Gorzej niż Hiob


W pierwszych latach Polski Ludowej karę śmierci orzekano nad wyraz często. Nadal nie jest znana liczba wszystkich wydanych wyroków. Instytut Pamięci Narodowej prowadzi prace badawcze, w wyniku których liczba ta zostanie ustalona.

 

Jak dotąd wiadomo, że przed samymi wojskowymi sądami rejonowymi w latach 1946–1955 skazano na karę śmierci 3468 osób, w tym przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Krakowie 397. Jeśli dodać do tego wyroki wydane przed wojskowymi sądami okręgowymi i garnizonowymi oraz sądami polowymi poszczególnych dywizji i armii, sądami wojskowymi PKP i KBW, sądem marynarskim i lotniczym, trzeba stwierdzić, że przed wojskowym wymiarem sprawiedliwości skazano na śmierć przeszło 5000 osób. Do tej liczby należy jeszcze dodać osoby, względem których karę śmierci orzekło sądownictwo powszechne.

 

Władza pod ochroną

 

W systemach demokratycznych najwyższy wymiar kary ma spełniać funkcję obronną. Ma ochraniać społeczeństwo przed jednostkami, które zwracają się przeciwko niemu. W systemie totalitarnym – a takim była Polska pod rządami komunistycznymi – poza wspomnianą rolą, kara śmierci spełniała jeszcze drugą, daleko bardziej istotną. Była narzędziem eliminacji przeciwników politycznych – ochraniała władzę, w istocie obracając się przeciwko społeczeństwu.

Józef Waszkiewicz, w tamtym czasie sędzia wojskowy, zasiadający między innymi w Najwyższym Sądzie Wojskowym, pisał w swych wspomnieniach: kary śmierci, dożywotniego lub wieloletniego więzienia wymierzano masowo, w skali całego kraju, w ramach zaplanowanych „akcji”. Wszystkie dzienniki pełne były codziennie parostronicowych sprawozdań z procesów „band podziemnych”, „reakcjonistów”, „kontrrewolucjonistów”, „szpiegów” i „zdrajców ojczyzny”, zagrażających całemu krajowi, nam wszystkim.

Można wymienić pięć kategorii czynów, za jakie w pierwszych latach Polski Ludowej skazywano na śmierć. Były to: przestępstwa wojenne, kryminalne, gospodarcze, współpraca bądź uczestnictwo w działaniach OUN oraz UPA i wreszcie ostatnia kategoria – „zbrodnie” polityczne. Kary śmierci orzeczone za te przestępstwa stanowią o istocie tak zwanego „wymiaru sprawiedliwości” w czasach stalinizmu.

W przypadku wyroków zapadających za odmienne od komunistycznych poglądy kara śmierci służyła dwóm celom: z jednej strony eksterminacji przeciwników politycznych, z drugiej propagandzie. Miała działających już uczestników oporu skłaniać do zaprzestania aktywności oraz odstraszać tych, którzy jeszcze nie zdążyli się zaktywizować. W ten nurt wpisywały się tzw. procesy pokazowe, w trakcie których szafowano karą śmierci niemal bez opamiętania.

Nie wszystkie orzeczone wyroki były wykonywane. Ze wspomnianej liczby 3468 osób, rozstrzelano bądź zastrzelono mniej więcej połowę. W pozostałych przypadkach skazani zostali objęci amnestią lub wyrok został uchylony przez Najwyższy Sąd Wojskowy. W innych przypadkach kar nie wykonano, gdyż w drodze łaski zostały złagodzone przez prezydenta Bolesława Bieruta lub w następnych latach Radę Państwa.

 

Wyrok na zamówienie

 

Procesy polityczne były zazwyczaj parodią. Toczono je przed powołanymi do tego celu sądami wojskowymi, które na mocy specjalnych dekretów obejmowały swą jurysdykcją także osoby cywilne. Działo się tak dlatego, że komuniści od początku przejęli kontrolę nad sądownictwem wojskowym, czyniąc z niego – wbrew zasadzie niezawisłości sędziowskiej – element aparatu administracyjnego wykonującego polecenia kierownictwa.

Sądy wojskowe wydawały wyroki w swych siedzibach, na sesjach wyjazdowych oraz w czasie tak zwanych procesów kiblowych” – odbywających się w więzieniach, najczęściej w celach. Niejednokrotnie towarzyszyły im wcześniej zaplanowane „spektakle” czy też „seanse” nienawiści. W czasie procesów sądowych, którym prasa i radio tworzyły pożądaną przez władzę oprawę, gromadzono aktywistów partyjnych, młodzież szkolną lub aktyw robotniczy. Publiczność głośno domagała się jak najsurowszych kar dla „wrogów ludu”.

W kwietniu 1946 roku w sprawozdaniu informacyjnym Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” (ZG WiN) napisano między innymi: przed rozprawami w sprawach politycznych robione są z sędziami odprawy, na których dostają wskazówki, jaki winien zapaść wyrok. Wielokrotnie na rozprawie przyprowadzają aresztantów skatowanych, z połamanymi rękami czy nogami. Sędziom tego nie wolno widzieć.

W wielu wypadkach wyrok ustalano przed rozprawą, która jedynie go „legalizowała”. Sądy miały stworzyć iluzję sprawiedliwości. Doskonale zostało to ujęte w sprawozdaniu ZG WiN za lipiec 1946 roku: [obserwator] nie orientujący się w metodach śledztwa UB oraz legalności tych sądów odnosi podczas rozprawy wrażenie, iż oskarżeni członkowie org[anizacji] podziemnych, to typowi bandyci i mordercy i że rozprawa jest przeprowadzana zgodnie z procedurą. Znający się jednak trochę na procedurze musi stwierdzić, iż cała rozprawa to tylko zwyczajna szopa propagandowa.

Wyrok podporządkowany był wymogom bieżącej polityki. Żołnierzy zgrupowania partyzanckiego „Błyskawica” dowodzonego przez mjr. Józefa Kurasia „Ognia” skazywano najczęściej za „udział w bandzie NSZ”. Choć np. Stanisław Ludzia ps. „Harnaś” – adiutant „Ognia”, dowodzący po śmierci Kurasia niedobitkami zgrupowania, został skazany za przynależność do „bandy terrorystyczno-rabunkowej”. Kazimierza Orczewskiego ps. „Koziorożec”, kierującego siatką informacyjną w obwodzie Tarnów Brygad Wywiadowczych WiN, uznano winnym, ponieważ był wywiadowcą, i komendantem wywiadu na pow. Tarnów – wrogiej organizacji WiN.

Ks. Józef Lelito sądzony w głośnym procesie „kurii krakowskiej” zdaniem sądu zasłużył na śmierć, gdyż działając na szkodę Państwa Polskiego, a w interesie imperializmu amerykańskiego, jako agent wywiadu amerykańskiego, gromadził oraz przekazywał do amerykańskiego ośrodka szpiegowskiego w Monachium działającego pod nazwą Rada Polityczna wiadomości gospodarcze, polityczne i społeczne, tudzież werbował inne osoby do pracy szpiegowskiej.

 

Skompromitować podziemie

 

Przewód sądowy w przypadku osób, które popełniły przestępstwo zagrożone karą śmierci, był zawsze podporządkowany logice „stygmatyzacji zbrodni i zbrodniarza”. W przypadku przewinień politycznych konstrukcja śledztwa i przewodu sądowego miała sprawić, by oskarżonych ukazać w oczach masowego odbiorcy – poprzez media i nagłaśnianie procesów pokazowych – jako agentów obcego wywiadu, kryminalistów, względnie zdrajców narodu kolaborujących z III Rzeszą.

Prasa i propaganda partyjna nazywały oddziały partyzanckie „bandami”, budowały antynomię pomiędzy zbrojnymi grupami terrorystyczno-rabunkowymi grasującymi po wsiach i zagrażającymi ludności a przedstawicielami władzy – funkcjonariuszami MO, UB, żołnierzami KBW. Dążono do napiętnowania oddziałów leśnych, zacierając różnice pomiędzy nimi a zwykłymi bandami rabunkowymi. Zarazem starano się uwiarygodnić władzę komunistyczną, jako broniącą spokoju społecznego oraz „uprawomocnić” mordy sądowe.

Było to czasem o tyle prostsze, że w warunkach powojennych, a szczególnie w późnych latach 40. czyny noszące znamiona przestępstw kryminalnych, czyli konfiskaty w instytucjach państwowych czy spółdzielczych stanowiły jedyną możliwość zdobycia środków pozwalających na przetrwanie oddziałom partyzanckim oraz zgromadzenia funduszy na ich dozbrojenie i kontynuację działalności niepodległościowej. Kontrybucje i konfiskaty nakładane przez dowódców zgrupowań i oddziałów partyzanckich na osoby współpracujące z komunistami – a zwłaszcza z aparatem bezpieczeństwa – przedstawiano w aktach oskarżeń i sentencjach wyroków jako pospolite czyny kryminalne.

Kontakty z ośrodkami polskimi na emigracji i przesyłanie do nich wiadomości o sytuacji w kraju przedstawiano natomiast jako działalność szpiegowską. Miało to służyć skompromitowaniu podziemia niepodległościowego w oczach społeczeństwa, a przez to zerwaniu solidarności ze stawiającymi opór. Pohańbiony żołnierz podziemia miał wyjść z sali sądowej wśród gwizdów i potupywania aktywu partyjnego jako pospolity przestępca.

Po orzeczeniu wyroku śmierci skład sędziowski, który skazał oskarżonego, miał obowiązek sporządzić krótką opinię dotyczącą jego ułaskawienia. W przypadku ks. Władysława Gurgacza ps. „Ojciec” i „Sem”, kapelana oddziału partyzanckiego Polska Podziemna Armia Niepodległościowców, sąd biorąc pod uwagę zdecydowanie wrogi stosunek do obecnego ustroju ludowego Państwa, uznał, że nie zasługuje on na ułaskawienie. Wyrok wykonano 14 września 1949 roku w więzieniu Montelupich w Krakowie.

W sprawie Józefa Miki ps. „Wrzos” i Franciszka Mroza ps. „Bóbr”, partyzantów z oddziału Jana Dubaniowskiego ps. „Salwa”: skład sądzący uznał, że ze względu na wielkie niebezpieczeństwo, jakie przedstawiają obaj skazani dla Polski Ludowej i społeczeństwa, z uwagi na ich czyny, skierowane bezpośrednio przeciw Polsce Ludowej i społeczeństwu, budujących socjalizm, […] z uwagi na to, że obaj nie przejawili skruchy wobec Państwa […] obaj skazani nie zasługują na ułaskawienie. Wyroki wykonano 25 czerwca 1951 roku w więzieniu Montelupich w Krakowie.

W każdym przypadku kara miała być dotkliwa zarówno dla skazanego, jak i jego najbliższych. Łączyła się z utratą praw publicznych i obywatelskich praw honorowych – co miało znaczenie w przypadku odstąpienia od wykonania egzekucji – oraz przepadkiem całego mienia na rzecz skarbu państwa. Za czyny popełnione przez skazanego ponosiła konsekwencje także jego rodzina. Jedną z nich było też to, że zwłok zastrzelonych osób nie wydawano krewnym. Zwłoki zabitych jednako trafią do wspólnego grobu w kącie więziennego podwórza i nawet nikt z bliskich nie będzie mógł się pomodlić nad grobem, którego nie ma! – pisał sędzia Józef Waszkiewicz.

 

Czekając na śmierć

 

Po ogłoszeniu wyroku skazani byli przenoszeni z cel aresztanckich na tak zwany blok śmierci. Leon Macherowski, informator Zrzeszenia WiN, skazany na śmierć we Wrocławiu, wspominał: pobudka oznaczała dla mnie powrót do rzeczywistości, do koszmaru grożącej mi w każdej chwili egzekucji. Otrząsałem się ze snu, słałem łóżko, zwilżałem w rogu celi oczy i czekałem na śmierć. Męka skazańca nie kończyła się na zamknięciu w celi, tu dopiero zaczynała się tortura, jaką jest nieustanna myśl o śmierci. […] Modliłem się o to, abym potrafił ukryć przerażenie, gdy nadejdzie godzina śmierci, abym bez lęku szedł na miejsce stracenia i miał w sobie obojętność na okrucieństwo tych ludzi. […] Sama śmierć nie jest straszna, to oczekiwanie na nią jest męką.

Poza torturami psychicznymi, dzień w celi śmierci nie różnił się od spędzonego w normalnej celi. W więzieniu Montelupich w Krakowie cele przeznaczone dla skazanych na śmierć były kilkuosobowe, najczęściej dla dwóch lub trzech skazańców. Harmonogram przewidywał poranny apel, sprzątanie celi, posiłki oraz apel wieczorny.

W rytm ten skazańcy wplatali próby porozumienia się między celami. Było to o tyle łatwe, iż jeden piec ogrzewał dwie cele, do kontaktów wykorzystywano zatem szpary między piecem a murem.

 

Strzał katyński

 

Według przepisów, przed egzekucją skazani powinni zostać umieszczeni w tzw. poczekalni, teren egzekucji miał zostać zabezpieczony, a o jej terminie powinni zostać poinformowani kapelan i lekarz więzienny. Nie zawsze jednak tak się działo.

Często łamano także przepisy dopuszczające – na życzenie skazanego – obecność w czasie egzekucji osoby duchownej. W Krakowie księża nie byli obecni przy wykonywaniu kar śmierci. W sprzeczności z przepisami Wojskowego Kodeksu Postępowania Karnego nie wykonywano jej tu przez rozstrzelanie, a przez zastrzelenie. Egzekucji dokonywał jeden funkcjonariusz tzw. strzałem katyńskim w tył głowy. Dlatego też osobę widniejącą na protokołach wykonania kary śmierci jako „dowódca plutonu egzekucyjnego” należy uznać za kata więziennego.

W Krakowie „dowódcami” nie istniejących plutonów egzekucyjnych w latach 1946–1955 byli m.in.: Kazimierz Chełmecki, Mieczysław Ćwik, Władysław Dąbrowski, Stanisław Gębala, Władysław Kolber, Mieczysław Marcinkowski, Henryk Michalik, Józef Niemiec, Władysław Sikora oraz Franciszek Sroka i Władysław Szymaniak.

Wyroki wykonywano na dziedzińcu więzienia św. Michała przy ul. Senackiej oraz na dziedzińcu więzienia Montelupich w Krakowie, a w pierwszych latach także w fortach przy ul. Kamiennej. Zwłoki więźniów transportowano do miejsca pochówku, najczęściej nieznanego – były to z reguły nie oznaczone kwatery na cmentarzu Rakowickim.

Po egzekucji do rodziny wysyłano pismo zawiadamiające o konieczności odbioru rzeczy osobistych z depozytu. O miejscu złożenia zwłok nie informowano.

 

(Nie)łaska

 

W wielu przypadkach – z różnych przyczyn – odstępowano od wykonania kar śmierci. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że okazana – na przykład przez Bolesława Bieruta – „łaska” przynosiła kres cierpieniom skazanych. Departament Więziennictwa znajdował się w strukturze Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. W przypadku osób, wobec których kary śmierci nie wykonano, w więzieniu najczęściej stosowano dalsze szykany, a często też przeprowadzano drugie śledztwo. Skazanych starano się także wykorzystać do mających się dopiero odbyć procesów.

Tak zwane działy specjalne – czyli po prostu komórki UB działające w każdym więzieniu – miały między innymi za zadanie werbować agenturę lub nakłaniać skazanych do składania zeznań obciążających znane im osoby. Najczęściej w zamian za współpracę ze „specami” oferowano złagodzenie warunków bytowania w więzieniu. Tamtejsi ubecy starali się, aby tym, którzy odmawiali współpracy, żyło się tak źle jak to tylko możliwe.

Kazimierz Jakimek, żołnierz AK skazany na śmierć w 1945 roku przez Wojskowy Sąd Garnizonowy w Katowicach, którego karę złagodzono na mocy amnestii, wspomina: siedziałem we Wronkach przez 8 lat, w tym przez dwa na oddziale izolacyjnym – skrzydło D – w pojedynczej celi tzw. szafie. Tam zrozumiałem, co to jest „ucisk serca”. Przez pół roku czułem się tak, jakbym miał w serce wbity nóż. Teraz wiem, że była to walka instynktu samozachowawczego ze świadomością że trzeba umrzeć. I dodawał: w 1952 r. zaaresztowano moją matkę i obydwie siostry. Zabrano mi wszystko – wolność, dom i rodzinę – byłem w gorszej sytuacji niż Hiob, bo on wszystko stracił, ale był na słońcu i psy go lizały, a ja nie miałem nawet słońca.

 

Artykuł ukazał się w książce „Od Hitlera do Stalina” (Kraków 2007) w serii Ośrodka Myśli Politycznej i Instytutu Pamięci Narodowej „Z archiwów bezpieki – nieznane karty PRL” pod redakcją Filipa Musiała i Jarosława Szarka.

 

Pierwodruk: Filip Musiał, Gorzej niż Hiob, „Dziennik Polski”, 9 VIII 2002.



Filip Musiał - doktor habilitowany, historyk, politolog, pracownik Instytutu Pamięci Narodowej Oddział w Krakowie, profesor nadzwyczajny w Akademii Ignatianum w Krakowie, członek Zarządu Ośrodka Myśli Politycznej, zastępca redaktora naczelnego „Zeszytów Historycznych WiN-u”, członek redakcji „Horyzontów Polityki”, redaktor popularno-naukowej serii „Z archiwów bezpieki – nieznane karty PRL” oraz naukowych serii wydawniczych „Niezłomni”, „Normatywy aparatu represji”, „Zagadnienia źródłoznawcze”. Wydał monografie: „Polityka czy sprawiedliwość? Wojskowy Sąd Rejonowy w Krakowie (1946–1955)” (2005), „Skazani na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Krakowie 1946–1955” (2005), „Podręcznik bezpieki. Teoria pracy operacyjnej Służby Bezpieczeństwa w świetle wydawnictw resortowych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych PRL (1970–1989)” (2007) i zbiór studiów „Raj grabarzy narodu. Studia i materiały do dziejów aparatu represji w Polsce »ludowej« 1945–1989” (2010). Jest współautorem książek: „Kościół zraniony. Sprawa ks. Lelity i proces Kurii krakowskiej” (2003), „Komunizm w Polsce” (2005), „Twarze krakowskiej bezpieki. Obsada stanowisk kierowniczych Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w Krakowie. Informator personalny” (2006), „Po dwóch stronach barykady PRL” (2007), „Ludzie bezpieki województwa krakowskiego. Obsada stanowisk kierowniczych Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w województwie krakowskim. Informator personalny” (wyd. 1 – 2007, wyd. 2 -2009), „Kronika komunizmu w Polsce” (2009), „Osądź mnie Boże… Ks. Władysław Gurgacz – kapelan Polski Podziemnej” (2009), „Od niepodległości do niepodległości. Historia Polski 1918–1989” (wyd. 1 – 2010, wyd. 2 – 2012). Jest redaktorem i współredaktorem kilkunastu prac zbiorowych. Publikował m.in. w: „Aparacie Represji w Polsce Ludowej 1944-1989”, „Arcanach”, „Horyzontach Polityki”, „Horyzontach Wychowania”, „Krakowskim Roczniku Archiwalnym”, „Pamięci i Sprawiedliwości”, „Zeszytach Historycznych Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej”, „Zeszytach Historycznych WiN-u”,, a także w: „Biuletynie Instytutu Pamięci Narodowej”, „Gazecie Polskiej”, „Gościu Niedzielnym”, „Naszym Dzienniku”, „Nowym Państwie”, „Rzeczpospolitej” i „Tygodniku Powszechnym”. Stale współpracuje z „Dziennikiem Polskim” i „Posłańcem Serca Jezusowego”.

Wyświetl PDF