W sprawie Trybunału Konstytucyjnego po stronie ‘prawicowej’ są cztery główne stanowiska uzasadniające potrzebę kompromisu (oczywiście często ze sobą powiązane):
1) Stanowisko ideowo-ustrojowe. Skupia się ono na roli TK w państwie, postrzeganej w tym ujęciu jako niezmiennie istotna nawet przy wielkim krytycyzmie wobec poczynań obecnego składu Trybunału, z jego prezesem na czele. Podkreśla też szkodliwość kryzysu konstytucyjnego dla powagi państwa – jest ona bowiem dolegliwa niezależnie od tego, kto zawinił, czy kto zawinił więcej. Wreszcie wychodzi ono z założenia, że skoro są wątpliwości prawne, dotyczące poszczególnych poczynań z obu stron sporu, to kompromis jest wskazany (co nie znaczy, że łatwy czy w ogóle możliwy do osiągnięcia, choć raczej nie z powodów prawnych, a politycznych).
2) Stanowisko pragmatyczne – wewnętrzne. Bierze ono pod uwagę przede wszystkim potencjalne straty wizerunkowe partii rządzącej. Punktem wyjścia jest tu założenie, że ich pojawienie się lub ich brak są niezależne od tego, ile w obecnym kryzysie jest faktycznej winy PiS, a ile jego oponentów – liczą się bowiem subiektywne oceny wyborców. Obecne notowania partyjne wcale przy tym nie muszą być ostatecznym werdyktem Polaków w tej sprawie, przełożonym na poparcie dla poszczególnych partii – choć zarazem trudno też rozstrzygnąć, na ile kwestia TK determinuje ich sympatie partyjne i może być decydującym czynnikiem dla ich stosunku do poszczególnych stron batalii o Trybunał (łatwo sobie wyobrazić kogoś, kto uważa, że PiS źle sobie poczyna w sprawie TK, ale i tak zdecydowanie woli głosować na PiS niż PO, Nowoczesną itd. / z drugiej strony jest pytanie o skalę mobilizacji antypisowskiej związanej z emocjami wywołanymi dyskutowaną tu sprawą). Ponadto zwraca się uwagę, że brnięcie w konflikt, który przy dalszej eskalacji będzie typowym „węzłem gordyjskim”, jest marnowaniem energii, potrzebnej na inne fundamentalnie ważne kwestie. Może także „przykryć” te sfery aktywności rządu, którymi chciałby się on ‘chwalić’ opinii publicznej.
3) Stanowisko pragmatyczne – zewnętrzne. Kładzie ono nacisk na komplikacje w forsowaniu interesów RP na arenie międzynarodowej, związane z tym, że przeciwnicy Polski czy konkurenci ideowo-polityczni obecnego polskiego rządu zyskują w związku z kryzysem wokół TK instrumenty, aby Polsce/jej obecnemu rządowi szkodzić, czego nie można lekceważyć biorąc pod uwagę, ile ważnych rozgrywek obecnie Polska toczy, czy zapewne będzie toczyć niebawem, a zarazem ograniczoność polskich zasobów i obiektywne słabości naszego położenia na arenie międzynarodowej. Tu ponownie drugorzędną sprawą jest to, kto ma merytoryczną rację w konkretnym sporze prawnym (np. czy Komisja Wenecka należycie rozważyła sprawę) i kto góruje w nim moralnie. Liczą się twarde realia politycznej rozgrywki, do której odnosić się powinny pytania o zyski i straty z przyjętej linii działania.
4) Stanowisko „mentalne”. Ono jest najmniej chętnie formułowane otwarcie, bowiem jego determinantą jest zmęczenie konfliktem, nieodnajdywanie się w ostrym sporze itp. Zatem dotyczy subiektywnych odczuć i stanu ducha jego wyrazicieli.
Stanowisko nr 4) można z góry odrzucić jako niepolityczne i jałowe. Pozostałe trudno zbyć, co nie znaczy, że mają one rozstrzygające argumenty, aby je przyjąć za swoje, jeśli się jest w „obozie” przeciwników kompromisu. Ten ostatni ma silny – choć też nierozstrzygający – argument, że ‘druga strona’ nie gra czysto, nie tylko w tej sprawie, ale w ogóle – i żadnego realnego kompromisu nie chce. Do tego dochodzą poważne wątpliwości prawne, kto tu tak naprawdę ma rację – nie jest bowiem bynajmniej pozbawiona sensu opinia, że rację może mieć każdy, w zależności od tego, jak się niejasne i ‘dziurawe’ polskie prawo, z konstytucją na czele, zinterpretuje.
Całą rzecz najlepiej więc rozważać pod kątem wpływu obecnego kryzysu na jakość rządzenia – w wymiarze wewnątrzpolskim i zewnętrznym – i polityczne zyski/straty w związku z tym ponoszone, co oczywiście nie ułatwia zbytnio wyboru, co w danej sytuacji robić, bowiem jest ona daleka od zero-jedynkowości pod względem skutków politycznych. Niemniej taka perspektywa powinna skłaniać do elastycznego rozważania różnych wariantów, a nie do usztywniania stanowiska – i do bardziej wyrafinowanej retoryki niż ta, która zadowala jedynie własny żelazny elektorat. To nie jest kapitulanctwo, zdrada, czy naiwność – a rozsądne działanie w skomplikowanych okolicznościach.
Oczywiście dochodzi do tego kwestia: czy to co dobre dla danego obozu władzy jest korzystne dla Polski, ale jako że powyższe uwagi są kierowane głównie do jego zwolenników, w ich przypadku dominuje przecież założenie, że jest między tymi dwoma wartościami pozytywny związek.
Na koniec tych krótkich uwag warto pokusić się również o obserwację na temat całkiem licznej grupy odrzucającej kompromis nie dlatego, że są w stanie wykazać jego niezasadność czy słabe strony i potencjalnie niedobre konsekwencje (a przecież jest ich sporo, więc mieliby pole do popisu), ale dlatego, że idą w zaparte: nie bo nie. Zatem dla tych, którzy nie rozpatrują sytuacji ani ideowo, ani politycznie.
Tak to już bowiem w Polsce jest, że najbardziej przeciwni kompromisom są ci, których cały pomysł na życie to jałowy konflikt (bo nieposuwający polskich spraw do przodu), w którym łatwo wykrzyczeć swoje stanowisko i zdobyć dzięki temu poklask, choć nie idzie z tym w parze jakakolwiek sensowna analiza sytuacji i długofalowy pomysł, co z nią zrobić. Intelektualna bezradność wielu z nich (po wszelkich stronach konfliktu), spleciona często z cynizmem, to patologia polskiej polityki i debaty publicznej. Zwolennicy prawicy powinni zaś wziąć pod uwagę to, że z tej patologii więcej korzyści z reguły czerpią ci, którzy chcieliby prawicę zmarginalizować i pozbawić ją wpływu na państwo. W rywalizacji z establishmentem III RP trudno powstrzymać się od mocnych słów pod jego adresem – ale gdyby polityczny bój z nim sprowadzał się do retoryki, źle by to wróżyło trwałości przeprowadzanych zmian. Nie mówiąc już o tym, że dla wielu retoryka zastępuje faktyczne zmiany – a to już wprost podążanie drogą na manowce.