Kaukaski romans


1.Ta historia zaczęła się dwieście lat temu. Można powiedzieć, że w ciągu dwóch wieków zmieniło się wszystko i zadziwiająco wiele pozostało po staremu. Losy Polaków i Gruzinów przeplatały się począwszy od końca XVIII wieku, kiedy to oba narody znalazły się pod jarzmem Rosji. Gruzini pierwszy raz zobaczyli na swoich ziemiach carskich żołnierzy w 1769 r., gdy do walki z Turkami wysłała ich caryca Katarzyna II. W roku I rozbioru Polski wojska spod znaku dwugłowego orła zostały przejściowo wycofane z ziem gruzińskich. Agresywna polityka Turcji i Persji tudzież brak zainteresowania sytuacją na Kaukazie ze strony europejskich dworów, popchnęły króla Kartlii i Kachetii Herakliusza II do zawarcia w 1783 r. z Katarzyną Wielką traktatu, który uczynił z Gruzji protektorat. Kiedy w 1795 r. Rosja nie dotrzymała wynikających z niego zobowiązań, na Gruzję runął najazd perski, w trakcie którego wymordowano większość mieszkańców Tbilisi – Gruzini dotąd opłakują tę masakrę. Osłabienie Gruzji było Rosji na rękę, ponieważ ułatwiało aneksję. W 1801 r. Rosja wykorzystała śmierć gruzińskiego władcy Giorgio XII i zablokowała koronację jego wnuka Dawida. W katedrze w Tbilisi odczytano ukaz o włączeniu Kartlii i Kachetii do Rosji, a w kolejnych trzech latach Moskwa zaanektowała, pozostające jeszcze poza jej władztwem, królestwo Imeretii. Trwające przez trzydzieści lat powstania zakończyły się krwawym stłumieniem ostatniego z nich[1], co stało się kilkanaście miesięcy po upadku powstania listopadowego (w 1832 r.).

Dokładnie dwanaście lat po traktacie Herakliusza II z rosyjską carycą, w 1795 r., kiedy Rosja opuściła Gruzję w potrzebie, w wyniku III rozbioru Polski i przy milczeniu zachodnich dworów przestała istnieć Rzeczpospolita, a trzy lata później, upokorzony ostatni król Polski Stanisław August Poniatowski zakończył życie w Petersburgu. Rozbiory Polski to w historii imperium rosyjskiego koniec „zbierania ziem ruskich”. Z geopolitycznej perspektywy były one początkiem walki Rosji o dominację w Europie Środkowej. Z kolei zabór Gruzji tylko pozornie uchronił jej terytorium przed wchłonięciem przez Turcję[2], bo w rzeczywistości stał się milowym krokiem ku panowaniu Rosji na Kaukazie, co uchylało wrota do przyszłej konfrontacji z Turcją i zmniejszało zagrożenie jej atakiem na Rosję. Zarówno dominacja w Gruzji, jak i w Polsce, były znakami imperialnej polityki Rosji, która dążyła do wyjścia poza najszerzej rozumiane ruskie terytoria i do stworzenia stref buforowych, które m.in. oddzielałyby od potencjalnych przeciwników ziemie traktowane przez Rosję jako własne.

Początek polsko-gruzińskiej historii naznaczony jest zatem zaborem obu krajów przez Rosję. I Rzeczpospolita i Gruzja znalazły się na drodze imperium do panowania we wschodniej Europie. Polaków i Gruzinów w imperium rosyjskim połączył los dyskryminowanych narodowości nie-rosyjskich oraz wiecznych buntowników[3]. Oba narody przetrwały ponad sto lat na peryferiach imperium: naznaczyło to ich kultury, system gospodarczy, mentalność. Wykształciło specyficzne relacje z Rosją i Rosjanami, które są mieszanką obaw, swego rodzaju przewrażliwienia, uzasadnionych historycznie podejrzeń i uznania dla rosyjskiej kultury. W obu narodach przyjęto wiele rosyjskich zwyczajów, liczni Gruzini i Polacy w różnych okresach rosyjskiego panowania uczyli się języka rosyjskiego i zrobili wielkie kariery na dworze (nie wspominając już w tym kontekście o pochodzących z Gruzji Stalinie i Berii w czasach ZSRR[4]). Oba narody nie uniknęły zsyłek na Sybir. Dla uczestników polskich powstań, ofiar represji rosyjskich w Królestwie Polskim, ostatecznym miejscem zesłania, szczególnie po upadku powstania listopadowego, stawał się często Kaukaz Południowy,. Do bogatej kultury regionu Polacy dołożyli swoje wykształcenie i umiejętności, pozostawili po sobie wiele dobrych wspomnień.

II. Pod koniec dziewiętnastego wieku na okupowane przez rosyjskich zaborców ziemie polskie przybywali gruzińscy studenci i ludzie kultury[5]. Stworzyło to grunt pod nawiązanie współpracy obu krajów, gdy wskutek rozpadu imperium carów, podjęły one próbę wybicia się na niepodległość. Gruzja mogła stać się potencjalnie jednym z najbliższych polskich sojuszników. Niestety, wypadki potoczyły się inaczej.

Polska uznała Gruzję 29 stycznia 1919 r. 31 marca 1920 r. wysłannik rządu Rzeczypospolitej Tytus Filipowicz złożył listy uwierzytelniające gruzińskiemu ministrowi spraw zagranicznych. Powstał Konsulat RP, a Roman Knoll otrzymał nominację na posła RP[6]. Aneksja Gruzji przez ZSRR przerwała rozmowy na temat polsko-gruzińskiego sojuszu wojskowego. II Rzeczpospolita nie uznała zaboru Gruzji, utrzymywała relacje z gruzińskim rządem emigracyjnym i otworzyła swe granice dla uchodźców z podbitego przez bolszewików Kaukazu. Do Polski przybyło m.in. kilkudziesięciu gruzińskich oficerów, którzy obdarzeni poczuciem humoru i kaukaską swadą stali się bywalcami warszawskich salonów. Generałowie Zachari Bakradze czy Aleksander Czcheidze, dzięki rozkazowi marszałka Józefa Piłsudskiego, rozpoczęli służbę w wojsku, inni uchodźcy jak Aleksander Godzjaszwili włączyli się w życie kulturalne odradzającej się Polski[7]. W świadomości elit II Rzeczypospolitej Gruzja istniała także jako jeden z krajów, które z jarzma sowieckiego miał wyrwać założony w 1926 r., częściowo z inspiracji Oddziału II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, ruch prometejski. Był to – jak powiedziałby Włodzimierz Bączkowski – „produkt geografii politycznej” tamtego czasu[8]. Dla licznych Polaków misja tego ruchu – wspieranie narodów uciśnionych przez Rosję sowiecką – była nie tyle imperatywem moralnym czy hobby, ale poważną polityczną deklaracją i odpowiedzią na sowiecki sposób opisywania walki o proletariuszy wszystkich krajów. Polemiki wokół celów ruchu prometejskiego potrafiły rozgrzewać do czerwoności. Polscy publicyści używali pióra jak pistoletu. O tych, którzy kwestionowali ideę prometejską Włodzimierz Bączkowski pisał: „pod żadnym pozorem nie możemy (…) uznać za rzecz dopuszczalną i korzystną zwalczanie prometeizmu w sumie, jako zjawiska, jako doktryny w jej generalnych zarysach. Takie zwalczanie traktujemy jako nieświadome lub świadome sprzymierzanie się z pracą agentury rosyjskiej, pacyfistycznej itp. Za zjawisko zmierzające do demobilizacji moralnej uzbrojenia naszej siły antyrosyjskiej”[9]. Bączkowski kojarzył zatem brak zainteresowania sytuacją w ZSRR i niezrozumienie zależności pomiędzy wolnością narodów ZSRR a niepodległością Polski ze zdradą i uciekał się przy tym do najmocniejszej retoryki. Prawdą jest jednak, że szczególnie po zawarciu paktu o nieagresji z ZSRR w 1932 r. ruch prometejski nie wywierał oczekiwanego wpływu na polską politykę zagraniczną.

III. Kiedy wybuchła II wojna światowa, Gruzini w Wojsku Polskim nie wahali się złożyć Rzeczypospolitej daniny krwi. Wielu zginęło w kampanii wrześniowej. Dość wspomnieć kapitana Wiktora Łomidze, dowódcę polskiego stawiacza min ORP „Gryf”. Grzegorz Peradze, archimandryta, kapłan kolonii gruzińskiej w Polsce i profesor teologii Uniwersytetu Warszawskiego zginął zamordowany przez Niemców w Auschwitz[10]. Wielu innych, pojmanych przez Sowietów, podzieliło los tysięcy polskich oficerów zabitych przez NKWD. Co najmniej dziesięciu Gruzinów walczyło w Powstaniu Warszawskim, głównie na Czerniakowie[11]. Jeszcze w trakcie II wojny światowej i tuż po jej zakończeniu większość z nich zginęła z sowieckich rąk.

W geopolitycznej wyobraźni pokoleń Polaków wychowanych po II wojnie światowej, na wschód od kraju istniał tylko Związek Radziecki. W świadomości nielicznych czasy komunizmu przetrwały głównie Ukraina, Litwa i Białoruś. Przyczyniła się do tego „Kultura”, na łamach której Juliusz Mieroszewski dopracowywał koncepcję ULB, a także nieliczne podziemne wydawnictwa wychodzące po 1976 r.[12] Polacy zapomnieli o pozostałych narodach i państwach wchłoniętych przez imperium. Gruzja zaś przetrwała w polskiej świadomości w pewnym stopniu dzięki kulturze masowej PRL: np. brawurowo zagranej przez Włodzimierza Pressa roli Grigorija Saakaszwilego w do znudzenia emitowanym serialu „Czterej pancerni i pies”. O herbacianych polach Batumi w 1968 r. śpiewały Filipinki, ulicom warszawskiej dzielnicy Stegny nadawano nazwy gruzińskich miast. W latach sześćdziesiątych polskie i gruzińskie uniwersytety nawiązały pierwsze kontakty naukowe[13]. Mało kto jednak w czasach przesiąkniętych komunistycznym uniformizmem dostrzegał odrębności od dominującej w Związku Sowieckim kultury rosyjskiej. Więcej na temat Gruzji można było przeczytać dopiero w drugiej połowie lat 80., kiedy oficjalne polskie gazety zaczęły nieco szerzej opisywać renesans nacjonalizmów na Kaukazie Południowym. Dochodziły wieści, że Gruzini domagają się poszanowania praw do własnej kultury i języka. Informowano, że premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher, w trakcie wizyty w ZSRR na początku kwietnia 1987 r. odwiedziła Tbilisi, gdzie została entuzjastycznie przyjęta przez ludność miasta[14]. Ponad rok później, w listopadzie 1988 r., w podobnej atmosferze odwiedzała Warszawę i Gdańsk. Ta córka zaangażowanego w życie społeczne właściciela warzywniaka, podobnie jak w Gruzji, także w Warszawie starała się wyrwać z objęć ochrony, by zrobić małe zakupy i pokazać, że przyjechała nie tylko do władz[15]. Polska, podobnie jak wiele innych krajów, uległa bezkrytycznej gorbimanii. 20 kwietnia 1989 r. Mieczysław Rakowski zanotował w swoim Dzienniku informacje o najeździe pojazdów opancerzonych na Tbilisi i zmiażdżeniu 19 manifestantów – widząc w tym jedynie kolejne kłopoty dla Gorbaczowa, który ponosił polityczną odpowiedzialność za zajścia[16]. Podobnie jak w 1918 r., losy Polski i Gruzji zmieniały się w rytm rozsypywania się i odbudowywania rosyjskiego imperium. Podobnie, jak po I wojnie światowej, sytuacja geopolityczna Polski była lepsza, niż Gruzji.

W wolnej Polsce, po 1989 r. pamięć o Gruzji przetrwała w tradycji niektórych rodzin. Ostali się nieliczni, którzy byli świadomi związków II Rzeczypospolitej z Gruzją na początku lat 20., pamiętali o polskiej służbie konsularnej w Tbilisi, o braterstwie broni czy o żołnierzach kontraktowych – sprawy te miały znaleźć swoje miejsce na łamach rocznika „Pro Georgia”, ukazującego się od 1991 r. W tej tradycji Mieści się również historia Wiktora Domuchowskiego, rzecznika obalonego przez E. Szewardnadze rządu Z. Gamsachurdii. W 1998 r., m.in. dzięki zabiegom Bronisława Geremka podczas polskiej prezydencji w OBWE, Domuchowski znalazł schronienie w Warszawie.

IV. Wśród rodzin, które w XIX i XX wieku związane były z Gruzją i Gruzinami, a w latach 1918-1924 wróciły do Polski w ramach repatriacji, byli Doboszyńscy. Leon, profesor SGGW, urodził się 1918 r. w Kutaisi, w zachodniej Gruzji. Na jednej z zachowanych fotografii widać trzy osoby na rufie mającego za chwilę odpłynąć statku „Polonia”: Ireneusza z dwuletnim Leonem w ramionach i jego matką Barbarą z d. Kokoczaszwili. Ich podróż skończyła się na Wileńszczyźnie, ojcowiźnie Ireneusza. Po latach Leon studiował na wileńskim Uniwersytecie im. Stefana Batorego. Po wojnie został zmuszony do opuszczenia Litwy z matką i młodszym bratem. Na ścianach jego warszawskiego mieszkania porozwieszane były pamiątki: kindżały, gobeliny, fotografie – w tym pożegnalna ze statku „Polonia” w porcie nad Morzem Czarnym; zdjęcie małego Leona w kołysce z pochylonymi nad nim matką i babką (ta ostatnia była Gruzinką, ale z domu Iwaszkiewicz). Od czasu do czasu Doboszyńscy przyrządzali chaczapuri oraz inne gruzińskie dania i raczyli się winem z Kaukazu[17]. Zachowali (mimo trudności) kontakt z dalekimi gruzińskimi kuzynami: dyrektorem szpitala w Tbilisi i mieszkającym później w Moskwie, znanym architektem. Kiedy Leon Doboszyński (zmarł w 2007 r.) snuł wspomnienia o Gruzji, kraj ten wydawał się odległy, by nie powiedzieć – egzotyczny. Mimo upływu kilkudziesięciu lat Doboszyński zachował tkliwą pamięć o Gruzji. Zdumiewało, z jaką pieczołowitością kolekcjonuje najmniejsze nawet wycinki prasowe z informacjami na temat sytuacji na Kaukazie. Szczególnie wiele nagromadziło się ich podczas rewolucji róż, w listopadzie 2003 r., kiedy gruzińska ulica, po sfałszowanych wyborach, usuwała Eduarda Szewardnadze (sowieckiego polityka, znanego na świecie raczej jako ostatni minister spraw zagranicznych ZSRR, a nie jako skłaniający się ku miękkiemu autorytaryzmowi prezydent Gruzji).

Pamięć o Gruzji i jej znaczeniu w środkowoeuropejskiej polityce przetrwała także wśród polskiej emigracji po drugiej stronie Atlantyku. W Waszyngtonie, niedaleko Biblioteki Kongresu, w starodawnym angielskim domu spotkałem Włodzimierza Bączkowskiego, jednego z najlepszych polskich pisarzy politycznych ostatniego stulecia[18]. Miał już ponad 90 lat, wciąż jednak, podobnie jak Leon Doboszyński, dzień rozpoczynał lekturą prasy i wyłuskiwaniem informacji z Kaukazu. Te wycinki niczym memento, że prawdziwy koniec ZSRR musi wiązać się z wolnością dla państw na Kaukazie, zajmowały dużą część jego imponujących zbiorów. Papierowe prostokąty, wykrawane mozolnie z „New York Times” czy „Washington Post”, złożone w szare teczki i pospinane zardzewiałymi spinaczami, potwierdzały, że nie sposób pojąć wolności na obszarze postsowieckim bez wolnej Gruzji.

V. Nie od razu 1989 r. z okruchów polskiej lojalności wobec Gruzji i Gruzinów oraz wspólnej historii ukształtowała się polska polityka na Kaukazie. Dyplomacja w odrodzonej Polsce nie miała koncepcji prowadzenia polityki na Kaukazie Południowym. Przez lata traktowała trzy kraje identycznie i udawała, że nie widzi różnic pomiędzy Armenią, Azerbejdżanem i Gruzją. Doktryna „równej odległości” do trzech państw na lata sparaliżowała polską politykę w regionie. Po 1989 r. zabrakło miejsca dla Gruzji wśród polskich priorytetów geopolitycznych. W 1990 r. pierwszy minister spraw zagranicznych odrodzonej Rzeczypospolitej, Krzysztof Skubiszewski, w praktycznym sensie nie włączył Gruzji, Azerbejdżanu i Armenii do polityki dwutorowości, tak jak zrobił to z Ukrainą, Litwą i Białorusią, gdzie złożył wizyty[19]. Może był to wyraz niedostatku wyobraźni politycznej, może dziecięca choroba III Rzeczypospolitej, a może po prostu zabrakło na tę sprawę czasu. Nieprędko Polska uznała niepodległość Gruzji – dopiero w marcu 1992 r., a w kwietniu nawiązała stosunki dyplomatyczne. Było to niemal rok po uznaniu niepodległości innych republik kaukaskich, a nawet państw Azji Centralnej[20]. 20 kwietnia 1993 r. podpisano traktat o przyjaźni i współpracy. Dlaczego dopiero w 1995 r. (a faktycznie w 1997 r.) powołano polską ambasadę w Tbilisi oraz ambasady w Erywaniu i w Baku? Dlaczego Polska początkowo nie dostrzegła znaczenia Kaukazu Południowego dla własnych geopolitycznych interesów? Czy bez Gruzji mogły powstać jakiekolwiek poważne koncepcje energetycznej niezależności?

Listopadowa rewolucja róż w 2003 r. nie od razu przyniosła zmiany w polskiej polityce wobec Kaukazu. Polacy na ekranach telewizorów oglądali wydarzenia w odległym, nieznanym kraju. Coś ciekawego działo się w miejscu, gdzie niegdyś działali polscy architekci i uczeni, ale które teraz było dalekie nie tylko z powodu braku bezpośrednich połączeń lotniczych, lecz może bardziej z powodu niezdefiniowanych wspólnych interesów. Piękne karty historii nie wystarczyły. Paradoksalnie tym, co przybliżyło Gruzję do Europy, były wprowadzone po rewolucji 2004 r. restrykcje Rosji na gruzińskie towary. Picie gruzińskiej wody mineralnej Borjomi przyjęło się w Polsce po 2005 r. jako dobry zwyczaj. Minister obrony Radosław Sikorski zamawiał na przyjęcia wojskowe tylko gruzińskie wina. Restrykcje przyczyniły się do wzmocnienia Gruzji, ponieważ wymusiły konieczność poszukiwania innych niż rosyjski rynków zbytu. Tak pisze o tym Edward Lucas: „Wydawało się, że Rosja oczekuje, iż Gruzja się ugnie, ale jak to często bywało z sankcjami gospodarczymi nakładanymi przez Kreml, okazało się, że próba wywarcia presji politycznej poprzez więzi ekonomiczne z epoki radzieckiej przyniosła rezultaty przeciwne do zamierzonych. Gruzińscy eksporterzy poprawili jakość i standard opakowań i zaczęli eksportować na nowe rynki. (…) Wskutek sankcji Kremla tempo rozwoju Gruzji spadło najwyżej o dwa punkty procentowe, ale morale w kraju poszybowało w górę”[21].

VI. Pod rządami wykształconego w Stanach Zjednoczonych Micheila Saakaszwilego Gruzja zaczęła przyciągać zachodnie inwestycje i w 2007 r. zanotowała dwucyfrowy wzrost gospodarczy. Uległy poprawie warunki życia w kraju. Gruzja, jako jeden z niewielu krajów dawnego ZSRR, obok Ukrainy i należących już do UE Litwy, Łotwy i Estonii, stała się krajem wolnych wyborów – to najdobitniejszy znak wyrwania się z ZSRR. Sukcesowi Gruzji Saakaszwilego towarzyszyła świadomość przynależności do kultury zachodniej oraz wzrastające poparcie dla integracji z Unią Europejską i NATO. Dzięki poparciu Stanów Zjednoczonych przyspieszyły prace nad ropociągiem z azerbejdżańskiego Baku przez Tbilisi do tureckiego Ceyhan nad Morzem Śródziemnym i w 2005 r. ta trasa została otwarta. Rurociąg BTC był nie tylko ważnym ogniwem w dywersyfikacji szlaków transportu kaukaskich surowców energetycznych, ale także symbolem wyrwania się Azerbejdżanu i Gruzji z orbity rosyjskiej presji energetycznej. Klątwą wiszącą nad polityką Saakaszwilego stały się jednak zamrożone konflikty – w intencji Gorbaczowa miały one być spinaczami Gruzji z dawnym imperium. Abchazja była częścią niepodległej Gruzji w latach 1917-1921. Po wejściu bolszewików została proklamowana Abchaska Socjalistyczna Republika Radziecka, która w czasach Sowietów zmieniała status. Zawsze jednak spełniała swoją rolę. Była barometrem pozycji Gruzinów w ZSRR: kiedy Rosjanie chcieli utrudnić sytuację Gruzji – stawiali na Abchazję. 23 lipca 1992 r. Abchazja ogłosiła niepodległość, oznaczało to początek wojny z Gruzją. Po dwóch latach podpisano w Moskwie porozumienie. Rozszerzyło ono abchaską autonomię w Gruzji. W związku z tym w Abchazji zainstalowano swego rodzaju siły pokojowe, które składają się z rosyjskich żołnierzy. Podobna sytuacja była w Osetii. Po zajęciu Gruzji w 1921 r. Sowieci stworzyli Południowoosetyjski Obwód Autonomiczny. W 1989 r. poparci przez Rosję separatyści proklamowali połączenie z Północną Osetią w Rosji. Na swój sukces mógł Saakaszwili zapisać jedynie załagodzenie konfliktu z Adżarią – w 2004 r., pod groźbą interwencji, odzyskał nad nią kontrolę. Trzy poważne problemy terytorialne dające możliwość stałej interwencji ze strony Rosji oznaczały, niebezpieczeństwo dla samego istnienia Gruzji. Podobną rolę spełniała blokada gospodarcza, która pomimo wielu sukcesów postawiła Gruzję Saakaszwilego w bezprecedensowo trudnym położeniu.

VII. W 2005 r. w Petersburgu odbyło się jedno z największych przyjęć nowo-imperialnej Rosji. Okrągłe stoły uginały się od srebrnych naczyń z astrachańskim kawiorem i najbardziej wyszukanymi owocami. Mimo, że obchodzono setną rocznicę powołania rosyjskiej Dumy Państwowej, głównym mówcą wieczoru nie był jej przewodniczący Borys Gryzłow, lecz prezydent Rosji Władimir Putin. Wcześniej przemawiali przedstawiciele parlamentów krajów dawnego imperium. Nasycone „demokratycznymi” komunałami wystąpienia – po wojnach Rosji z Czeczenią – brzmiały ironicznie. Jedynie Nino Burdżanadze, przewodnicząca parlamentu Gruzji, „gruzińska Julia Tymoszenko”, bohaterka rewolucji róż, upomniała się o zniesienie embarga na lubiane przez Rosjan gruzińskie wino. Początkowo tupać zaczęli posłowie z Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji Władimira Żyrinowskiego, chwilę potem krzyczała większość sali. W ramach kary gospodarze postanowili, że nie dojdzie do oddzielnej rozmowy N. Burdżanadze z B. Gryzłowem. Jedyna osoba, która odważyła się wprost skrytykować niesprawiedliwe działania Rosji, siedziała potem samotnie w gronie współpracowników. A w pamiętającym pierwszą Dumę Pałacu Taurydzkim, niczym w ulu toczyły się spotkania delegacji z wszelkich zakątków dawnego Związku Radzieckiego. Widok nieprzejednanej N. Burdżanadze był ilustracją tego, jakie mogą być konsekwencje zachodniego wyboru kaukaskiej republiki. Decydując się na własną drogę, Gruzini wybierali dotkliwą samotność wśród powiązanych z Moskwą na tysiąc sposobów narodów dawnego ZSRR. Zapewne pomagała im przyjąć tę rolę wrodzona duma i przekonanie o wyjątkowości własnej kultury. Odtąd spośród przywódców postsowieckich państw praktycznie mogli liczyć jedynie na poparcie W. Juszczenki.

VIII. Losy Polski i Gruzji miały się spotkać kolejny raz – w trudnej sytuacji Gruzini znaleźli zrozumienie u trochę zapomnianych przyjaciół. Dotąd relacje polsko-gruzińskie praktycznie nie wykraczały poza ogólny dyplomatyczny standard. Wiele zmieniło się wiosną 2006 r. 3-4 maja 2006 r. Lech Kaczyński uczestniczył w Wilnie w międzynarodowej konferencji, podczas której rozmawiał z M. Saakaszwilim. 19 maja 2006 r., podczas szczytu prezydentów Europy Środkowej w Bułgarii, Prezydent RP opowiedział się za poszerzeniem NATO o Gruzję[22]. Można powiedzieć, że nowa droga Polski i Gruzji rozpoczęła się od szczytu organizacji GUAM w Kijowie, 22-23 maja 2006 r., na którym byli L. Kaczyński i V. Adamkus. Przedstawiciele Polski już wcześniej bywali na spotkaniach tej jedynej organizacji międzynarodowej, która w strefie postsowieckiej nie nawiązuje do dziedzictwa ZSRR rozumianego jako patronat Kremla. Było to tym ważniejsze, że GUAM przeżywał renesans po dojściu do władzy Saakaszwilkego i Juszczenki[23]. Pełniąc urząd od niedługiego czasu, Lech Kaczyński przekonywał się, że bez chęci ze strony Kremla, mimo okazywania najlepszej woli, wymiany korespondencji z Władimirem Putinem czy spotkań z jego wpływowym doradcą Siergiejem Jastrzembskim, nie da się szybko ułożyć równoprawnych relacji z Moskwą. Zwłaszcza, kiedy w strategicznych dziedzinach, takich jak bezpieczeństwo energetyczne, Polska pozostawała osamotniona. Rosja wciąż nie była gotowa na partnerski dialog. Nie tylko nie dochodziło do spotkania na szczycie, ale Kreml w odwecie za udział Aleksandra Kwaśniewskiego i innych polskich polityków w doprowadzeniu do powtórnych wyborów podczas pomarańczowej rewolucji na Ukrainie, prowadził nieprzyjazną wobec Warszawy politykę, pod zmyślonymi zarzutami odmawiając przez kolejne miesiące zniesienia embarga na polskie mięso i inne produkty rolne. Okazywało się, że chociaż Polska jest członkiem UE, to przez Kreml traktowana jest jakby nie należała do Unii nie może doczekać się pomocy z Brukseli. Polska, tak jak Gruzja, narażona była na nieuzasadnione restrykcje, spowodowane m.in. tym, że odważyła się głośno sprzeciwiać budowie szkodliwego dla państw Europy Środkowej gazociągu Nord Stream. Gruzja zbierała razy za rewolucję róż, Polsce dostawało się za wsparcie pomarańczowej rewolucji. Jak zawsze w tej części świata chodziło o to samo: czy narody i państwa wschodniej i środkowej Europy mogą się wyzwolić z niewidzialnej strefy wpływów, czy nie. Konieczność uporania się z podobnymi problemami sprawiła, że między Warszawą a Tbilisi nawiązała się nić porozumienia. Duże znaczenie miało dojście do władzy w Europie Środkowej polityków zainteresowanych integracją regionu: Juszczenki, Kaczyńskiego i Saakaszwilego oraz wsparcie sprawującego powtórnie urząd Adamkusa. Także ze względu na sprzyjającą „kwietnym rewolucjom” lat 2003-2005 politykę Aleksandra Kwaśniewskiego i obiektywny potencjał Polski w regionie, Lech Kaczyński jako nowy prezydent RP mógł podjąć próbę dalej idących działań. Rok 2006 w relacjach polsko-gruzińskich połączył kilka istotnych kwestii: wspólnotę interesów w stosunkach z Rosją oraz potrzebę poszukiwania przez Polskę możliwości ograniczenia dominacji Rosji w wydobyciu, sprzedaży i transporcie surowców energetycznych. I nie chodziło jedynie o ropociąg Odessa-Brody-Gdańsk, który ze względu na swoją skromną wydolność, nawet gdyby powiodła się jego budowa, nie doprowadziłby do przełamania monopolu w ścisłym rozumieniu tego słowa. Chodziło też o sprawę mającą znaczenie europejskie – o budowę systemu transportu kaspijskich surowców do Europy, włącznie z projektem Nabucco. I tutaj dochodzimy do kwestii kluczowej: „rytualnego” znaczenia Kaukazu dla rosyjskiej polityki – to sprawa historyczna – i energii – to rzecz nieco nowsza. Istota stanowiska Rosji w sprawie transportu ropy z Azji Środkowej i Azerbejdżanu na wybrzeże Bałtyku nie dotyczyła obawy Moskwy przed złamaniem jej monopolu dostaw do Europy, ale niechęci, by formalnie nienależące do Rosji zasoby były sprzedawane bez jej pośrednictwa i patronatu. Właśnie sprawa pośredniczenia przez Rosję miała stać się ogniskiem konfliktu wokół sytuacji na Kaukazie. Lech Kaczyński, posiadający wzrastające wpływy wśród przywódców państw negocjujących nowy traktat europejski (którzy musieli zabiegać o jego poparcie), sformułował koncepcję bliskiej współpracy krajów dawniej należących do radzieckich sfer wpływów: Układu Warszawskiego i ZSRR. Z jednej strony miały to być państwa członkowskie UE (Polska, Litwa), z drugiej – aspirujące do Unii (Gruzja, Ukraina) oraz Azerbejdżan. Ta oparta o uczestnictwo Polski i Litwy w UE koncepcja cieszyła się poparciem lub życzliwością innych członków Unii z postkomunistycznym bagażem: m.in. Łotwy, Estonii, Czech, które były skłonne popierać politykę L. Kaczyńskiego. Rusztowaniem tej koncepcji mógł być tylko aktywny udział Polski i Ukrainy, w tym osobiste poparcie Juszczenki. Koncepcja ta, słusznie – ze względu na historyczne doświadczenia – słusznie nie miała opierać się na politycznym przywództwie Polski, a raczej na miękkiej koordynacji i konsultowaniu kolejnych ruchów z prezydentem Litwy i innymi przywódcami UE. Realnym spoiwem pomysłu miała być w sferze politycznej pomoc dla rodzących się konkretnych projektów ze strony unijnych instytucji (jak późniejsze Partnerstwo Wschodnie), w praktycznej zaś sferze – ważna dla Europy dziedzina energetyki. Gruzja i Azerbejdżan miały być też łącznikiem z Kazachstanem, coraz bardziej zainteresowanym sprzedawaniem swych dóbr do Europy i Chin[24] bez pośrednictwa Rosji. Pojawienie się w polskiej polityce zagranicznej Gruzji i Azerbejdżanu było sygnałem, że kilkanaście lat po odzyskaniu niepodległości i kilka po wejściu do UE, zaczęła ona określać swoją pozycję w Europie w oparciu o własne interesy. W stosunkach między Polską a Gruzją nie bez znaczenia jest osobista przyjaźń przywódców. L. Kaczyński i M. Saakaszwili szybko znaleźli wspólny język. Obaj zrozumieli, że oprócz zbieżnych elementów historii, ich kraje łączy to, iż znajdują się na peryferiach dawnego imperium carskiego a potem radzieckiego. Historia zmagań z imperialną Rosją prowadziła do wniosku, że zawsze kiedy Moskwa na południu sięgała po Gruzję, to wcześniej czy później w Europie Środkowej dążyła do zdominowania Polski. Analizując historię polityki rosyjskiej od XVIII wieku, trudno to przeoczyć. Owa specyficzna koincydencja wspólnoty dziejów i geopolityki oraz próba odpowiedzi na ekspansjonistyczną politykę Rosji wpłynęły na rozpoczęcie nowego czasu polskiej polityki zagranicznej, która przechodziła ze sfery teoretycznych rozważań do czynów. Polska inicjatywa na Kaukazie nie była awanturniczym posunięciem oskarżanego o rusofobię największego
z grona tzw. „nowych państw UE”. Stanowiła próbę skorzystania z prawa do suwerennej gry na arenie międzynarodowej w oparciu o porozumienia niepodległych państw oraz realizacji żywotnych polskich interesów za pomocą środków, które pozostają w dyspozycji każdego niepodległego kraju na Ziemi. Wreszcie odwoływała się do tradycyjnych, choć niekiedy niedocenianych kierunków polskiej polityki zagranicznej. Oczywiście można pytać, czy zainteresowanie Gruzją stanowiło oznakę śmiałości i rozmachu polskiej polityki wschodniej, czy jedynie konieczność opartą na obserwacji rosyjskiej polityki w regionie. To nie Polska zdecydowała się na spięcie w bezpośredniej konfrontacji geopolitycznej z Rosją. To niezgoda na politykę niepodległych państw w jej otoczeniu geograficznym kazała Rosji obrać Polskę, jako jeden z celów dyplomatycznych podchodów w Europie. W tej sytuacji wsparcie dla Gruzji, szczególnie na forum UE i NATO, było jednym z najbardziej oczywistych ruchów, było jak wykupienie polisy na utrzymanie przez Polskę podmiotowej roli w polityce.

Dlaczego tak pewnie wkroczyliśmy w miejsce o strategicznym znaczeniu dla Moskwy? Pytania takie najczęściej formułowane są w oparciu o założenie, że polska aktywność na Kaukazie jest czymś nienaturalnym. Nie do wszystkich polityków dotarło, że skończyły się czasy, w których polski horyzont w polityce wschodniej został zwinięty przez Związek Radziecki jak turkmeński dywan. Pojawiła się możliwość, by nie dopuścić do przejęcia przez imperium kontroli nad Gruzją, tak jak w końcu XVIII i w pierwszej połowie XX wieku i by rozpocząć budowę korytarza energetycznego z Azji Środkowej i Kaukazu nad Bałtyk. Dla realizacji tego projektu możliwe są tylko dwie trasy: przez Rosję i przez Gruzję. Jeśli Polska chciała minimalnie zróżnicować drogi transportu, które wiodą przez Rosję, praktycznie nie miała wyboru. Zaniechanie zaś tej próby w rzeczywistości oznaczałoby oddanie walkowerem jednej z najlepszych możliwości budowania bezpieczeństwa energetycznego Polski, jaka niespodziewanie się pojawiła.

IX. Rozmowy na temat ożywienia polityki na Kaukazie rozpoczęły się jesienią 2005 r. Kilka miesięcy później w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, Ośrodku Studiów Wschodnich i Kancelarii Prezydenta zaczęły powstawać projekty aktywniejszego zaangażowania się na Wschodzie, w tym również w Gruzji. 22 listopada 2006 r. L. Kaczyński z powodu katastrofy górniczej w ostatniej chwili odwołał długo planowany pierwszy wyjazd do Tbilisi. Zastąpił go tam marszałek Sejmu Marek Jurek – nie mógł go jednak zastąpić w roli ojca chrzestnego kolejnego syna prezydenta Gruzji, która to rola czekała na prezydenta Polski.

W styczniu 2007 r. rozpoczęły się przygotowania[25] do wizyty minister spraw zagranicznych (w Gruzji, Armenii i Azerbejdżanie) i prezydenta (w Gruzji i Azerbejdżanie). Miesiąc później Anna Fotyga złożyła w tych krajach pierwszą w historii, oficjalną wizytę ministra spraw zagranicznych[26], a trzy miesiące później z oficjalną wizytą zawitał do Tbilisi prezydent L. Kaczyński[27]. Do energetycznej układanki konieczne było podjęcie bliższej współpracy z Kazachstanem. Podczas wizyty Lecha Kaczyńskiego w Astanie okazało się, że niespodziewanie w tym samym czasie składał tam wizytę premier Rosji Michaił Fradkow. Było to sygnałem, że ożywienie polityczne w Europie Środkowej wzbudziło na Kremlu niepokój. Mimo tego rozmowy Kaczyński-Nazarba­jew wyglądały obiecująco. Prezydent Kazachstanu szukał możliwości włączenia się do gry o ropociąg Odessa-Brody bez antagonizowania Rosji. Ważnym elementem była też współpraca z Azerbejdżanem. Na tym tle wiosną 2007 r. doszło do korekty oficjalnej polityki Polski wobec Kaukazu. 30 marca 2007 r., po wizycie w Kazachstanie, L. Kaczyński, w trakcie przyjęcia w Baku, w obecności prezydenta Azerbejdżanu Ilhama Alijewa, wygłosił toast, którym oznaczał wsparcie w sporze o Górski Karabach. Deklaracje L. Kaczyńskiego przeformułowały dotychczasową politykę na Kaukazie na język interesów, związanych między innymi z bezpieczeństwem energetycznym Polski. Poprzednio, kiedy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych redagowano dokumenty na temat Kaukazu Południowego, urzędnicy pilnowali, aby używać identycznych terminów na określenie relacji wobec Armenii, Azerbejdżanu i Gruzji. Dbali też o to, żeby nikt nie składał na Kaukazie Południowym wizyt z pominięciem którejś ze stolic regionu.

X. Dla polskich starań o podmiotowość polityki na wschodzie kluczowy był szczyt energetyczny w Krakowie 12 maja 2007 r., na którym gośćmi L. Kaczyńskiego, obok prezydentów Litwy i Ukrainy, byli też prezydenci Gruzji M. Saakaszwili oraz Azerbejdżanu I. Alijew. W tym samym czasie prezydent Rosji W. Putin, aby zademonstrować niechęć do polskich propozycji, a także aby nie dopuścić do udziału w spotkaniu prezydenta Kazachstanu N. Nazarbajewa, zorganizował szczyt energetyczny w Turkmenbaszy (dawny Krasnowodzk), w Turkmenistanie, na który go zaprosił. Media rosyjskie, wskazując nieobecność Nazarbajewa, komentowały szczyt w Krakowie jako porażkę Polski i podkreślały sukces W. Putina, który w trakcie kontr-szczytu wraz przywódcami Kazachstanu i Turkmenistanu podpisał deklarację o budowie gazociągu nadkaspijskiego[28]. Prawda była taka, że najlepszą ocenę krakowskiego szczytu stanowił właśnie fakt jak bardzo Putin angażował się w podważanie jego znaczenia. W Polsce, pomimo że wizja aktywnej polityki zagranicznej jako teoretyczny koncept była przedmiotem kompromisu, szybko doszło do jej pęknięcia właśnie na tle polityki energetycznej. Rozłam nastąpił jeszcze przed rozpoczęciem krakowskiego szczytu w związku z kluczowym zagadnieniem: czy ceną za podmiotową politykę na wschodzie może być nadwyrężanie relacji z Rosją? Jeden z ówczesnych liderów opozycji, Bronisław Komorowski zaatakował politykę energetyczną prezydenta, używając jako argumentu właśnie faktu, że W. Putin organizuje w tym samym czasie szczyt w Turkmenbaszy. 11 maja, jeszcze przed rozpoczęciem spotkania w Krakowie, mówił z trybuny sejmowej: „To jest ten słynny rurociąg Odessa-Brody. Żeby napełnić ten rurociąg treścią – ropą naftową, musi brać w tym udział np. Kazachstan. Pani minister powiedziała, że to wielki sukces, bo obecny jest przedstawiciel prezydenta Nazarbajewa. Ale przecież miał być prezydent i wiemy, dlaczego go nie ma. Nie ma go dlatego, że są kontakty kazachsko-rosyjskie. Są również ogłoszone całemu światu decyzje, że Kazachstan, owszem, będzie współpracował z Polską w kwestiach ropy, ale pod warunkiem, że w tym projekcie będzie brała udział także Rosja. Oznacza to, że w sensie politycznym ta konferencja w Krakowie jest już pusta, to jest wydmuszka. Tam już nic z tego nie będzie, to jest czysta propaganda – ładna, przyjemna uroczystość, za którą nic nie stoi. To jest, proszę państwa, nie szczyt w rozwiązywaniu problemów energetycznych, ale szczyt pozorów. To jest, proszę państwa, bardzo ładne, długie i namiętne mieszanie łyżeczką w szklance herbaty, może nawet bardzo elegancką łyżeczką, ale bez cukru. Może lepszym porównaniem byłoby, gdybym powiedział: mieszanie może brzydką chochlą, ale w beczce, gdzie po prostu nie ma ropy. Jeżeli w ten sposób będziemy budowali poczucie własnych sukcesów, to nigdzie nie dojdziemy”. Podobne w tonie były udzielane przez niego wywiady[29]. Fakt, że Kreml z powagą potraktował inicjatywę Polski, przyniósł L. Kaczyńskiemu – co dziwne – więcej krytyki niż pochwał. Okazało się, że dezaprobata Kremla jest okolicznością obciążającą – polskie reakcje na szczyt krakowski już wówczas powinny były więc być odczytane jako zła wróżba na przyszłość. Okazało się, że część elity politycznej w Warszawie nie dojrzała do niezależnej polityki energetycznej, jeśli miałaby ona budzić opór na Kremlu. Innym czynnikiem, który zaważył na dalszych losach sojuszu z Gruzją, była narzucona polskim elitom interpretacja, że niezależna polityka energetyczna ma z gruntu antyrosyjski wymiar. Powtarzanie tego uproszczenia, mimo, że nie było na nie dowodów, utrudniało osiąganie innych celów w polityce europejskiej. Szczyt krakowski okazał się zarazem początkiem i zwiastunem końca polityki południowo-wschodniej. Mimo obiecujących deklaracji Azerbejdżanu i Kazachstanu, został zdezawuowany na własnym podwórku. Oznaczało to, że wbrew niektórym opiniom, polityka wschodnia i energetyczna jest nad Wisłą raczej przedmiotem sporu niż współpracy.

XI. W jednej z emitowanych w Gruzji reklamówek, zachwalających przystąpienie do NATO, ogrodnik zakrywa winnicę przed złą pogodą tkaniną z napisem NATO. Gruzja to bodaj jedyne państwo byłego ZSRR, w którym poparcie dla integracji z NATO utrzymuje się na wysokim poziomie, ponieważ Gruzini po 2004 r. uwierzyli, że Pakt Północnoatlantycki może im dać bezpieczeństwo. Ta wiara w sprawiedliwe NATO miała się skończyć dla Gruzji źle. Model integracji z Zachodem, za którym obstaje Gruzja Saakaszwilego, polega na tym, by podobnie jak kraje Europy Środkowej najpierw wstąpić do NATO, a potem do UE. Kilka tygodni przed szczytem NATO w Bukareszcie, w „Gazecie Wyborczej” ukazał się artykuł Rolanda Asmusa NATO po Kaukaz[30], z wizją politycznej roli NATO w regionie od Adriatyku po Morze Czarne. Nie były to nowe poglądy autora. Już w 2005 r. pisał: „Pierwszy program zakłada kontynuowanie strategii promowania i rozszerzania demokracji i stabilności głębiej w Eurazji, a zwłaszcza w szerzej rozumianym obszarze Morza Czarnego. Mówiąc bardziej konkretnie, oznacza to wspomaganie konsolidacji zwycięstwa pomarańczowej i różowej rewolucji oraz zakotwiczanie zarówno Ukrainy, jak i Gruzji i południowego Kaukazu na Zachodzie. Takie zakotwiczanie jest także jedną z najlepszych i najbardziej skutecznych metod, dzięki którym Europa i Stany Zjednoczone mogą promować demokratyczny rozwój w Rosji, który musi być naszym ostatecznym celem. Drugi projekt, powiązany z pierwszym, to konieczność przenoszenia stabilności w szerszy region Morza Czarnego – nie tylko w ramach wysiłków zmierzających do budowy pełnej i wolnej Europy, ale także z intencją spojrzenia w kierunku szerszego Bliskiego Wschodu. Łącznie, te programy będą stanowić trzecią wielfazę euroatlantyckich działań zewnętrznych i integracji. Podobnie jak poszerzenie NATO o Europę Środkową i Wschodnią pomogło wyeliminować odwieczne źródła konfliktu geopolitycznego i rywalizacji na kontynencie, zakotwiczenie Ukrainy i szerszego regionu Morza Czarnego na Zachodzie ponownie pozytywnie przekształci mapę Europy”[31]. Lansowana przez Asmusa koncepcja odnowienia NATO poprzez rozszerzenie jest w rzeczywistości wizją polityczną, mało zaczepną wobec Rosji[32]. Ale nawet ona nie znalazła wystarczającego wsparcia wśród polityków w Europie i USA. Nie przyjęło się myślenie, że tylko jasny polityczny sygnał z NATO i Unii da szansę na trwałą stabilizację na Kaukazie Południowym. Wspierając drogę swego państwa na Zachód, społeczeństwo gruzińskie wykazywało się bezprecedensową odwagą i ofiarnością. Czas, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, działał na niekorzyść Gruzji, poddawanej niespotykanemu naciskowi propagandowemu i prowokacjom granicznym[33]. Wsparcie Polski nie było wystarczające, także spinana przez Lecha Kaczyńskiego koalicja przyjaciół Gruzji, z udziałem Litwy i Ukrainy, pod cichym patronatem USA, nie powiększała się. Tymczasem doszło do kluczowej rozgrywki, od której miało wiele zależeć. Czas polskiej aktywności nałożył się na okres intensywnej ofensywy dyplomacji rosyjskiej. W Bukareszcie decyzja w sprawie MAP (planu dojścia do członkostwa w NATO) dla Gruzji i Ukrainy zależała głównie od Niemiec. Działania Polski, takie jak apele do przywódców NATO, wizyty Saakaszwilego i Juszczenki w Warszawie, publiczne wystąpienia prezydenta, premiera i opozycji, jak artykuł L. Kaczyńskiego w „Financial Times”[34] – przyniosły skutek w tym sensie, że ruchu na rzecz MAP dla tych dwu państw nie dało się zignorować. Intensywne konsultacje na linii Warszawa-Waszyngton-Kijów-Tbilisi wpłynęły na układ stanowisk wewnątrz NATO oraz na przebieg wizyty George’a W. Busha na Ukrainie. Wśród polityków i ekspertów, zabrali głos André Glucksmann i Bernard-Henri Lévy, którzy napisali do A. Merkel i N. Sarkozy’ego: „Nie bójcie się Putina”[35].

Problem polegał na tym, że w jakimś stopniu w Bukareszcie Rosja została dopuszczona do współdecydowania o przyszłości NATO. Gdyby europejską prasę przejrzał kosmita, który dopiero co przyleciał na Ziemię, miałby wrażenie, że o kluczowych sprawach w NATO decyduje Rosja, że zwyczajem Paktu jest pytanie jej o zgodę i respektowanie jej stanowiska. Odniósłby też wrażenie, że dobra wola w relacjach NATO-Rosja obowiązuje w jedną stronę – wszyscy muszą okazywać zrozumienie i szacunek dla rosyjskiego punktu widzenia, chociaż Rosja nie jest członkiem Paktu i nie jest gotowa do respektowania stanowiska Gruzji. W tygodniach poprzedzających szczyt bukaresztański Rosja zrobiła wiele, by dać do zrozumienia, że nie aprobuje nie tylko pomysłów rozszerzenia – to przecież nie wchodziło w grę – ale nawet decyzji Paktu o podjęciu na ten temat rozmów. Postawiła państwa natowskie (równolegle będące też najczęściej członkami Unii Europejskiej) w bardzo niezręcznej sytuacji. Pomijam ostre w tonie „strategiczne wykłady” ambasadora Rosji przy NATO, Dmitrija Rogozina[36] czy wypowiedzi przewodniczącego Dumy, Borysa Gryzłowa[37]. Nawet jednak zazwyczaj umiarkowany w wypowiedziach wiceminister spraw zagranicznych Grigorij Karasin[38] straszył – w razie podjęcia decyzji o przyznaniu Gruzji i Ukrainie MAP – „głębokim kryzysem” w relacjach z Rosją itd. Aż trudno było uwierzyć w to, w jakim stopniu Rosjanie wyrzekli się w tej sprawie dyplomatycznych pozorów. Po jedenastu latach bliskich relacji Rosja-NATO, dominował w Rosji sposób opisywania Paktu, charakterystyczny dla epoki Chruszczowa i Breżniewa. Gruzja znalazła się w ogniu walki o wpływy między będącą w słabej kondycji wspólnotą euroatlantycką a Rosją i okazało się jak na dłoni, że Rosja tę konkurencję wygrywa[39]. Większość przywódców udawała, że tego nie widzi.

Wróćmy do Niemiec. Dla kanclerz Merkel cała sprawa stała się trudna z wielu powodów. Po pierwsze, od kilku lat Niemcy są bardzo aktywne na Ukrainie – politycznie i gospodarczo, podobnie w Gruzji. Dochodzi jeszcze tradycja dobrych relacji z Niemcami obu tych krajów. Tymczasem nie dawało się ukryć, że to Niemcy stanowią siłę blokującą polityczny impuls do rozszerzenia. Dotąd Niemcy miały argument, że Amerykanie „nie są przekonani do końca”. Ale wizyta prezydenta Busha w Kijowie 31 marca 2008 r. stworzyła okazję dla jego wyraźnych deklaracji. Wśród zwolenników otwarcia znalazły się: Kanada, Litwa, Łotwa, Estonia, Czechy, Słowacja, Polska, Bułgaria, Rumunia i Słowenia, które zajęły stanowisko przed szczytem. Jeśli szala zaczęłaby się przechylać na „za”, to nie oponowałyby Wielka Brytania, która nie zabierała głosu przeciw, plus potencjalnie Francja – Sarkozy dawał pozytywne sygnały, chłodzone co prawda przez ministra spraw zagranicznych Bernarda Kouchnera i innych członków rządu. Po drugie, jeśli Niemcy postawiłyby na swoim i nie poszły na ustępstwa, oznaczałoby to poważną deklarację, jak wyobrażają sobie stosunki sojusznicze w strategicznych, politycznych sprawach. Po trzecie, wzięłyby na siebie odpowiedzialność za stosunki Europa-Rosja w stopniu, w jakim same nie mogłyby jej unieść dla wszystkich było bowiem jasne, że rozmowa o członkostwie nowych krajów w NATO ułatwia rozważania o ich członkostwie w UE. Po czwarte, jeśli szczyt bukaresztański nie zakończyłby się pomyślnie, byłoby to fatalne dla przyszłości NATO i bezpieczeństwa w Europie. Po piąte, były jeszcze względy prestiżowe, związane z tonem propagandy i dyplomacji rosyjskiej wobec NATO. To prawda: przy poprzednich rozszerzeniach po 1989 r. Rosja postępowała podobnie, ale z mniejszym natężeniem i skutkiem odwrotnym do jej celów.

Po polskiej stronie podczas szczytu zaznaczyła się współpraca L. Kaczyńskiego i rządu D. Tuska, który był reprezentowany przez R. Sikorskiego. Upór Polski i współpraca z prezydentem Litwy V. Adamkusem przyniosły tylko połowiczny rezultat: przyjęta wbrew przeciwnikom przyznania Gruzji i Ukrainie MAP deklaracja nie była jednak formalną zgodą na rozpoczęcie drogi do rozszerzenia[40] i nie stanowiła wystarczającej gwarancji bezpieczeństwa dla Gruzji. W powszechnym odczuciu taką gwarancją byłoby ustalenie tzw. MAP – Rosja jako oficjalny partner NATO miałaby związane ręce. Inna sprawa, że gdyby nie V. Adamkus i L. Kaczyński, wiosną 2008 r. sprawy rozszerzenia nie wziąłby na siebie nikt inny. Z czasem okazało się, że bez dalej idących kroków nie do zatrzymania była sekwencja wydarzeń w Europie: uznanie Kosowa, szczyt NATO w Bukareszcie i wojna w sierpniu.

Edward Lucas postrzega te wydarzenia jako jeden z kolejnych aktów nowej zimnej wojny o wpływy: „Natomiast koszmarnie nieudany szczyt NATO w Bukareszcie zagwarantował wyłącznie jedno: szybkie pogrążenie się w wojnie (…) Nowi członkowie NATO, tacy jak Polska, przysłuchiwali się z przerażeniem, jak kraje «starej Europy» bez ogródek stwierdzają, że ich stosunki z Rosją liczą się bardziej niż interesy ich nominalnych wschodnich sprzymierzeńców…”[41]. W rzeczywistości NATO, które miało – zdaniem Asmusa – odnowić się w oparciu o proces rozszerzenia, stało się praprzyczyną kolejnych problemów z Rosją. Podjęcie niekonkretnej decyzji było jak sygnał wysłany do Moskwy, że zostało jej kilka miesięcy na działanie. Tym bardziej, że dla Rosji wojna z Gruzją była jak wojna z Zachodem[42], wojna o to, czy wola Gruzinów lub innego narodu wystarczy, by wyrwać się z imperium, była to wojna o kształt relacji Rosji z UE i NATO, tyle tylko, że mało kto się zorientował w tej rozgrywce, a sytuacja wewnętrzna w Polsce powodowała, że wobec sporów o politykę wschodnią, głos Lecha Kaczyńskiego był mniej słyszalny.

XII. Rok 2010 – ważny gruziński dyplomata na zachodzie Europy: „dla Rosji mamy być fajną Gruzją, jak dobra restauracja z tańcami, śpiewem i winem, i takich nas szanują. Kłopoty zaczęły się, kiedy zażądaliśmy wolności wyboru”. Prawda jest taka, że już w nie-imperialnych czasach, za Jelcyna, ukształtował się w Moskwie pogląd, że próby zmiany porządku rzeczy na Kaukazie będą traktowane jako agresywne zachowania wobec Kremla[43]. W 2004 r., E. Trofimow, przewodniczący Komisji Spraw Narodowościowych rosyjskiej Dumy, przekonywał: „Rosja nie może istnieć bez Kaukazu a Kaukaz – bez Rosji. Wobec tego na tym powinna być zbudowana tak wewnętrzna jak i zagraniczna polityka [Rosji]”[44]. Kluczem do zrozumienia tego, co się stało pomiędzy szczytem w Bukareszcie a wojną rosyjsko-gruzińską, jest stosunek Rosji do Kaukazu. Dla rosyjskich polityków i politologów Kaukaz, który posiada nie tyle ekonomiczne czy kulturowe, co wojenno-strategiczne znaczenie, z zasady nie ma zdolności do niezależnego funkcjonowania: może być albo w rękach Rosji, albo w rękach jej wrogów[45]. W ten sposób każdy, kto interesuje się tym regionem, automatycznie staje się wrogiem Rosji, skoro traktuje ona zarówno Kaukaz Południowy, jak i Północny, jako swoiste „laboratorium imperium”, gdzie od dwustu lat może testować własną siłę i zdolność do dominacji. Kaukaz to także obszar, wyrażający dążenia tych Rosjan, którzy przyznają, że Rosja aby istnieć, musi powiększać się terytorialnie, kierować się ku „ciepłym morzom” i budować przewagę na Bałtyku. Na drodze do „ciepłych mórz” leży Kaukaz a Europa Środkowa stoi na drodze nad Bałtyk. Ten sposób myślenia skazuje Rosję na trwały strukturalny konflikt z sąsiadami.

Z tego punktu widzenia eksperymentem na żywej tkance Kaukazu była druga wojna czeczeńska (1999-2003), która wyniosła W. Putina na najwyższy urząd. Okres władzy Jelcyna sprawiał w oczach Rosjan wrażenie, jakby państwo się rozsypywało, jakby trzeba je było posklejać. Wojna w Czeczenii nie była jedynie próbą zatarcia rys na rosyjskiej państwowości, ale „pedagogicznym” sygnałem dla innych części Federacji Rosyjskiej, które – podobnie jak np. Tatarstan – mogłyby chcieć nowego sposobu funkcjonowania w Rosji. W sierpniu 2008 r. Kreml znowu przeprowadził eksperyment na Kaukazie, tym razem Południowym. Komentatorzy dostarczyli argumentacji, którą dobrze znają nie tylko Polacy, ale wiele innych narodów pozostających w obszarze oddziaływania imperium: wprowadzenie porządku i chęć zbliżenia z Rosją rzekomo wyrażana przez samych najeżdżanych. Już latem 2005 r. politolog Michaił Czernow w taki sposób krytykował brak wystarczającego zaangażowania Rosji w regionie: „Wielki Kaukaz pogrąża się w chaosie i wojnie. Moskwa, nie zwracając uwagi na to, że wszystkie kaukaskie narody same chcą żyć w Rosji, nie odpowiada na to zapotrzebowanie”[46]. Wówczas jednak interwencja na Kaukazie wydawała się niewyobrażalna.

Zaczęło się od przygotowania propagandowego w Rosji: celem było pokazanie nowego prezydenta Gruzji jako źródła wszelkiego zła: kilkuletnia praca dała efekt. W sierpniu 2008 roku 80% Rosjan popierało interwencję w Gruzji, podczas, kiedy cztery lata wcześniej jedynie 6% Rosjan chciało „pomagać” Ostetii Południowej, bo tak formalnie określano cel interwencji[47]. Postrzegany przez Zachód jako liberał i reformator nowy prezydent Dmitrij Miedwiediew użył wojny z Gruzją jak pieczęci, mającej utwierdzić dążenie Rosji do reintegracji w swojej strefie wpływów całego obszaru byłego Związku Radzieckiego. Wzorem poprzednika – a obecnego premiera – W. Putina, D. Miedwiediew potrzebował „małej zwycięskiej wojenki”, aby uzyskać „legitymację” do rządzenia Rosją. Tym razem jednak chodziło nie tyle o wewnętrzne problemy Federacji, ile o powrót do starego geopolitycznego znaczenia silnej surowcami energetycznymi i wciąż pokaźnym arsenałem rakiet Rosji – jako nowego bieguna porządku światowego. Kreml użył Gruzji także w sensie praktycznym, aby utrudnić utworzenie gazociągu Nabucco z Azji Środkowej i Azerbejdżanu oraz pokazać Kazachstanowi, że wykorzystywanie trasy Baku-Supsa do transportu ropy z pominięciem Rosji, może się w przyszłości źle zakończyć. Rakiety, które spadły na Gruzję nieopodal rurociągu BTC, pokazywały, co może się stać. Analitycy mieli prawo pomyśleć, że skoro mogły one tak skutecznie nie trafić, to pewnie z łatwością mogłyby jednak osiągnąć cel. Nie mniej ważna była ideologia rosyjskiej operacji „przymuszania do pokoju”. Rosja dała sygnał państwom, które kilkanaście lat wcześniej powstały po upadku Związku Radzieckiego i zdecydowały się na pójście w kierunku integracji z Unią Europejską czy NATO, że „otrząsnęła się z kurzu epoki Jelcyna” i ponownie należy się z nią liczyć. Zachód natomiast przekonał się, że nie ma możliwości oddziaływania w rosyjskiej (post-sowieckiej) strefie wpływów.

Powody, dla których Rosja zdecydowała się interweniować na Kaukazie, są podobne i praktyczne w swej istocie, jak pod koniec XVIII wieku i w drugiej dekadzie wieku XX. Oprócz surowców energetycznych i innych względów strategicznych, istotne są przyczyny symboliczne. Dominacja na Kaukazie pokazuje siłę Rosji zarówno wewnątrz Federacji, ponieważ świadczy o jej spójności, jak również na zewnątrz, w pozostałych w mentalności rosyjskiej po 1991 r. strefach wpływów: bliższej, obejmującej kraje byłego Związku Radzieckiego i dalszej, sięgającej państw dawnego Układu Warszawskiego[48]. Dodatkowo, Gruzja była niestety dużo łatwiejszym celem niż np. Ukraina.

XIII. W polskiej polityce zagranicznej sierpień 2008 r. stał się kolejnym przełomowym momentem „kaukaskiego romansu”. Lech Kaczyński, mimo że zdawał sobie zapewne sprawę z cynizmu europejskiej polityki, także z tego, że być może wsparcie UE i NATO nie będzie wystarczające, nie mógł się cofnąć. Przyszedł moment próby odnowionego sojuszu z Gruzją i poczucie, że nawet pragmatyczne milczenie Polski i tak będzie końcem marzeń o energetycznej niezależności i poważniejszej roli w regionie. Wspólna akcja prezydenti rządu ściągnęła kluczowych europejskich i natowskich polityków z zaspanego sierpniowego weekendu do biur. Pod rosyjskimi placówkami w Polsce zebrały się tłumy. Donald Tusk chłodził nastroje. Był rozdarty pomiędzy chęcią polepszenia relacji z Rosją a moralnymi zobowiązaniami wobec sojuszniczej Gruzji. Kiedy wojska rosyjskie wkroczyły do Gruzji, prezydent Polski zdecydował się polecieć do Tbilisi, aby sprzeciwić się napaści. Ostatni raz zadziałała montowana koalicja państw środkowej Europy. Lech Kaczyński wykazał się niespotykaną zdolnością mobilizacyjną w organizowaniu pomocy dla Gruzji. Na pokładzie samolotu prezydenta RP do Gruzji polecieli oprócz niego przywódcy Litwy, Ukrainy, Łotwy i Estonii. Była to próba wywarcia presji nie tylko na Rosję – żeby przerwała działania wojenne, ale i na prezydenta Francji, który usiłował mediować między Moskwą a Tbilisi. Jednak plan Sarkozy’ego, choć doprowadził do przerwania działań wojennych, nie kończył sprawy. Lucas pisze: „W Rosji skutkiem tej wojny [z Gruzją w sierpniu 2008], szalenie popularnej, był koniec gadania o odwilży Miedwiediewa. Drobny prawnik z Sankt Petersburga bez wysiłku wszedł w rolę przywódcy wojowniczego państwa, otwarcie oskarżającego w niemal równym stopniu Gruzję, co Zachód. Rosja, powiedział, nie boi się «nowej zimnej wojny». Tak naprawdę wydaje się, że nie boi się też gorącej, gdyż formułuje stanowcze groźby pod adresem NATO, żeby nie zwiększało swojej obecności wojskowej na Morzu Czarnym. Trudno o głośniejszy sygnał do przebudzenia Zachodu”[49]. Rosja skutecznie zażądała wyłączności na określanie reguł politycznej gry na Kaukazie i gwarantowanie pokoju[50]. Po kilku miesiącach okazało się, że Kreml wygrał: plan prezydenta Francji nie został wykonany a Rosja – przy milczeniu także polskiego rządu – jakby nigdy nic wróciła do rozmów o zawarciu nowej umowy z Unią Europejską. Tymczasem trwały prace zespołu szwajcarskiej dyplomatki Heidi Tagliavini, która miała odpowiedzieć na pytania o przyczyny wojny. Ostateczna wersja raportu została ogłoszona 30 września 2009 r. Wokół raportu zapanowało milczenie, ponieważ Tagliavini nie poszła tropem: kto pierwszy strzelił, ten zawinił[51] – zdawała sobie sprawę, że w ocenie przyczyn konfliktu należy uwzględnić przede wszystkim jego kontekst – kilkuletnie prowokowanie Gruzji przez Rosję, problemy etniczne, rolę ZSRR w kreowaniu konfliktów na Kaukazie, różnicę potencjałów itd. Raport potwierdzał, że to Rosja weszła na terytorium Gruzji i anektowała jego części. Jednak już wówczas europejskie rządy milczały. Odezwali się jedynie intelektualiści, wśród nich: Adamkus, Cohn-Bendit, Havel, Michnik: „Podczas gdy Europa wspomina hańbę paktu rosyjsko-niemieckiego i układów z Monachium i przygotowuje się do obchodów 20. rocznicy upadku muru berlińskiego, nasuwa się pytanie: czy zapamiętaliśmy lekcje historii? Innymi słowy: czy jesteśmy zdolni do tego, by nie powtórzyć dzisiaj błędów, które położyły się cieniem na XX wiek?”[52]. Po kilkunastu kolejnych tygodniach Francja jako pierwszy kraj w historii NATO zdecydowała o sprzedaży Rosji supernowoczesnego sprzętu: okrętu Mistral. André Glucksmann skomentował to nader gorzko: „Szef marynarki rosyjskiej Władimir Wysocki już się cieszy i zaciera ręce: taki okręt «pozwoliłby naszej czarnomorskiej flocie wykonać swoją misję (w Gruzji) w czterdzieści minut zamiast w 26 godzin». Nie, to nie gafa pijanego marynarza, lecz świadoma wypowiedź, których putinowcy nie szczędzą: Gruzja zostanie połknięta przez Moskwę, zanim świat zdąży się zorientować. Jeśli ktoś tego jeszcze nie rozumie, musi wiedzieć, że Putin wznosił toast «za nieuchronne zjednoczenie Gruzji». Było to w listopadzie 2009 roku, Primakow świętował swoje 80. urodziny. Wszyscy obecni tam wysocy dygnitarze właściwie odczytali sens tego toastu. To był toast za zjednoczenie Gruzji i Rosji. Dla wszystkich tych odważnych ludzi imperium rosyjskie jest jedynym nieprzekraczalnym horyzontem”[53]. Sprzedaż Mistrali była gorzkim akordem końcowym planu Sarkozy’ego. Francja schowała swoją dumę – dla interesów opuściła Gruzję. W marcu 2010 r. prezydent Francji nawet nie próbował tworzyć pozorów.

XVI. Kijów 2009 – znany rosyjski polityk do polskiego: „róbcie sobie co chcecie u siebie, nawet amerykańską bazę, ale nie wchodźcie na nasze terytorium”. Poszukując sposobu na bezpieczne dostawy energii Polska sądziła naiwnie, że czasy się zmieniły i rzeczywiście podjęła bliską współpracę z państwem, którego terytorium – przy milczeniu międzynarodowej opinii publicznej – Rosja uważa za własne. Polska udzieliła wsparcia Gruzji ze względu na moralne zobowiązania i jej chęć współpracy z Unią Europejską i NATO. Wspólne doświadczenia walki o przetrwanie na obrzeżach imperium zbiegły się, jak rzadko kiedy, z konkretnymi sprawami do załatwienia – i to dobrze. Ale jakby spóźnione o kilka lat, bo skorelowane z czasami Putina i Miedwiediewa, czasami twardej walki Rosji o powrót w stare koleiny imperium. Pierwszy raz w historii Polska mogła pomóc: koalicja państw wspierających Gruzję dała jej poczucie siły, nie mogła jednak całkowicie zmienić biegu wydarzeń i prze­de wszystkim jej położenia na mapie. W Słodkim życiu księżniczki Helena Amiradżibi pisze o swoich gruzińskich rodzicach: „Odkąd pamiętam stan ducha moich rodziców oscylował pomiędzy lekkim podenerwowaniem a histerią. Czasem przechodził w euforię. Wtedy zapraszali przyjaciół i tańczyli do białego rana, zapominając o moim istnieniu”[54]. Szansa na zmianę geopolitycznego losu Gruzji i świadomość jej sytuacji na Kaukazie oraz poczucie, że kolejny raz w historii nie przekonała do siebie wystarczającej ilości zachodnioeuropejskich „dworów”, towarzyszyły Gruzji od wiosny 2008 r. Mało kto jest naiwny w polityce, ale każdy liczy, że jednak nie wszystkie słowa są rzucane na wiatr. Także Gruzja miała prawo do tej wiary, do zaufania wobec NATO i UE. Zresztą bez niej tym bardziej śmiały polityczny plan zamieniłby się dla Gruzji w smętny romans najlepszego gatunku.

Jednak w tej rozgrywce jeszcze o coś chodziło. Rosja, która dysponuje zaledwie częścią zasobów energii po ZSRR[55], ze względu na układ sieci transportowych zagwarantowała sobie prawo do dysponowania także nie swoimi zasobami również po rozpadzie Związku Radzieckiego. Już za czasów Gorbaczowa dysponowanie energią i kontrolowanie jej transportu obok tzw. zamrożonych konfliktów zostało pomyślane jako kolejny z czynników spinania rozpadającego się imperium w przyszłości[56]. Dzięki rosyjskiemu monopolowi na transport ropy i gazu, zasoby poszczególnych krajów dawnego ZSRR nie stały się ich własnością, ale rodzajem lenna, nie przeszły bowiem nigdy do pełnej dyspozycji dawnych republik – a dzisiaj formalnie niepodległych państw. Areną wojny o utrzymanie tego stanu rzeczy nie stało się jednak żadne z państw, które posiadają źródła energii. Ofiarą padła Gruzja, która choć sama nie dysponuje złożami, zdecydowała się w porozumieniu z państwami Unii Europejskiej budować korytarz, który w praktyce naruszyłby energetyczne lenno Rosji. Choć niekiedy traci się go z oczu, to bodaj kluczowy aspekt kaukaskiego romansu. 12 maja 2007 r., w wywiadzie dla Marii Przełomiec, Lech Kaczyński mówił: „Rosjanie w tej chwili też nie mają monopolu produkcyjnego, ponieważ to, co mają Azerowie razem z Kazachstanem, to są zasoby niewiele mniejsze od rosyjskich (…) Jeżeli ktoś nie ma monopolu produkcyjnego, to w istocie utrzymanie monopolu transportowego na bardzo długi czas jest rzeczą niemożliwą. Myślę, że najrozsądniej będzie, jak wszyscy wezmą to pod uwagę, ponieważ Rosja i tak będzie krajem tranzytowym na bardzo wielką skalę, niezależnie od tego, że jest też wielkim eksporterem, bardzo dużo produkuje”[57]. Choć dla Brukseli najważniejsza jest kwestia bezpieczeństwa energetycznego i skuteczność wysiłków Unii Europejskiej w jego zapewnianiu, to zerwanie z zasadą lenna nie jest tak ważne, jak dla Gruzji, Polski czy Litwy. Mimo ich zabiegów, najważniejsze kraje UE jak dotąd w praktyce nie zdecydowały się potwierdzić, że Gruzja ma prawo do wyboru własnej drogi rozwoju, dokładnie takie samo, jak Francja czy Niemcy, a co najważniejsze, nie zdecydowały się podważyć energetycznego lenna Rosji. To kluczowe nieporozumienie zaważyło na wydarzeniach 2008 r.



[1]     Gruzja, Wydawnictwo Komitetu Gruzińskiego w Polsce, Warszawa 1939, s. 56-59.

[2]     Por.: W. Zajączkowski, Rosja i narody. Ósmy kontynent. Szkic dziejów Eurazji, Warszawa 2009, s. 48-50.

[3]     Tamże, s. 160.

[4]     H. Amiradżibi, Słodkie życie księżniczki, Warszawa 1996, s. 137.

[5]     W. Materski, Gruzja, Warszawa 2000, s. 294nn.

[6]     Tegoż, Gruzja, Warszawa 2010, s. 389.

[7]     Tegoż, Gruzja, Warszawa 2000, s. 299n.

[8]     W. Bączkowski, Czy prometeizm jest fikcją i fantazją?, [w:] O wschodnich problemach Polski, red. J. Kloczkowski, P. Kowal, Kraków 2001, s. 137; por. J. Malicki, Tajna wojna – walka polskich prometeistów o Europę Wschodnią, Warszawa 2010, mps w zbiorach autora, s. 1-8.

[9]     W. Bączkowski, Czy prometeizm jest fikcją…, dz. cyt., s. 155.

[10]    Żywot świętego ojca naszego kapłana męczennika archimandryty Grzegorza Peradze, [w:] „Pro Georgia. Journal of Kartvelological Studies” 2006, nr 14, s. 5-20.

[11]    W. Materski, Gruzja, Warszawa 2000, s. 303.

[12]    Por. P. Kowal, Za wolność naszą i waszą. Ukraina, Litwa, Białoruś w myśli polskich środowisk opozycyjnych w latach 1976-1980, [w:] Narody i historia, red. A. Rzegocki, Kraków 2000, s. 239-295.

[13]    W. Materski, Gruzja, Warszawa 2010, s. 394.

[14]    Margaret Thatcher udała się w podróż po Związku Radzieckim, „Trybuna Ludu”, 2 IV 1987. Por. Thatcher tours Georgia last day in U.S.S.R., The Associated Press – Anchorage Daily News, 2 IV 1987; Reactions to Mrs. Thatcher’s Moscow Visit, BBC Summary of World Broadcasts, 4 IV 1987.

[15]    Szyfrogram nr 1233/III/3806, 26 VII 1988, Archiwum MSZ D IV 2/92 w.1.

[16]    M. Rakowski, Dzienniki polityczne 1987-1990, t. 10, Warszawa 2005, s. 417.

[17]    Por. J. Doboszyńska, Wyobcowanie i drogi odnajdywania korzeni – na przykładzie tbiliskiego środowiska polonijnego, [w:] Polacy w Gruzji, red. ks. E. Walewander, Lublin 2002, s. 279-283.

[18]    Por. J. Kloczkowski, P. Kowal, O Włodzimierzu Bączkowskim, [w:] W. Bączkowski, O wschodnich problemach Polski, dz. cyt., s. 26-27.

[19]    A. J. Madera, Polska polityka zagraniczna. Europa Środkowo-Wschodnia 1989-2003, Rzeszów 2003, s. 92.

[20]    R. Stemplowski, Wprowadzenie do analizy polityki zagranicznej, t. II, Warszawa 2007, s. 33.

[21]    E. Lucas, Nowa Zimna Wojna. Jak Kreml zagraża Rosji i Zachodowi, Poznań 2008, s. 209.

[22]    L. Kaczyński, Wystąpienia, listy, wywiady 2006, Warszawa 2007, s. 59.

[23]    Ł. Wróblewski, GUAM – Organizacja na Rzecz Demokracji i Rozwoju, http://www.psz.pl/tekst-2907/Lukasz-Wroblewski-GUAM-Orga­nizacja-na-Rzecz-Demokracji-i-Rozwoju/Str-2

[24]    Por. Kazakhstan-China oil pipeline opens to operations, „Xinhua”, 12 VII 2006.

[25]    W związku z nimi od 24 do 25 stycznia 2007 r. byłem w Tbilisi jako sekretarz stanu MSZ.

[26]    Od 23 do 26 listopada 1998 r. jako przewodniczący Rady OBWE na Kaukazie przebywał m.in. Bronisław Geremek.

[27]    Była to pierwsza oficjalna wizyta prezydenta RP w Gruzji. W 1998 r. roboczą wizytę w Tbilisi złożył prezydent Aleksander Kwaśniewski, ponownie przebywał tam z wizytą 12-13 listopada 2001 r.

[28]    Reakcje mediów na szczyt energetyczny w Krakowie, Ośrodek Studiów Wschodnich, 16 V 2007, URL: http://www.osw.waw.pl/pl/pu­blikacje/tydzien-na-wschodzie/2007-05-16/reakcje-mediow-na-szczyt-energetyczny-w-krakowie.

[29]    Por. Radio TOK FM, Bronisław Komorowski w rozmowie z Igorem Janke, 15 V 2007.

[30]    R. Asmus, NATO po Kaukaz, „Gazeta Wyborcza”, 01 III 2008.

[31]    www.nato.int/docu/review/2005/issue2/polish/analysis.html.

[32]    Por. R. Asmus, NATO po Kaukaz, dz. cyt.

[33]    P. Pilas, Coraz starszy niedźwiedź, www.psz.pl, 20 II 2009.

[34]    L. Kaczyński, NATO has a duty to embrace Ukraine and Georgia, “Financial Times”, 31 III 2008.

[35]    http://wyborcza.pl/1,86692,5070601.html.

[36]    Rosja grozi zerwaniem z NATO w razie przyznania Gruzji MAP, wiadomości.gazeta.pl, 6 IX 2008.

[37]    W. Radziwinowicz, USA obiecuje, Rosja straszy, „Gazeta Wyborcza”, 2 IV 2008.

[38]    Bush: „Chcemy Ukrainy w NATO”. Wbrew Rosji, Niemcom i Francji, wiadomości.gazeta.pl, 1 IV 2008.

[39]    Por. M. Leonard, N. Popescu, Rachunek sił w stosunkach Unia Europesjka-NATO, Londyn-Warszawa 2008; N. Popescu, A. Wilson, The limits of enlargement-lite: European and Russia power in the troubled neighbourhood, Londyn 2009, s. 4-5; M. Kaczmarski, Rosja na rozdrożu, Warszawa 2006, s. 96.

[40]    Por. R. D. Asmus, A Little War that shook the World. Georgia, Russia, and the future of the West, New York 2010, s. 132-134.

[41]    E. Lucas, Nowa Zimna Wojna…, dz. cyt., s. 213.

[42]    Por. R. D. Asmus, A Little War…, dz. cyt., s. 217.

[43]    A. Daros, Moskwa i Kaukaz, „Dziś” 2000, nr 1, s. 128.

[44]    Россия не может существовать без Кавказа, а Кавказ – без России. Из заседания на Госдуме 3 сентября 2004 г., „РФ сегод­ня” 2004, nr 21, www.russia-today.ru/2004/no_21/21_topic_1.htm.

[45]    Por. А. В. Коваленко, И. X. Богатырева, Россия и Кавказ, www.budetinteresno.narod.ru/elbrus/rus_kav.htm.

[46]    Михаил Чернов, Россия предает Кавказ. Трусость Путина не знает границ, www.centrasia.ru/newsA.php?st=1123915800, 13 VIII 2005. (Tłum. P. Kowal).

[47]    D. Babicz, Wojna i Gruzja, „Nowa Europa Wschodnia” 2009, nr 5, s. 45.

[48]    P. Kowal, Dwie strefy cienia. Próby restauracji wpływów dawnego ZSRR w Europie a relacje Rosji z UE i NATO, [w:] Stosunki transatlantyckie z perspektywy polskiej polityki zagranicznej, red. A. Orzelska, Warszawa 2009, s. 85-120.

[49]    E. Lucas, Nowa Zimna Wojna…, dz. cyt., s. 217.

[50]    Por. Александр Ципко, Своих не бросают. Гарантом мирного существования народов Кавказа может быть только Россия, „Российская газета”, 21 VIII 2008 (nr 4734), www.rg.ru/ 2008/08/21/putin.html.

[51]    Georgia ‘started unjustified war’, BBC News, 30 IX 2009, http://news.bbc.co.uk/2/hi/europe/8281990.stm.

[52]    http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,7066281, Europejscy_intelektualisci_bronia_Gruzji.html.

[53]    http://wyborcza.pl/1,97557,7333140,Mistral___fatalny_syg­nal.html.

[54]    H. Amiradżibi, Słodkie życie…, dz. cyt., s. 141.

[55]    Por. E. Wyciszkiewicz (red.), Geopolityka rurociągów. Współzależność energetyczna a stosunki międzypaństwowe na obszarze postsowieckim, Warszawa 2008.

[56]    Por. A. Dudek, Reglamentowana rewolucja, Kraków 2004, s. 399.

[57]    L. Kaczyński, Wystąpienia…, dz. cyt., s. 330.



Paweł Kowal - Historyk, pracownik Instytutu Studiów Politycznych PAN, poseł na Sejm (2005-2009) RP, Europoseł (2009-), były wiceminister spraw zagranicznych (2006-2007), ekspert ds. stosunków międzynarodowych, współautor koncepcji Muzeum Powstania Warszawskiego. Współautor wydanych przez OMP książek "Rzeczpospolita na arenie międzynarodowej" (2010), "Narody i historia" (1999) i Włodzimierz Bączkowski "O wschodnich problemach Polski" (2000, wybór tekstów, wraz z J. Kloczkowskim).

Wyświetl PDF