),
że wszystkie rządy ile ich było od r. 1789, zapewniały wszystkim wyznaniom
jednakowe prawa i że to
już dzisiaj przerobić się nie da". A na to odpowiedział biskup
z Poitiers: "To prawda, Mości Książe, i za to wszystkim rządom
Bóg daje jednakowe trwanie: mniej więcej 15 do
20 lat". I tak to już weszło w zwyczaj obywać się w sprawach
państwa bez pomocy Bożej, że gdy świeżo nowe Zgromadzenie Narodowe
zebrało się w Bordeaux, a jeden z deputowanych po raz pierwszy przysłany,
zaproponował by zacząć obrady od Mszy do Ducha św. Z osłupieniem krzyknęli
wszyscy: "czy zwariował?" A byli między nimi i katolicy
praktykujący, lecz do dawnego parlamentaryzmu nawykli; rzekłbyś, że
to zjazd lekarzy zebranych w Krakowie!
"Cześć
Bogu na wysokościach a na ziemi pokój ludziom dobrej woli!"
W tych słowach anielskich jest wiekuista nierozłączność. Gdzie nie
ma czci Bogu oddawanej publicznie, między ludźmi, tam nie ma wśród
ludzi pokoju, nie ma i ludzi dobrej woli! - Religia jest prawem, które
wszędzie i nieprzestannie powinno dawać się czuć i pod tym tylko warunkiem
wywiera ona swój wpływ zbawienny. Wyłącz ją z jakiejkolwiek sfery
działalności, zaraz tam zapanuje niemoralność i bezprawie. Państwo
bez Boga jakże może mieć
politykę wedle Boga? Polityka,
która się wypiera prawa chrześcijańskiego, jakże może znać coś więcej
nad prawo mocniejszego, " siłę
przed prawem". I jakże po tym wszystkim dziwić się, że w
interesach międzynarodowych panuje dzisiaj taka nieuczciwość?...
Fałszem jest i najgrubszym nierozumem co mówią,
że w stosunkach ludzkich ludzkie prawo wystarczy. Można być wielkim
złoczyńcą, nawet w życiu prywatnym, a jeszcze kodeks kryminalny wyminąć.
Chorobą to jest właśnie naszej społeczności owa wielka liczba występków
i zbrodni, których prawo i trybunały dosięgnąć nie są w stanie. "Tyle
bezeceństw pływa po ulicach Paryża (rzekł niedawno pewien prokurator
francuski), że gdybyśmy chcieli wszystkie sądzić, nie starczyłoby
dnia i nocy". Nie, nie wystarcza ludzkie prawo i policyjna moralność,
by ubezpieczyć społeczeństwo i rządzić krajem. Potrzeba wpływu głębszego,
który by wiele krzywizn ukrytych mógł prostować po cichu; potrzeba
obrzędów jawnych, które by umysłom lgnącym do ziemi przypominały,
że jest jeden Pan nad wszystkimi wszystko widzący, jest sędzia wszechmocny
a sprawiedliwy, którego nikt nie podejdzie. " Między sobą filozofujcie
jak chcecie, ale kiedy chodzi o rządzenie choćby najlichszą mieściną,
bez religii panującej obejść się ona nie może". Te słowa powiedział
nie żaden teolog średniowieczny, powiedział je Voltaire. W braku wiary
i sumienia miał on przynajmniej zmysł praktyczny, który dzisiejsi
doktrynerzy już całkiem stracili.
Razem z publiczną i prywatną demoralizacją koniecznym
następstwem " państwa
i prawa bez Boga"
jest zgrubieni, zmaterializowanie społeczeństwa. Gdzie nie ma religii
panującej, tam wszystkie religie są dobre i wszystkie z wolna stają
się obojętne; tam nic nie jest prawdą absolutną, prócz tego co dotyczy
mojego interesu i mojej wygody. Ważnym jest gospodarstwo, handel,
fabryki, giełda, teatr i kawiarnie, wreszcie jatki miejskie i publiczne
kanały: to wszystko rzecz ważna i wymaga czujności człowieka publicznego!
Ale kościół i jego obrzędy,
to dobre dla kobiet i dzieci! I rzecz prosta, społeczność która traci
zmysł ku Bogu, musi już cała zagnieżdżać się w doczesności, w brzuchu.
Człowiek ma naturalny, niepowściągniony pociąg do błota; by w nim
nie zatonął, potrzebuje nieustannie jakiejś dźwigni z poza ziemi.
Kto tego nie dostrzegł w pewnych częściach Paryża, może dzisiaj zobaczyć
- w Wiedniu.
A jak w tych warunkach ułoży się rodzina, życie
domowe, wreszcie życie umysłowe narodu? Książki o tym ogłoszono i
książkę by trzeba napisać. Pod panowaniem "praw człowieka" małżeństwo
jest umową kupiecką tak opisaną, iżby obu stronom zapewnić jak najwięcej
swobody. Kiedy w Anglii niewiasta stając się żoną i matką, czyni nieledwie
rozbrat ze światem, we Francji liberalnej przeciwnie panna zostaje
wolna gdy za mąż wychodzi, wolną rozumie się, o ile na to zezwala
jej interes lub dzieci. Wszystko tam umówione, jeśli nie wyraźnie,
to przez wzajemna tolerancję. Dzieci - o dzieciach prawych mówimy
- nie więcej jak potrzeba by kiedyś rodzicom dopomóc w interesach
i objąć po nich sukcesję okrągłą; nie za wiele jednak, bo prawo sukcesyjne
zmusza do równego podziału. Tymczasem niech się chowają za domem,
inaczej z nimi kłopot. Mąż także najczęściej za domem przebywa. Po
co żonie i sobie przeszkadzać? Wolność przede wszystkim a wolność
towarzyska! - Wiadomo, ze pomimo ciągłego przypływu z Europy, ludność
Francji nie rośnie, wykazała to wielokrotnie statystyka; a jużby to
samo powinno służyć za przestrogę, jak złym musi być liberalne gospodarstwo.
Za to w Paryżu i po miastach większych przybywa mieszkańców w sposób
niesłychany. Są ludzie, którym się to podoba, którzy uważają za postęp
owe potworna aglomeracje, wbrew naturze, z największym jedynie wysileniem
sztuki razem z sobą żyć mogące. W dawniejszych czasach inne były o
tym mniemania; uważano to za znak chorobliwy narodu. Starzy Rzymianie,
dopóki mogli bronili się od powiększania swego Rzymu; urósł on dopiero
za Cezarów. Greckie republiki z pogarda patrzyły na Babilon "milionowy
tłum niewolników", na Syrakuzę, która nigdy z pod tyrani lub
z anarchii wydobyć się nie mogła. Najgenialniejszy grecki myśliciel
ostrzegał, że miasto wolne nie powinno liczyć więcej nad 30.000 obywateli,
bo inaczej niepodobna jest kontrola nad ich życiem i obyczajami. I
bodaj czy właśnie nie ta możność wymknienia się spod kontroli, chęć
otrząśnienia się z wszelkich węzłów rodzinnych i sąsiedzkich, czy
nie nadzieja urządzenia się po swojemu i tylko dla siebie, wygodnie
i swobodnie, bez zawisłości od kogo bądź, prócz giełdy i policji,
czy nie te motywy są najsilniejszym magnesem przyciągającym wciąż
do Paryża nowe karawany czcicieli - tłustego wołu? Milion zebranych
egoistów cóż może stworzyć jeśli nie milionowy egoizm, i nie bez głębszego
znaczenia stał się Paryż stolicą nowoczesnej cywilizacji. Nazwano
go sercem Francji; jest nim, ale to serce wciąga w siebie krew narodu,
a odsyła w zamian sok niezdrowy. Skandale i rewolucja - oto podobno
dwa najcenniejsze produkty, którymi Paryż odpłaca się Europie a komiwojażerem
tego przemysłu jest cała już nieledwie dzienna i nadobna literatura.
Na początku ostatniej wojny, największy z dzisiejszych
historyków Momsen (największy nauką i talentem choć może nie zawsze
zmysłem moralnym) ogłosił list, w którym dowodząc płytkości i zepsucia
francuskiej literatury, tej właśnie, która przeważnie, jeśli nie wyłącznie
rozchodzi się po Europie, nazwał ją "błotem
Sekwany i trucizną zarażającą narody".
Coś podobnego pisał u nas dawniej krytyk i myśliciel głęboki, Michał
Grabowski, zaklinając rodaków, by się chronili od tej "literatury szalonej". Przestroga Polaka nie nawróciła nikogo;
prawdopodobnie i z niemiecką to samo się stanie. Ale jeżeli w Niemczech,
gdzie tyle jest przecież rodzinnego, duchowego pokarmu, piśmiennictwo
francuskie wywiera wpływ, który mógł przerazić uczonego historyka,
to cóż o nas mówić, o nas tak wiotkich, ubogich i o tyle więcej potrzebujących
z zagranicy duchowego pokarmu? Najgłówniejsze organa chrześcijańskiej
prasy, ledwo z imienia znane, są u nas przedmiotem postrachu. O znaczniejszych
pisarzach katolickich we Francji nie wiemy nic; o wielkich nakładach
wydawców katolickich także podobno nie słyszeliśmy, a piękne chrześcijańskie
biografie, których tak wiele we Francji ukazało się od lat dwudziestu,
prawdziwe perły zasad, nauki i smaku, jeszcze do naszych księgarni
nie zawitały. Cóż więc z Francji odbieramy, czym się posilamy? Debaty,
Révue des Deux Mondes i Indépendance
Belge: sceptycyzm elegancki, niby w poważną obleczony postać i
eleganckie, paryskie ploteczki. To jest cały literacki, polityczny
a nawet religijny pakunek, który nam towarzyszy w drodze naszego żywota.
A zwarzyć trzeba, że to nie wyjątkowe jakieś lub nieliczne indywidua
karmią się tą strawą, ale to co jest najpoważniejszego, najwykształceńszego
między nami, kwiat społeczeństwa; ludzie którzy z imienia, ze stanowiska,
z wysokiego zaufania jakie posiadają, nadawać by powinni ton opinii
i postępowaniu narodu. Sceptycyzm rozważny, wyrozumiały a elegancki!
O, przyznać trzeba, że nienawiść nieprzyjaciół Kościoła jest prawie
zawsze bystro widząca. Gdyby te pisma dawały jawną, brutalną negację;
coś w rodzaju Proudhona, który powiedział, że "Bóg
jest złem" coś w rodzaju Micheleta, który wołał: "przybywaj
szatanie, zbezczeszczony przez księży, niech cię do mych piersi przycisnę":
oburzyłoby się na taką bezbożność całe nasze jestestwo i ze wstrętem
odskoczylibyśmy od tych piekła wyziewów. Ale nie, takiej niezręczności
nie dopuści się liberalizm antychrześcijański; on w potrzebie zgani
kompromitujących sprzymierzeńców. Redaktorowie tych pism nie przeczą
od razu, tylko stawiają znak zapytania, i bądź dowcipem, bądź na pół
przekręconym faktem, wzbudzą wątpliwość o prawdzie. Cel w ten sposób
dopięty. Pamiętam, jak po odczytaniu jednej z podobnych elukubracji,
człowiek szlachetny i gotów swe życie oddać za prawdę, której szukał,
rzekł do mnie ze smutkiem: "prawda jest w odcieniach". Prawdy
bezwzględnej nie ma na świecie, ona jest tylko zjawiskiem optycznym,
które zależy od punktu widzenia. Więc po cóż głosić fałsze, które
zawsze trącą jakąś gburowatością, kiedy dosyć wykraść człowiekowi
przekonanie o prawdzie, aby jak Piłat był zdolny samego Boga potępić?
"Kłamstwo przestało nam być wstrętne, bo
słabo kochamy prawdę", rzekł jeden z najrozumniejszch tego wieku
mężów, Dom Guéranger. Jesteśmy bez siły wobec kłamstwa, w jakiejkolwiek
ono zjawia się postaci i w jakiejkolwiek sferze. W życiu i w zasadach,
w polityce i w religii stajemy się pastwą primi
occupantis: donioślejszy fakt i choćby tylko donioślejszy głos
zawsze nad nami weźmie przewagę. Tu jest źródło naszej bezduszności,
niezaradności, z jaką poddajemy się każdemu zamiarowi, choćby najzgubniejszemu
dla narodu, skoro nam z pewną siłą się narzuca.
Przed rokiem 1831, przed rokiem 1846 lub 1863,
kto z rozsądnych nie przewidywał klęsk, które na naród sprowadzi powstanie?
A gdzie są głosy, które ostrzegły, lub jeśli były, kto je poparł?
Bez zasad i bez wiary naród musi koniecznie zmienić się w tłum bez
odwagi i bez charakteru, zdolny tylko zmieniać tyrana, z niewoli carskiej
przechodzić pod niewolę uliczną, wolności nie godzien, bo do niej
nie dojrzały. "Sceptycyzm na każde zgodzi się jarzmo, ateizm
i niewola doskonale idą z sobą w parze" powiedział Villemain,
który przecież do ultramontanów nie należał; a to nasze miękkie, wrażliwe,
bez sił i bez ducha, powiedzmy prawdę, to upadlające, do jarzma jedynie
udatne usposobienie, zawdzięczamy szczególnie owej francuskiej, liberalnej
strawie, którą u nas całe wyższe społeczeństwo pożywa już od wieku
w gazetach i książkach, w pracy i przy zabawie, w domu i za granicą.
- I, że tu jeszcze jednego dotkniemy symptomu tej samej choroby, czyż
inna jest przyczyna tej niesłychanej, niepojętej łatwości, z jaką
zmieniamy przedmioty naszego podziwu, uwielbień i - co już doprawdy
śmieszne - naszych nadziei? Ktokolwiek przez chwilę na europejskim
horyzoncie zabłyśnie, choćby nie wiedzieć jak daleko był od nas fizycznie
czy duchowo, zaraz się do niego rozpalamy miłością, na jego cześć
piejemy chóry, zaprzysięgamy mu poddaństwo, wierzymy weń jak w Boga.
Bo wierzyć zawsze w coś trzeba, takie jest prawo ludzkiej natury:
la foi ne se perd pas, elle se deplace; więc
kto Boga wiekuistego odrzuca, ten musi mieć swoje gliniane bożki.
Onegdaj był nim Napoleon, wczoraj Garibaldi, dzisiaj chyba Bismarck,
a jutro - jutro może jakiś kałmucki geniusz albo geniuszek, którego
rasa słowiańska albo inna na scenę wprowadzi. I nie spostrzegamy się,
że w tych przemianach, od Zenitu skaczemy do Nadiru, tak nam to gładko
przechodzi. Nic nas nie wstrzymuje, że tą płochą zmiennością, tą dziecinną
łatwowiernością wystawiamy się nieraz na śmiech, a nawet pogardę,
to nie przeszkadza bynajmniej, by dzienny tryumfator nie rósł w oczach
naszych na Zbawcę ludzkości, na przyszłego odrodziciela Polski. Doprawdy,
nigdy Azja nie miała wierniejszych i bardziej bezinteresownych adoratorów
wschodzącego słońca, jak my nimi jesteśmy!...
Otruła nas Francja ale otruła i siebie. "Aż
do ostatniej wojny nie mieliśmy pojęcia o tak wielkim zepsuciu Francji,
o zgnuśnieniu i rozprzężeniu towarzyskim tego ludu, co on w znacznej
części swej literaturze musi przypisać". To mówi Strauss, a sędzia
to doświadczony bo sam aż do szpiku kości niewiarą encyklopedystów
przesiąkły. Godzi się potępić
piśmiennictwo, które zawrotu tylu głów i tylu wywrotów na ziemi jest
sprawcą. Godzi się przypomnieć, że Francja dzisiejsza była ukonstytuowana
na "prawach człowieka", na zasadach z r. 1789; że więc na
nie spada teraz cała odpowiedzialność. Wprawdzie, nic zwyczajniejszego,
jak usłyszeć dziś okrzyk: "wszystkiemu
winien Napoleon"; on bożek wczorajszy, dziś l'homme de Sedan! Nic zwyczajniejszego i - dodamy - nic wygodniejszego:
Uwalnia to od rachunku z sobą, uwalnia i od myślenia. Wypróbowaliśmy
tej recepty od lat stu, my, co za każdym niepowodzeniem nasze winy
składamy na jednego kozła; a jeśli Francuzi tym samym kordiałem chcą
się dzisiaj krzepić, to im wróżymy, że i oni nieprędko wrócą do sił.
- Każdy naród wolny, zdanie to dawne, ma rząd na jaki zasługuje; rząd
napoleoński, był to produkt dzisiejszego klimatu francuskiego, z małą
przymieszką italianizmu. Napoleon winien, że nie tylko prądu złego
nie wstrzymywał, ale go rozszerzył i wygodniejsze wykopał mu łożysko;
z nim się puścił i w nim utonął. Czy byłby wypłynął, płynąc przeciw
prądowi, to inne pytanie; ale w każdym razie, jeśli nie sobie, to
swym następcom byłby przygotował dni szczęśliwsze. On winien, że wyzyskiwał
chorobę powszechną, rozumiejąc, że w ten sposób wkorzeni w naród swą
dynastię. Żył z dnia na dzień, bogaty w sposobiki i sposobiki go zdradziły.
Zręczniejszy od swych poprzedników i może mniej od nich sumienny,
za to tym sromotniejszego doczekał się upadku; pogrzebał swą dynastię
prawdopodobnie na zawsze. - Ale złe leży dalej i głębiej niż Napoleon
dosięgał. Mówiono to już wyżej, lecz nie zanadto powtórzyć raz jeszcze,
co by należało powtarzać sto razy. Uczucie, które równając, zniżyło
poziom umysłów i serc w narodzie, prawo i państwo bez Boga, które
zrodzić musiało prywatną i publiczną nieprawość, jednym słowem "nieśmiertelne",
choć dziś już ledwo że nie pogrzebane zasady roku 1789, oto nieprzyjaciele,
którzy Francję moralnie rozbroili pierwej, zanim ją najechali Prusacy.
Był w niej pozór, ją i nas łudzący, siły prawdziwej nie było.
Ale, przypomnijmy to sobie na pociechę, Francja
nie jest państwem wczorajszym, sklejonym nagle i sztucznie, czy przez
dyplomatyczną kombinację, czy przez szał rozgorączkowanego narodu.
Francja jest utworem wieków. Wyhodował ją długa pracą Kościół; trudem
i krwią apostołów, modlitwą i umartwieniem zakonów, wreszcie ofiarą
krzyżowców. Budowy przez Kościół stawiane przetrzymują burze, a ziarno
Ewangelii rzucane przez wieków piętnaście, zbyt szeroko rozrosło się
na jej ziemi, by je miał zupełnie zagłuszyć choćby stuletni posiew
kąkolu. Nie zginęła Francja, mimo podboju liberalizmu i Prusaków.
Choć zwątlona chorobą, do dawnej niepodobna, jeszcze ma w sobie duży
zapas życia, który jak dostarczył jej siły do długiej mimo klęsk obrony,
tak dostarczy i do odrodzenia. - Boć nie cała Francja przekuta na
kowadle liberalizmu, materializmu i ateizmu. Miasta powszechnie przebudowane,
wyprostowane w kierunku rewolucji i kartaczy, tak, że kto we Francji
widział jedno większe miasto, ten widział już wszystkie; za to po
wsiach jeszcze sznuru rewolucyjnego nie miano czasu przeciągnąć. Tam
domostwa i ulice jeszcze nieregularnie porozsadzane i dawnym obyczajem
sioło się zgęszcza koło kościółka i koło parafii. Tam praca nad ziemią
głównym jest zarobkiem, a gdy od pługa pod oręż są wezwani, ludzie
ci nie konserwują tak przezornie swego życia, bo dla nich nie ma raju
wiecznego na ziemi. Ale i po wsiach są wyjątki. Na osiemdziesiąt departamentów,
które za czasów pierwszej rewolucji po staremu wierzyły, przeszło
dwadzieścia środkowych, Paryż okrążających, straciło wiarę zupełnie.
Tu kościoły puste są zawsze, a chłopi przy stacji telegraficznej zebrani,
czekają chciwie wiadomości, jak powiódł się ich zasiew na giełdzie
paryskiej. Te to właśnie środkowe, cywilizowane departamenty, nawiedzili
dzisiaj i w nich się rozgościli doskonalsi jeszcze cywilizatorowie,
Prusacy. Może zostawią oni po sobie naukę, że na bitym gościńcu liberalnym,
Francuzi nie nadążą sąsiadom, że więc może roztropniej wrócić do starej,
mniej wyrównanej, ale dobrze znajomej drożyny. - Przy tym, jakkolwiek
wszechwładna jest moc rewolucyjnych zasad, zawsze im się opiera, nawet
w liberałach, ludzka natura. To wielki reakcjonariusz, a bieda z nim,
że go zgilotynować nie można! Najbardziej postępowy Francuz, jeszcze
czasami średniowiecczyzną trąci: średniowiecznym honorem, wyskokami
serca lub fantazji, uwielbienie dla dobrowolnej ofiary, choćby w obrzydłej
szacie zakonnej. Jeszcze mu imponuje Siostra Miłosierdzia lub jakiś
braciszek de la Doctrine Chrétienne,
który ginąc na polu bitwy, przy opatrywaniu rannych, woli zataić swoje
nazwisko. Słusznie mówią socjaliści niemieccy, że to jest naród zacofany,
który się nigdy nie wyleczy z katolickich przesądów. Pełno w nim niekonsekwencji,
podobnie jak w polskim rewolucjoniście, który w Pana Boga nie wierzy
a kocha Matkę Boską.
A już też najbardziej reakcyjną jest kobieta.
Jest w niej jakiś instynkt "niewolniczy", który szuka pana
i liberalną niezawisłość, za swoje czyny nieodpowiedzialność stanowczo
odpycha. Wiadomo że tak zwane "dzikie
małżeństwa", które we Francji już się były dosyć rozpowszechniły,
rozbiły się (albo raczej poważniej spoiły) za staraniem Towarzystwa
św. Franciszka Regiusza, które je uprawniało; a regularnie, najpochopniejszym
sprzymierzeńcem tej "jezuickiej propagandy" były niewiasty.
Bo kobieta, choć się czasem wzniesie nad przesądy i da się wciągnąć
w związek wolnomyślny, to jednak dopóty będzie niespokojna, dopóki
jej nie zakują w katolickie "kajdany", dopóki jej związkowi
Kościół nie pobłogosławi. Wiadomo, jakim fiasco
uwieńczone były zachody arcyliberalnego ministra pana Duruy, który
wyrwać chciał dziewczyny z pod "ociemniajacego" wpływu Sióstr
i zakonnic i posyłać na wzór chłopców do szkół publicznych. Chórem
śmiechem przyjęto jego instrukcje i pomimo urzędowego nacisku, nie
potrafił pan minister spędzić do swoich szkół więcej nad kilkaset
urzędniczych córek. Taki jest w niewiastach wrodzony a zbawienny wstręt
do wszystkiego, co przekracza domowe zamknięcie. Kobieta potrzebuje
kochać, modlić się i służyć tym, których kocha; a te trzy warunki
jej jestestwa dowodzą, że ona do nowoczesnego postępu nie jest zdolna,
na sobie się nie oprze, sobie nie wystarcza. Jest tu wiec zaród lepszej,
chrześcijańskiej społeczności.
Cóż wreszcie powiedzieć o duchowieństwie, o tak
zwanej partii katolickiej? Jeśli wielkim jest i zadziwiającym ruch
kapitałów i zakładów fabrycznych we Francji, to nie mniej uderza ruch
religijny, owe nieprzeliczone "chrześcijańskie mrowisko",
w którym krzątają się od rana do nocy tysiące pracowników i pracownic.
Niedawno temu, wydano w Paryżu grubą książkę: był to spis abecadłowy
instytucji chrześcijańskich. A w każdej z nich ile życia, głębokich
i praktycznych kombinacji, ofiar, miłości i modlitwy!... Po tym ogromie
zacnych wysileń, wnieść można najlepiej, jak wielka masa złego zwaliła
się na Francje. I nie odwalone ono bynajmniej. Za czasów arcybiskupa
Quelena liczono w Paryżu czterdzieści tysięcy ludzi dopełniających
obowiązku wielkanocnego, na milion blisko ludności; dziś na dwa miliony
przeszło mieszkańców przypuszczają, że jest 250. 000 katolików praktykujących.
Stosunek się polepszył, lecz złe jeszcze znacznie jest górą. Praca
się wzmaga, ofiar i robotników przybywa, a jednak sił nie staje, aby
wszystkiemu zaradzić. Doprawdy, trudno nieraz odgadnąć, co pilniejsze.
Podobnie się dzieje po wszystkich większych miastach. Lecz po wsiach
w tak zwanej ile de France, jest znacznie gorzej; tam,
jak wspomniałem, zaraza niewiary jest powszechna. Zapewniano mnie,
czemu chciałbym nie wierzyć, że za Ludwika Filipa były okolice, w
których jako bóstwo wielbiono słońce! - Któż wypowie trud francuskiego
księdza, zakonnika! Prawdziwe to sługi Boże "w cierpliwości wielkiej
i utrapieniach; w pracach, niespaniu i postach; w czystości i miłości
nieobłudnej, przez chwałę i zelżywość, niby oszuści a prawdziwi, niby
umierający a żyjący, smutni a zawsze weseli, niby nic nie mający a
mający wszystko", w ciągłej z nieprzyjazną mu społecznością walce
i w ciągłej dla niego ofierze. A nie dość że domową biedą bez przerwy
zajęte, żadnemu cierpieniu na świecie nie jest obcym. Irlandię ono
ratuje; na dzieci Maronitów wyrżniętych w Syrii (że tylko jedną liczbę
przytoczę) zebrało półtora miliona franków i posłało tam zaraz Siostry
Miłosierdzia. Polskiej niedoli ono pierwsze służy; przy Głowie Kościoła
pierwsze stoi na straży, i widzieliśmy, że gdy Francji zabrakło, reszta
katolickiego świata nie umiała już zasłonić Rzymu od rozboju. Po całej
kuli ziemskiej, wśród ludów czarnych i białych, śniadych i miedzianych,
francuscy misjonarze roznoszą słowo Zbawiciela, i taż sama Francja,
co wydaje apostołów, taż sama z dobrowolnych składek podejmuje koszta
tych nowoczesnych wypraw krzyżowych!
Tyle ofiar i pracy, łez tyle i krwi, miałożby
to wszystko przeminąć bez śladu, bez nagrody, ulec już na zawsze pod
strzałami rewolucji i armat dalekonośnych? Nie! Bóg jest dobry. On
dla dziesięciu sprawiedliwych ocalił miasto; On swe niewysłowione
miłosierdzie nad Francją okaże, i ten naród jak był niegdyś, wielkim
pozostanie. Dzisiejszy papież. Pius, w którym nie wiedzieć co bardziej
podziwiać: czy jego długie, pełne prób ciężkich panowanie, czy też
niezmącony pokój i prostotę, rzekł o Francji lat temu kilka: "naród,
który w teraźniejszych czasach wydał dwie takie instytucje, jak Towarzystwo
św. Wincentego i Propagacje Wiary, ten naród ma przed sobą długa przyszłość".
I w istocie jest w nim zaród prawdziwego, bo religijnego życia; biją
w nim źródła, z których płynie wszelka inna, umysłowa czy socjalna,
wojenna czy polityczna wielkość. Stare przepowiednie jednozgodnie
zapewniają, że Francja aż do końca świata swe wysokie stanowisko przy
Kościele utrzyma...
Ale dzisiaj, w tej trudnej chwili! "Jeden
buduje, drugi wywraca; cóż stąd za zysk prócz utrapienia? Jeden się
modli a drugi bluźni; kogóż Bóg wysłucha?". Taki jest stan obecny.
A bodajby tak było, woła biskup z Poitiers, żeby na jednego co się
modli, był tylko jeden co bluźni! Słyszeliśmy, co mówi statystyka
religijna Paryża. Bodajby i ci co budują, dobrze budowali! A tu przychodzi
mi dotknąć się strony, o której z wielką nieśmiałością wspominam.
Duchowieństwo francuskie, chociaż góruje nad wszystkimi miłosierdziem
i chrześcijańskim heroizmem, nie góruje, wyznać trzeba, głębokością
wiary, czystością nauki. Wytężywszy wszystkie swe siły na dzieła propagandy,
nie ma czasu zapełniać tych ubytków ducha, które nieustanny wylew
na zewnątrz, sprawiać wewnątrz musi. "Ilekroć poszedłem między
ludzi, mówi autor Naśladowania,
zawsze mniejszy od nich wróciłem". Ludziom nieraz trzeba coś
ustąpić, by oni nawzajem coś od nas przyjęli; księża francuscy w znacznej
liczbie dali się zawiać panującym powszechnie liberalizmem. Tu nowa
przyczyna słabości, albo raczej zjawisko jej nowe. Któż nie widział
kłopotów i niezaradności ludzi liberalnych w świecie? Najzacniejsi,
najrozsądniejsi między nimi rozdarci są w głębi duszy: z jednej strony
ostrzega ich umysł jasny i serce poczciwe, z drugiej pociąga ich wzgląd
na świat, w którym żyją, i hołdowanie utartym w nim zasadom. Zaczem
zdarza się, że liberalizm wychodzi na zupełną bezzasadność, irrésolu par trop de lumiéres, szarpany wewnątrz i zewnątrz, foris pugnae, intus timores, nic wybrać,
na nic zdecydować się nie umie, w walce nic nie znaczy, w działaniu
zupełną okazuje niedostateczność. Ani burzy zwycięsko wytrzymać, ani
większej reformy ludzie liberalni przeprowadzić nie są w stanie: wiedzą
o tym dobrze praktyczni Anglicy, którzy w stanowczych przesileniach
nie Whigów, ale Torysów wołają do władzy. - A jeżeli tak niepewne,
tak kłopotliwe bywa stanowisko człowieka liberalnego na świecie, cóż
powiedzieć o liberalnych katolikach, o księżach? W ciągłym oglądaniu
się na nowożytną cywilizację, powiedzmy jaśniej, na nowożytną niewiarę,
tracą oni co najmniej połowę sił. Nie tam pewno wódz pociąga, co trwożnie
rozważa, czy i jak daleko pójdą za nim żołnierze, ale ten, co słuchając
swego obowiązku, bez oglądania się, idzie sam naprzód. Wszystko tu
zależy od stopnia ufności, jaką mamy do własnej sprawy, i od decyzji
służenia jej wszelkim z naszej strony kosztem. - Czy duchowieństwo
francuskie okazało tę ufność do swojej sprawy, do sprawy Bożej, w
ciągu wojny ostatniej? Nie śmiem powiedzieć, jeszcze nam wypadki nie
są dość znajome. Ale zdaje mi się, że jeśli przedziwnym było, niezrównanym
w swych staraniach około rannych, jeśli dzięki jemu, tysiące i tysiące
dusz stanęło oczyszczonych przed Bogiem i tysiące innych nawróciło
się w armii, to za to, po za armią, wśród ludności, na dnie wypadków,
w głębi ducha narodowego, wcale go jeszcze znać nie było. W ciągu
czterech czy pięciu miesięcy oblężenia Paryża, w pośród tysięcznych
manifestacji różnej barwy, nie słyszałem o żadnym wielkim akcie wiary,
o żadnym uroczystym wystąpieniu Kościoła, które by pociągnęły umysły
do Boga a od Niego wyjednało może przebaczenie, o żadnym czynie zbiorowym
duchowieństwa, który by widny był z daleka, jak ręce Mojżesza wzniesione
do Nieba, kiedy Izrael walczył z Amalekiem. Co by czyn taki sprawił,
ja nie wiem i nikt nie wie; ale to pewne, że go nie było. Snać obawiano
się, że ludność nie da się pociągnąć, że wystąpienie może się nie
uda. Nie ufano ludowi, nie ufano sobie, nie ufano Bogu. Miłosierdziem
można zbawiać indywidua, ale tylko wiara ocala narody.
Na tym kończę obraz Francji. Pokój wprawdzie zawarty,
lecz któż wierzy w trwałość wewnętrznego jej pokoju, kto ma nadzieję,
ze spełniona już miara jej nieszczęść? Przeciwnie, jeszcze tam złe
nie wytrawiło się, jeszcze dobre nie dosyć oczyszczone, i nie w rękach
Francji jest dzisiaj przyszłość świata.
II. Teoria ras
Przystępuję do broszury niemieckiego autora.
"Prawdziwa przyczyna zwycięztw pruskich i
zupełnego rozprzężenia sił obronnych Francyi, leży nie gdzieindziej,
jak w upadku łacińskiej, w zakwitnieniu rasy germańskiej. Ludy łacińskie
przeżyły się, ich gwiazda pobladła, brak im siły potrzebnej do zachowania
swej starej przewagi na świecie. Tylko plemiona niemieckie mają potrzebne
ku temu przymioty. Zatem na Niemców teraz kolej. Oni stają na przodzie
i niemiecka oświata, niemieckie idee i dążności, niemiecka siła muszkularna
zastępują dziś zwiędłą francuzką ciwilizacyą. Tryumfy wojsk są jedynie
koniecznym, zewnętrznym objawem tego wielkiego historycznego procesu.
Jesteśmy u progu nowej epoki cywilizacyjnej, która zwać się będzie
erą niemiecką".
W tych słowach streszcza autor teoryą, która wypełnia
dzisiaj całą atmosferę intelektualną niemiecką, wszystkie głowy uczonych,
wszystkie gazety i broszury, wszystkie piwiarnie i kawiarnie, a poza
granicami Niemiec niektóre słabsze mózgi we Włoszech a może i w Polsce.
Ta teorya ma powab nowości, przytem brzmi efektownie, może więc liczyć
na poklask. Ale czy jest w niej myśl głębsza, choćby ziarnko prawdy,
czy opiera się na prawdziwem, historycznem badaniu i postawiona w
świetle politycznego i socyalnego doświadczenia, czy wytrzyma próbę?
Autor odpowiada przecząco. - A naprzód zapytuje, gdzie szukać rasy
łacińskiej? Wiadomo, że w południowych Włoszech greckie osady tworzyły
główną podstawę ludności, która pomieszana z rzymskim, hiszpańskim
i normandzkim żywiołem, wydała lud neapolitański, równie mało do dawnych
łacinników jak do dzisiejszych Włochów podobny. Na północy, wśród
starokeltyckich plemion, osiedli Lombardowie, także nie - łacinnicy.
W Hiszpanii, dawne Ibery były odrębnem plemieniem, a co do nich przybyło
rzymskiej krwi, mało to waży wobec kolejnego napływu Gotów, Arabów,
Keltów i Basków. A teraz Francya? Czy wielki odnowiciel Cesarstwa
zachodniego, Karol, uchodził kiedy za Francuza? Czy można mówić o
łacińskiem pochodzeniu narodu, który powstał z Gallów i Franków i
tyle niemieckiej lub flamandzkiej luności wcielił w siebie, w późniejszych
wiekach? Gdzież więc krew łacińska?
Rasy łacińskiej, jednością krwi złączonej, niema
dziś wcale, i tyko, kiedy mowa nie o wspólnem pochodzeniu ale o pobratymstwie
języków, można pod jednę nazwę ludów romańskich podciągnąć Włochów, Hiszpanów, Portugalczyków i Francuzów.
Bywa to, że niepodobieństwo języków zbliża do siebie narody pod względem
umysłowym, choć i tutaj wiele wyjątków zastrzecby wypadło. Ale zbliżenie
językowe jeszcze bizkości pod względem socyalnym i politycznym nie
przynosi, nie sprawia wcale, aby w narodach takich jednaka była do
działania zdolność, jedna w nich miara wzrostu i opadanie sił żywotnych.
Nikt tego twierdzić nie poważy się, kto choć cokolwiek z historyą
albo jeografią jest obeznany.
Nie można również utrzymywać, aby dotychczas jedne
tylko ludy romańskie w świecie jaśniały. Wielkość Francyi dużo pierwej
wyprzedziły Niemcy. Za saskich Ottonów, za Hohenstaufów, za Habsburgów
aż do wojny trzydziestoletniej miały one niewątpliwą przewagę w Europie.
Nawet Holandya kraik tak mały, Szwecya ziemia skalista i na bezludność
skazana, ludy wcale nieromańskie, jeden swą dyplomacyą i handlem,
drugi swym orężem wywierały znaczny wpływ na północy w tym samym czasie,
kiedy Francya dopiero zdobywała dla siebie pierwszorzędne stanowisko.
A W. Brytania z swem bogactwem, handlem i przemysłem, ze swym językiem
rozpowszechnionym po całej kuli ziemskiej, czyż to także nie dowód,
że nie samym ludom romańskim była dotąd zapewniona nad światem hegemonia?
I gdyby potrzeba było więcej argumentów, że górujący wpływ polityczny
nie jest bynajmniej w pewnej epoce właściwością rasy, ale że on wynika
z całkiem innej przyczyny, dość byłoby spojrzeć na historyą XIX wieku.
Od upadku Napoleona I aż do rewolucyi 1848, Anglia wraz z mocarstwami
świętego przymierza, a właściwiej mówiąc razem z Austryą i Rosyą,
dzierżyła europejską supremacyą. Od początku roku 1848 aż do wojny
krymskiej przewaga pozostała przy Francyi i Anglii; dziś ją Prusy
pochwyciły, na jak długo niewiadomo, ale to pewna, że tego rodzaju
odmiany nie bywają nigdy trwałemi.
Z którejkolwiek przeto strony rozważana, teorya
ta okazuje się z gruntu fałszywą. Ma ona pewne powinowactwo z ową
hypotezą przyrodniczą, która w świecie organicznym w miejsce jednego
rodzaju zwierząt drugie wprowadza i tak królestwo zwierzęce doskonali
przez wzajemne bestyj pożeranie się. Możnaby ją nazwać Darwinizmem
politycznym. Według niej, co kilka lub kilkanaście wieków zjawiać
się mają nowe plemiona z świeżym zapasem krwi i muszkułów i rozsiadywać
się na miejscu zestarzałej ludności. Tak heleński element usunął się
przed łacińskim, dzisiaj łaciński schodzi z pola wobec germańskiego,
a gdy ten się zużyje, przyjdą Słowianie lub inne jakieś plemiona,
które nowa jakaś wędrówka ludów wrzuci do Europy. Młody musi grzebać
starszego, to w naturze rzeczy! - Szkoda tylko, że ten system, jak
tyle historyozoficznych poglądów, w kadrach prawdziwej historyi pomieścić
się nie da. Narodów i ras młodych już niema dziś na świecie. Germanie
są równie starzy jak Rzymianie, a tuz za Germanami zjawili się w dziejach
Słowianie. W żyłach ludów zachodnio - słowiańskich płynie od tysiąca
lat cywilizacya europejska. Polacy liczą dziewięć z górą wieków życia
historycznego, a niektóre plemiona słowiańskie już w XV, w XVI stuleciu,
a nawet dużo wcześniej przerwały swe dzieje. Prawda, że Rosyanie późno
wystąpili na scenę europejską, ale to nie dlatego aby młodszymi byli
od innych, tylko że w czasie, kiedy reszta europejskich ludów rosła
i dojrzewała, oni jęczeli pod jarzmem Tatarów. Późniejsze wystąpienie
nie koniecznie świadczyć musi o większym zasobie życia na dzisiaj.
Hisorya dowodzi przeciwnie, że w długiej niewoli, zwłaszcza mongolskiej
lub tureckiej, narody więcej nieraz utracają zdrowia i sił moralnych
niż na łonie najbardziej wybujałej cywilizacyi zachodniej.
Teorya, powtarzam, jest z gruntu fałszywa, a jednak
pomimo fałszów przyjmuje się. Mundus vult decipi, ergo decipiatur. Niedawno temu ogłoszono zasadę
narodowości jako podstawę organizacyi państwowej. Tak pojęta, zasada
ta należy do najpotworniejszych mistyfikacyj, jakich kiedykolwiek
w grze politycznej użyto. Naród nie jest bynajmniej wyrazem jednej
tylko materyalnej siły, tożsamości języka. Żaden pisarz chrześciański
tak narodu nie rozumiał, inaczej go też pojmował zdrowy rozsądek starożytnych.
Naród jest owocem długiej pracy dziejowej, rezultatem wielostronnych
wpływów politycznych, socyalnych i religijnych, które sprawiają, że
pewna liczba mieszkańców, bez względu na język lub języki używane
w codziennym stosunku, grupuje się na długie wieki, jeśli nie na zawsze,
około wspólnych moralnych i materyalnych interesów. Szwajcarzy mówią
trzema językami (a nawet czterema, bo w Kantonie Chur mówią po romańsku),
a swojego nie mają; nie przestają dla tego być osobnym narodem, historycznie,
jeograficznie i politycznie najzupełniej udowodnionym. Żmudzin mówi
litewskiem, Bretończyk starokeltyckiem narzeczem; nie mniej jednak
pierwszy od niejednego Mazura lepszym jest Polakiem, drugi poważniejszym
od Gaskończyka Francuzem. Jedna część Basków liczy się do Francyi,
druga do Hiszpanii; nie wyróżnia to przecież ich politycznych dążeń
od reszty Hiszpanii lub Francyi. - Ale choć czcza, bezmyślna i kłamliwa,
teorya językowych narodów obiegła świat; w dojrzalszych społeczeństwach
na zachodzie nie znalazła wprawdzie echa, lecz na południu i na wschodzie
Europy potężnie zbałamuciła umysły. Mianowicie też ze Słowiańszczyzny
istny uczyniła Babel; mieszkańcy którzy od wieków w najlepszem porozumieniu
na jednej ziemi tuż obok siebie żyli, nagle przestali się rozumieć.
Każdy lud, który wyróżniał się jakimś partykularyzmem językowym, choćby
tylko sposobem wymawiania nosowych samogłosek, zapragnął być od razu
historycznym narodem, - i dalejże ze słownikiem i gramatyką w ręku
dobijać się praw państwowych i stanowiska w Europie! A że nie wystarcza
być Kroatą, Serbem lub Słoweńcem aby Europie imponować, więc trzeba
zostać Słowianinem. W ten sposób, niespodzianie a po raz pierwszy
w dziejach, zjawia się patryotyzm słowiański, z nim misya Słowiańszczyzny,
rasy słowiańskiej.
Przyszłość do rasy słowiańskiej należy. Dzisiaj
Niemcy wzięli górę, jutro kolej na Słowian. Czas, aby i oni dali się
poznać Europie. Biada Niemcom, Turkom i Madziarom biada! Niech żyje
Sława! Takie głosy brzmią nad brzegami Sawy, Drawy i Mołdawy, a wszystkie
skierowane - ku Wołdze. Il ne
faut jamais prendre au mot les peuples en révolution. Ileż to
złudzeń w tych okrzykach i jak gorzkie będzie później odczarowanie!
- Aby zrozumieć przewagę polityczną pewnej rasy czyli pewnej grupy
narodów podobnym językiem mówiących, trzebaby przypuścić, że ona ma
jakieś wspólne przymioty jej tylko właściwe, skutkiem których nad
innemi rasami zapanować zdoła i coś do wspólnej skarbony rodu ludzkiego
przyniesie. Można powiedzieć np. że naród niemiecki ma pracowitość
i oszczędność, któremi Słowian przewyższa, ma przezorność i karność,
któremi świeżo pobił Francuzów. Ale proszę takie wspólne zalety znaleźć
w wielu narodach, choćby do tej samej rasy należących! Cóż bliższego
jeograficznie i etnograficznie jak Serb i Bułgar, Rosyanin i Rusin,
Polak i Czech, Szwed i Duńczyk, Hiszpan i Portugalczyk? Zdawałoby
się że sąsiedztwo, język i religia powinnyby zatrzeć w nich wszelkie
różnice i nadać im wybitne, jednostajne piętno. Tymczasem co tu odmian,
jaki brak nie już wspólności ale zbliżenia charakterów! Czech podobniejszy
do Niemca, Polak może do Madziara; Szwed chciałby uchodzić za Francuza,
Duńczyk za Anglika; Rusin jest poetyczny, Rosyanin chodzącą prozą,
a jaka przepaść dzieli Hiszpana od Portugalczyka, to każdemu wiadomo.
Jakże chcieć aby ludy tak mało do siebie podobne, tak nawzajem się
odpychające, stworzyć mogły organiczną całość, w sobie samej trwałą
i trwałe nad innemi zapewniającą panowanie? Gdzie znaleźć rozsądną
przyczynę do tryumfu rasy? To też nie żadna spójność organiczna, nie
żadna wyższa i szlachetniejsza potrzeba, żaden jednem słowem cywilizacyjny
popęd nakłania dziś Słowian do owej mniemanej jedności, ale najlichsze
w człowieku czy w narodzie uczucia, to jest pycha i nienawiść. Obalić
panowanie dzisiejszych władców, pomścić krzywd odwiecznych, wymyślonych
czy prawdziwych, - oto co zaprzęga ludy słowiańskie do rydwanu Moskwy,
oto czem jest uczucie rasy w Słowiańszczyźnie! W skromnych wytkniętych
od natury granicach mogłyby one zostać swobodnemi i pożytecznemi członkami
starej społeczności europejskiej; nie, - wola być niewolnikami byle
wielkiego caratu1 "Wszelka potęga może utrzymać się jedynie środkami,
które ją dźwignęły" rzekł Machiavel. Ale pycha i nienawiścią
żyć wciąż niepodobna. Mogą one być w ręku Moskwy instrumentum belli; instrumentum regni pewno nie będą. Na podłych
uczuciach wzniesiona budowa, musi spłynąć w krwi i błocie.
Zaprawdę, tam nie leży przyszłość świata.
III. Szkoła liberalna
europejska i socjalizm
"Ani Bismark ani Napoleon nie byli dosyć
liberalni i to było przyczyną ostatniej, krwawej wojny, której skutki
nieszczęsne długo jeszcze dadzą się czuć Europie. Zatem jedynie szczera
i zupełna praktyka zasad liberalnych może uleczyć rany zadane i utrwalić
błogi pokój". Takie słowa usłyszymy z pewnością i już je słyszeć
można jeśli nie we Francyi, to w Niemczech i w Austryi. Co w nich
jest prawdy?
Skutki zasad liberalnych we Francyi przedstawiono
powyżej, lecz nie od rzeczy będzie przypomnieć tu raz jeszcze, w ogólnych
zarysach, na czem polega ten system. Posłuży nam ku temu autor broszury
niemieckiej, którego prawie co do słowa trzymać się będziemy. - Wywróciwszy
w r. 1789 arystokracyą francuską a następnie na całym kontynencie
przez zasadę równości politycznej, liberalizm oparł nowy system rządowy
na klasie średniej to jest mieszczaństwie i otworzył epokę niewidzianego
od dawna postępu materyalnego, w którym spodziewał się znaleźć środek
do stopienie w jedność różnych interesów narodowych i do zapewnienia
wiecznego pokoju na ziemi. Liberalizm, racyonalizm i materyalizm są
to rozmaite nazwania tej samej zasady: państwo bez Boga, wszechwładztwo
kapitału, rozbicie społeczeństwa na jednostki, których żaden węzeł
nie łączy z sobą, oprócz uchwały zawotowanej przez liberalną większość
Izby i prócz interesu reprezentowanego na giełdzie; dobrobyt materyalny
klasy średniej, oparty na chęci zysku i używania a zapewniony starannem
usunięciem wszelkich zapór, jakieby znaleźć się mogły czy w historycznych
pozostałościach, czy w naturalnej spójni pewnych cząstek społecznych,
czy tez w przepisach kościelnych; - Za czem same z siebie upaść już
muszą wszystkie materyalne przeszkody, jak to wojny i rewolucye: -
ten jest szczyt pojęć, do którego wznieść się może mózg kramarski.
W moralnej i religijnej sferze wystarcza uchwała Izby, bo to jest
sumienie publiczne, w sferze politycznej każdą trudność rozwiązuje
konstytucjonalizm, w sferze ekonomicznej na wszelka chorobę ludzkości
jest lekarstwo w wolnej cyrkulacji kapitału. Jednym słowem, giełda
i fabryki, większość parlamentarna i odpowiedzialność ministrów, szkoła
bez wiary i policyant: oto całe państwo. A państwo, jak już wiemy,
nie troszczy się wcale o to, co ma być na tamtym świecie, jedynie
o to , co tutaj. Wolno jest jednostkom wyznawać religią, która im
się podoba, byleby jej na zewnątrz nie pokazywali, bo to zakłóca spokój
i hamuje postęp. We wszystkich zresztą kwestyach obywatel światły
powinien iść za opinią publiczną, którą ma gotową w dziennikach i
co dzień przy śniadaniu spożyć ją może. Rozumie się, ze dzienniki
opłaca kapitalista, a żyd je redaguje, podobnie jak w Izbie adwokat
mówi jak żyd mu płaci; - i na tem zasadza się wolność prasy i mównicy.
Taka jest zasada nieomylnego uszczęśliwiania ludzkości
przez zasady liberalne. Być może, że niektórym wyda się niedostateczna,
innym ckliwa, ale jest nieomylna; ręczą za to najwyższe rozumy europejskie,
które mają najwięcej pieniędzy w kieszeni. - Czy tej utopii nie zwali
ostatnia wojna? Wątpić się godzi. Wprawdzie nie małej potrzeba dozy
naiwności, aby wierzyć, że rozwój przemysłowy razem z wszechwładztwem
ludowem może zapewnić trwały pokój w Europie. Ale właśnie ta naiwność
zrosła się z klasą mieszczańską i historya świadczy, że nic tak uparcie
nie trzyma się głów jak liberalizm. Gdziekolwiek doktryna liberalna
zapanowała, tam, zawsze i wszędzie (pamiętać o tem należy) zdolność
myślenia zniżyła się; i widzimy że najboleśniejsze doświadczenia
nie zostawią żadnego śladu na doktorach dywidendy i parlamentaryzmu.
Ileż to gorzkich nauk otrzymał liberalizm począwszy od Mirabeau aż
do Żyrondynów, od adwokatów lipcowych aż do Olliviera, od sztukmistrzów
frankfurtskich aż do wirtuozów parlamentarnych nowszej epoki w Berlinie
i w Wiedniu! Wszystko napróżno Ci niepoprawni utopiści zdolni są rozbić
każdy organizm państwowy i zgoła nie pojmują co, jak i kiedy należałoby
wzmocnić. Zawsze po wierzchu pływając, nie spojrzą nigdy do głębi
przyczyn, tem niej w te górne wyżyny, gdzie prawda panuje; że zaś
patrzą tylko w siebie, Bóg ich nawiedza ślepotą; nic przewidzieć nie
mogą. Myślą oni, że droga którą wytknęli, tam ustaje, gdzie im się
spodoba odpocząć, a ponieważ sami już dość mają tego chodzenia, chcieliby
i ludzkość zatrzymać w zatoczonem przez nich kółku. "Czas powrócić
do liberalizmu" zawołają chórem; świat tęskni za cebulą egipską.
Nic pilniejszego jak w Berlinie i Paryżu nastroić katarynkę parlamentarną
i przysposobić się do gry na giełdzie, skoro one tak skutecznie we
Włoszech, w Hiszpanii i w Austryi uszczęśliwiają narody!
Nie, woła autor na europejskich kapitalistów,
nie tam jest przyszłość, gdzie wy jej szukacie! Restauracya liberalizmu
nie będzie ostatniem słowem dzisiejszego przesilenia. Od roku 1789
do 1870, Francya, kilka przerw wyjąwszy, cieszyła się rządem liberalnym,
a i te przerwy były tylko naturalnem następstwem lub wybrykiem liberalizmu,
to jest anarchią lub wojskowym despotyzmem. Prawda, że przez ten czas
Francya uczyniła niesłychany postęp na polu materyalnem, i gdyby ten
postęp miał służyć za miarę prawdziwej wielkości, nigdyby Francya
większą nie była, jak za pokolenia, które wydało Sedan i Metz. Szkoda,
że Sedan i Metz zabiły na długo we Francyi materyalny dobrobyt! Ale
jakież nabytki polityczne z tej epoki zapisze do historyi system liberalny?
Pierwszemu królowi konstytucyjnemu, zatem nietykalnemu według wyraźnej
litery prawa, system liberalny ściął głowę; drugiego wypędził do czasu,
trzeciego na zawsze; czwartego fiakrem odesłał; później republikę
w taki wpakował zaułek, że z niego tylko anarchią lub zamachem stanu
wydobyć się mogła; a piąty konstytucyjny monarcha rzucił się w wojnę
rozpaczliwą, aby uciec przed trudnościami, które kwitnący system konstytucyjny
zawsze i wszędzie za sobą sprowadza. Tysiące uchwalonych praw, z tuzin
napisanych konstytucyj, tyleż mniej więcej krwawych rewolucyj: oto
co w sumie przyniósł Francyi system liberalny od r. 1789. Ale nie
godzi się zapominać o dwóch powszechnych wystawach: wszak to był tryumf
cywilizacyi! - I czy doprawdy to wszystko ma się powtórzyć raz jeszcze
po katastrofie z r. 1870? Czy doprawdy mechanizm liberalny ma zacząć
na nowo funkcyonować, - a z nim turnieje parlamentarne, tryumfy adwokackie,
spychania się z krzeseł ministeryalnych; gra giełdy, gra wyborcza,
gra sumienia; kluby, odezwy do ludu, strzały po ulicach; budżet państwa
wciąż rosnący, wciąż grożące bankructwo i coraz to głodniejszy pauperyzm;
czyż to wszystko ma trwać i ludzkość jak w konwulsjach św. Wita ma
skakać dalej a dalej w tym kierunku, aż stanie nad przepaścią - socyalizmu?...
W jednej z najpiękniejszych broszur politycznych,
jakie w tym wieku ogłoszono, pisarz wcale u nas nieznany, choć potępiany
jednomyślnie, strasznej sławy redaktor Univers'a, Ludwik Veuillot, opowiada rozmowę dwóch posągów, które
w ogrodzie tuilleryskim przed oknami króla - mieszczanina postawiono:
posągów Spartakusa i Videxa. Spartakus trzyma się prosto w modelowej
pozie, jako liberalny i elegancki republikanin; Vindex, niewolnik
zwiędły i skurczony, podnosi głowę, aby podsłuchiwać a ostrzy krzywy
nóż. Na ulicach Paryża toczy się walka czerwcowa. Spartakus, który
wraz z redakcją Natinal'a zasiadł był już w krześle prezydyonalnem Izby, przerażony
zajadłością proletaryatu, zapytuje: "Czego chce ten lud? Jest
republika, jest głosowanie powszechne, każdy do urzędów ma przystęp
jednaki: czego żądać więcej?" A proletaryusz Vindex odpowiada
na to: Cóż mi po głosowaniu powszechnem, kiedy ja głodny? Prawda,
że jest równe prawo do urzędów, ale czy jest równe do stołów? Dlaczego
ty masz być lepiej karmiony, lepiej ubrany, lepiej ożeniony niż ja;
dlaczego twoja praca ma być lepiej płacona i więcej szanowana od mojej?
Zaprzeczam temu, by wykształcenie prawdziwe czy udane dawało ci wyższe
prawo od mojego głodu? Żądam równości zupełnej, bez wyjątków, żądam
równości absolutnej. Mniejsza o to, że ktoś na tem ucierpi. Jam lud
wszechwładny i taka jest moja wola. Lud czy prawa znosi czy stanowi,
czy miasta burzy, czy ludzi zabija, nie może być niesprawiedliwym.
Bo według twojej własnej doktryny, wola ludu jest prawem najwyzszem;
innego sumienia publicznego nie ma. Płacząc nad moja nędzą, tyś mawiał
mi niegdyś, że lud jest prawym właścicielem, panem ziemi. Jam tobie
uwierzył. Więc jak ty wywróciłeś królów, panów, księży, ja ciebie
dzisiaj wywracam, boś tu dzisiaj panem; jak ty zabrałeś ich majątki,
ja twoje zabieram; jak ty wyśmiałeś moralność chrześcijańską, ja z
twojej śmieję się dzisiaj. - Moralność! Ona mi dosyć ciężyła, gdy
mi ja z nieba dawano; pomyśl co o niej mam trzymać, gdy od ciebie
pochodzi? Mogłem ją przyjąć kiedyś od księży, skoro ich zarówno jak
mnie obowiązywała, ale gardzę prawem, które mnie uczy znosić twoje
rozkosze a moje cierpienia. Kneblem zabiłeś usta tych, co wmawiali
we mnie rezygnacyą. Dzięki ci za to. Odkąd księża przestali mnie uczyć,
jam się wszystkiego nauczył. Nauczyłem się nie dbać o Boga, bo go
niema, albo tam gdzieś tak wysoko, że nie wie co się dzieje na świecie.
Nauczyłem się deptać wszelką powagę, cenić tylko siłę. Spójrz na mnie;
mnie głód wysuszył, praca zahartowała; jam krzepki i zwinny pomimo
lat, które z ciebie zrobiły niezgrabnego bałwana. Na mnie więc teraz
kolej. - Dosyć nędzy, niewoli, poniżenia; jam pijany żądzą i zemstą.
Teraz ja chcę być panem, chcę królować, a jeśli królować nie mogę,
chcę umrzeć. Z ogniem i żelazem w ręku, po raz ostatni zapytam przeznaczenia,
czy na to tylko mam tyle siły, by mnie zawsze oszukiwano? Jeśli zginę,
to przynajmniej nie bez zadania ci klęsk niepowetowanych; twoja pomyślność
się skończy. A umierając, rzucę przekleństwo tak straszliwe, że ten
głos przerażać będzie przez wieki. I usłysza go kiedyś ci, co będą
chcieli lepiej świat urządzić...
Tak do liberalizmu w Paryżu mówił przed dwudziestoma
laty socyalizm. Dziś Vindexowi przybyło argumentów. Z cierpieniami
spółecznymi złączyły się wielkie nieszczęścia ojczyzny, którym klasa
rządząca zaradzić nie umiała. Wprawdzie powód to przemijający i nieszczery,
bo nie leży w naturze socyalizmu troszczyć się
o nieszczęścia ojczyzny; ale jak wiadomo boleść i preokupacya patryotyczna
ułatwiają w każdym kraju najgwałtowniejsze przejścia. Powody głębsze,
trwałe, istotne, dopiero co słyszeliśmy. Boga niema w społeczeństwie,
bogiem jest chęć używania. Stara organizacya państwowa rozbita, władzę
tworzy większość. To wykładał i w czyn wprowadzał liberalizm od lat
ośmdziesięciu. Przychodzi socyalizmi i powiada: policzyłem się, jestem
większością lub będę nią wkrótce i wydaję prawo przeciw kapitałowi
i przeciw własności. - Cóż na to powiedzieć? Jeśli w tem rozumowaniu
niema sprawiedliwości, to przyznać trzeba, jest najściślejsza logika.
Toteż socyalistyczne doktryny szerzą się coraz bardziej a rosnąca
przez głosowanie powszechne większość zamienić je może w prawo. I
nicby nie było dziwnego, gdyby przy kwitnącym dzisiaj egoizmie i u
góry i na dole, przy uwielbianej zasadzie nie - interwencyi, przy
zamęcie wszelkich pojęć państwowych przez szkołę liberalną sprawionym,
socyalizm przyszedł w jednym kraju a następnie i dalej, do władzy.
Powiedzie mu się tem łatwiej, że on jeden w całej Europie ma rozgałęzioną
organizacyą, z którą loże wolnomularskie zdają się iść ręka w rękę,
i że, kiedy wszystkie rządy w Europie stąpają po omacku, on jeden
zna swoją drogę i z niej nie zbacza.
Ideałem socyalistów jest państwo robotnicze, coś
nakształt dawnej Sparty, ze zmianami odpowiedniemi nowożytnym poglądom
i potrzebom. Niepodobna zaprzeczyć, że stosunek robotników do kapitału,
który ich wyzyskuje, jest fałszywy, że klasa robotnicz skutkiem zasad
liberalnych, rozbita na jednostki, bez zaspokojenia potrzeb moralnych
i często z niedostatecznem zaspokojeniem potrzeb materyalnych, jest
na zachodzie i w środku Europy, najbardziej zaniedbaną i najbardziej
uciśnioną w naszej epoce. Tem samem jest ona najniebezpieczniejszą
dla dzisiejszego porządku; a wolne prawo koalicyi, którem ją, zawsze
w moc zasad liberalnych, wyleczyć chciano, wzmogło do wysokiego stopnia
niebezpieczeństwo. Nikt nie wie, jaka siła, jaka ręka tajemna stoi
poza temi koalicyami, które od czasu do czasu zjawiają się i wstrzymują
niespodzianie tę albo ową industryą. Jest więc złe i bardzo groźne,
które powinno było oddawna zwrócić uwagę rządów, gdyby rządy teraźniejsze
miały czas myśleć o jutrze. Ale któż się zgodzi na to, by tej niedoli
społecznej i politycznej zaradzić miało urzeczywistnienie zasad socyalizmu,
by Sparta nowożytna, bez wiary, miała być postępem cywilizacyi. Nie
byłżeby to raczej powrót do ostatniego barbarzyństwa?
Dwie są podstawy ludzkiej społeczności, od której
bez samobójstwa oderwać się ona nie może: wolność i własność. Obie
znosi socyalizm. Prawda jest, złe dzisiejsze pochodzi z nadużycia
i wolności i własności; lecz ktoby dla usunięcia nadużycia chciał
usunąć używanie, byłby tym osobliwszym lekarzem, który dla uleczenia
bólu głowy, radził głowę ucinać. Realizacya socyalizmu jest w zasadzie
niepodobna, bo sprzeciwia się ludzkiej naturze. Są wprawdzie stowarzyszenia
ludzi, którzy dobrowolnie wyrzekają się wolnomyślności i własności,
ale to jest ofiara tak wielką, tak wyjątkową i tak nadnaturalną, że
bez pomocy wyższej nikt jej uczynić i w niej utrzymać się nie może.
Non omnes capiunt hoc verbum
sed quibus datum est. Tymczasem socyalizm wydaje wojnę najzaciętszą
właśnie temu wszystkiemu, co nie tylko przynosi ową pomoc wyższą,
ale co w jakikolwiek sposób przypomina, że jest świat wyższy nad ziemią.
On już nie toleruje jak liberalizm indywidualnej potrzeby religii,
on tej potrzebie przeczy; dziś walczy z nią skrycie lub jawnie, jutro
już jawnie i z toporem przeciw niej wystąpi. - Jakże więc ludzie zatopieni
w najgrubszej materyi mogą się zdobyć na takie wysilenie, aby się
swojego ja wyrzekli? Można do czasu wymusić przestrachem niewolnicze
przycupnienie, lecz zaledwo by stanęło takie państwo spartańskie,
zarazby z niego zaczęły uciekać wszystkie szlachetniejsze żywioły,
ratując coby się dało z ostatków swego mienia. I choćby cała Europa
została taką rzeczpospolitą robotniczą, uciekaliby z niej ludzie nawet
do Sahary, nawet na koniec Sybiru - gdziebądź, byle znaleźć kątek,
w którymby ojciec rodziny mógł dzieci wychować według sumienia, i
przekazać im, w ostatniej godzinie, wraz z błogosławieństwem, choćby
sprzęt jaki lub sztukę odzieży. Bo być ojcem, a nie móc wedle swej
myśli swych dzieci wychować, odziedziczyć a nie móc zachować, zarabiać
a nie mieć prawa swym zarobkiem rozporządzać, to przeciwne człowieczemu
instynktowi. I jeśli siłą zdobędziesz poddanie się, będzie ono pozorne;
i zaraz każdy zwalać będzie co cięższe na drugiego, przy lżejszem
sam zostanie; z cudzej pracy ile można dla siebie zabierze, zawsze
gotów do miski, nigdy do warsztatu. Byłby to najohydniejszy, najbardziej
upadlający despotyzm; nie postęp, ale zbydlęcenie ludzkości.
A jednak socyalizm może doczekać się tryumfu.
Prowadzi do niego, jak widzieliśmy, nieubłagane następstwo zasad liberalnych.
Będzie to chwila straszliwa: wywrotu wszystkiego co istnieje, zgnębienia
klas bogatszych, gorzka chwila rozczarowania dla zwycięzców; - ale
będzie to tylko chwila. Bywają trzęsienia ziemi, które całe okolice
pochłaniają, ale potem grunt się uspokaja i na ruinach znów zieloność
porasta. Nigdy jeszcze żadna utopia tak skutecznie do absurdum nie
była doprowadzona, jak będzie socyalizm, jeśli zapanuje.
Nie, nie tam jest przyszłość Europy.
IV. Chrześcijaństwo
Habakuk, który żył za czasów zepsutej już Jerozolimy,
jak wielu innych proroków izraelskich, miał widzenie kary Bożej, spadającej
na jego ojczyznę. Widział jak Bóg wzbudził przeciw niej Chaldejczyki,
lud gorzki, szeroko rozpościerający się po świecie a chciwy mieszkań
nie swoich; lud straszny i ogromny, z jeźdźcami lotnymi jako orły
kwapiące się ku jedzeniu, który przyjdzie na łupieztwo i zbierze niewolnika
jako piasek. Z wodzów i królów będzie czynił on tryumfy i śmiać się
będzie z każdego zamku i usypie wał i weźmie je. - Ale prorok ujrzał,
że owe narzędzie kary Bożej, owi mściciele gorsi są od Żydów - i woła:
Panie, utrwaliłeś mocnego aby karał, Ty święty jesteś i nie możesz
patrzeć na nieprawość. Przecz-że patrzysz na nieprawość czyniące i
milczysz, gdy niezbożny pożera sprawiedliwszego niż sam? - A Pan na
to: Wyjdź na strażnicę a oczekiwaj i wpatruj się: widzenie jeszcze
daleko. Jako wino pijącego zdrada, tak będzie z mężem pysznym. I że
posiekł i złupił narodów wiele, złupią go wszyscy, którzy pozostaną
z narodów dla krwi człowieczej i dla krzywdy ziemi.
Czy to widzenie proroka starego zakonu nie objaśnia
także ostatnich, dzisiejszych wypadków? Czy nie należałoby za jego
przykładem wyjść na strażnicę, a oczekiwać i patrzeć, bo widzeniu
jeszcze nie koniec? - A jest czego wyglądać. Żadna epoka nie była
tak bogata jak nasza w niespodziane zdarzenia, klęski niepojęte, istne
plagi Boże; żadna nie sprawiła tylu zawodów i wraz z bolesnem doświadczeniem
nie przyniosła tyle zbawiennego rozczarowania. Co rok prawie żegnamy
się z jakąś teoryą, którą świat wyznawał, jakaś potęga bez litości
burzy nam bałwany, które ukochaliśmy, i to wczoraj było dla nas błyszczącą
prawdą, która świat miała odrodzić, dziś staje się zwiędłym, zbrudzonym
fałszem. Każdy z ludzi dzisiejszych wykopał wokoło siebie liczne groby
swych nadziei, swych nieraz najdroższych sympatyj, socyalnych lub
politycznych pewników. A jeszcze temu nie koniec, i wyglądać trzeba
z prorokiem, bo jutrzejsze może gromy nowych nieboszczyków na ten
cmentarz przyniosą.
Świeciła nam Francya swą potęgą materyalną i duchową
"postępem w nieskończoność", który opierała na doskonaleniu
indywiduów i państwa o własnych siłach, bez żadnej pomocy Boga: i
zdawało nam się, że w ten sposób można uczynić naród szczęśliwy, niewyczerpanie
bogaty i nieodmiennie zwycięzki: mentita
est iniquitas sibi.
Świecił Napoleon swą głębokością pomysłów i idei
nowoczesnych, które przez głosowanie powszechne, "wolę ludu" miały na zawsze utrwalić
dynastyą, a przez zasadę narodowości stworzyć w Europie zgodę narodów
pod hegemonią Francyi. Wmawiał w nas swym długo tryumfującym przykładem,
że można bezkarnie posługiwać się zasadami a w żadną z nich nie wierzyć,
i że godzi się dla wyższego celu okłamywać ludzi. Mentita
est iniquitas sibi.
Co mamy trzymać o teoryi ras i o ich krwi odradzającej,
to już wiemy. Wiemy, że to także złudzenie i nieprawość, która wkrótce
sobie zaprzeczy. Mroźnym i niszczącym wichrem dla ludzkości może być
ona, odżywczym powiewem pewno nie będzie. Tam niema przyszłości, to
dziecko poronione, na cmentarz z niem!
Wprawdzie wałęsa się jeszcze po niektórych głowach
wiara w liberalizm i w pisany konstytucjonalizm i nie prędko je ona
opuści. Bo jak przekonać ludzi, którzy w głowie zamiast myśli mają
skamieniałe formułki? Ale choć niepoprawni są doktrynerzy, sprzykrzą
się ludziom owe próby konstytucjonalizmu jak w Wiedniu, Florencyi
i Madrycie: jedne wyraźnie dowodzą, że owe centralne zgromadzenia
nic nie gromadzą i centrum nie tworzą, drugie już coraz śmielej uchylają
drzwi czerwonej republice. Więc i to nieboszczyk! - A że już nie wspomnę
o pogrzebanych wczoraj teoryach furyeryzmu i saintsymonizmu, czyż
długo kwitnąć będzie nowoczesna praktyka ekonomiczna z swą grą na
giełdzie i z swem bogactwem papierków bez końca? Czyż to nie złudzenie
i brzydkie złudzenie? Mentita
est iniquitas sibi.
"Ależ Cesarstwo niemieckie, toć przecież
nowa, pełna przyszłości i sił żywotnych kreacya". Nie kreacya
nowa, odpowiem, tylko przerobienie rzeczy dawnej, obaczymy czy szczęśliwe.
"Dawne rzymsko-niemieckie cesarstwo (mówi autor bezimiennej broszury)
to monarchia chrześcijańska, dzisiejsze protestanckie w Berlinie cesarstwo,
to nowożytny cezaryzm". Dawne zburzył Francya, dodamy, niepomna,
że z niem razem wywraca organizacyą katolicką w Niemczech i dziś za
to pokutuje; nowe zbudował strach przed Francyą. Przyjdzie czas, i
może prędzej niż myślimy, kiedy Francya wyrzecze się naprawdę swych
granic "naturalnych"
nad Renem, które bardziej podobno w rewolucyjnej fantazyi niż w naturze
istniały. Pozbędzie się manii napoleońskiej rządzenia całą Europą,
za kosztownej na siły jednego narodu. Przypomni sobie średniowieczną
politykę szukania wpływu na południu, nad morzem Śródziemnem, dokąd
coraz bardziej ją zwracają wypadki i gdzie najważniejsze zadania ludzkości
skupiały się od wieków. Wtedy powróci do swej katolickiej polityki
i wtedy też żywioły katolickie w Niemczech czy gdzieindziej znajdą
w niej naturalnego a już bez żądz zaborczych sprzymierzeńca. A gdy
przeminie strach przed Francyą, czy Niemcy nie utracą głównej przyczyny
swej jedności a nowe Cesarstwo swego bytu? Wprawdzie zjawi się natomiast
strach przed panslawizmem i ta sprężyna pewno zapomniana nie będzie.
Lecz i ten bodziec ustać musi, bo ani Słowianie w ciągłej gorączce,
ani Niemcy w ciągłej trwodze żyć nie mogą. Na czem wtedy oprzeć trwałość
protestanckiego imperyum, które, dziś nawet w chwili tryumfu, przynajmniej
trzeciej części Niemców jest wstrętne? Historya uczy, że państwa co
szybkiem powodzeniem przeszły do nadzwyczajnej potęgi, jeszcze szybciej
znikają ze sceny. Le temps ne
respecte rien ce qu'on a fait sans lui, rzekł Guizot.
Cóż więc zostaje? Na to pytanie doprawdy najtrudniej
odpowiedzieć. Wszystko zatarte albo się zaciera, wszystko rozdarte
albo niem będzie. Czy zwątpić o przyszłości Europy?... "Nie,
stokroć nie (woła autor bezimiennej broszury), przyszłość przeciwnie
zapowiada się nam radosna, i właśnie te tak bolesne wypadki z roku
1870 zbliżyły nas do niej pchnięciem gwałtownem. Siła odradzająca
Europy spoczywa cała i wyłącznie w chrześcijaństwie. Chrześcijaństwo
stało się zasadą życia narodów, odkąd Bóg dla zbawienia ludzkości
zstąpił na świat i oddał swą krew". - Dawniej, dla odmłodzenia
świata potrzeba było w istocie nowych ras, nowej krwi; dziś tego nie
potrzeba, dziś wystarcza wiekuista ofiara krwi Chrystusa Pana. Dawniej,
w społeczności pogańskiej, kiedy naród jaki zaczynał się psuć i nachylać
ku upadkowi, już psuł się cały i nie było wewnątrz siły, coby go na
tej pochyłości zatrzymała, ratując od zupełnej zgnilizny. To wiadome
każdemu, bez głębokich studyów historyi starożytnej. Dziś przeciwnie,
choć jak dawniej rozkładają się i pruchnieją chrześcijańskie narody,
jednak nie tak zupełnie, aby w nich, jakaś mniejszość, liczebnie czy
politycznie pojęta, nie opierała się złemu choćby biernie tylko, nie
ratowała siebie ofiarą Chrystusa Pana. Ta garstka staje się zadatkiem
odrodzenia, kwasem ewangelicznym, który powoli dzieżę mąki zaczynia.
Powiedziano słusznie, że w Chrześcijaństwie narody nie umierają (choć
państwa wywracać się mogą), a czas odrodzenia zależy wyłącznie od
wierności i od wzrostu tej zbawczej mniejszości. Gdy ona już tak znacznie
urośnie, że zaczyna ważyć w społeczeństwie, spadają na nią zazwyczaj
prześladowania, a po prześladowaniach przychodzi zwycięztwo. Jeżeli
zaś dobre natrafia na przełamane przeszkody, naówczas Bóg przysyła
wichry i burze, które oczyszczają pole. Fecit Deus gentes sanabiles. Klęski publiczne
są właśnie owemi heroicznemi środkami, któremi przedwieczny Lekarz
przywraca zdrowie narodom. "On nie chce śmierci grzesznika, on
chce aby się poprawił"; więc gdy jedna i druga katastrofa nie
wystarcza, coraz straszliwsze przychodzą. - Spojrzyjmy raz jeszcze
na Francyą. Zgłupienie i zgnuśnienie czekało ten naród, gdyby te obrzydliwe
z r. 1789 gospodarstwo było w niej dłużej potrwało. Wprawdzie po żelaznej
rózdze Napoleona I zwróciła się pewna liczba głębszych umysłów do
Boga; więcej ich się znalazło po rewolucyi lipcowej, najwięcej po
krwawych dniach czerwcowych. Ale snać tych ostrzeżeń nie było dosyć.
Przybywało dobrego, ale i złe brało górę; w życiu prywatnem krzewiło
się prawo objawione, ale w publicznem rządziło prawo bez Boga; na
koszarach francuskich można było czytać napisy: "tu nie wolno
wchodzić policyi, psom i księżom!" Przypomina to trochę hajdamackie
szubienice, na których wieszano księdza, żyda i psa. Z owych koszar
wolnomyślnych armie miały iść do Berlina a zaszły pod Sedan i Metz;
dziś są w niewoli, gdy wrócą, ma je nowy rząd rozwiązać. Dziś więc
musza się rozwiać ostatki rewolucyjnych złudzeń, oczy długo w ziemię
wlepione, podniosą się znów do Nieba. Dziś głos jest powszechny między
katolikami we Francyi, że ostatnie jej klęski są karą zasłużoną; staną
się więc błogosławieństwem i zadatkiem lepszej, katolickiej przyszłości.
A czy to nastąpi od razu, czy też Francya przejść jeszcze będzie musiała
przez czyściec wojny domowej, to pytania drugiego rzędu: dla nas dość,
że Francya z roku 1789 zamyka swe dzieje. Ręczy nam za to głębokie
upokorzenie armii zarażonej wolnomularstwem i dowiedziona rewolucyi
niemoc uratowania narodu; ręczą z drugiej strony te wszystkie katolickie
żywioły, które powyżej wyliczyliśmy, a które dziś śmielej podnoszą
głowę. Fecit Deus gentes sanabiles.
W innych krajach podobnież, widoczna jest ręka
Opatrzności, która budzi katolików z uśpienia; można było o tem wątpić
dawniej, dziś chyba ślepy nie spostrzega podnoszącego się słońca.
- "Na dwa lata przed wojną roku 1831 byłem w Rzymie (mówił do
mnie jeden z najznakomitszych Polaków tego czasu). Spólnie z rodakami,
których tam zastałem, zwiedzaliśmy wszystko co było godnem widzenia,
tylko żadnemu z nas nie przyszło na myśl być u Ojca Śgo; nie wiedziałem
nawet jak się nazywał Papież ówczesny! A był nim świątobliwy Leon
XII". Taka był, nie dalej jak przed czterdziestoma laty, mniej
więcej wszędzie, obojętność katolików o Głowę Kościoła. Dziś co za
zmiana! W której części świata nie jest znane i wielbione imię Piusa
IX, i jak to daleko od owego niedostrzeżonego w samym Rzymie Leona!...
Bóg zsyła wciąż nowe gromy na Rzym i jego Monarchę,
aby odtworzyć i wzmocnić w Europie zwątlałą nić jedności z Kościołem.
Ileż to ciosów bolesnych dotknęło Papieża w ciągu ostatnich dwudziestu
lat, począwszy od rewolucyi z r. 1849 i morderstwa Rossego aż do ostatnich
wczorajszych wypadków, a każdy z nich rozszedł się donośnym echem
po świecie i odbił się w sercach katolików, budząc spółczucie, niepokój,
miłość i poświęcenia. W przerwach między jednem a drugiem uderzeniem
piorunu, jakże często Stolica Piotrowa jaśniała chwałą od wieków niewidzianą
i nowy prąd życia zanosiła do ostatnich, obumarłych zakątków i zewsząd
ściągała wiernych i niewiernych do miasta wiecznego, aby cieszyć się
wspólną radością, lub tylko, aby oglądać te dziwy. Począwszy od ogłoszenia
dogmatu Niepokalanego Poczęcia aż do uroczystych sekundycyj dzisiejszego
Papieża, ileż to świetnych tryumfów, ile dowodów wierności dla Kościoła
i Namiestnika Chrystusowego, którym świat od spraw i uczuć religijnych
odwykły, przyglądał się zniedowierzaniem, nie wiedząc jak je wytłomaczyć.
Tak boleści i wesele, klęski i tryumfy, szczęście i nieszczęście splatały
się kolejno, a każde po swojemu podniecało miłość dla wspólnego Ojca
i wiązało na nowo wszystkie sprężyny serca z Głową Kościoła. Rzym
dopiero co zapomniany stał się celem wędrówek bez końca z całej kuli
ziemskiej, i wielka bazylika Piotrowa, o której mówiono, że się nigdy
nie zapełnia, po raz pierwszy okazała się za ciasną. W końcu zgromadza
się w niej najliczniejszy w dziejach Chrześcijaństwa Sobór i po długich,
nader żywych obradach, którym zdaleka lecz z niepokojem przysłuchiwały
się rządy i narody, ogłasza jako dogmat wiary nieomylność Papierza
i w ten sposób wiąże węzłem wiekuistym już nie tylko serca, ale sumienia
i przekonania katolików. Stało się to w ostatniej godzinie pokoju,
przed samem zerwaniem się burzy, która może nieprędko dozwoli Europie
ujrzeć znów rozpogodzony horyzont a w ciągu której ów dogmat świecić
będzie jak latarnia nadbrzeżna dla morskich rozbitków. W tym szeregu
wiekopomnych zdażeń, których rozum człowieka przewidzieć, tem mniej
przygotować nie był w stanie, któż nie dostrzeże ręki Bożej, prowadzącej
ród ludzki? Zaprawdę, "od Pana to się stało a dziwo jest w oczach
naszych".
Wprawdzie troskliwość o bezpieczeństwo Głowy Kościoła
zdawała się być, przez czas niejaki, wyłącznym przywilejem katolików
francuskich, i ci rząd swój, choć wielu bogom hołdujący, zmuszali
stać na straży Namiestnika Chrystusowego. To też, kiedy Francya została
rozbrojoną, nie omieszkali sekciarze we Włoszech dziś rządzący, wpaść
do Rzymu. Nie chodziło im o władzę świecką; to tylko środek do mydlenia
oczu: Mazzini otwarcie powiedział, "że trzeba być hipokrytą albo
człowiekiem bez logiki, by szanować Papieża jako naczelnika Kościoła
a wywracać go jak rządcę jego państewka". Im chodziło uderzenie
w samo serce Kościoła, a mniemali, że kiedy Francya milczeć jest zmuszona,
reszta świata w podobnem milczeniu przyjmie fakt dokonany. Błąd to,
a powiedzmy, błąd sczęśliwy! Niewola Ojca stała się wyrzutem sumienia
dla wszystkich jego synów, i coraz głębiej, coraz szerzej, już poza
Francyą, budzi się przeświadczenie o swym obowiązku katolickim u tych
właśnie, co dotąd oglądali się na innych. - Zrazu było to słabe, niedostrzeżone;
wojna francuska zajmowała umysły wszystkich i rząd włoski już sobie
winszował, że bezkarnie spełnił swój zamach. Wobec ogólnej gabinetów
europejskich obojętności, zrazu ledwo pojedyncze głosy biskupów lub
redaktorów katolickich słyszeć się dały. Tu i ówdzie jakieś nabożeństwa,
jakieś adresy, drobne ofiary pieniężne, i oto cały objaw życia. Ale
jednak ruch religijny nie ustawał. Z myślą o Papieżu zaczęto odprawiać
pielgrzymki do miejsc cudownych, a pielgrzymów liczono nieraz na pięćdziesiąt
i sto tysięcy; zebrania i podpisy przybierały postać coraz to poważniejszych
manifestacyj. W Koloni, Akwisgranie, Fuldzie, Passawie, Monachium,
wiążą się grona dla obrony Papieża; w Brukseli tworzy się komitet
główny, mający zespolić rozstrzelone działania; po miastach protestanckich
powstają nowe dzienniki sprawą rzymską szczególnie zajęte. Układają
się deputacye do Rzymu. Belgia pierwsza rozpoczęła tę, jak się wyrażono
defiladę narodów, które
przychodzą uczcić skrzywdzonego Ojca; za jej przykładem idą południowe
Niemcy, a nawet Austrya. Współcześnie we Włoszech nastaje niespodziewana
przemiana. Wadą to było i słabością włoskich a zwłaszcza rzymskich
katolików, że we wszystkiem spuszczając się na swą władzę, od spraw
publicznych odwykli, przy tym niezmiernie ostrożni, żadnego swym rządom,
w chwili trudniejszej, nie śmieli ani umieli dać poparcia. Na to właśnie
liczyli włoscy rwolucyoniści, niewiele od tamtych odważniejsi, ale
doskonali mistrzowie komedyi. Mniemali oni, że opanowawszy Rzym znajdą
w mieszkańcach tęż samą co dawniej potulność i że zwolna, szeregiem
skandalicznych manifestacyj, potrafią wmówić w nich wstręt do Kościoła
i Papieża. Tu nowy spotkał ich zawód. Wszystkie ich zamachy rozbiją
się o głęboką wierność znacznej części Rzymian, i niedość na tem,
ciż sami dopiero co tak spokojni i bojaźliwi Rzymianie nie wahają
się coraz śmielej objawiać swego potępienia do wiary i do Ojca Śgo.
Wszędzie, bo nawet w Polsce, gdzie katolicy jakby na innym żyjąc planecie
od spraw Kościoła powszechnego stronili i tem samem popaść musieli
nieledwie w zupełną martwość, zaczynają odczuwać orzeźwiający prąd
europejskiej atmosfery. Wszędzie świat katolicki się budzi, liczy
się z sobą, miejsca swego domaga się, a źródłem tego odrodzenia jest
cierpienie Namiestnika Chrystusowego. - Czytywaliśmy wielekroć w rewolucyjnych
dziennikach o spólnej ultramontańskiej akcyi. Nie było jej dotąd.
Tajnych związków zabrania nam Kościół, zabrania i sam rozsądek, jawnych
nie dozwalały liberalne rządy. To co partya rewolucyjna brała za doskonale
związaną organizacyę, było tylko skutkiem jedności zasad i uczucia,
które sprawiały, że katolicy, choć czynniejszych niewiele było w każdym
kraju, łatwo się z sobą porozumiewali, i bez rozkazu, bez danego hasła,
uzupełniali swe działania. Nie było dotąd w życiu politycznem spójnej
katolików organizacyi. Ale przyjść do niej może, bo ze wszystkich
stron rośnie uczucie, które spokojnie ale już stanowczo i nieodwołalnie
żąda swego zaspokojenia, gotowe, jeśli znajdzie się rząd uczciwy w
Europie, stanąć przy nim, gotowe w braku rządów, działać po za
niemi.
Być wszakże może, że prób jakie były, jeszcze
niedosyć, że jeszcze nowych gromów na Rzym potrzeba, nowych ostróg
dla rozbudzenia zdrętwiałej w Europie massy. Być może, że niejeden
z uczciwych lecz krótkowidzących nie pierwej się ocknie i ze swych
złoudzeń uleczy, aż obaczy, ile to one kosztują nie już łez ale krwi
- i to najczystszej. To być może i nie trudno w istocie nowe klęski
przewidzieć. Złe dokonawszy połowy dzieła zechce w całości swój cel
osiągnąć; spełniając program Mazziniego, gdy zniosło już materyalne
warunki niepodległości Kościoła, spróbuje czy nie potrafi samże Kościół
udusić. Ale już zapóźno, już jesteśmy w przededniu zwycięztwa, i może
jeszcze jeden zamach nieprzyjaciół, a z nim wybije godzina tryumfu
Kościoła. Już Bóg na całym świecie przygotował środki ratunku i nowego
życia zarody i Kościół z swego arsenału wytoczył ostatnie działa obronne.
Niedawno temu uczcił chwałę Niepokalanej Dziewicy Maryi, dziś jej
oblubieńca a Opiekuna Chrystusowego za swego opiekuna przybiera. Śmieja
się z tego sekciarze. Śmiejcie się, i na was przyjdzie kolej: Deus
irridebit vos! W żadnym nie było tyle co w naszym miłości dla
Matki Bożej, tyle cierpienia dobrowolnego za Kościół. W żadnym nie
żyło tyle dusz współczujących z Papieżem, modlących się za nigo wszędzie;
we Francyi, Wloszech, Hiszpanii, Belgii, Holandyi, Niemczech - chciałbym
i Polski nie minąć! To są już środki widome, dotykalne narzędzia Opatrzności.
A wystarczą one aby i złe odwalić, i dla dobrego oczyścić pole na
przyszłość. W tym bólu niewymownym, który trawi katolików na widok
nieszczęść wspólnego im Ojca, na widok niebezpieczeństw grożących
całemu Kościołowi, W tej trosce która dręczy katolików europejskich
o to, o co przedewszystkiem na tej ziemi troszczyć się warto, jest
odrodzenie i przyszłość Europy. - Nowy układ stosunków musi przyjąć
formę odpowiednią uczuciu, które go wydało. Głowa Kościoła musi stać
się kamieniem węgielnym nowej budowy społecznej; a dzisiejsze bankructwo
liberalnych pojęć będzie i już jest ułatwieniem ku temu. "Rozczarowane
ludy (że zakończym słowami broszury niemieckiej) wzdychają za pokojem,
za wolnością, za porządkiem, za władzą, i nigdzie ich nie znajdują,
tylko w onym starym a wiecznie młodym apostolskim Kościele. Obrócą
się do namiestnika Tego, który rzekł: Jam jest drogą, prawdą i żywotem.
I Rzym uwolniony od nowoczesnych barbarzyńców da im wolność, spokój
i porządek. Przypomni im, że Chrystus jest panem świata: Christus
vincit, Christus imperat i społeczne panowanie Chrystusa będzie
utrwalone; - czyli mówiąc innemi słowami, staną państwa chrześcijańskie
na chrześcijańskich zasadach z chrześcijańskiemi rządami i prawem.
Jakie będą te rządy, czy monarchowie, czy prezydenci rzeczpospolitych,
mniejsza o to: dość że oni uważać się będą za delegowanych Jezusa
Chrystusa a nie byzantyckich despotów albo za policyantów nierozumnego
ludowego wszechwładztwa. Oni uznają, że nie w tem jest sztuka rządzenia,
by na ludy wypuszczać złe a dobremu ręce krępować, i będziemy mieli
chrześcijańskie szkoły i uniwersytety, chrześcijańskich ludzi stanu.
Ta przyszłość nie leży już przed nami w mglistem oddaleniu. "W
roku 1789 (rzekł hrabia de Maistre) ogłoszono prawa człowieka, w roku
1889 ogłoszone będą prawa Boga".
V. Nasze zadania
Czytelnik polski może nie weźmie mi za złe, jeśli
do tej konkluzyi postawionej z ogólnego punktu widzenia, dodam słowo
odnoszące się wprost do naszych stosunków.
"Chocby to prawdą było (powie niejeden po
odczytaniu kart powyższych), że siłą wypadków ludzkość wyleczy się
do reszty ze złudzeń, które ja o tyle nieszczęść przyprawiły,że prawo
chrześcijańskie wejdzie w życie i że Kościół na nowo tryumf odniesie
zarówno w sferze socyalnej jak politycznej, to jednak nie zaraz, nie
dzisiaj. Lat kilkanaście przynajmniej czekać na to potrzeba, a cóż
robić dzisiaj?"
Odpowiedź na to łatwa i krótka. W chwili kiedy
w Europie zostały tylko dwa państwa dyktujące wszystkim swą wolę,
a na południu intrygują Włochy, kiedy nastał układ najnieprzyjaźniejszy
nam z interesu i z ducha potęg dziś przeważnych, w takiej chwili na
polu zagranicznej polityki, nie mamy nic - nic zgoła do roboty. Kto
nie czuje, że między Cesarstwem protestanckim a Polską niepodległą,
silną, zacną, chrześcijańską, jest antagonizm zasadniczy, podobnie
jak między nami a Rosya oficjalną, dzisiejszą, tego ja przekonywać
nie myślę. Ten niech się puszcza na kombinacye, jakie mu schorzałą
wyobraźnia nastręczy, tylko niech pamięta, by w krętym zaułku swych
zabiegów nie stracił godności narodowej. Dość aby ten jeden wzgląd
miał w swej duszy, a jestem pewny, że się spostrzeże i zatrzyma, jeśli
jest człowiekiem sumiennym. - O innych, coby w przeciwnym, pobitym
lub jeszcze niepobitym obozie chcieli dla nas szukać nadziei, to tylko
niech mi wolno będzie nadmienić, że z wielkim trudem i nakładem kręcić
będą - bicz z piasku. Próżna to robota z pajęczych nici tkać niewody.
Nim je do rzeki doniesiesz, sto razy się urwą.
Na polu zagranicznej polityki nie mamy zatem w
tej chwili nic do robienia. Wszelka praca w tym zakresie, choćby najniewinniejsza,
może stać się jeszcze winną, bo czas jest krótki i sił zbyt mało.
"Już ani jednego błędu nie wolno nam popełnić" wołał Thiers,
ostrzegając Francyą w wilia ostatniej, strasznej klęski. Ta przestroga
jeszcze bardziej do nas się stosuje, Była epoka, w której część narodu
oddawała się wyłącznie służbie zagranicznej. Mozolnaż to była służbak,
bolesna, uprzykrzona, pełna ofiar z owocami, które jakby atomy zważyć
było nieraz trudno: mozolna i bolesna jak wszystkie ekspiacye! Bo
w istocie, cierpieliśmy wówczas karę za sto pięćdziesiąt lat owego
wyłączenia się dawnej Polski z życia europejskiego, i to co niegdyś
zaniedbali bogaci i szczęśliwi, musieli później odrabiać wygnańcy.
Wprawdzie nie samem płaceniem długu za przeszłość była ta praca, była
ona i na przyszłość zaliczką. Nie wpisano praw i krzywd Polski, jak
sobie obiecywano, w ściany parlamentu (te zresztą się zwaliły), ale
je wpisano w sumienia ludzi i to tych właśnie, na których najmniej
zwracaliśmy uwagi. Rzecz szczególna, jedni tylko katolicy słuchali
pilnie tego, co mówiliśmy i oni jedni nie zapomnieli, - choć naprawdę
nie do nich i nie dla nich mówiliśmy. Partya liberalna, cel naszych
wytrwałych zalotów, sto razy w ciągu trwania wychodztwa, zmieniała
jak kokietka swoich uprzywilejowanych, i dziś pewno nie do nas, ale
poza nas, na północ, zwróci swe serce i dłoń. Pomimo to, przyznać
trzeba, pożyteczne były w swoim czasie i szlachetne te trudy emigracyi.
Ale dzisiaj, czy ona trwać będzie? Nie mam żadnego prawa orzekać w
tym względzie; stawiam tylko pytanie. Czy we Francyi zwyciężonej i,
jak na tę chwilę, nieledwie wymazanej z rzędu pierwszych mocarstw
Europy, czy w takiej Francyi ma jakąś racyę swojego bytu wychodźtwo,
o ile do słowa tego przywiązujemy polityczne znaczenie? Mojem zdaniem
skończyło się we Francyi zadanie emigracyi jako naturalnego Polski
rzecznika; a owe piękne i pożyteczne zakłady polskie w Paryżu, zaszczyt
wychodźtwa i narodu, wznoszone i utrzywością i bezinteresownością,
narażone są na śmierć blizką, śmierć z głodu, jeśli ich ręka polska
rychło nie wesprze i do kraju, ile podobna, przenieść nie zdoła.
Więc i to zdaje mi się być wyraźną wskazówką,
że nasze prace w polityce zagranicznej ustać na teraz powinny, skoro
wypadki, których odmienić nie możemy, pozbawiają nas organu najwłaściwszego,
jedynie do niej uprawnionego, to jest emigracyi. Ale jest inny jeszcze
powód do zawieszenia tych prac, powód ważniejszy, bo wynikający z
wewnętrznego położenia. Nie bez trudności przychodzi mi wypowiedzieć
ten powód, ale sumienie zataić go nie dozwala, bo czuję że to prawda,
choćby mnie za to oskarżyć miano o brak patryotyzmu i choćby moich
usłyszeć chciano echo jakichś świeżych rozmów z W. X. Włodzimierzem!...
Prace Polaków w polityce zagranicznej musza mieć na celu odbudowanie
Polski zaraz, jutro jeźli nie dziś jeszcze; a my - czy gotowi do niego,
czy zdolni już jesteśmy utworzyć o własnych siłach państwo niepodległe?
Czy w nas samych, w naszym tak osłabionym charakterze, w uczuciowej
wyobraźni, w nadętem, pretensyjnem i rozpraszajacem ja (że już o braku nauki i doświadczenia
nie wspomnę) nie żyją jeszcze tteż same przyczyny, które w zeszłem
stuleciu rozstroiły nas i powaliły na ziemię? Każdy człowiek rozważny
i sumienny, zgodzi się ze mną, żeśmy jeszcze nie gotowi; zgodzi się
pocichu, jeżeli nie ma odwagi przyznać głośno. Jest postęp, to prawda,
w porównaniu z wiekiem zeszłym; poprawiamy się a raczej Bóg nas poprawia
często mimo nas; ale nie mamy jeszcze w sobie koniecznych warunków
do utworzenia państwa rządnego i krzepkiego. Dziś możnaby skleić z
nas jakieś nowe Księstwo warszawskie (o którem trafnie powiedział
Karpiński, że żyło nie w sobie ale poza sobą), jakiś wiecznie wojną
domową rozdzierający Meksyk, który od lat pięćdziesięciu czterdzieści
razy zmieniał swe rządy, jakąś nieco szlachetniejszą Grecyą albo Rumunią:
ale takiej przyszłości nikt pewno dla naszej Ojczyzny nie życzy. Z
historyi jak z fizyologii zarówno wiadomo, że płodów zawczesnych żywot
bywa kruchy. I nic to naszym prawom nie zaszkodzi u obcych, że się
przyznamy głośno do naszej dziś jeszcze niezdolności, jak nam nic
nie pomagało, choć przez lat ośmdziesiąt otrębywaliśmy wszędzie naszą
gotowość. Przecież wiadomo, iż w epoce cywilizacyjnej jak dzisiejsza,
nie prawo rządzi na świecie: "siła idzie przed prawem".
- A skoro tak, poco te starania o rzecz teraz niepodobną, poco okłamywać
nie już drugich lecz siebie, i poco te zamki, które choć w powietrzu
budowane, dużo jednak na ziemi kosztują potu, łez i krwi?... Dawniej,
może te Jazonowe wyprawy były na coś potrzebne, bo utrzymywały nadzieję,
a my nie żyliśmy obowiązkiem ale nadziejami. Dzisiaj, ufam w Bogu,
zmężniał już o tyle i spoważniał umysł Polaków. Dziś nie trudno najmłodszemu
między nami wytłumaczyć, że jest coś pilniejszego dla nas niż pozbyć
się niewoli, - a tem jest, pozbyć się wad narodowych i nierozumu,
i jest coś naglejszego do pozyskania niż wolność - a tem jest cnoty
i naukę pozyskać. Kiedy te zdobędziemy, znajdzie nas Europa, skoro
sama za lat niewiele dojrzeje; dziś nie tylko dla niej ale i dla nas,
Polska niepodległa byłaby owocem zawczesnym.
Nie zabiegi w polityce zagranicznej: nie kłanianie
się chwilowym zwycięzcom, ani konspirowanie po za nimi, praca wewnętrzna
jest obecnie dla Polaków zadaniem jedynie i wyłącznie patryotycznem.
Ona, i tylko ona sprawić to może, ze kiedy na widnokrąg europejski
wejdzie słońce latowe, na skibie polskiej będą już kłosy gotowe do
żniwa. Wprawdzie bolesne jest położenie wielu naszych prowincyj i
trzeba doprawdy nadludzkiej, bo chrześcijańskiej odwagi, aby tam rąk
nie opuścić. Ale, chociaż to przedmiot zbyt obszerny i drażliwy, jedna
ogólną uwagą dotknę go tutaj. Nie to dla nas jest najważniejsze cobyśmy
chcieli robić, lecz to co możemy, co nam Bóg na dzisiaj wskazuje.
Na całym obszarze ziem naszych, jestem najmocniej o tym przekonany,
niemasz jednego Polaka, któryby nie mógł dojrzeć przed sobą jakiegoś
zadania nader ważnego a nawet koniecznego i które dziś spełnić może.
Co jutro będzie, niech o tem jutro stanowi, i pewno korzystnem dla
nas będzie to jego postanowienie, skoro dzisiejszy obowiązek z całą
sumiennością wykonamy. - Na ziemiach po za obrębem rosyjskiego gospodarstwa,
o wiele szersze w każdym razie, jest już dzisiaj pole do działania;
mianowicie Galicya ma pod Austryą bezpieczne do czasu schronienie
i nieobłudnie możemy być w niej i jesteśmy wierni Cesarzowi. Pod każdym
względem jest tu sposobność do pracy dogodna i nie można twierdzić,
by się nic nie robiło. Wszakże i tutaj, choćby mimochodem, muszę uczynić
pewne zastrzeżenia. Od lat kilku pocieszający nastał zwrot do dźwigania
materyalnego bogactwa kraju. Zasługa to kilku wyższych ludzi w Wielkopolsce,
w Królestwie i w Galicyi; zasługa także - zniesienia pańszczyzny.
Zakładają się banki, fabryki, budują koleje żelazne i zaczynamy nareszcie
pojmować niekorzyść tej szlacheckiej arytmetyki, że kiedy trzech od
dwóch odjąć nie mogę, - pożyczam od żyda. Nie zaszliśmy dotąd za daleko
na tej drodze; ale idziemy już nieco z ukosa. Bo chociaż potrzebne
są i arcypotrzebne te materyalne starania, jeśli jednak stają się
wyłączne, muszą być niedostatecznemi, mogą nawet szkodliwemi się okazać.
Materyalne bogactwo nie wystarcza by kraj podnieść i zasłonić: w razie
danym ono może przydać się i nieprzyjacielowi, czego dowodem Francya,
której koleje żelazne znacznie w ciągu wojny dopomogły Prusakom, i
która im dzisiaj, z swych oszczędzonych kapitałów, musi płacić tak
ciężkie miliardy. - Czegoś więcej potrzeba by kraj ubezpieczyć i by
wyciągnąć z niego tę sumę zgodnego i raźnego działania, które wszystkim
umysłom daje zaspokojenie a społeczeństwu zdrowie. Trudno wymagać,
aby każdy o tem tylko myślał jak zwiększyć ruch gotówki; są ludzie,
którzy z utęsknieniem a nawet niesmakiem patrzeć będą na kierunek
ekonomiczny, o ile wyłączny. Młodzież mianowicie nie uwierzy nigdy,
że na nim dosyć Ojczyźnie; ona pragnie czegoś wyższego, szlachetniejszego.
Ona w ekonomistach podejrzewać raczej będzie egoistów, którzy pod
płaszczem bogactwa narodowego grubo watowanym, chcą by im samym było
ciepło i dostatnio. Więc albo nakłoni ucha ku tym, co jej szeptać
będą o konspiracyi, o blizkiem powstaniu; albo też, jeśli w istocie
ekonomiści do niej trafią, ona sobie coś szerszego wysnuje z ich praktyki,
jakiś ideał - teoryą materyalizmu. Młodzież jest rącza i szczera,
lubi doprowadzać wszystko do ostatnich następstw. Więc kiedy pieniądz
to używanie, kiedy ziemia to już błoto! I kto wie, czy nie ta jest
przyczyna, że własnie w sferze, której materyalizm najbardziej powinien
być wstrętny, Büchner i Vogt zaczynają u nas znajdować adeptów.
Zajęcia ekonomiczne są dopiero połowa pracy organicznej,
wymagającą jak widzimy koniecznie swego uzupełnienia, jeżeli nie mają
doprowadzić do najszpetniejszych, najbardziej dezorganizujących rezultatów.
Jest to połowa i mniej ważna, nie zawsze i nie bezwzględnie potrzebna;
bo wiadomo, że były narody ubogie a wiele w dziejach znaczące; nie
było zaś wcale przykładu, aby naród bogaty a niemoralny mógł się obronić
od sąsiadów. - Razem z ciałem, a raczej wprzódy niż ciało, trzeba
żywić ducha: na pierwszem przeto miejscu prac organicznych stoi Kościół
katolicki, to świeżo powiedział Papież: "zaledwo Polakiem zwać
się może ten, co z gorącą miłością Ojczyzny nie łączy nieskalanej
wiary, przywiązania do religii i uległości dla Stolicy św. vix
se Polonus asserere queat, qui cum vivido patriae suae amore splendidam
hanc tesseram non conjungat ". Tak być powinno, tak było
niegdyś i tak może jeszcze w tajnikach duszy - wbrew wiedzy i woli
naszej! Ale w rzeczywistości i w życiu, kto u nas troszczy się o Kościół?
Ilu z naszych publicystów pomyślałoby nawet, że Kościół jest konieczny
albo tylko potrzebny w życiu politycznym narodu, gdyby im tego nie
przypominała Moskwa, raz po razie, druzgocacemi ukazami? To już wiele
u nas, kiedy są pisarze i patryoci grzeczni
dla Kościoła, bez zbytniego jednak przybliżania się, bez tego wszystkiego,
coby mogło ściągnąć na nich zarzut, że trącą
zakrystyą albo jezuityzmem; takiego zarzutu żadna nie wytrzyma
odwaga. Moskale całują popów po rękach, ale ich do mieszkania nie
wpuszczają; my z Panem Bogiem obchodzimy się bodaj czy nie jak z gościem,
któremu bardzo nisko kłaniamy się, dopóki jest w salonie, ale chcielibyśmy,
by sobie odszedł czemprędzej. Z wszelką względnością, z nieskonczonemi
oznakami uszanowania - grzebiemy katolicyzm w naszych duszach. "My
naród katolicki" wołają na zabój ci zwłaszcza, co księdza do
robót politycznych potrzebują; "to nasza stara tradycya, to wiara
naszych Ojców!" A gdy ich zapytasz, gdzie są tej wiary dowody,
jakie objawy życia katolickiego, podobno w wielu nie znajdzie innych
oprócz jaj wielkanocnych i wilii Bożego Narodzenia! - Najlepsi mówią
sobie: "kiedy Kościół jest, niechże sobie będzie. Jużciż potrzebny
on zapewne dla tamtego świata; ale w tem życiu jest tysiąc ważniejszych
zadań, od których nie wolno się odrywać, chyba przy zupełnem o Polsce
zwątpieniu!" Prawdziwie cymbryjskie są ciemności, u najświatlejszych
między nami, w tem wszystkiem co jest podstawą i cywilizacyjnym węzłem
naszej sprawy, jej rękojmią na przyszłość, w tem co dotyka stosunku
Kościoła z narodem i państwem. Wszelkie przypomnienie, że nam czegoś
pod tym względem nie dostaje, że tu jest błąd i zaniedbanie z naszej
strony, jest nam niewypowiedzianie nieprzyjemne, wprawia nas w zły
humor, kończymy z niem jednym słowem: "to ultramontanizm!" i jużeśmy tak wszelkiej biedzie zaradzili.
Zchodnia nienawiść do Kościoła oburza nas, a nie zważamy, że może
być coś gorszego od nienawiści to jest obojętność, bo ona skuteczniej
od nieprzyjaciół zabija. Ojczyzna pochłania u nas wszystko co jest
najlepszego, Bogu oddajemy to tylko, o co nie dbamy. I jakże potem
dziwić się, że ani Kościoła ani Ojczyzny z tą taktyką obronić nie
możemy?... Uczony a wielce sprawę naszą miłujący opat benedyktyński,
Dom Guéranger, powiedział o nas to mądre słowo: "Gdyby Polacy
jedną część tych ofiar, które od lat siedmdziesięciu tak szlachetnie
ponoszą dla wybicia się na niepodległość, byliby obrócili na dźwiganie
Kościoła, byliby i Kościół u siebie uratowali i Ojczyznę postawili!"
Jest przeto wiele na tem polu do zrobienia i do
odrobienia, - tak wiele, że wątpić przychodzi, czy dzisiejsze pokolenie
wydoła zadaniu lub czy je tylko zrozumie. Tu spotykam drugą z rzędu
pracę organiczną, wychowanie. By z niem prędko się odbyć, powiem że
wychowanie nasze zwłaszcza domowe grzeszy tem, że nie nadaje życiu
kierunku poważnego, że ma na widoku głównie popis przed ludźmi i uczy
jak grając komedya prześlizgiwać się przez świat. Brak wszczepionego
od dzieciństwa uczucia obowiązku objawia się nieustającą dystrakcyą
w działaniu i niepoprawną aż do śmierci trzpiotowatością w myśleniu
i sądach. O ileżby mniej na nas spadło nieszczęść osobistych i publicznych,
gdyby matki nasze lepiej nas były uczyły katechizmu lub gdybyśmy go
później douczyli się sami! - Wychowaniem publicznem kieruje Rada szkolna
w Galicyi. "Daj mi szkoły, dam ci naród" mawiał Leibnitz.
Jeżeli to prawda, to cóż powiedzieć o kraju, w którego szkołach uczą
po większej części z książek pisanych w duchu protestanckim albo józefińskim!
- Sejm usunął proboszczów od nadzoru szkółek wiejskich, a miał do
tego polityczne przyczyny. Bodajby tylko dla wypędzenia szczurów nie
podpalił stodoły! Bodajby nie ucywilizowano polskiego chłopa po nowożytnemu!
Ostatni to nasz kapitał narodowy. Jeźli i lud wiejski straci wiarę,
jak ją straciło mieszczaństwo, to nie ma nadziei dla Polski.
Innych sfer nie dotykam, bo jednych nie znam,
drugich niedostatki zbyt szeroko wypadłoby opowiadać. Ale i to, o
czem wspomniałem, wystarcza by dowieść,
że jest czem zapełnić żywot cały. Powiedziano pięknie: "nie
my, to nasze wnuki"; choć tak długo nie należałoby czekać, gdyby
choć jedno pokolenie chciało przeżyć swój wiek poważnie. Temu lat
cztery dostrzegł Mazzini okiem jasnem chociaż nienawistnem, "że
kwestya religijna góruje ponad wszystkie inne i w sobie je zamyka,
i ze od tego jak pierwsza będzie rozstrzygnięta, wypadek drugich zależy".
- Chwila przewidziana nadeszła. Kościół wyzwany został do walki stanowczej
i Kościół zwycięży, bo on jeden ma obietnice niezawodne, a już w naszem
jest ręku, by i za nas zwyciężył. Próżno oglądać się za innemi sprzymierzeńcami,
niemasz ich i nie będzie; burza, która zerwała się na południu i na
zachodzie, rozniesie po całej Europie swoje spustoszenie. Wśród ciemności
i ruin jeden tylko będzie błyszczał krzyż, a na nim On, Najświętszy,
Ukrzyżowany, jedyny Zbawiciel ludzi i narodów.
xxx
Nasze zadania i uchybienia,
(w)
Dzieła, t.4, Pisma pomniejsze, cz.II, Kraków 1894, ss.69-76
Trudno
nie spostrzedz, że od stu przeszło lat, dla każdego co na świat przychodzi
polskiego pokolenia, coraz cięższem staje się zadaniem dźwignąć kraj
z niemocy; że nawet aby służyć wiernie a z pożytkiem, coraz wyższych,
niezwyklejszych potrzeba nam cnót. Może więc nie od rzeczy będzie
przypomnieć te szczeble, któremi Polska zapadała się w głębią dzisiejszą;
może z tej bolesnej paralelli da się wyprowadzić światło, które wśród
ciemności zwątpienia na drodze ratunku zabłyśnie.
Dziś już nie tajno, że nim Rzeczpospolita nachyliła
się do upadku, dosyć było znieść elekcye i liberum veto usunąć, to jest te przywileje
jednej części narodu poświęcić, które obecnie każdy z nas potępia,
aby przy tylu cnotach ówczesnej polskiej szlachcie właściwych, z jej
uczuciem religijnym i domową obyczajnością, los kraju na długo ubezpieczyć.
Ale czynione w tym celu usiłowania nie powiodły się. Utrzymane elekcye
wzwyczaiły ludzi publicznych, panów, szlachtę i nawet kobiety do haniebnych
targów sumienia; za przedajnością wcisnęła się do Rzeczpospolitej
Moskwa, jak zły duch za grzechem wciska się do duszy człowieczej.
Pierwej jednych prywata, drugich swawola stawały na przeszkodzie potędze
narodu; później do przeszkód przybyła chciwość na złoto zaszczyty
cudzoziemskie, przybył strach przed groźbą możnego sąsiada. Wprawdzie,
pod koniec zeszłego stulecia bolesne klęski otworzyły oczy większości
narodu, i gdyby za Jana Kazimierza lub za Sobieskiego znalazło się
w stanie rycerskim tyle światła, ile go okazał Sejm Czteroletni, ani
wątpić, że Polska stałaby dodziśdnia świetna i potężna! - W wieku
XVIII już nie wystarczyło to, czemby dawniej kraj ocalał. Naród nie
obronił się w czasie wojny o Konstytucyą 3-go Maja, chociaż przez
światłych ludzi rządzony, bo mu zabrakło tego hartu i wierności dla
sprawy, których w nas późniejsze dowiodły wypadki. Słusznie ktoś powiedział,
że my zwykle półwiekiem później, widzimy jasno, co nam robić należało!...
Kiedy granice kraju były jeszcze obszerne i kiedy
trochą męztwa i wytrwałych poświęceń można było otrzymać od Europy
pomoc lub interwencyą, łatwiej było dziadom naszym oswobodzić się
od nieprzyjaciela, - niż później naszym ojcom, ludziom Księstwa Warszawskiego,
powołanym do służby, w chwili gdy Polskę już rozszarpano, i gdy naprzód
o jej całość należało się dobijać. Podobnież, znośniejszem było położenie
i lżejsza dla kraju służba za Księstwa, kiedyśmy mieli rząd własny
a sprzymierzeńca potężnego, i kiedy jedno z tych mocarstw co rozdziałem
Polski urosło, straciło interes w zabezpieczeniu drugim niecnego zaboru,
- niż później, za Królestwa Kongresowego w nader niepewnych i zawikłanych
stosunkach, kiedy obywatele od dobrego humoru zwycięzcy zależni, nie
mniej rozwagi i ostrożności jak poświęcenia i patryotyzmu mieć byli
powinni. W zeszłym wieku i za czasów napoleońskich, może dosyć było
naród entuzyazmem rozpalić, rzucić go na wroga, i jedno lub dwuletniem
wysileniem kraj od napaści zasłonić; ale w położeniu, które nam przygotował
traktat wiedeński, dzieło odbudowania ojczyzny, już długiej, rozważnej,
wieloletniej tylko pracy mogło się stać owocem. A jakaż różnica od
tego co dziś jest! Wówczas, to jest za Królestwa Kongresowego, mógł
naród rosnąć i zbroić się w te wszystkie środki i zasoby, których
przyszła jego niepodległość wymagała; mógł bogacić się w ludzi uzdolnionych
pod względem administracyjnym, cywilnym, politycznym, wojskowym, naukowym,
technicznym, bez których żadna samoistna społeczność obejść się nie
może; wówczas była szkoła publicznego życia, były kadry wielkiego
państwa. - Naszemu pokoleniu te wszystkie korzyści odjęte! Później,
to jest temu lat dwanaście, było jeszcze na ziemi polskiej choć jedno
miasto po polsku i przez Polaków rządzone, - dziś i to miasto postradaliśmy;
była jedność i braterstwo wszystkich warstw narodu, o których nikt
nie wątpił, - dziś i ta harmonia w niejednem miejscu okazała się wątpliwą!
Dziś poświęcenia potrzeba, hartu i patyotyzmu nie na to tylko, aby
służyć ojczyźnie, ale aby się kształcić na pożytecznego krajowi obywatela.
Dziś już wojna wydana jest wszystkiemu, co na ziemi polskiej nie czuje
się Moskalem lub Niemcem, buntowniczą jest nie już nadzieja odbudowania
ojczyzny, ale zachowanie naszej odrębnej narodowości! Dzisiaj zapobiegać
ruinie majątkowej Polaków, starać się o podniesienie moralne niższych
klas narodu, oddziaływać przeciw zepsuciu w wyższych, budzić w młodzieży
sumienie obowiązku, miłość prawdy, uczucia religijne i dążność do
pracy, - zbrodnią jest u tych, którzy póty się u nas czuć nie będą
pewnemi, póki nas nie ujrzą o kiju żebraczym, i u tych, którzy bezpieczniejszej
swemu panowaniu rękojmi nie znają, jak zatracenie w ludziach wszystkiego,
co w nich nie jest zwierzęcem. Dzisiaj aby tylko pozostać wiernym
Polakiem, więcej potrzeba zacności obywatelskiej, niźli jej wymagano
dawniej, pod własnym rządem, aby kraj utrzymać; dzisiaj, aby sprawie
dopomódz, koniecznem jest poświęceni i ogień święty, ale niemniej
konieczna baczność i oględność nieustanna, i w szczupłej, jaka nam
pozostała liczba środków, roztropny wybór.
Tak z każdem co przechodzi pokoleniem, coraz mniej
bezpieczeństwa, coraz mniej możności, a coraz więcej przeszkód, i
więcej obowiązków! I nie ma środka zapobiedz tej fatalnej gradacyi,
póki się nie znajdzie pokolenie, które ze świętą rezygnacyą krzyż
ten przyjąwszy, zniesie męzko ciężary i boleści położeniu naszemu
właściwe; póki w krwawym znoju codziennej pracy, w ucisku codziennej
abnegacyi, w ogniu pokuty nie zahartuje się do tej walki stanowczej,
która w wigilią naszego zmartwychwstania odbyć z wrogami naszymi,
będzie już dla niego szczęściem i nagrodą! Ani człowiek, ani naród
nie odsunie od siebie kielicha, który mu przeznaczony! Pośpiech nic
tu nie nada; bezsilna niecierpliwość nowej tylko przysporzy niemocy,
na nowo przedłuży niewolę; nowe boleści i niebezpieczeństwa następnemu
pokoleniu zgotuje! - Bo choć dzisiaj źle jest, gorzej jeszcze być
może. Dzisiaj duch narodu jeszcze nie otruty, i wszyscy Polacy, ilu
ich jest, gotowi stanąć do apelu. Dzisiaj jeszcze syn Polaka nie ma
wyboru: albo musi być Polakiem, albo zostaje nikczemnikiem, którym
gardzi świat cały. - Później może być inaczej; później, po nowych
klęskach i zawodach, może znajdą się nawet uczciwi Polacy, którzy
w dobrej wierze szukać będą przyszłości swej ojczyzny w jedności z
Moskwą.
Zrozumieć więc obowiązki obecnej chwili, dzisiejszego
pokolenia, i pełnić je codziennie z religijną sumiennością i powagą,
bez lekceważenia i pominięcia, to najwyższe jest zadanie naszej polityki.
- Cóż stąd, że te obowiązki nie prowadzą od razu i bezpośrednio do
niepodległej ojczyzny! Życie narodu nie mierzy się żywotem ludzkim!
Obywatele, mówi Skarga, powinni mieć te karność żołnierzy, których
pierwsze szeregi, gdy idą zdobywać miasto, giną w fosach i od pocisków
nieprzyjaciela, a następne dopiero, po ich trupach, wdzierają się
na mury twierdzy. Tak ci straceni, którzy w tych hufcach męczeńskich
będą, mnogością prac swych i poświęceń zawalą doły i wały, któremi
Polska niepodległa od nas odgrodzona.
Nie nam przystoi mówić, że lekkie są, małoważne
i małoprzydatne te codzienne powinności, które nam Bóg daje, w rodzinie
i po za domem, w życiu prywatnem i publicznem. Nie to bowiem waży
ani przydaje się, cobyśmy w tej chwili pragnęli czynić, ale to co
w tej chwili dla sprawy robić możemy, i tylko z tego rodzi się dla
niej prawdziwy pożytek a nie odnosim zawodu ani zniechęcenia. Kto
zaś w chęciach albo marzeniach szukać będzie punktu wyjścia i podstawy
do działania, ten albo nad ziemią niepostrzeżony od świata wciąż latać
będzie, albo po to tylko na ziemię zstępować, aby kraj nowemi zbroczyć
nieszczęściami. - Ani Bóg, ani ludzie nie wkładają na nikogo wielkich
od razu obowiązków, nie dają mu od pierwszej chwili szerokiego pola
do działania. Tylko stopniowo, tylko zasługami i sumiennem wywiązaniem
się z tego co doń w każdym czasie należy, tak człowiek jak naród przychodzi
do przestronniejszych, coraz mniej pośrednich, coraz bardziej decydujących
ról i obowiązków. - Na giełdzie grając, można czasami wygrać znaczną
fortunę, ale dotąd jeden tylko znany jest nieomylny sposób dorobienia
się majątku: skrzętnością a przezornością. Jedna też nam pozostaje
droga zbogacenia narodów w tyle moralnych i materyalnych zasobów,
izby niemi sprostał w walce z nieprzyjaciółmi, tą jest: wszędzie,
gdzie duch polski jawić się, działać i rozrastać może, tam wszędzie
wkładać całą naszą zdolność, zacność i energię. Tej długiej drogi
jednym wybuchem, jednym przeskokiem naród nie przebieży!
Nie mamy siły, aby przeprowadzić zmiany potrzebne
nam w układzie politycznym Europy, ale tych, które sam rozwój wypadków
przynosi, możemy znaleźć korzyść. Po co rozpaczać nad tą ciszą, która
dziś zaległa Europę? Ani ciągła pogoda, ani ciągły pokój nie są podobne
na świecie! Historya świadczy, że ilekroć państwo, które tak się wzmogło,
że potęgą swoją, jak dziś Rosya, reszcie światła groziło, tylekroć
wiązała się przeciw niemu Europa, aby je wywrócić, albo do naturalnych
sprowadzić granic. Tak upadła potęga hiszpańska, habsburska, szwedzka,
turecka i napoleońska. - Od rozbioru Polski było już pięć wojen przeciw
Moskwie; wcześniej czy później nowe wybuchnąć muszą, i nową nam podać
okazyą. - Ale na tym świecie do niczego, nawet do sprawiedliwości
nie przychodzi się darmo; za wszystko płacić trzeba zasługą odpowiednią.
Kto więc od wojen tych i od zagranicznej pomocy wszystkich nadziei
dla Polski wyglądać będzie, a sam, czekając, opuściwszy ręce, zaduma
się nad losem ojczyzny, ten się w rachubach swoich tak zawiedzie,
jak się zawodzili wciąż ojcowie nasi przy elekcyach królów. Na każdego
nowego kandydata wkładali wszystkie obowiązki obrony kraju i rządów
wewnętrznych, a sami do tych ciężarów w niczem nie chcieli się przykładać.
Cóż więc dziwnego, że ani porządku wewnątrz, ani bezpieczeństwa zewnątrz
kraju nie było?
Wojna z Moskwą celem jest wprawdzie naszych nadziei,
ale i koroną być musi naszych usiłowań. Nie same wojny znaczą w historyi
świata; zdobycze w czasie pokoju odniesione niemniej są zaszczytne,
niemniej bywają trwałe i stanowcze. - Bóg ważąc losy walczących narodów,
kładzie na szali zwycięztwa ich czyny przed wojną spełnione. One tyleż,
jeśli nie więcej, co dzielność wodzów i żołnierzy o wypadku bitew
stanowią! - W pielgrzymce do ziemi świętej, kiedy lud wybrany walczył
z nieprzyjaciołmi, Mojżesz wstąpiwszy na wzgórze, błagał Boga o zwycięztwo.
"A gdy podnosił Mojżesz ręce, przemagał Izrael; a jeśli trochę
opuścił, przezwyciężał Amalek". Temi rękoma błagalnemi, które
wyproszą nam zwycięztwo w przyszłej, kiedy przyjdzie, wojnie z Moskwą,
będą przed Bogiem: i dawniejsze naszych męczenników cierpienia, i
dzisiejsza Polaków wytrwałość, ich dzisiejsze dla rzeczy publicznej
trudy i ofiary!
|