Europa, a szczególnie Francja, przy okazji interwencji libijskiej, pokazała ambicje tworzenia polityki globalnej w dziedzinie bezpieczeństwa. Amerykanie patrzą na to z lekkim pobłażaniem, a może okazać się, że w wyniku konieczności strategicznej pozwolą Europejczykom mieć swoje pięć minut w Północnej Afryce. Te pięć minut może być dla przywódców Unii Europejskiej bardzo niemiłym czasem.Ostateczne przejęcie dowództwa nad misją w Libii przez struktury NATO to klęska projekcji siły, na jaką zdecydował się Nicolas Sarkozy. Po pompatycznych zapowiedziach stworzenia europejskiego przywództwa w ramach koalicji państw biorących udział w interwencji zostało niewiele. Działaniami kieruje Sojusz Północnoatlantycki, a 60 procent wszystkich akcji lotniczych w ramach utrzymywania strefy zakazu lotów przeprowadziła do tej pory US Air Force.
Istnieje jednak silny nurt w wewnętrznej debacie na temat roli Stanów Zjednoczonych na świecie, który wskazuje na izolacjonizm, jako receptę na ich wewnętrzne problemy oraz utrzymanie prymatu na arenie międzynarodowej. W tym kontekście przekazanie całości odpowiedzialności za kwestie libijską europejczykom prezentuje się tym bardziej atrakcyjnie.
Dylemat Ameryki
Zdaniem części amerykańskich komentatorów zaangażowanie militarne, a co za tym idzie finansowe, ich kraju w Libii dorzuca jedynie kamieni do ciężkiego plecaka utrzymywania status quo na świecie, będącego brzemieniem pierwszej potęgi, jaką jest obecnie Ameryka. Podnoszą się głosy, że interwencja libijska może być kolejnym po Iraku i Afganistanie czynnikiem rozpraszającym siły Stanów Zjednoczonych, co uniemożliwia im skuteczne koncentrowanie się w kierunku najważniejszym. Tym kierunkiem m.in. według publicystów The National Interest są potężniejące Chiny[1].
Specjaliści TNI twierdzą, że wielkie wydatki na wojskowość, które sięgają 700 miliardów dolarów, skazują USA na dalsze zadłużanie się u Chińczyków. Ted Galen z tegoż think tanku nie ma złudzeń – jego zdaniem Państwo Środka nie zawaha się skorzystać z tego narzędzia nacisku, gdy tylko nadarzy się taka sposobność.
Na pierwszy rzut oka należałoby uznać te opinie za głos rozsądku z punktu widzenia amerykańskiego interesu. Jednak pewne dane pokazują, że oszczędności można znaleźć gdzie indziej. Jak informuje think tank z drugiej strony ideologicznej barykady – Heritage Foundation – w planowanych zmianach w budżecie USA do 2016 roku można zauważyć tendencję do transferowania funduszy ze środków na obronę na m.in. wydatki socjalne i służbę zdrowia[2]. Być może to ten mechanizm należałoby zmienić, w celu osiągnięcia celów wskazywanych przez TNI, przy jednoczesnym pozostawieniu budżetu zbrojeniowego na wysokim poziomie. HF nawołuje do podtrzymania wydatków na obronę, co ich zdaniem[3] ma równie wielkie znaczenie dla powstrzymywania Chin, jak niezależność ekonomiczna.
Amerykanie od brudnej roboty
Jeśli Barack Obama posłucha opinii izolacjonistów, Europa może znaleźć się w tarapatach. Jest to prawdopodobne, ponieważ obecna władza w Waszyngtonie stawia, paradoksalnie podobnie jak kraje europejskie, duży nacisk na wprowadzanie mechanizmów socjalnych, których implementacja w przypadku Starego Kontynentu skończyła się zablokowaniem rozwoju europejskiego wojska i klęską wspólnej polityki bezpieczeństwa w ramach Unii Europejskiej.
Rozdawanie pieniędzy w kraju jest populistyczną pokusą i łatwiej ją przełknąć opinii publicznej, niż otwieranie nowego frontu w wojnie o stabilizację międzynarodową, w przypadku, gdyby w Libii konieczne stało się wprowadzenie piechoty. Zrzucenie tej odpowiedzialności na Europę mogłoby być również precyzyjnie wymierzonym prztyczkiem w nos dla Sarkozego i każdego przywódcy z tej części świata, który marzył o tworzeniu rzeczywistości w sektorze bezpieczeństwa, mając po swojej stronie niektóre europejskie stolice, z których każda od lat zaniedbuje rozwijanie swojej obronności tkwiąc w socjalnej malignie na koszt amerykańskich marines. Taki rewanż za 50 lat opiekowania się Starym Kontynentem, który w podzięce zlikwidował w praktyce swoje armie i skoncentrował się na tworzeniu socjalistycznego raju na ziemi, może kusić – szczególnie kręgi libertarian z jednej strony i liberalnych izolacjonistów z drugiej[4].
Wyskok Sarkozego jest pewnego rodzaju kuriozum. W kwestii libijskiej szczególnie mocno prężyli muskuły właśnie francuski prezydent i premier Wielkiej Brytanii David Cameron. Ich plan działania biorący pod uwagę wszelkie opcje ,,nie koniecznie dyplomatyczne[5]” nie spotkał się jednak z ciepłym przyjęciem, szczególnie przez Niemcy.
Oglądam właśnie wystąpienia w ramach strasbourskiej sesji Parlamentu Europejskiego. Konserwatyści pytają optymistów w sprawie libijskiej – Kto przyjmie do swego domu emigrantów z kraju Kaddafiego ogarniętego wojną? Kto będzie walczył w razie potrzeby i za czyje pieniądze? – pytają wzburzeni sceptycy. W obliczu takiego skłócenia i niezdecydowania na arenie europejskiej, Amerykanie rzeczywiście mogą czuć, że odpowiedzialność za Libię, spadnie na nich tak, czy owak. Pytanie o to, czy Jankesi zdecydują się po raz kolejny wykonywać pracę za Europę, pozostaje otwarte.
[1] Ted Galen Carpenter, China benefits as U.S. Continously Shoots Itself in the Foot, http://www.nationalinerest.org/ (5.04.2011)
[2] Baker Spring, FY 2012 Defense Budget Proposal: Cuts in the Wrong Places, http://www.heritage.org/ (5.04.2011)
[3] A strong National Defense: The Armed Forces America Needs and What They Will Cost, http://www.heritage.org/ (5.04.2011)
[4] Jacob Heilbrunn, Bewarte the French Poseur Bernard-Henri Levy, http://www.nationalinterest.org/ (5.04.2011)
[5] France, UK flex muscles at EU summit on Libya, http://www.euractiv.com/ (11.03.2011)