Lublin 1934, s. 138-155.
Ustrój jest budową, jest złożonością, są w nim
różne funkcje. Gdy zaś ustrój odpowiada co do przeznaczenia formie
organizacyjnej społeczeństwa-zatem ze złożonością życia społecznego,
z jego unicestwieniem, ustrój nabywa skłonności naturalnej do rozszczepienia
i pomnażania funkcji, a nie ich redukcji. Z pomnażaniem funkcji,
z ich rozszczepianiem wiążą się warunki ich sumarycznego łączenia
w jednym podmiocie, a zatem zmniejszają się warunki rozwijania,
wzrostu absolutyzmu ustrojowego. Absolutyzm ustrojowy ma wewnętrzną
tendencję do absorbowania funkcji, do ich łączenia w jedną sumę
uprawnień po stronie tego samego podmiotu. Przy istnieniu tych samych
innych warunków, ten jeden jedyny wzgląd daje nam pojęcie o życiowych
możliwościach rozwoju absolutyzmu ustrojowego.
Komplikowanie funkcji ustrojowych, ich różniczkowanie,
ich segregacja rośnie z komplikacją życia społecznego, jego warunków,
jego rozwoju. Ten oczywisty fakt określa caeteris paribus conditionibus kierunek linii rozwojowej przeciw absolutyzmowi
ustrojowemu, a nie w jego stroną.
Czymże może być w tych warunkach "absolutyzm"
ustrojowy? Absolutyzm ustrojowy będzie pierwszeństwem takiego podmiotu,
który to pierwszeństwo prawnie posiada. To pierwszeństwo niekoniecznie
może być stwierdzone formalnie - oznaczone z góry. W każdym razie
musi być wynikiem sumowania formalnie zastrzeżonych dla danego podmiotu
funkcji, czyniąc z tej sumy jakość kwalifikującą się do prymatu
ustrojowego, do przewagi tego podmiotu w porównaniu z innymi podmiotami.
Absolutyzm ustrojowy, jako przymiot charakteryzujący przewagę ustrojową
określonego podmiotu, wypływa ze zważenia szeregu jego walorów konstytucyjnych.
Nie mamy oczywiście gotowego i ścisłego wzoru na ów "absolutyzm",
gdyż tegoż wyraz ulegać może i ulega przeobrażeniom i przesunięciom.
Przyjmować tedy musimy przypuszczalnie przeciętną ustosunkowania
się funkcji ustrojowych po stronie pretendującego do miana dzierżyciela
tego absolutyzmu, podmiotu.
Jeżeli chcemy osiągnąć wniosek o istnieniu absolutyzmu
po stronie tego lub innego podmiotu, grupować musimy te funkcje
i takie ich pierwiastki, których kumulacja, których zespolenie dać
mogą coś w rodzaju tego, co następnie nazwiemy przewagą ustrojową,
absolutyzmem ustrojowym. Nie wystarczy powołać się na jedną funkcję,
choćby jedną z najważniejszych, nie wystarczy stwierdzić, iż ona
powierzona została podmiotowi x, trzeba jeszcze wydobyć inne funkcje,
wypośrodkować przejawy stosunków wzajemnych między nimi, by po dokładnym
zanalizowaniu tych wzajemnych stosunków, tych wzajemnych przenikających
się uprawnień, mieć podstawę stwierdzić, iż mamy w danym wypadku
do czynienia z wyraźną przewagą jednego czynnika ustrojowego, z
jego preponderacją czy prymatem, że mamy do czynienia z absolutyzmem
ustrojowym. Jeżeli kiedyś dawniej można było powiedzieć, iż nieskomplikowany
system ustrojowy, wobec niewielu istniejących funkcji skupia się
w jednym podmiocie (jednostka), to dziś w obrębie złożonych ilościowo
i jakościowo społeczeństw, to uproszczenie z trudnością może mieć
zastosowanie. Przeciwnie, dopiero ze złożoności funkcji i ich wzajemnych
stosunków, stopniowo, po wielostronnych ich przecięciach doprowadzamy
do wniosku, iż istnieje jednak stanowcza przewaga ustrojowa jednego
podmiotu, taka przewaga, którą mamy prawo określić mianem absolutyzmu
ustrojowego.
Ale nawet w epokach czy ustrojach o najbardziej
wyraźnej fizjonomii uprawnień, jakimi były despocje czy monarchia
absolutna - rzeczy nie przedstawiały się tak prosto, jak by to się
wydawało z teorii propagujących prymat kolegialny. Przyzwyczailiśmy
się do pewnych w tej mierze uogólnień uproszczonych, uogólnień pozornie
prawno-ustrojowych, w gruncie rzeczy i istotnie na wskroś polityczno-doktrynalnych.
Wyręczę się tutaj opinią człowieka, który właśnie z punktu widzenia
polityczno - doktrynalnego najmniej zasługuje na podejrzenie, iż
pochwala, czy propaguje przewagę ustrojową jednostki. Przeciwnie,
Hans Kelsen, bo jego mam na myśli, otwarcie przyznaje się do zwolenników
"demokracji" (prymat kolegium), a nie do popleczników
"autokracji" (przewaga jednostki). Tym niemniej Kelsen
jest tak sumiennym prawnikiem, iż analizując typy ustrojowe z tego
właśnie punktu widzenia tj. prawnego, zmuszony był obalać różne
polityczne opinie, zabłąkane na teren analizy prawno-ustrojowej,
i to zabłąkane lub wsączone od strony jego współwyznawców politycznych.
Przede wszystkim prostuje poglądy o roli ustrojowej monarchy absolutnego
i despoty. Prosty rzut oka wskazuje nam fakt, iż monarcha absolutny
czy despota nie jest podmiotem znajdującym się poza ustrojem, lecz
że w tym ustroju tkwi, że jest jego podmiotem ważnym, najważniejszym,
ale tylko podmiotem. Kelsen używa określenia "organu"
w okoliczności, w której używam terminu "podmiot ustrojowy".
Jeżeli ustrój tworzy organizm - a zatem, jeżeli przyjmujemy do rozważań
prawno-ustrojowych analogie z przyrodniczego świata - wtedy oczywiście
monarcha, parlament itd. są organami tego wielkiego organizmu, jakim
jest państwo i jego forma, ustrój. Nie kwestionuję bynajmniej użyteczności
tej analogii. Przeciwnie, chętnie ją uznaję, tym więcej, iż weszła
ona głęboko w stosunki ustrojowo-prawne. Wykreślenie pojęcia "organu"
ze słownictwa ustrojowego nie jest ani wskazane, ani możliwe. Używam
jednak w zasadniczych wywodach terminu "podmiot" jako
więcej prawniczego, a zatem mniej spornego. Tamto ma znaczenie przyrodnicze,
a przez analogię socjologiczne, to tkwi w stosunkach prawa.
Ale wracam do wywodu Kelsena. Otóż pierwszym
krytycznym zwrotem pod adresem politycznych tez wnikających do zagadnień
ustrojowo-prawnych jest bezspornie uznanie przez Kelsena "podmiotowości",
a jak on nazywa Organschaft
despoty, czyli monarchy absolutnego. Podmiot ten jest podmiotem
ustrojowym, tkwi w ustroju, nie poza nim. Następuje drugie uderzenie
w kierunku doktryny politycznej, miłej Kelsenowi, lecz naiwnej i
dość prymitywnej pod względem wysuwanego kryterium. Despota nie
jest "organem" państwa, ponieważ sprawuje swoje władztwo
nie w interesie poddanych, lecz w interesie własnym. Tak brzmi zarzut.
Tymczasem nie było władzy, która by nie legitymowała się w stosunku
do poddanych, iż istnieje i działa przede wszystkim w interesie
tychże poddanych. To już czynił - pisze Kelsen - naczelnik najbardziej
prymitywnej hordy, ale któż może rozstrzygnąć, czy takie twierdzenie
władców jest prawdziwe.
Despota, podkreśla Kelsen dalej, jest organem
państwa, gdyż ustanawia normy porządku, bez których nie byłoby mowy
o państwie. Że on nie jest poddany tym normom, to wcale nie zmienia
jego charakteru jako organu. Ale i z tą wolnością od norm nie jest
tak prosto. Despota podlega może tylko normom religijnym, tym niemniej
jest nimi związany. Nie jest zupełnie wolny, zupełnie zwolniony
od obowiązku posłuszeństwa normom. Tak samo bezsensownym jest twierdzenie,
że w despocji nie ma porządku prawnego, lecz panuje jedynie samowola
despoty. Rzeczywistość historyczna dowodzi czegoś wręcz przeciwnego,
tego mianowicie, iż wszystkie nam znane, specjalnie też starowschodnie
despocje wykazują bardzo zróżnicowany porządek prawny. Odmówienie
im charakteru prawnego byłoby czystą naiwnością. Te znane nam despocje
wykazują technikę, przynajmniej na terenie prawa majątkowego, podobną
do rzymskiej techniki prawnej, znając instytucje prawa własności
i innych subiektywnych praw majątkowych. Przypuszczenie, iż w despocji
panuje czysta samowola czyniłoby z tej formy państwowej anarchię.
To bowiem, co oznacza się słowem "samowola", nie jest
niczym innym, jak prawną możnością autokraty podjęcia przez siebie
każdej decyzji, określenia czynności organów podporządkowanych i
raz ustanowione normy każdocześnie znieść lub zmienić. Taki stan
jest jednak stanem prawnym, mimo iż może być odczuwany jako szkodliwy.
Ma jednak także swoje dobre strony. Ten krótki wywód Kelsena jest
z wielu powodów niezwykle cenny. Nie podejrzewany o sympatie dla
autokracji usuwa z badania nad nią momenty nie prawno-ustrojowe,
lecz czysto polityczne, w niektórych punktach, jak sam twierdzi,
naiwne.
Dla naszych rozważań o absolutyzmie przybywają
argumenty doskonałego analityka prawnego. Okazuje się z nich to,
co już podnosiliśmy wyżej. Najpierw mianowicie należy stwierdzić,
iż najwybitniejszy podmiot ustrojowy nie leży gdzieś poza ustrojem,
ale w nim tkwi. Z tego wynika cały szereg konsekwencji o rozłożeniu
funkcji, ich powiązaniu, o zależności podmiotów ustrojowych w stopniu
luźniejszym lub ściślejszym od norm o odpowiedzialności, o różnicy
między szerokimi uprawnieniami ustrojowymi a samowolą. Nie ma podmiotu
ustrojowego, któryby nie miał terenu dla samowoli, gdyż każdy podmiot
ma swoje szersze lub ciaśniejsze ograniczenie uprawnień, a zatem
pokusę i możliwość ich przekroczenia. Jeśli jest faktyczna możność
przekroczenia uprawnień, to życiowo trafiać się będzie. Jest to
jednak najzupełniej różne zagadnienie. Podkreślając istnienie ram
dla funkcji stwierdzamy, iż tam gdzie one są obszerne, uprawnienia
podmiotu są rozległe (despota, monarcha absolutny), nie ma jednak
samowoli ustrojowej, choć może mieć miejsce faktyczna samowola,
niezależnie od faktu, czy podmiot jest szeroko uprawniony (monarcha
absolutny), czy też ma znaczenie drugorzędne lub trzeciorzędne ustrojowo
(organ administracji najniższego stopnia).
W stosunkach ustrojowych rosyjskich przed rokiem
1906 (cesarz Wszechrosji) był monarchą nieograniczonym i samowładnym,
czyli formalnie i zasadniczo podejmować mógł każdą decyzję i tworzyć
każde prawo. Ale ta zasada była jednak już i wtedy ograniczona,
zanim ograniczyły ją ustawy zasadnicze roku 1906. Ustawa była właściwie
najwyżej zatwierdzonym zdaniem Rady Państwa, rozporządzenia panującego
tzw. ukazy były najczęściej zatwierdzeniem wniosków komitetu Ministrów.
Skutkiem tego było zjednoczenie władzy prawodawczej z władzą wykonawczą
w osobie cara. Najwyższą jednak instancją doradczą przy carze była
w sprawach prawodawstwa Rada Państwa, w sprawach zaś administracyjnych
- komitet Ministrów. [...] "Monarcha nieograniczony i samowładny"
według ustaw zasadniczych przed rokiem 1906 zatwierdzał zdanie Rady
Państwa, zatem projekty ustaw i wnioski komitetu Rady Ministrów,
czyli projekty rozporządzeń. Są to instancje doradcze na tym polu,
są to zatem funkcje ustrojowe, funkcje bardzo wysokie, bo decydujące
o projektach ustaw i rozporządzeń. Monarcha może zatwierdzić lub
nie, ale opracowanie wychodzi od tych właśnie podmiotów ustrojowych,
które w tym charakterze biorą przecież udział w aktach państwowych
najdonioślejszej wagi. Monarcha sam nie przygotowuje ustaw, nie
opracowuje ich, gdyż oczywiście byłoby to fizycznym niepodobieństwem,
decyduje tylko skrótowo i sumarycznie. W cieniu jego "samowładności"
stoi budowa ustrojowa mówiąca nam o zróżnicowaniu funkcji w tym
"absolutnym" systemie, o porządku w wydawaniu norm (ustawowych
i rozporządzeń), nawet jeśli ten porządek szwankuje dla trudności
uchwycenia różnicy między ustawą a rozporządzeniem, co zdarza się
nie tylko w ustroju "absolutyzmu" jednostki. "Nieograniczoność"
funkcji monarchy jest ograniczona dodatkami o najwyższych funkcjach
"doradczych". Dobrze wiemy, co w warunkach wielkiego aparatu
państwowego i złożonych stosunków oznacza "doradczość"
takiej funkcji. Ustrój absolutyzmu jednostki przechodził faktyczne
nie tylko polityczne przesilenie i nie tylko faktyczne, ale już
i formalno-prawne. Pozostawała potężna ustrojowo zasada o "nieograniczoności
i samowładności" - zasada, która zaraz była ograniczona w tychże
ustawach konstytucyjnych sprzed roku 1906, a tym silniej w życiowych
stosunkach. Konflikty po roku 1906 były wynikiem walki nie o prawo
udziału w normodawstwie ustawowym, lecz o prymat ustrojowy, który
wszędzie wyrasta tam, gdzie "normodawstwo ustawowe" pozostawione
jest jednemu czynnikowi; tym mniej takiemu, który ma wpływ na normodawstwo
zasadnicze. Niefortunna symbioza "samowładności" i "nieograniczoności"
jednostki z ograniczoną formalnie, a dobijającą się głosu "nieograniczonością"
kolegium dała te rezultaty, które zsumowały się w roku 1917.
Ten przykład z rosyjskich stosunków konstytucyjnych
umacnia nas we wnioskach, które poparliśmy wyżej wywodem Kelsena.
Absolutyzm ustrojowy nie oznacza istnienia anarchii, chociaż może
być dokuczliwy i szkodliwy. Nie oznacza też całkowitego i zupełnego
pochłonięcia funkcji, chociaż ma u podstaw swojego istnienia zasadę
i tendencję absorbowania. Oczywiście dotyka funkcji najwyższych,
gdyż podmiotowość tych funkcji daje przewagę ustrojową. Gdy wchodzi
w swój okres krytyczny różnicowanie funkcji wzrasta i tendencja
absorbowania poczyna cofać się. Tak się rzeczy miały w krytycznym
okresie absolutyzmu jednostki, tak i w okresie krytycznym absolutyzmu
kolegium, gdy pojawiają się głosy o potrzebie "racjonalizacji"
władzy.
Absorbcja niektórych funkcji staje się nieznośną
nie tyle przez to, iż nie odpowiada doktrynalnie, ile przez okoliczność,
iż nie odpowiada życiowo. Naturalnie z momentem jej nieprzystosowalności
życiowej poczyna kruszeć doktryna, która ją powołała do życia i
podtrzymuje politycznie. Ale to są już zagadnienia natury polityczno-doktrynalnej.
Przyjmujemy tedy, iż pojęcie absolutyzmu ustrojowego
ma znaczenie dość zmienne i płynne, o ile chodzi o szczegóły. Dotyka
bowiem stosunków ludzkich, społecznych, zatem zakreśla się mu granice
warunkowane okolicznościami, raz szersze, raz ciaśniejsze. A jednak
dochodzimy do tego pojęcia w ustroju badając całość tegoż funkcji,
ich układ, ich wzajemne stosunki, odpowiedzialność itp. Znajdujemy
takie skupienie tych funkcji w jednym podmiocie ustrojowym, iż poczynamy
mówić o absolutyzmie tego podmiotu. Ważymy szereg właściwości, rodzajowe
spiętrzenie uprawnień po stronie wybitnego podmiotu ustrojowego,
przeciwstawiamy zasięg i gatunek uprawnień innego lub innych podmiotów
i z tego zważenia otrzymujemy wyraźnie już kształty tego, co nazywamy
ustrojowym absolutyzmem. Historycznie odszukamy najróżnorodniejsze
jego formy, odmiany - a przecież w przekroju mają one cechy wspólne.
I niewiele nas interesuje szczegółowa odmiana polegająca na drobnych
odchyleniach, skoro chodzi nam głównie o typ przeciętny, o przeciętny
wzór.
Nie układamy więc i nie przeciwstawiamy sobie
doktryn politycznych, gdyż jak to wykazaliśmy nie prowadziłoby to
do celu. Nie możemy posiłkować się doktrynalnymi schematami w rodzaju
teorii o trójpodziale władz, suwerenności wrodzonej i niepozbywalnej
tego lub innego czynnika ustrojowo-politycznego. Analizujemy ustrój
tak, jak on nam się przedstawia w swojej obiektywnej i suchej budowie
niezależnie od tego, czy to jest ustrój III republiki (francuskiej
- przyp. red.) czy carski
absolutyzm. Wydobywamy z niego takie funkcje, które ustrojowo są
niezbędne, wspólne, w pewnym względnym zresztą znaczeniu powszechne.
Czy te funkcje wykonuje jeden czy wielu, to na razie nas nie interesuje.
Czy za funkcją jednoosobową stoi mocno czy słabo popierająca ją
doktryna polityczna, czy też nie, to nie należy do rzeczy ważnych,
podobnie jak okoliczność, iż za funkcją wieloosobową kryje się potężny
prąd polityczno-doktrynalny. Ani jednoosobowość nie jest złą dlatego,
że ją zwalcza wroga jej doktryna, ani wieloosobowość nie jest dobrą
tylko dlatego, że ją popiera ta sama doktryna polityczna atakująca
jednoosobowość. Ich złe i dobre ustrojowo strony płyną z innych
źródeł niż prosty fakt sympatii lub antypatii doktrynalnej. Tak
samo po stronie kolegium może wyrosnąć kumulacja funkcji najwyższych,
a przez to decydująca przewaga ustrojowa, jak po stronie funkcji
jednostkowej. Tak samo dobrze mogą też powstawać po obydwu stronach
przerosty uprawnień ujemne ustrojowo, a ujemność ta niekorzystnie
związana jest ze słabością doktryny, która ten przyrost popiera.
[...]
Absolutyzm ustrojowy może być sformułowany wyraźnie,
otwarcie, powiedzmy nawet brutalnie, a może też ukryć się za wielością
instytucji i uprawnień. Norma taka jak "car Wszechrosji jest
monarchą nieograniczonym i samowładnym" nie pozostawia nas
w wątpliwości co do zasady ustrojowej danego państwa i w danym czasie.
Przeciwnie, w dalszych normach myśmy wyszukali przejawy ograniczenia
tej "nieograniczoności" i "samowładności". "Nieograniczoność"
bowiem okrawa skutecznie samo życie i jego skomplikowanie, a zatem
"ograniczoność" fizyczna monarchy. Zaraz dowiedzieliśmy
się, że Rada Państwa jest surogatem "pomiędzy embrionem ciała
prawodawczego" a komitet Ministrów jest nie tylko surogatem,
a tym mniej embrionem, ale prawdziwym rządem, prawdziwą egzekutywą.
Jej stosunek do cara jest oczywiście rzeczowo inny niż w ustroju
III republiki do prezydenta, ale przypomina w III republice stosunek
rządu do większości parlamentarnej. Jakkolwiek jest tuż po uroczystym
stwierdzeniu "nieograniczoności" i "samowładności"
wyrastają normy ograniczające tę "nieograniczność" i tę
"samowładność". Powiadamy, iż w tych warunkach mamy do
czynienia z otwarcie i jasno postawioną zasadą absolutyzmu ustrojowego
monarchy. Co więcej, zaraz stwierdzamy normatywne i życiowe okrojenie
tego absolutyzmu, jego ostrości, jego konturów. Czyli innymi słowy
powiemy, iż prawo ustrojowe daje najpierw wyraźną i silnie zaakcentowaną
formę absolutyzmu ustrojowego, by ją następnie coś niecoś osłabić
w dalszych normach, by jej życiowo nie dać się rozwinąć w całym
blasku i potędzie oraz wszechstronności.
Z drugiej strony spotykamy konstytucje, w których,
jak zaznaczyłem, absolutyzm ustrojowy chowa się w cieniu szeregu
instytucji i dopiero trzeba go wydobyć na światło dzienne, uwydatnić
jego istnienie przez głębszą analizę, często uniedostępnioną kulisami
tej lub innej doktryny. Szczególnie absolutyzm ustrojowy kolegium
osłonił się dymem fikcji, teorii i postulatów. Tak zwany podział
władz uczynił sugestię istotnego rozdzielenia na jakieś równe i
równogatunkowe części trzonu budowy ustrojowej. "Władza ustawodawcza"
należy do parlamentu, "władza wykonawcza" do Prezydenta
i Rządu, "sądownicza" należy do sądów. Trzeba dopiero
stopniowo badać ciężar tych potrójnych "władz", by po
wyczerpaniu wszelkich uprawnień po stronie tych trzech piastunów
"władzy" dojść do przekonania, iż w gruncie rzeczy mamy
przed sobą zdecydowaną przewagę parlamentu. Tutaj, ustrój w zasadzie
zapowiada pod adresem dzierżyciela absolutyzmu ustrojowego mniej,
daje więcej, tam, jak w monarchii absolutnej, ustrój zapowiadał
dla dzierżyciela absolutyzmu więcej, dawał mniej. Okres schyłkowy
dla absolutyzmu ustrojowego (nazwałem go wyżej okresem krytycznym)
znamionuje ratowanie zasady i jej następne okrawanie. Tak było w
XVIII w. we Francji, w w. XIX i XX w Rosji. Ustrój chwiał się, tym
silniej jednak podkreślał szerokość podstawy ustrojowej, chociaż
ona już wirowała. Czy nie jest symptomatycznym fakt, iż po wielkiej
wojnie konstytucje szeregu państw rozszerzają jawność absolutyzmu
ustrojowego parlamentu, gdy życiowo następuje proces odwrotny, kurczenia
"samowładności" i "nieograniczoności" praw kolegium.
Są tacy jednak, którzy w takim okresie tkwiąc sympatiami po stronie
doktryny kolegialnego prymatu, a widząc praktyczną bezzasadność
teorii o wszechwładztwie parlamentu, głoszą potrzebę "racjonalizacji
władzy", czyli kształtowania stosunków z formalnym ratowaniem
samej zasady, a za to z faktycznym jej niweczeniem. W rzeczywistości
proces ten oznacza, iż nadszedł czas przeorganizowania funkcji ustrojowych,
przeorganizowania też stosunków między podmiotami ustrojowymi w
imię nie tyle doktryny, ile potrzeb życia, coraz bardziej złożonego,
coraz bardziej intensywnego, coraz bardziej zazębiającego się w
wielości stosunków wewnętrznych i zewnętrznych. [...]
Podmiot absolutyzmu ma, rzecz prosta, szerokie
uprawnienia ustrojowe. Mogą one być liczniejsze lub szczuplejsze,
w każdym razie dotykają kwestii podstawowych, istotnych, muszą bowiem
wykazać takie ich ilości i oblicze, które w sumie czy przekroju
uprawniają do posiadania tytułu podmiotowości absolutyzmu ustrojowego.
Kiedy mówi się o tym, że podmiot ów absolutny tkwi poza ustrojem,
że jest on na zewnątrz tegoż, to chce się wyrazić równocześnie określoną
skłonność wyrastającą na glebie wielkości funkcji ustrojowej. Szerokie
uprawnienia oznaczają możność ich podjęcia lub nie. Uprawnienie
to moc działania, ale nie przymus działania - jak to może być wysnute
z jego istoty. Z drugiej strony szerokość uprawnień oznacza wielką
płaszczyznę zdolności do podejmowania działania, zdolność narzucająca
się skutkiem natury samej funkcji. Różnica między pierwszym ujęciem
a drugim wydaje się niewielka, chociaż w gruncie jest ona dość istotna.
Uprawnienie to możność, ale nie konieczność, to rzut z jednej strony
- uprawnienie to możność dość swobodnej metody podejmowania, ale...
obowiązku działania - to rzut z drugiej strony. Która z tych formuł
jest prawdziwsza w odniesieniu do stosunków ustrojowych? Jestem
zdania, że druga. W założeniu najbardziej przestronnych uprawnień
ustrojowych, w uprawnieniach najbardziej absolutnego podmiotu leży
nakaz działania w kierunku, który słusznie nosi nazwę "dobra
publicznego". Abstrahuję na razie od prób konkretyzowania nakazów
"działanie dla dobra publicznego". Wystarczy nam, gdy
się zgodzimy, że każda funkcja ustrojowa i każde sformułowanie jej
uprawnień winno być ucieleśnieniem nakazów pracy dla dobra pospólnego.
A jeżeli tak, to najszersze uprawnienia ustrojowe, zatem uprawnienia
najbardziej absolutnego podmiotu ustrojowego, obciąża pierworodny
obowiązek wykorzystywania całości tych uprawnień dla dobra publicznego.
Szerokość uprawnień służy na to, by lepiej służyć dobru publicznemu.
Szerokość uprawnień przez proste ich prześwietlenie przeobraża się
w ciężar wielkich obowiązków spoczywających na podmiocie, któremu
te uprawnienia służą, raczej które jest w te uprawnienia wyposażony.
Obserwując dzieje ludzkie stykamy się ciągle
z tymi dwoma wariantami interpretacji uprawnień ustrojowych. Jeden
wariant ocenia wielkość uprawnień wielkością swobody i dowolnością
działania ich podmiotu, drugi ocenia wielkość uprawnień wielkością
wynikających z nich obowiązków; ciężkich, brzemiennych obowiązków.
Nie podejmuję się ustalenia kwestii jak w danym
wypadku postępuje podmiot absolutny, czy według zaleceń jednej interpretacji,
czy drugiej. Mogą być spory w tym względzie, zresztą na tym miejscu
to dla nas sprawa drugorzędna. Główny nacisk, który tutaj kładę,
polega na odróżnieniu moralnego nastawienia w kierunku prawa, to
jest możności jedynie działania - i w kierunku prawa, czyli obowiązku
podejmowania czynności. Przez skłanianie się ku pierwszej odmianie
interpretacji szerokich uprawnień ustrojowych otrzymujemy impuls
do traktowania dotyczącego podmiotu w charakterze czynnika, który
tkwi poza ustrojem, bo go ten ostatni nie ogarnia. Ten podmiot reguluje
ustrój i kieruje nim, przenika go swoją wolą i decyzją, mięsi stosunki
ustrojowe przesuwając fragmenty funkcji, znosząc jedne, wynosząc
drugie, łącząc je lub rozdzielając itp. Podmiot staje się wówczas
prawdziwie czymś różnym od samego ustroju, skoro ten ustrój w całym
tego słowa znaczeniu mu podlega i jest przedmiotem w stosunku do
niego, gdy on jest podmiotem. W takiej sytuacji dla czynnika absolutnego
podstawą działania pozostaje zasada, której dobry wyraz daje rzymski
system o już utendi et abutendi,
także o jus vitae ac necis.
Miarą bowiem działania jest jedynie dobra wola działającego,
a nie głębsza norma moralna (jeśli brak prawnej), dająca granice
tej woli, owszem narzucająca jej nakazy w całym procesie przejawiania
decyzji, podejmowania czynności. Norma "monarcha jest nieograniczony
i samowładny" może służyć jako grunt dla jej bezgranicznej
swobody działania, pomimo więzów moralnych. Wiemy, że one rozumiały
się same przez się. Lecz mimo to norma miała wygląd brutalny i w
swej bezwzględności właśnie prawdziwie nieludzki. Już skromny dodatek,
iż nieograniczność i samowładność kończą się przed normą moralną
o obowiązku działania dla dobra publicznego i tylko dla niego z
odpowiedzialnością moralną z tego tytułu przed Bogiem czyniłoby
z monarchy podmiot o olbrzymich uprawnieniach, ale też o olbrzymich,
w całości je przenikających obowiązkach działania jedynie i wyłącznie
dla dobra publicznego i z odpowiedzialnością, jeżeli nie wobec ludzi,
to w najszerszym tego słowa znaczeniu, wobec Boga. Można, jak wzmiankowałem,
domyślać się, że tak miało być, ale równie dobrze można się też
było z góry domyślać, że "nieograniczoność" i "samowładność"
będą ograniczane w dalszych przepisach, a jednak o nich w zasadzie
naczelnej nie było wzmianki. Takie zaś postawienie rzeczy wytwarza
warunki nadużywania normy, nadużywania roli podmiotu najszerzej
ustrojowo uprawnionego. W systemie wykwita skłonność do utrwalenia
pozycji ustrojowej jako możności działania, a nie jako obowiązku
działania.
To jest jedna ze słabych stron, a równocześnie
właściwość absolutyzmu ustrojowego. Uważam ją jako jeden z podstawowych
składników absolutyzmu. Ten składnik absolutyzmu ustrojowego, jak
zaznaczyłem, wyrasta w sposób nieuchwytny, a jednak skuteczny i
wyraźny w stosunkach ustrojowych. Funkcja ustrojowa, jaka by ona
nie była, stanowi część całości, może wielką, może przygniatającą,
ale część. Ustrój i jego dobroć, bo wszak o tę życiową dobroć i
skuteczność chodzi, zależą w znacznej mierze i przede wszystkim
od tego, czy części ustroju, czy wszystkie tegoż funkcje scala i
skupia porządek celowych ruchów i poczynań, porządek w obowiązkach
działania, obowiązkach podejmowania czynności, a nie tylko swoboda
i jedynie dobra wola tych, którzy te funkcje w danym razie sprawują.
Funkcje niższe ustrojowo, mając ciaśniejsze pole ruchów, mają też
ciaśniejsze, lecz wyraźnie wskazywane obowiązki działania, tak,
iż funkcja na dole, funkcja podrzędna jest tym, czym ona jest, to
znaczy sumą gotowych już i wyłaniających się następnie obowiązków.
Funkcje najwyższe rozporządzające może jedynie normą o kierunku
swych czynności, dzięki właśnie odrębności swoich uprawnień i szerokości
tych uprawnień, mają skłonność do przeradzania się w prawo, czyli
możność, a nie w prawo, czyli w obowiązek. I znowu tutaj przypomnę,
iż okresy krytyczne poszczególnych typów absolutyzmu ustrojowego
właśnie wówczas, gdy funkcje i ich fragmenty winny podkreślać obowiązkowość
poczynań w tym lub innym kierunku i ich odpowiednią formę, znamionuje
niefrasobliwe dokumentowanie, iż rozporządzają możnością działania,
a nie obowiązkiem. Kto ma najwyższą funkcję, ten skłonny jest sądzić,
iż nie ma dość silnych więzów, które by zmuszały go do działania
takiego, a nie innego. Czasem gra tu rolę jakaś historyczna reminiscencja,
najczęściej jednak przekonanie, iż w naturze funkcji danej leży
swoboda działania i możność działania w określonych kierunkach,
lecz nie obowiązek. Wspomnę dla ilustracji suchego wywodu, że [...]
w systemie obowiązkowej służby wojskowej i stałej czujności i troski
o bezpieczeństwo kraju, np. w Europie, "prawo" uchwalania
rekruta przez parlament nie jest prawem "możności", ale
prawem "obowiązku". Parlament musi uchwalać rekruta i
nie tylko pewne jego kluby, ale całość, gdyż to jest rzecz poza
wszelką wątpliwością, iż rekrut musi być dany, iż parlament musi
wypowiadać się zgodnie tutaj i pozytywnie, a nie rozbieżnie i z
wahaniem. Podobnie ma się rzecz z budżetem, podobnie ma się rzecz
z całą techniką pracy parlamentarnej. Klub nie chodzi na komisję,
by tam pracować, bo traktuje chodzenie na komisję sejmową i pracę
na niej jako prawo, tj. możność. Tymczasem praca ta jest funkcją,
tj. obowiązkiem podejmowania określonych czynności. Posłowie winni
chodzić na komisję, bo to ich obowiązek, a nie tylko prawo, podobnie
jak urzędnik musi iść na komisję urzędową, gdyż dostaje w tym kierunku
nakaz, polecenie. Musi tam pracować, ponieważ cały ustrój przewróciłby
się wnet, gdyby jego ogniwa, gdyby jego części traktowały swój zasięg
czynności jako materiał do podejmowania lub niepodejmowania kroków,
zależnie tylko od zachcianki. Skłonność do traktowania funkcji jako
możności działania, a nie obowiązku działania, występuje widocznie
tam, gdzie istnieje najszersza skala uprawnień, zatem po stronie
podmiotu ucieleśniającego absolutyzm ustrojowy. Warunki bowiem są
tego rodzaju, iż zachęcają do przyjmowania takiego właśnie nastawienia
swobody działania, a nie obowiązku działania, możności, a nie konieczności.
Tekst
zawarty także w tomie Podstawy
wiedzy o państwie (pod redakcją Arkadego Rzegockiego, Kraków
2000). Wyboru prac polskich myślicieli politycznych na potrzeby
tej książki dokonał Bogdan Szlachta.