Strona główna | Czytelnia | Publikacje | Informator | Zarejestruj się | Zaloguj | Odzyskiwanie hasła | English Version
OMP

Główne Menu

Nasi autorzy

Strony tematyczne

Sklep z książkami OMP

Darowizny na rzecz OMP

Księgarnie z książkami OMP
Lista księgarń - kliknij

Strona poświęcona Stanisławowi Kutrzebie
Stanisław Kutrzeba - Konstytucja 3-go Maja 1791
.: Data publikacji 28-Kwi-2007 :: Odsłon: 3538 :: Recenzja :: Drukuj aktualną stronę :: Drukuj wszystko:.

I. [1]

Są narody, którym jedną silną podporę ich wielkości i potęgi dały przeszłe dzieje bez ich za­sługi: ilość tych, którzy naród skła­dają. Liczba członków pewnego narodu nie daje mu jeszcze sama przez się wielkości i potęgi. Na­ród może być rozbity na drobne państwa i pań­stewka, wzajemnie się zwalczające mimo wspól­ności plemiennej – tyle na to daje przykładów historia, czy Niemiec np. lub ruskich plemion, a także i Polski XIII wieku w okresie podziałów. Lecz i jednolity, liczbą ludności potężny naród nie będzie silny, jeśli braknie formy dla tej materii, jaką tworzą miliony ciał ludzkich. Trzeba cze­goś więcej, by liczebna siła siłą w historii się stała, nie tylko sta­tystyczną cyfrą; trzeba organizacji dla tej masy, która by nią owładnąć mogła, wskazać drogi, którymi iść powinna, po tej drodze poprowadzić. I trzeba jeszcze czegoś więcej: trzeba ducha, by ta masa za głosem tego, który prowadzi, chciała iść, gdy woła: „chodźcie”, chciała odrzec: „idziemy”, rozumiejąc, że iść trzeba, że się iść powinno. Wtedy ta siła z całą zaznaczy się dopiero potęgą.

Dziś, wśród tej wojny, która szaleje, gdy pa­trzymy na wysiłki narodów, łatwiej może te war­tości, o których tu mówię, zrozumieć i ocenić mo­żna. Rozumiemy, jaką podstawę daje ilość, liczba, gdy patrzymy zwłaszcza na dwa z tych narodów, które w walce stoją: niemiecki i rosyjski, górujące swoimi milionami nad innymi, nad Francją czy nawet Anglią. Ale zrozumiemy też, że ta liczba niewiele znaczyć by mogła, gdyby nie organizacja, która te miliony łączy w jedną całość, organizacja, którą daje przede wszystkim państwo z całym aparatem tych form ustrojowych, jakie w wiekach rozwoju sobie wyrobiło. Z tych państw, które sta­nęły dziś do walki, tę organizację wytworzyły i mają wszystkie, jedne lepszą, niż inne, lecz prze­cież wszystkie na ogół znaczną, daleko posuniętą. Rozumiemy jednak, iż jeszcze tu trzeci działa czynnik – czynnik ducha. I tu nie wszystkie pań­stwa walczące, na równi z sobą stoją. Widzimy to, iż nie wystarczy liczba, że duch tę liczbę nieraz pokona, że on siły podwaja, potraja, słabszemu nad mocniejszym daje zwycięstwo. Nie wystarcza, że organizacja, choćby znakomita, świetna, miliony wezwie do walki, uzbroi, da broń dalekonośną, świetną artylerię, zaopatrzy w żywność obfitą. Bo żołnierz inaczej się bije, gdy wie, za co się bije, niż gdy bije się tylko z rozkazu, gdy bić się musi, bo organizacja państwowa bić mu się każe. [...]

 

II.

Potężne było państwo polskie, złożone z Korony i Litwy, złączonych unią w Rzeczpospolitą. Obszar jego wynosił przed pierwszym rozbiorem przeszło 13 000 mil kw., a ludność około 11

milionów. [...]

Organizacja polskiej Rzeczypospolitej opierała się jeszcze w wieku XVIII na tych zasadach, które wytworzyło średniowiecze, a które do rozkwitu najpełniejszego doszły w niej w ciągu XVI stulecia. Było to państwo stanowe, na którego czele stał wybieralny król. Gdy jednak jeszcze za Jagiello­nów król w stosunku do stanów równorzędnym był w państwie czynnikiem, to później ograni­czona została władza tego króla przez stan najsil­niejszy, szlachtę, związaną ściśle z duchowień­stwem, tak, iż tylko malowanym mógł być monar­cha, któremu szlachta wypowiedzieć mogła nawet posłuszeństwo, a władzę właściwie wykonywał sejm. Sejm wydawał ustawy, wglądał i w administrację, nadawał kierunek polityce. Ale i ten sejm nie mógł silnej wykonywać władzy. Co dwa lata tylko w zasadzie się zbierał na sześć tygodni, a po­toki szumnej, czczej często wymowy pochłaniały znaczną część skąpo wymierzonego mu czasu. Uszanowanie praw mniejszości, o które w XIX wieku tak w Europie w literaturze i w praktyce walczono, doprowadzono w Polsce do ostatnich granic – więc do absurdu. Prawem uświęcono zasadę je­dnomyślności, uszanowanie woli jednostki w sej­mie posunięto tak daleko, iż przez liberum veto mogła zniszczyć wszystkie sejmu prace. A posłów sejmowych krępowały instrukcje, dawane przez wyborców, które nawet zaprzysięgać musieli; szlachta z jakiegoś sejmiku była prawnie w mo­żności udaremnienia przez instrukcję sejmu, na­kazania posłowi, by choćby w najważniejszej spra­wie krzyknął: „nie pozwalam” i uciekł na Pragę. Za Augusta II i Augusta III[2] na 38 zerwano sej­mów 26! O zgodę, o szacunek dla zdania innego, o poddanie się większości – zawsze nam było trudno.

Gdy tak szwankowała ustawodawcza machina, również coraz bardziej zgrzytały koła administracji państwa. Brak było – władzy. Bez władzy sil­nej nie może istnieć państwo. Jest to pro­blem ze społecznych jeden z najdo­nioślejszych, problem pogodzenia wolności z posłuszeństwem, by wolność nie usunęła czynnika władzy, nie przerodziła się w anarchię, a wła­dza znowu nie zgniotła wolności, nie wyrodziła się w despocję. Równo­wagi tych czynników, koniecznej dla każdego na­rodu, który jest zdrowy, chce być wolnym, ale i sil­nym, nie utrzymała od XVI wieku Polska. Miała szlachta wolności szerokie, znaczna część tych swobód, które dziś jako tak zwane obywatelskie prawa, przez konstytucje gwarantowane, wysoko cenimy: wolność osobistą w całej pełni wraz z gwarancją, że tylko sąd poza pewnymi wyjątka­mi może pozbawić wolności, wolność religii, uzna­nie nienaruszalności własności nieruchomej, ochro­nę prawa domowego, tak daleko idącą, że nawet dla uwięzienia banity nie wolno było wejść pod dach mieszkania szlacheckiego, swobodę wypo­wiadania opinii, także w druku, wolność bardzo obszerną zebrań i związków, zastępujących dzi­siejsze polityczne stowarzyszenia, prawo petycji. Tych wolności w zasadzie niezdrożnych, naduży­wano. Często można spotkać w rękopisach XVII wieku satyryczny słownik łacińsko-polski, kar­cący nadużycia haseł wzniosłych, wyrodnienie instytucji pożytecznych. Stale ten słownik, w ró­żnych spotykany redakcjach, od jednego rozpo­czyna się zestawienia; łacińskie: inoboediens deo, regi, legi[3] – na polskie tłumaczy: szlachcic pol­ski. On rzeczywiście wolność swą złotą przetwo­rzył w prawo bezwzględnego nieposłuszeństwa wobec prawa, władzy, sądu.

A monarcha nie mógł społeczeństwa okiełznać; brak mu było pomocy, którą na Zachodzie dawały urzędy. Urzędnicy we Francji, Austrii, Prusach itd., to było ramię monarsze; od niego zależeli, jego słuchali rozkazów, nawet – wprost w od­wrotnym kierunku rozwoju, niż w Polsce — po­magali monarsze do takiego podniesienia czyn­nika władzy, że tam wolności – z wyjątkiem An­glii, która utrzymywała równowagę – zupełnie zamarły. W Polsce – urzędników z zawodu nie było właściwie zupełnie; pozostał średniowieczny system, iż szlachcic ziemianin urząd piastował jako honor, zaszczyt. Ale na urzędzie nie opierał swej egzystencji; ze społeczeństwa szlacheckiego wyszły, z tym społeczeństwem się solidaryzujący, jego anarchią przeniknięty, nie umiał zrozumieć swej misji, nie rozumiał, że władza istnieć musi, że ona konieczna. A król go powściągnąć nie mógł nawet, choćby nie słuchał jego rozkazów, bo we­dług konstytucji z r. 1538 wolno było tylko wtedy ukarać urzędnika, jeśli to wyraźnie przewidywała ustawa i wyraźnie za taki czyn oznaczała karę.

Słabe więc były rusztowania państwowej budo­wy. Wystarczały one do XVI wieku, nawet jeszcze do połowy XVII wieku, gdy w innych, ościennych państwach od Zachodu jeszcze było dość podo­bnie, gdy nadto jeszcze w Polsce żył silny duch publiczny. Ten duch był silny w XVI wieku, gdy może najwspanialej rozkwitło pod ożywczymi pro­mieniami renesansu uczucie miłości Ojczyzny; i w XVII wieku, w czasach potopu wrogów, je­szcze to uczucie silnie nieraz w górę wystrzeli. Ale już Skarga się skarży, iż „takich podobno więcej, którzy służyć Rzeczypospolitej nie chcą, gdy się pożytku swego nie spodziewają, abo, gdy im za to król nie płaci”. Coraz więcej takich, gdy duch po­lityczny wraz z oświatą od XVII wieku zamierać za­czyna, aż za Sasów wreszcie szczęśliwość narodu widzą – w popuszczaniu pasa. Miast poświęceń Żółkiewskich i Czarnieckich[4] ciągłe dopominania się – jakże to często w laudach sejmików można czytać! – że za swoje poświęcenia ten i ów „nagrody nie odniósł”. Ileż niechęci do króla i zakłó­cenia życia publicznego, gdy wyśliznął się z rąk upragniony urząd czy tłuste starostwo. Niechęć co­raz większa do służby wojskowej, a ona tylko sta­nowisko szlachty przecież usprawiedliwiała, coraz częstsze – fałszywe fasje, by nie płacić podatku.

I coraz też większy stanowy egoizm. Szlachta siebie tylko za naród uważa. By usprawiedliwić zepchnięcie innych stanów, już od XVI wieku wy­twarza sobie szlachta pseudo-filozoficzną teorię, że ona inny rodzaj człowieka przedstawia, że jej przywilejem tylko cnoty, które są jej dziedziczne, z natury wrodzone. [...] Usunięto od rządów w państwie mieszczan, zostawiając im wprawdzie samorząd miejski, nieraz jednak obcinany; coraz gorzej działo się chłopu, odkąd stał się poddanym, odkąd pan zasłonił go swoją osobą państwu tak, że mógł o sobie mówić, jak mówił nieraz do włościan: „jam wasz król, jam wasza królowa”.

Tymczasem gdzieindziej, na Zachodzie, panujący wzrastający w władzę, coraz to silniej do rydwanu państwowego zaczynali zaprzęgać inne stany – prawda, iż w samolubnym interesie, by, wygrywając je, jak miasta przeciw szlachcie, czy biorąc w swoją opiekę, jak włościan, swoją siłę umacniać, zabezpieczać sobie podatków powiększe­nie i materiał wojskowy.

 

III.

Ale przyszło odrodzenie.

W czasie ostatniego bezkrólewia rozpoczęły się reformy. Początek dali im Czartoryscy. Dążyły te reformy do ulepszenia państwowej organizacji władz. Tworzy się więc nowe władze naczelne w państwie, poprawia ustrój sejmów i sejmików, wprowadza pewien ład i samorząd niektórych miast. Ale te reformy niewiele pomogły; jeszcze ogół nie rozumiał ich potrzeby, narzucone były siłą partii, a pomoc obca, o którą się oparto, po­moc Rosji, paczyła najlepsze intencje, bo obcemu państwu o odrodzenie Polski nie chodziło, lecz o własny interes.

Reformę wielką, reformę w wszyst­kich kierunkach życia społeczeń­stwa i państwa, przyniosła dopiero ta Konstytucja, której dziś obcho­dzimy rocznicę. Wyrosła ona nie z tych prób naprawy Rzeczypospoli­tej, jakie ją poprzedziły – choć z nich korzystała; podstawę miała silniej­szą, niż dobre chęci jednej partii po­litycznej. Wyrosła ta reforma z tego gruntu, który użyźnił pług myśli pod zasiew zdrowego ziarna, aż ono w kwiat rozkwitło wspaniały, którego w tej świetności barw dawno nie widziano w Polsce: kwiat miłości oj­czyzny.

Wzmocnienie państw zachodnich XVIII wieku, a i państwa wschodniego, Rosji, łatwiej mogło się urzeczywistnić, niż wzmocnienie Polski. Tam re­formy wychodziły od władcy, który przez nie ró­wnocześnie i państwo podnosił i wzmagał potęgę i dzielność swej dynastii. Interesy państwowy i dynastyczny równoległymi biegły korytami. W Polsce inaczej: tu wzmocnienie władzy państwa groziło obcięciem skrzydeł złotej wolności ziemskich bogów, jak szlachtę już w XVI wieku nazwał Skarga; uznanie praw innych stanów, mieszczan zwłaszcza, pozbawić ją mogło tak do­tąd uprzywilejowanego stanowiska; powiększenie wojska i podatku, jak i reforma włościańska, bu­dziły obawy, że zmniejszą jej dochody.

W państwach, opartych na zasa­dzie demokracji, są reformy tru­dniejsze, niż w państwach, gdzie rzą­dzi jeden lub niewielu, bo tu ten ogół, na który spadają ciężary, musi sam na siebie te ciężary nakładać. I stąd, jeśli państwo demokratyczne ma być silne i potężne, to w nim silny i po­tężny musi być publiczny duch, silna i potężna miłość ojczyzny, oparta o szeroką oświatę, bo ta tylko potrafi umysły przekonać, że dla wysokich celów, celów idealnych, trzeba ofiary ponosić, a zwłaszcza z tych dóbr, któ­re mniej warte – materialnych. Demokratycznie była urządzona Polska, choć w je­dnym tylko stanie, ale tym, który władał: szla­checkim. Szlachta rządziła przez sejmiki i sejmy; jeśli więc ta szlachta miała reformę przeprowa­dzić, to ją o potrzebie tej reformy trzeba było prze­konać. Trzeba było rozbudzić w niej myśl, by zro­zumiała, że te reformy, konieczne w interesie pań­stwa, w którym tak jej dobrze było, trzeba było rozniecić tę iskrę, która słabo tliła w kaganku, wypełnionym tłuszczem wygody, iskrę poświęceń dla ojczyzny i jej przyszłości.

I tę pracę spełniła polska literatura polity­czna XVIII stulecia. Pomagała jej literatura piękna: liryka i satyra, powieść i dramat. Pełną dłonią czerpała ona z myśli i haseł, które na Za­chodzie wówczas się pojawiły; ale czerpała ro­zumnie, nie wszystko brała, co niósł wartki wów­czas prąd umysłowy, zwłaszcza francuski. Wprost o radę, o podanie wskazówek, zwracano się do takich cudzoziemców wybitnych, jak głośny Mably i jeszcze głośniejszy Rousseau. Gdy chodzi o pod­niesienie ludności wiejskiej, szukają argumentów w filozofii angielskiej Locke’a, który uczył, że różnic pierwotnych między duszami ludzi nie ma, że je wykształca życie dopiero, i u szkoły ekono­micznej fizjokratów[5], biorąc argumenty o znacze­niu i wartości ziemi, jako właściwego warsztatu produkcji, a więc o potrzebie szanowania tych, którzy tę ziemię uprawiają, i u Rousseau’a, który głosi naturalną zasadę równości ludzi. Gdy będzie chodzić o wzmocnienie państwa, skarbu zwłaszcza, wezwą na pomoc argumenty i rady kameralistów niemieckich[6], którzy te problemy opracowali na korzyść niemieckich władców. Będą się uczyć lep­szych, udoskonalonych form życia parlamentar­nego z praktyki angielskiej, czy z teorii Blackstone’a lub Montesquieu’go.

Dodawali jednak polscy pisarze zawsze, a star­si dawali prawie wyłącznie swoje własne spo­strzeżenia, oparte na znajomości polskiego życia, na jego krytyce, łącząc się w ten sposób z świetną epoką rozkwitu polskiej literatury politycznej z epoki Modrzewskich i Orzechowskich. Wszystkie dziedziny życia obejmowano w pytaniach, które sobie stawiano: jak ojczyznę odrodzić na nową świetność. [...]

Nie było dziedziny życia społecznego, do której by nie zajrzał wzrok tych reformatorów, nie wykrywał braków, nie wskazywał środków naprawy. [...] Chcąc etycznego odrodzenia narodu, głoszą ideały z ideałem ojczyzny na czele, tworzą nową polską szkołę, którą or­ganizuje utworzona w r. 1773 Komisja edukacyjna[7], z celem usunięcia poni­żenia stanów niższych, przyznania praw miastom, zapewnienia chłopu wolności osobistej, prawa do gruntu, zniżenia ciężarów, zwłaszcza roboci­zny, i jej zamiany na czynsz, chcą naprawy sejmu, stworzenia dobrej administracji państwa, która by rozszerzyła zakres swego działania, przyszła z pomocą ludności, podnosiła jej gospodarcze siły: rolnictwo, prze­mysł, handel, chcą stworzenia silnej armii – później oznaczają jej ilość jako postulat na 100 000, chcą wzmo­cnienia skarbu przez podatki, które trzeba składać jako ofiarę na ołtarzu miłości ojczyzny, stąd nawet „ofiarą” jeden z podatków wprost później nazwano.

 

IV.

Tak praca lat kilkudziesięciu, wytężona zwła­szcza w okresie przed sejmem czteroletnim i w cza­sie jego trwania, przygotowała reformę. Ci, któ­rzy do tej reformy dążyli, którzy tę reformę osta­tecznie w Konstytucji Trzeciego Maja przeprowa­dzili, wygrali bitwę wielką – nie krwawą, a je­dnak zwycięskiej najkrwawszej równą, nie orężem, nie poświęceniem życia za ideały miłości Ojczyzny, ale pracą myśli, wygrali bitwę z wrogiem, który nie atakował otwarcie, ale umiał bronić się w okopach, zbudowanych przez Egoizm i Swawolę. [...]

Co dała ta Konstytucja nowego? O ile zreformowała państwo na korzyść?

Przy ocenie wartości Konstytucji trzeba się li­czyć z tym, iż nie jest to dzieło jednej myśli, je­dnej partii. To wynik kompromisu dwóch stron­nictw. I na chlubę ówczesnych polityków powie­dzieć to należy, iż do tego kompromisu doprowa­dzić zdołali, że różniących się w zdaniach członków stronnictwa reformy i stronnictwa królewskiego połączyła do wspólnej pracy wspólna, gorąca mi­łość ojczyzny. Na chlubę ich trzeba po­wiedzieć, iż potrafili poświęcić wiele ze swej doktryny, że umieli poglądy partyjne, tak, jak być powinno w zdro­wym narodzie, a jak niestety u nas nie często się dzieje, podporządkować względom wyższym, dobru całości. Tacy np. republikanie, jak Staszic i Kołłątaj, z nie­chęcią patrzący na władzę królewską, oświadczyli się nie tylko za utrzymaniem, lecz nawet za znacznym wzmocnieniem tej władzy, wbrew ówcze­snym francuskim teoriom o wszechwładztwie lu­du, z którymi tak łatwo było pogodzić praktykę polskiego wszechwładztwa narodu – szlachty, i choć te teorie tak silnie na nich obu działały.

Konstytucja objęła cały zakres prawa państwo­wego, normując go oczywiście tylko w zasadach.

W pierwszym artykule uznała religię rzymsko-katolicką za panującą, zachowując innych „wszelkich obrządków i religii wolność”, przyrze­kając im „pokój w wierze i opiekę rządową”.

Niezbyt wielkie reformy objęły artykuły, ty­czące się ustroju i praw społeczeństwa, które i we­dług konstytucji miało dzielić się na stany, tj. na warstwy od siebie oddzielone, mające różne pra­wne stanowisko. Utrzymała się jako osobna, prze­dnia warstwa, szlachta z pełnią praw, jakie jej poprzednie przyniosły wieki, tu wyraźnie stwier­dzoną. Co do mieszczan i miast, za część składową konstytucji uznano poprzednią konstytucję o mia­stach, o której wyżej wspomniano. Zapewniono miastom samorząd, choć co do strony finansowej za bardzo ograniczony; mieszczanie nie mieli być już poniżani, zajęcia miejskie szlachcica nie miały pociągać utraty szlachectwa, mieszczanom, którzy się zasłużą w pracy publicznej, przyrzekano uszlachcenie, jak również tym, którzy jako urzę­dnicy czy wojskowi dojdą do pewnych stopni. Dano miastom posłów w sejmie, pod nazwą ple­nipotentów, lecz tylko z głosem doradczym. Mniej zrobiono dla włościan; swobody przenoszenia się z miejsca na miejsce nie dostali oni (zaznaczyć należy, że przyznano ją w całej Europie Wscho­dniej, gdzie poddaństwo istniało, przed tą datą tylko w Austrii); nie przyznano im też jeszcze prawa do gruntów (ale tego też nigdzie jeszcze wówczas nie dostali); zagwarantowano jednak im „opiekę prawa i rządu krajowego” oraz zapewnio­no pewność, niemożność zmiany bez ich woli, kon­traktów, jakie zawrą z panami. W ten sposób chciano otworzyć drogę poprawianiu bytu wło­ścianina przez poszczególnie zawierane umowy, do czego widziano tendencję w bardzo licznych już zwolnieniach i ulgach, jakie swoim włościa­nom nadał cały szereg wybitnych ludzi. [...] Zupełną wolność osobistą, wolność od poddań­stwa oraz podległość tylko władzom państwowym, nie panu, przyrzeczono włościanom nowo do Pol­ski przybywającym i tym, co uciekli, a wrócą.

Nie przeprowadzono co do włościan programu reformy tak obszernego, jak wiele żądało pism i broszur; otwarto możność naprawy stosunków, nie narzucono od razu dalej idących postulatów. Tłumaczy się to tym, iż reformatorzy lękali się, by znacznymi wolnościami włościanom zapewnionymi nie zrazić wielu tych z szlachty, którzy, go­dząc się na reformy w innych kierunkach, prze­cież na zmianę zasadniczą stosunku poddańczego przystać jeszcze nie chcieli. By inne reformy za­pewnić i tych reform uznanie, zrobili w tym kie­runku, choć z ciężkim sercem, koncesję; pocie­szali się nadzieją, iż gdy już tylu właścicieli dóbr z własnej woli reformy w swoich dobrach rozpoczęło, dobry tych reform skutek pociągnie innych, ogarnie z czasem ogół lub umożliwi dalszą, sku­teczniejszą akcję rządową.

I to jednak, co na tym polu poprawy stosun­ków społecznych zrobiono w Konstytucji, znaczyło dużo. Widzimy, jak inny duch zapanował w mia­stach, jak nowy pęd życia daje się w nich odczuć, usuwający dawną apatię, zgnębienie. A i włościanie częściowo zrozumieli, że nowa dla nich nastaje era; widać to z ich patriotycznych składek na powstanie Kościuszki[8], widać z ich udziału w akcji Kościuszki. Niestety, dalszy bieg wypadków uniemożliwił rozwinięcie idei, leżących w zawiązku w Konstytucji. Kwestia włościań­ska w Polsce miała jeszcze lat wiele czekać na roz­wiązanie; przetworzenie całej warstwy włościań­skiej w naród, ożywiony wielką i silną miłością Ojczyzny, i do dziś jeszcze nie dokonało się w pełni.

Daleko radykalniej przeprowadzono w Konstytucji reformę ustroju państwa. Usunięto wol­ne elekcje królów, które, nie dość ściśle określone, tak zawsze nadwątlały organizm państwowy przez nieraz trwające lat kilka polityczne walki. W myśl teorii francuskich, a i polskiej tradycji, króla bar­dzo ograniczono – lecz tylko w zakresie władzy ustawodawczej; odebrano mu prawo sankcji pro­jektów ustaw, uchwalonych przez sejm, które mu prawnie dotąd przysługiwało, choć odmowa sankcji w praktyce w Polsce się nie zdarzała od dwóch wieków. Król miał tylko mieć głos w senacie, a drugi w razie równości głosów, rozstrzygający. Za to wzmocniono nadzwyczajnie władzę wyko­nawczą króla. Wprowadzając za wzorem Anglii nieodpowiedzialność monarchy, żądano dla aktów, od króla wychodzących, kontrasygnaty jednego z ministrów, wyłącznie odpowiedzialnych; pierw­szy to przykład wprowadzenia poza Anglią w Eu­ropie tej zasady, dziś wspólnej wszystkim pań­stwom konstytucyjnym. Ale wystarczyło, by któ­rykolwiek z ministrów królewskie zarządzenie podpisał. Na czele administracji postawiono wła­dze jednoosobowe, ministrów, których król mia­nował, tworzących razem – wraz z prymasem, na­stępcą tronu i marszałkiem sejmowym – pod prze­wodnictwem króla straż, tj. jakby gabinet. Bez­względnie podporządkowano ministrom wszystkie władze. Ręka rządu miała być silna, rząd energi­czny, swobodny w działalności, choć odpowie­dzialny wobec sejmu.

A sejmy zreformowano na nowożytny sposób, choć zachowano dawny skład i dawne formy, o ile tylko można było; usunięto jednomyślność, zgubne „liberum veto”, zaprowadzono we wszystkich gło­sowaniach większość. Zakazano wszelkich konfederacji, także sejmowych. Uniezależniono posłów od instrukcji sejmikowych. Sejmowi, który według słów konstytucji: był „wyobrażeniem i składem wszechwładztwa narodowego” przepisano też pó­źniej nieco w uzupełnieniu Konstytucji bardzo ści­sły i ostry regulamin, mający na celu usunięcie wszelkiej przewłoki, zapewnienie wzorowego, wy­datnego jego funkcjonowania. Niejedna z tych zasad i do dziś jeszcze nie straciła swej wartości jako wskazówka, jak usunąć można wady, które parlamentaryzm z sobą nieraz niesie.

 

V.

Konstytucja przynosiła te dwa drugie pierwiastki, które dają pań­stwu siłę: organizację silną i ducha silnego. To dowód, że dobrze praco­wała myśl tych, którzy Konstytucję układali, że umieli zrozumieć, jak stworzyć odrodzenie.

Konstytucja tylko częściowo weszła w życie, a i te przepisy, które w ciało się przyoblekły, nie trwały długo. Zburzyła je już Targowica[9], do reszty sejm grodzieński z r. 1793[10], obcych słuchający roz­kazów, tych, którzy po raz drugi rozdzierali Pol­skę. Zginęła nowa organizacja pań­stwa. A jednak ta „ustawa rządowa” taką żywą pozostała, żywą i po dziś jeszcze. Bo pozostał – duch. Nie w doniosłości praktycznej, nie w wartości samych przepisów, leżała jej waga – ale w tym, iż przyszła do skutku, w tym, iż sejm, uchwalając ją, upoważniony przez tych, którzy go wysłali, przez przeważną większość szlachty, wy­rzekał się błędów dawnych, dawał do­wód, że myśl zwyciężyła nad wygodą, miłość Ojczyzny nad egoizmem sta­nów czy jednostek, że praca tych, którzy nad ducha odrodzeniem pracowali, nie była daremną.

Jak mówi wstęp do tej ustawy, uchwalono ją „poznawszy zadawnione rządu naszego wady”, a „ceniąc drożej nad życie, nad szczęśliwość oso­bistą – egzystencję polityczną, niepodległość ze­wnętrzną i wolność wewnętrzną narodu”, uchwa­lono ją „mimo przeszkód, które w nas namiętno­ści sprawować mogą, dla dobra powszechnego, dla ugruntowania wolności, dla ocalenia ojczyzny na­szej i jej granic”.

Mówił Polsce Staszic: „Paść może i naród wielki, zniszczeć nie może, tylko nikczemny”. Mó­wił Polsce wcześniej jeszcze Rousseau: „Polacy, jeżeli przeszkodzić nie zdołacie, aby was nie po­żarli sąsiedzi, starajcie się o to, aby was strawić nie mogli”.

Konstytucja upadła, ale została jej pamięć jako dowód odrodzenia, dowód, że zwyciężyły siły wielkie i idealne nad duchami niezgody, swawoli, egoizmu. Naród upadł, ale nie zniszczał, strawić go sąsiedzi nie po­trafili, a w lat niewiele później po­czął śpiewać i śpiewa do dziś, że: nie zginął.

 

 



[1] - Konstytucja 3 Maja 1791 - Kraków 1916, s. 6-22, 23-32. Tekst dostępny w wyborze tekstów Stanisława Kutrzeba „Swoistość polskiej kultury i jej stosunek do Zachodu” (wstęp Stanisław Grodziski), wydanym w serii Ośrodka Myśli Politycznej „Biblioteka Klasyki Polskiej Myśli Politycznej” (Kraków, 2006).

[2] August II Mocny (1670-1733) – król Polski z dynastii Wettinów (1697-1706, 1709-1733). August III (1696-1763) – król Polski (1733-1763), syn Augusta II.

[3] Inoboediens... (łac.) – nieposłuszny Bogu, królowi, prawu.

[4] Stanisław Żółkiewski (1547 lub 1550?-1620), hetman wielki korony, kanclerz wielki koronny; walczył z Moskwą, Szwecją, Turcją i Tatarami; poległ w bitwie pod Cecorą. Stefan Czarniecki (1599-1665), wojewoda ruski, hetman polny koronny; walczył z Kozakami, Tatarami i Moskwą; wódz w czasie najazdu szwedzkiego.

[5] Fizjokraci – reprezentanci fizjokratyzmu, kierunku w filozofii i ekonomii XVIII w. Fizjokraci, za F. Quesnayem uznawali rolnictwo za podstawowy źródło bogactwa narodów.

[6] Kameraliści niemieccy – reprezentanci jednego z nurtów merkantylizmu (XVII-XVIII w.), kładącego nacisk na fiskalizm.

[7] Komisja Edukacji Narodowej (1773-1794) - pierwsza w Europie ogólnopaństwowa władza oświatowa. Zreformowała nauczanie w Polsce, wprowadziła programy nauczania, sprawowała nadzór nad szkołami.

[8] Powstanie Kościuszki (powstanie kościuszkowskie) – narodowa insurekcja (21 III-16 XI 1794) przeciw Rosji i Prusom.

[9] Targowica (konfederacja targowicka) – bunt części szlachty i magnaterii przeciwko reformom Sejmu Wielkiego pod rosyjskim patronatem. Zawarta w Petersburgu 27 IV 1792, a oficjalnie 14 V 1792 w Targowicy, dała pretekst do rosyjskiej interwencji w Polsce.

[10] Sejm obradujący pod rosyjskim naciskiem. Zatwierdzono na nim drugi rozbiór Polski.

.: Powrót do działu Strony tematyczne :: Powrót do spisu działów :.

 
Wygląd strony oparty systemie tematów AutoTheme
Strona wygenerowana w czasie 0,200517 sekund(y)