1.7 mld powodów by się pożegnać?

Jacek Kloczkowski

24 października 2014

Przez Twitter (i nie tylko, ale on dobrze ilustruje trend) przelewa się dziś fala niezadowolenia angielskich konserwatystów, rozsierdzonych oczekiwaniem Komisji Europejskiej, by Wielka Brytania wrzuciła w unijną czeluść finansową 1.7 mld funtów „extra” – gdyż brytyjska gospodarka radzi sobie lepiej niż zakładano. Jak duża to kwota może świadczyć to, że dotychczasowa kontrybucja WB do wspólnej kasy UE – tak bardzo Anglików (mimo „rabatu” wywalczonego przez Margaret Thatcher) irytująca – wynosi 8.6 mld.

Komisja Europejska twierdzi, że za jej wystąpieniem do Londynu o dodatkowe fundusze nie stoją względy polityczne, a jedynie czysto techniczne, związane z obowiązującymi regułami: wskaźniki się poprawiają, statystyki to odnotowują, coś się przelicza, coś wychodzi – na końcu trzeba płacić. Tyle że wobec wielkiej dyskusji w Anglii, co robić z członkostwem w UE, gdy Konserwatyści mają już z kim tam przegrać na prawo od siebie (Farage i co.), a przynajmniej przez ową antyunijną alternatywę stracić przewagę nad Partią Pracy, takie „techniczne” rzekomo postawienie sprawy w Brukseli (czy gdzie tam zapadła decyzja, aby rząd Camerona teraz tym obarczyć), staje się polityczne aż do bólu i może mieć daleko idące skutki dla dalszych losów Wielkiej Brytanii w UE.

Oczywiście, jest w wściekłości Konserwatystów silny wątek – pewnie dominujący – ściśle wewnętrzny. Oni nie chcą – co zrozumiałe – stracić władzy przez księgową skrupulatność urzędników Komisji Europejskiej, a tym bardziej z powodu politycznych decyzji zapadających w Berlinie czy Paryżu. Ale część z nich traktuje rozgrywkę europejską także w kategoriach bardzo ideowych – są przywiązani do swej angielskiej tradycji roztropnego konserwatyzmu w sprawach gospodarczych i politycznych, którego duch absolutnie nie przenika UE. Z trudem tolerują ociężałą, panoszącą się coraz bardziej biurokrację unijną. Nie podoba im się kontynentalna skłonność do komplikowania najprostszych spraw (choć sami też czasem potrafią tak zbłądzić) i sankcjonowania tego przez monstrualną ilość przepisów. Owszem, widzą korzyści z członkostwa w UE – a może nawet bardziej ryzyko związane z rezygnacją z niego. Ale trwać za wszelką cenę w Unii zapewne nie będą – i nie chodzi tu o te 1.7 mld funtów, bo gdyby „kupowali” za to coś, co zamawiali, a nie produkt z licznymi defektami, w zasadzie wrzucony do wspólnego koszyka przez niekoniecznie pożądanych partnerów w tych zakupach, to wyższa kontrybucja nie byłaby problemem. Natomiast jako kropla przelewająca czarę goryczy 1.7 mld to aż nadto…

Losy WB w UE są ważne oczywiście i dla nas. Można się co prawda zżymać na to, że Cameron w imię swych wewnętrznych interesów „czepia się” i Polaków, a jego konserwatyzm budzi wiele wątpliwości nie tylko wśród zwolenników bardzo ortodoksyjnej formy tego nurtu ideowego, ale nie zmienia to faktu, że bez Wielkiej Brytanii w UE – a taki scenariusz przecież wchodzi w grę – w Unii już bez żadnej poważnej przeciwwagi (czyli państwa z jej ścisłej czołówki pod względem znaczenia) będą hulać widma polityki tradycyjnie kontynentalnej: przeregulowanej, krótkowzrocznej, ideologicznie uwikłanej, a do tego oczywiście bez zahamowań partykularnej.

Z tego nic dobrego wyniknąć by nie mogło. Dla UE i dla nas (zakładając, że w Polsce nadejdą rządy nieorientujące się tylko na tzw. główny nurt, płynący niezmiennie przez Berlin). Czy dla Wielkiej Brytanii – tu już sprawa jest bardziej złożona. Anglicy zwykle mieli wyjście alternatywne i potrafili spadać na cztery łapy. Niemniej chaos, jaki nastąpiłby, gdyby w przypadku wyjścia z UE im się nie powiodło (a w przypadku tak złożonych procesów, jest to scenariusz poważnie brany pod uwagę), byłby katastrofalny w skutkach dla gospodarki światowej – z pierwszymi ofiarami na Starym Kontynencie – i dla globalnej polityki – znów w pierwszej kolejności zachodniej.

Tyle że coraz bardziej zasadne staje się pytanie, czy alternatywa nie staje się iście diabelska: albo ciężki kryzys po wyjściu z Unii, albo ciężki kryzys z powodu trwania w niej. Takie mamy czasy.

Tagi: , ,

Komentarze są niedostępne.