Łukasz
Warzecha
Polityka
zagraniczna a uwarunkowania wewnętrzne
Zestawienie
dwóch sfer – geopolityki i polityki zagranicznej państwa, która powinna wynikać
z uwarunkowań geopolitycznych, z polityką wewnętrzną i jej potrzebami jest niezwykle
interesujące, jako że zestawiamy dwa obszary o zupełnie innym charakterze, a jednak
często od siebie uzależnione.
Czynniki
geopolityczne charakteryzują się dużą stabilnością i trwałością, tworzą układ,
którego ewentualna zmiana zajmuje na ogół dziesiątki lat, a który czasem nie
zmienia się przez wieki, jeżeli zaś taka zmiana następuje, to nierzadko wskutek
wstrząsów tak gwałtownych jak wojna. Z kolei czynniki powiązane z walką
polityczną na scenie wewnętrznej, naturalną dla demokracji, są skrajnie
niestałe. Sytuacja potrafi się diametralnie zmienić w ciągu kilku tygodni lub
wręcz dni, i to nawet bez tak wstrząsających i tragicznych zdarzeń jak katastrofa
pod Smoleńskiem.
Tu
musimy zatrzymać się na chwilę nad kwestią definicji samej geopolityki. Otóż
czynniki geopolityczne moglibyśmy zdefiniować jako relatywnie trwałe
uwarunkowania, wpływające na sytuację państw. Zaliczylibyśmy do nich położenie
geograficzne, ukształtowanie powierzchni kraju, kształt i przebieg jego granic,
zasoby naturalne, szeroko rozumiane tendencje demograficzne, a także – według
nowoczesnego rozumienia geopolityki – długoterminowe tendencje w gospodarce.
Aby
w skrócie zdefiniować proces tworzenia polityki zagranicznej państwa, trzeba
jeszcze uwzględnić cele, wynikające z racji stanu. Te cele na ogólnym poziomie
nie powinny budzić wątpliwości: zachowanie i zwiększenie bezpieczeństwa
zewnętrznego (w tym także współcześnie energetycznego), zapewnienie stabilności
wewnętrznej, trwałości granic, dobrego funkcjonowania aparatu państwowego,
dążenie do zwiększania wpływów państwa w środowisku międzynarodowym i do
powiększenia pomyślności obywateli. Oczywiście zgoda na poziomie ogólnym nie
musi absolutnie oznaczać zgody na poziomie detali i środków do osiągnięcia tych
celów.
Dostajemy
zatem równanie: czynniki geopolityczne + bieżące czynniki polityczne (w tym
wewnętrzne, co jest tematem niniejszego tekstu) x cele wynikające z racji stanu
= polityka zagraniczna państwa. W tym równaniu względnie stałą wartością są
jedynie czynniki geopolityczne, a i to jedynie na poziomie czystych danych
(kwestia ich interpretacji to już osobne zagadnienie).
Geopolityczne
czynniki, determinujące politykę zagraniczną państw, pozostają zawsze w mocy,
podczas gdy inne uwarunkowania – aktualne sojusze, spowodowane doraźną potrzebą,
udział w międzynarodowych organizacjach czy projektach itp. – mogą ich oddziaływanie
łagodzić, ale nigdy go całkowicie nie zniosą (mowa tu o faktycznym oddziaływaniu,
a nie o miejscu, jakie czynnikom geopolitycznym przyznają poszczególne rządy w
budowaniu swojej polityki zagranicznej). Najlepiej widać to na przykładzie mapy
Europy, sięgającej na wschodzie Kaukazu, gdy nanieść na nią złoża surowców
naturalnych i projektowane oraz istniejące linie przesyłu tychże. Istnienie złóż
ropy lub gazu, ukształtowanie terenu, pozwalające lub nie zbudować dany
rurociąg oraz względną bliskość krajów, które są odbiorcami surowców i energii
– te czynniki zawsze będą w większym lub mniejszym stopniu determinować
politykę zagraniczną państw tamtego regionu oraz krajów, które potrzebują
surowców naturalnych. Siła oddziaływania czynników stricte geopolitycznych może
być łagodzona lub wzmacniana działaniem czynników innego rodzaju, takich jak
stabilność rządów czy ich orientacja polityczna (występuje tu jednak efekt
sprzężenia zwrotnego, bo orientacja polityczna bywa z kolei w jakimś stopniu
skutkiem warunków geopolitycznych).
Sięgnijmy
po jaskrawy przykład rosyjski. Zamożność Federacji Rosyjskiej w surowce naturalne,
a przy tym rozległość samego państwa rosyjskiego to klasyczne czynniki geopolityczne.
Dla Rosji mają one olbrzymie znaczenie, a w rosyjskiej polityce zagranicznej są
ogromnie istotnym składnikiem. Ich znaczenie nie byłoby zapewne tak duże, gdybyśmy
mieli do czynienia z rządem prawdziwie demokratycznym, który ograniczałby traktowanie
przez siebie zasobów naturalnych jako swoistej broni w polityce międzynarodowej.
Trudno jednak wyobrazić sobie rząd, który mógłby całkowicie abstrahować od
faktu posiadania takich zasobów i handel nimi z innymi państwami traktować na
zasadach czysto rynkowych. Wykorzystywanie geopolitycznych atutów państwa to
cecha dobrego rządu, dbającego o interes własnego państwa, choć trzeba tu
przyjąć ograniczenia, wynikające z prawa międzynarodowego, członkostwa w
międzynarodowych organizacjach, a także stanowiska opinii publicznej – w tym
wyrażanego w akcie wyborczym. Rzecz jasna, ten ostatni czynnik ma tym mniejsze
znaczenie, im bardziej autorytarny ustrój danego państwa.
Opis
mechanizmu, który przedstawiam, nie jest jednak dzisiaj powszechnie akceptowany.
Na uznanie, iż czynniki geopolityczne mają zasadnicze znaczenie lub też, że ich
znaczenie spadło albo niemal zniknęło, bywa właśnie polityka wewnętrzna, co
świetnie widać na przykładzie Polski. Znamienne w tym względzie są słowa z
pierwszego orędzia nowego prezydenta Bronisława Komorowskiego, który oznajmił
Polakom, że „nikt na nas nie czyha”. Brzmiało to jak powtórzenie słynnej,
błędnej tezy Francisa Fukuyamy o końcu historii i zarazem negowało dwie
niezmienne prawdy: o wadze czynników geopolitycznych, napędzających niezmienne
tendencje w polityce także naszych sąsiadów, oraz o tym, że nowoczesna forma
polityki zagranicznej nie zanegowała jej odwiecznych celów. Są one takie same,
jak w czasach wojny peloponeskiej czy wojen napoleońskich. Zmieniły się tylko
środki. Bronisław Komorowski, zawierając wspomniane stwierdzenie w swoim
inauguracyjnym przemówieniu, nie kierował się swoimi przemyśleniami na temat
natury stosunków międzynarodowych i sytuacji naszego państwa, ale bieżącą
potrzebą polityczną.
Patrząc
szerzej, istnieje dziś paradygmat myślenia o stosunkach międzynarodowych,
zgodnie z którym geopolityka została unieważniona – jeśli nie w całości, to w
znacznej części. Osoby, które wyznają ten sposób widzenia międzynarodowej
rzeczywistości, uznają, że powstanie organizacji międzynarodowych, zwłaszcza
takich jak Unia Europejska (będąca zresztą tworem sui generis, co
sprawia, że jakiekolwiek analogie nie muszą być tutaj trafione), istnienie
powszechnie przestrzeganego prawa międzynarodowego, rozpowszechnienie się demokracji
sprawiają, iż geopolityka zeszła na bardzo daleki plan, o ile nie przeżyła się
kompletnie. To podejście błędne. Po pierwsze – u jego podstaw leży uznanie
werbalnego sztafażu, związanego z funkcjonowaniem Unii Europejskiej, ONZ, współczesną
dyplomacją w ogóle za czynnik bezpośrednio wpływający na rzeczywistość. Po drugie
– ponieważ abstrahuje od doświadczenia. To zaś pokazuje, że geopolityka nadal
wpływa w potężnym stopniu na międzynarodową rzeczywistość.
Wspomniałem
tu już o przykładzie „geopolityki rurociągów”. To samo można zauważyć,
przyglądając się długoterminowym uwarunkowaniom polityki zagranicznej Zjednoczonego
Królestwa (silny atlantycyzm, umiarkowane zaangażowanie w Unię Europejską –
mimo deklaracji niektórych liderów – mające korzenie w wyspiarskim charakterze
państwa), Niemiec (szczególne zainteresowanie Europą Środkową, próba
przerzucania mostów w kierunku Rosji, znaczenie kraju, mające korzenie w
rozmiarze i liczbie ludności), a zwłaszcza Rosji, która w ogóle w swojej polityce
zagranicznej kieruje się uwarunkowaniami geopolitycznymi w największym bodaj
stopniu spośród wymienionych krajów. Rosja jest zresztą krajem, którego elita
najmocniej zanurzona jest w najklasyczniejszej, najtwardszej polityce
międzynarodowej takiej, jak rozumiał ją Hobbes.
Drugie
zagadnienie, nad którym wypada się zastanowić, to przełożenie trwałych czynników
geopolitycznych na bieżącą politykę zagraniczną państwa. O ile czynniki geopolityczne
możemy uznać za obiektywne i ich istnienie raczej nie podlega dyskusji, o tyle
wnioski, jakie z nich można wyciągać, dyskusji jak najbardziej podlegają. Wiele
już lat temu Adolf Bocheński rozważał w swojej książce „Między Niemcami a
Rosją” tę właśnie kwestię: czy wychodząc od dobrze rozpoznanych uwarunkowań
zewnętrznych – z których znaczna część to właśnie uwarunkowania geopolityczne –
każda władza musi dojść do jednakowych wniosków i skierować państwo e tę samą
stronę. Odpowiedź była oczywista: nie.
Trzeba
tu podkreślić, że współczesne stosunki międzynarodowe są tak skomplikowaną
materią, a liczba czynników, jakie należy uwzględnić przy wyznaczaniu kursu polityki
zagranicznej jest tak olbrzymia, że w większości sytuacji – poza najbardziej
jednoznacznymi – wnioski wyciągane przez różne grupy i środowiska z dużego zbioru
przesłanek mogą być bardzo odmienne.
Spróbujmy
rozważyć ten problem najpierw w generalnych kategoriach. Na wnioski, jakie
zostaną w danej sytuacji wyciągnięte z identycznych czynników geopolitycznych
mogą wpływać następujące czynniki: poglądy lidera politycznego i cechy jego
osobowości (ten czynnik będzie tym ważniejszy, im słabsza demokratyczna
kontrola w danym państwie), wewnętrzne zapotrzebowanie polityczne (np. chęć
odróżnienia się od przeciwnika politycznego dla osiągnięcia większego poparcia
wyborczego), odmienna ocena znaczenia poszczególnych czynników geopolitycznych
lub inne uporządkowanie priorytetów w polityce zagranicznej (np. uznanie, iż
dobre stosunki handlowe z innym państwem są w danym momencie ważniejsze niż zbudowanie
sojuszu obronnego, który to państwo mogłoby odczytać jako skierowane przeciwko
sobie).
Przykładem
niech będzie spór wokół tego, na jakim filarze realnie można oprzeć bezpieczeństwo
zewnętrzne naszego kraju. Mamy tu pewien zbiór obiektywnych czynników geopolitycznych:
dążenie Rosji do poszerzenia, reanimowania lub utwardzania (w zależności od
okresu i sytuacji) swojej sfery wpływów na zachodzie, grę zasobami naturalnymi,
prowadzoną przez Moskwę, demografię Unii Europejskiej, uwarunkowane geopolitycznie
interesy poszczególnych jej aktorów, zwłaszcza najważniejszych, geopolityczną
sprzeczność interesów Polski i Niemiec (Niemcy zainteresowane w sięganiu na
wschód, ku Rosji i traktujące Polskę jako pomost/przeszkodę do osiągnięcia tego
celu; Polska zainteresowana zakotwiczeniem swojego bezpieczeństwa na
zachodzie), odległość, dzielącą nas od potencjalnie najpotężniejszego
sojusznika, czyli Stanów Zjednoczonych, nasze niekorzystne z punktu widzenia
bezpieczeństwa położenie geograficzne, nasz własny czynnik demograficzny. Członkowie
elity politycznej kraju mogą się między sobą różnić choćby w ocenie znaczenia
czynnika amerykańskiego i perspektyw zaangażowania USA w Europie, a już to
powoduje, iż wnioski mogą być radykalnie rozbieżne.
Przy
odpowiedzi na pytanie tytułowe – w jaki sposób i w jakiej skali polityka wewnętrzna
może wpływać na ocenę czynników geopolitycznych i w ten sposób na ostateczną
postać polityki zagranicznej państwa – trzeba oddzielić dwie możliwe motywacje,
które mogą stanowić źródło różnic w interpretacji i wnioskach, wyciąganych z
obiektywnych czynników geopolitycznych. W zależności bowiem od tego, jaka jest
motywacja, proponowany sposób postępowania może być potencjalnie mniej lub
bardziej skuteczny, mniej lub bardziej przemyślany, wreszcie mniej lub bardziej
korzystny z punktu widzenia racji stanu.
Motywacja
pierwsza: cele są standardowe, ale pomiędzy ugrupowaniami lub środowiskami
istnieją różnice co do proponowanych metod ich osiągania, mające swoje źródło w
odmiennej ocenie bieżącej sytuacji i możliwych skutków przedsięwziętych działań.
Motywacja
druga: cele państwa schodzą na dalszy plan, są realizowane jedynie niejako
„przy okazji”. Uwarunkowania geopolityczne są uwzględniane w ograniczonym
stopniu. Głównym motywem podejmowania decyzji dotyczących polityki zagranicznej
są uwarunkowania wewnętrzne, w tym konflikt pomiędzy ugrupowaniami
politycznymi.
Tu
warto ponownie odwołać się do przedstawionego wcześniej przykładu ustalania podstaw
polityki bezpieczeństwa Polski i możliwych rozbieżnych ocen perspektyw polityki
Stanów Zjednoczonych wobec Europy, a w szczególności naszej jej części. Ta
ocena może być różna (w skrócie: po zmianie administracji nastąpi przywrócenie
zainteresowania Europą oraz zaostrzenie kursu wobec Moskwy, o ile nie zmienią
się tamtejsze warunki; lub też zanik zainteresowania Starym Kontynentem jest
trwały i nie wpłynie na to zmiana administracji), co może wynikać z jednej lub
drugiej opisanej motywacji. W sytuacji idealnej – czyli przy uwzględnieniu
pierwszej motywacji – musiałaby to być ocena nieideologiczna, oparta na analizie
amerykańskiej polityki, bez uwzględniania naszych czynników wewnętrznych. Oczywiście
i tutaj możliwe są rozbieżności, można jednak założyć, że nie będą zbyt
wielkie, a ich źródłem może być np. wzięcie pod uwagę lub pominięcie jakiejś
części źródłowego materiału, pozwalającego dokonać miarodajnej oceny.
Starczy
jednak rzut oka na polską scenę polityczną, aby uświadomić sobie, że taki stan
idealny nie występuje. W kalkulacji polskiego bezpieczeństwa czynnik
amerykański jest traktowany przez różne siły w różny sposób w zależności od ich
rodowodu, aktualnych potrzeb politycznych i sympatii elektoratu. SLD jest tradycyjnie
najbardziej sceptyczne wobec stosunków transatlantyckich i ma to niewiele
wspólnego z aideologicznymi kalkulacjami geopolitycznymi, wiele natomiast z
antyamerykanizmem całej praktycznie europejskiej lewicy. Rządząca dziś
Platforma Obywatelska wydaje się nie mieć klarownego stanowiska, jednak jej
stosunek do Stanów Zjednoczonych opiera się na jednej, zasadniczej, naczelnej
potrzebie polityki wewnętrznej: konieczności odróżnienia się od poprzedników. Stąd
relatywne pomniejszanie w polityce rządu PO wagi czynnika amerykańskiego. Na
nieco podobnej zasadzie kontrastu – choć stosunkowo najbardziej realistycznie –
o znaczeniu czynnika amerykańskiego mówi najsilniejsza partia opozycyjna, Prawo
i Sprawiedliwość.
Innym
podobnym przykładem realizacji bieżących potrzeb politycznych bez względu na
rzeczowe i długoterminowe kalkulacje była decyzja Gerharda Schrödera, podjęta w
2002 roku, aby naczelnym tematem swojej kampanii wyborczej uczynić agresywny
antyamerykanizm. Ta decyzja zaważyła na lata na niemieckiej polityce
atlantyckiej.
Wreszcie
kolejny, ważny z naszego punktu widzenia przykład: niemiecko-rosyjski projekt
Nordstreamu. W momencie, gdy Polska nie była w stanie zablokować tej inicjatywy
– stanowiącej ewidentne zagrożenie dla naszego kraju na poziomie geopolitycznym
– możliwe były dwa rozwiązania. Pierwsze – nacisk na ustanowienie jednolitej unijnej
polityki energetycznej, która ograniczyłaby negatywne skutki powstania
Nordstreamu dla Polski, maksymalne opóźnianie budowy rurociągu poprzez
wysuwanie zastrzeżeń dotyczących np. zagrożenia dla środowiska naturalnego i
budowanie w tej sprawie koalicji wewnątrz UE, w końcu intensywne promowanie
inicjatywy rurociągu Nabucco jako swego rodzaju przeciwwagi dla projektu rosyjsko-niemieckiego,
przy wszystkich wadach tego pierwszego projektu. Drugie rozwiązanie –
dołączenie do projektu i wykorzystanie go w maksymalnie korzystny dla nas
sposób.
W
teorii oba rozwiązania mogłyby przynieść relatywnie pozytywne skutki (relatywnie
– bo bezwzględnie najlepszym rozwiązaniem byłoby zapobieżenie budowie w ogóle).
Nie miejsce tutaj, aby zajmować się nimi szczegółowo. Zwolennicy każdego z nich
mogliby wysunąć wiele rzeczowych argumentów, przedstawiając hipotetyczny
rachunek zysków i strat, jakie mogłyby wyniknąć z pójścia jedną lub drugą
drogą. Rachunek ten w znacznej części byłby oczywiście oparty na hipotezach,
ekstrapolacjach i przypuszczeniach, a zatem nie byłby możliwy do obiektywnej
weryfikacji teraz. Spór toczyłby się wokół tego, która metoda najlepiej
realizuje cele państwa wobec istniejących uwarunkowań geopolitycznych. Jednakże
trudno zakładać, aby możliwa była rzeczowa i bezstronna ocena w sytuacji, gdy kwestia
relacji polsko-niemieckich i polsko-rosyjskich jest jedną z najmocniej rozgrywanych
w naszej polityce wewnętrznej. Dlatego opinie, jakie się w tej sprawie w
polskiej debacie publicznej pojawiały, należy zawsze przyjmować z uwzględnieniem
opisanego czynnika wewnętrznego. Trudno w tych okolicznościach uznać większość
spośród nich za merytorycznie rzetelne.
Skoro
żyjemy w dobie mediokracji, należy założyć, że elitom politycznym będzie chodziło
o dostosowanie własnego wizerunku do „narracji”, pozwalającej skutecznie
„sprzedać” daną partię i jej liderów. Tu możemy sobie wyobrazić różne kombinacje.
Jeżeli dane ugrupowanie za żelazny punkt swojego wizerunku uznaje postawę
asertywną i reklamuje się jako twardy obrońca polskiego interesu, może –
kierując się wyłącznie motywacją utrzymania spójności tego wizerunku – obstawać
przy pierwszym wyżej przytoczonym rozwiązaniu, nie zagłębiając się w analizę
możliwych skutków, w ogóle nie rozpatrując rozwiązania alternatywnego i nie
tworząc żadnego rachunku zysków i strat.
Z
kolei ugrupowanie, które buduje swój image na zewnętrznych przejawach dobrych
stosunków z partnerami ze wschodu i zachodu, na umacnianiu wśród wyborców
przekonania, że jest strażnikiem „dobrego wizerunku” państwa (nie wyjaśniając
zarazem, do czego ów dobry wizerunek miałby służyć) i że potrafi w każdej
sprawie doprowadzić do ugody i porozumienia, zaś postawa asertywna jest z
definicji zła w każdych okolicznościach – może z tych właśnie powodów
opowiedzieć się za metodą drugą. Znów – bez analizowania możliwych skutków i
bez sporządzania rachunku zysków i strat.
W
takim układzie rozgrywka pomiędzy ugrupowaniami politycznymi, w której stawką
jest zwycięstwo wyborcze, doprowadzi do traktowania polityki zagranicznej jako
doraźnego instrumentu kształtowania wizerunku na wewnętrzne potrzeby.
Geopolityka może tu być przywoływana wybiórczo i tylko w tych aspektach, gdzie
wydaje się wspierać „narrację” danego ugrupowania. Tymczasem wybiórcze jej
traktowanie musi prowadzić do wypaczenia obrazu sytuacji.
Ta
rozgrywka może przybierać różne postaci. Ugrupowania mogą zamieniać się rolami
lub kierować nie tyle potrzebą skontrastowania wizerunku, tak aby skutecznie walczyć
o odmienne grupy wyborców, ale także sondażami i kształtować politykę
zagraniczną w zgodzie z aktualnymi oczekiwaniami wyborców. Mogą też dbać
głównie o to, aby podkreślić różnicę pomiędzy sobą i automatycznie prowadzić
lub proponować politykę stojącą na przeciwnym biegunie wobec polityki rywali. Obojętnie,
jakie są powody, takie podejście tworzy gigantyczne zagrożenie dla
konsekwencji, spójności i skuteczności polityki zagranicznej.
U
podstaw różnic w ocenie sytuacji może także leżeć ideologicznie uzasadniona wiara,
dotycząca jakiejś sfery stosunków międzynarodowych – np. nie oparta na empirii,
magiczna wręcz wiara w moc organizacji międzynarodowych. Odwołując się ponownie
do przykładu kalkulacji, dotyczącej bezpieczeństwa państwa polskiego, istotnym
w niej czynnikiem jest przynależność naszego kraju do Sojuszu
Północnoatlantyckiego. Jeśli uwzględniać jedynie literę Traktatu
Waszyngtońskiego i wierzyć w oficjalne deklaracje, należy przyjąć, że jesteśmy
faktycznie stuprocentowo bezpieczni. Są w naszym kraju analitycy (np. prof.
Roman Kuźniar), którzy tak właśnie interpretują sytuację, uznając, iż sama
litera traktatów tworzy rzeczywistość.
Mechanizmy,
opisane powyżej, są w jakimś stopniu wspólne dla większości współczesnych demokracji
(które należałoby określać użytym już wyżej pojęciem mediokracji). Nie we
wszystkich krajach jednak działają równie mocno, co w Polsce. Wymienione wcześniej
państwa (Wielka Brytania, Niemcy, Rosja) prowadzą względnie spójną politykę zagraniczną,
opartą w podobnym stopniu na geopolitycznych uwarunkowaniach, niezależnie od
tego, jaki rząd jest u władzy. Choć oczywiście zdarzają się wyjątki, jak
wspomniane już gwałtowne odejście od polityki proatlantyckiej w czasie rządów
Gerharda Schrödera.
Powyżej
została podjęta próba opisania mechanizmu, który rządzi wpływem polityki
wewnętrznej na politykę zagraniczną państwa, a w szczególności na miejsce,
jakie zajmuje w niej czynnik geopolityczny. Znając mechanizm, można spróbować
skrótowo opisać jego funkcjonowanie w Polsce w okresie 2005-2010. Jest to
oczywiście opis autorski i na poły publicystyczny.
Okres
od przystąpienia Polski do NATO – w mniejszym stopniu dotyczy to akcesji do
Unii Europejskiej – znacząco stępił wrażliwość sporej części polskiej klasy
politycznej na kwestie geopolityczne. Debata została rozbudzona na nowo w
momencie dojścia do władzy Prawa i Sprawiedliwości. Ugrupowanie Jarosława
Kaczyńskiego miało w swoim programie hasła, które w jakimś stopniu
instrumentalizowały i determinowały a priori politykę zagraniczną, jaką miała
prowadzić Polska, choć trzeba też pamiętać, że plany stworzenia koalicji z
Platformą zakładały przekazanie tej właśnie partii resortu spraw zagranicznych.
Koalicja
nie została stworzona, zaś o polityce zagranicznej w wykonaniu PiS można tak
naprawdę mówić dopiero od momentu objęcia kierownictwa MSZ przez Annę Fotygę.
Trudno procentowo określić, jak znaczny był tutaj udział motywacji wizerunkowej
w poszczególnych decyzjach, podejmowanych przez rząd Prawa i Sprawiedliwości. Zapewne
niektóre z nich miały taki fundament, zwłaszcza w swojej warstwie werbalnej i symbolicznej
(to także instrumenty uprawiania polityki zagranicznej). Jeżeli przyjąć, że
miarą sukcesu miałby być odbiór polityki zagranicznej przez media, to można by
powiedzieć, że nierzadko była ona prowadzona wręcz wbrew własnemu wizerunkowemu
interesowi. Nie musi z tego automatycznie wynikać, że jej podstawy były czysto
merytoryczne, a czynnik geopolityczny wliczany do rachunku polityki
międzynarodowej w odpowiedniej proporcji. Wynika z tego jednak, że uwarunkowania
wewnętrzne były mniej istotne.
W
czasie sprawowania władzy przez Prawo i Sprawiedliwość funkcjonował swego rodzaju
podział obowiązków pomiędzy rządem a prezydentem Lechem Kaczyńskim, z którego
wynika, że to w wypowiedziach i działaniach tego ostatniego należy upatrywać
głównego nurtu polityki zagranicznej ówczesnego obozu. Nie miejsce tu, aby
analizować ją z detalami. W opinii autora tego tekstu, polityka wobec naszych
wschodnich sąsiadów, Rosji, Stanów Zjednoczonych, a także na Bliskim Wschodzie,
jaką prowadził zmarły tragicznie prezydent, była w odpowiednim stopniu oparta
na analizie uwarunkowań geopolitycznych.
Sytuacja
dość zasadniczo zmieniła się po dojściu do władzy Platformy Obywatelskiej. Jej
politycy już w pierwszych dniach urzędowania wykonali wobec Rosji znaczący gest
– odblokowali negocjacje tego kraju z OECD – nie mający żadnego strategicznego
uzasadnienia. Było to posunięcie znamienne, pokazujące naczelny cel rządu PO w
tej sferze: odróżniać się jak najbardziej od poprzedników, obojętnie jakim
kosztem. Temu podporządkowane zostały stosunki z Unią Europejską jako całością,
z Niemcami, ze Stanami Zjednoczonymi, z Rosją, z Gruzją i Ukrainą.
Instrumentalizacja polityki zagranicznej osiągnęła poziom chyba bezprecedensowy
w okresie III RP. Można postawić ostrą tezę, że obecnie polityki zagranicznej
na serio Polska nie prowadzi. Jest jedynie bieżące zarządzanie aparatem dyplomatycznym
i reagowanie na pojedyncze wydarzenia, całkowicie abstrahujące od względów
strategicznych, w tym geopolitycznych.
Bardzo
ważne pytanie, na której ten tekst nie starał się odpowiedzieć, brzmi: czy
istnieje sposób, w jaki moglibyśmy zapobiec mieszaniu bieżących sporów i
konfliktów politycznych z uwarunkowaniami strategicznymi? Ale to temat na
całkiem inne rozważania.