Jak na tle tzw. Europy wypada w sprawach piłkarskich Polska? Pytanie bardzo na czasie u progu Mistrzostw, które ponoć – jak twierdzi choćby premier – mają przejść do polskiej historii jako wyjątkowo chlubna jej karta i są m.in. przez rządzących zapowiadane z rosnącą egzaltacją. Nie trzeba być jednak „zawodowym malkontentem” z koszmarów Donalda Tuska, by stwierdzić, że z rodzimą piłką jest źle.
Polska piłka czyli kłopot
Reprezentacja ostatni duży sukces odniosła w 1982 r. Polska liga jest słaba. Kluby rzadko osiągają przyzwoite wyniki w Europie. Do Ligi Mistrzów żaden nie dostał się od wielu lat, choć udało się to w tym czasie i Białorusinom, i Słowakom, i Czechom, by wymienić tylko sąsiednie kraje, gdzie nakłady na piłkę klubową bynajmniej nie są wyższe niż w Polsce. Sukcesy trójki Polaków w Borussi Dortmund niech nikogo nie zwiodą: w najlepszych ligach świata poza nimi dużą renomą cieszy się raptem jeden bramkarz z czekającego od lat na tytuł mistrza Anglii Arsenalu Londyn. Masowy i efektywny system szkolenia młodzieży jest niczym Święty Graal z opowieści o Krzyżowcach. Obrasta legendą, jak to byłoby dobrze, gdyby udało się go stworzyć, ale ciągle nie powstaje.
Owszem, wybudowano kilka całkiem nowoczesnych stadionów. Szkopuł w tym, że nawet w dużych miastach świecą one często pustkami. W prawie dwumilionowej Warszawie, ponad ośmiuset tysięcznych Krakowie i Łodzi, niewiele mniejszych Wrocławiu czy Poznaniu, frekwencja tylko sporadycznie przekracza 20 000 widzów. Swoje robi oczywiście zasobność, wciąż nie imponująca, polskich portfeli. Od kibicowania polskim klubom odstręcza jednak także wspomnienie gigantycznej korupcji. Świadomość, że ledwie parę lat temu niektóre kluby ustawiały np. praktycznie całe rozgrywki w drugiej lidze, byle dostać się do pierwszej, powoduje, że kołacze się w głowie pytanie, czy aby teraz, na mniejszą może skalę, nie jest jednak podobnie.
Często podkreślanym problemem jest sposób kibicowania na meczach w Polsce. Bywa on demonizowany (wcale nie potrzeba do tego BBC, niekiedy wystarczy tylko „Gazeta Wyborcza”), ale niektóre zachowania kibiców istotnie urągają wszelkim standardom, nawet biorąc pod uwagę to, że ich areną jest „tylko” stadion. Pozytywnym zjawiskiem jest natomiast poprawienie się bezpieczeństwa podczas meczów. Awantury wciąż się zdarzają, ale ich częstotliwość i skala nijak się mają do tego, co działo się zwłaszcza w latach 90-tych. Chwalić warto również kibiców, gdy angażują się w przypominanie o patriotycznych rocznicach, zresztą narażając się wtedy na kary nakładane przez kierujący się kuriozalnymi przepisami PZPN.
Na imprezach w rodzaju Mistrzostw Europy na manifestacje poglądów polityczno-ideowych nie ma miejsca w ogóle – UEFA jest w tym względzie niezwykle przeczulona i restrykcyjna. Zresztą większość zagorzałych polskich kibiców zobaczy mecze Euro 2012 jedynie w telewizji – zdobyć bilet było, co zresztą zrozumiałe, nie lada sztuką. Może się więc zdarzyć, że przy całym zainteresowaniu wynikami meczów i mimo związanych z nimi emocji, Polacy potraktują imprezę z pewnym dystansem, a im więcej będzie zadęcia oficjeli, tym mniej identyfikacji z nią zwykłych fanów piłki nożnej.
Megalomani i malkontenci
Niezależnie od tego, jaką opinią cieszą się polscy kibice i jak (nie)wielu ich jest, zdają się oni być dość wpływową grupą nacisku. Co prawda, nie są w stanie wymóc na piłkarzach lepszej gry, za to na samorządach budowę stadionów już tak. Owszem, istotną rolę odegrały przepisy licencyjne PZPN, nakazujące m.in. posiadanie w ekstraklasie podgrzewanych muraw i odpowiedniej liczby zadaszonych miejsc na stadionie. Samorządy miast z klubami w Ekstraklasie poszły jednak znacznie dalej – i to nie tylko te, jak krakowski, gdański, poznański i wrocławski, budujące obiekty z myślą o Euro 2012 (w pierwszym przypadku jak się okazało zresztą przedwcześnie). W Kielcach, Lubinie, Białymstoku, Zabrzu już powstały lub powstają całkiem nieźle wyglądające obiekty. W Warszawie rządząca miastem Platforma Obywatelska postanowiła sprawić Legii (złośliwi twierdzą, że ITI/TVN) nowy stadion na Łazienkowskiej, mimo że po drugiej stronie Wisły powstawał już narodowy.
Postęp infrastrukturalny jest więc niewątpliwy. Kłopot w tym, że szczycące się nowymi stadionami miasta zarazem toną w długach i rezygnują z ważnych inwestycji, często przydatnych znacznie większej liczbie mieszkańców niż kilka tysięcy kibiców na stadionie. Polskę dotknęła podobna futbolowa gigantomania jak resztę Europy, choć skrojona na nadwiślańską miarę. Na Zachodzie ów bizantynizm jest przynajmniej zwykle finansowany z funduszy prywatnych. W Polsce prym w nim wiodą samorządy i władza centralna, dysponujące środkami publicznymi, zaś beneficjantami są nie tylko kibice, ale także prywatni właściciele klubów. Trudno się zatem dziwić, że kwestie te budzą wiele kontrowersji.
Euro-polityka
Wielu kibiców dostrzega, że mimo wielkich nakładów Mistrzostwa Europy w gruncie rzeczy niewiele zmienią. Poziom meczów będzie miłą, ale jednorazową odskocznią od szarzyzny ligowej kopaniny. Na sensowne szkolenie młodzieży i rozbudowaną bazę treningową zapewne długo poczekamy. Po Euro zostaną duże stadiony – i jeszcze większe problemy z ich utrzymaniem. Osoby nie dające się uwieść wizją narodowego święta w związku z Euro, mogą być wręcz zirytowane, że z ich podatków finansuje się takie zbytki. Mistrzostwa Europy to dla nich w gruncie rzeczy niepotrzebna, ale za to bardzo kosztowna błyskotka. Może nie są w większości, ale argumenty mają poważne.
Tymczasem premier rządu gotów owych malkontentów wykluczać, nie szczędzi im połajanek, wręcz stygmatyzuje. Tak bowiem można ironicznie skwitować różne jego wypowiedzi z ostatnich tygodni. Mają one jasny wydźwięk polityczny – to bowiem walczący rozpaczliwie o swój wizerunek rząd Tuska będzie beneficjantem ewentualnego sukcesu piłkarskiego i organizacyjnego. Zarazem zapewne wyrażają pasję premiera-kibica. Są jednak przede wszystkim dobrym przykładem, jak łatwo popaść w tych sprawach w przesadę, w której szef rządu nie jest odosobniony, choć dzierży w niej prym.
Gloryfikacja Euro2012 nim się zaczęło i nadobny do niego stosunek przybrały iście groteskowe formy. Piłka nożna to wszak, mimo wszystko, głównie sport. Źle się dzieje, gdy wynosi się go ponad poziom mu przynależny. Razi to zwłaszcza w wykonaniu premiera państwa niedomagającego w wielu znacznie ważniejszych dziedzinach. Jeśli rzeczywiście wierzy on, że nic lepiej nie zaświadczy o postępie cywilizacyjnym Polski i dojrzałości Polaków jak ewentualne sprawne zorganizowanie Mistrzostw Europy i zbiorowy nimi zachwyt, to w istocie mamy problem. „Chleba i igrzysk” – to już wszak przerabialiśmy, z nader opłakanym skutkiem.