Socjologiczna teoria modernizacji skłania w spojrzeniu na
historię Polski XVIII wieku do przeglądu najważniejszych idei i działań, które
miały unowocześnić Rzeczpospolitą szlachecką w ostatnim okresie jej istnienia.
Okres ten, nazwany przez Emanuela Rostworowskiego „epoką kryzysu suwerenności
państwa”, obejmuje zarówno panowanie obu królów z dynastii saskiej jak i czasy
stanisławowskie. Otwiera go początek rządów Augusta II Mocnego – 1698; zamyka
data trzeciego rozbioru – rok 1795. Objęcie uwagą czasów saskich w kontekście
pojęcia modernizacji zasługuje na wytłumaczenie. Zarówno najnowsza
historiografia, jak i badania nad dziejami poszczególnych dziedzin kultury
polskiej tego okresu dają podstawy do poważnej weryfikacji czarnej legendy epoki
saskiej. Jak pisze, podsumowując aktualny stan wiedzy, Mariusz Markiewicz, były
to czasy kryzysu, „ale i powolnej odbudowy, praktycznie w każdej dziedzinie
życia”.
Odbudowy wymagała Polska po długotrwałych wojnach drugiej
połowy XVII wieku, których przedłużeniem był drugi najazd szwedzki i zaburzenia
trwające w kraju do roku 1717. Lata 1648-1717 przerwały proces organicznego
rozwoju cywilizacyjnego Rzeczypospolitej. Zostawiły po sobie państwo bezsilne w
wymiarze polityczno-militarnym, ale wciąż obszerne terytorialnie, pełne nie
tylko wewnętrznych konfliktów i problemów społecznych, ale i zasobów i
możliwości. W końcu zapanował też pokój, a wraz z nim konieczna dla rozwoju
stabilizacja.
Oczywiście rozwój rozumiany jako proces modernizacji nie
rozpoczął się w Rzeczypospolitej automatycznie. Stały mu na zawadzie liczne
bariery: ustrojowe, społeczne i kulturalne, po części występujące w całej w
ówczesnej Europie, po części mające charakter swoisty. W pełni zdali sobie z
tego sprawę dopiero publicyści i reformatorzy czasów stanisławowskich.
Niezależnie jednak od tych barier, o których będzie jeszcze mowa, pierwsza
połowa XVIII stulecia – wbrew panującym na jej temat stereotypom – pozostawiła
po sobie trwały dorobek cywilizacyjny i to właśnie ona stworzyła przesłanki dla
oświeceniowego zwrotu w kulturze polskiej, a nawet go zapoczątkowała.
Długotrwałe wojny wyludniły kraj, a ogromne zniszczenia
sięgnęły elementarnej substancji cywilizacyjnej - zabudowy architektonicznej: zamków,
wsi, miast, świątyń. W toku obu wielkich najazdów szwedzkich Polska gotycka i
renesansowa została w wielkiej części zburzona. Odbudowano ją w barokowym i
rokokowym stylu. Miasta, poza Warszawą, w której powstał istniejący do dzisiaj,
centralny układ urbanistyczny zwany osią saską, na ogół nie podźwignęły się z
upadku. Za to Rzeczpospolita, zgodnie ze swym społecznym charakterem
rustykalnej „federacji sąsiedztw”
odbudowała się jako kraj rezydencji i dworów magnacko-szlacheckich,
wkomponowywanych – stopniowo z coraz większym znawstwem – w malowniczy,
naturalny krajobraz.
W miastach i na wsi rozwinęło się późnobarokowe
budownictwo sakralne, które na terenach litewskich wydało niezwykłą i
oryginalną „szkołę wileńską”. Przy jezuickich kościołach na terenie całej
Rzeczypospolitej wznoszono obszerne, solidne i nowoczesne kolegia, które w Braniewie,
Poznaniu, Krakowie, Kownie i bardzo wielu innych miejscowościach jeszcze dziś są
wykorzystywane jako siedziby współczesnych szkół i uniwersytetów. Epoka saska odtworzyła,
we właściwym sobie stylu, substancję materialną polskiej kultury, bez czego
próżno byłoby myśleć o dalszym rozwoju szkolnictwa, odrodzeniu drukarstwa,
nauki i o ponownym włączeniu Polski w rytm przemian unowocześniających ówczesną
Europę. Architektura sakralna i świecka czasów saskich do dziś stanowi znaczną
część efektywnie wykorzystywanej zabudowy historycznej polskich miast i
miasteczek.
Kryzys polityczny i straty wojenne w żadnym momencie nie
zamieniły też Rzeczypospolitej pierwszej połowy stulecia w intelektualną
pustynię. Przykładowo na temat filozofii tego okresu, która nadała swoiste
piętno oświeceniu i uchodzi za jeden z jego znaków rozpoznawczych, nasza
dotychczasowa wiedza, odziedziczona jeszcze po ustaleniach Władysława
Smoleńskiego, była
bardzo niepełna. Jak wynika z antologii filozofii i myśli społecznej lat
1700-1763, opracowanej przez Mariana Skrzypka, myśl
oświeceniową poprzedzały u nas nie tylko scholastyka, która nie była zresztą
tak skostniała, jak się sądzi, i filozofia recentiorum. Wątki znane z dojrzałego,
radykalnego oświecenia, pojawiały się u nas – nie inaczej niż na Zachodzie –
już w obrębie dziedzictwa wieku XVII. W filozofii reprezentowali je piszący po
niemiecku wykładowcy liceów akademickich Torunia i Gdańska.
Do czasu tumultów antyprotestanckich w roku 1724 swobodnie dyskutowali oni o
filozoficznych konsekwencjach odkryć naukowych w dziedzinach astronomii, fizyki
i matematyki, podejmując, przykładowo, rozważania nad teorią wielości światów
Giordana Bruna (R. F. Bormann).
Innym nurtem filozoficznym wyróżnionym przez Skrzypka, była
tzw. via antiqua, polegająca na bezpośrednim nawiązywaniu do myślicieli
starożytnych (Seneki, Epikura) i rozwijaniu ich myśli w kontekście
współczesnym. I tak, przykładowo, w anonimowym traktacie Małpa-człowiek
z początku XVIII stulecia, którego autor znał prawdopodobnie Hobbesa, za Seneką
wprowadzona zostaje proto-russoistyczna opozycja natura-kultura; świat
rzeczywisty-świat pozorów. Istniała
więc w czasach saskich myśl filozoficzna wywodząca się zarówno z nowożytnych
źródeł XVIII wieku, jak i antykizującej tradycji piśmiennictwa staropolskiego.
Oprócz tego wielkim rozdziałem w kulturze czasów saskich była
filozofia recentiorum, reprezentowana przede wszystkim przez pijarów:
Stanisława Konarskiego i Antoniego Wiśniewskiego, których ożywiona działalność
pisarska i organizacyjna przypada głównie na czasy Augusta III. Inspirowana
przez Christiana Wolffa, eklektyczna filozofia recentiorum wprowadzała w
ramy scholastycznej metafizyki chrześcijańskiej wiedzę o najnowszych postępach
nauk. Wywarła ona zasadniczy wpływ na pijarską reformę szkolnictwa, bywa też ostatnio
coraz częściej nazywana „oświeceniem chrześcijańskim”.
Reformy programowe w szkołach pijarów, teatynów (u których uczył się przyszły
król, Stanisław Poniatowski) i jezuitów miały miejsce przed rokiem 1764. Reformy
te więc, podobnie jak otwarcie dla publiczności Biblioteki Załuskich (1747) i
szereg innych inicjatyw i działań w zakresie kultury wskazują, że już pod
koniec panowania Augusta III proces powolnej odbudowy kraju zaczyna wchodzić w
nową fazę, fazę, która ma już cechy świadomej działalności modernizacyjnej.
W czasach saskich rodzi się także nowa myśl polityczna,
która na tle sarmackiego kwietyzmu rysuje program koniecznych zmian
ustrojowych. Z okresu wojny północnej pochodzi dzieło Stanisława Szczuki Eclipsis
Poloniae (1709), zawierające m.in. postulaty reform skarbowo-wojskowych i
wprowadzenia szkolnictwa państwowego. Stanisław Dunin-Karwicki (1640-1724) w traktacie
De ordinanda Respublica (wydanym drukiem w 1871) postulował ograniczenie
prawa weta do pojedynczych ustaw tak, aby nie oznaczało ono zerwania całego
sejmu. Sejm ma obradować przez cały rok, a nie – jak dotąd – raz na dwa lata,
przez sześć tygodni, szlachta ma płacić podatki na wojsko, itp. Z kręgu
Stanisława Leszczyńskiego, a być może spod jego pióra wyszedł anonimowy traktat
Głos wolny wolność ubezpieczający (wyd. polskie, 1733), postulujący
m.in. zamianę pańszczyzny na czynsze i szereg zmian ustrojowych, w tym także ograniczenie
liberum veto. Stefan Garczyński, autor Anatomii Rzeczypospolitej
(1751), postulaty reform ustrojowych i oświatowych uzupełnił
protekcjonistycznym programem polityki państwa w zakresie przemysłu i handlu.
Wreszcie zasadniczą reformę demokracji szlacheckiej zaproponował Konarski,
publikując w latach 1760-1763 czterotomowe dzieło O skutecznym rad sposobie,
definitywnie odrzucające liberum veto na rzecz zasady rozstrzygania
obrad sejmowych większością głosów.
Wydaje się, że osławiona anarchia czasów saskich powinna
być rozumiana historycznie, jako skutek wojen, przemarszów wojsk i
oddziaływań wielkiej polityki na sytuację wewnętrzną kraju w latach 1698-1717,
w wyniku których państwo polskie znalazło się w głębokim kryzysie. Natomiast należałoby
się zastanowić, czy w szkolnym ujmowaniu anarchii wewnętrznej jako przyczyny
kryzysu państwa nie tkwi aby błąd brania skutku za przyczynę. Fatalna
reputacja, jaką miał u naszych historyków August III Sas, wydaje się w tym
kontekście nie do końca zasłużona. Chociaż za jego panowania zerwano wszystkie
sejmy, a dwór nie podjął żadnych skutecznych działań w zakresie reformy
ustroju, Polska nie poniosła strat terytorialnych, cieszyła się pokojem, a w
końcu epoki społeczeństwo szlacheckie weszło na drogę oświecenia. Bilans tego
panowania nie był może olśniewający, ale nie był też w żadnym razie
katastrofalny ani nawet negatywny.
Jest paradoksem, że następny – ostatni – nasz król,
Stanisław Poniatowski cieszył się wśród historyków nieporównanie wyższym
autorytetem. Istotnie, korzystając z tego, iż Familia Czartoryskich dzięki
interwencji rosyjskiej pokonała opozycję, zapoczątkował on energiczną
działalność reformatorską w wielu dziedzinach, od wojskowości poprzez politykę
monetarną, po architekturę, sztuki plastyczne i teatr. A przecież polityczny
bilans jego panowania okazał się katastrofalny! Zakończyło się ono dobrowolną
abdykacją monarchy i likwidacją państwa polskiego. Dodatkowo jego przebieg w
pewnych okresach i momentach (dyktatura Repnina, protektorat Stackelberga,
przystąpienie do Targowicy, itp.) był upokarzający i to w stopniu, na jaki nie pozwolił
sobie żaden ze wcześniej panujących w Polsce Sasów.
Paradoks historyczny, o którym tu mowa, po raz pierwszy –
i jak dotąd jedyny – dotarł do świadomości polskiej za sprawą pierwszego
pokolenia urodzonego pod zaborami. Szczególnie silne odzwierciedlenie znalazł w
literaturze i myśli politycznej romantyków. Romantycy na czele z Mickiewiczem, dostrzegli
konieczność niejednoznacznej, dwuwartościowej oceny reform stanisławowskich. Z
jednej strony – były one przez romantyków akceptowane i chwalone, z drugiej –
krytykowane. Krytykowane za to, że w pierwszej swej fazie, w okresie konfederacji
barskiej, sposób ich propagowania przyczynił się do wybuchu wojny domowej, a
król nie zawahał się skorzystać z rosyjskiej interwencji militarnej. To jego
zachowanie stało w jaskrawej sprzeczności z nowożytnym rozumieniem patriotyzmu,
reprezentowanym, zdaniem romantyków, przez konfederatów barskich mimo ich
społecznego konserwatyzmu. Po drugie, reformatorom Sejmu Czteroletniego
zarzucano marnotrawienie czasu na jałowe dyskusje doktrynalne zamiast energicznego
korzystania z korzystnej dla Polski a szybko zmieniającej się koniunktury
zewnętrznej.
Wiek XIX zaproponował dwie skrajne drogi ominięcia tej wieloznaczności,
jaką mieni się historia Rzeczypospolitej za panowania Stanisława Augusta.
Pierwszą z tych dróg wyraził najlepiej Henryk Rzewuski (1791-1866), wybitny
prozaik i romantyczny konserwatysta. W momentach największej radykalizacji
swego antyoświeceniowego stanowiska skłonny on był uznawać, że modernizacja –
rozumiana w jego czasach jako wprowadzanie do Polski kultury obcej,
„francuskiej cywilizacji” - przerwała organiczny byt narodu i, w konsekwencji,
zniszczyła państwo. W podtekście dość złożonych poglądów Rzewuskiego, obecna
więc była teza, że za upadek Polski odpowiedzialni są przede wszystkim oświeceniowi
modernizatorzy.
Przeciwstawny w atrybucji winy, acz równy co do
jednoznaczności oceny pogląd da się odnaleźć u reprezentantów krakowskiej
szkoły historycznej. Determinantą upadku państwa było dla nich zacofanie Rzeczypospolitej,
czyli niedostatek modernizacji, zdeterminowany w dodatku, wg opinii Józefa
Szujskiego, „młodszością cywilizacyjną” Polski w stosunku do krajów Europy Zachodniej.
W uproszczonej wykładni tego typu poglądów rozbiory miały więc być skutkiem kultu
złotej wolności i, ogólnie rzecz ujmując, sarmackiego prymitywizmu.
Droga rzetelnego opisu tego, czym mogła być, i była, modernizacja
Polski przedrozbiorowej prowadzi – moim zdaniem – między tymi dwiema
ideologicznymi skrajnościami. Zacząć wypada od oczywistej konstatacji, że
modernizacja nigdzie nie dokonywała się za darmo. W Anglii XVI i XVII wieku jej
koszta zapłacił Kościół katolicki i dynastia Stuartów. We Francji wybuchła
rewolucja. W Europie Środkowej i Wschodniej cząstkowa modernizacja dokonywała
się w ramach monarchii absolutnych, a koszta utrzymania ich gigantycznych armii
i centralistycznego aparatu państwowego wymagały prowadzenia ciągłych wojen i
ekspansji terytorialnej. Od pewnego momentu siłę Austrii, Rosji i Prus zaczęły
fundować zdobycze wynikające z kolejnych rozbiorów Polski.
Kto miałby więc zapłacić cenę za modernizację
Rzeczypospolitej? W pierwszej fazie tego procesu, obejmującej na przykład we
Francji umocnienie centralnej władzy królewskiej, byłaby to magnateria i
szlachta. W drugiej fazie, obejmującej znoszenie barier stanowych i
uwłaszczenie chłopów, byłby to również stan szlachecki. A kto, ze względu na ustrój
polityczny państwa, mógł podjąć tego typu działania? Oczywiście tylko magnateria
i szlachta! Żadnemu z monarchów nie udało się bowiem uzyskać władzy na tyle
silnej, aby wbrew opozycji szlacheckiej podjąć w tym kierunku jakiekolwiek
skuteczne kroki. Stany senatorski i szlachecki musiały więc dobrowolnie
przystać na ograniczenie swej uprzywilejowanej pozycji zarówno w stosunku do
monarchy, jak i w stosunku do mieszczan i chłopów.
Uchwalenie Konstytucji 3 Maja zdaje się jednak wskazywać,
że nie było to niemożliwe, przynajmniej jeśli chodzi o wewnętrzne uwarunkowania
społeczne i polityczne. Rewolucja ustrojowa zapoczątkowana została na sejmie w
sposób bezkrwawy, z aprobatą króla, miast i znacznej części społeczeństwa
szlacheckiego. Malkontentów zepchnięto na margines, z którego już by zapewne
nie wrócili, gdyby nie „pomoc” Katarzyny II udzielona konfederacji targowickiej.
Niestety, Polska – jak zauważył Gilbert K. Chesterton – w przeciwieństwie do
Anglii nie była wyspą. Militarna interwencja sąsiadów była tu nie tylko możliwa,
ale i ze względu na układ sił stosunkowo łatwa. W ostatecznym rachunku to właśnie
interwencja Rosji i Prus zatrzymała w Polsce proces modernizacji, który ruszył,
gdy wewnętrzne bariery antymodernizacyjne zostały przezwyciężone.
To osłabienie wewnętrznego oporu przeciw zmianom dokonało
się jednak dzięki samodzielnemu wysiłkowi trzech pokoleń Polaków. Pierwszym z
nich było pokolenie czasów saskich: generacja Stanisława Konarskiego, braci
Załuskich, Antoniego Wiśniewskiego, Gotfryda Lengnicha. Drugim: pokolenie króla
Stanisława Augusta, Adama Kazimierza Czartoryskiego, Ignacego Krasickiego,
Adama Naruszewicza. Trzecim: generacja Sejmu Czteroletniego, ze Stanisławem
Staszicem, Hugonem Kołłątajem, Ignacym Potockim, Julianem Ursynem Niemcewiczem,
i wieloma innymi.
Modernizacja była w Rzeczypospolitej, ze względu na jej
historię i położenie geopolityczne, związana nierozerwalnym węzłem ze sprawą
suwerenności państwa. Zachodziło tu sprzężenie zwrotne: reformy wewnętrzne
traktowano jako drogę do odzyskania i utrwalenia suwerenności, a zarazem suwerenność
była ostatecznie warunkiem pomyślnego przeprowadzenia reform. Polska w swych
dawnych granicach, unowocześniona, rozwijająca się, ze swoim olbrzymim
potencjałem w środku Europy, była perspektywą nie do przyjęcia dla
despotycznych i ekspansjonistycznych państw ościennych. Tragiczny finał, który
nastąpił w latach 1792-1795, nie wydaje się więc w ostatecznym rachunku
spowodowany zacofaniem szlacheckiej Rzeczypospolitej, bo wynikał z interwencji
zewnętrznej wymierzonej w reformy, na które to szlacheckie państwo zdobyło się
w dniu 3 maja 1791. W tym momencie państwa, które nas rozebrały, były już pod
wieloma względami znacznie bardziej anachroniczne niż Rzeczpospolita.
Modernizacja Polski rozpoczęta się w wieku XVIII,
pozostała więc dziełem niedokończonym. Warto wszakże przypomnieć jej punkty
wyjścia, uwarunkowania, zakres i obszary, na których się dokonywała.
Punktem wyjścia było państwo w siedemnastowiecznych
granicach, odbudowane po wojnach szwedzkich i zamieszkach domowych w dawnym
kształcie ustrojowym, z kulturą i w stylu późnego baroku. Jeśli proces
odbudowy skupił się na substancji materialnej, co utrwaliło w budownictwie
dominację baroku, to modernizacja zaczęła się od sfery języka używanego w życiu
publicznym, i w tej dziedzinie wymierzona była przeciwko dziedzictwu barokowemu.
Dwa wymiary tego problemu zasługują na uwypuklenie. Po
pierwsze reforma, jaką w szkolnym nauczaniu retoryki zapoczątkował i z sukcesem
przeprowadził Stanisław Konarski. Ponieważ teoria retoryczna decydowała o
kształcie języka stosowanego w obradach i życiu publicznym, a żywa mowa była
podstawowym medium ówczesnej polityki, reformę polityczną zacząć wypadało od
reformy tego właśnie narzędzia. W dziełach Konarskiego z zakresu retoryki,
takich jak O poprawie wad wymowy (1741), trzeba widzieć najważniejszy
być może przejaw zwrotu racjonalistycznego w polskiej kulturze. Retorykę przed
Konarskim cechował barokowy konceptyzm obliczony na zadziwianie słuchaczy formą
wypowiedzi i budowanie autorytetu mówcy w oparciu o jego sprawność w piętrzeniu
skomplikowanych figur i okresów, wtrętów łacińskich, odwołań do mitologii i
klasycznej erudycji. Odrzucenie tych werbalnych ozdobników i oczyszczenie
polszczyzny z makaronizmów, podporządkowanie wymowy zasadom logiki i wysunięcie
na plan pierwszy funkcji sprawozdawczej i komunikacyjnej wypowiedzi, pozwoliło
nadać debacie publicznej o sprawach państwa charakter bardziej racjonalny i
zobiektywizowany.
Nie mniej ważną konsekwencją reformy Konarskiego był
neoklasycystyczny zwrot w literaturze polskiej, który zapoczątkował odrodzenie
tej sztuki, a przez to utorował drogę do wszystkich następnych nowoczesnych
przekształceń kultury narodowej w czasach przed- i porozbiorowych. Wyrazem
nowożytnego dążenia do racjonalizacji wszelkich aspektów życia społecznego stało
się zapoczątkowanie nowoczesnej publicystyki i czasopiśmiennictwa („Monitor”)
oraz propagowanie stylu klasycznego w poezji i architekturze. Klasycystyczny styl
stanisławowski w budownictwie był dla współczesnych wizualnym manifestem
nowoczesności. Opozycyjny wobec baroku, ze swoją surową prostotą, przez
odwołanie do wzorów starożytnych polemizował z obecnym wciąż na prowincji
gotykiem, uważanym z kolei za symbol mroków średniowiecza, relikt przeszłości,
od której oświecenie odcinało się aż nazbyt ostentacyjnie.
Problem języka miał też drugi, znacznie mniej dyskutowany,
wymiar, posiadający jednak niebagatelne znaczenie dla życia państwowego dawnej
Rzeczypospolitej i procesu jej modernizacji. Problemem tym, na który zwrócił
już po rozbiorach szczególną uwagę Hugo Kołłątaj, był praktyczny brak języka
państwowego w Polsce epoki saskiej. Ten stan rzeczy warunkowała obcość językowa
dworu Wettynów, z których żaden nie mówił w języku polskim, monopol łaciny w
szkolnictwie, wielojęzyczność zamieszkującej kraj ludności różnych nacji i
wyznań. W Stanie oświecenia w Polsce za czasów Augusta III Kołłątaj
pisał m.in.:
„Prócz mowy słowiańsko-polskiej, na wielorakie podzielonej
dyjalekty, były kraje, w których wcale niezrozumianym mówiono językiem:
księstwo żmudzkie ma własną mowę, do żadnej w Europie niepodobną. Województwa
składające prawdziwą, początkową Litwę zachowały dotąd mowę litewską, która
jest mięszaniną dawnej scytyjskiej ze słowiańską; w Kulrandyi i Inflantach
mówią językiem utworzonym ze żmudzkiego i niemieckiego. Na Wołyniu, Podolu,
województwie ruskim, na Ukrainie i w niektórych województwach litewskich mówiono
po rusku, lecz wcale różnym od moskiewskiego dyjalektem. Rząd takową mów
różnicę powinien był ile możności zmniejszać, wielorakie dyjalekty do siebie
zbliżać, języki niesłowiańskie wytępiać lub przynajmniej do tego przyprowadzić
stanu, żeby każdy mówił po polsku z potrzeby związku z rządem, choć mógł pozostać
przy swej dawnej mowie przez nałóg lub uprzedzenie. Ta myśl nikomu wówczas
przez głowę nie przeszła”.
Można by do tego cytatu dodać, że w miastach Prus
Królewskich mówiono po niemiecku, a pierwsze polskie czasopismo naukowe,
„Warschauer Bibliotek” (1753-1755) Mitzlera de Kolof, wychodziło także w tym
języku. Wielojęzyczność i szerzej: wielokulturowość Rzeczypospolitej - tak
często podnoszona współcześnie jako dowód tolerancji panującej w dawnej Polsce
- była jednak dla ludzi oświecenia barierą utrudniającą konsolidację państwa.
Komisja Edukacji Narodowej wprowadziła więc do szkół język polski nie przez
uprzedzenie ku łacinie, ale jako instrument kulturowej unifikacji
wieloetnicznego społeczeństwa.
Unifikacja tak kulturowa jak polityczna państwa była w XVIII wieku warunkiem modernizacji.
Nie prowadzono może na większą skalę centralnej polityki polonizacji prowincji
wschodnich, ale polityka taka pojawiała się w horyzoncie ideowym polskiego
oświecenia.
Dowodem świadomego dążenia do asymilacji mniejszości mogą
być projekty objęcia prawem krajowym społeczności żydowskiej, tworzącej liczne
a całkowicie izolowane pod względem kulturowo-prawnym gminy w miastach
polskich. Jako warunek uobywatelnienia Żydów przedstawiano jednak nieodmiennie
ich językową i obyczajową polonizację, przy zachowaniu prawa do pozostania przy
religii mojżeszowej. Znalazło to wyraz m.in. w broszurze Mateusza Butrymowicza,
Sposób uformowania Żydów polskich na pożytecznych krajowi obywatelów,
która wywołała współcześnie burzliwą dyskusję.
Kluczowym problemem społecznym wymagającym rozwiązania ze
względu na przyspieszenie cywilizacyjne była w całej Europie, a zwłaszcza na
wschód od Łaby kwestia chłopska. Obrona chłopów przed uciskiem wynikającym z
poddaństwa i systemu pańszczyźnianego stanowiła stały motyw literatury polskiej
od czasów renesansu. Tradycję przedstawiania nędzy ludu i apelów o poprawę doli
chłopa kontynuowała publicystyka oświecenia, ze Stanisławem Staszicem na czele.
W Uwagach nad życiem Jana Zamoyskiego uzasadniał on to jednak nowymi na
tle tradycji staropolskiej argumentami ekonomiczno-demograficznymi. Można
zaryzykować stwierdzenie, iż miał on świadomość, że zniesienie poddaństwa jest
warunkiem uwolnienia siły roboczej potrzebnej do rozwoju handlu i przemysłu.
Artykuł 4 Ustawy Rządowej z dnia 3 maja 1791 oddawał, jak
wiadomo, umowy zawierane przez chłopów z dziedzicami „pod opiekę rządu
krajowego”. Kompromisowa ogólnikowość jego sformułowań była interpretowana na
różne sposoby. Część współczesnych chłopów rozumiała go mylnie jako akt
zniesienia pańszczyzny, a późniejsi demokraci polscy krytykowali ten artykuł za
to, iż de facto niczego konkretnego on ludowi nie gwarantował.
Można się z tym zgodzić, pamiętając jednak, że intencją autorów konstytucji nie
było zamrożenie stanu stosunków na wsi, tylko otwarcie procesu jego stopniowej
zmiany. Intencja ta musiała być jednak realizowana oględnie, aby nie
prowokować poparcia mas szlacheckich dla obozu konserwatywnego. Można też
sądzić, że gdyby nie upadek państwowości, reforma agrarna musiałaby mieć w
wolnej Polsce swój ciąg dalszy, tak jak go miała pod zaborami, tyle że
przebiegałaby szybciej, a w sposób mniej dramatyczny i konfliktogenny. Ta
optymistyczna hipoteza nasuwa się dlatego, że uchwalone przez Sejm Czteroletni
prawo o miastach, wchodząc w życie, w krótkim czasie tak bardzo zdynamizowałoby
sytuację społeczną Polski, że i poddaństwo, i pańszczyzna na wsi szybko
okazałyby się nie do utrzymania.
Sejm Czteroletni skutecznie otwarł bowiem drogę do społecznego
i politycznego równouprawnienia mieszczan. Ustawy przyjęte przez sejm w roku
1791 znosiły najgorsze ograniczenia dawnego szlacheckiego ustawodawstwa.
Dopuszczały mieszczan do kariery w wojsku i służbie rządowej, przywracały im
prawo nabywania dóbr ziemskich, rozciągały na nich przywilej neminem
captivabimus, otwierały i ułatwiały drogę do nobilitacji i umożliwiały
wysyłanie deputacji miejskich na sejmy. Już w latach 60. autorzy „Monitora”
głosili potrzebę troski o rozwój handlu i wytwórczości w Polsce, do czego drogą
miało być przyciąganie zagranicznych fachowców i inwestorów. Aby skłonić ich do
osiedlania się w Rzeczypospolitej, konieczne było jednak zniesienie
niesprawiedliwych praw. W drugiej połowie lat 80. czołowym ideologiem
emancypacji mieszczan stał się Stanisław Staszic, przywiązujący w swych
dziełach politycznych zasadniczą wagę do kwestii demograficznych, gospodarczych
i oświatowych. Pełne tego typu argumentacji były poszczególne rozdziały Uwag
nad życiem Jana Zamoyskiego (1786). Późniejsze Przestrogi dla Polski
kończył Staszic apelem, aby poprzez wychowanie tworzyć z młodzieży szlacheckiej
i mieszczańskiej „jeden naród”.
Głośne wystąpienia mieszczan w czasie trwania Sejmu Czteroletniego
były zresztą celowo torpedowane przez posła pruskiego. Jak piszą M. Bogucka i
H. Samsonowicz za J. Paśnikiem:
„Za podburzającymi przeciw mieszczanom wystąpieniami krył
się […] zręczny poseł pruski Girolamo Luccesini, który 5 grudnia 1789 roku tak
doniósł Fryderykowi II o sytuacji w Polsce i o swoich działaniach: <<chroniąc
się jawnego wystąpienia staram się po cichu przeszkadzać mieszczanom. Ucisk, w
którym szlachta polska utrzymywała dotychczas klasę miejską (a w niej najwięcej
jest Niemców), nie zachęcał nikogo do przybywania tutaj z zagranicy i
wstrzymywał zakładanie fabryk. Lecz gdyby ta klasa przyszła do udziału w
administracji kraju, mogłoby to wielu mieszczan zagranicznych sprowadzić do
Polski, a nadto przykład ten stałby się zaraźliwym dla państw
sąsiednich>>. Król pruski pochwalił te poczynania: <<dobrze robisz
– odpisał – że nieznacznie i po kryjomu przeszkadzasz. Bo w rzeczy samej,
jeśliby udało się miastom polskim odzyskać dawne przywileje, to by fabrykanci z
moich miast zaczęli przenosić się do Polski>>”.
Spory o model ustroju politycznego i polityka ścierających
się w dobie Sejmu Czteroletniego stronnictw nie tworzą już tak jednoznacznego
obrazu, jak reformy kulturalno-oświatowe i społeczne. Nie da się bowiem
jednoznacznie określić, czy dążenie do umocnienia władzy królewskiej przez
likwidację wolnej elekcji i ustanowienie monarchii dziedzicznej, reprezentowane
przez obóz 3 Maja, jest stanowiskiem bardziej nowoczesnym od republikanizmu
głoszonego przez szlacheckich konserwatystów – i dlaczego należałoby tak sądzić?
Zadekretowane w Konstytucji 3 Maja odebranie praw wyborczych szlachcie
nieposesjonatom miało wymiar doraźnie polityczny; miało osłabić pozycję
magnackich oligarchów posługujących się na sejmikach rzeszami swoich klientów.
Ale czy takie ograniczenie zakresu praw politycznych może być uznane za akt
postępowy w świetle powszechnego przekonania, że miarą postępu jest dążenie do
powszechnego, nie opartego na cenzusie majątkowym prawa wyborczego? Jest to
oczywiście pytanie retoryczne. Z jednej strony bowiem, nowocześni republikanie
odnaleźliby się chyba łatwiej w myśleniu ustrojowym Adama Wawrzyńca
Rzewuskiego, naczelnego ideologa szlacheckiej konserwy, autora traktatu O formie
rządu republikańskiego myśli (1790), niż w teoriach monarchii dziedzicznej,
uznawanych przez autorów Konstytucji, czy absolutyzmu oświeconego, z którymi
przez długie lata sympatyzował postępowy dwór Stanisława Augusta.
Z drugiej strony, nowoczesność przejawiał obóz autorów i
obrońców Konstytucji 3 Maja, kierując się nowożytnie pojmowaną racją stanu,
interesem państwa, jako naczelną wartością. Diagnoza polityczna szlacheckich
„republikantów”, jakoby głównym problemem kraju w momencie uchwalenia Ustawy
Rządowej 3 maja 1791 było formalne złamanie legalizmu ustrojowego i groźba
zaprowadzenia w Rzeczypospolitej absolutum dominum, była kompletnie anachroniczna,
całkowicie oderwana od realiów wewnętrznych i zewnętrznych epoki. Niestety to
uparte trwanie przy staropolskich pojęciach i schematach zachowań politycznych
zaprowadziło konserwatystów szlacheckich do Targowicy.
Ale nie tylko konserwatyści popełniali w XVIII stuleciu
kardynalne błędy. Można je też wytknąć szermierzom modernizacji. To w końcu oni
zdecydowali się jako pierwsi, po śmierci Augusta III, w imię realizacji swego
programu zaprosić Rosję do interwencji wojskowej w Polsce. Błędem okazało się też
ich typowo oświeceniowe założenie, iż nowe można wprowadzać tylko pod warunkiem
uprzedniego rozprawienia się z tradycją, jej wymazania ze świadomości mas
szlacheckich. Tymczasem satyryczne artykuły „Monitora” i komedie wyśmiewające
„ciemnych” Sarmatów niepotrzebnie zaogniły tylko konflikt polityczny lat 60.
Obóz królewski w pierwszych latach panowania Stanisława Augusta poczynał sobie
zgoła inaczej niż reformatorzy poprzednich dekad, bezkonfliktowo wprowadzający
nowe myśli, instytucje i programy w kontekst kultury zastanej. Nawet jeśli
jakiś konflikt oświecenia z sarmatyzmem był nie do uniknięcia, to celowe
prowokowanie go było nieopatrznym sianiem wiatru, po którym przyszło zebrać
burzę lat 1767-1772.
Ignacy Krasicki wyciągnął z tego błędu wnioski już w latach
80. jako autor Pana Podstolego. Autor Powrotu posła, Julian Ursyn
Niemcewicz i Stronnictwo Patriotyczne w Sejmie Czteroletnim wiedzieli też, że w
reformach mających na celu dobro Rzeczypospolitej mogą liczyć na dawnych
konfederatów barskich, takich jak biskup Adam Krasiński, Józef Wybicki i całe
rzesze im podobnych. Niestety nie wszystkich, bo znaczna część dawnych barzan,
zwłaszcza zdezorientowanej szlachty kresowej, zasiliła szeregi Targowicy. Czarna
legenda Targowicy podtrzymała na przyszłość przekonanie, że modernizacja musi
przybierać w Polsce charakter wewnętrznego konfliktu politycznego. Nie mieli
jednak tego przeświadczenia reformatorzy czasów saskich. Zostało też ono przezwyciężone
wśród elit Sejmu Czteroletniego. Nie zdążyli się z niego, co prawda, wycofać
niektórzy libertyni czasów stanisławowskich, tacy jak młodo zmarły Tomasz
Kajetan Węgierski. Inni jednak, na przykład autor Rękopisu znalezionego w
Saragossie, Jan Potocki, wycofali się z niego. Nie żywili go na ogół
romantycy. Niestety, odnawiały je w późniejszych okresach i w różnych
środowiskach ideowych: dziewiętnastowieczna radykalna lewica, krakowska szkoła
historyczna, propaganda komunistyczna w latach 1945-1989, później – po roku
1989 – liberalny obóz „Gazety Wyborczej”.
Moda na publicystyczne dyskusje o modernizacji Polski,
która zapanowała ostatnio, ale już zdaje się przemijać, powinna więc zwrócić
naszą uwagę ku rzetelnemu poznawaniu naszych narodowych dziejów. Z dziejów tych
bowiem, zgodnie z maksymą Cycerona: historia magistra vitae est, płyną
dla nas ważne i aktualne przestrogi także w sprawach dotyczących modernizacji.
|