Walka o rozkład dynamicznych korzyści – rozmowa z prof. Aleksandrem Surdejem

omp

24 lutego 2016

Transatlantyckie i transpacyficzne porozumienia handlowe – TTIP i TPP – wywołują duże emocje, choć na razie nie na masową skalę. Wzbudzają kontrowersje swoją treścią i sposobem ich uzgadniania i forsowania. Dla jednych są symbolem postępu stosunków międzynarodowych i szansą – gospodarczą i polityczną – dla ich uczestników, dla innych zapowiedzią poważnych kłopotów i potwierdzeniem generalnie złej opinii o współczesnym świecie. Przedstawiamy opinię na temat obu porozumień prof. Aleksandra Surdeja.

Tomasz Krupiczewicz: Wiedza społeczeństwa o porozumieniu Transatlantic Trade and Investment Partnership (TTIP) jest ograniczona. Czy z dostępnych nam szczątkowych informacji możemy jednak już teraz określić kto jest pewnym zwycięzcą, a kto potencjalnym przegranym?

Aleksander Surdej: Nie możemy tego powiedzieć, gdyż umowa dotyczy rzeczy bardzo subtelnych, wpływających na wyniki konkurencji rynkowej. Nie chodzi tutaj o generowanie znacznie większego wolumenu handlu między krajami, lecz warunki konkurowania w sektorach, w których trwa wyścig technologiczny.

Weźmy na przykład nauki o życiu i bezpośrednie zastosowanie wyników badań naukowych, to jest przeniesienie odkryć naukowych na skuteczne terapie. Oba systemy (Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej) mają swoje procedury dopuszczenia leków do użytku (czyli szczegółowe badania skutków zdrowotnych i ubocznych nowego leku, który przecież był testowany jedynie na próbce ludzi). Jest to o tyle istotne, że wynik konkurencji zależy od rozwiązań regulacyjnych, a te z kolei zależą od szczegółów, które będą wychodzić na jaw dopiero w trakcie stosowania tych przepisów przy próbach rejestrowania tych leków przez firmy europejskie w Stanach Zjednoczonych i odwrotnie, amerykańskie na obszarze gospodarczym Unii Europejskiej. Wiemy, że tutaj ta rywalizacja występuje pomiędzy wybranymi krajami (nowoczesne firmy farmaceutyczne mają Francja, Szwajcaria, Niemcy i Wielka Brytania, a także Stany Zjednoczone).

Zwróćmy też uwagę na innego rodzaju konkurencję między konsorcjami amerykańskimi i europejskimi. Wyrazistym przykładem będzie przypadek Boeinga i Airbusa, gdzie bezpośrednich skutków dla tych dwóch producentów nie będzie, ale z czasem może nastąpić zbliżenie interesów, gdy się pojawią pierwsze samoloty poważnie proponowane przez Chiny (które nad takim projektem pracują). Chociaż dostrzegamy w tym przypadku wyraźną rywalizację, to sama umowa nie będzie miała specjalnego wpływu, gdyż nie ona decyduje, jakie samoloty kupują przewoźnicy w różnych krajach.

Niewykluczone jest, że umowa ta może odcisnąć piętno na zamówieniach w sektorze zbrojeniowym, aczkolwiek istnienie NATO sprawia, że przeplatanie się interesów jest tutaj trudne do odszyfrowania. Nie jest żadną tajemnicą, że Sojusz Północnoatlantycki ma implikacje dla przemysłu zbrojeniowego poszczególnych krajów, a to, jak te interesy są rozgrywane, widzimy w Polsce przy kolejnych zamówieniach.

Podsumowując: żyjemy w epoce otwartych gospodarek, w której bardzo trudno jest uchwycić ilościowe efekty tego rodzaju głębokich, regulacyjnych zmian. Przewagę w tym przypadku będą miały państwa, które w obrębie poszczególnych sektorów będą umiały skutecznie przetworzyć efekty badań naukowych na rozwiązania komercyjne. Biorąc pod uwagę, że wśród 100 najlepszych uczelni świata zdecydowana większość jest amerykańska, a jedynie nieliczne z nich są europejskie, możemy mówić o przewadze Stanów Zjednoczonych, właśnie ze względu na ten płynniejszy i szybszy sposób transferu wiedzy do przemysłu.

Tomasz Krupiczewicz: Podpisany już, ale nieratyfikowany jeszcze Trans-Pacific Partnership (TPP) spotykał się z pewnym oporem. Czy w kontekście negocjacji TTIP głos sceptyków jest uzasadniony, czy jest się czego obawiać?

Aleksander Surdej: Teoria nam mówi, że może wystąpić efekt tworzenia handlu, tj. zwiększa się ilość i intensywność kontaktów handlowych, ale także może wystąpić efekt przesunięcia handlu, czyli w zależności od tego jak firmy postrzegają korzystność rozwiązań, może mieć miejsce przesunięcie pewnych kontaktów gospodarczych czy właśnie korzyści na rzecz innych regionów.

Generalnie, nie należy się tej umowy specjalnie obawiać. Jedyne, co mogłoby ewentualnie wzbudzić obawę, to błędne zrozumienie przez społeczność słowa „partnership” jako sugestii, że to rządy państw są tutaj partnerami. Chociaż poszczególni ministrowie mogą się chełpić podpisanym porozumieniem, to nie należy zapominać, że rządy wyłącznie tworzą warunki, natomiast najważniejsza w całym równaniu jest jakość przedsiębiorstw.

To jest zresztą bolączką Polski na tle Europy, a Europy na tle Stanów Zjednoczonych, że na przykład w sferze internetowej w UE nie ma odpowiednika Google’a czy Amazona, Microsoftu nie wspominając. Zważywszy na to, że przedsiębiorstwa konkurują produktami, umiejętnościami, a przede wszystkim zdobywaniem i utrzymywanie pozycji rynkowej, to nie powinno dziwić, że korzyści ułożą się tak, jak zdolność przedsiębiorstw pozwoli na wykorzystanie tych nowych warunków.

Pokazuje to też, w jakim ogonie my jesteśmy, bo nie mamy własnych przedsiębiorstw, które byłyby w stanie wykorzystać to otwarcie oferowane przez porozumienia polityczne (a tym właśnie są porozumienia handlowe, gdyż dają one gwarancje rządów równego traktowania lub też zmiany warunków prowadzenia działalności gospodarczej).

Tagi: , , , , ,

Komentarze są niedostępne.