Zdzisław Krasnodębski
Komunizm – przeszłość, która nie chce przeminąć 1.
Czy trzeba jeszcze zwalczać komunizm, czy antykomunizm ma jeszcze sens? To pytanie pojawia się w Polsce po każdych niemal wyborach, w których postkomuniści odnieśli sukces. Niedawno Robert Krasowski pisał w „Życiu”: „Nie wiemy nadal, czy antykomunizm był błędem, czy też może Polakom nie spodobali się ci, którzy antykomunizm głosili. Ale ważniejsza jest konkluzja praktyczna – trzeba się z antykomunizmem pożegnać. Można nadal nie lubić dawnych aparatczyków, można z nimi nie budować koalicji, ale nie wolno traktować ich jako politycznego zła. Bo wówczas robimy z Polaków satanistów”[1]. Czyżby więc padał – z taktycznych powodów – jeden z ostatnich bastionów antykomunizmu? Od dawna pojawiają się także głosy, że trzeba zamknąć debatę o komunizmie, które nie mają charakteru tylko doraźnego i pragmatycznego, lecz wręcz historiozoficzny. Komunizm należy do przeszłości, rozsypał się w proch – tak twierdzi się mimo istnienia reżimów komunistycznych w Chinach, Korei Północnej, na Kubie. Wydaje się zupełnie zamkniętym rozdziałem, przynajmniej w cywilizacji zachodniej. Wyrok historii – choć podobno „Weltgeschichte ist kein Weltgericht” – już zapadł i w związku z tym nie potrzeba się z nim rozliczać, ani przed nim ostrzegać, ani go zwalczać. Dawni komuniści są najczęściej w pełni pogodzonymi z rzeczywistością i zadowolonymi z niej i z siebie liberałami – czy w Bremie, czy to w Warszawie. I tylko ludzie małostkowi i mściwi mogliby dociekać, co pisali w przeszłości, i dlaczego. I tylko czasami wędrując w bibliotece między półkami można natknąć się na książki, które budzą zdumienie swoją treścią. Ale nie w Polsce – tam nastąpiła po prostu wymiana książek na „aktualne”. W Polsce zmieniły się też biografie, poddane umiejętnym retuszom. Jakiś czas temu Andrzej Dobosz w zabawnym felietonie opublikowanym w „Tygodniku Powszechnym” zastanawiał się, ilu jest w Polsce profesorów filozofii o nazwisku Janusz Kuczyński. Porównując biogramy zamieszczone w dwóch kolejnych wydaniach „Encyklopedii Powszechnej” doszedł do wniosku, że musi być ich chyba dwóch. Inni – nie rozdwajając się zupełnie – po prostu opuszczają znaczne fragmenty swego życiorysu. Kiedyś w telewizji niemieckiej w programie „Zeugen des Jahrhunderts” (Świadkowie stulecia) przeprowadzono długi biograficzny wywiad z bardzo znanym polskim pisarzem. W pełnej swady i moralnych pouczeń opowieści o wieku XX-tym nie padło jednak ani jedno słowo o okresie od – bagatela! – końca lat czterdziestych, kiedy pisarz wyszedł z obozu, w którym się znalazł po powstaniu warszawskim do końca lat siedemdziesiątych, kiedy zaczął się powoli angażować w działalność opozycyjną. Współpraca
z komunizmem jest więc dzisiaj wstydliwym szczegółem biograficznym; nikt już
dumnie nie określa się mianem marksisty. Idea głosząca, że komunizm mógł kogoś
duchowo oczarować i uwieść, wydaje się dzisiejszym studentom zupełnie
absurdalna, jak pokoleniu niemieckich studentów 1968 roku to, że również
narodowy socjalizm mógł pociągać subtelne umysły i wrażliwe sumienia. Teraz
jest nawet odwrotnie. Kiedyś istniał dogmat rozpowszechniany przez lewicowych
intelektualistów, że narodowy socjalizm i faszyzm były pozbawione
intelektualnego zaplecza, że były czystym i prymitywnym barbarzyństwem,
natomiast komunizm mógł przyciągać swymi ideałami i ideami. Ale dzisiaj książki
marksistowskie nie są zabronione – po prostu nikt nie sięga już po dzieła
wykładające zasady materializmu dialektycznego i historycznego. Nikt nie sądzi,
że mogłyby one stanowić zagrożenie dla demokracji, że czytelnik zafascynowany
ich demoniczną głębią mógłby ulec pokusie, nawrócić się na komunizm i rozpocząć
wywrotową, antydemokratyczną działalność. Są one kompromitującym świadectwem
nie tylko błędnego wyboru politycznego ich autorów, ale przede wszystkim
miernej jakości ich pisarstwa i myślenia. Także dzieła „klasyków marksizmu”
pokrywa kurz zapomnienia. Któż jeszcze mógłby mniemać, że Lenin był wielkim
filozofem, a Stalin językoznawcą? Inaczej jest z duchowymi produktami
narodowego socjalizmu. Ciągle są jeszcze pod kluczem. Nadal trwa lęk przed ich
złowieszczym oddziaływaniem. Myśliciele, którzy przyczynili się do jego
powstania, bądź przez pewien czas wspierali go intelektualnie – Nietzsche,
Heidegger, Schmitt, bracia Jünger – cieszą się wielkim zainteresowaniem i budzą
fascynację. Jak wiadomo, Aleksander Wat stwierdził kiedyś, że walka komunizmu z
hitleryzmem była walką zła ze złem, walką dwóch demonizmów – Belzebuba z
diabłem, bratobójczą walką Goga i Magoga. Otóż dzisiaj demoniczna siła
promieniuje z narodowego socjalizmu, a nie Kogo więc może jeszcze interesować komunizm? Czy nie jest to tylko temat dla zawodowych historyków? Szczególnie w Polsce, skoro demokrację budowaliśmy pod hasłem odesłania historii do podręczników. Jeżeli ten opis sytuacji byłby prawdziwym, to antykomunizm może mieć tylko zastępczy, manipulatorski charakter. Dla Adama Michnika sprawa jest jasna: „Debata o komunizmie staje się sposobem walki o władzę poprzez szantaż i dyskryminację przeciwnika politycznego. Mamy oto parodię debaty rozrachunkowej. Komunizm przedstawiany po prostacku jako zło absolutne przestaje być groźnym narkotykiem ideologii wyzwalającej fanatyzm, przemoc i zniewolenie, a staje się sposobem zakłamywania rzeczywistości. Kłamstwo stare – kłamstwo komunistów rozliczających faszyzm – zostaje zastąpione kłamstwem nowym; kłamstwem antykomunistów rozliczających komunizm”[2]. Powiada się, że w gruncie rzeczy antykomuniści powtarzają komunistyczny wzór. To oni, a nie dawni komuniści, zagrażają demokracji. Postkomuniści z ich wprawdzie godną pożałowania, lecz nie mającą większego znaczenia, skłonnością do cynizmu, wpływają negatywnie na jakość demokracji, niewcześni antykomuniści wywołując demony totalitaryzmu i nacjonalizmu podważają jej fundamenty[3]. Nie mając pomysłu na przyszłość, nie znajdując poparcia i poklasku w teraźniejszości, zajmują się przeszłością, kierowani głębokim irracjonalnym resentymentem. Są dogmatyczni, fanatyczni, reakcyjni, a więc antydemokratyczni i antyliberalni. Zapewne po żadnej stronie nie brak fanatyków. Czy to znaczy, że krytyczna analiza i stanowcze odrzucenie komunizmu, walka z nim, nie są już potrzebne? Może wcale nie chodzi tylko o zamkniętą już przeszłość? W istocie bowiem toczy się w Polsce – podobnie jak w innych krajach postkomunistycznych – głęboki spór o komunizm, spór, który nie jest tylko sporem o przeszłość, o pamięć, lecz sporem o teraźniejszość, sporem o formę demokracji, o kształt państwa, o zbiorową tożsamość Polaków. Komunizmu być może już nie ma, lecz pozostały jego duchowe i materialne skutki. Odnośniki do teraźniejszości są trojakie. Po pierwsze, rozumienie tego, czym był komunizm, bezpośrednio wpływa na kształt i jakość polskiej demokracji, dlatego że komunizm jest negatywnym punktem odniesienia dzisiejszej polityki. W zależności od tego, jak się go charakteryzuje, tak określa się demokrację, tak konstruuje się jej normatywny model, takie podejmuje się wybory polityczne. Spór o właściwą interpretację komunizmu dotyczy podstawowych kwestii politycznych III Rzeczypospolitej. Wydaje się, że ten obraz komunizmu zmienił się w ostatnich latach. Inne niż przed 1989 rzeczy są akcentowane. Podobnie – i to stanowi drugie odniesienie do teraźniejszości – kwestia odpowiedzialności prawnej, politycznej i moralnej konkretnych osób, ich miejsca w życiu publicznym nie tylko wpływała i wpływa na podziały polityczne w Polsce, lecz określała przestrzeń polityczną, w jakiej te podziały się dokonywały. Proponowane rozwiązanie tego problemu warunkowane jest wyobrażeniami o tym, czym jest porządek demokratyczny. A także odwrotnie, wyobrażenie o demokracji, skłaniało do takich, a nie innych decyzji w sprawie „rozliczeń” z przeszłością. To, że w III Rzeczypospolitej coraz ważniejszą rolę polityczną pełnią postkomuniści, jest być może symptomem głębszej, genetycznej choroby polskiej demokracji. Po trzecie, po 1989 roku Polacy musieli na nowo określić swoją tożsamość zbiorową. Dlatego też nie można milczeć o komunizmie. Milczenie to jest już zajęciem stanowiska w kwestii zbiorowej pamięci i zbiorowej tożsamości. Jest przy tym rzeczą charakterystyczną, że w czasie, gdy toczą się potrzebne bolesne rozrachunki z przeszłością narodową, gdy na przykład ujawnia się ciemne strony zachowania Polaków w czasie okupacji niemieckiej (vide znakomite prace Jana Tomasza Grossa), wzywa się zarazem do zaniechania rozstrząsań zbrodni i przestępstw komunizmu, choć z historycznych względów nie da się jednego oddzielić od drugiego. Tak wewnętrznie sprzeczna polityka pamięci przyczynia się do dodatkowych problemów polskiej demokracji.
2.
Jak dzisiaj jest postrzegany komunizm? Otóż przede wszystkim jako utopia, jako zbyt radykalne dążenie do prawdy, dobra, sprawiedliwości, do społecznej jedności i jednomyślności, do narzucenia ludziom „jednej prawdy”. Jako utopijna idea „która pozwala wierzyć w możliwość i celowość zbudowania przemocą świata doskonałej równości i sprawiedliwości, świata wolnego od konfliktów”[4]. Marksistowski socjalizm, pisze w swojej książce jeden z najwybitniejszych polskich historyków Jerzy Holzer, wyrażał dążenie do absolutnego dobra, do sprawiedliwego ładu, do ładu rozumnego[5]. Trudno odmówić temu poglądowi racji. Komunizm był taką utopią i jako kulturowa tendencja należał do samego rdzenia nowoczesności oraz humanistycznej tradycji. Dlatego był on tak atrakcyjny dla wielu intelektualistów. Był absurdalnie uporczywy i gorliwy w realizacji centralnych motywów nowoczesnej kultury. Miał więc rację Zygmunt Bauman, gdy pisał: „Komunizm był nowoczesnością w jej najbardziej zdeterminowanym nastroju i najbardziej zdecydowanej postawie; nowoczesnością usprawnioną, oczyszczoną z ostatnich drobin tego, co chaotyczne, irracjonalne, spontaniczne, nieprzewidywalne”[6]. Według innego czołowego intelektualisty tego samego pokolenia Andrzeja Walickiego komunizm był przede wszystkim zjawiskiem ideologicznym, totalitaryzm jest z natury ideokratyczny, aby go zrozumieć należy badać jego ideologię. Komunizm był „gigantyczną próbą sformułowania i urzeczywistnienia pewnej koncepcji wolności… Istotą tej koncepcji była myśl o wyzwoleniu człowieka od „ślepych sił” gospodarki rynkowej, o całkowitej eliminacji ładu spontanicznych przystosowań typu rynkowego i zastąpieniu go racjonalnym porządkiem wszechogarniającej, celowej organizacji.”[7] To
wszystko prawda. Jednak stąd łatwo wyciągnąć pochopny wniosek, że skoro zło
podstawowe komunizmu polegało na dążeniu do dobra, prawdy i sprawiedliwości, to
prawdziwie antykomunistyczna postawa polega na całkowitym zaprzestaniu takich
dążeń. Jeśli komunizm był polityczną religią, to należy wystrzegać się
jakichkolwiek związków religii Warto
przy tym podkreślić, że pewne istotne cechy komunistycznej ideologii zostają w
obecnych opisach ideologii komunistycznej systematycznie pominięte lub
potraktowane jako drugorzędne, to że komunizm był ateistyczny,
antytradycjonalistyczny i uniwersalistyczny, że był radykalnym humanizmem o
oświeceniowych korzeniach i że niejedno łączy go Komunizm nie był też systemem opartym na równości, lecz na skrajnej nierówności. Nie tylko politycznej, lecz także ekonomicznej. Jak pisał Wat: „nierówność jest bazą funkcjonowania Systemu. Nierówność brutalna, elementarna, z optymalnie niskiej podstawy do optymalnie wysokiego regulowanego pułapu. Nierówność spartańska. Uprzywilejowani i uboga poniewierana masa”[11]. Komunizm nie był sprawiedliwy i nie był ustrojem nadmiaru dobra, lecz wręcz przeciwnie. Będąc w swej ideologii zjawiskiem nowoczesnym był jednocześnie w rzeczywistości atawistyczny i reakcyjny: „Komunizm zmobilizował wszelkie atawizmy, które opierają się przyspieszonej historii rodzaju ludzkiego. Być może właśnie ten aspekt hamowania i uwsteczniania pociąga bezwiednie zachodnich postępowców, w ten sposób biorąc odwet za rozkiełznany progresizm ich postępowej kory mózgowej”[12]. Mówienie o tej stronie, o tym obliczu komunizmu wymaga innej metodologii, innego nastawienia. Zbigniew Herbert postulował sarkastycznie: „Nie podszywajmy się pod metafizykę, nie nadymajmy się, mówmy o rzeczach prymitywnych językiem prymitywnym”[13]. Nie ideologię trzeba wtedy analizować (która zresztą była również prymitywna – nie tylko w wydaniu sowieckim), lecz rzeczywistość, zajmować się nie historią idei, lecz socjologią i politologią historyczną. W badaniu komunizmu nie można ograniczyć się tylko do ideologii. Niemiecki badacz komunizmu Gerd Koenen wręcz stwierdza w swej niedawno wydanej książce, że realnej historii komunizmu nie da się zrozumieć jako historii oddziaływania idei, ideologii, iluzji[14]. Gdy patrzy się na rzeczywistość, nie na idee, widać, że komunizm był nie nierealistycznym wzlotem idealizmu, który zakończył się tragicznym upadkiem, lecz erupcją barbarzyństwa. Wielki polski socjolog Florian Znaniecki, którego trudno posądzać o „zoologiczny antykomunizm” piętnowany dzisiaj w Polsce przez liberalną lewicę, podkreślał w wydanej w 1921 książce Upadek cywilizacji zachodniej, że ruch bolszewicki ma wyłącznie destrukcyjny charakter. Widział w nim wyraz kryzysu nowoczesności oraz zagrożenie dla cywilizacji zachodniej. Bolszewizm był dla niego ostatecznym wyrazem i sprawdzianem mocy i znaczenia „dążności antykulturowych”, których nie potrafiła poskromić cywilizacja zachodnia. Jego zdaniem bolszewizm „z istoty swej nie jest systemem, formą ustroju społecznego, lecz skomplikowanym procesem społecznym prowadzącym do rozkładu systemów już istniejących”[15]. Znaniecki sądził, że jako ustrój polityczny bolszewizm rosyjski jest cofnięciem się do wcześniejszych okresów despotyzmu rosyjskiego. Nie jest utopią racjonalistyczną, lecz stoczeniem się do stanu zwierzęcości w wyniku załamania się struktury normatywnej: „Bolszewizm jest po prostu niezwykle groźnym objawem tego odwiecznego niebezpieczeństwa, które zawsze tai się u podstaw kulturalnego życia ludzkości, które wyraża się w każdej zbrodni, w każdym upadku moralnym i umysłowym osobnika, niekiedy zaś wybucha społecznie i druzgoce jakąś cywilizację – niebezpieczeństwo nawrotu gatunku ludzkiego do stanu zwierzęcego”[16]. Podobną diagnozę stawiał inny wybitny polski socjolog Aleksander Hertz. Według niego komunizm wyrastał z liberalizmu etycznego, a więc nie z braku wolności, lecz braku jej ograniczeń, z wyzwolenia instynktów spod normatywnej kontroli. „Człowiek dzisiejszy zdobył sobie daleko posuniętą możliwość liberalizmu etycznego. Wolny od posłuchu absolutnym nakazom moralnym, stał się własnym normodawcą, a cała struktura życia popchnęła go na drogę bezwzględnej woli i brutalności”[17]. Komunizm był radykalizacją i wyrazem tendencji hedonistycznych i naturalistycznych cywilizacji nowoczesnej. Hertz pisał bez ogródek: „Wyładowanie się brutalnych instynktów wyraża się w tej fali chamstwa, która świat coraz bezwzględniej zalewać zaczyna. To rozpętanie instynktów znalazło swą sankcję w bolszewizmie… Rewolucja bolszewicka rozdarła cienką powłokę humanitaryzmu – twór inteligencji rosyjskiej w wieku XIX. Instynkty zostały oswobodzone, a przez przejęcie naturalizmu za podstawę moralności – zatryumfowały. W ten sposób została przezwyciężona kultura oparta na normach, a powstaje jakiś nowy paradoksalny typ kulturowy oparty na instynktach”[18]. Tak więc komunizm był też zwycięstwem zwierzęcości, brutalności, chamstwa, motłochu. Tę twarz komunizmu polscy lewicowi i komunistyczni intelektualiści odkryli, gdy zetknęli się z nim naocznie. Można rzec, że przedtem ich postawa i pozycja poznawcza w niczym w istocie nie różniła się od tej, jaką charakteryzowali się postępowi intelektualiści europejscy w ogóle, na przykład po wojnie Jean-Paul Sartre czy Maurice Merleau-Ponty. Komunizm był z początku doświadczany przez komunizującą inteligencję polską przez lektury, eksperymenty artystyczne i obyczajowe oraz przyjęcia w ambasadzie Związku Sowieckiego[19]. Potem komunizm był percypowany nie intelektualnie, nie w myśli, nie przez lektury, lecz empirycznie, zmysłowo, sensualnie – często najważniejszy stawał się zmysł węchu. Pierwsze naoczne spotkanie z realnym komunizmem było szokiem. Jak wspomina Aleksander Wat w Moim wieku: „Pierwszych Rosjan widziałem w Łucku. Kresowe miasto garnizonowe. Chcę tylko mówić o wrażeniach. Wiesz te twarze mongolidów, te szmatławe mundury, te hełmy mongolskie ze szmacianymi pikami, takie szmaciane pikelhauby. I to Azja, ale już taka najbardziej azjatycka, masa tego … poszliśmy do kina, dawali Iwana Groźnego. Musieliśmy bardzo szybko uciec, bo zaduch był nie do wytrzymania. Buty, buty i ten dziegieć i pot nóg i zaduch machorki. Więc to, nad czym w czele komunizowania przechodziłem do porządku dziennego, oblicze azjatyckie. I w dekomunizacji swojej też o tym nie myślałem. Azja-Europa uważałem, że jest to gadanina publicystyki antysowieckiej, że to należy do XIX wieku i jest bardzo powierzchowne – A tu naraz – Azja absolutna”[20]. Komunizm doświadczany sensualnie był brzydki, śmierdzący, zabłocony, nędzny. Lwów, miasto tak podobno uciskane przez Polaków, natychmiast zmienia swój wygląd: „Ledwo Sowieci przyszli, wszystko było zabłocone – co prawda była jesień – brudne, szare, ubogie i jakieś takie płaszczące się, przemykające się ulicą. Ludzie od razu w szubrawych ubraniach, szmacianych”[21]. Wat już nigdy nie wyzbył się tego wspomnienia komunizmu i ono zapewne chroniło przed wszelkimi dalszymi pokusami, powodowało wręcz fizyczne reakcje w postaci egzemy: „Zostało mi to w stosunku do komunizmu już na całe życie, że widziałem go od strony butów dziegdziowych, które niszczą urodę, zadeptują urodę … Spodziewałem się zagłady, a nie zadeptania. We Lwowie to było zdeptane, błoto rosyjskie”[22]. Do swego końca komunizm pozostał właśnie taki. Dla mojego pokolenia nie był demoniczny, nie wydawał się też rezultatem „spiżowych praw historii”, nie był też fanatyczny, choć do końca pozostał „ideokracją”[23]. Nie było w nim nic uwodzicielskiego. Był destrukcyjny, chamski, chaotyczny, ignorancki, prymitywny, obłudny, nurzał wszystko i wszystkich w tym błocie, które leżało nie tylko na ulicy, lecz także w okresie zimy zalegało we wnętrzach pustych sklepów. Jego działacze zazwyczaj nie byli fanatycznymi ideologami, lecz cynikami, sprawującymi swoją władzę w stylu dyrektorów mleczarni w średniej wielkości mieście powiatowym. Większość jego ideologów była – powiedzmy to szczerze – niedoukami, którzy nie doszliby do swych profesur, gdyby partia nie zapewniała im monopolu. Ci nieliczni spośród nich, którzy byli inteligentni i wykształceni, starali się jak najdłużej przebywać na Zachodzie, tam wysyłali swoje dzieci, co nie przeszkadzało im lojalnie reprezentować interesów bloku sowieckiego. Był to komunizm już stetryczały. W nadbudowie pełno było dziur, lecz jego baza instytucjonalna pozostała do końca niezmieniona, aż się zapadła wskutek zupełnego przegnicia.
Nie ulega wątpliwości, że aby zrozumieć komunizm w całej jego złożoności, trzeba obie te jego strony uwzględnić. Jeśli się pominie element rozkładu, prymitywizmu, antycywilizacyjnego barbarzyństwa, chaosu łatwo dojść do przekonania, że prawdziwą alternatywą dla komunizmu jest system bez norm, bez społecznej kontroli zachowań jednostki, bez idei sprawiedliwości itd. Taki wniosek często wyciągano w Polsce po 1989. W rezultacie ukształtowała się bardzo swoista koncepcja liberalizmu i demokracji z licznymi defektami. Jeśli natomiast nie uwzględni się humanistycznej ideologii komunizmu, łatwo zbagatelizować jego oświeceniową genezę, łatwo nie docenić jego zakorzenienia w kulturze nowoczesnej, łatwo zignorować nowe formy owych tendencji, które kiedyś doprowadziły do jego powstania i przyczyniły się do popularności wśród europejskich intelektualistów. Nie jest też tak, żeby któraś z tych twarzy komunizmu była tylko maską, pozorem. Nie było ani tak, że piękna na pozór ideologia zasłaniała prymitywną rzeczywistość, ani tak, że prymitywna rzeczywistość przykrywała ideową istotę. Oba aspekty były ze sobą powiązane. Trzeba je przemyśleć w tym związku. Mnie się wydaje, że wniosek, jaki płynie z doświadczenia komunizmu jest dość jasny: radykalny humanizm prowadzi do barbarzyństwa, radykalne Oświecenie do ciemnoty. Niestety, wniosek taki formułowano w Polsce raczej przed 1989 rokiem niż po nim. Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się stało, mogłaby nam wiele powiedzieć o duchowej kondycji III Rzeczypospolitej.
3.
Jeśli
komunizm zdefiniuje się jako utopię, można zasadnie twierdzić, że nie ma żadnej
konieczności zwalczania komunizmu. Nie tylko obecnie nie ma komunistów, ale też
nie było ich w PRL, co najmniej od 1956 roku. Trudno bowiem twierdzić, że
obecni postkomuniści w czasach, gdy byli jeszcze komunistami dążyli fanatycznie
i bez umiaru do dobra i sprawiedliwości. Byli „pragmatykami”, którzy faktycznie
stopniowo dekomunizowali Polskę, by przy Okrągłym Stole, wraz ze znaczną
częścią dawnej opozycji, przedzierzgnąć się z poczwarkowatej postaci wasali
ZSRR Nic więc dziwnego, że chęć pociągnięcia dawnych komunistycznych aparatczyków do odpowiedzialności porównuje się z czystkami bolszewickimi lub z maccartyzmem. Adam Michnik nie waha się przed takimi porównaniami: „Nawet tak silne demokracje, jak amerykańska, w pewnym momencie zostały zaatakowane przez wirusa nietolerancji, represji, donosicielstwa i strachu, które miały postać zoologicznego antykomunizmu. W gruncie rzeczy w tym antykomunizmie wcale nie chodzi o komunistów. Mamy do czynienia z antykomunizmem, który jest naśladowaniem praktyki komunistów.”[25] Domaganie się dekomunizacji jest z tej perspektywy wykroczeniem przeciw zasadom liberalnego porządku społecznego. Jak przekonuje nas m. in. Andrzej Walicki, dawni komuniści to po prostu odmiennie myśląca grupa społeczna, mniejszość kulturowa. Zwalczanie ich jest wyrazem nietolerancji, protototalitarnym dążeniem do monopolu ideowego, tworzeniem państwa kolektywistycznego. Inni nie wahają się porównywać komunistów do innowierców prześladowanych za wiarę przez dogmatyków wierzących w prawdę absolutną. Generał Jaruzelski jawi się jako męczennik, heretyk prowadzony na stos, ci, którzy domagają się, by odpowiedział przed prawem to okrutni fanatycy: „Albert Camus opisuje gdzieś jak do stosu, na którym płonął Hus, podeszła pobożna staruszka i dorzuciła gałązkę chrustu. Wierzyła, że służy Bogu, Kościołowi i samemu płonącemu. Nie chcę być podobny do tej staruszki. Powtarzam – stan wojenny był przekleństwem, Okrągły Stół był błogosławieństwem. Jedno i drugie było dziełem tych samych ludzi”. Konstanty Gebert w interesującym tekście opublikowanym w Niemczech wykładał motywy, dla jakich zdecydowano się w Polsce na politykę „generalnego odpustu”. Obok względów czysto taktycznych, odgrywała rolę motywacja moralna i filozoficzna. Ci, którzy za takim rozwiązaniem się opowiadali, nie chcieli się zachowywać tak, jak zachowywali się komuniści: „Naturalnie pewną rolę odgrywała także duma. Byliśmy dumni, że byliśmy więźniami politycznymi, byliśmy dumni, że byliśmy politycznie prześladowani. I wyobrażenie, że jakiś funkcjonariusz komunistyczny miałby zostać „zdekomunizowany” lub „zlustrowany” i mógłby powiedzieć: „Wcześniej wy byliście prześladowani, teraz my” – to rzeczywiście byłoby za wiele”[26]. Tak więc Gebert utożsamia bez wahania komunistyczny wymiar sprawiedliwości z demokratycznym państwem prawa oraz swoją własną działalność opozycyjną z działalnością komunistów. W ten sposób nieświadomie ujawnia, że istniała i istnieje ukryta ciągłość myślenia o państwie, o prawie i polityce łącząca czasy komunistyczne z III Rzecząpospolitą. Zapewne dlatego ludzie głoszący konieczność „przebaczenia” i porozumienia nie byli w stanie zauważyć, że podważają poczucie odpowiedzialności, poddają w wątpliwość podstawowe normy, na których musi się wspierać życie społeczne, że – wbrew ich przekonaniom – nie uczą szacunku do prawa, lecz lekceważenia go. Dlatego też nie byli skłonni zauważyć, że umożliwienie postkomunistom wejścia w zwartym organizacyjnie ordynku na scenę polityczną III Rzeczypospolitej narusza jedną z podstawowych zasad demokracji, jaką jest przejrzystość stosunków władzy oraz zwalczanie oligarchii, że ich wybór w istocie utrudnia budowę państwa prawa. Szerząca się korupcja, cynizm, brak odpowiedzialności polityków przed wyborcami są w dużej mierze skutkiem tej strategii.
4.
Fakt, że za zbrodnie, przestępstwa i występki komunizmu prawie nikt nie został ukarany, jest wielkim ogólnoeuropejskim skandalem. Fakt, że nie uważa się, aby współpraca z komunizmem kompromitowała, że wręcz odwrotnie – to właśnie ci, którzy tak sądzą, uważani są za skompromitowanych, jest świadectwem stanu duchowego elit europejskich. Wyjątek stanowią Niemcy, które się czegoś nauczyły ze swej przeszłości. Tutaj próba obrachunku z komunistyczną przeszłością została podjęta, a dzisiaj wkracza w następną fazę ujawnienia i osądzenia obywateli dawnej Republiki Federalnej, którzy współpracowali ze służbami specjalnymi NRD[27]. I nikt nie odważyłby się publicznie oświadczyć, że nie ma to żadnego znaczenia dla demokracji – lub że ją podważa – nie kompromitując się zupełnie. W Europie Wschodniej nie uczyniono prawie nic, aby ukarać przestępców, ująć agentów, aby zadośćuczynić ofiarom. W Rumunii, najbardziej chyba krwawym europejskim reżimie komunistycznym, żaden agent Securitate nie został postawiony przed sądem – zapewne większość z nich pragmatycznie i z sukcesem zajmuje się biznesem i działalnością polityczną. Żadna z ofiar prac przymusowych w Związku Radzieckim nie dostała odszkodowania i zapewne nigdy go nie dostanie itd. Z zewnątrz, mam tutaj na myśli szczególnie Unię Europejską, nie przychodzą żadne impulsy, skłaniające Polskę oraz inne kraje postkomunistyczne do oczyszczenia się z komunistycznej przeszłości w ten sposób, w jaki Niemcy oczyściły się po 1945 i po 1990 roku. To milczenie, ta niechęć do rozrachunku z komunizmem jest tym dziwniejsza, że zbrodnie narodowego socjalizmu nie tylko nie zapadają w niepamięć, ale są coraz częściej przywoływane. Uważa się nawet, że powstaje religia cywilna Europy, w której pamięć o Holokauście zajmie centralne miejsce. Pobłażliwość nie obejmuje więc narodowego socjalizmu i faszyzmu. Wręcz odwrotnie, najmniejsze nawet podejrzenie, że ktoś byłby skłonny do takiej pobłażliwości, prowadzi do publicznego potępienia i dyskredytacji. Przykład Martina Walsera jest tutaj bardzo wymowny. Gdyby nie fakt, że był on kiedyś komunistą, co jest rękojmią jego dawnej postępowości, reakcje byłyby jeszcze gwałtowniejsze. Ta jaskrawa różnica w traktowaniu obu totalitaryzmów to jeden z politycznych i moralnych paradoksów naszych czasów. A przy tym nie ulega wątpliwości, że żyjemy w fazie reinterpretacji historii. Po upadku komunizmu w 1989 roku, kształtuje się w Europie nowa zbiorowa wizja historii. Jest sprawą zasadniczej wagi, jakie miejsce zajmie w niej pamięć o sowieckim totalitaryzmie. W gruncie rzeczy znajdujemy się w środku bitwy o pamięć, która świadczy o tym, że przesunęły się koordynanty intelektualnego porządku, który trwał do 1989 roku. Okazuje się coraz częściej – i na tym polega novum sytuacji – że mówiąc o narodowym socjalizmie nie sposób już jednak milczeć o komunizmie, choć ciągle zbyt daleko idące porównania wywołują, jak wykazała dyskusja nad Czarną księgą komunizmu, głośne protesty. Kiedyś porównanie z narodowym socjalizmem było de facto całkowicie zakazane. Ci, którzy się na nie odważali, byli uznawani za historycznych „rewizjonistów” i – jeśli pochodzili z lewicy, jak bremeński historyk Immanuel Geiss – za renegatów, standardowy zarzut w tego rodzaju dyskusjach.[28] Jako kryptofaszysta ostro zwalczany był Ernst Nolte wysuwający tezę, że narodowy socjalizm i faszyzm były reakcją na komunizm, że między jednym a drugim totalitaryzmem istniał związek przyczynowy. Jak wiadomo, jego zdaniem GUŁag był bardziej pierwotny niż Auschwitz, początkowo kopia obozów radzieckich. W Niemczech wyjątkowość, „syngularność”, i „nieporównywalność” zbrodni narodowego socjalizmu, a także ich „niewytłumaczalność”, stały się częścią konsensu zbudowanego wokół idei patriotyzmu konstytucyjnego. Patriotą konstytucyjnym był ten, kto tak właśnie interpretował narodowy socjalizm. Przekonanie, że Niemcy są sprawcami największej, z niczym nie porównywalnej zbrodni w dziejach stało się niepodważalnym elementem kultury politycznej Republiki Federalnej, a akty ekspiacji – częścią politycznego rytuału. Zakaz porównywania przemieniał się w nakaz milczenia. Chociaż nikt jakoby nie usprawiedliwiał komunizmu, fakt, że mówienie o jego zbrodniach uchodziło za relatywizowanie narodowego socjalizmu, sprawiał, że rozsądniej było o nich milczeć. Dzisiaj jest inaczej, w gruncie rzeczy nie można już uniknąć tego porównania (które – oczywiście – nie oznacza utożsamienia), choć ciągle jest ono kontrowersyjne[29]. Losy wystawy o zbrodniach Wehrmachtu są tego wymownym dowodem. Na wystawie tej nie wspomniano ani jednym słowem, że tereny, na które wkroczył Wehrmacht w czerwcu 1941 były okupowane przez Związek Radziecki prowadzący eksterminacyjną politykę wobec ludności, przede wszystkim polskiej[30]. Gdy okazało się, że niektóre zdjęcia w rzeczywistości pokazują ofiary NKWD, a nie Wehrmachtu wystawa została zamknięta. Polski historyk Bogdan Musiał, który ujawnił ów kompromitujący błąd, pokazuje w opublikowanej w tym roku książce, że brutalizacja wojny ze strony niemieckiej była również reakcją na odkryte zbrodnie stalinowskie[31]. W Polsce analogię między hitleryzmem i komunizmem dostrzegano od początku. Na przykład Aleksander Hertz napisał w połowie lat trzydziestych serię świetnych artykułów, w których analizował w Weberowskich kategoriach zarówno bolszewizm, jak i faszyzm i narodowy socjalizm[32]. Również Aleksander Wat porównywał hitleryzm i stalinizm. Twierdził nawet, że to hitleryzm już w latach trzydziestych począł go odpychać od komunizmu, bo zaczął dostrzegać podobieństwa i analogie[33]. Z dwóch form totalitaryzmu komunizm był według niego czymś bardziej złowieszczym, zbrodniczym i wyjątkowym niż narodowy socjalizm. Wat zgadzał się z powszechną – moim zdaniem uproszczoną – opinią, że narodowy socjalizm był trybalistyczny i reakcyjny, a komunizm uniwersalistyczny. W jego ocenie: „Hitleryzm był nawrotem czasów barbarzyńskich w wiek XX. Stalinizm powodujący co prawda w skutkach i implikacjach retrogradację w obyczajach, myśleniu i technologii społecznej do starych wzorów i sytuacji, był tworem najbardziej awangardowym, nowoczesnym”[34]. Ale fakt ten nie świadczył według niego na rzecz komunizmu, nie służył jego usprawiedliwieniu, jak to zazwyczaj bywało, właśnie uniwersalizm i nowoczesność czyniły komunizm totalitaryzmem gorszym niż narodowy socjalizm. Wat – niemal jak Nolte – stwierdza, że to komunizm umożliwił rozwój hitleryzmu. „Niezwykła, irracjonalna kariera hitleryzmu była możliwa tylko dzięki istnieniu mocarstwowej, imperialnej, międzynarodowej potęgi komunizmu”[35]. Widząc zasadnicze różnice między obu systemami, Wat wskazuje też na wzajemne zapożyczenia. Wspomina o tym, że obozy koncentracyjne były wzorowane na systemie łagrów i że, gdy je z kolei reformowano, to za model służyło Dachau, że czystki 1937-1938 wzorowały się na likwidacji Röhma i jego zwolenników[36]. Z punktu widzenia Wata, Holokaust, dzisiaj uchodzący za zło absolutne, czyniące z narodowego socjalizmu zjawisko niepowtarzalne w swej zbrodniczości, przestaje być czymś wyjątkowym, wpisuje się w historię masakr, które od początku zdarzały się w dziejach: „masakra Żydostwa na terenie Polski jest powtórzeniem starych orientalnych wzorów eksterminacji narodów przez najeźdźców i nawet mistyczna nadstruktura tej eksterminacji nie różni się wiele od wyroków rzekomego Boga realizowanych przez Dżyngis-chana, jeżeli wierzyć relacji, którą cytuje Mickiewicz w swoich wykładach paryskich”[37]. Wypowiedź ta jest tym bardziej znamienna, że – jak wiadomo – znaczna część rodziny Wata zginęła z rąk hitlerowców i że jest on świadom, iż antyfaszyzm był motywem skłaniającym do akcesu do komunizmu. Pisze nawet: „W tej części świata fałszywa alternatywa: „albo komunizm, albo faszyzm” miała pozory słuszności. Toteż katastrofa narodowa, spowodowana przez faszyzm sprawiła, że młodzież myśląca … znalazła się w sposób naturalny i konsekwentny w polu magnetycznym zwycięskiego komunizmu”[38]. Czy dzisiaj Wat odważyłby się pisać w taki sposób? Dyskurs moralnych rozrachunków z przeszłością zmienił się przecież w Polsce radykalnie: z jednej strony dokonuje się bolesnej – ale koniecznej – rewizji obrazu II wojny światowej i niemieckiej okupacji, ujawniając fakty kolaboracji ludności polskiej z nazistami oraz wypadki jej czynnego udziału w ludobójstwie popełnionym na ludności żydowskiej, jednocześnie zaś zaleca się milczenie o komunizmie, z niechęcią i oburzeniem reaguje na próby określenia odpowiedzialności poszczególnych osób i zdecydowanie potępia się stosowanie pojęcia kolaboracji w odniesieniu do lewicowych intelektualistów sławiących Związek Radziecki.
5.
Po 1989 roku pojawiła się potrzeba nowego spojrzenia na totalitaryzm dwudziestowieczny. Chodzi o zrozumienie, że narodowy socjalizm nie był tylko wybuchem irracjonalnych sił, że podobnie jak komunizm wyrastał z nowoczesnej kultury europejskiej, zawierał elementy uniwersalistyczne, że popierali go bardzo wybitni intelektualiści i że istniało coś takiego, jak kultura faszyzmu i kultura narodowego socjalizmu. Martin Heidegger, Carl Schmitt i inni mogą wszak z powodzeniem mierzyć się z Györgi Lukacsem i Antonio Gramscim. Niestety, niektóre z tych tendencji kulturowych wcale nie zniknęły. Nie chodzi tylko o rasizm i nienawiść etniczną, które ciągle dają znać o sobie. Cechą zasadniczą narodowego socjalizmu było zanegowanie podstawowej zasady etycznej naszej cywilizacji – zasady świętości życia – w imię czystości rasowej oraz ochrony ludzkości przed degeneracją biologiczną. Otóż, co byśmy powiedzieli o naszej cywilizacji, na pewno nie jest ona zbudowana na bezwzględnym przestrzeganiu tej zasady. Niektórzy wybitni lekarze przestrzegają, że dzisiaj eugenika praktykowana jest bez żadnych zahamowań, nie przez państwo, lecz przez jednostki, nie planowo, lecz pod naciskiem wolnego rynku. Spełnia się to, co zapowiadał Martin Heidegger w swej Seynsgeschichte, w którą wpisywał komunizm, i narodowy socjalizm i liberalizm: „Skoro człowiek jest najważniejszym surowcem, można rachować się z tym, że na podstawie współczesnych badań chemicznych pewnego dnia powstaną fabryki, w których sztucznie produkować się będzie materiał ludzki … Zapotrzebowanie na materiał ludzki podlega tej samej regulacji działalności porządkującej ze względu na potrzeby przysposobienia, co zapotrzebowanie na literaturę rozrywkową”[39]. Natomiast komunizm zabijał oraz zamieniał ludzi w materiał ludzki nie w imię wyzwolenia z degeneracji rasowej, lecz wyzwolenia z degeneracji społecznej[40]. Powoływał się przy tym na ideę postępu i uniwersalnego rozumu. Dlatego ciągle jesteśmy skłonni mu wybaczać. Wydawałoby się, iż po takim doświadczeniu Europejczycy powinni nauczyć się sceptycyzmu wobec historiozoficznego myślenia w kategorii postępu oraz szacunku dla tradycyjnych norm i zasad religijnych i – przede wszystkim – lęku przed człowiekiem wyzwolonym ze wszystkich ograniczeń. Niestety, po 1989 roku wzmocniły się zupełnie odwrotne tendencje kulturowe.
Tekst ukazał się w wydanej przez OMP książce Antykomunizm po komunizmie, pod redakcją Jacka Kloczkowskiego.
Tekst ukazał się w wydanej przez OMP książce Antykomunizm po komunizmie, pod redakcją Jacka Kloczkowskiego
[1] R. Krasowski, Sukces prezydencki, „Życie” 14 października 2000. [2] A. Michnik, Mantra zamiast rozmowy, „Gazeta Wyborcza” 31 marca 2000 [3] A. Michnik, pisał w artykule Szare jest piękne („Gazeta Wyborcza”, 4-5 stycznia 1999): „Naprzeciwko siebie stanęły dwa odmienne światy wartości. Z jednej strony pragmatyczny, nierzadko nasycony pogardą i cynizmem świat ludzi dawnego reżimu. Z drugiej: anachroniczny patriotyzm ludzi konserwatywnych wartości, którzy w przeszłości stawiali opór komunizmowi. Dawny heroizm świata odpornego na represje teraz objawił drugą twarz: nietolerancji, fanatyzmu, odporności na idee modernizacyjne.” [4] A. Michnik, Mantra zamiast rozmowy… [5] Korzystam z wydania niemieckiego – J. Holzer, Der Kommunismus in Europa. Politische Bewegung und Herrschaftssystem, Fankfurt a. Main 1998, s. 9-21. [6] Z. Bauman, Intimations of Postmodernity, London 1992, s. 167. [7] A. Walicki, Marksizm i skok do królestwa wolności. Dzieje komunistycznej utopii, Warszawa 1996, s 11. [8] H. Świda-Ziemba, Człowiek wewnętrznie zniewolony. Problemy psychosocjologiczne minionej formacji, Warszawa 1998, s. 97 [9] T. Bogucka, Komunizm bez komunistów, [w:] Polak po komunizmie, Kraków 1997, s. 23-30. [10] A. Wat, Kilka uwag o związkach między literaturą i rzeczywistością sowiecką, [w:] tenże, Świat na haku i pod kluczem. Eseje. Pisma wybrane, tom I, oprac. K. Rutkowski, Londyn 1985, s. 103-132. [11] A. Wat, Czytając Treca, [w:] tenże, Świat na haku… [12] A. Wat, Klucz i hak, [w:] tenże, Świat na haku… [13] J. Trznadel, Hańba domowa, Warszawa 1996, s. 290-291. [14] G. Koenen, Utopie der Säuberung. Was war der Kommunismus?, Berlin 1998, s. 339 [15] F. Znaniecki, Upadek cywilizacji zachodniej. Szkic z pogranicza filozofii kultury i socjologii, [w:] Pisma filozoficzne, t. 2, Waszawa 1991, s. 1069. [16] Tamże, s. 1105. [17] A. Hertz, Inteligencja wobec bolszewizmu, [w:] tenże, Socjologia nieprzedawniona, wybrał, opracował i wstępem poprzedził J. Garewicz, Warszawa 1992, s. 289-311. [18] Tamże, s. 308. [19] Polscy lewicowi intelektualiści mieli jednak szansę poznać oblicze komunizmu w 1920 roku, lecz chyba nie zawsze chcieli. Znaniecki nie miał żadnych złudzeń i nie odczuwał pokus. Jak stwierdza: „zachowanie się czerwonej armii w ciągu wojny z Polską, nie da się porównać z niczym, oprócz najazdów tatarskich” – Upadek cywilizacji zachodniej, s. 1077. [20] A. Wat, Mój wiek. Rozmowy z Czesławem Miłoszem, t. 1, Londyn 1981, s. 262-263. [21] Tamże, s. 281 [22] Tamże, t. 2, s. 202. [23] Andrzej Walicki, który twierdzi, że było inaczej, ocenia stan faktyczny z punktu widzenia elity naukowej i kulturalnej, zapominając, że np. nauczyciel na prowincji był w nieco innej sytuacji niż profesor PAN-u. [24] Tak to mniej więcej przedstawia A. Walicki w swoich pracach Zniewolony umysł po latach, Warszawa 1993, Marksizm i skok do królestwa wolności, oraz Polskie zmagania z wolnością, Kraków 2000. [25] A. Michnik, Diabeł naszego czasu, Warszawa 1995, s. 293. [26] K. Gebert, Wenn schlafende Akten lügen… Für und Wider der Öffnung der Geheimsakten, w: Amnestie, G. Smith, A. Margalit (Hsrg.), Frankfurt a. M. 1997, s. 138-154, przekład mój. [27] Zob. H. Knabe, Die unterwanderte Republik. Stasi im Westen, Berlin-München 1999. [28] Za renegata uchodził wówczas także Leszek Kołakowski. Nosił też piętno antykomunisty. [29] Zob. np. D. Diner, Gedächtnis und Erkenntnis. Nationalismus und Stalinismus im Vergleichsdiskurs, [w:] „Osteuropa”, nr 6/2000, s. 698-706. [30] Pisałem o tym w „Znaku” nr 512/1998. [31] B. Musiał, „Konterrevolutionäre Elemente sind zu erschießen”. Die Brutalisierung des deutsch-sowjetischen Krieges im Sommer 1941, Berlin-München 2000. [32] Przed paru laty zostały one przedrukowane [w:] A. Hertz, Szkice o totalitaryzmie, Warszawa 1995. [33] A. Wat, Mój wiek, t. 1, s. 219. [34] A. Wat, Rapsodie polityczne, [w:] tenże, Świat na haku…, s. 203-226. [35] A. Wat, Prawdziwy początek Iwana Denisowicza, [w:] tenże, Świat na haku…, s. 227-239. [36] A. Wat, Kartki na wietrze, [w:] tenże, Dziennik bez samogłosek, Pisma wybrane, tom II, oprac. K. Rutkowski, Londyn 1986, s. 165-223. [37] Tamże. [38] A. Wat, Klucz i hak, s. 21. [39] M. Heidegger, Przezwyciężenie metafizyki, tłumaczył M. J. Siemek, [w:] Martin Heidegger, Budować, mieszkać, myśleć. Eseje wybrane, oprac. K. Michalski, Warszawa 1977, s. 284- 315. [40] Ale komunizm obiecywał również wyzwolenie biologiczne, stworzenie nadczłowieka panującego nad swą biologią. Pokazuje to, jak bliskie były sobie także pod względem ideowym oba totalitaryzmy. Leon Trocki pisał na przykład w Literaturze i rewolucji: człowiek „spróbuje opanować półświadome i podświadome procesy we własnym organizmie, takie jak oddychanie, krążenie krwi, trawienie, płodzenie i w określonych granicach podporządkuje je kontroli rozumu i woli. Nawet życie czysto fizjologiczne poddane zostanie kolektywnym eksperymentom. Gatunek ludzki, stężony w homo sapiens, raz jeszcze wkroczy w okres radykalnej transformacji i stanie się przedmiotem we własnych rękach, najbardziej skomplikowanych metod sztucznej selekcji i treningu psychofizycznego.” – cytat za: A. Walicki, Marksizm i skok do królestwa wolności, s. 368. Zdzisław Krasnodębski - Socjolog, filozof społeczny, publicysta, doktor habilitowany nauk socjologicznych, profesor Uniwersytetu w Bremie oraz Akademii Ignatianum w Krakowie, europoseł. Wykładał m.in. na Katolickim Uniwersytecie Ameryki, Columbia University, Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Publikował m.in. w: „Znaku”, „Rzeczpospolitej”, „Fakcie” i „Gazecie Polskiej”. Najważniejsze publikacje: „Rozumienie ludzkiego zachowania: rozważania o filozoficznych podstawach nauk humanistycznych i społecznych” (1986), „Upadek idei postępu” (1991, 2. wydanie 2009), „Postmodernistyczne rozterki kultury” (1996), „Max Weber” (1999) „Demokracja peryferii” (2003, 2. wydanie 2004), „Drzemka rozsądnych” (2006), „Zmiana klimatu” (2006), „Już nie przeszkadza” (2010), „Większego cudu nie będzie” (2011), „Zwycięzca po przejściach" (2012). Współautor kilku wydanych przez OMP książek, m.in. "Rzeczpospolita 1989-2009. Zwykłe państwo Polaków?" (2009) i "Władza w polskiej tradycji politycznej. Idee i praktyka" (2010). |