Pro domo sua
W naszej przedwojennej pracy publicystycznej łączyliśmy ideały mocarstwowej
Polski z romantycznym hasłem wolności ludów. Symbol trójjedynej,
unowocześniony na wzór szwajcarski lub brytyjsko-dominialny, obejmujący
Polskę, Ukrainę, Białoruś i Litwę, wydawał się najwłaściwszym ratunkiem
przed naporem dwóch młyńskich kamieni - niemieckiego i rosyjskiego
- nieustannie grożących zgnieceniem małej etnograficznej Polski.
Wierzyliśmy, iż w warunkach rosnącej potęgi sąsiadów, przy rusofilizmie
Francji i oddaleniu Anglosasów, tylko wielki "szaleńczy"
w swym rozmachu aktywizm polityczny mógłby uchronić państwo przed
pochłonięciem przez sąsiadów. Narastający, jak się nam wówczas zdawało,
konflikt światowy, nadawał naszym tezom proukraińskim piętno aktualności
i praktyczności. Jeszcze w atmosferze urzędowego optymizmu i wiary
we własna potęgę, w połowie 1936 r. pisaliśmy: "Fakt gorączkowego
zbrojenia się całego świata, wespół z faktem istnienia szeregu spornych
kwestii... zwiastują zbliżanie się konfliktu zbrojnego, w którym
Polska... nie będzie mogła nie wziąć udziału... Nie mamy czasu na
zdobycze polonizacyjne. Minimalne sukcesy w tym kierunku, jakie
mogą nam rokować krótkie lata niepewnego pokoju, nie zmienia ją
na kresach układu sił na naszą korzyść, zmobilizują zaś element
rusko-ukraiński przeciwko nam... Polityka pojednawcza jest jedyną
polityką, jaką dyktują nam dzieje jagiellońskie, aktualne przesłanki
naszej idei mocarstwowej, oraz perspektywy najbliższych przemian
na horyzoncie politycznym. Albo staniemy się wielkim mocarstwem
w środkowo-wschodniej Europie... albo podminowani od wewnątrz i
niezdolni do zwycięskiego reprezentowania odwiecznej polskiej "wolności
dżumy" - rozpoczniemy ponownie wiek XVIII w Polsce".
Polityka pojednania zakładała uznanie Ukraińców jako narodu odrębnego.
Dyskusje prowadzone przez szereg lat na ten temat nie dawały pełnych
wyników. Toteż chwytaliśmy się taktycznej formułki, mającej zbliżyć
rozbieżne opinie. Pisaliśmy, iż: "Na pytanie, czy naród ukraiński
istnieje, odpowiadamy: gdyby nie istniał naród, lecz ukraińska masa
etnograficzna, to należałoby jej pomóc w osiągnięciu świadomości
narodowej. Dlaczego i po co? Po to, by na Wschodzie nie mieć do
czynienia z 90 mln Wielkorusów i 40 mln "Małorusów"...".
Na wiążący się z tym problem niepowodzenia wyprawy kijowskiej odpowiadaliśmy,
iż z jednej strony wpłynęła tu geografia Ukrainy i jej gospodarcze
znaczenie, zmuszające Moskwę do najwyższego wysiłku reokupacji tych
terenów, z drugiej strony fatalna polityka i wpływy Polaków, głównie
właścicieli ziemskich na Ukrainie. Tłumaczyliśmy, iż: "Wielka
własność polska na Ukrainie prawobrzeżnej stanowiła około 30-40%
całej prywatnej własności ziemi. Ta własność widziała rację Polski
na Wschodzie w restytucji za wszelką cenę polskiego stanu posiadania.
Armii polskiej i jej reprezentantom w owym czasie, gdy warunkiem
zwycięstwa polskiego była "polityka wolności", narzucano
nieustannie i w opinii masy ukraińskiej przyklejano żółtą łatę kondotierów
właścicieli majątków ziemskich".
Cytowaliśmy z pamiętnika T. Hołówki "Przez dwa fronty" opisy
rozmów w pałacu Potockich w Antoninach na temat wyroków
na chłopów i palonych chałup, powoływaliśmy się na innych świadków,
jak np. księdza Mariana Tokarzewskiego ("Straż Przednia"),
podających fakty zaniku patriotyzmu polskiego u magnaterii na Ukrainie
w owym czasie. Sumując nasze wywody stwierdzaliśmy: "Świetna
propaganda rosyjsko-bolszewicka wykorzystywała refleksje chłopa
ukraińskiego i rzucała je na wspaniały plakat o "awanturniczej
wyprawie potomka magnatów J. Piłsudskiego na Ukrainę dla przywrócenia
władzy panów". Propaganda ta trafiła na złotą żyłę odczucia
masy ukraińskiej i w dobie wyprawy kijowskiej zneutralizowała wolnościowe,
petlurowskie, propolskie nastroje... Sparaliżowała insurekcję ukraińską
na tyłach armii czerwonej i organizacji armii ukraińskiej narzuciła
żółwie tempo... Błędna, od wieków egoistyczna polityka identyfikowania
racji Rzeczypospolitej Polskiej z materialną i materialistyczną
racją polskiego stanu posiadania na Wschodzie, legła przede wszystkim
u źródeł niepowodzenia wyprawy".
Bliższe jednak były opinii polskiej sprawy stosunków polsko-ukraińskich
w granicach państwa. Codzienne nieporozumienia gwałtowne wystąpienia
podziemia ukraińskiego i idące w ślad za nimi represje władz przesłaniały
nie tylko ideę wyprawy kijowskiej, lecz i zasadniczą sprawę organizacji
Europy wschodniej w interesie obu narodów. Broniliśmy się przed
uleganiem atmosferze wewnętrznego napięcia i na pierwsze miejsce
wysuwaliśmy międzynarodowy aspekt stosunków polsko-ukraińskich.
Propagowaliśmy tezę Leona Wasilewskiego, iż nie Lwów i Warszawa,
lecz Warszawa i niepodległy Kijów są w stanie uregulować istniejące
spory:
"Problem walki polsko-ukraińskiej - pisaliśmy - istnieje jako realność
namacalna i codziennie doświadczalna... Czy istnienie tej walki
nie przekreśla wymowy politycznej naszych tez i twierdzeń? Nim odpowiemy
na to pytanie, musimy uświadomić sobie następujące prawdy: (a) teren
walki polsko-ukraińskiej obejmuje plus minus 16-17% masy ukraińskiej;
(b) główny ciężar ukraińskiej walki niepodległościowej w ogóle znajduje
się za Zbruczem; (c) kierunek organicznej ekspansji ukraińskiej
jest kierunkiem wschodnim. Wobec Zachodu Ukraińcy są w defensywie...
Obrona Kresów przed (samodzielną) 35-milionową, skłóconą z Rosją
o Donbas i dostęp do Morza Czarnego, Ukrainą, będzie rzeczą łatwiejszą
niżeli przed wielką Rosją. Łatwiejszą o tyle, o ile ukraińskie możliwości
agresji (mierzonej możliwościami polsko-moskiewskiej współpracy
przeciwko Ukrainie) mniejsze są od możliwości rosyjskich... Istnienie
walki polsko-ukraińskiej na Kresach nie przekreśla więc politycznej
wymowy naszych tez".
*
Poglądy nasze propagowaliśmy na łamach tygodnika "Biuletyn Polsko-Ukraiński",
miesięcznika "Problemy Europy Wschodniej", kwartalnika
"Wschód", dwutygodnika "Myśl Polska". Na szerokiej
płaszczyźnie zagadnień ogólnopolskich i międzynarodowych te same
idee głosiły "Bunt Młodych" oraz "Polityka",
wydawane i redagowane przez Jerzego W. Giedroycia. Wymienione wydawnictwa
od czasu do czasu poświęcały sprawom międzynarodowym wschodnio-polskim
specjalne książki. Na przykład "Polityka" wydała duży
tom "Problem polsko-ukraiński w Ziemi Czerwieńskiej" A.
Bocheńskiego, S. Łosia i W. Bączkowskiego; "Wschód" -
studium M. Kowalewskiego "Polityka narodowościowa na Ukrainie
Sowieckiej" w języku ukraińskim; "Biuletyn Polsko-Ukraiński"
- studium P. Zajcewa "Szewczenko i Polacy"; "Myśl
Polska" - W. Bączkowskiego "Grunwald czy Pilawce?"
oraz "W obliczu wydarzeń"; itd.
*
Na samym początku obóz piłsudczyków był dla nas tym piecem, od którego
uczyliśmy się stawiać pierwsze kroki. Wśród piłsudczyków było kilku
doskonałych znawców zagadnień narodowościowych i wschodnich i z
ich inicjatywy powstały po 1926 roku trzy instytuty, zajmujące się
badaniami narodowościowymi Polski i Europy wschodniej. W ścisłym
tego słowa znaczeniu sprawami narodowościowymi opiekował się Instytut
Spraw Narodowościowych w Warszawie, wydający dwumiesięcznik
"Sprawy Narodowościowe" pod redakcją sekretarza
generalnego instytutu Stanisława J. Paprockiego; Instytut Wschodni
w Warszawie pod przewodnictwem senatora S. Siedleckiego
i pod koniec swego istnienia - Jana Kucharzewskiego, specjalizował
się w zagadnieniach ludów Rosji i w sprawach Azji w ogóle; wileński
Instytut Badań Europy Wschodniej główną uwagę poświęcał wszechstronnym
studiom Sowietów, ludom tureckim, kresom północno-wschodnim oraz
państwom bałtyckim. W roku 1930 powstał Państwowy Ukraiński Instytut
Naukowy w Warszawie, stając się wkrótce poważną placówką badawczą
i wydawniczą. Instytut ten wydał między innymi najnowocześniejszą
bodaj historię Ukrainy prof. Doroszenki
oraz podjął wydawnictwo najpełniejszego zbioru dzieł T. Szewczenki.
Do chwili wybuchu wojny ukazało się 15 czy też 16 tomów tego zbioru.
Zebrane publikacje tych instytutów złożyłyby się na pokaźną specjalną
bibliotekę.
Nie tylko w kołach obozu piłsudczyków i wśród specjalistów zgrupowanych
wokół tych instytutów znajdowaliśmy przyjaciół lub bardzo rozumnych
krytyków. Mieliśmy ich i po drugiej stronie barykady ideologicznej,
wśród młodych przedstawicieli narodowej demokracji. K.S. Frycz
z "Myśli Narodowej" oraz W. Wasiutyński zdradzali duże
zrozumienie dla naszego podejścia do sprawy ukraińskiej i wschodniej.
Pierwszy napisał głębokie studium o analogiach w odrodzeniu narodów
węgierskiego i ukraińskiego. Mur, jaki - zdawało się - przedzielał
nas od "Prosto z mostu" zniżał się nieustannie. "Kuźnica"
czy wileński "Pax", "Zet" czy młodziutka "Polska
Chrobra" i wiele innych grup w mniejszym czy większym stopniu
solidaryzowały się z nami. Od czasu do czasu nawet w puszczy wielkich
żubrów odzywały się głosy walnie nas wspierające. Gdy generał Denikin
na łamach rosyjskiego dziennika w Paryżu "Posleednije Nowosti"
napisał, iż na Kresach wschodnich zamieszkuje ni mniej ni więcej
jak tylko 6 380 000 "Ruskich", oburzony Bolesław Koskowski pouczał rosyjskiego generała na łamach "Kuriera
Warszawskiego" (nr 69/1937), iż "naród ukraiński nie jest
produktem sztucznym". Wypowiadał się interesująco A. Nowaczyński, sędziwy "Tygodnik Ilustrowany" zamieścił doskonały
artykuł A na nasze tematy. Właściwie bardzo nieliczne grono spośród
wybitniejszych publicystów i działaczy polskich odnosiło się do
nas całkowicie negatywnie. Do zupełnie głuchych na nasze idee zawsze
należał Jędrzej Giertych, zagadką pozostał Władysław Studnicki. Pomimo ostrej
postawy antyrosyjskiej zdradzał on wybitną niechęć do Ukraińców.
Nie wzruszały go uderzające analogie, zachodzące między jego "Sprawą
polską" z 1910 roku a "Pidstawamy naszoi połytyki"
Dymitra Doncowa z 1921 roku. I Giertych i Studnicki stali na
antypodach politycznych, lecz łączył ich wspólny charakter "ludzi
jednej idei".
Opinie nasze powoli zdobywały młodszą inteligencję, a zwłaszcza jej elitę
intelektualną, lecz coraz niechętnej traktował nas aparat państwowy,
inspirowany głównie przez żywioły kresowe - przede wszystkim z Ziemi
Czerwieńskiej. Fatalne zmiany na stanowiskach państwowych przyśpieszały
ten proces. Wydział Narodowościowy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych
po odejściu Henryka Suchenka-Sucheckiego, zamienił się w dużym stopniu
w przybudówkę Bezpieczeństwa. Fotel po T. Hołówce, E. Raczyńskim i T. Schaetzlu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych zajął zawodowy
urzędnik. Ministerstwo Oświaty opuścił A. Kawałkowski, z Wołynia wyszczuto
H. Józefskiego, tolerowano jedynie
dyspozycyjnych wojewodów, nadsłuchujących pilnie nastrojów miejscowych
polskich nacjonalistów i pilnujących telefonu z Warszawy. Bardzo
wielu żołnierzy wielkiej idei osiadało na chlebie dobrze zasłużonych,
niejeden z dawnych szermierzy koncepcji 1920 roku "robił"
w szlachcie zagrodowej, klecił narodek huculski, produkował "tutejszych"
na Polesiu, tworzył policyjny paszałyk brzeski, nasadzał małe powiatowe
laski potiomkinowskie. Iluż popełniło samobójstwo moralne, przechodząc
do szeregów jawnego lub tajnego frontu ludowego, jak Wincenty Rzymowski,
autor wspaniałej książki "W walce i burzy - Tadeusz Hołówko
na tle epoki" (Warszawa 1933). Na najognistrzego patriotę i
obrońcę "Małopolski sprzedawanej Rusinom przez Warszawę"
urósł generał Paszkiewicz w Tarnopolu, organizator bojówki dla walki
ze zwolennikami zgody narodowościowej w Polsce, typ rodzimego hajdamaki,
uzbrojonego w autorytet państwa.
Z coraz większym trudem znajdowaliśmy przychylne ucho u władz wyższych.
Trzymaliśmy się w dużym stopniu rozpędem pierwszych lat, legendą
tajemniczego poparcia. Z końcem 1938 r. musieliśmy zawiesić wydawnictwo
tygodnika "Biuletyn Polsko-Ukraiński" i na jego miejsce
założyć miesięcznik "Problemy Europy Wschodniej" nadając
mu mniej polityczny i bardziej naukowy charakter. Przerażająco kurczyły
się wpływy obrońców naszej pracy. ("Bunt Młodych" potem
"Polityka" stają się jednym z najczęściej konfiskowanych
periodyków). Trawił ich paraliż woli, pacyfizm polityczny, anemiczna
uczciwość. Gwałtowna śmierć od samego początku zabierała najlepszych.
W 1931 roku sowiecka agentura w organizacji nacjonalistów ukraińskich
wykonała wyrok na Tadeuszu Hołówce. W niejasnych okolicznościach,
w pełni zdrowia, w grudniu 1935 roku, zmarł Leon Wasilewski. Na
dwa miesiące przed zgonem zdążył wydać testamentarną broszurę: "O
drogę do socjalizmu i pokoju". "Imperializm Rosji Sowieckiej
- pisał w niej - odziedziczony po caracie, stanowi jedno z najgroźniejszych
źródeł możliwości zatargów wojennych", podkreślał okrucieństwo
sowieckich obozów pracy przymusowej, dzieła Lenina i Stalina porównywał
z "Mein Kampf". Wkrótce po próbach zbliżenia z Ukraińcami
zamordowany został minister spraw wewnętrznych, [Bolesław] Pieracki.
W codziennej praktyce politycznej zwyciężała zasada "im gorzej,
tym lepiej". Podtrzymywało ją nie tylko podziemie ukraińskie,
lecz i skrajny nacjonalizm polski, wspierał podsycany przez hitleryzm
coraz aktywniejszy antysemityzm, oraz żywiony strachem przed Niemcami
prosowietyzm żydowski, wzmagała się powszechna ksenofobia: nie tylko
przeciwko Niemcom i Rosji, lecz i Litwie i Czechom i wszystkim w
czambuł mniejszościom. Osamotniona Polska niepostrzeżenie podejmowała
wojnę przeciwko wszystkim. Prym w tej wojnie prowadziły Kresy, jej
głównym ogniskiem była sprawa ukraińska. Fatalnemu biegowi spraw
wewnątrz państwa towarzyszył narastający kryzys w całym świecie.
Zbliżał się wybuch wojny światowej.
UKRAINA W DZIEJACH POLSKI
W gmachu państwa polskiego, poczynając od XIV, XV stulecia, zagadnienie
Litwy, Rusi i Ukrainy było zawsze zwornikiem głównego najwyższego
sklepienia. Jedna jego ściana wyrastała z podglebia polityki ruskiej
Kazimierza Wielkiego i szła w górę, ku szczytom unii horodelskiej
i lubelskiej. Druga ściana, od początku XVI wieku schodziła powoli
w dół i w linii nieomal prostopadłej spadała gwałtownie od Chmielnickiego
i pierwszej próby podziału Polski za potopu szwedzkiego.
Zwycięska walka z niemczyzną opierała się o to sklepienie. Grunwald,
który w swych skutkach stabilizował od połowy XV stulecia na trzy
i pół wieki naszą granicę zachodnią i stwarzał mocny punkt oparcia
dla naszego państwa na Zachodzie, tylko w części był dziełem Polaków.
Walkę z niebezpieczeństwem Zakonu podjęło nie jedynie małe i odosobnione
państwo polskie lecz połączone państwa, Polska i Litwa. Pod nazwą
Litwy krył się w tym czasie czynnik o wielkich możliwościach potencjalnych.
Imperium Jagiełły i Witolda obejmowało olbrzymie terytoria i leżało
w najważniejszym strategicznie obszarze Europy wschodniej. Połączenie
wysiłków polsko-litewskich dało nam nie tylko niezbędną dla zwycięstwa
jazdę litewską, tatarską i twardych smoleńszczan, lecz może przede
wszystkim najnowocześniejszą w owym czasie azjatycką szkołę sztuki
wojennej.
Dziś może nam się wydawać, iż sprawy litewsko-ruskie niewiele mają wspólnego
z kozacko-ukraińskimi. Tak jednak nie jest. Pas ziem łączących Morze
Czarne z Bałtykiem jest rządzony naporem jednego zwartego mocarstwa
Rosji, i tylko punkt ciężkości tego obszaru przesuwał się stale
w dziejach Kresów. Na początku leżał na północy. Litwa walcząca
z naporem niemczyzny i granicząca z Moskwą i Tatarami była głównym
ośrodkiem problemu. Z czasem punkt ciężkości przesunął się na południe
i powstały dwa ośrodki: litewsko-białoruski i rusko-kozacki, przedzielone
obszarem Polesia. Wreszcie w trzecim okresie powrócił, jak za Kazimierza
Wielkiego, na Ruś-Ukrainę i pozostał tu aż do chwili narodzenia
współczesnej sprawy ukraińskiej.
*
Związek sprawy ukraińskiej z białoruską i litewską rzuca się w oczy i
obecnie. Bez problemu Ukrainy zagadnienie Białorusi zredukowałoby
się do poziomu sprawy Walii lub Szkocji w Anglii, napięcie zaś w
sprawach polsko-litewskich straciłoby swoje ostrze.
Prymat spraw wschodnich nad zachodnimi, znamienny dla dziejów naszych
od Krewa do rozbiorów, zaciążył również i nad naszym dwudziestoleciem.
Upadek trzech zaborców stwarzał tylko przejściową koniunkturę. Idea
rewanżu oraz podbojów nurtowała głęboko Niemcy i Rosję, lecz nie
ze strony Niemiec, ale Rosji przyszedł zasadniczy atak na Polskę.
Już w początkach 1919 r. czerwone oddziały okupowały Wilno i posunęły
się dalej na zachód. Od południowego wschodu Sowiety zajmowały Ukrainę
i sunęły ku linii Zbrucza; Białe Armie traciły powoli grunt pod
nogami, upadała zapora ukraińska zarówno na Wielkiej Ukrainie jak
i w Galicji. Nastąpił moment rozpoczęcia właściwej walki o wolność.
Po zajęciu Wilna w styczniu 1919 r. czerwone wojska napotkały na
oddziały organizującego się wojska polskiego. Na drugim krańcu,
na linii Zbrucza, stanęły również wojska Rzeczypospolitej. Ofensywa
sowiecka została odrzucona i zastąpiona kontrofensywą polską. Zajęto
Mińsk, Bobrujsk, Borysów, Wilno. Rydz-Śmigły zdobył Dynaburg i wsparł
Łotyszów. Moskwa zażądała pokoju, by wygrać na czasie i zbudować
silne armie uderzeniowe. Kuszący pokój zawarty w tym czasie byłby
początkiem klęski. J. Piłsudski decyduje się na uprzedzenie przyszłej
ofensywy sowieckiej oraz dąży do zabezpieczenia na przyszłość przez
zorganizowanie polsko-litewsko-ukraińsko-białoruskiej federacji.
Wyprawa kijowska jest tu tylko wykonawczym szczegółem, otwierającym
duże szanse polityczne. Przyznają to nawet źródła sowieckie. Stenograficzne
sprawozdanie z posiedzenia Centralnego Komitetu Wykonawczego Moskiewskiej
Rady Delegatów Związków Zawodowych i Komitetów Fabrycznych z 5 maja
1920 roku zawiera przemówienie Sokolnikowa, dowódcy VIII armii,
który - jak pisze T. Teslar - "chcąc wywołać nastrój antypolski... i
podkreślić bezwzględność działań polskich, stwierdził, że Polska
wiedziała co robi uprzedzając ofensywę rosyjską. Wypowiedział zaś
to w następujących słowach: "dlatego powiedziałem, towarzysze,
że nie bez racji dowództwo polskie na nas napada i nie bez racji
śpieszy zadać nam cios, zanim... przerzucenie i uporządkowanie naszych
armii osiągnie całkowity skutek"".
Tłumacząc mowę Sokolnikowa, T. Teslar, określa ją jako przyznanie się
sowieckie do znanego wywiadowi polskiemu faktu przygotowań Moskwy
do ataku na Polskę, uprzedzonych przez obronną ofensywę.
Skutki wyprawy zadecydowały o przeszłości państwa. Wypad aż pod Kijów
zdezorganizował bazę sowiecką i skurczył sowieckie możliwości ataku
na Polskę. Historyk wyprawy, generał T. Kutrzeba, precyzuje, iż
: "Wojska polskie, zaangażowane na czas pewien na ukraińskim
terenie operacyjnym, potrafiły na czas, w odpowiedniej sile i w
dużej wartości stanąć do rozprawy rozstrzygającej się nad Wisłą.
A zwycięskie dotąd na Ukrainie i Wołyniu armie sowieckie? Czy one
wzięły i mogły wziąć udział w tej bitwie? Nie wzięły i nie mogły
wziąć udziału we właściwym czasie. Ani XII armia sowiecka, ani szybka
konna armia Budionnego w bitwie nad Wisłą udziału nie wzięły".
"Cud nad Wisłą" był przygotowany pod Kijowem.
Niemcy w tym czasie budowały nadzieje na rewanż na potędze czerwonych
armii, maszerujących po trupie Polski razem z armiami niemieckimi
na Paryż.
Plany federacyjne nie powiodły się, lecz niepodległość została utrwalona
z naddatkiem - przyczółkiem Ziem Wschodnich. W granicach państwa
znalazło się około 4 mln Ukraińców i ponad milion Białorusinów.
W strategiczno-politycznym zasięgu Polski umacniały swą wolność
państwa bałtyckie, Rumunia, nawet Czechosłowacja. Jest jasne, że
bez zwycięstwa polskiego w 1920 r. - los ówczesnej Europy byłby
podobny do Europy pojałtańskiej. Dziś już jest jałowym dociekaniem,
co by było gdyby Polska, idąc w ślady federacyjnej koncepcji sowieckiej
(nie jej praktyki) i wyprzedzając powstanie brytyjskiej wspólnoty
ludów - przebudowała państwo na federację. Może przyłączyłaby się
do niej Rumunia, Bałtyka, Finlandia, Czechy, Węgry, Bułgaria? Może
dzieje 1939-1945 wyglądałyby inaczej?
*
Nikłe, zawieszone w próżni widma Horodła, Lublina, nieskrystalizowane
ciągoty do "braterstwa ludów" rychło się roztopiły w powietrzu.
Odradzała się dawna, tak dobrze znana z XVI i XVII wieków rzeczywistość.
Jak za owych lat popłynęły ze Wschodu pokorne skargi na krzywdy,
rażąco przypominające ową, cześnika wołyńskiego Ławrentego Drewińskiego, złożoną przed
Sejmem w 1623 r.: "Nie jest tajne - pisał w niej - wielmożności
Waszej Przeoświeconej Jaśnie Wielmożny Senacie, to nieszczęsne od
lat 20-tu ośmiu dla RELIGII W NARODZIE NASZYM Ruskim powstałe rozróżnienie...
Cierpimy wielkie praeiudicia, cierpmy okrutne opresye, a ktoby nas
w Ojczyźnie naszej ratował, nikt się znajdować nie chce. Wydarte
nam prawa, wydarte swobody i wolność, każą nam służyć i ciałem i
duszą ci, którzy do nas żadnego prawa, żadnej władzy nie mają...
Dlatego z tąż naszą prośbą... pokornie a uniżenie prosim communi
legum sorti condescendować raczcie: nad prawo naszych swobód i wolności
łamaniną ulitujcie się, rękę pomocy utrapionym dajcie".
I znowu jak za dawnych wieków zjawiają się głosy ostrzegawcze, jak ów
zmarłego w 1616 roku Jana Szczęsnego Herburta z Ziemi Przemyskiej,
gromiącego w swych wydawnictwach dobromilskich złe skutki polityki
ruskiej. W "Zdaniu o Narodzie Ruskim" tego autora czytamy:
"A co jest przeszkodą do uspokojenia Moskwy? Jedno urażona wiara
ruska. A co pomogło o pobicia Potockiego? Jedno taż niechęć Narodu
Ruskiego ku narodowi naszemu. Siadło kilkadziesiąt tysięcy Rusnaków
poborami wypędzonych około Egru i Solnoka, a czego się spodziewać
od nich? Jedno, że łupiestwa łupiestwem oddać zechcą, naruszenie
wiary swej naruszeniem worków, wozów i dostatków naszych wetować
zechcą. Ktokolwiek cnotliwy jest, ktokolwiek swobody i pokój Polski
miłuje miałby do tego skłonić, żeby stare prawa i zwyczaje wcale
zostawały".
*
Pokorne, sentymentalne głosy Drewińskich i Herburtów tonęły coraz bardziej
w napięciu uczuć budzonych przez propagandę i terror skrajnie nacjonalistycznych
organizacji ukraińskich. Sytuacja w pewnym stopniu przypominała
w zmniejszeniu rok 1905 w zaborze rosyjskim. Polska walka niepodległościowa,
jeszcze od powstań, podniecała Ukraińców do aktywizmu niepodległościowego.
W latach 1920-39 historia akcji bojowej PPS była popularną literaturą
nacjonalistów. Międziły jednak duże różnice. Podziemie polskie sprzed
pierwszej wojny światowej górowało techniką konspiracji i napięciem
ideowym nad władzami bezpieczeństwa rosyjskiego. Było więc i mogło
być suwerenne w swej pracy. Podziemie ukraińskie ukształtowało się
w czasach, gdy dawni rewolucjoniści rosyjscy, zwycięzcy znakomitej
ochrany i genialni praktycy sztuki przewrotu z łatwością przenikali
do wnętrza ugrupowań rewolucyjnych i terrorystycznych nieomal w
całym świecie. W pierwszym rzędzie interesowało ich podziemie ukraińskie
w Polsce, mogące objąć swym zasięgiem, zwłaszcza przy pomocy polskiej,
obszary Wielkiej Ukrainy. Celem i zadaniem inspiracji sowieckiej
było więc skierowanie jego ostrza przeciwko Polsce i zniweczenie
tym samym zarówno możliwości współpracy polsko-ukraińskiej, jak
i uniemożliwienie przeniknięcia jego działalności na własny teren.
Zadanie to nie było zbyt trudne, gdyż długi czas w społeczeństwie
ukraińskim w Polsce pokutowała fałszywa wizja Ukrainy Sowieckiej,
jako "bądź co bądź państwa ukraińskiego nad Dnieprem".
Walkę z okupacyjnymi władzami Ukrainy uważano więc za niepotrzebną.
Później twierdzono, że Ukraińcy nadnieprzańscy sami walczą o wyzwolenie
i nie powinno się im przeszkadzać. Stale i z naciskiem podkreślano,
iż zadaniem Ukraińców na Zachodzie winna być walka z Polską i nie
dopuszczenie do zgody z państwem na jakichkolwiek warunkach. Jeden
z wodzów nacjonalizmu ukraińskiego w dyplomatycznej rozmowie z korespondentem
londyńskiego "Times" w 1930 r. powiedział wyraźnie: "Nie
dążymy do pokoju. Jeśli byśmy pozwolili naszemu narodowi na przyjazną
współpracę z Polakami, wyrzekłby się niezależnej Ukrainy, którą
mamy nadzieję zbudować w czasie od 30 do 40 lat. Cokolwiek byłoby
dla nas uczynione, ze wszystkiego musimy być niezadowoleni".
Oddziaływanie sowieckie ułatwiło porozumienie Moskwy z Berlinem datujące
się od umowy 1922 r. w Rapallo. Sens tego porozumienia w stosunkach
polsko-ukraińskich polegał na tym, aby akcję nacjonalistów ukraińskich
zamknąć w granicach Polski i nie dopuścić do jej rozszerzenia na
terytorium Wielkiej Ukrainy. W dążeniu do tego celu nie przebierano
w środkach. Morderstwo T. Hołówki, wielkiego zwolennika niepodległości
Ukrainy, i obrońcy praw kulturalnego i niepodległościowego place
d'arme ukraińskiego w Polsce - powzięte zostało z inicjatywy
sowieckiej i technicznie wykonane przez centrum niemiecko-sowieckie,
zajmujące się sprawami podziemia ukraińskiego w Polsce.
Nawet przy tego rodzaju układzie stosunków skrajni nacjonaliści mogli
przegrać kampanię i zaniechać metod terroru, gdyby nie pomogła im
bezradność polskiej polityki narodowościowej. Warszawa bardzo rzadko
próbowała reagować na nielegalne akcje ukraińskie w sposób pozytywny
i rozumny. Na przykład, po zabójstwie Hołówki dążono do rozładowania
napięcia i podjęto propagandę na rzecz zgody w imię wspólnego interesu.
Przeważnie jednak walczono metodami represji, stwarzając błędne
koło bez wyjścia. Najjaskrawszym przykładem takiego zamkniętego
koła była pacyfikacja 1930 roku, gdy w odpowiedzi na masowe przeciwpolskie
wystąpienia sabotażowe w trzech województwach południowo-wschodnich
- rząd odpowiedział represjami, używając do tego celu oddziałów
wojskowych. Stosowano zasady zbiorowej odpowiedzialności, niszczono
dobytek chłopski i instytucji ukraińskich, bito masowo mężczyzn.
Pacyfikacja zahamowała wystąpienia przeciwpolskie, lecz potencjał
wrogości do państwa u ludności ukraińskiej wzrósł wybitnie, możliwości
konstruktywnej ugody zredukowały się w tym czasie praktycznie do
zera, nadzieje na wspólne akcje przeciwkomunistyczne załamały się
w dużym stopniu, petlurowcy skryli się pod ziemię, lub potajemnie
wyrażali współczucie pod adresem nacjonalistów. Propaganda sowiecka
i niemiecka rozwinęły niebywałą aktywność. Odwoływała się do opinii
światowej za pośrednictwem bardzo silnych i emocjonalnych chwytów,
wyzyskując w tym celu ukraińskie organizacje, rozrzucone po całym
świecie. "Prowod ukraińskich nacjonalistiw" wydał grubą książkę
w czarnej okładce pt. "Na wicznu hańbu Polszczy, twerdyni warwarstwa
u Ewropi" (Praga, 1931). Zawierała setki fotografii pobitych
chłopów, poniszczonego dobytku, reprodukcje świadectw lekarskich,
adresy, itd. Jej skrócona wersja ukazała się w języku francuskim
"La plus sombre Pologne" (publie par le Comite des organisations
ukrainiennes des Etats-Unis et du Canada, Lausanne, 1931), angielskim
"Polish Atroicities in Ukraine" (New York, 1931), nieco
później w niemieckim i... hiszpańskim. Nie zatarły się w pamięci
wspomnienia pacyfikacji takie jak przeszłe wypadki na Chełmszczyźnie,
gdzie martwa zasada prawna odebrała miejscowej ludności prawosławnej
około 250 cerkwi pounickich i pokatolickich, oddając je nieistniejącej
w dostatecznej liczbie ludności katolickiej. Około połowy tych cerkwi
stojących pustkami - rozwalono, czasami nawet przy pomocy dynamitu.
Protesty metropolity Szeptyckiego zbyto milczeniem. O wspaniałym
przykładzie miłości do innowierców biskupa pińskiego Łozińskiego, pozostawiające pokatolickie kościoły w rękach
prawosławnych, aby nie pozbawiać ludności domów modlitwy, zapomniano.
Równolegle z wypadkami na Kresach i Ziemi Czerwieńskiej rosły nastroje
antysemickie oraz skrajnie nacjonalistyczne. W radykalnych odłamach
obozu rządzącego następował podział na skrajną prawicę i zwolenników
ludowego frontu. Jednocześnie z wewnętrzną dezintegracją budowano
w pośpiechu fasady potęgi: piękne gmachy ministerialne, sypał się
grad zarządzeń, niekiedy słusznych lecz spóźnionych, innym razem
czysto porządkowych. Coraz mniej liczono na politykę i coraz więcej
na policję. Wchodziliśmy w okres głębokiego napięcia i kryzysu.
Myśl o katastrofie nurtowała coraz więcej umysły polskie. Punktem
wyjścia tych przewidywań była jeszcze z lat 1918-20 pochodząca wizja
odradzającej się Polski, która "albo będzie wielka, albo jej
nie będzie wcale". Po śmierci Józefa Piłsudskiego zrozumiano,
że ani za ówczesnego ani za najbliższego pokolenia Polska mocarstwem
nie będzie. Wyzierała zewsząd małość patriotycznej tłuszczy, oraz
niedorośnięce elity do zadań okresu. W magicznych słowach wiersza
zamknął J. Łobodowski obraz tak dawnej
i tak współczesnej Rzeczypospolitej: "uczynków nie czynów",
w której znowu się "uherbiony motłoch rozwielmożnił, / gdy
czekający jutra statyści ostrożni, / czerep dudniący pustką, w gałęzie
wawrzynu / strojąc, na własne barki rwą królewski szkarłat"
("Noc pod Cecorą").
Głęboko wnikliwy, o umyśle ostrym jak brzytwa, Adolf Bocheński, mówił
do autora tych słów (w roku 1937?) o konieczności założenia pisma
w Szwajcarii, nieskrępowanego w biciu na alarm. "W czarnych
barwach widzę losy tej ziemi" podkreślił na kilka tygodni przed
śmiercią (październik 1938?) arcybiskup Teodorowicz. Godził się razem z metropolitą Szeptyckim
podpisać zbiorowy list pasterski do wiernych Ziemi Czerwieńskiej,
nawołujący do zgody w obliczu groźby bezbożnego mocarstwa, znajdującego
się o miedzę, lecz obaj z góry nie wierzyli w otrzymanie podpisu
od arcybiskupa Twardowskiego. List się nie ukazał. Na kilka godzin
przed strzałem samobójczym, 2 kwietnia 1939 r., mówił Walery Sławek
o "straszliwej katastrofie czekającej Polskę".
*
Lata 1918-39 przypominały nam o głębokich związkach istniejących między
zagadnieniami Wschodu a losami naszego narodu. Przypomniały obraz
powstawania na szlakach polityki wschodniej imperium jagiellońskiego
i odsłoniły kulisy dwukrotnego upadku, głównie dzięki błędom i niezaradności
w tejże dziedzinie wschodniej. Czy wobec tego powinniśmy byli wyrzec
się zainteresowań Wschodem? Bez tej polityki nie byłoby Grunwaldu
oraz Horodła i w konsekwencji naród polski już przed wiekami stałby
się etniczną masą, trawioną powoli przez Niemcy. Spokój na Wschodzie
kupiony za taką cenę byłby spokojem śmierci.
TŁO CYWILIZACYJNE
W stosunkach polsko-ukraińskich zastanawia pewna powtarzalność tych samych
sytuacji. Nie sposób wytłumaczyć tego zjawiska zewnętrznymi przyczynami,
takimi jak błędy administracji czy agitacje grup partyjnych. Wyczuwa
się działanie czynników głębszych, silniejszych od naszych politycznych
intencji - złych czy dobrych. Co to jest i jak to podglebie wykryć
i zbadać?
W wierszu T. Szewczenki "Do Polaków" uderza skupienie uwag
wieszcza na różnicach religijnych i walkach kościołów wschodniego
i zachodniego. W każdym z czterech urywków wiersza wraca on do tego
motywu, jak gdyby w nim lokując główny ciężar zagadnienia. W pierwszej
chwili wydaje się, że z faktu tego wyciąga w zakończeniu fałszywy
wniosek. Zamiast podkreślenia nieuniknionego i permanentnego charakteru
konfliktu, wpływającego z różnic religijnych (czyli cywilizacyjnych),
nawołuje do zgody pod egidą Chrystusa: "Podajże ruku kozakowy
i serce czysteje podaj i snowu imenem Chrystusowym My osnowym nasz
tychyj raj".
Spróbujmy więc rozpatrzeć zagadnienie w płaszczyźnie cywilizacji posługując
się teoriami i pracami takich autorów, jak O. Spengler, Dawson,
Sorokin, a przede wszystkim A.J. Toynbee, z którego sześciotomowej
pracy " A Study of History" czerpać będziemy materiał
historyczny. Na wstępie uwaga. Zakładamy, iż życie narodu nie jest
zrozumiałe bez powiązania go z w całość z rozwojem lub upadkiem
tej cywilizacji, do jakiej należy. Jest to właściwie truizm. Dzieje
Polski nie byłyby jasne bez związania ich z historią chrześcijaństwa
i Zachodu. Nie można w pełni zrozumieć odrębności Ukrainy od Polski
bez uwzględnienia jej związków z greko-helleńską odmianą chrześcijaństwa.
Używanie więc pojęcia cywilizacji ukraińskiej lub polskiej jest
błędne, gdyż w dziejach obu narodów tkwią głęboko pierwiastki wspólne
innym pokrewnym cywilizacyjnie narodom.
Co stanowi kryterium określające cywilizację w ogóle? Większość badaczy
uważa, iż religia jest duszą cywilizacji. Zasada ta obowiązuje nawet
w społeczeństwie zwalczającym religię. W tym wypadku żyje ona w
tradycyjnym układzie stosunków rodzinnych, w zasadach moralnych,
socjalnych a nawet politycznych, niezależnych formalnie od religii,
lecz bezpośrednio z niej się wywodzących.
Cywilizacja Ukrainy w myśl powyższych zasad ukształtowała się jako gałąź
wielkiej cywilizacji wschodnio-chrześcijańskiej. Ten jej charakter
przypominał o sobie z reguły w momentach najwyższych kryzysów w
sposób jak najbardziej głośny i tragiczny. Bogdan Chmielnicki szedł
pod cara "wostocznoho, prawosławnoho", opór przeciwko
niesprawiedliwościom władz krzewił się w prawosławnych klasztorach
na Ukrainie, zaś apele patriarchów Jerozolimy, Konstantynopola czy
Moskwy głęboko zapadły w serca ludzkie na Ukrainie czy Białorusi.
Z kolei Polska należy do Zachodu i czynnik potępienia "schyzmatyków"
i uczucia niechęci czy pogardy do nich nie były ani mniejsze ani
bardziej wzniosłe od ukraińskiej negacji łaciństwa. Lecz mimo dużego
napięcia momentu religijno-cywilizacyjnego nie tu musimy szukać
głównej przyczyny dominacji polskiej nad Ukrainą oraz Litwą - Rusią
i płynących stąd skutków. Najważniejszym elementem w naszych stosunkach
była i częściowo istnieje jeszcze nadal różnica "wieku"
naszych cywilizacji: uwiąd wschodniego chrześcijaństwa na Wschodzie
i na Ukrainie i względna świeżość i dynamiczność cywilizacji na
Zachodzie i w Polsce. Już w czasie, gdy Włodzimierz Święty wprowadzał
chrześcijaństwo - Konstantynopol wkraczał w okres upadku. W Bizancjum
panował teokratyzm, Cerkiew podporządkowano władzy świeckiej, państwo
było totalne, nauka urzędowa, chrześcijaństwo szerzono dla zwiększenia
wpływów politycznych, hierarchia narzucona podbijanym religijnie
krajom, posiadała cechy greckiej agentury i nie cieszyła się autorytetem.
Od samego początku rozpoczęto w Kijowie walki o unarodowienie Kościoła.
Równolegle z duchowym upadkiem Konstantynopola szedł w parze i upadek
polityczny, rozpoczynający się od wielkiej wojny bułgarskiej (977-1019):
jej wynikiem było zdobycie nowych obszarów na Bałkanach, ale jednocześnie
stracenie oparcia w podstawowym dla bytu imperium zapleczu w Małej
Azji i otworzenie w ten sposób bram dla przyszłych najazdów nomadów.
Od zajęcia Konstantynopola przez Turków rozkład przybrał wybitnie demoralizujące
formy. Tury podbijając Konstantynopol doprowadzili do modus vivendi z Cerkwią Grecką. Nadali
jej rodzaj autonomii, obciążając w zamian obowiązkami zajmowania
się sprawami chrześcijan w imperium. Mianowali patriarchów, traktując
ich jako wysokich dygnitarzy, strącali ich według swego widzimisię
wyznaczając innych, jeszcze bardziej uległych. Polityka ta przynosiła
duże korzyści. Popierając dążenia Fanaru do zjednoczenia pod jego
egidą autonomicznych cerkwi prawosławnych - rozszerzali jednocześnie
swoje własne wpływy. Tą drogą opanowali politycznie obszary arcybiskupstw
Ochrydy i Pecu, zwiększyli wpływy nad patriarchatami Antiochii,
Jerozolimy, Aleksandrii oraz na obszarze autonomicznej cerkwi Cypru.
"Skrajna ironia losu spowodowała, iż patriarchat konstantynopolitański
osiągnął swój ekumeniczny charakter za cenę stania się niewolnikiem
muzułmańskiej potęgi".
Przyjrzyjmy się z kolei losom cywilizacji wschodnio-chrześcijańskiej
na samej Ukrainie. Toynbee dopatruje się jej załamania już w XI
wieku i od tego czasu datuje początek tzw. doby niepokojów. Objawami
tego załamania był podział socjalny: na rządzącą elitę i masy, opierające
się ich gwałtom i narzucanej im obcej religii. Rozdźwięk musiał
być silniejszy, aniżeli w innych podobnych sytuacjach wskutek obcoplemiennego
pochodzenia Waregów. Wybuchały więc bunty pogańskie i powstania
ludności nawet w samym Kijowie. Drugim źródłem załamania były napady
nomadów, odgrywających decydującą rolę w klęskach wielu społeczeństw.
W omawianym wypadku napady te świadczyły o głębokości rozkładu socjalnego
i zaniku siły magnetycznej Kijowa, ośmielających koczowników do
ataków na osiadłe i kulturalne ośrodki. Iż tak właśnie było wynika
z dobrych dotychczas stosunków Rusi z nomadami i ich poddawania
się kulturze Kijowa. Czynnikami załamania Rusi były więc: (a) moment
socjalno-wewnętrzny (mniejszość dominująca i masy); (b) socjalno-zewnętrzny
(Waregowie - Słowianie); (c) narodowo-zewnętrzny (Ruś - nomadzi).
Między obu rodzajami mas , a mianowicie ruskimi i nomadów, zachodziły
objawy współdziałania przeciwko Waregom. Tak np. w 1068 r. wybuchł
bunt ludności Kijowa, która opanowała miasto i ogłosiła księciem
wypuszczonego z więzienia chana Połowców. Swary między książętami
i wciąganie poszczególnych wodzów nomadycznych w wewnętrzne walki
dynastyczne dolewały oliwy do ognia. Opierając się na historykach
rosyjskich - Toynbee podkreśla, że zwrotnym punktem w historii Kijowa
w końcu XI w. była chwila, gdy Kumanowie, wyzyskując te walki zapewnili
sobie władztwo na stepach. Zniszczenie Kijowa w 1169 r. i odmowa
księcia Andrzeja przeniesienia stolicy z Włodzimierza do Kijowa
stały się dramatycznym epilogiem w długim procesie degradacji. Najazd
mongolski był już tylko rozlaniem roztopów wiosennych po kraju ze
zniszczonymi uprzednio tamami. Przypisywanie im źródła klęsk jest
błędem, wynikającym z ułomności ludzkiej przypisywania własnych
klęsk siłom zewnętrznym.
I tak metropolia wschodniego chrześcijaństwa oraz jej gałąź ruska załamały
się prawie jednocześnie i w dość podobny sposób. Można by powiedzieć,
że Włodzimierz Święty sprowadził na Ruś cywilizację już chorą i
zdegenerowaną. Jest to bardzo prawdopodobne. Cywilizacja w stanie
dezintegracji rozpowszechnia się często łatwiej niżeli zdrowa i
młoda. Wynika to stąd, że młoda i dynamiczna kultura narzuca się
zwykle całym swym ciężarem duchowym, politycznym i materialnym.
Żąda całej duszy i pragnie podbić inne społeczeństwo bez reszty
(np. wczesne chrześcijaństwo i islam lub obecny komunizm rosyjski).
Natomiast cywilizacja zdezintegrowana rozpowszechnia się oddzielnymi
składowymi elementami i udostępnia obcym ludom przede wszystkim
to, co im najbardziej odpowiada: jednym zdobycze techniczne, innym
sztukę, trzecim wreszcie religię. Przyjmowana jest więc bez obaw,
jako czynnik powiększający wygody życia i nie obciążający nowymi
obowiązkami. Włodzimierz Święty przyjął wiarę Greków dlatego, że
byli odlegli i nie grozili najazdem, a jednocześnie imponowali siłą
materialną. Waregowie sześciokrotnie usiłowali rozgromić Bizancjum
i za każdym razem bezskutecznie. Przyjęcie chrześcijaństwa łączyło
się również z wielkimi koncesjami: ręką księżniczki bizantyjskiej
i uznaniem zdobyczy Chersonia na Krymie.
Sytuację na Ukrainie pogarszało sąsiedztwo z Moskwą, w której cywilizacja
wschodnio-chrześcijańska uległa zwyrodnieniu wskutek bardzo płytkiego
rozlania się na olbrzymich; przestrzeniach, zamieszkałych przez
ludy eurazyjskie, posiadające własne kultury i żyjące w zasięgu
sąsiednich cywilizacji azjatyckich. Warunki fizycznego otoczenia,
diametralnie odmienne od śródziemnomorskich i bardzo różne od kijowskich,
potęgowały proces wewnętrznej transformacji. Zachowując formy bizantyńskie
wylała się więc w rodzaj pseudo-chrześcijańskiego szyntoizmu, z
całkowitym podporządkowaniem cerkwi państwu i od czasu reform Piotra
Wielkiego powoli zanika. Proces ten przybrał z początku formy laicyzacji
oraz europeizacji Petersburga i inteligencji imperialnej, od drugiej
zaś połowy XIX wieku następuje zdecydowana likwidacja cywilizacji
wschodnio-chrześcijańskiej przez rosyjskie prądy rewolucyjne i późniejszy
bolszewizm.
Ukraina znalazła się w ten sposób między oba ogniami: rosyjsko-eurazyjskim
i polsko-zachodnim. Napór od strony Zachodu łączył się z niwelującym
rozkładem, płynącym od Północy i Wschodu.
Unia polsko-litewska w pierwszym okresie stwarzała w swych granicach
możliwości uchronienia południowo-ruskiej gałęzi wschodniego chrześcijaństwa.
Liberalna polityka Kazimierza Wielkiego wobec prawosławia i zasady
polityczne Horodła były doskonałym punktem wyjścia. O dużych perspektywach
świadczy przykład Greków pod Osmanami. Jednak wzajemny stosunek
sił cywilizacyjnych w Polsce i na Ukrainie był odmienny aniżeli
w Azji Mniejszej. Tam prymitywnym Osmanom przeciwstawiał się świat
zdegenerowany lecz wielki. Tu cywilizacji zachodniej nie mogła się
oprzeć cząstka upadającego świata wschodnio-chrześcijańskiego.
*
Nakreślony obraz ilustruje tylko część zagadnienia. Wschodnio-chrześcijańska
cywilizacja stanowi pierwszy i wstępny pokład duchowych wartości.
Ponad nimi nawet w nim samym występuje i rozpowszechnia się cywilizacja
zachodnia. Elita ukraińska od początku chyba swej historii odczuwała
wartość Zachodu i proces westernizacji Ukrainy datować musimy od
tych samych Waregów, którzy z motywów politycznych wprowadzili prawosławie
na Ruś. Zresztą uleganie Zachodowi od pewnego okresu jest powszechne
w całym wschodnim chrześcijaństwie. W Turcji pozycja Greków na początku
opierała się na anty-zachodnich reminiscencjach pokrzyżowcowi na
bronieniu wpływów osmańskich, jako tarczy przed łacinizmem. Od XVIII
wieku przyszła moda na hasła Wielkiej Rewolucji Francuskiej i Zachód
w ogóle, prowadząc do zerwania przyjaznych stosunków turecko-greckich.
Bałkany od XIX wieku powoli wstępują w ramy zachodniego społeczeństwa.
W Rumunii nastąpiła nawet pseudo-łacinizacja (rumunizacja) języka
liturgicznego, przedtem cerkiewno-słowiańskiego. Bułgaria od wieków
zaciekle walczy z Fanarem. Na Ukrainie proces uzachodnienia rozpoczął
się najwcześniej i na wielką skalę - od czasów unii polsko-litewskiej.
Gdyby w tym czasie Zachód sunął na Wschód w formie międzynarodowego
katolicyzmu, Ukraina byłaby dziś czysto zachodnim i, możliwe katolickim
krajem. Łącząca się jednak z wpływami Zachodu polityczna i kulturalna
polonizacja wywoływała walkę o zachowanie własnych form tradycyjnych,
zasłaniając podstawową prawdę życia duchowego Ukrainy, iż uzachodnienie
stanowi najwyższą konieczność. Tylko na tej drodze mogła Ukraina
uniknąć degradacji cywilizacyjnej i nie zamienić się w etniczny
nawóz rosyjskiej Eurazji. W tym świetle polskie dążenia do osłabienia
cywilizacji wschodnio-chrześcijańskiej na Ukrainie zbiegały się
z interesem narodu ukraińskiego i spór w tej dziedzinie nie dotyczył
istoty sprawy, lecz metod wcielania w życie.
Nie patrząc na wymienione przeszkody na Ukrainie rozwijały się i rozbudowywały
wszystkie te czynniki, które były związane z Zachodem i dążyły do
Zachodu; upadał i moskwiczył się kompleks wschodnio-chrześcijański.
Pierwszy proces postępował szybko dzięki codziennym i życiowym aliażom
polsko-ukraińskim oraz wpływom idącym z Zachodu, m.in. via Petersburg.
W wiekach XVII i XVIII już się skrystalizował barwny, podobny może
do hiszpańskiego czy południowo-włoskiego styl ukraińskiego okcydentalizmu,
z Akademią Mohylańską i zamiłowaniem do wszystkiego co reprezentuje
Zachód. Drzeworyt Iwana Mazepy W. Masiutyna charakteryzuje ten styl. O wiele wcześniej
narodziły się na Ukrainie składniki indywidualnej, ciążącej ku Zachodowi
cerkwi prawosławnej, której zewnętrzne formy Rosja carska niszczyła
dekretami od początku XIX wieku.
*
Wróćmy na chwilę do sprawy cywilizacyjnej roli Polski na Wschodzie. Skłonni
jesteśmy przyznać się do faktu, iż nie spełniliśmy należycie funkcji
reprezentantów Zachodu w świecie wschodnio-chrześcijańskim. Ekspansja
religijno-cywilizacyjna prowadzona przez nas w większym stopniu
jednoczyła przeciwko nam świat wschodniosłowiański niżeli go pozyskiwała.
Świat ten widział w unii główny kamień obrazy. Wyprawa na Moskwę
zamiast ją zbliżać kulturalnie i politycznie, zregenerowała jej
antyzachodnie i antypolskie pierwiastki.
Nie sposób tego wytłumaczyć błędami politycznymi, anarchią szlachty,
nadużyciami władzy. Odpowiedzi musimy szukać w głębokich pokładach
upadku polskiej myśli politycznej - w kryzysie cywilizacji. Analizując
pod tym względem nasze dzieje ujrzymy, iż Polska wskutek bliskiego
współżycia ze Wschodem i relatywnej słabości swej cywilizacji zachodniej
- w poważnym stopniu uległa rozkładowym wpływom społeczeństw wschodnio-słowiańskich.
Bezpośrednią przyczyną tego faktu stała się ekspansja terytorialna.
Szybkie i w dużym stopniu mechaniczno-polityczne obejmowanie olbrzymich
obszarów i nieuniknione wchłanianie ich pierwiastków cywilizacyjnych
- z reguły powoduje, iż społeczeństwo prowadzące ekspansję różniczkuje
się wewnętrznie ponad granice wytrzymałości. W łonie jednego narodu
powstają różne sposoby życia, określane przez F. Konecznego, jako
główne źródło rozkładu.
Polska miała swój okres ekspansji na Wschód, przyczyniający się do jej
wewnętrznego osłabienia. Nim jednak ujemne wpływy tej ekspansji
dały się odczuć, występowały dodatnie jej skutki - zradzane przez
"stymulujące czynniki nowego terenu". Tak oto powstała
teza o Polsce podobnej do obwarzanka, silnej swymi kresami, lecz
o słabym i pustawym wnętrzu. W myśli tej kryła się tylko cząsteczka
prawdy, znacznie zaś silniej wystąpiły ujemne czynniki ekspansji
prowadzonej wszerz a nie w głąb. Przekonanie tego rodzaju zawsze
bardzo silnie występowało w Polsce. Prof. Jan Kochanowski twierdził, iż
Polska zagubiła zalążki jak najpomyślniej zapowiadającej się państwowości
przez ekspansję na Wchodzie wskutek unii z Litwą. Marian Zdziechowski
potwierdza że Ruś wniosła w pozytywnie nastrojoną duszę polską dużo
zabłąkanego marzycielstwa. O unii nas wewnętrznie trawiącej czytamy
u Michała Bobrzyńskiego. Henryk Sienkiewicz pisał, iż "twardy
i wytrwały, z jasną myślą i silna wolą... zbudował Polak w wiekach
średnich państwo swoje, ale nastąpiła unia z Litwą i zmysł państwowy
zaczął zanikać, rozcieńczyła się męskość od napływu owych pierwiastków,
które Wschodem nazywamy i w których łączą się i kłócą kontrasty
górnolotnego marzenia i gnuśnej obojętności na zło, mistycznych
wzlotów i grubego materializmu, niewolniczej bierności i anarchistycznej
swawoli".
Polak, osiadły przez szereg pokoleń na Wschodzie i zlewający się z otoczeniem,
bardzo rzadko zatracał związki z Polską, lecz z reguły przestawał
być konstruktywnym człowiekiem Zachodu. Ekspansja na Wschód zabrała
nam wiele wartościowego elementu i zniżyła jego wartość kulturalną
do poziomu otoczenia na Wschodzie. Taka jest geneza sylwetki duchowej
przeciętnego Polaka ze Wschodu, pełnego patriotycznych uniesień,
lecz niezdolnego do zrozumienia zimnej racji ani swej dzielnicy,
ani państwa w całości. Wschód zarażając go silną wyobraźnią, nierozważną
odwagą, dynamizmem, poczuciem artyzmu - dawał mu szansę pozornej
wyższości nad bardziej skupionym, pracowitym, lecz mniej atrakcyjnym
Polakiem zachodnim. Polska upodabniała się do Wschodu i odsuwała
od Zachodu. W wyniku mieliśmy spadek naszego potencjału cywilizacyjnego
w skali ogólno-narodowej. Praktyczne konsekwencje nie dały długo
czekać na siebie. Horyzonty polityczne zacieśniały się coraz bardziej
i życie państwowe upadało poniżej poziomu, wymaganego przez położenie
geograficzne i potrzeby chwili.
I tak degradacji politycznej Ukrainy, wypływającej z rozkładu jej pierwotnej
cywilizacji wschodnio-chrześcijańskiej, towarzyszył wybitny kryzys
cywilizacji w Polsce. Nie dość silny potencjał Zachodu u obu partnerów
nie stwarzał dostatecznej przeciwwagi wobec czynnika rozkładu. W
wyniku tego, w codziennym życiu politycznym, w historii naszej,
nieustannie zwyciężał typ - jak pisał J. Łobodowski - ukraińskiego
rezuna i laickiego pacyfikatora, których tak trudno namówić, aby
wstąpili do rycerskiego zakonu.
Reasumując - w stosunkach między naszymi narodami ścierają się ze sobą
dwa sprzeczne prądy: wcześniejszy - upadającej cywilizacji wschodnio-chrześcijańskiej,
wpływający degradująco na losy polityczne Ukrainy jak i w bardzo
poważnym stopniu Polski, oraz późniejszy - Zachodu, przeistaczający
Ukrainę i będący podstawa cywilizacji w Polsce. W obu tych płaszczyznach
cywilizacyjnych toczyła się i toczy walka polsko-ukraińska, lecz
szczere i głębokie warunki porozumienia leżą w płaszczyźnie wspólnej
nam cywilizacji zachodniej.
W tym świetle wiersz T. Szewczenki "Do Polaków" tchnie wieczystą
prawdą. Beznadziejność historycznego motywu walki dwóch kościołów
nie niweczy wiary w możliwość porozumienia. Jest to czynnik odchodzący
do przeszłości, i coraz mniej krępujący zwycięstwo wspólnych ideałów
zachodnich.
POSŁOWIE
Rozpatrywaliśmy dotychczas sprawy polsko-ukraińskie z perspektywy wydarzeń
zachodzących wewnątrz granic Polski przedrozbiorowej i odrodzonej.
Spójrzmy jednak na nie i od strony problemów polsko-ukraińsko-rosyjskich,
rzutowanych na tło sytuacji światowej. W tej nowej płaszczyźnie,
pomimo fatalnego doświadczenia, mimo krzywd i wzajemnych zbrodni,
zabłyśnie nam światło szczerej nadziei. Oto ujrzymy niezrozumiałą
w pierwszej chwili ograniczoną tendencję do wzajemnego wspierania
się, dyktowaną przez ukryty zmysł historyczny i instynkt samozachowawczy.
Te właśnie czynniki podyktowały J. Piłsudskiemu i jego otoczeniu, iż
po dziesiątkach lat walki za czasów austriackich i po wojnie polsko-ukraińskiej
1918-19 roku - doszło do umowy polsko-ukraińskiej i wyprawy kijowskiej.
O mały włos nie osiągnięto wówczas zasadniczego celu odbudowy niepodległej
Ukrainy, przekreślającej na zawsze fatalny kompleks nierówności
partnerów.
Ten sam instynkt dyktował polskiej polityce zagranicznej i wojsku polskiemu,
iż niezależnie od wewnętrznej sytuacji rozwijała się na wpół utajonym
nurtem współpraca polsko-ukraińska w przygotowywaniu wspólnego wystąpienia
w wypadku powtórzenia sytuacji z 1920 roku i wybuchu wojny na wschodzie.
Ukraiński rząd emigracyjny, jako tajny sojusznik rząd u polskiego,
prowadził wszechstronną pracę we wszystkich głównych krajach Zachodu.
Niejasne i nieskrystalizowane rudymenty tego instynktu rozlewały się
właściwie po całym narodzie polskim, dyktując najbardziej zaślepionym
nieprzyjaciołom Ukraińców myśl, iż lepiej mieć ukraiński Piemont,
niż dopuścić do zamknięcia Kresów w jednolity obóz moskalofilski.
Ukraińcy - rozumował- są lepsi od moskalofilów, gdyż do Rosji nie
pójdą i muszą się trzymać państwa polskiego jak tonący brzytwy.
A oto przykład wspierania się biernego i politycznie nieuświadomionego.
Ukraińcy posiadali w Polsce swój narodowy pied-a-terre. Niewygodny, ciasny, z oknami
wychodzącymi na wysoką ścianę sąsiedniej kamienicy, ale jedyny i
niezastąpiony. Jest faktem niezaprzeczalnym, iż około 5 mln Ukraińców
w państwie polskim żyło duchowo życiem suwerennego narodu, prowadząc
walkę o polityczną suwerenność. Wyjątkowość sytuacji Ukraińców w
państwie naszym polegała na tym, iż był to jedyny kraj, w którym
Ukraińcy coraz bardziej i w najszerszych warstwach pogłębiali własną
świadomość narodową, trawiąc w szybkim tempie regionalizmy łemkowski
czy huculski, kompleks moskalofilski czy też gente Ruthenus natione
Polonus. Pod wpływem Ziemi Czerwieńskiej ten sam proces toczył się
na Bukowinie i Zakarpaciu i wpływał hamująco na nieuniknioną denacjonalizację
wśród emigrantów w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, itd.
Instynkt samozachowawczy, zmuszający do podświadomego spoglądania ku
sobie w momentach kryzysów, ujawnił się tuż przed wybuchem wojny
1939 roku. W dniu zawarcia paktu sowiecko-niemieckiego z 23 sierpnia
1939 roku piszący te słowa był w jednej z uczęszczanych przez Ukraińców
kawiarni we Lwowie i na własne oczy widział pierwszą niekłamaną
reakcję poważnych ukraińskich polityków. Zrozumieli oni natychmiast,
może nawet lepiej niż Polacy, iż między Niemcami i Sowietami doszło
do porozumienia w sprawie podziału Polski. Nie mieli najmniejszych
złudzeń, iż Ziemia Czerwieńska, Wołyń itd. przypadły w tym podziale
Sowietom. Uczuciowo i instynktownie stanęli po stronie państwa polskiego.
Znalazło to wyraz w konkretnych decyzjach. Ukraińskie organizacje
sportowe, za zgodą najpoważniejszych stronnictw politycznych, zwróciły
się do rządu polskiego z propozycją stworzenia rodzaju milicji ukraińskiej,
uzbrojonej w broń zimną dla zwalczania ewentualnych odruchów antypolskich
na swym terenie w wypadku wojny. Specjalna delegacja przybyła w
tym celu na rozmowy do Warszawy. Wypadki potoczyły się jednak szybko
i do porozumienia nie doszło. Zachowanie się Ukraińców było wytłumaczalne
i w kategoriach czystej teorii polityki. Kolonia ukraińska w Berlinie
od szeregu lat sygnalizowała, iż zainteresowanie Niemiec sprawami
ukraińskimi jest płytkie i zamyka się w granicach wyzyskiwania ich
do walki z Polską oraz tylko w wypadku wojny z Rosją dojść może
do wykorzystania ich na większą skalę przeciwko Rosji. Poważnych
planów odbudowy Ukrainy Niemcy nie mieli, głęboko natomiast ulegali
inspiracjom białorosyjskim. Dochodziło do paradoksalnych sytuacji,
gdy umiarkowańsze koła ukraińskie w Berlinie zwracały się pośrednio
z sugestiami pod adresem Warszawy, by w drodze dyplomatycznej poparła
u Niemców postulat niepodłegłości ukraińskiej na wypadek wojny.
Nawet wśród skrajnych nacjonalistów pakt niemiecko-sowiecki wywołał konsternację
i zredukował ostrze ich zamierzeń antypolskich na wypadek wojny.
Plan niemieckiej dywersji w Ziemi Czerwieńskiej i na Wołyniu w dużym
stopniu załamał się i do walki z państwem po 1 września 1939 r.
wystąpiła przede wszystkim piąta kolumna niemiecka i w sporadycznych
wypadkach anarchiczne bandy chłopskie.
I jeśli tak było po pacyfikacji, po wielu błędach i nieporozumieniach,
po wybuchu wojny na Zachodzie, to łatwo sobie wyobrazić jak potężnie
ujawniłby się instynkt wzajemnego wspierania się, gdyby wojna wybuchła
na granicy sowieckiej i była wielką rozprawą Zachodu i Wschodu.
Nie byłoby wówczas siły mogącej powstrzymać plac
d'arme ukraiński w Polsce na czele ze skrajnymi nacjonalistami
przed udziałem w nowej wyprawie na Kijów. Cały potencjał ukraiński
w Polsce stanąłby do wojny po stronie Polski i Zachodu.
*
Tak oto dwoma torami rozwijały się nasze stosunki. Z jednej strony otwarta
i głośna walka polsko-ukraińska, z drugiej strony współpraca w podglebiu,
zmierzająca ku przyszłym rozstrzygnięciom historycznym. I jeśli
ten drugi czynnik skurczył się zbiegiem czasu - wina w tym leży
przede wszystkim w rozwoju sytuacji międzynarodowej. Od 1923 roku
polityka mocarstw coraz wyraźniej zmierzała do zbliżenia z Sowietami,
wstępującymi do Ligi Narodów. Polska polityka prometejska nabierała
cech donkiszoterii, prowadząc państwo do izolacji politycznej w
świecie. Pierwszy wrzesień 1939 r. zadał tej polityce decydujący
cios. Wojna wybuchła na Zachodzie i Niemcy wystąpiły do działań,
jako sojusznik Moskwy, o której względy nie przestał zabiegać obóz
antyniemiecki. Reszta wydarzeń potoczyła się znanym torem. Niemcy
nie przejęły w spadku polityki wolnościowej po Polsce. Nie mogli
go odziedziczyć alianci - z początku potencjalni a po 1941 r. aktywni
sojusznicy Moskwy. Razem z Polską upadła WIELKA IDEA WOLNOŚCI I
JEJ UPADEK STAŁ SIĘ WIELKIM SUKCESEM Moskwy. Historia wykaże, że
była to zarazem największa, w latach 1939-45, klęska polityczna
Ukraińców i innych narodów uciśnionych Rosji.