† 1854
Nawykliśmy
lekceważyć wiek, w którym żyjemy; każde pokolenie ludzkości cierpi,
bo takie jest przeznaczenie człowieka na ziemi, każde łudzi się,
iż dawniej bywało lepiej, a że każde powtarza też same narzekania,
sprawiedliwy wniosek, iż nigdy nie było dobrze, choć przeczyć nie
można, iż epoki krytyczne są zwykle boleśniejsze. Mało wieków w
historii, które by wywołały tyle narzekania jak wiek dziewiętnasty,
spokojnie jednak i z dobrą zapatrując się na czas obecny wiarą,
trudno nie przyznać, iż ma w sobie wiele dobrego, w każdym razie
wiele lepszego jak przeszły. Pokolenie obecne jest świadkiem przekształcenia
moralnego, zaprawdę mogącego się nazywać cudownym - można powiedzieć
z wieszczem francuskim: "auras-tu done toujours des yeux pour ne point voir, peuple ingrat". Materializm XVIII
wieku francuski i błąd spirytualizmu niemieckiego zapadają coraz
głębiej, wiara, a co większa wiara z zastosowaniem praktycznym do
życia społecznego, rośnie, świeci w nauce, poezji i sztuce, radzi
czy nieradzi odwołują się do niej, a nadzieja jednych, równie jak
obłuda drugich oddaje potędze jej świadectwo. - Że temu lat 40 tak
nie było, to pamiętamy wszyscy. Nauka, poezja, sztuka, wyparły się
jej natchnienia; polityka ciążyła na niej berłem żelaznym, zaledwo
czasem jako narzędzia wiary używając, głowa Kościoła więziona tak,
że obietnice Zbawiciela były podane w wątpliwość, bo bramy piekieł
tryumf swój obchodziły, świat słuchał trąby wojennej, która wrzała,
niebaczny na sprawy moralne. W pośród zgiełku tych wojen, huku dział
i odgłosu trąb, kilku ludzi z położenia mało znaczących, jeden nad
Newą,
drugi na poddaszu ciemnej ulicy paryskiej,
trzeci nad brzegami Oceanu,
podnoszą głos bez porozumienia, a prawie jednocześnie i jednobrzmiąco,
i wbrew prądu umysłów w filozofii, w polityce, głoszą prawdy wprawdzie
jak świat stare, ale obecnie zapomniane. Ani łamiące się lody Ładogi,
ani gwar paryskiego pospólstwa, ani huk wałów Oceanu, roztrącanych
o strome Armoryki skały, nie przeraziły takim zdziwieniem, jak głosy
tych ludzi: nadstawiano pilnie ucha, jedni się śmiali, drudzy pienili
od złości, w innych znowu wstąpiła otucha ujrzawszy geniusz w służbie
prawdy: rozpoczęła się walka, a kiedy jest walka pomiędzy prawdą
i fałszem, to wiemy naprzód, po której stronie będzie zwycięstwo:
bo tylko cisza obojętności jest straszną, walka i prześladowanie
zastraszyć nie potrafią.
Najmłodszy
z tych trzech ludzi wiedział o tym dobrze, miał pióro Orygenesa,
a czoło Tertuliana, wiedział kędy wymierzyć i jak grot ognisty wypuścił
księgę O Obojętności pod względem Religii - ktokolwiek zapamięta
rok 1820 a nie był obcym najważniejszym sprawom moralnym, pamiętać
będzie wrażenie, jakie zrobiła. Rozstrzelone uczucia i nadzieje
zaczęły się skupiać do jednego ogniska, odwaga rodzi odwagę: półgębkiem
wyznający prawdę zaczęli je głośno bronić, wierni przestali uważać
się za helotów bez prawa, powstało, co nazywano wówczas, stronnictwo
katolickie. Siedział na stolicy Piotrowej człek niepospolity, Leon
XII, i ruchowi temu dodawał otuchy.
Dwa
błędy miotały wówczas społecznością - moralny, który w rozumie człowieka
szukał podstawy dla prawdy, i koniecznie odpowiedni mu polityczny,
który zapoznając prawo boskie organiczne społeczności, szukał dowolnie
sztucznych sposobów urządzenia stosunków politycznych; stąd dzikie
wyobrażenia o początku władzy, wolności, równości itd. Nie wystarczyło
przeto zaprowadzić porządek w jednej sferze, ale należało jeszcze
wyjaśnić drugą. Już de Maistre w krótkim ale nieśmiertelnym swoim
piśmie, du Principe Générateur des Constitutions politiques,
dla każdego, kto miał oczy i głowę, wykazał, iż władza nie powstaje
dowolnie, ani wypływa od ludzi, ale wykształca się sama własną potęgą
wedle praw boskich albo naturalnych, co na jedno wychodzi: (to jest
wedle praw, jakie naturze ludzkiej dała Opatrzność), iż konstytucje
państw nie dadzą się nigdy pisać ani układać a priori, ale wyrabiają
się same w czasie wedle żywiołów składowych każdej społeczności
- ale de Maistre aforystyczny w zdaniach, absolutny w pojęciach,
potęgował ze swego stanowiska tak wysoko prawdę, iż ją robił wątpliwą - Bonald
w systemie swej trójcy (Législation
primitive) tak zawiązał ludzkość, iż prawdziwej swej polityce
dał pozór utopii. Haller jak anatom doskonały rozczłonkował społeczność,
doszedł ruchu i najtajniejszych jej organów, ale utopił prawdę w
ogromnem, nie każdej cierpliwości dostępnem dziele i nie wyprowadził
syntezy, która dla pojęcia przez ogół jest koniecznie potrzebną
- Lemennais praktycznym swoim umysłem dostrzegł, czego potrzeba,
i w piśmie krótkiem, wywołanem przez ówczesne okoliczności polityczno-religijne,
de la Religion considéré dans ses rapports aves l'ordre Politique
et civil, pochwycił jądro pytania i z właściwym sobie ogniem,
urokiem stylu i praktyczno-jasnym poglądem, oznaczył wyraźnie tak
początek, jako i właściwą sferę władzy, obowiązki i stanowisko rządzonych,
a widząc dokładnie, iż demokracja okryta płaszcze królewskim konstytucji
oktrojonej w roku 1815 musi doprowadzić do demokracji zupełnej,
republikańskiej, proroczym głosem przepowiedział następności, które
się też w lat 20 we wszystkich szczegółach sprawdziły. Był to szczyt
jego chwały. Prześladowany przez władzę, ukarany przez trybunały,
doszedł największej potęgi, nie w stronnictwie rewolucyjnem, którego
był na głowę przeciwnikiem, i którego przewrotności i nędzy nikt
lepiej od niego nie znał tak co do wartości zasad jako i osób, ale
w stronnictwie katolickim, które z przywróceniem pokoju w Europie,
nie pragnęło wcale pochłonięcia praw, przywilejów, i potęg społecznych
przez władzę. Rojaliści ówcześni, dlatego iż rewolucja wypędzając
dobrego króla, wycięła księży i obdarła szlachtę, rozumieli, iż
aby ją zwalczyć i przywrócić wiarę, należało także przywrócić władzę
monarchy, jak ją wykształcił Richelieu a pojmował Ludwik XIV,
owi wielcy niwelatorowie siedemnastego wieku. Lamennais był poświęcił
swoją młodość usłudze Burbonów, widział, jaką droga szli i prowadzili
Francyę do przepaści, - ognisty charakter poczuł gwałtownie i błędy
i niesprawiedliwość, zadrażniony walką o swoją filozoficzną zasadę
co do dochodzenia prawdy (principe de la Certitude) zachorował gwałtownie
bez nadziei życia - tysiące modliły się za jego zdrowie. O czemuż
nas Bóg wysłuchał! Działo się to w r. 1827.
Gdy
w r. 1828 ministerium Martignac zamknęło bezprawnie małe seminarya,
Lamennais puścił na świat broszurę: Des Progrés de la Révolution
et de la guerre contre l'Eglise - wulkanicznego ognia, pełna
porywającej wymowy, w której widać już wątpienie, aby Burbonowie
mogli utrzymać się na tronie francuskim, kiedy rewolucja zgwałciła
ich wolę o tyle, iż przez wzgląd dla tego stronnictwa targnęli się
na wolność sumienia i Kościoła. Tu znowu, widząc jak nurty demokratycznego
prądu podmywają ciągle posady nie tylko władzy królewskiej, ale
i społeczeństwa, wskazuje na bliską walkę i proroczym przyszłość
przepowiada głosem; przyszłość, która się w latach 1830 i 1848 spełniła.
Ależ na lat 20 nie tylko przewidział walkę, przewidział jeszcze
jej skutek; to jest, że w końcu, szalone te zapasy, w których ludzkość,
uganiającą się za marą, nic nie pochwyci, obrócą się na korzyść
wiary i Kościoła, który dopiero odbuduje społeczeństwo według normalnych
zasad, odpowiednich naturze ludzkiej, a zatem prawdziwie naturalnych
- nie zaś sztucznych, jaki filozofia prawa (owa główna propagatorka
rewolucji) biorąc człowieka abstrakcyjnego, nie zaś tego, który
jest z ciałem, krwią i duszą, wymarzyła. Qui potest capere capiat,
kto ma oczy, niech widzi, azali aż do szczegółów nie przepowiedział
tego, co się obecnie dzieje.
Otaczało
w ten czas filozofa, teologa i publicystę grono kapłanów i młodych
ludzi znakomitych zdolności i wyniosłego serca; nieoszacowany z
nauki i świątobliwości dzisiejszy biskup w Amien, Salinis, historyk
Rohrbacher, słodki w pożyciu jak głęboki w pojęciach Gerbet,
Eugene Boré dziś naczelnik
szkół Franków w Syryi, Carnet, Lacordaire, Montalembert itd. - I
my mieliśmy szczęście należeć do tego grona: jedliśmy czas długi
gościnny chleb jego i pili jego wino. Wspomnienia chwil przepędzonych
w La Chenaie,
dwadzieścia pięć lat życia (magnum humani aevi spatium) osłabić
nie zdołało. Proszę sobie wystawić kilkunastu ludzi po większej
części młodych, pełnych zapału do prawdy, pracy, a nawet poświęcenia,
zgromadzonych około człowieka genialnego, ubóstwianego od wszystkich,
kochających się nawzajem; śniadanie i wieczerza gromadziły pospołu,
praca ułatwiona wyborową a liczną biblioteką rozdziela przez dzień:
przechadzka albo ogień komina wieczór gromadził na nowo - o! Ktoby
mi oddał te chwile: kiedy np. siedząc rozrzuceni na łomach opuszczonego
zamku Coëtquin rodzimym Duguesclina, tłumaczył naturę feudalizmu:
to znowu kiedy odebrawszy list od ministra Labourdonnais po objęciu
steru przez Polignaca, który pytał Lamennais'go o radę, rzekł do
nas: "to ludzie szaleni; należało w chwili objęcia władzy zwinąć
gwardyę narodową, ogłosić niedorzeczną kartę za niebyłą, zamknąć
dobrze znanych spiskowych; możeby się udało, następnie wspólnie
z żywiołami organicznemi jakie są w kraju, ustalić porządek - oni
to zrobią za 6 miesięcy, ale tego samego dnia Burbonów wypędzą",
co się co do joty spełniło. - Takie były rozmowy w La Chenaie, przytem
Lamennais jak wszyscy ludzie wyżsi, w obcowaniu jak dzieci prosty
i łatwy, wesoły kiedy nie cierpiący, skakał z nami przez płoty i
rowy a skakał doskonale, śmiał się z pełnego gardła kiedym mylił
się grając z nim w tric-trac,
dowcipem nieprzebranym zaprawiał rozmowę, która toczyła się w sferze
literatury i polityki, albo podnosiła się do ostatnich wyżyn życia
moralnego. Nie spotkałem w nikim podobnego uroku w obcowaniu, więcej
znajomości serca ludzkiego i duchowości chrześcijańskiej: raziła
jedynie żółć nieubłagana, ironii pełna, dla przeciwników czy
politycznem czy w filozoficznem stanowisku, którą wprawdzie
tłómaczyły skryte, ale ciągłe, zręcznie wymierzone, pędzące go ku
przestrodze działania.
Przewidując
pewny upadek Burbonów i chcąc wyratować z powodzi, która nastąpić
miała, najdroższe dobra ludzkości, odłączał się coraz bardziej od
stronnictwa rojalistów, oddzielał sprawę Kościoła od sprawy rodziny,
uorganizował i rozgałęził po całej Francyi tak zwaną: Association
pour la défense des interets Catholoques. Że przewidział dobrze,
wypadki dowiodły: uwolniwszy Kościół od solidarności z rodziną panującą,
dał mu ruch wolny, od polityki oddzielny, właśnie taki, jakiego
potrzebuje zawsze, a głównie w chwilach politycznych przekształceń.
I zaprawdę, co ma Kościół wspólnego czy z formą rządu, czy z namiętnościami
ludzkiemi, które walczą o czczy blichtr albo o materialną korzyść;
on ma ważniejsze dla człowieka, do innego, bo duchowego odnoszące
się porządku cele, które pośród każdej okoliczności są równie drogie
i konieczne: pośrednio wpłynie on zapewne w miarę uspokojenia umysłów
i okiełznania namiętności na prędsze lub późniejsze ukołysanie bałwanów,
ale zawsze działając tylko w swojej sferze i właściwemi mu środkami . Gdyby na tej drodze był jedynie Lamennais
pozostał, działanie jego byłoby równie korzystne dla ogółu, jak
bezpieczne dla niego - ale poszedł dalej. - wychodził z tej zasady,
że ponieważ społeczność szalała za wolnością, Kościół w tym kierunku
winien iść naprzód, torować strumieniowi koryto, a tak nie dać mu
popaść w otchłań przepaści. - Rzecz dziwna, rzecz straszna, jak
najdzielniejsze umysły w chwilach wzburzenia błądzą, skoro ich pokora
nie uspakaja. - Dziennik Avenir wziął za gardło ogólnik wolności,
dowodził, że ludzkość ma do niej prawo i że Kościół zawsze ja ludziom
zapewniał. - Tak przeto główny prąd opinii kierując do Kościoła,
mniemał, iż po tej stronie sprowadzi ludzkość do tej ogólnej owczarni:
ztąd nie tylko insurekcyom, ale i rewolucyom wtórował.
Wrażenie
było wielkie, dla niektórych straszne. Wzruszona w podstawach politycznych
Europa, zaczęła się chwiać w moralnych; wówczas ci nawet co najczęściej
przeczą władzy głowy Kościoła, co upatrują wszędzie ultramontanizm,
udali się jednak do papieża. Stolica Apostolska zrobiła to co zwykle
czyni w takich razach: ogłosiła nauka Kościoła, hamowała namiętną
popędliwość, dostrzegła kędy był błąd ukryty i wytknęła go; w dobrej
wierze zadaleko posuniętą gorliwość pochwaliła, grożąc jednak dość
cierpko człowiekowi, który dotąd w jej tylko imieniu i interesie
przemawiał. Lamennais ubodnięty do żywego poddał się wrzekomo, ale
czując jakim wpływom taki obrót swej sprawy zawdzięcza, nie mógł,
zdaje się ludzkiego przezwyciężyć uczucia, a plącząc się już sam
w zasadach, które postawił, upatrując fałszywą onych zgodę z zasadami
Ewangelii, napisał pismo ulotne: Paroles d'un croyant, w
których talent ogromny, dantowska poezya, o lepsza z przewrotnością
walczy. Już ciemności ogarnęły ten wzrok pewny i przenikliwy, zaprzecza
temu, co stokroć powiedział, wszędzie negacya, kwas, czasem wściekłość,
słowem nic chrześcijańskiego. Nowa burza; jedzie do Rzymu. Ale tam
nie znalazł dawnych stosunków, wskutek własnej winy, ale i wskutek
także ciągłego działania swych nieprzyjaciół, znalazł zbyt zimne,
może nawet nie dość litościwe przyjęcie. Może przyjęta z miłością,
wyrozumieniem, gwałtowna i wyniosła jego dusza, byłaby się dała
ukołysać i powróciło na łono matki którą był tyle kochał. Bądź co
bądź przyrzekł posłuszeństwo Ojcu świętemu: ale zaledwie Rzym opuścił,
zagrały namiętności i wydał: les Affaires de Rome. Nigdy
pióro ludzkie ani pędzel malarza nie oddały tak piękności kampanii
rzymskiej jak pierwsze karty tej książki: reszta jej jest jakby
ironia obietnic, jakie złożył. Kościół dopełnił swej powinności
używając strasznych cenzur swoich, bo w Kościele niema zasługi,
niema świętości, niema nauki, gdzie nie ma posłuszeństwa. Lamnnais
odpowiedział wyrzeczeniem się stanu duchownego i związku z Kościołem:
reszta wiadoma.
Nie
nam kamieniem rzucać; ale nam zwrócić uwagę na to dziwne zjawisko,
że o tej chwili jakby piorunem rażony stracił urok talentu, moc
geniuszu, wpływ na umysły i stał opustoszony jak ta świątynia:
"Gdzie bóstwo mieszkać nie
chce, a ludzie nie śmieją".
Wszyscy
jego uczniowie, przyjaciele, towarzysze tylu prac i usiłowań odstąpili
go; a byli to przyjaciele gotowi życie położyć za niego. Oto cud
potęgi prawdy i Kościoła, oto rękojmia jego niezwruszoności. Odstępujący
jego nauki, gardzący jego karności sami, Vae soli. Ani związki
krwi, ani wdzięczności, ani urok geniuszu i pozór gorliwości, nie
potrafiły usidlić wiernych synów Kościoła; karmił się starzec nieszczęśliwy
śmieciami popularności rewolucyjnej, dla której miał nieograniczoną
wzgardę.
"Pan
gdy ciekawość, dumę i chytrość w sercu aniołów sług swych zobaczył,
"Duchom
wieczystym, aniołom czystym, Pan nie przebaczył,
"Runęły
z niebios jak deszcz gwiaździsty aniołów tłumy,
:I deszczem
lecą za niemi co dzień mędrców rozumy".
Czy
wieszcz, kiedy składał te cudowne, jakby z chórów archanielskich
podsłuchane wiersze, myślał o Lamennaim nie wiem, ale to wiem, ze
do nikogo tak zastosować się nie dadzą.
Był
wzrostu małego, budowy nader szczupłej, wysokiego czoła, rysów wyrazistych,
oczów ciemnych gorejących ogniem i życiem.
(tekst w oryginalnej dziewiętnastowiecznej pisowni)
łowa te dziwnie uderzają, gdy się wspomni, że były pisane
prawie 40 lat przed encykliką Leona XIII, zalecającą episkopatowi
francuskiemu pogodzenie się z republikańską formą rządu obecną,
byle szanowała prawa Kościoła (P. W.)