Michał Łuczewski
Od socjalizmu do konserwatyzmu i dekadentyzmu. Przemiany polskiej lewicy po 1989 roku O współczesnej polskiej lewicy wiadomo tylko tyle, że nie wiadomo, czym jest. Każda jej definicja pozostaje bowiem problematyczna. Z grubsza rzecz biorąc badacz ma dwie podstawowe możliwości, które wchodzą ze sobą w konflikt. Może więc uznać, że lewicą jest albo to, co ludzie za lewicę uznają (definicja nominalna), albo to, co za lewicę uznaje dana teoria (definicja projektująca/realna/substancjalna). Co więcej, w tym ostatnim przypadku musi bądź zdecydować się na którąś z licznych istniejących propozycji, bądź też skonstruować własną. W zależności od tego, jaką opcję wybierze, za każdym razem lewica będzie dla niego czymś innym. Dwie definicje lewicy Ponieważ różnice między politycznymi deklaracjami badanych a deklarowanymi przez nich wartościami są duże, można być lewicowcem w swoim własnym mniemaniu, ale nie posiadać lewicowych wartości, tak jak zdefiniował je badacz[1]. Gorzej jeszcze, można być lewicowcem według jednej teorii i nie być nim według teorii konkurencyjnej. Jak wyjść z tego paradoksu? Przy pomocy metodologii, która pozwoli nam wskazać na silne i słabe strony definicji. Na podstawie rozważań Brzezińskiego i Gerringa sformułujmy najpierw pięć kryteriów, jakie powinno spełniać prawidłowo skonstruowane pojęcie analityczne[2].
Między poszczególnymi kryteriami istnieje napięcie, które powoduje, że spełnienie jednego z nich utrudnia spełnienie pozostałych. Innymi słowy, nie można spełnić wszystkich kryteriów na raz. Widać to bardzo dobrze na przykładzie dwóch definicji lewicy. To, co jest siłą definicji nominalnej, okazuje się słabością definicji substancjalnej – i vice versa. Gdy kierujemy się deklaracjami badanych, trafność zewnętrzna jest z góry zapewniona. Mamy bowiem jedno pewne kryterium, które pozwala nam przyporządkować daną jednostkę lewicy. Jeśli ktoś mówi, że jest lewicowcem, jest lewicowcem. Jeśli o nim mówią, że jest lewicowcem, jest lewicowcem. Ponadto taka definicja jest intuicyjna, zrozumiała i niekontrowersyjna – zgadza się z potocznymi odczuciami ludzi. Z drugiej jednak strony, wiąże się z nią szereg niedogodności. Choć wiemy, że dana jednostka określa się jako lewicowa (lub inni ją jako taką określają), w dalszym ciągu nie wiemy, jakie kryteria stosuje, jakie wymiary bierze pod uwagę. W szczególności oznacza to, że nie jesteśmy pewni, czy bierze ona pod uwagę wszystkie wymiary lewicowości (trafność treściowa) i czy owe wymiary nie wchodzą ze sobą w konflikt (trafność wewnętrzna). W przeciwieństwie do definicji nominalnych, w definicjach projektujących wymiary są zwykle jasno i spójnie wyodrębnione (zagwarantowana trafność wewnętrzna), a badacze starają się opisać lewicę we wszystkich jej wymiarach (standardowo: polityka, ekonomia, obyczajowość; zagwarantowana trafność treściowa). Powoduje to, że tego typu definicję można używać w wielu kontekstach w tym samym znaczeniu. Kłopot w stosunku do definicji nominalnych polega jednak na tym, że każda projektująca definicja może zostać zakwestionowana jako nieintuicyjna, a wymienione przez nią kryteria – poddane w wątpliwość (trafność zewnętrzna).
Słabe i silne strony obu definicji można podsumować schematycznie w przedstawionej poniżej tabeli.
Teoria pięciu światopoglądów Te podstawowe ustalenia jasno pokazują, że nie należy opowiadać się za jedną definicją kosztem drugiej; wybierając jedną z nich, jednocześnie godzilibyśmy się z jej słabymi stronami i pozbawialibyśmy się silnych stron definicji konkurencyjnej. Powinniśmy raczej korzystać z obu definicji naraz i to w taki sposób, by ograniczać ich słabe strony i łączyć mocne. W przypadku definicji nominalnej oznacza to, że powinniśmy wyartykułować ukryte potoczne kryteria, którymi kierują się ludzie, określając dane ugrupowanie jako lewicowe. Pozwoli nam to, z jednej strony, ustabilizować znaczenie definicji nominalnej – będziemy teraz wiedzieć, co ludzie mają na myśli, mówiąc „lewica”, a z drugiej – sprawdzić, czy owe kryteria są ze sobą spójne. Z kolei w przypadku definicji substancjalnej powinniśmy skonstruować zrozumiałą i akceptowalną teorię lewicy. Po 1989 roku w Polsce jako lewicowe były określane przede wszystkim następujące nurty: (a) postkomuniści (SdRP, SLD; „czerwoni”); (b) lewica postsolidarnościowa (ROAD, Unia Demokratyczna, Unia Wolności; „różowi”); (c) Nowa Lewica (zieloni). Pomijam tutaj pomniejsze nurty, takie jak skrajne ugrupowania lewackie (anarchiści, „Lewica bez Cenzury”), środowisko „Obywatela”, „Le Monde Diplomatique”, efemeryczne partie polityczne, PPS czy Unię Pracy, które nie są w równie powszechny sposób utożsamiane z lewicą. O tym problemie pouczająco mówił Aleksander Małachowski: „Słowo lewica kojarzy się ludziom z komuną i czerwonym. Tymczasem nie! Ja jestem socjaldemokratą. I na tym polega problem Unii Pracy, że jeszcze nie nastąpiła identyfikacja niepostkomunistycznego elektoratu z pojęciem lewicy”[3]. Z identycznym problemem musiał mierzyć się również PPS. „Podczas spotkań z moimi wyborcami i przy innych okazjach – pisał Jan Józef Lipski – muszę nieustannie tłumaczyć, że słowo socjalizm zostało przez komunistów ukradzione – i że trzeba je odebrać, że niepodległościowa i demokratyczna tradycja polskiego socjalizmu nie ma nic wspólnego z komunizmem”[4]. Charakterystyczne, że obie partie, mimo swej początkowej niechęci do lewicy postkomunistycznej, ostatecznie weszły z nią w koalicję. Inna rzecz, że spowodowało to, iż szeregi UP opuścił Ryszard Bugaj, a szeregi PPS – Lidia Ciołkoszowa, nestorka polskiej lewicy i honorowa przewodnicząca Partii. W tym kontekście jej słowa z 1993 roku nabrały ironicznego wydźwięku: „Nazwę PPS – która miała tak wielki wkład w życie narodu, i której tradycja była tak pełna ofiarności i bohaterstwa – trzeba utrzymać. PPS narodziła się w 1892 roku. Nie ma drugiego stronnictwa politycznego w Polsce, które by przez 100 lat nie zmieniło nazwy, a mimo to utrzymało się w życiu politycznym jako dość wyraźna siła”[5]. Już na pierwszy rzut oka widać, że w świadomości potocznej wykorzystuje się różne kryteria do określenia danego ugrupowania jako lewicowego. Po pierwsze, możemy kierować się jego przeszłością i określać jako lewicowe te, które są potomkami lewicowych organizacji (PPR ® PZPR ® SLD; PZPR ® KOR ® ROAD ® UW). Po drugie, możemy kierować się tym, czy dane ugrupowanie samo definiuje się jako lewicowe (przypadek Nowej Lewicy). Po trzecie, możemy brać pod uwagę wartości przez nie wyznawane, np. emancypację obyczajową, które klasyfikujemy jako lewicowe (ponownie Nowa Lewica). Te kryteria są niespójne, gdyż wartości nie muszą iść w parze z autoidentyfikacją, a autoidentyfikacja – z lewicową przeszłością. Za każdym razem mamy więc do czynienia z różnymi lewicami. Definicje substancjalne z kolei najczęściej wskazują na wartości jako wyróżnik lewicowości: już to jedną główną wartość – równość (lewica toleruje mniejsze nierówności niż prawica; teoria Norberta Bobbio) czy konstruktywizm (lewica jest zwolennikiem większego planowania w gospodarce niż prawica; teoria Friedricha von Hayeka) – już to szereg wartości, np. wolność, równość i braterstwo czy też wyzwolenie obyczajowe (w moralności), egalitaryzm (w ekonomii) i prawa człowieka i mniejszości (w polityce)[6]. Każda z tych koncepcji ma jednak szereg niedogodności. Po pierwsze, nie biorą one pod uwagę polskiego kontekstu, są tworzone jako teorie uniwersalne, które mają być trafne zawsze i wszędzie. Ale w dziedzinie polityki kontekst społeczny ma olbrzymie znaczenie – i to, co jest lewicowe w jednym kraju, nie musi być lewicowe w innym. W tym sensie nie rozwiązują one problemu trafności zewnętrznej. Po drugie, zamiast rozumieć podział lewica-prawica, każda z powyższych definicji przenosi go na poziom naukowy. Tymczasem binarne podziały z zasady nie są dobrymi kategoriami analitycznymi, najczęściej stanowiąc efekt konfliktu społecznego, a nie próby zrozumienia rzeczywistości we wszystkich jej niuansach. Po trzecie, każda z definicji skupia się na wartościach, które traktowane są w oderwaniu od rzeczywistości społecznej, przez co nie tyle wyjaśniają wartości, ile je potwierdzają. W konsekwencji umiemy stwierdzić, że podział lewica-prawica istnieje, ale nie wiemy, dlaczego istnieje i dlaczego przedstawia się on w taki, a nie inny sposób. W skrócie, dostępne nam naukowe teorie nie potrafią w satysfakcjonujący sposób opisać i wyjaśnić lewicowości w polskim kontekście. W związku z tym chciałbym zaproponować teorię konkurencyjną, która choć w części byłaby wolna od tych problemów. Korzystając z inspiracji Wilhelma Diltheya, określiłem ją mianem teorii pięciu światopoglądów[7]. Po pierwsze, aby rozwiązać problem trafności zewnętrznej, odwołuje się ona do polskiego doświadczenia, w szczególności do okresu po powstaniu styczniowym, kiedy krystalizowały się w Polsce główne opcje ideologiczne: konserwatyzm (stańczycy: Tarnowski, Szujski, Bobrzyński), nacjonalizm (wczesna endecja: Popławski, Dmowski, Balicki) i socjalizm (Krzywicki, Limanowski, Abramowski, Żeromski, Kelles-Krauz). Do tego dochodziły jeszcze prądy neoromantyczne (Brzozowski, Górski, Szczepanowski), rozwijane w oparciu o mesjanizm polskich wieszczów, oraz dekadentyzm, którego najlepszym wyrazicielem stał się Stanisław Przybyszewski i jego uczniowie, jak np. Tadeusz Boy-Żeleński. Wszystkie te opcje występowały wtedy w stanie czystym – i traktuję je jako typy idealne, do których będę odnosił współczesne ideologie polityczne. Kieruję się tutaj również przeświadczeniem Hannah Arendt, która pisała: „Elementarne problemy polityki nigdy nie uwidaczniają się w sposób tak bezpośredni i palący jak wówczas, gdy są formułowane po raz pierwszy […]. Początek jest, mówiąc słowami Burckhardta, niczym «fundamentalny akord», który rozbrzmiewa w niekończących się modulacjach”[8]. Tak jak filozofia polityczna na Zachodzie zrodziła się w Grecji, tak polska filozofia polityczna zrodziła się po 1863 roku. Wtedy zabrzmiał jej „fundamentalny akord”. Po drugie, teoria pięciu światopoglądów – jak sama nazwa wskazuje – wychodzi poza binarne przeciwstawienie lewica-prawica w stronę kontinuum lewicowo-prawicowego. Dzięki temu może oddać sprawiedliwość rzeczywistości społecznej w całym jej skomplikowaniu. Po trzecie, odnosi ona wartości polityczne do kontekstu społecznego: do grup, które je wspierają i do sposobów ich legitymizacji. Pozwala jej to nie tylko opisywać, ale przede wszystkim wyjaśniać poszczególne światopoglądy. W Polsce popowstaniowej można wyróżnić pięć głównych światopoglądów: romantyzm i dekadentyzm oraz socjalizm, nacjonalizm i konserwatyzm. Dwa pierwsze były światopoglądami antypolitycznymi, trzy ostatnie – politycznymi. Przedstawiciele romantyzmu i dekadentyzmu pozostawali poza systemem polityczno-ekonomicznym. Podczas gdy celem romantyków była wewnętrzna przemiana, nawracanie się, stawanie się bardziej moralnym i religijnym czy, mówiąc za Słowackim, przeanielenie, celem dekadentów było – by tak rzec – zatracanie się, nie przeanielanie natury ludzkiej, lecz uleganie jej. Z kolei przedstawiciele trzech pozostałych światopoglądów chcieli wywierać wpływ na system polityczny. Socjaliści, którzy reprezentowali wartości i interesy warstw niższych, zmierzali do jego całościowej zmiany poprzez ostrą krytykę elit i nawoływanie do rewolucji moralnej (główne hasło Abramowskiego), swoje przywództwo opierali zaś na charyzmatycznych liderach. Nacjonaliści, reprezentując wartości i interesy warstw średnich, znajdowali się już bliżej centrum systemu, byli zwolennikami modernizacji i realizmu, a jednocześnie występowali przeciwko stojącemu im na przeszkodzie radykalizmowi socjalistów, marazmowi konserwatystów i wstecznictwu kleru. Wyznawali przy tym wiarę w liberalną demokrację i rozwój ekonomiczny. Konserwatyści wreszcie byli strażnikami systemu politycznego, bronili status quo, gwarantowany przez instytucje oraz światłe i moralne elity. Polityczną siłę czerpali zaś z tradycji i ideologii solidarystycznej (jedność społeczna pod ich przewodem), przedstawiając jako zagrożenie konstruktywistyczne eksperymenty socjalistów i nacjonalistów, które miały niepotrzebnie dzielić naród. Nasze rozważania możemy zamknąć w następującej tabeli.
Połączenie definicji nominalnej lewicy z teorią pięciu światopoglądów daje nam szansę opisania polskiej sceny politycznej w pełny sposób, który scali silne strony obu definicji, a jednocześnie będzie choć częściowo wolny od ich słabości. Z jednej strony przyjmuję więc w zgodzie z definicją nominalną, że lewicą są (a) postkomuniści, (b) lewica postsolidarnościowa i (c) Nowa Lewica, co moim rozważaniom gwarantuje trafność zewnętrzną i intuicyjność. Z drugiej zaś strony, teoria pięciu światopoglądów pomaga mi wyjść poza sferę deklaracji i zidentyfikować wartości wyznawane przez każdy z tych nurtów na kontinuum romantyzm-dekadentyzm (trafność wewnętrzna i treściowa), a jednocześnie wyjaśnić ich ewolucję. Stara lewica Lewicę postkomunistyczną i lewicę postsolidarnościową określmy – poprzez opozycję do Nowej Lewicy – jako starą lewicę. Spotkały się one przy Okrągłym Stole, kładąc wspólnie podstawy pod projekt III Rzeczpospolitej. Już w drugiej połowie lat osiemdziesiątych przedstawiciele lewicy solidarnościowej rozpoczęli poszukiwanie kompromisu, a nawet koalicji „z proreformatorskim skrzydłem PZPR”[9]. Z perspektywy czasu ich polityczni przeciwnicy dodatkowo podkreślali zacieśniającą się współpracę obu grup. Krzysztof Wyszkowski mówił np.: „Ten nastrój koalicji lewicy, kiedy Geremek oświadcza, że ma nadzieję, iż słowo socjalizm odzyska swój blask. Wspólna władzy i «opozycji stołowej» obawa przed zagrożeniem populistyczno-nacjonalistycznym, przed społeczeństwem, które czyha tylko, by ten kraj rozwalić, była oburzająca”[10]. (podkr. MŁ) Mówiąc w uproszczeniu, współczesna lewica postsolidarnościowa rekrutuje się, z jednej strony, z dawnej lewicy laickiej (Geremek, Michnik, Kołakowski, Kuroń), a z drugiej – z lewicy katolickiej (Mazowiecki, Miłosz, Tischner, Turowicz, Stomma)[11]. Jej przedstawiciele rozpoczynali swoje kariery w PRL-u bądź od aktywnej współpracy z systemem (Balcerowicz, Geremek, Kołakowski, Kuroń, Mazowiecki, Miłosz), bądź od próby zmieniania go od środka, co zakładało swoisty realizm i zgodę na to, co jest (Michnik, Turowicz). Po kolejnych rozczarowaniach 1956 i 1968 roku formacja lewicy laickiej znalazła się na marginesie systemu polityczno-ekonomicznego, gdzie, pozbawiona władzy, zaczęła się radykalizować moralnie i religijnie, a wraz z tym – zbliżać do lewicy katolickiej, z czasem tworząc z nią jedno środowisko[12]. W III RP jego głównymi ośrodkami stały się „Gazeta Wyborcza” i „Tygodnik Powszechny”. Od samego początku były one określane jako jedne lewicowe środowisko. Już w 1988 roku „Kultura” pisała o nich jako o „tzw. lewicy warszawskiej”[13]. Z kolei współczesna lewica postkomunistyczna wywodzi się z pragmatycznego skrzydła PZPR (Cimoszewicz, Kwaśniewski, Miller, Rakowski, Reykowski, Urban, Wiatr), które – inaczej niż lewica solidarnościowa – nie weszło na drogę rewizjonizmu i antykomunizmu, lecz próbowało zyskać wpływ na Partię. W III RP najpełniejszym wyrazicielem jego opinii stała się „Polityka”, a także takie pisma, jak „Dziś”, „Trybuna” i „Nie”. W czasach PRL-u była to formacja, która zrezygnowała z idei marksistowskich na rzecz haseł liberalizacji i modernizacji[14]. Dobrze pokazuje to przykład Aleksandra Kwaśniewskiego, który jeszcze jako działacz studencki pytał: „Czy dalej mają rządzić skostniali dogmatycy, czy my – nowoczesne, wykształcone pokolenie? To jest prawdziwe pytanie! To jest pytanie o nasze życie i nasze kariery. Trzeba przygotować zmianę pokoleniową”[15]. Wcześniej tego typu realizm reprezentował np. Jerzy J. Wiatr i środowisko „Polityki”[16]. Lewica postkomunistyczna nie posiadała wybitnych intelektualistów, z wyjątkiem być może Bronisława Łagowskiego, Leszka Nowaka i Andrzeja Walickiego, którzy wszelako stanowią głosy zbyt odrębne, zbyt niezależne, żeby wpisywać je z pełną odpowiedzialnością w jeden nurt polityczny. Niemniej można zauważyć pewne znaczące paralele pomiędzy tymi wybitnymi przedstawicielami lewicy akademickiej a postkomunistami. Kluczową cezurę dla obu skrzydeł starej lewicy stanowił rok 1989. Lewica postkomunistyczna uzyskała bowiem możliwość przedłużenia, choć w okrojonym zakresie, swoich dotychczasowych wpływów politycznych i zyskania nowych, korzystając z reform wolnorynkowych. Lewica solidarnościowa uzyskała zaś wtedy historyczną szansę „skoku na władzę” (Michnik) i „budowy państwa” (Kuroń), tj. tworzenia nowego systemu polityczno-ekonomicznego. Decydując się na współpracę, lewica postkomunistyczna i solidarnościowa zaczęły mówić w podobny sposób. Zaczęły mówić językiem młodej endecji (nacjonalizm) i stańczyków (konserwatyzm). Nacjonalizm Z retoryki nacjonalistów lewica solidarnościowa zaczerpnęła antyklerykalizm. Inaczej niż w czasach PRL-u, religia przestała być postrzegana jako siła wyzwolicielska, a stała się niebezpiecznym obciążeniem, które stoi na drodze reform. Przestała być sprzymierzeńcem nowoczesności i wolności, lecz stała się ich wrogiem. Czołowi przedstawiciele lewicy pisali o zagrożeniu integryzmu, fundamentalizmu religijnego i nowej krucjaty (Michnik, Tischner, Kuroń), ostrzegali przed teokracją[17] i zbliżającym się widmem państwa wyznaniowego[18]. Podobne poglądy głosił również „Tygodnik Powszechny”. Jak bardzo oba środowiska ze sobą się zgadzały, pokazuje książka byłego publicysty „Gazety Wyborczej” Romana Graczyka, Polski kościół, polska demokracja, którą wstępem opatrzył Józef Tischner. Ten ostatni, odnosząc się do lefebryzmu, napisał tam m.in.: „Tylko ślepiec nie dostrzega pod tą religijną retoryką przyciągającej siły faszyzmu”[19]. Porównanie lefebrystów z faszyzmem, wychodzące spod pióra wybitnego kapłana, pokazywało coraz silniejszą antyreligijną postawę starej lewicy. Ten sam antyklerykalizm, choć ubrany w znacznie bardziej dosadne epitety, stał się wyróżnikiem lewicy postkomunistycznej. Prym w nim wiodły takie osoby, jak Jerzy Urban i Joanna Senyszyn[20], a także pomniejsi publicyści „Nie” i „Trybuny”[21]. Kolejnym podstawowym dogmatem endecji, który przejęła lewica, był liberalizm gospodarczy. Jacek Kuroń stwierdzał prosto: „Od pierwszej chwili było dla nas jasne, że musimy budować gospodarkę rynkową, czyli taką, w której lepsi wygrywają, a gorsi przegrywają”[22]. Wsparcie radykalnych reform wolnorynkowych trudno było jednak łączyć z deklarowaną lewicowością. Z tego paradoksu Kuroń wychodził przy pomocy znanego bon-motu: „W kapitalizmie chcę być socjaldemokratą, ale najpierw chcę stworzyć kapitalizm”. Symbolem tej samej radykalnej przemiany ponownie była postawa Józefa Tischnera, który wywodził reformy Balcerowicza ze swojej etyki solidarności i filozofii pracy[23], choć nikt inny prócz niego nie byłby w stanie wydedukować prywatyzacji i kapitalizmu z Etyki solidarności. Jeszcze bardziej wolnorynkowo była nastawiona lewica postkomunistyczna. Do legitymizacji swojego wolnorynkowego zaangażowania Aleksander Kwaśniewski używał podobnego wybiegu, co Kuroń. Powołując się na przykład Clintona deklarował, że jest zwolennikiem rozwiązań socjaldemokratycznych, ale w Polsce trzeba najpierw dążyć do przemian własnościowych[24]. Sam Kuroń opisywał, jak już pod koniec lat ’80 „ludzie starego aparatu hurmem ruszyli do kapitalizmu” i „bardzo intensywnie parli ku prywatyzacji”, „Wraz z hasłem «bogaćcie się» w ogólnej zawierusze na wielką skalę ruszyła bowiem dzika prywatyzacja”[25]. Nieco inaczej widział to Mieczysław Rakowski, który uznał, że kapitalizm został wprowadzony przez opozycję bocznymi drzwiami, pod przykrywką transformacji ustrojowej, wbrew aparatowi partyjnemu[26]. Sam jednak pod koniec PRL-u upominał się o „radykalne decyzje w polityce gospodarczej” przeciwko „instrumentom, którymi posługiwaliśmy się przez dziesiątki lat”[27]. Tak czy inaczej, lewica postkomunistyczna mimo retoryki socjaldemokratycznej konsekwentnie popierała plan Balcerowicza i program prywatyzacji[28]. Konserwatyzm Z dawnymi konserwatystami lewica solidarnościowa dzieliła retorykę antyrewolucyjną. Podkreślano nieustannie pokojowy charakter przemian i ich ewolucyjny charakter, który powinien stać się wzorem transformacji ustrojowej dla innych krajów (słynne „spiesz się powoli” Mazowieckiego). W charakterystyczny sposób Adam Michnik dokonywał wyliczanki polskich sukcesów: „Jesienią 1989 roku polska demokracja była pupilem świata. Atutem Polski był mit Solidarności i mit Wałęsy, autorytet Kościoła i Papieża, sukces Okrągłego Stołu i podziw świata dla tego kierunku pokojowych rozwiązań, wreszcie – wielkim atutem Polski był Balcerowicz i jego program”. Niestety, zagroził im „populistyczny bunt” i „antykomunistyczna rewolucja”. W konsekwencji przez konflikty, „klimat wojny wszystkich ze wszystkimi”, ten kapitał został roztrwoniony[29]. Również lewica postkomunistyczna kładła nacisk na historyczną wagę umiarkowania i stopniowych przemian, które wynikały z umów Okrągłego Stołu[30]. „Miejmy nadzieję – pisał Leszek Nowak – że oczekujące nas porozumienie, paraliżujące zarówno potencjał rozpasania rewolucyjnego, jaki i presję aparatu, będzie ważnym punktem na drodze przezwyciężenia kryzysu gospodarczego”[31] (podkr. MŁ). Koryfeuszem tej konserwatywnej ideologii stał się Bronisław Łagowski, który jeszcze w czasach PRL-u stanowczo przeciwstawiał (pozytywną) filozofię państwa – (negatywnej) filozofii rewolucji (1982)[32], i już na progu III RP powtarzał swoje tezy w słynnym Liście do trzydziestolatków (1991)[33]. Podobne zachowawcze postawy można znaleźć u Andrzeja Walickiego, który nota bene podkreślał swoją ideową bliskość do Łagowskiego i Michnika, wyrażając przy tym przerażenie (trzydziestoletnimi) „pampersami” („Co mogę mieć wspólnego z pokoleniem wyznającym takie poglądy?”) i podziw dla Jaruzelskiego, „purytańskiego patrioty, marzącego o minimum narodowej legitymizacji”[34]. W sposób zupełnie jednoznaczny od radykalizmu odżegnywali się też wszyscy przywódcy lewicy. „Dla ekipy premiera Mazowieckiego nie ma alternatywy – następny rząd byłby populistyczno-nacjonalistyczno-totalitarny” – mówił Wojciech Jaruzelski[35]. Po latach, w rozmowie z Marcinem Królem Leszek Miller stwierdził zaś: „Z rewolucją niech sobie radę dają rewolucjoniści”[36]. Z konserwatywnego ducha wypływał również swoisty elitaryzm lewicy. To elity i budowane przez nie instytucje miały stanowić podstawę nowego ładu. Z niepokojem podchodzono do innych sposobów legitymizacji władzy: charyzmy (vide: Wałęsa)[37], a nawet demokracji (vide: Tymiński), czego przejawem była słynna wypowiedź Bronisława Geremka po przegranej Mazowieckiego: „Polacy nie dorośli do demokracji”. Demokracja bowiem może dawać głos niebezpiecznym demagogom, populistom i rewolucjonistom, którzy zamiast budować ład, niszczą go. Ogłaszając „wojnę u góry”, Lech Wałęsa opisał tę mentalność solidarnościowych elit: „Ale my powiedzieliśmy [do ludzi]: siedźcie po cichutku, bo najlepsi rządzą, i czekajcie. […] Jesteśmy świetni, troszczymy się o ekonomię, o warunki bytu. […] Mamy najlepszych ludzi na najlepszych stanowiskach”[38]. Podobne akcenty można było znaleźć w publicystyce Łagowskiego, który bronił państwa przed ludem[39] i Andrzeja Walickiego, który podkreślał populistyczny charakter „Solidarności” i krytykował antykomunistyczne krucjaty[40]. W tym samym duchu publicysta „Polityki” pisał: „Niszczone są przy okazji autorytety, które są nam wszystkim potrzebne. […] Nie mamy nowych elit, powinny się one z czasem uformować, ale zapewne tym bardziej musimy teraz szanować swoich sprawdzonych przywódców, trybunów i mędrców. Jeśli mają odejść do historii, to niechby w trybie ewolucyjnym”[41]. Należy jednak zaznaczyć, że wśród lewicy postkomunistycznej pojawiały się także akcenty populistyczne. W przeciwieństwie do lewicy solidarnościowej, jej przedstawiciele chcieli stawać po stronie tych, którzy nie potrafili odnaleźć się w nowej rzeczywistości. W 1994 roku Aleksander Kwaśniewski w rozmowie z Aleksandrem Smolarem utożsamiał SLD ze sprzeciwem wobec reform, „które nierównomiernie obciążały różne grupy społeczne”, i filozofii politycznej, „która sprowadzała się do ciągłego kwestionowania, rozliczania czy wręcz przekreślania PRL-u. […] Miliony ludzi pracowały w dobrej wierze i za to należy im się minimalny choćby szacunek społeczny”[42]. Kwaśniewski chciał być prezydentem wszystkich Polaków, a nie tylko oświeconych elit. Wreszcie, w lewicy postsolidarnościowej istniał konserwatywny nacisk na jedność narodową i solidaryzm społeczny, zacieranie potencjalnych konfliktów. Wszelkie podziały polityczne, rozumowano, niszczyłyby tak potrzebną dla powodzenia reform zgodność i jednomyślność. Dawnych ludzi lewicy i prawicy miał połączyć jeden wspólny antytotalitarny program i liberalizacja gospodarcza. W obliczu nowej sytuacji Polacy powinni kultywować „etos współpracy”[43], „dialog i kompromis”, „tolerancję, upór i dobrą wolę”[44]. Pierwszym zwiastunem tej tendencji był esej Kołakowskiego Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą (1978), który „odbierany początkowo jako efektowny żart” po roku 1989 uzyskał „aprobatę i akces jako program pragmatyzacji opcji politycznych”[45]. Romuald Szeremietiew skomentował to tak: „W tej chwili urzędy państwowe zajęli beneficjenci okrągłego stołu”. „Obecni «włodarze» są mistrzami w maskowaniu swych poglądów. […] Pomysł Kołakowskiego chyba się przyjął. Mamy dziś w Polsce sporo polityków o elastycznych poglądach”[46]. Po wygraniu przez opozycję wyborów czerwcowych, Adam Michnik przeciwstawiał się przekształceniu Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego w konfederację stowarzyszeń politycznych i wzywał do „czekania z podziałami”. „Należę do tych, którym wystarcza polityczna formuła ruchu Solidarności. Myślę, że lepiej opisuje ona moje preferencje niż wywoływania ducha lewicy i prawicy, chadecji czy socjaldemokracji przez niektórych moich kolegów. Nie czuję się związany z żadną z tych etykietek […]”[47]. Nawet gdy powstał Ruch Obywatelski Akcja Demokratyczna, Michnik wciąż podkreślał, że nie ma to nic wspólnego z rozbijaniem Solidarności”[48]. Identyczne motywy można znaleźć u przedstawicieli lewicy postkomunistycznej. Od samego początku wzywali do jedności narodowej i zapomnieniu o dawnych urazach. Aleksander Kwaśniewski mówił np. o Okrągłym Stole, że był „próbą stworzenia swoistego consensusu społecznego wokół zupełnie nowych zadań i konieczności”, „wyrazem tendencji, że Polsce bardziej potrzebny jest program rozwoju dla przyszłości niż rozliczanie się z przeszłością”[49]. Postawę „jednościową” wzmacniała dodatkowo propagowana na Zachodzie ideologia końca ideologii, która mówiła o ostatecznym przezwyciężeniu podziału na lewicę i prawicę[50]. W Polsce szła ona tak daleko, że prominentni przedstawiciele lewicy postsolidarnościowej zaczęli odcinać się od lewicowego dziedzictwa. Symptomatyczna pod tym względem była postawa Adama Michnika, który dowodził, że odtąd prawdziwy podział nie jest już podziałem lewica-prawica, lecz uniwersalizm-zaściankowość i przechodzi on nie między ugrupowaniami, lecz wewnątrz ugrupowań[51]. W konsekwencji przynajmniej do roku 1993 przeważało przekonanie, że po rozpadzie komunizmu podział lewica--prawica jest nie tylko anachroniczny, lecz także szkodliwy[52]. „W Polsce, jak we wszystkich społeczeństwach postkomunistycznych, tradycyjne pojęcia określające różne orientacje polityczne i ideologiczne nie są dobrymi instrumentami analizy”[53]. Zapewnienia o upadku podziału lewica--prawica stały się tak powszechne, że Dawid Warszawski zaczął z ironią mówić o podejściu leprawicowym (czy też pralewicowym)[54]. Jan Józef Lipski natomiast podkreślał trwałość różnicy między lewicą a prawicą, która dotyczy również planu Balcerowicza, bezkrytycznie popieranego przez starą lewicę, a przede wszystkim wrażliwości na krzywdę drugiego człowieka[55]. Inaczej lewica postkomunistyczna, która pod koniec rządów PZPR zaczęła na powrót odkrywać swoją lewicowość i próbowała przedstawić się jako socjaldemokracja, co zostało ujęte w samej nazwie ugrupowania powstałego na gruzach PZPR: SdRP[56]. Więcej nawet, SdRP próbowało odwoływać się do tradycji przedwojennego PPS-u, a nawet Józefa Piłsudskiego[57]. Z czasem odwołania do lewicy były wypierane przez retorykę pragmatyzmu i profesjonalizmu. Clue tego trendu uchwycił Andrzej Micewski: „Kwaśniewski jest przekonany o wyczerpaniu się zaklęć ideologicznych i skłania się ku polityce profesjonalnej, opartej na rozwiązaniach sprawdzających się pragmatycznie”[58]. Skrajną postawę reprezentował Bronisław Łagowski, który zdecydowanie opowiadał się za neoliberalizmem i neokonserwatyzmem[59], oraz Andrzej Walicki, który swój anty-antykomunizm wywodził m.in. z liberalnego nacjonalizmu, konserwatyzmu i chrześcijańskiego miłosierdzia[60]. Tę tendencję do wyrzekania się lewicowej ideologii próbował, bezskutecznie, przezwyciężyć Mieczysław Rakowski i jego środowisko[61]. O postawie lewicy, która odżegnuje się od określenia „lewica”, z ironią pisał Piotr Wierzbicki: „Lewica postanowiła właśnie udać, że jej nie ma: że nie ma lewicy i prawicy, że to stary, zupełnie nieaktualny podział, że ona nie ma żadnych własnych partykularnych interesów, że jej chodzi o humanizm, że ona to jest po prostu… Solidarność”[62]. Tę praktykę w sobie właściwy sposób ujął Wałęsa tak: „Lewica nie jest w stanie być lewicą. Lewica będzie przegrana, jak nie usiądzie pod parasolem Solidarności, a nie lubi przegrywać”[63]. Stara lewica wyznawała zatem tę samą narodowo-konserwatywną ideologię. Z tego względu czołowi reprezentanci obu jej nurtów, Adam Michnik i Włodzimierz Cimoszewicz, mogli wspólnie napisać artykuł O prawdę i pojednanie. Nie było między nimi poważnych różnic, co najwyżej nieco inne rozłożenie akcentów. Podział postkomunistyczny, opisywany przez Mirosławę Grabowską, nie był podziałem ideologicznym. Chodziło w nim raczej o różne biografie, o różne drogi, które wiodły do tego samego celu. Jakie były to drogi? Lewica postsolidarnościowa rozpoczynała od mesjanizmu i socjalizmu (retoryka rewolucyjna, antypaństwowa, moralizująca, populistyczna, oparcie na charyzmatycznych liderach etc.), dzięki czemu uzyskała moralny kapitał i społeczny autorytet. Po roku 1989 przeistoczyła się w swe własne przeciwieństwo: w narodowców (system neoliberalny jako jedyny nowoczesny i realistyczny system, religia jako przeszkoda w modernizacji, rola ekonomii i pragmatyzmu) i konserwatystów (należy bronić podstawowych instytucji demokratycznych i politycznych, ochrona status quo, optowanie za solidaryzmem społecznym i ewolucyjnym charakterem przemian politycznych). Paradoksalnie, lewica pezetpeerowska nie przechodziła porównywalnej ewolucji. Przed rokiem 1989 wyznawała bowiem tę samą ideologię narodowo-konserwatywną. Można powiedzieć, że paradoksalnie ideologia pezetpeerowska została przejęta przez lewicę postsolidarnościową. Nowa lewica Do początku XXI wieku w Polsce nie było środowiska, które utożsamiałoby się z nową lewicą. Termin „nowa lewica” był używany raczej przez jej krytyków, niż przez jej domniemanych reprezentantów[64]. Kierując się jednak wzorami nowolewicowymi z Zachodu[65], można było odnaleźć identyczne wzory na gruncie polskim. I tak, nową lewicę charakteryzowało porzucenie starych socjalistycznych, rewolucyjnych, populistycznych haseł i zastąpienie ich językiem emancypacji; językiem praw kobiet (w tym prawa do aborcji), praw człowieka (eutanazja, edukacja seksualna, in vitro), praw mniejszości (homoseksualizm), połączonym z ideologią anty-antysemityzmu, antyrasizmu i antyfaszyzmu. Już u progu III Rzeczpospolitej dostrzegano zwiększenie się wpływów „pacyfistów, feministek i lesbijek”, popieranych przez lewicę postsolidarnościową[66]. Ikoną tego prądu stała się Kinga Dunin. Swoje credo zdefiniowała jako walkę „o wolność i wszelkie stojące na jej straży instytucje”, czyli o „cudowny permisywizm”[67]. Jednocześnie szło to w parze z silnym (nacjonalistycznym) antyklerykalizmem, oraz (konserwatywnym) anty-antykomunizmem i sprzeciwem wobec populizmu, który motywowany był tym, że „konserwatywna Polska, nawet jeśli krzywdzona ekonomicznie, jest też wrogiem”[68]. Mimo bardzo silnych deklaracji o własnej lewicowości, znacznie silniejszych, niż w przypadku starej lewicy, zgodnie z teorią pięciu światopoglądów nie mamy tutaj do czynienia z ideologią socjalistyczną, lecz dekadencką. Novum polega na tym, że podczas gdy w czasach Przybyszewskiego dekadentyzm był ideologią antypolityczną, Nowa Lewica dokonała jego radykalnej polityzacji. Identyczny proces dostrzegł w studenckiej rewolcie 1968 roku Leopold Tyrmand: „Subkultury dekadenckie, przyjmujące degenerację za wartość i normę zachowania, są stare jak świat, nigdy jednak nie kryły się pod maską sił postępu społecznego. Odwieczną cechą dekadencji jest indywidualizm i brak świadomości społecznej”. Jak i w którym punkcie – dociekał – „udało się działaczom z Berkeley połączyć dziecinny brak odpowiedzialności w stosunku do swojego życia z rewolucją, marksizmem, radykalizmem, lewicowością”, i „w jaki sposób zbiorowa kopulacja przyczyni[a] się do likwidacji nędzy czy do szerzenia i pogłębiania kultury mas”, „na zawsze pozostanie [ich] słodką tajemnicą”[69]. Dopiero w ostatnim czasie Nowa Lewica stara się wyjść poza dekadentyzm i połączyć go z porzuconymi hasłami socjalistycznymi. Tym należy tłumaczyć wśród niej popularność Sławoja Żiżka, który wyznaje naraz dekadentyzm (łącznie z łagodną promocją pedofilii[70]), swoiście pojęte chrześcijaństwo oraz wiarę w fundamentalny antagonizm klasowy między wyzyskiwanymi a wyzyskującymi (elementy socjalistyczne)[71]. Podsumowanie Lewica jest nazwą, która posiada wiele znaczeń. Z jednej strony odnosi się do ugrupowań narodowo-konserwatywnych, a z drugiej – do nurtów dekadenckich. Jeśli porównać przedstawicieli współczesnej lewicy z socjalistami z przełomu XIX i XX wieku, znajdują się oni na ideowych antypodach. Jak wytłumaczyć ten paradoks? Otóż zmiana retoryki starej lewicy następowała wraz ze zmianą jej pozycji w systemie polityczno-ekonomicznym. Stając się elitą III RP, musiała ona z konieczności wyrzec się haseł socjalistycznych, które są rewolucyjne, na rzecz haseł narodowych i konserwatywnych, które legitymizują jej władzę. Po prostu: kiedy socjaliści mają swojego premiera i prezydenta, stają się konserwatystami. Kłopot polega na tym, że konserwatyści mają zwykle wąską bazę wyborczą, co w demokracji oznacza prędzej czy później utratę władzy. W demokracji rządzi lud i charyzmatyczni przywódcy, którzy są w stanie poprowadzić go do urn lub – gdy trzeba – na barykady. Nie należy się więc dziwić, że wpływy środowisk starolewicowych gwałtownie się skurczyły. Powstałą w ten sposób ideową pustkę wypełniła Nowa Lewica. Jako że na razie znajduje się ona poza polityką, a swą legitymizację czerpie przede wszystkim ze związków z artystowskimi elitami, używała ona ideologii dekadenckiej. W polskich warunkach jednak oznacza to skazanie się na niszę. Póki co zwolennicy emancypacji obyczajowej stanowią jedynie margines polskiego społeczeństwa. Poszukując szerszego poparcia, Nowa Lewica musi więc zmienić swoją ideologię i uzupełnić ją o postulaty socjalistyczne: populizm i religijność. Prowadzi to jednak do niespójności jej programu. Hasła dekadenckie bowiem przemawiają do bohemy artystycznej, a hasła socjalistyczne mają przemawiać do ludu. Póki lud nie stanie się bohemą lub co najmniej póki nie wyzbędzie się fundamentalnej wrogości wobec niej, taka operacja jest skazana na niepowodzenie. W moich analizach ani razu nie pojawiło się słowo kryzys. Tymczasem w ostatnich latach trudno było znaleźć artykuł o lewicy, który nie opisywałby kryzysu jej tożsamości. Teraz możemy nieco dokładniej go zdiagnozować. Mimo że poszczególne nurty lewicy ze sobą współpracują, mimo że Nowa Lewica przejęła od starej anty-antykomunizm, a stara przejmuje od nowej hasła emancypacyjne, lewica wciąż nie potrafi powrócić do centrum systemu politycznego. Dzieje się zaś tak dlatego, że dziś zupełnie ktoś inny jest lewicą.
Tekst ukazał się w książce Rzeczpospolita 1989-2009. Zwykłe państwo Polaków? (Kraków 2009, pod red. Jacka Kloczkowskiego) [1] Na podstawie swoich pogłębionych badań T. Szawiel (Podział lewica-prawica w polityce oraz w szerszym kontekście kulturowym, [w:] M. Grabowska, Tadeusz Szawiel, Budowanie demokracji. Podziały społeczne, partie polityczne i społeczeństwo obywatelskie w postkomunistycznej Polsce, Warszawa 2000, s. 227-253) wskazał na przykład, że po 1989 roku różne autoidentyfikacje ideowe („jestem lewicowcem/jestem prawicowcem”) nie zawsze w sposób statystycznie istotny związane są z różnymi postawami ideowymi (wyznawanie lewicowych/prawicowych wartości). [2] J. Brzeziński, Metodologia badań psychologicznych, Warszawa 2003, s. 516-522; J. Gerring, What makes a concept good? A Criterial Framework for Understanding Concept Formation in the Social Sciences, „Polity” 1999, nr 31, s. 367. [3] Biały bolszewizm. Z Aleksandrem Małachowskim rozmawia Ewa Rosomak, „Trybuna”, 15-16 X 1994, zob. Spór o Polskę 1989-99. Wybór tekstów prasowych, red. P. Śpiewak, Warszawa 2000, s. 264. [4] J. J. Lipski, Nadal kradną socjalizm, „Gazeta Wyborcza”, 15 XI 1990. [5] L. Ciołkoszowa, Spojrzenie wstecz, Paryż 1995, s. 385. [6] Zob. T. Szawiel, dz. cyt. Zob. też T. Szawiel, Trwa i będzie trwał (długo), „Krytyka Polityczna” 2002, nr 2, s. 51-62. [7] Główne zręby tej teorii przedstawiałem do tej pory w publicystycznych artykułach: Mężczyźni, którzy wyciągnęli swoje poglądy z kapelusza, „Arcana” 2008, nr 81-82; Kacap i bonzo. Rozważania o dziedzictwie współczesnego niemyślenia, „Fronda” 2007, nr 43; Do diabła z Mesjaszem. Teologia polityczna polskiej transformacji, „44/Czterdzieści i Cztery. Magazyn Apokaliptyczny” 2008, nr 1. [8] H. Arendt, Tradycja a epoka nowożytna, [w:] tejże, Między czasem minionym a przyszłym. Osiem ćwiczeń z myśli politycznej, Warszawa 1994, s. 30. [9] Zob. zwłaszcza A. Michnik, Takie czasy… Rzecz o kompromisie, Gdańsk 1985 i J. Kuroń, Rząd – kiedy, jaki, czyj?, „Polityka”, 29 VII 1989. [10] Spod stołu. Z Krzysztofem Wyszkowskim rozmawia Krzysztof Czabański, „Kultura”, lipiec-sierpień/1989. [11] S. Murzański, Wśród łopotu sztandarów rewolucji. Rzecz o „katolewicy” 1945-1989, Kraków 1998 [12] Ewolucję A. Michnika i J. Kuronia dokładnie śledzę w M. Łuczewski, Do diabła…. Podobną ewolucję przechodził również Leszek Kołakowski, zob. J. A. Kłoczowski, Więcej niż mit. Leszka Kołakowskiego spory o religię, Kraków 1994 [13] A. Kołodziej, Współrządzić czy konspirować?, „Kultura”, wrzesień/1988 [14] Andrzej Walicki w swoich licznych pismach podkreślał stopniową detotalitaryzację PRL-u, zob. np. tegoż, Polskie zmagania z wolnością, Kraków 2000, s. 97-124. [15] Cyt za. J. Kuroń, J. Żakowski, Siedmiolatka, czyli kto ukradł Polskę, Warszawa 1997, s. 110. [16] A. Ciołkosz, Walka o prawdę. Wybór artykułów 1940-1978, Londyn 1983, s. 130-132. [17] L. Kołakowski, Krótka rozprawa o teokracji, „Gazeta Wyborcza”, 24 VIII 1991. [18] C. Miłosz, Państwo wyznaniowe?, „Gazeta Wyborcza”, 11 V 1991. [19] J. Tischner, Rzut oka na przebytą drogę, [w:] R. Graczyk, Polski Kościół, polska demokracja, Kraków 1999, s. 12. [20] Tytułem przykładu, w wielokrotnie przedrukowywanym wpisie na swoim blogu, „Kościół zrobił z Polski Klechistan”, Joanna Senyszyn przepraszała „za Kościół katolicki w Polsce. Za to, że - jak napisałam kilka lat temu - jest pięć razy be. Bogaty, bezkarny, bezideowy, bezduszny i bezczelny”. [21] Wyczerpującego przeglądu antyklerykalnych wypowiedzi dokonał Jerzy R. Nowak, zob. tegoż, Antykatoliccy oszczercy w postkomunistycznej „Trybunie”, „Nasz Dziennik”, 24 VIII 2007. [22] J. Kuroń, J. Żakowski, dz. cyt., s. 79. [23] J. Tischner, Ksiądz na manowcach, Kraków 1999, s. 164. [24] A. Micewski, Kwaśniewski, [w:] Profile polityczne, Warszawa 1993, s. 271-272. [25] J. Kuroń, J. Żakowski, dz. cyt., s. 118, 119. [26] M. F. Rakowski, Ankieta o lewicy, „Fronda” 2007, nr 43, s. 28. [27] Tegoż, Wielka próba, „Polityka” 14 XI 1987, [w:] W. Turek, J. Zalesiński, Złote rogi, czapki z piór. Z publicystki politycznej 1986-1993, Gdańsk 1993, s. 23. [28] Tamże. Zob. też Nie pójdę na barykadę. Z Leszkiem Millerem, przewodniczącym Sojuszu Lewicy Demokratycznej, rozmawia Marcin Król, „Res Publika”, luty/2001. [29] A. Michnik, Polskie kredowe koło, [w:] Książka dla Jacka, Warszawa 1995, s. 118, 120. [30] M. F. Rakowski, Ankieta…. A. Micewski, dz. cyt., s. 270-271. W. Morawski, Zmiana instytucjonalna. Społeczeństwo. Gospodarka. Polityka, Warszawa 2000, s. 50, 231. [31] Cyt. za: W. Turek, dz. cyt., s. 46. [32] B. Łagowski, Filozofia rewolucji czy filozofia państwa, [w:] Co jest lepsze od prawdy?, Kraków 1986. [33] Tegoż, List do Trzydziestolatków, [w:] tegoż, Liberalna Kontrrewolucja, Warszawa 1994, s. 9-32. [34] A. Walicki, dz. cyt., s. 389, 403, 409-410. [35] „Gazeta Wyborcza”, 21-22 IV 1990. [36] Nie pójdę…, dz. cyt. [37] „Charyzmatyczny przywódca pojawia się w sytuacji pustki […]. Zrodzony z ludzkiej nadziei na życie w godności i swobodzie, prowadzi do nowej dyktatury”. A. Michnik, Dlaczego nie oddam głosu na Lecha Wałęsę, „Gazeta Wyborcza”, 27 X 1990. [38] Prezydent. Z Lechem Wałęsą rozmawia Ewa Milewicz, „Gazeta Wyborcza”, 21 VI 1990. [39] B. Łagowski, Adresowane do prawicy, „Tygodnik Powszechny”, 24 III 1996. [40] Zob. A. Walicki, dz. cyt. [41] W. Władyka, Dziwnie i nieswojo, „Polityka”, 30 VI 1990. [42] Źle się chodzi w starych butach. Z Aleksandrem Kwaśniewskim rozmawia Aleksander Smolar, „Polityka”, 24 IX 1994, cyt. za P. Śpiewak, dz. cyt., s. 266. [43] J. Kuroń, J. Żakowski, dz. cyt., s. 142. [44] Zob. A. Michnik, Diabeł naszego czasu, Warszawa 1995, s. 153-161. [45] B. Geremek, O lewicy i prawicy, [w:] Książka dla Jacka, s. 86. [46] R. Szeremietiew, W prawo marsz! O polityce i wojsku, Warszawa 1993, s. 127. [47] A. Michnik, Poczekajmy z podziałami, [w:] tegoż, Diabeł…, s. 242. [48] Tegoż, Akcja Demokratyczna: czym nie będzie, [w:] tegoż, Diabeł…, s. 248. [49] Źle się chodzi…, s. 266. [50] A. Giddens, Poza lewicą i prawicą. Przyszłość polityki radykalnej, Poznań 2001. [51] A. Michnik, Jakiej Polski pragniemy, [w:] tegoż, Diabeł…, s. 160. Identyczne rozumowanie odnaleźć można u innych przedstawicieli tej formacji. Zob. np. L. Kołakowski, Z lewa, z prawa, [w:] tegoż, Moje słuszne poglądy na wszystko, Kraków 1999, s. 321-327. [52] T. Szawiel, Trwa…, s. 55. [53] Wypowiedź B. Geremka z 1990 roku, cyt. za B. Geremek, O lewicy…, s. 91. [54] D. Warszawski, Leprawica, „Po prostu” 17 V 1990, [w:] P. Śpiewak, dz. cyt., s. 243. [55] M. Hirszowicz, Pod prąd. Socjalizm Jana Józefa Lipskiego, [w:] Jan Józef. Spotkania i spojrzenia. Książka o Janie Józefie Lipskim, Warszawa 1996, s. 239. [56] J. Walc, W poszukiwaniu zaginionej lewicy, „Wokanda”, 17 VI 1991, [w:] P. Śpiewak, dz. cyt., s. 253. [57] J. J. Lipski, dz.cyt. [58] A. Micewski, dz. cyt., s. 272. [59] B. Łagowski, Adresowane do prawicy, „Tygodnik Powszechny”, 24 III 1996. [60] A. Walicki, dz.cyt., s. 388. [61] M. F. Rakowski, Ankieta, dz. cyt. [62] P. Wierzbicki, Bitwa o Wałęsę, Warszawa 1990, s. 26. [63] Prezydent. Z Lechem Wałęsą rozmawia Ewa Milewicz, „Gazeta Wyborcza”, 21 VI 1990. [64] A. Bielik-Robson, Nowa lewica i kapitalizm, „Życie”, 7 VI 2001. [65] R. Scruton, Intelektualiści nowej lewicy, Poznań 1999. [66] P. Wierzbicki, Upiorki, Warszawa 1995, s. 94. [67] K. Dunin, Nasza kochana cywilizacja śmierci, „Res Publika”, luty/2002. [68] Czy Žižek to rewolucja? Rozmowa Kingi Dunin, Cezarego Michalskiego, Pawła Śpiewaka i Wojciecha Kunickiego, „Dziennik, Europa”, 13 II 2007. [69] L. Tyrmand, Zapiski dyletanta, Warszawa 1991, s. 65, 62. [70] Np. krytykuje od niechcenia „konserwatywną postawę wobec seksualności dziecięcej”, która jest sprzeczna, z jednej strony bowiem utrzymuje, że „dzieci są niewinne”, a z drugiej nawołuje „do sprawowania nad nimi ścisłej kontroli i zwalczania seksualności dziecięcej”, S. Żiżek, Wzniosły obiekt ideologii, Wrocław 2001, s. 195. [71] Zob. M. Łuczewski, Kacap… Michał Łuczewski - Socjolog, psycholog, metodolog, adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, dyrektor programowy Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie. Autor książek Kapitał moralny. Polityki historyczne w późnej nowoczesności (2017), Solidarność krok po kroku (2015) i Odwieczny naród. Polak i katolik w Żmiącej (2012), za którą otrzymał Nagrodę im. księdza Józefa Tischnera i Nagrodę im. Stanisława Ossowskiego. Współautor kilku wydanych przez OMP książek, m.in. "Drogi do nowoczesności. Idea modernizacji w polskiej myśli politycznej" (2006), "Wolność i jej granice. Polskie dylematy" (2007), "Rzeczpospolita 1989-2009. Zwykłe państwo Polaków?" (2009) i "Władza w polskiej tradycji politycznej. Idee i praktyka" (2010). |