Na naszych oczach narodził się i rośnie w siłę nowy typ polityki demokratycznej, rozgrywającej się głównie w mediach elektronicznych, skupionej na kwestiach wizerunkowych i podporządkowanej wymogom marketingowym. Forma bezwzględnie dominuje nad treścią, niezależnie od tego, co dyktuje interes państwa czy po prostu zdrowy rozsądek. Zarazem wciąż wielką rolę – zwłaszcza w stosunkach międzynarodowych – odgrywają tradycyjne motywacje ideologiczne oraz interesy polityczne i biznesowe, wiodące nieuchronnie do różnych konfliktów. Państwa, których klasa polityczna i obywatele skażą się na miałkie intelektualnie pojedynki na wizerunki, wypierające poważną refleksję nad celami polityki narodowej i sposobami ich osiągania, mogą okazać się nieprzygotowane do obrony swoich interesów i szczególnie narażone na wstrząsy wywołane przez różnego rodzaju kryzysy. Niestety, Polska podąża tą drogą.
Wprowadzenie do książki “Czasy grubej przesady. Szkice o polityce polskiej 2005-2010″
I
Jakość polskiej polityki pozostawia – oględnie mówiąc – wiele do życzenia. Jest to zarazem bodaj jedyny związany z nią fakt, co do którego panuje ogólnopolska zgoda. Kończy się ona jednak błyskawicznie, gdy trzeba wskazać odpowiedzialnych za ten stan rzeczy. Rządzący uważają, że mają fatalną opozycję, a o sobie potrafią mówić głównie w samych superlatywach. Opozycja podkreśla dramatycznie niski poziom rządu, siebie przedstawiając jako jedyną nadzieję na poprawę i to zwykle rewolucyjną w skutkach. Sporadyczne samokrytyki są z reguły kalkulowane wizerunkowo i wymuszone sytuacją. Zresztą nawet gdyby politycy szczerze zechcieli wejrzeć w głąb samych siebie i dostrzegli własne słabości i wady, a nawet spróbowaliby je przezwyciężyć, to z samej ich ekspiacji o wiele lepszej polityki zapewne byśmy się nie doczekali. Szanse na poprawę będą bowiem niewielkie dopóki inni odpowiedzialni za jej niski poziom nie zrozumieją swojej w tym względzie współwiny.
Klasę polityczną chętnie piętnują zwłaszcza media, jakby to nie one przyczyniały się często do powodzenia szczególnie zdegenerowanych jej przedstawicieli i nie one trywializowały debatę publiczną, sprowadzając ją do niekończących się awantur i personalnych utarczek. Swój dyzgust wobec polityków wyrażają także ochoczo wszelkiej maści intelektualiści, zdając się zapominać, że poziom kultury i myśli politycznej narodu to w znacznej mierze pochodna ich pracy naukowej i publicystycznej, przynajmniej jeśli przyjąć założenie – a ono nie jest póki co powszechnie odrzucane – że elity opiniotwórcze mają w tym względzie dużą rolę do odegrania. Równie źle oceniają polityków tzw. zwykli wyborcy, ale to właśnie oni kształtują w dużym stopniu scenę polityczną, spośród nich bowiem wywodzą się jej przedstawiciele i z ich mandatem – przede wszystkim uzyskiwanym w wyborach – działają w parlamencie, rządzie, samorządach. Potępiając w czambuł jakość polskiej polityki, wygłasza się zatem de facto – choć rzadko mówi się to wprost – wielki akt oskarżenia pod adresem społeczeństwa niezdolnego wyłonić z siebie lepszej reprezentacji.
Oczywiście, miażdżące dla polityków opinie są zazwyczaj subiektywne, czasem przesadzone, kryją się często za nimi partykularne interesy, czy zwykłe emocje, niekiedy całkowicie uniemożliwiające racjonalną ocenę. W demokracji ich obecność w przestrzeni publicznej jest nieuchronna, a im ostrzejszy staje się spór polityczny, tym mniej w nim i wokół niego rozwagi i trzeźwości spojrzenia. Kłopot w tym – bo w takich przypadkach zwykle chodzi o proporcje i skalę zjawiska – że w Polsce ostatnich lat przekroczone zostały wszelkie granice rozsądku i to nie na marginesie polityki, lecz w jej głównym nurcie. Czasem niedorzeczne oskarżenia i kuriozalne diagnozy – jak ta o rzekomym zagrożeniu demokracji, lansowana po wyborach w 2005 roku – są elementem racjonalnej z punktu widzenia ich autorów gry politycznej. Nie byłaby ona jednak tak skuteczna, gdyby nie trafiała na podatny grunt, wzmacniana głosami prominentnych uczestników życia publicznego, którzy różne absurdalne dywagacje snują całkiem na serio, zarazem nie dostrzegając realnych przyczyn – albo je ignorując – mankamentów demokracji w wydaniu III RP.
II
Przyczyn słabości polskiej polityki upatruje się często w rzekomych cechach narodowych Polaków: krótkowzroczności, skłonności do awanturnictwa, braku zdolności do konsekwentnej pracy w ramach stabilnych instytucji państwa. Miały one wpędzać ich w tarapaty już w I RP. Często na przykład porównuje się obecną polską politykę z jej wydaniem z czasów saskich, gdy do powyżej wymienionych cech doszły jeszcze paraliżująca polityczne działanie gnuśność i właściwie sprywatyzowanie państwa w myśl zasady: oby mnie się dobrze wiodło, a co z krajem, to nieważne.
Inna interpretacja nie sięga aż tak daleko wstecz, choć również ma wymiar historyczny. Źródeł obecnego stanu rzeczy doszukuje się bowiem w wieku XIX i początkach wieku XX. Wówczas, gdy kilka narodów europejskich o podobnym potencjale mogło ewolucyjnie i podmiotowo wykształcać swoje instytucje i nawyki polityczne, budując podwaliny pod późniejszą prosperitę, Polacy byli nie dość, że podbici, to jeszcze podzieleni między mocarstwa o kulturze politycznej zgoła odmiennej od tradycyjnej polskiej. Wykształcili wtedy – jak twierdzą zwolennicy tej interpretacji – głównie nawyki opozycji i kontestacji, co wpłynęło później na ich stosunek do własnego państwa. II RP trwała zbyt krótko, aby zdołano nadrobić stracony czas, zwłaszcza że ówczesne elity pozostawiały wiele do życzenia. Ich nieumiejętność porozumienia się w niektórych kluczowych kwestiach politycznych, czy praktykowane przez rządzących zwłaszcza w latach 30-tych wypychanie poza margines głównego nurtu polityki nieprzychylnych im wielkich grup społeczno-ideowych, przypomina zresztą problemy, z którymi borykamy się obecnie.
W dziejach II RP można wszakże – mimo wszystkich zastrzeżeń – dostrzec próby skutecznego inspirowania politycznego myślenia i działania Polaków względem na dobro niepodległego państwa i jego obywateli. Gdyby ciągłość z nią została zachowana, zapewne politycznie stalibyśmy teraz na znacznie wyższym poziomie. Pozostanie to jednak w sferze nieweryfikowalnych spekulacji, albowiem o żadnej ciągłości nie mogło być mowy, skoro po wojnie zainstalowano w Polsce całkowicie serwilistyczny względem Związku Sowieckiego i sprzeczny z polskimi tradycjami reżim komunistyczny. PRL, który niepodległego, silnego państwa był nie tyle nawet parodią, co jawnym zaprzeczeniem, stał się fatalną szkołą degenerujących zachowań. Nic dziwnego, że część komentatorów uważa, że po tak intelektualnie i politycznie wyniszczającym doświadczeniu nie stać nas było na szybkie osiągnięcie zadowalającego poziomu polityki, gdy po 1989 roku zaczęliśmy ją kształtować w coraz bardziej demokratycznych realiach. Owszem, jeśli porównuje się życie polityczne III RP do PRL, postęp jest niewątpliwy. Tyle że Polskę rządzoną przez komunistów i różnej maści pragmatyków ideologicznych trudno uznać za sensowny punkt odniesienia jeśli chce się oceniać realia ostatnich dwóch dekad.
III
Uzasadnione w poszukiwaniach przyczyn słabości polityki III RP analizowanie specyficznie polskiego doświadczenia nie może wszakże odciągać uwagi od procesów, które mają bardziej uniwersalny charakter, dotyczą bowiem także innych demokracji, w tym tych o długiej – przynajmniej relatywnie – historii. Trudno oprzeć się bowiem wrażeniu, że im większą rolę odgrywają w kształtowaniu przestrzeni publicznej media i im bardziej jest ona podporządkowana regułom wyniesionym z biznesu – a więc zasadom marketingowym i PR-owskim – tym gorzej się ona prezentuje, zarówno pod względem treści w niej obecnych, jak i sposobów ich prezentowania – i nieważne, czy rozmawiamy o Polsce, czy o Francji, USA, Włoszech bądź Hiszpanii.
Można się zatem pocieszać, że polska demokracja na tle innych wcale taka zła nie jest: nawet jeżeli niekiedy przedstawia się ją jako patologiczną w porównaniu do tzw. starych demokracji Zachodu, to realnie rzecz oceniając, przeważnie nie ma powodów do aż tak daleko posuniętej samokrytyki. Bądź co bądź, w Polsce – póki co? – nie demoluje się całych dzielnic pod pretekstem walki o szczytne ideały, rządy nie padają częściej niż gdzie indziej, polityczny cyrk medialny naśladuje jednak cudze wzorce, zaś różne szaleństwa ideologiczne adoptowane są nad Wisłą dużo wolniej niż w paru krajach zachodnich. Owszem, są też dziedziny funkcjonowania demokracji, w których wyróżniamy się negatywnie. Niewiele jest na przykład państw demokratycznych o rynku medialnym tak bardzo nieodzwierciedlającym preferencji ideowych i politycznych znacznej części społeczeństwa jak w Polsce, gdzie dominują media lewicowo-liberalne, mimo że wśród Polaków bardziej popularne są poglądy konserwatywne. Ale i w tym względzie można dostrzec pozytywy – jednym z największych dokonań polskiej demokracji w ostatnich latach było to, że Polacy niektóre kluczowe werdykty wyborcze wydawali na przekór propagandzie najbardziej wpływowych gazet i mediów elektronicznych. Ten potencjał buntu przeciwko „mainstreamowi” był – bo czy wciąż jest, to kwestia dyskusyjna – w Polsce większy niż w większości krajów UE, pod tym względem zdecydowanie bardziej ideologicznie „sformatowanych”.
Okoliczność, iż gdzie indziej nie jest lepiej a nawet niekiedy bywa gorzej, trudno wszakże uznać za szczególnie pocieszającą. Zwłaszcza jeśli przyjmie się – co wydaje się niestety prawdopodobnym scenariuszem – iż degenerujące politykę procesy będą nieuchronnie postępować, są bowiem wynikiem głębokich przemian cywilizacyjnych dokonujących się nie tylko w Polsce. Oczywiście, jeśli ktoś woli „narracje” od normalnej debaty publicznej, przedkłada marketingowe sztuczki nad przekonywanie do swych racji oparte o racjonalne argumenty, preferuje politykę wizerunkową a nie realną, ten będzie zachwycony brnięciem w tę stronę. Wszyscy inni powinni być jednak poważnie zaniepokojeni, co z tego może wyniknąć. Zwłaszcza że Polska wciąż jest państwem w wielu aspektach funkcjonowania swych instytucji niewydolnym, narażonym na wstrząsy wynikające z regionalnych i globalnych kryzysów, o nieprzesądzonym położeniu geopolitycznym i interesach kolidujących często z interesami silniejszych podmiotów rywalizacji międzynarodowej, słowem państwem mającym dużo do stracenia i wiele ryzykującym, jeśli jego polityka będzie jałowa i nieefektywna.
Nie jest zatem grubą przesadą dosadne krytykowanie polskiej polityki. Nie należy jednak skupiać się wyłącznie na cechach charakteru polityków bądź rozwiązaniach instytucjonalnych – typie ordynacji wyborczej albo sposobach finansowania partii. Oczywiście, wpływają one na poziom polityki, niekiedy o nim decydując, ale lista problemów, które trzeba rozważyć chcąc pokusić się o kompleksową analizę mankamentów rzeczywistości politycznej, jest znacznie dłuższa. Na współczesną politykę wpływają i zmieniają ją – może nawet w tempie nieznanym dotąd w dziejach – skomplikowane procesy kulturowe, gospodarcze i społeczne, wywołujące w istocie gruntowną przemianę cywilizacyjną. Na naszych oczach narodził się i rośnie w siłę nowy typ polityki demokratycznej, rozgrywającej się głównie w mediach elektronicznych, skupionej na kwestiach wizerunkowych i podporządkowanej wymogom marketingowym. Forma bezwzględnie dominuje nad treścią, niezależnie od tego, co dyktuje interes państwa czy po prostu zdrowy rozsądek. Zarazem wciąż wielką rolę – zwłaszcza w stosunkach międzynarodowych – odgrywają tradycyjne motywacje ideologiczne oraz interesy polityczne i biznesowe, wiodące nieuchronnie do różnych konfliktów. Państwa, których klasa polityczna i obywatele skażą się na miałkie intelektualnie pojedynki na wizerunki, wypierające poważną refleksję nad celami polityki narodowej i sposobami ich osiągania, mogą okazać się nieprzygotowane do obrony swoich interesów i szczególnie narażone na wstrząsy wywołane przez różnego rodzaju kryzysy. Niestety, Polska podąża tą drogą.
IV
Teksty prezentowane w tej książce powstawały w latach 2005-2010. Niektóre dotyczą kwestii ideowych i politycznych, które zasadniczo nie dezaktualizują się, choć zmienia się stale kontekst ich rozpatrywania (np. dwa lata temu możliwość wprowadzenia parytetu wydawała się niegroźną aberracją garstki fanatyczek, a kilka dni temu został on przegłosowany w Sejmie – jakkolwiek niezmiennie jest niedorzeczny). Inne traktują o różnych politycznych grach i konfliktach, które dynamicznie się zmieniały, niekiedy zwrotami akcji zaskakując nie tylko komentatorów, ale i samych polityków. Niektóre prognozy zdawały się zatem zasadne w chwili ich formułowania – jak np. scenariusz kryzysu w PO, gdyby Donald Tusk został prezydentem, przedstawiany gdy jego kandydowanie wydawało się bardzo prawdopodobne – by niedługo potem okazać się zupełnie nietrafionymi.
Dla autora tych rozważań – gdy przywołuje swe przewidywania z 2005 roku – najbardziej zaskakującą zmianą, jaka dokonała się w tym czasie, pozostaje wszakże powrót w debacie publicznej do praktyk z lat 90-tych, gdy z ideowymi i politycznymi przeciwnikami walczono za pomocą insynuacji, oskarżając ich o oszołomstwo, ksenofobię, anachroniczność i wiele innych konfabulowanych cech i skłonności. Zapewne naiwnym było oczekiwanie, że wraz z odsłonięciem mechanizmów rządzących w znacznej mierze polityką i biznesem III RP, obnażonych zwłaszcza dzięki ujawnieniu afery Rywina, owe praktyki zostaną definitywnie wyparte z głównego nurtu dyskusji i zapanują w nim trzeźwość sądów i intelektualna uczciwość, motywowana troską o dobro Rzeczpospolitej i chęcią przebudowy ułomnego w wielu kluczowych dziedzinach państwa. Nawet jednak nieprzejednanych krytyków tzw. „mainstreamu” zadziwiła skala histerii wywołanej próbą ograniczenia jego wpływu na polską politykę i życie intelektualne. Stare sposoby walki z prawicą i konserwatyzmem – choćby insynuacyjne połajanki w gazetach i zmanipulowane materiały w telewizji – znowu okazały się przydatne, choć przybrały nowoczesną formę, godną profesjonalnie zarządzanych i technologicznie zaawansowanych mediów, które stanęły na czele krucjaty przeciwko idei IV RP. Na pierwszą linię frontu rzucono wszelkiej maści celebrytów i dyżurne autorytety medialne. Absurdalne tezy wspierano kpinami niskich lotów. Prostackie ataki próbowano legitymować zacnymi niekiedy życiorysami ich autorów. „Mainstream” szalał w obronie swoich interesów, a część opinii publicznej przyjmowała to jako wyraz troski o Polskę i demokrację. Propagandowa ofensywa „salonu” nie okazałaby się jednak tak skuteczna, gdyby nie wsparcie udzielone mu – po części z politycznego wyrachowania, po części z powodu zbieżności poglądów – przez rządzących od 2007 roku. Nim to nastąpiło, wynurzenia liberałów o lewicowych skłonnościach raziły miałkością i groteskowością, ale politycznie niewiele z nich wynikało. Nowe sojusze – zawarte w imię ideowej rozprawy z konserwatyzmem i partyjnej z PiS – drastycznie zmieniły sytuację.
Gruba przesada medialnych wystąpień publicystów, naukowców czy polityków niesprawujących władzy sama w sobie nie jest problemem, którym warto byłoby zbytnio zaprzątać sobie głowę. Gdy zostaje wprzęgnięta w propagandową machinę obozu rządzącego i poczyna znajdować wyraz w jego polityce, nie można już jej bagatelizować.
W 2005 roku, gdy snuło się prognozy dotyczące możliwości poprawy jakości życia politycznego i debaty publicznej, tak krytycznie wówczas ocenianych, uzasadniony wydawał się umiarkowany optymizm. Niestety, nadzieje nie ziściły się, a pod wieloma względami kolejnych pięć lat przyniosło wyraźne pogorszenie sytuacji. Koniunktura polityczna, nastroje społeczne i układ sił w mediach na progu 2011 roku skłaniają tym razem do snucia pesymistycznych scenariuszy dla polskiej polityki. Może jednak rzeczywistość ponownie zaskoczy. Tym razem pozytywnie.
Jacek KLOCZKOWSKI, Czasy grubej przesady
Książka o przyczynach, przejawach i skutkach słabości polskiej polityki lat 2005-2010, analizująca jej ideologiczne fundamenty i rządzące nią mechanizmy, ukazująca gry interesów, rozgrywki partyjne, starcia personalne, ideowe konflikty, medialne ingerencje i zagraniczne uwarunkowania.
http://omp.org.pl/ksiazka.php?idKsiazki=195
SPIS TREŚCI
Wprowadzenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7
CZĘŚĆ I: NIE TĘDY DROGI
III Rzeczpospolita – państwo nieprzemyślane . . . . . . . . . . . . . . . 17
Zły czas dla zmian . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 31
Konserwatyzm IV Rzeczypospolitej . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 44
Pożegnanie z dobrem wspólnym . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 56
Kraina złudzeń politycznych . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 65
Pokoleniowa mitomania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 73
Młode nie zawsze znaczy lepsze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 79
Homofobia w polu karnym . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 84
Parytetem w zdrowy rozsądek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 89
Szklana pułapka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 95
Historię trzeba sprzedać . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 99
CZĘŚĆ II: KŁOPOTLIWE PAŃSTWO
Ślepe państwo . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 107
W poszukiwaniu silnego rządu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 118
Odzyskać Trybunał! Dla debaty publicznej… . . . . . . . . . . . . . . . . 123
Prezydentura czyli kłopot? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 127
Futbol a sprawa polska . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 133
Ordynacja to nie wszystko . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 138
Kto zapłaci politykom . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 143
Na pohybel z sondażami (czyli piątą władzą?) . . . . . . . . . . . . . . . 149
CZĘŚĆ III: HISTORIE POLITYCZNE W ODCINKACH
Czasy grubej przesady . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 155
Polityk w wirtualnym świecie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 160
Konserwatyści na rozdrożu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 165
Gotowi na wszystko . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 171
Polityczne łamigłówki i połajanki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 177
Kampania bez przełomu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 182
PO w prezydenckiej pułapce . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 186
Platforma niezatapialna? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 192
Pakt, którego nie będzie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 197
Zaplecze ważniejsze niż program . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 201
Zgoda buduje, czyli razem na Tuska? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 207
Scenariusze dla Sojuszu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 212
Tyle hałasu o nic? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 217
CZĘŚĆ IV: ZAGRANICZNE PRZYPADŁOŚCI
Realpolitik po omacku . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 225
Bruksela – i co dalej? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 229
Demokracja na zakręcie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 232
Europa jak u Hobbesa? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 236
Białoruś, realizm polityczny i Kali . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 242
Pojednanie koncesjonowane . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 246
Teorie spiskowe czy uprawnione wątpliwości? . . . . . . . . . . . . . 250