O pragnieniu nowej wizji, czyli jak wpędzić Europę w tarapaty

omp

30 sierpnia 2014

Jednym z najbardziej niebezpiecznych postulatów obecnej doby jest nawoływanie, że Unia Europejska potrzebuje nowych idei, wręcz nowej wizji… Od pewnego bowiem czasu, gdy Europejczycy, a dokładniej ci, co uzurpują sobie prawo decydowania o losie innych – i mają ku temu niestety moce sprawcze – puszczają wodze fantazji i szukają czegoś ‘nowego’, skutki tego są dla Europy przynajmniej uciążliwe, a niekiedy wręcz fatalne (choć różnie się rozkładają tego ciężary). Nawet jeśli coś nowego im się uda – jak integracja europejska w realiach pierwszych dekad po II wojnie światowej – to próbują to ‘ulepszać’, czyli przekształcać zgodnie ze swymi ideologicznymi upodobaniami (często fiksacjami) i/lub bardzo przyziemnymi interesami – co w praktyce psuje ów (choćby względnie) udany dotąd ‘wytwór’.

Poza owymi ideologicznymi i pragmatycznymi pobudkami, w grę wchodzą także rozbuchane ega – czynnik niezmiennie bardzo istotny w europejskiej historii. Czy to ‘myśliciele’, czy politycy – pragnienie wpłynięcia na rzeczywistość, przekształcenia jej na wymyśloną przez siebie modłę jest bardzo silną motywacją, by nie zostawić tej rzeczywistości w spokoju, by się rozwijała ewolucyjnie, a nie według narzuconych, konstruktywistycznych modeli. Oczywiście, niekiedy wielkie i śmiałe projekty ludzi dużego formatu miały nader pomyślne skutki – nie tylko dla nich – ale one udawały się wtedy, gdy ich twórcy byli nie tylko wizjonerami, lecz i praktykami o wielkiej energii, dużej sprawności organizacyjnej i żelaznej woli. Bądź co bądź, z tego wyniknął fenomen dziejowego powodzenia europejskiej kultury, gospodarki i polityki – którego nie zniweczyły nawet różne wielkie błędy, jakie często Europejczykom zdarzyło się popełniać.

Natomiast gdy za wielkie – w założeniu – projekty zabierają się postacie przekonane o swej wielkości (bo głównie takie marzą o gruntownym przetworzeniu rzeczywistości) a w istocie pośledniego gatunku – bez charyzmy, bez umiejętności radzenia sobie z dotychczasowymi problemami, wręcz zblazowane, słowem wypisz wymaluj: jak obecni tzw. przywódcy europejscy – szanse, że coś dobrego z tego wyniknie, są niewielkie. Przeciwnie, prawdopodobieństwo tarapatów, w jakie wszyscy wpadniemy, staje się bardzo duże.

Gdy zatem gdzieś tam na europejskich salonach postuluje się dalsze ‘pogłębianie integracji europejskiej’ – aż do uformowania wielkiego europejskiego superpaństwa, o lewicowo-liberalnym charakterze (choćby stworzonego rękoma już tylko z nazwy chadeków), na przekór temu, że nie da się ujednolicić tego, co jest tak wewnętrznie zróżnicowane – chyba że siłą, a przecież i ona nie da trwałych rezultatów, bo z naturą rzeczy się nie wygra… – można być jak najgorszej myśli. Nie dlatego, że taka wizja da się w dającej przewidzieć przyszłości wcielić w życie, ale dlatego, że w imię jej spełniania, choćby zbliżania ku niej krok po kroku, czy przygotowywania pod nią gruntu, będą forsowane różne głupie rozwiązania, które skutecznie zatrują nam życie.

Jeśli ogólna koniunktura – polityczna i gospodarcza – dopisze Europie na przekór tym wydumanym projektom, wówczas ich złe skutki da się ograniczyć i przezwyciężyć. Ale jeśli wybuchnie kryzys większy niż te, które przeżywamy od paru lat – co łatwo może się zdarzyć, zwłaszcza że europejski (we własnym głównie mniemaniu) kolos spoczywa na kruchych fundamentach długów, miałkiej polityki i coraz bardziej autodestrukcyjnej dominującej (a przynajmniej najmocniej promowanej) kultury – głupie pomysły wpływowej części europejskich tzw. elit mogą sprowadzić na Europę katastrofę, z której podniesie się (?) dopiero olbrzymim kosztem i wielkimi ofiarami (niekoniecznie tylko tymi związanymi z poziomem życia).

Taki scenariusz formułowany w przededniu ledwie 75. rocznicy wybuchu wojny, która była największym nieszczęściem w dziejach Europy, zgotowanym na własne Europejczyków życzenie (oczywiście zwłaszcza tych, którzy do niej doprowadzili, ale  i tych, co nie chcieli spróbować jej zapobiec, gdy jeszcze mogli), trudno uznać jedynie za czarnowidztwo czy wyraz obsesyjnego lęku przed ‘nowościami’. On oczywiście może się nie ziścić – ale lepiej by było nie zdawać się w tej kwestii tylko na szczęście. Ono Europejczykom często dopisywało – ale nie zawsze, a zwłaszcza nie wtedy, gdy kusili oni los swymi głupimi pomysłami jak by tu sobie uczynić życie lepszym – najchętniej cudzym kosztem.

Komentarze są niedostępne.