Strona główna | Czytelnia | Publikacje | Informator | Zarejestruj się | Zaloguj | Odzyskiwanie hasła | English Version
OMP

Główne Menu

Nasi autorzy

Strony tematyczne

Sklep z książkami OMP

Darowizny na rzecz OMP

Księgarnie z książkami OMP
Lista księgarń - kliknij

Strona poświęcona Stanisławowi Tarnowskiemu
Stanisław Tarnowski - Stan i charakter literatury politycznej

Strona poświęcona Stanisławowi Tarnowskiemu
.: Data publikacji 30-Lis-1999 :: Odsłon: 2035 :: Recenzja :: Drukuj aktualną stronę :: Drukuj wszystko:.
(referat na Drugi Zjazd historyków polskich we Lwowie)

 

W początkach XVII wieku nie spotyka się żadnego nowego a znakomitego imienia w politycznej gałęzi piśmiennictwa, ani żadnego wielkiego dzieła. Skarga żyje, ale co na tym polu miał zrobić, to już zrobił w kazaniach sejmowych. Stanowiska w nich zajętego naturalnie nie zmienia, ale stanowisko to znać musiało być dla współczesnej opinii przykrym, skoro w następnym wydaniu kazań sejmowych nie ma już najistotniej politycznego ze wszystkich, kazania szóstego o monarchii. Żaden nowy talent, równy jeżeli nie Modrzewskiemu to choćby Orzechowskiemu lub Górnickiemu nie wydobywa się na wierzch. Nie występują też ani nowe idee i teorie, ani nowe praktyczne dążności i kwestie. Tak, jak w ogóle literatura tych lat jest dalszym ciągiem poprzedniej na pozór bez widocznej zmiany, naprawdę z tą zmianą wielką a nie dobrą, że wszystko niby myśli i pisze się tak samo, a wszystko słabiej, tak w literaturze politycznej różnica ta daje się widzieć chyba jeszcze wyraźniej. Zjawisko to jest naturalne. Społeczeństwo ówczesne nie dosyć miało nowych żądań i dążeń, na to by ta gałąź jego literatury nie mogła żyć i rozwijać się pierwiastkami i myślami nowymi. Że zaś dawne, te które ją wytworzyły w wieku XVI, już wydały, co mogły i straciły swoją praktyczność i żywotność, więc rzecz prosta, że literatura ta nie miała o czym rozwijać się i wzrastać.

Ale społeczeństwo to bez politycznych, wyrozumowanych i świadomych dążeń, okazuje przecież dwa główne polityczne instynkty. Jednym jest instynkt zachowania i zabezpieczenia tej konstytucji, jaką sobie nadało i uważało za dobrą; z tym instynktem łączy się drugi: zabezpieczenia swojej narodowej niezależności od wpływów postronnych. Ten instynkt jest widoczny w rokoszu Zebrzydowskiego. Drugi ostrzega ich, że państwo tak rozległe jak Polska, a otoczone sąsiadami niebezpiecznymi, powinno użyć swojej siły na to, by zabezpieczyć swoją całość i jedność na przyszłe czasy. Ten instynkt sprawia, że chcemy skorzystać z moskiewskich wewnętrznych zamieszek i kraje te poddać polskim wpływom.

Literatura polityczna niekoniecznie potrzebuje nowych idei i prądów, by żyć i rozwijać się: może się rozwijać na tle bieżących wypadków i praktycznych interesów; a te dwa wypadki były dość ważne, interesy nimi dotknięte dość wielkie i żywotne, by ją pobudzić do częstego, energicznego, nawet namiętnego występowania. Rokosz Zebrzydowskiego był jako symptom wewnętrznego stanu tak znaczący, że umysł głębszy - wszystko jedno, czy umysł regalisty czy rokoszanina - mógł w nim znaleźć pochop do bardzo poważnego roztrząsania kwestii, o które chodziło. Sprawa moskiewska była tak oczywiście sprawą żywotną dla Rzeczypospolitej, że powinna była łatwo umysły poruszyć i zaznaczyć się w literaturze znaczną ilością pism i broszur. Nieszczęściem, jak na polu wypadków oba rzeczone instynkty wywołały jeden chaotyczny rozruch, a drugi połowiczną (prywatną) imprezę zamiast stanowczego i silnego działania, tak w piśmiennictwie jeden i drugi zostawił ślady bardzo nieznaczne (choć przez to może właśnie znaczące i nauczające). Nie zasadnicze i głębsze, choćby błędne, traktowanie rzeczy, nie krytyczne roztrząsanie dążności czy postępków przeciwnika a śmiała afirmacja własnych, nie polityczna a gorąca zachęta do wyprawy na Moskwę lub taka sama przed nią przestroga, ale powierzchowna i płytka gadanina, albo (w lepszym razie) uwagi rozsądne i uczciwe ale niedostateczne, nie sięgające do głębi rzeczy.

Rzecz ciekawa, ale nie miła, większa cześć pism odnoszących się do tych dwóch spraw, są to wiersze. Te, które mówią o wyprawie moskiewskiej - jak Żabczyca Poseł moskiewski i Mars moskiewski krwawy błaho a niesmacznie panegiryczne, bez żadnej treści. Sprawa rokoszowa także wywołuje znaczną liczbę takich wierszy, między którymi najlepsze, jedyne znaczące, są Szymonowicza po stronie rokoszańskiej, Miaskowskiego po królewskiej. Dłuższe nierównie od nich, zupełne broszury wierszem Korona Polska bardzo smutna, Zgoda i żałosna przestroga korony polskiej, Pienia na zbiegłą zgodę (Krajewskiego), Błażowskiego Tłumacz rokoszowy, itd. mają w sobie dobre uczucia i czasem dobre myśli, ale nigdy dość rozwinięte i dowiedzione, iżby przekonać, nie dość silnie wyrażone, iżby wzruszyć i wstrząsnąć mogły.

Trudno pojąć, że sprawa tak ważna jak szwedzka, inflanckie zwycięstwa, wreszcie odpadnięcie Zygmunta od korony nie wywołują ani najmniejszego choćby objawienia opinii; i tak samo wojna moskiewska nie już przez ludzi prywatnych, ale przez samą Rzeczpospolitą prowadzona. Ani sama przedwstępna kwestia, czy te wojnę wydawać lub nie, ani kwestia osadzenia Władysława na tronie carów i warunki przez Żółkiewskiego ułożone, ani odmienna myśl, nie zaznaczają się choćby jednym pismem w literaturze politycznej (o ile nam jest znana). Nie jest to zjawisko nowe: wiek XVI także nie pisał o bieżących wypadkach, o wojnach Batorego na przykład, ale niemniej jest dziwne.

W rzeczach polityki wewnętrznej więcej jest uwagi i zdarzają się pisma wcale dobre, choć małe, jak na przykład Votum szlachcica polskiego na sejmiki i sejm roku 1606 - (bezimienne - główne najlepsze myśli: Wojsko stałe, a na jego utrzymanie skarby powiatowe, oparte na stałym podatku, pół grosza od każdego sprzedanego korca zboża itd., szkoła rycerska w myśl biskupa Wereszyńskiego). Złota wolność koronna (Stanisława Witkowskiego 1609, wierszem) żąda zniesienia prawa neminem captivabimus, poskromienia zbytków i niezgod etc. Deklaracja konfederacji Andrzeja Tulibowskiego (1607), powtarza wszystko, co przeciw konfederacji inter dissidentes de religione mówili katolicy w wieku XVI i jest może oznaką (niewyraźną) chęci uszczuplenia tych swobód, jakie sobie dysydenci tą konfederacją zapewnili. Wzór Rzeczypospolitej rządnej Jana Januszowskiego (1613) [przynosi] porównanie Rzpltej z ciałem ludzkim (bez dowodzenia i bez treści). Więcej mają jej Warunki zatrzymania Rzpltej w rządzie gruntownym (bezimienne, 1618). Książeczka tak mała, że dobrych myśli rozwinąć i wyłożyć nie może, ale zawiera niektóre myśli dobre, jak na przykład tą, żeby sejmy nie targowały się o pobory, ale pozwalały ich chętnie na potrzeby wojenne, żeby nie traciły czasu na długich a próżnych mowach, nade wszystko, żeby nikt nie ważył się tamować i wstrzymywać obrad sejmowych. Z tego samego roku pochodzi inne pisemko, ciekawe przedmiotem a rozumne żądaniem, to Krzysztofa Palczowskiego O Kozakach, jeśli ich znieść albo nie. Pytanie to pochodzi stąd, że zniesienie Kozaków ma być podług wielu warunkiem zachowania pokoju z Turkiem. Autor dowodzi, że Turek domaga się rzeczy naprzód niepodobnej do wykonania, bo chyba przemocą można by tę organizację rozwiązać, po wtóre rzeczy dobrej dla siebie tylko. Znieść Kozaków byłoby to pozbyć się psów z owczarni, poczym wilk łatwiej i wygodniej owce wydusi. Nie znosić Kozaków, ale wyznaczyć im i wypłacać żołd regularny i przez to, a przez regularne lustracje trzymać ich w karbach, oto co Rzplta w tej sprawie najlepszego zrobić może. Kilka broszur w szczegółowej kwestii annat i dziesięcin (najznaczniejsza Andrzeja Lipskiego, biskupa krakowskiego i kanclerza Decas quaestionum 1616), jedna z roku 1619 przeciw pozwoleniu cesarzowi zaciągów w Polsce (na zaczynającą się wojnę trzydziestoletnią), Mikołaja Chabielskiego Pobudka narodom chrześcijańskim na podniesienie wojny przeciw nieprzyjacielowi krzyża św. (1615), fantastyczny, ale piękny plan koalicji powszechnej, wyległy w głowie człowieka co był przez wiele lat więźniem tureckim i tegoż Sposób rządu koronnego, mniej fantastyczny, praktyczny, domagający się wojska stałego, nowej artylerii "z działami jak organki o czterech rurach a jednej panewce", stałego porozumienia z chrześcijanami naddunajskimi, stałego posiłkowania hospodarów wołoskich wojskiem polskim - oto podobno wszystkie nowości literatury politycznej do roku mniej więcej 1620. Z jednym tylko dodatkiem, o którym dla imienia autora wspomnieć warto. Jerzy Ossoliński, na naukach w Lovanium, ma przed współuczniami i profesorami w roku 1614 orację de Monarchia sive de Optimo Reipublicae Statu, w której według wszystkich reguł retoryki i piękną łaciną dowodzi, że Monarchia sama jest zła, arystokracja jeszcze gorsza, a demokracja najgorsza ze wszystkiego, dobry zaś jedynie rząd ze wszystkich tych trzech pierwiastków złożony, taki na przykład jak polski: "Położyliśmy fundament, na którym gdyby całe chrześcijaństwo oprzeć się chciało, nie szerzyliby barbarzyńcy granic swego panowania, ale Grecja spod tureckiego jarzma oswobodzona wspólną z nami od dawna cieszyłaby się wolnością''.

Równocześnie odzywają się w literaturze i dawne z XVI w. pierwiastki. Takim zabytkiem jest Heidensteina Cancellarius (1613), obraz doskonałego kanclerza na wzór Zamojskiego kreślony, podobny do tych doskonałych senatorów, posłów, hetmanów, których opisywać lubił wiek XV . Etyka Arystotelesa w przekładzie Petrycego (1618), choć jako etyka do literatury politycznej nie należy, jednak w Przestrogach dotyka niekiedy i takich kwestii, a jako ostatni hołd oddany Arystotelesowi, jest ostatnim może echem tego rodzaju filozoficznego wykształcenia, jaki był cechą wieku XVI.

W tych latach jednak występuje już najznakomitszy z naszych pisarzy politycznych pierwszej połowy XVII wieku, Starowolski. Niezaprzeczenie więcej moralista jak polityk, tym do niektórych statystów XVI wieku podobny, jak religijnym i moralnym stanowiskiem podobny do Skargi. Mniej znać na nim niż na poprzednikach wpływu filozofii starożytnej, Arystotelesa i Katona, Cycerona i Seneki. Więcej jeszcze niż w ogóle u tamtych religijnego i pobożnego ducha. Wartość moralna, godziwość, to jest pierwsza zasada i miara, którą stosuje do spraw, do żądań, do przestróg i napomnień. Jednak choć poprawa moralna współczesnych jest jego głównym celem i głównym środkiem, podstawą poprawy Rzeczypospolitej, to nie brak w jego dziełach uwag i rad ściśle politycznych, praktycznych, częstokroć mądrych. Mniej w nim jeszcze niż w dawniejszych filozofii politycznej, jeszcze więcej politycznego morału, a myśl polityczna i rzadsza, i zwłaszcza słabiej wyrażona i dowodzona. Jednak jest, i jest jej więcej niż u innych współczesnych, jest ducha publicznego i głębokiego o ojczyznę frasunku wiele, jest rozum i zdrowy z natury i ćwiczony, a to wszystko sprawia, że choć ani wyłącznie statysta, owszem piszący we wszystkich możliwych przedmiotach, ani jako statysta równy swoim poprzednikom z XVI czy następcom z XVII wieku, w swoim czasie, jest u nas w tej gałęzi piśmiennictwa pierwszym.

Wystąpił na tym polu naprzód w roku 1618, z pisemkiem małym, ale treści bardzo ważnej. Pobudka na zniesienie Tatarów Perekopskich jest dalszym ciągiem niejako Grabowskiego i Wereszczyńskiego. Wskazuje opanowanie Krymu jako cel: jako sposób jedyny istotnego zabezpieczenia się od Tatarów, jako środek do wielkiego ekonomicznego wzrostu i znaczenia. Nieszczęściem myśl tak wielka nie mogła być należycie wyłożona, co najwięcej wskazana tylko w małej broszurce o kilkunastu stronnicach. Votum o naprawie Rzpltej jeszcze bardziej zasługuje na ten zarzut zbytecznej treściwości Obejmuje ono istotnie program całkowitej naprawy: zabezpieczenie Ukrainy przez kolonizację i przez dwie strategiczne linie fortec nad Dnieprem i Dniestrem, stały powszechny podatek (po złotemu z łanu), ćwiczenia wojskowe, arsenały i fabryki broni, kwestia monety i ceł, wychowanie publiczne (zakaz wyjazdów za granicę, a podniesienie Akademii krakowskiej), słowem mówi o rzeczach istotnie największej wagi i mówi rozumnie, słusznie. Tylko mówi tak krótko, że zaledwie rzuca te myśli, wskazuje potrzebę tych zmian, nie wykłada ani dowodzi.

Do tego mówi wierszami! Poprawa niektórych obyczajów polskich (1628), jest powtórzeniem tych samych myśli, i o tyle lepszym, że obszerniejszym i prozą. Po raz trzeci znajdą się pomysły te same później, w jego Reformacji, gruntowniej już i systematyczniej traktowane. Prawy rycerz (1628), jak jest ciekawy i charakterystyczny idealnym pojęciem rycerstwa, a przez to przypada dobrze do Cecorskich i Chocimskich czasów i bohaterów, tak z drugiej strony jest niejako uzupełnieniem i koroną całej dość licznej w tych latach broszurowej literatury, wywołanej nadużyciami i zdzierstwem żołnierstwa, w marszach jak na stacjach.

Na osobną wzmiankę zasługuje bezimienna Exorbitancja powszechna, która Rzeczpospolitą Królestwa polskiego niszczy zgubą grożąc (1628). Autor wyrzuca nam pogwałcenie praw i świętości, niesprawiedliwości względem słabszych, nieżyczliwość względem ojczyzny, ucisk poddanych (głównie przez stacje i konfederacje żołnierskie), nieporządek i niedostatek w skarbie itd. Narzekanie słuszne, ale rady i środka brak.

Do najrzadszych może w naszej literaturze należą pisma treści ekonomicznej. Tym więcej zwraca na siebie uwagę Jana Grodwagnera Discurs o cenie pieniędzy (1632). Pisemko to wywołane było zapewne złym stanem mennicy i złym kursem monety polskiej za Zygmunta III. Autor domaga się utrzymania lepszego stosunku między wartością monety złotej a srebrnej, porównania stopy menniczej polskiej z zagraniczną, wylicza cyframi, że na zamianie talarów srebrnych na złoto Polska na dziesięciu talarach traci jeden, opowiada różne oszustwa zagranicznych kupców i wekslarzy; dowodzi, że handel zewnętrzny przynosi Rzeczypospolitej tylko pół miliona złotych rocznie. Ten smutny stan ekonomiczny przypisuje głównie brakowi przemysłu i rękodzieł, który sprawia, że z wielką stratą sprowadzamy z zagranicy własne produkty tam przerobione.

W roku 1632 także wychodzi pierwsze dziełko autora używającego pewnej sławy, Kaspra Siemka Civis Bonus. Dziełko małej naprawdę wartości, zbiór oklepanych ogólników o przymiotach i obowiązkach dobrego obywatela, o potrzebie i pożytkach zgody, itp. Środek do utrzymania tej zgody najlepszy jest ten, żeby unikać wszystkiego, co może obudzić zazdrość: więc między innymi najmądrzej byłoby wybierać króla losem, bo wtedy nikt nie mógłby na drugiego gniewać się ani obrażać. W drugim swoim dziełku (Lacon 1635) radzi, żeby losem także wybierani byli wszyscy urzędnicy. W ogóle o tyle jest ciekawy, o ile rzuca światło na współczesną opinię, zwłaszcza na przywiązanie do szlacheckiej równości. Ów Lacon, dialog między Augustem a podróżującym jakimś Spartaninem, ma być w myśli swego autora zbiorem samych najpewniejszych i najistotniejszych reguł i aksjomatów politycznych, których trzymając się każde państwo może być pewnym swojej trwałości i pomyślności, na prawdę rzecz ogólnikowa i biedna. Co najlepszego u Siemka, to rozdział o szkołach w Civis Bonus, a w nim żądanie, żeby Rzplta nie żałowała na szkoły kosztów i wzięła je pod ścisłą opiekę, a zamiast subtelnej a bezpożytecznej filozofii wprowadziła inny, praktyczniejszy, (nieokreślony) system nauczania.

Jerzy Lemka ze swoim Traktacikiem krótkim o Rzpltej i jej różnych kształtachi (1633) ma jeszcze mniej wartości. Pedantyczne, w szkole uczone definicje monarchii, arystokracji i demokracji, bez jednej myśli własnej, bez jednego spostrzeżenia lub zastosowania odnoszącego się do Polski. Jedna rzecz własna i odróżniająca go od innych, to, że zdaje się być zaciętym monarchistą.

Oprócz tego powtarzają się w pierwszych latach Władysława IV (w podobny sposób traktowane) te same co za jego ojca kwestie jak moneta na przykład albo stacje żołnierskie, odzywają się inne mniej ważne, jak na przykład o tytułach czy na nie pozwalać lub nie. (Grodziecki, Bielejowski). Jana Januszowskiego Princeps Polonus seu Institutio primarii juvenis łudzi swoim tytułem, dopóki treść nie okaże się zbiorem powszednich, oklepanych morałów o wychowaniu. Bardzo znaczącą jest dopiero bezimienna książeczka z roku 1641, przez niektórych Starowolskiemu przypisywana. Rozmowa plebana z ziemianinem albo dyskurs o sposobie zawierania sejmów, odgłos opinii tych mądrych ludzi, którzy widząc coraz więcej sejmów marnie się rozchodzących, trwożyli się o przyszłość Rzeczypospolitej. Po bardzo rozumnej krytyce naszej pozornej równości i tej wolności obywatela, która się staje niewolą ogółu, Rzeczypospolitej, autor oświadcza, że środek ratunku byłby ten, iżby "królowi i radzie przy nim będącej pozwolić większą władzę", a w każdym razie żeby wprowadzić lepszy porządek. Na to zaś jest tylko jeden sposób: postanowić następstwo obrad (regulamin), i ograniczyć zasadę jednomyślności. Porządek materii ma być na początku Sejmu przez marszałka ułożony w ten sposób, że naprzód muszą się uchwalić propozycje od tronu i materie status, potem instrukcje województw, a na ostatku dopiero artykuły prywatne. Zabezpieczenie sejmów od zrywania, a dalej powaga ich zastrzeżona jest żądaniem, iżby sejmiki nie ważyły się przepisywać sejmowi "odkąd ma zaczynać konsultacje swoje" i żeby "żaden nie ważył się przeczyć publicznym konstytucjom, dlatego, że mu prywatnych artykułów nie pozwalają". Na lat sto dwadzieścia przed Konarskim spotyka się ten skromny autor w dążności i w niejednym pomyśle z Konarskim, a ma tą wielką zasługę, że pisze przed Sicińskim, przed stanowczym wybujaniem złego, które może byłby powstrzymał, gdyby rady jego usłuchano.

Za główne i najważniejsze dzieło politycznej treści uchodzić musi słusznie w tych czasach Starowolskiego Reformacja obyczajów, i ona także, jak wszystkie poprzednie jego pisma, raczej moralna jak polityczna, jest w swoich dwudziestu dwóch rozdziałach bardzo ciekawym obrazem obyczajowym ówczesnej Polski i bardzo rozumnym, szlachetnym rachunkiem i roztrząsaniem polskiego sumienia. Ale rozdział ostatni jest prawdziwym, wcale całkowitym i mądrym programem poprawy Rzeczypospolitej. Obejmuje on i powtarza (tylko gruntowniej) to, co autor mówił dawniej w Votum i w Poprawie, a więc pomiar łanów, pobór stałego podatku i pobór żołnierza podług łanów; jest lepsze urządzenie wojska i fortyfikacja linii Dniepru i Dniestru, jest reforma ceł, monety, sprawiedliwości i wychowania, i jest narzekanie na nieporządne sejmy, (nie ma żądania, iżby jednomyślność uchwał była ograniczona, a stąd wnoszę, że Starowolski nie jest autorem Rozmowy plebana z ziemianinem, bo inaczej nie byłby zapewne rzeczy tak ważnej opuścił). To pewna, że w żadnym innym dziele z tego czasu nie znajdujemy tyle rozumnych i dobrych pomysłów.

Dla uzupełnienia tego zarysu literatury politycznej w pierwszej połowie XVII wieku dodać jeszcze trzeba to, że kaznodziejstwo, choć nie zajmuje tak stanowczo politycznego stanowiska, jak Skarga w kazaniach sejmowych, to bardzo silnie i mądrze zajmuje stanowisko patriotyczne przez Birkowskiego, a w jego wspomnieniach i groźbach, choć się one do sumień tylko odwołują, jest nieraz i trafne polityczne zastosowanie i przestroga. To samo stanowisko, i nie gorzej, choć w formie łagodnej, zajmuje w drugiej połowie tego wieku Młodzianowski.

Bunty kozackie, Chmielnicki z Tatarami w samym niemal sercu Rzeczypospolitej, powtarzające się z nim układy, zerwanie sejmu przez Sicińskiego, wszystkie te straszne początki panowania Jana Kazimierza, zapowiedź gorszych nieszczęść późniejszych, nie znajdują w literaturze ani rady, ani krytyki, ani skarcenia. Jak postąpić z Kozakami? Jak rozwiązać tę kwestię najżywotniejszą? Jak ratować państwo od samowoli każdego posła, zbałamuconego lub przekupionego? Nie ma odpowiedzi na te pytania.

Gdyby satyry Opalińskiego były nie satyrami, ale systematycznie napisanym, porządnie wykładanym traktatem politycznym, byłyby z pewnością najlepszą książką tej treści z czasów Jana Kazimierza. Jakikolwiek był człowiek i jakkolwiek wszystko, co mówi, jego samego potępia najbardziej, zaprzeczyć nie można, że był rozumny, i że często miał słuszność. Księga trzecia, której satyry odnoszą się do spraw publicznych, zawiera prawd i rad dobrych wiele, zwłaszcza kiedy mówi o bezkrólewiach, o zrywaniu sejmów, o opresji poddanych; albo w księdze piątej satyra pierwsza - o stanie miast, albo ósma o kolonizacji Ukrainy. Nieszczęściem są to satyry tylko. Mniejsza o to, że jako takie, jako wiersze, są bardzo złe, ale samo założenie sprawia, że traktowanie przedmiotu musiało być pobieżne, ogólnikowe, kiedy obszerne i systematyczne byłoby dziełu nadało istotną i może niepospolitą wartość.

Starowolskiego Lament jest najpiękniejszym może wyrazem miłości ojczyzny, jaki był w naszej literaturze pomiędzy Skargą a Mickiewiczom, jest jedynym słowem godnym wielkich nieszczęść współczesnych, ale jest wybuchom uczucia tylko, jest rzewną modlitwą, piorunującą groźbą, natchnioną poezją, nie jest pismem politycznym.

Że podczas wszystkich wojen szwedzkich, moskiewskich, Rakoczego itd., nie można było wiele pisać, nic dziwnego. Ale jeżeli było dość czasu i swobodnej myśli na to, by pisać rzeczy inne, to dziwnym jest przecie, że nikt nie pisał o politycznym położeniu Rzeczypospolitej i jego zmianach, nikt nie wskazał, jakie niebezpieczeństwa lub jakie pożytki kryło w sobie dla niej współzawodnictwo Francji z Austrią, i jakiej drogi politycznej ona wśród tego trzymać się powinna, że nikt jej nie powiedział, jakie skutki mogą dla niej mieć warunki pokoju Oliwskiego, nikt nie zwrócił uwagi na wypuszczenie elektora z lennictwa i nie wskazał, że to wypadek ważny. Tak samo, kiedy wyszła na wierzch sprawa wyznaczenia następcy za życia króla i rokosz Lubomirskiego. Dyskusja namiętna, ale zasadnicza: potępienie najbardziej stanowcze czy zamiarów dworu, czy jego postąpienia z marszałkiem, obrona jego stanowiska i jego rokoszu, byłyby politycznie może błędne, ale byłyby lepsze i łatwiejsze do pojęcia, niż milczenie literatury politycznej w rzeczach takiej wagi. Poezja mówi o Lubomirskim i bierze go w obronę; proza milczy. Może to charakterystyczna oznaka, że w tych sprawach czynne były u nas tylko popędy i wrażenia, nie zastanowienie i rozwaga.

Milczenie także o abdykacji Jana Kazimierza: może skutkiem tej niepopularności jego, tego znużenia wewnętrznymi zatargami, które są tak widoczne w tych latach. Brak ten jest znaczny. Nie uczyni za niego zadość osobna, sympatyczna zresztą grupa pism w obronie dobrej sławy Polski przeciw złośliwym oszczercom. Te pisma są: Starowolskiego Declamatio contra obtrectatores Poloniae, Łukasza Opalińskiego Polonia contra Barclayum defensa i wreszcie Mariniusa De scopo Reipublicae Polonae. Herman Conring, fryzyjczyk, profesor w Helmstadt, agent szwedzki zdaje się, i dlatego Polskę szkalujący, wydał orację, w której twierdzi, że celem naszej Rzeczypospolitej jest rozpusta. Kim był, co robił nasz obrońca Marinius? Jak się nazywał naprawdę? Podług Bętkowskiego Jan Sachs, rodem ze Wschowy, sekretarz magistratu w Toruniu. Dość, że w książce wcale obszernej opisuje konstytucję polską wcale szczegółowo, wychwala jako mądrą i dobrą, a z tego opisu wyciąga wniosek, że celem jej jest równość i szczęśliwość wszystkich jej obywateli (szlacheckiego stanu). Dziełko to musiało mieć pewną sławę i wzięcie, skoro jeszcze w roku 1726 wyszło w Gdańsku w przekładzie niemieckim, zrobionym zapewne przez jakiegoś poczciwego, do Polski powiązanego prusaka.

Bezkrólewie po Janie Kazimierzu przynosi dwa pisma ciekawe. Jednym jest Olszewskiego głośna i znana Censura candidatorum, która roztrząsnowszy obietnice i złe strony cara moskiewskiego, księcia Neoburskiego i Kondeusza, Lotaryńskiego po nieskończonych pochwałach na bok usuwa, a obstaje za elekcją Piasta i to Michała Wiśniowieckiego. Drugie pismo, choć nie uwieńczone skutkiem, jest ciekawsze. Wielki Leibnitz, piszący o rzeczach polskich i mieszający się w sprawę elekcji? Co mu zależeć mogło na wyborze Palatyna księcia Neoburskiego? Dość, że w poparciu tej kandydatury pisze całą dużą nawet książkę, a chcąc jej nadać pozór polski i w ten sposób łatwiej może znaleźć przystęp do umysłów, przebiera się za Polaka, daje sobie polskie nazwisko, Georgius Ulicovius Lithuanus! Pierwsze litery tego pseudonimu wszakże odpowiadają jego prawdziwym literom: Gottfried Wilhelm Leibnitz, a list jego do Ferdynanda Orbana, kapelana księcia Neoburskiego świadczy, że umyślnie ułożył zmyślone nazwisko tak, iżby były w nim początkowe litery prawdziwego. Towarzyszył on baronowi Boyenburg, agentowi Palatyna w podróży przedsięwziętej w tej sprawie, i wtedy (zbyt prawdopodobnie) książkę swoją napisał. Tytuł jej Specimen Domonstationum Politicarum pro eligendo Rege Poloniae (1669). Książka pisana jest dziwnym sposobem, który sam autor takim uznaje, ale mówi, że dla rzeczy tak ważnej, wpływającej na losy całej Europy, godzi się użyć nowego sposobu dowodzenia. Jest to sposób niby matematyczny, (co znowu charakteryzuje umysł i naukę autora), sześćdziesiąt Propositiones, twierdzeń, z których każde z osobna dowodzone jest sposobem sylogistycznym, jeżeli nie matematycznym. Naprzód idą ogólne, jak na przykład: "Dobro Rzeczypospolitej schodzi się w Polsce z dobrem szlachty". "Celem jej jest wolność". "Równość między szlachtą jest jej potrzebna". "Rzeczpospolita jest teraz osłabiona, więc potrzebuje pokoju". "Arystokracja jak demokracja jest dla niej niebezpieczna" i tak dalej. Następują potem propozycje, w których autor roztrząsa, jakie przymioty i warunki powinien mieć król, żeby wyżej opisanym potrzebom Rzpltej odpowiedział. Określiwszy te przymioty i warunki, dopiero przymierza je do każdego kandydata z osobna. W końcu przychodzą conclusiones, których treść jest ta, że ani car, ani książęta Kondeusz czy Lotaryńezyk, ani Piast nie ma potrzebnych warunków, za to łączy je w sobie wszystkie książę Neoburski i ten powinien być obranym.

Niepodobna przytaczać jego argumentów za kandydatami lub przeciw. Co najwięcej można nadmienić, że o ile trafnie są wskazane wszystkie względy przeciw innym, o tyle pożytki z wyboru Palatyna dowiedzione są bardzo ściśle niby, ale błaho. Poszanowanie Polski i jej spraw, sympatia dla niej, znajomość jej historii a nawet literatury, są bardzo wyraźne i dla nas naturalnie bardzo miłe. Tym większy też żal, że zamiast o jednej kandydaturze i to słabej, błahej, nie pisał Leibnitz o sprawach i stosunkach polskich bardziej zasadniczo. Przypadkowe jego uwagi dowodzą, że rozumiał dobrze nasze położenie i niebezpieczeństwo. Tym dziwniejszym przeto wydaje się, że naszą konstytucję tak mało krytykuje, że na przykład nie zrobi żadnej uwagi przeciw zasadzie Bonum Rplcae cum bono nobilitatis in Polonia jurę coincidit. Czy tylko fakt konstatuje, czy też uważa to za dobre i słuszne, że żadnej przestrogi nie dodaje? Lub też czy sądzi, że przestroga nie zda się na nic, a jego kandydatowi, celowi jego książki mogłyby zaszkodzić?

Najciekawszą i główną postacią literatury politycznej w drugiej połowie XVII wieku jest Andrzej Maksymilian Fredro. Nie tylko rozumny, ale politycznym kierunkiem swego rozumu celuje nad innymi. Starowolski na przykład nie mówi rzeczy tak dziwacznie niedorzecznych jak on, ale Starowolski mówi jak moralista i kaznodzieja: Fredro myśli i pisze jak człowiek polityczny. Tylko ten umysł polityczny jest umysłem skrzywionym. Człowiek godny przy tym, nawet bardzo szlachetny, w miłości ojczyzny wzorowy, jest on pięknym typem polskich przymiotów, ciekawszym typem polskich sprzeczności, a reprezentantem najwyraźniejszym i najdokładniejszym ówczesnych polskich politycznych opinii. To fanatyczne przywiązanie do naszych instytucji, i ślepa wiara w ich doskonałość, które rosły ciągle od roku 1572, a z których nawet nieszczęścia czasów Jana Kazimierza otrzeźwieć nas nie zdołały, w literaturze odbijają się najdokładniej w tym pisarzu, który jako Marszałek sejmu roku 1652 płakał nad zerwaniem i w pięknej mowie przewidywał jego fatalne skutki, a mimo to w pismach swoich nie wahał się być obrońcą Liberum veto. Wszystkie te zasady, które były źródłom naszego nierządu i naszego upadku, a w których oni widzieli rękojmie swojej wolności, to pojęcie nieszczęsne, według którego wolność jednostki była zasadą pierwszą i prawem najświętszym ze wszystkich, to jak przeszło w świadomość ówczesnej szlachty, w jej krew niejako, tak przejęło, przeniknęło cały umysł i wszystkie wyobrażenia Fredry, i sprawiło, że jego pisma są najzupełniejszym składem a zarazem zasadniczym, najbardziej filozoficznym uzasadnieniem ówczesnych naszych politycznych przesądów. Jest on z tego powodu właśnie niezmiernie ciekawy, bo daje nam widzieć wyraźnie, na jakich rozumowaniach i argumentach opierały się wszystkie nasze przesądy i obłędy, czym zasłaniały i broniły się przed zdrowym rozsądkiem i przed sumieniem takie niedorzeczności, jak na przykład konieczność Liberum Veto, wolnego zrywania sejmu, albo zbawienność pustego, zawsze źle opatrzonego skarbu, albo pożytki niedbałej i powolnej sprawiedliwości, albo niebezpieczeństwo gotowego wojska i pogranicznych fortec. Wszystko to jest w pismach Fredry, filozoficznie z gruntu wywiedzione, i jako aksjomat polityczny, jako kardynalna i święta zasada trwałości i pomyślności ojczyzny wystawione. Słowem bezwzględna admiracja polskiego prawa publicznego, ślepa w nie wiara, fanatyzm status quo, apoteoza złotej wolności, jak ją wtedy pojmowano, bez najmniejszego zrozumienia, z umyślnym i zaślepionym odpychaniem tego, co przecież nie raz i nie sto razy powiedzianym było, co po czasach Jana Kazimierza było do zrozumienia łatwym, że tego rodzaju złota wolność musi prowadzić do upadku Rzpltej, do żelaznej niewoli. Pomiędzy złymi oznakami i wróżbami tego czasu do gorszych liczyć trzeba ten fakt, że po Chmielnickim, po Sicińskim, po Szwedach w Warszawie i Krakowie a Moskalach w Wilnie, po związkach wojskowych, po Lubomirskim, zamiast opamiętania i przekonania, że trzeba źródło słabości zatamować, ukazała się jego obrona i apoteoza, i to wychodząca z głowy wcale dobrej i z bardzo dobrego serca. Była w tym jakaś smutna oznaka niepoprawności; a skutki jej pokazała dalsza historia.

Wewnętrzne rozterki za króla Michała, sromota Buczackiego Traktatu, Chocimskie zwycięstwo, elekcja Jana III, walka francuskiej i austriackiej polityki, wyprawa wiedeńska, dalsze plany i niepowodzenia króla, intrygi i spiski jego przeciwników, sam nawet ze wszystkiego najsmutniejszy traktat Grzymułtowskiego, odzywają się w literaturze wzmianką lub pożałowaniem, nigdy gruntowną krytyką, nigdy prawdziwym roztrząsaniem kwestii. Znak to oczywisty upadku, ale skutek naturalny takiego, jak był, stanu rzeczy i stanu umysłów. Jeżeli stan wewnętrzny był doskonały i sacrosanctus, jeżeli w nim nic poprawić nie było potrzeby, a nic tknąć i zmienić się nie godziło - (wyrazem takich pojęć jest Fredro) - to rzecz prosta, że trzeba ze spokojną rezygnacją przyjmować wszystko, co ze stosunków zagranicznych przyniosą wypadki i losy. Za króla Jana też literatura polityczna jest uboga, i nie ma co postawić obok Fredry. Równowagą i zadość uczynieniem mogłyby być poniekąd Załuskiego Epistolae Historico Familiares, dowodzące głębszego i zdrowszego rozumienia rzeczy, ale były familiares, były listami nie przeznaczonymi dla ogółu, wtedy nawet nie ogłoszonymi jeszcze: wpływu i skutku zatem wywrzeć nie mogły. Jest mała książeczka, która próbuje nieśmiało radzić na złe, a przez to toruje niejako drogę reformatorom wieku XVIII, to Kazimierza Zawadzkiego kasztelana Chełmińskiego Speculum representans anomaliam im capitibus Imperii Sarmatici, przypisana Janowi III po jego wstąpieniu na tron (wydana 1676). Autor hołduje wprawdzie zupełnie i gorąco wszystkim wyobrażeniom swego czasu, a jednak czuje, że tak dalej iść nie może, że w zrywaniu sejmów, że we władzy hetmańskiej jest śmiertelne dla Rzpltej niebezpieczeństwo, i bardzo nieśmiało, niedostatecznie, niepraktycznie, wskazuje przecie; że należałoby jedne i drugie cokolwiek ograniczyć. Ma prócz tego te zasługę, że żąda stałego podatku na utrzymanie stałego wojska. Żąda nie dosyć, bo na dwadzieścia tysięcy tylko, ale przecie żąda dlatego stałego powszechnego podatku.

Świeżo (w roku 1887) przez p. Plebańskiego z rękopisu wydana broszura Recepta na to abyśmy się w ojczystej ziemi osiedzieli, pisana w r. 1682, skutku jako drukiem nie ogłoszona odnieść nie mogła, ale wartości ma więcej od poprzedniej. Celem jej, choć go bezimienny autor wyraźnie nie wypowiada, zdaje się być zagrzanie Polski do wojny tureckiej, bo na wstępie przytoczone są mowy kardynała Gaetaniego i prymasa Karnkowskiego z roku 1597, w tej myśli wypowiedziane a przez autora do rozważenia zalecone. Wartość zaś krótkiego, ale poważnego i głębokiego pisemka polega na wyliczeniu powodów słabości Rzpltej, siedmiu niesprawiedliwości, jak je autor nazywa, między którymi jest nieżyczliwość ku ojczyźnie, zrywanie sejmów, wolność źle zrozumiana, która nawet podatki ma sobie za krzywdę i ucisk, przeciążenie poddanych, nie-płatność wojska, które wskutek tego nie dziw, że się burzy, życie nad stan i zbytki, za którymi idzie przyjmowanie jurgieltów od zagranicznych panów. Zrozumienie, że położenie Polski w świecie po pokoju Oliwskim, i po Buczackim, i po utracie Zadnieprza, stało się nierównie gorsze, a sama jej dobra sława nadwerężona - że zaślepiony wstręt do uznania tej zmiany i do leczenia się z tych chorób źle wróży na przyszłość; zadanie podatków powszechnych, wszystko to jest i słuszne, i ze szlachetnie zbolałego uczucia płynące. A zakończenie, w którym przestrzega Polskę przed sromotnym, własną winą sprowadzonym końcem Bizantyńskiego cesarstwa jest nawet bardzo wymowne. Wrażenie całości bardzo smutne, skupia się niejako w tych słowach: "podobno się wam już ten czas zbliża, że wielkim gościńcem wchodzicie w komput zgubionych państw i narodów".

Panowała w Europie przez większą część XVII wieku moda polityczno-dydaktycznych powieści: od Argenidy Bacelaya aż do Telemaka Fenelona, który znowu zostawił liczne potomstwo na wiek następny. Nie mamy ani jednego takiego romansu oryginalnie polskiego, ale że ten sposób nauczania miał u nas takie, jak u innych wzięcie i ufność, dowodzi Wacława Potockiego przekład Argenidy. Jeżeli zaś własnego politycznego romansu nie mamy, to mamy przynajmniej własne do niego dodatki. Wacław Potocki, kiedy mówi o bezkrólewiach i elekcjach, o sejmach, o hetmanach i ich władzy, nie tylko posługuje się polskimi nazwami, ale trzymając się oryginału wcale wiernie, wtrąca przecież czasem uwagi lub rady, których w oryginale nie było, a w które kładzie swoje własne

bardzo wyraźne przystosowanie do współczesnej Polski.

Na ostatku przychodzi Stanisław Herakliusz Lubomirski ze swoją smutną książka De vanitate consiliorum (1699). Salomonem polskim nazywany przez współczesnych, i rozumny niezaprzeczenie, jest ciekawym egzemplarzem politycznego desperata, sceptyka, może cynika. Wszystkie rozmowy Prawdy z Marnością wychodzą ostatecznie na to, że wszystkie sprawy, jakie by się przedsiębrać, i wszystkie środki, jakie by się użyć mogły, są marne, ułudne, nie prowadzą do niczego, i dobrze skończyć się nie mogą. Pokój służy na to tylko, żeby zależeć pole a nieprzyjaciołom dać czas przygotowania się do wojny; wojna na to, by tracić ludzi, pieniądze, a często i prowincje; przymierza na to, żeby z obojętnych robić sobie nieprzyjaciół. Wojsko stałe to koszt i gotowe narzędzie buntu lub zamachu stanu: nie mieć wojska, to ustawiczne niebezpieczeństwo. Sejm zda się na to, by dużo gadał a nie robił nic; sejmiki na to, żeby wybierały posłów niezdatnych, a skrępowanych niedorzecznymi instrukcjami. Słowem, żadna sprawa nie może się udać ani żaden środek przydać.

Polska sama, jej opinia, przemawia przez usta Marności, a odpowiada jej autor sam jako Prawda. Ale smutna to Prawda, która w nic nie wierzy, niczemu nie ufa, nic wskazać ani nauczyć nie umie, tylko wątpi i wątpi. Że mówi wiele prawd, wiele rzeczy rozumnych, to się nie da zaprzeczyć: ale jednej prawdy, silnej, zdrowej, afirmacyjnej, tej nie ma. Zwątpienie o tym, co jest: niewiadomość, co robić i radzić. Zdaje się, jakżeby literatura polityczna wyczerpawszy przez dwa wieki wszystkie środki perswazji, powtórzywszy sto razy, że ratować się trzeba, była w końcu opuściła ręce, i z reformacyjnej, jaką była zawsze, stała się krytykująca tylko i rozpaczająca. Zostało jej dość poznania i sądu, żeby widzieć złe, ale na ratunek już robi krzyżyk, albo nie ma do niego energii. Zapewne jest ten pisarz fenomenem wyjątkowym: ale jest ciekawym i dobrze odpowiadającym ówczesnemu położeniu Rzpltej, która wprawdzie wierzyła wtedy w swoje instytucje silniej niż kiedykolwiek, ale zwątpić o nich miała prawo, owszem miała powód. Po zaślepionym, upartym, długotrwałym kwietyzmie i optymizmie opinii, którego wyobrazicielem jest Fredro, musiał naturalnie u ludzi rozumnych, kiedy oczy otworzyli, przyjść strach, że jest źle, a zarazem strach gorszy, że ratować się za późno, pesymizm, kwietyzm rezygnacji czy sceptycyzmu. Jednostronny oczywiście i fałszywy, bo nie jest prawdą, jakoby wszelka rzecz miała tylko złą stronę; zgubny, bo odejmujący wszelką siłę, wszelką energię, wszelką inicjatywę, przestającej na tym, że nic robić nie można, i nic robić nie warto. Ale ten pesymizm jest naturalnym skutkiem i uzupełnieniem tamtego optymizmu: kwietyzm rezygnacji kwietyzmu admiracji. Po tych, co wmawiali w siebie, że nic w Rzpltej naprawiać nie trzeba, przyszli zaraz ci, co sobie powiedzieli że nic już poprawić nie można: a jak Fredro jest filozofem polskiego nierządu, tak Lubomirski jest poprzednikiem tej niskiej rezygnacji, którą się spotyka czasem w wieku XVIII, a w jego Rozmowie Prawdy z Marnością słyszy się już nie co do słów ale co do myśli to brzydkie adagium, które wiek XVIII lubił powtarzać: "Rzeczpospolita już dawno umarła, tylko przewrócić się zapomniała".

Cóż więc z tego ogólnego przeglądu da się wyciągnąć jako ogólna charakterystyczna cecha tej literatury?

Przede wszystkim brak dzieł na większe rozmiary, założonych i obejmujących całkowity, a przynajmniej obszerny program reformy. Na rozmiary największym i najbardziej programowym dziełem jest Starowolskiego Reformacja, a ta, choć na swój czas najlepsza, jest i co do treści naprzód więcej moralna niż polityczna, a po wtóre, w swoim politycznym programie tak podobna do wszystkiego, co mówiła literatura wieku XVI, że wygląda jak jej powtórzenie i odbicie. Fredro, najobfitszy i najważniejszy z naszych statystów w drugiej połowie wieku, nie zostawił po sobie ani jednego dzieła większego (choć zdaje się, że o takim myślał). Broszurowa i pobieżna pod względem formy, w treści swojej literatura ta rzadko kiedy dotyka kwestii zasadniczych i ogólnych, a z praktycznych kwestii bieżących zajmuje się często podrzędnemi, milczy o najważniejszych.

Jeżeli w wieku XVI zbyt łatwo, wiernie i pedantycznie opierała się na powadze filozofów starożytnych i do nich odwoływała (co dowodziło przecież, że miała jakąś filozoficzna podstawę, wspólną z całym współczesnym europejskim światem), to teraz uznaje ona zawsze powagę starożytnych, ale zna ich mniej, nie kształci się już na nich tak jak dawniej. Tej zaś podstawy nowej, którą sobie świat europejski właśnie w wieku XVII wyrobił w samodzielnej własnej filozofii, tej nasza literatura nie ma, ani jej nie szuka. Nie można żałować ani jej brać za złe, że się nie przejęła ideami Hobbesa lub Spinozy, ale nad tym ubolewać należy, że nie odbyła pospołu z drugimi tej umysłowej ewolucji, która do nowej i żywotnej filozofii wiodła i doprowadziła. Wiek XVII właśnie był pod tym względem niezmiernie znaczący. Jak przez Grotiusa założył filozoficzną podstawę pod prawo narodów, tak przez Hobbesa, Spinozę i Locke'a z jednej strony, a Leibnitza, Bossueta i Vico z drugiej, wyrobił filozofię tych politycznych pojęć i zasad, których wyrazem praktycznym były i są do dziś dnia polityczne stosunki, przekonania i wypadki. Naszej literaturze wpływ ten nie udzielił się wcale, została ona poza tym prądem, na boku: znak i dowód przykry, że wychodziliśmy nieznacznie z tego związku z ogólną europejską oświatą, który w wieku XVI był tak widoczny, tak żywy i ożywczy.

Wreszcie jedno jeszcze spostrzeżenie. Z biegiem czasu literatura ta traci swój charakter reformacyjny. W pierwszej połowie wieku jeszcze go ma (dowodem Starowolski), ma nawet pewną inicjatywę i przedsiębiorczość, jak dowodzi jego myśl o Krymie, zniesieniu Tatarów. Ale od czasów Jana Kazimierza, kiedy klęski i niebezpieczeństwa powinny były właśnie obudzić czujność, rozpalić patriotyczną namiętność, pchać gwałtem do szukania rady, naprawy, ratunku, od tych czasów słuszne, mądre, gorzkie upomnienia odzywają się wyjątkowo tylko i z cicha w małych pisemkach, a prym trzyma fanatyzm status quo u Fredry, albo zrezygnowany obojętny sceptycyzm u Lubomirskiego. Koniec to naturalny, bo społeczeństwo, które po takich doświadczeniach nie chciało oczu otworzyć i ratować się, nie ocknęło się i nie opamiętało, musiało zamiast iść w górę, upadać niżej. Nie mniej smutny jest do widzenia ten koniec literatury politycznej XVII wieku.

Szczęściem zarody lepszych uczuć i pojęć były już i wtedy, a w nich pociecha na ten smutek, otucha, że podniesie się i nasz duch publiczny i dobra sława naszej literatury politycznej. Bezimienna Recepta, Zwierciadło Zawadzkiego są takim dobrym znakiem i dobrym zarodem. Te zaś nasiona dobrych uczuć i myśli musiały niewidzialnie kiełkować, skoro tak rychło, w pierwszych zaraz latach XVIII wieku, objawiły się w literaturze śmielsze dążenia, stałe i sumienne szukanie środków ratunku.

.: Powrót do działu Strony tematyczne :: Powrót do spisu działów :.

 
Wygląd strony oparty systemie tematów AutoTheme
Strona wygenerowana w czasie 0,153999 sekund(y)